statsy

środa, 10 października 2007

Takie x

Ks. dr Paweł Duda obronił na KUL-u pracę doktorską na temat „Pneumatologiczny charakter moralności chrześcijańskiej w Summa Theologiae św. Tomasza z Akwinu”. Promotorem ks. Dudy był ks. dr hab. Sławomir Nowosad z Instytutu Teologii Moralnej KUL-u. Ks. Duda stopień doktora uzyskał 8 czerwca 2006 roku.

W katakumbach trwa spór, czy dzieło Tomaszowe to Suma teologiczna (Summa Theologica) czy Suma teologii (Summa Theologiae). Ojciec Józef Maria Bocheński upierał się, że to Suma teologii i ja myślę, że on dobrze wiedział, bo raz, że był, jak Tomasz, dominikaninem, a dwa, że Sumę przeczytał, co w dzisiejszych czasach nie zdarzyło się chyba nikomu (no i jeszcze ojciec Mieczysław Albert Krąpiec, też dominikanin, Sumę przeczytał). Ciekawostka jest taka, że Tomasz, Bocheński i Krąpiec to dominikanie, każdy z nich przeczytał Sumę, jeden z nich nawet ją napisał i wreszcie wszyscy oni to takie fest byki z dużymi głowami, co można zobaczyć na fotkach i rycinach (Tomasza można zobaczyć tylko na rycinach).

W tomie XXXIV Studiów Warmińskich z roku 1997 znalazłem artykuł Włodzimierza Dłubacza „Postać i myśl Świętego Tomasza z Akwinu”. Artykuł taki sobie, nic mi do sprawy nie wniósł, aczkolwiek żadnych babołów w nim nie znalazłem. Tyle, że dowiedziałem się, iż Dłubacz pisze „Suma teologiczna”.

Wspomnianej na początku rozprawy doktorskiej ks. Dudy nie czytałem, wzmiankę o niej znalazłem w necie, więc nie wiem, czy jest dobra, jednakże z tematu pracy wynika, że ks. Duda obstaje przy wersji „Suma teologii”.

Wszyscy ci ludzie, ks. dr Paweł Duda, ks. dr hab. Sławomir Nowosad, św. Tomasz z Akwinu, ojciec Józef Maria Bocheński, ojciec Mieczysław Albert Krąpiec, Włodzimierz Dłubacz i ja jesteśmy matołami, które w jakiś tam sposób zajmują się bądź zajmowały czymś, czego nie ma, a mówiąc ściśle – zajmujemy się nieistniejącym takim x, że x jest Bogiem. O tym, że zdanie „nie istnieje takie x, że x jest Bogiem” jest negatywnym zdaniem egzystencjalnym można poczytać u prof. Jana Woleńskiego tutaj: http://nauka.wiara.pl/wydruk.php?grupa=6&art=1160227421&dzi=1160002930&katg=. Woleński, jak widać, również zajmuje się tym x, ale on zajmuje się w sposób uprawniony, zajmuje się, że tak powiem, stojąc na gruncie właściwego metapoziomu.

Jesteśmy zatem matołami, którym we łbach może i coś tam iskrzy, tylko, że to iskrzenie iskrzy w złą stronę.

Również matołem (ale nie do końca, o czym później) był William Ockham, franciszkanin, który napadał na św. Tomasza i w ogóle scholastyków za to, że zajmując się nieistniejącym takim x, że x jest Bogiem, zajmowali się nim w sposób za bardzo racjonalny, podczas gdy, zdaniem Ockhama, zajmowaniu temu przydałoby się więcej uczucia, rozmachu i dynamizmu, jednym słowem – franciszkańskiego sznytu, który dzisiaj moglibyśmy chyba nazwać duchem Jurka Owsiaka.

Ockham nie był jednak matołem zupełnym, bo w pewnym momencie zbiesił się, zaczął głosić ideę państwa neutralnego światopoglądowo, został potępiony przez Kościół i spylił na dwór Ludwika Bawarskiego obiecując, że jak Ludwik będzie bronić jego, Ockhama, mieczem, to on, Ockham, będzie bronić Ludwika piórem.

Na koniec Ockham wymyślił, że non sunt multiplicanda entia sine necessitate. Sentencję tę nazwano brzytwą Ockhama i w ten sposób ten dzielny franciszkanin znalazł sobie godne miejsce w nauce światowej, czego konsekwencje są takie, że ludzie mogą budować poprawne teorie naukowe, a racjonalni blogerzy mają możliwość Ockhamową brzytwą ucinać przy samej dupie pomysły irracjonalistów, dając przy tym linki do zajmujących artykułów opublikowanych przez Wikipedię.

Najważniejsza zaś konsekwencja jest taka, że Ockhama nie można traktować jako zupełnego matoła, który zajmował się nieistniejącym takim x, że x jest Bogiem.

Eksplikacje

1) Gdyby ktoś nie doznał jeszcze racjonalistycznego visio beatifica i miał zamiar napadać na mnie albo pisać w kwestii tego, czy istnieje takie x, że x jest Bogiem, to oczywiście nie zabraniam napadać i pisać, natomiast wyjaśniam, że mój tekścik jest li tylko wprawką, którą przygotowałem na konkurs młodych talentów literackich. Temat konkursu: „Osadź w kontekście literackim zdanie: nie istnieje takie x, że x jest p, przy czym p nie może być Unią Europejską”.

2) Kiedy siostra Barbara, szefowa pielęgniarek na naszym oddziale Szpitalnego Instytutu Zdrowia Psychicznego (instytut szpitalny to taki wynalazek, coś na wzór instytutu uniwersyteckiego) przeczytała mój tekst (siostra Barbara musiała zaakceptować to, że posyłam swoją prackę na konkurs), pochwaliła mnie i obiecała, że na podwieczorek dostanę dodatkowy jogurt.

poniedziałek, 8 października 2007

Od Alicji Tysiąc do Europy

U Melwasa na salonie24.pl duża gaduła. Melwas wyszedł od tego, co napisał naczelny „Gościa Niedzielnego” na temat wyroku Trybunału, wyroku dotyczącego sprawy Alicji Tysiąc. No i pojechaliśmy. Świetne wpisy porobił r306, zwracając uwagę na istotny aspekt całej tej sprawy (nie tekstu Melwasa, tylko kazusu wyroku w sprawie Alicji Tysiąc).

Poszperałem w sieci i poczytałem trochę na temat, o którym gadamy. Nie jestem jednak prawnikiem, ani nie znam się na prawie i nie mogę zająć zdecydowanego stanowiska (w przeciwieństwie do wielu Dyskutantów :-)

W każdym razie posklejałem takie coś, co pokazuje, jakie mam wątpliwości.

W skardze A. Tysiąc skierowanej do Trybunału chodzi o to:

Alicja Tysiąc złożyła skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, twierdząc, iż Polska naruszyła jej prawo do życia prywatnego i rodzinnego (art. 8 Europejskiej Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności), prawo do skutecznego środka odwoławczego (art. 13 Konwencji) oraz zasadę równości (art. 14 Konwencji) przez nieprawidłowe stosowanie przepisów ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. W szczególności Alicja Tysiąc skarżyła się na brak w polskim prawie środka odwoławczego od decyzji lekarzy podjętych w związku z art. 4a ustawy o dopuszczalności przerywania ciąży (artykuł ten wymienia warunki dopuszczalności przerwania ciąży), jak również postawiła zarzut dyskryminacji ze względu na płeć oraz niepełnosprawność. Przedstawiła także zarzut poniżającego traktowania (art. 3 Konwencji).

Trybunałowi zostały przedstawione cztery opinie "przyjaciela sądu":
* Helsińską Fundację Praw Człowieka wraz z Federacją na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny
* Center for Reproductive Rights z siedzibą w Nowym Jorku
* Stowarzyszenie Rodzin Katolickich
* Forum Kobiet Polskich z Gdańska

Forum Kobiet Polskich i Stowarzyszenie Rodzin Katolickich argumentowały głównie w te stronę, że Konwencja nie gwarantuje nikomu prawa do aborcji, pozostałe dwie organizacje kładły nacisk na to, że w Polsce kobiety mają w praktyce mocno ograniczony dostęp do aborcji, co wynika z art. 4a ustawy o planowaniu rodziny. Wskazywały też, że w polskim prawie brakuje jasnych kryteriów odnosnie wskazań do aborcji, co skutkuje m.in. tym, że lekarze boją się dokonywać zabiegów aborcyjnych, bo nie chcą mieć kłopotów karnych.

Trybunał uznał, że sprawa odnosi się do art. 8 konwencji, mówiącego o poszanowaniu życia prywatnego, gdyż ciąża oraz związane z nią okoliczności są blisko związane z życiem prywatnym kobiety – stanowią o jej integralności fizycznej oraz psychologicznej i stwierdził, że państwo, zgodnie z art. 8 konwencji ma nie tylko obowiązek powstrzymania się od ingerencji w gwarantowane przez ten artykuł prawa (tzw. negatywny obowiązek), lecz także obowiązek podjęcia odpowiednich kroków w celu zapewnienia skutecznej ochrony ww. praw (tzw. pozytywny obowiązek). Przy czym, zgodnie z opinią Trybunału, w ramach dopełnienia tego pozytywnego obowiązku państwo powinno podjąć odpowiednie kroki nie tylko w celu ochrony życia prywatnego w relacjach typu “jednostka – państwo”, lecz również typu “jednostka – jednostka”.

Trybunał przyznał, że nie ma sporu co do tego, że Tysiąc ma poważną wadę wzroku, ale podkreślił, że nie wydaje, w zastępstwie lekarzy, oświadczenia o stopniu wady wzroku pani Tysiąc. Trybunał nie rozstrzygał zatem kwestii tego, czy stan zdrowia A. Tysiąc dawał podstawę do przeprowadzenia zabiegu aborcji.

Trybunał zbadał istniejące w Polsce procedury dotyczące uzyskania zgody na dokonanie zabiegu przerywania ciąży ze względów terapeutycznych i uznał, że zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej z dnia 22 stycznia 1997 r. w sprawie kwalifikacji zawodowych lekarzy, uprawniających do dokonania przerwania ciąży oraz stwierdzania, że ciąża zagraża życiu lub zdrowiu kobiety lub wskazuje na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu - wspomniane procedury są względnie proste: dla dokonania zabiegu przerywania ciąży z przyczyn terapeutycznych wystarczy uzyskać dwie zgodne ze sobą opinie specjalistów innych, niż lekarz, który może dokonać zabiegu. Procedura taka pozwala na podejmowanie wymaganych kroków szybko i nie różni się istotnie od rozwiązań przyjętych w niektórych innych państwach-stronach Konwencji.

Kłopot jednak, zdaniem Trybunału, polega na tym, że wspomniane procedury nie uwzględniają sytuacji, w której istnieje spór między ciężarną a jej lekarzami oraz między samymi lekarzami. Nie przewidują żadnych środków prawnych pozwalających na rozstrzygnięcie takich kontrowersji i w związku z tym nie mogą być uznane za efektywne w rozumieniu wymogów Konwencji.

Zdaniem Trybunału, obecnie obowiązujące procedury mogłyby funkcjonować poprawnie, ale tylko pod warunkiem, że w Polsce nie toczyłby się poważny spór co do dopuszczalności zabiegów przerywania ciąży, a lekarze nie obawialiby się podejmowania takich zabiegów. Tak jednak nie jest, i dlatego państwo musi zapewnić dodatkowe mechanizmy proceduralne. W przypadku Alicji Tysiąc brak tych mechanizmów oraz wynikająca z tego sytuacja powodowały u niej stan przedłużającej się niepewności, stres oraz niepokój, wywołany ewentualnymi negatywnymi konsekwencjami dla jej zdrowia oraz ciąży.

Trybunał zauważył także, że możliwość dochodzenia odszkodowania przez skarżącą po urodzeniu dziecka nie stanowi skutecznego środka odwoławczego, gdyż przysługuje już po fakcie urodzenia się dziecka. Podobnie ewentualne postępowanie przeciwko lekarzowi jest środkiem nieskutecznym, bo może być wszczęte post factum.

W związku z powyższym, Trybunał stwierdził naruszenie Konwencji, uznając, że Polska nie wypełniła pozytywnych obowiązków dotyczących efektywnego poszanowania życia prywatnego.

***

Konrad Szymański, ten arcyprzytomny europoseł, skomentował wyrok Trybunału tak:

Trybunał nie wypowiedział się w sprawie prawa do aborcji w Polsce, co było jednoznacznym celem pozwu, wspieranego przez organizacje aborcyjne. I to są dobre strony tego orzeczenia. Nie obawiam się, że wyrok Trybunału może w jakikolwiek sposób wpłynąć na zmiany prawa w Polsce. Trybunał wprost odmówił oceny zgodności zakazu aborcji z Konwencją Europejską, co można rozumieć jako brak kolizji.

Nie zgadzam się z podstawą prawną orzeczenia – ochrona prawa do prywatności w tym kontekście oznacza, że Trybunał mimo wszystko nie dostrzega podmiotowości dziecka, która została wprowadzona do polskiego systemu prawnego.

Sprawa Pani Tysiąc stawia jednak problem praktycznego stosowania jednego z wyjątków w ustawie o ochronie życia – zagrożenia dla zdrowia matki.

Polska ustawa nie uściśla, jaki uszczerbek na zdrowiu matki ma usprawiedliwiać aborcję w świetle prawa. W niektórych krajach europejskich nawet czasowy dyskomfort psychologiczny jest uznawany za podstawę legalnej aborcji. Trudno też rozstrzygnąć jakich ocen oczekuje się od lekarzy - jaki poziom związku między ciążą, a utratą zdrowia matki jest w świetle polskiej ustawy wystarczający, by uznać aborcję za legalną.

***

Na koniec opinia księdza Ireneusza Wołoszczuka, sędziego Trybunału Arcybiskupiego w Strasburgu (nie mam pojęcia, co to za funkcja). Otóż Wołoszczuk formułuje cztery zastrzeżenia odnośnie wyroku Trybunału:

1. Trybunał uznając, że prawodawstwo dotyczące aborcji dotyka sfery życia prywatnego, odpodmiotowił płód, redukując jego prawa do sfery życia prywatnego ciężarnej kobiety.

*Zastanawiam się, czy można napisać "matki", żeby nie narazić się na jakikolwiek zarzut z jakiejkolwiek strony, np. na taki, że gram na uczuciach pisząc "matka".

*Michalkiewicz na sposób publicystyczny to samo, co Wołoszczuk, powiedział mniej więcej tak, że Trybunał przyjął tylko i wyłącznie punkt widzenia kobiety, która nie chce urodzić dziecka.

2. Trybunał uznał, że jeśli już prawodawca dopuszcza możliwość aborcji, to nie powinien ustawiać regulacji prawnych, które możliwość do takiej interwencji ograniczają. Według Wołoszczuka jest to kuriozalne stwierdzenie, gdyż wynika z niego, że raz dane przez prawo pozwolenie na aborcję jest bezdyskusyjne i absolutne, czyli nie powinno mieć żadnych ograniczeń, a samo państwo nie powinno ograniczać prawa do aborcji w szczególnych przypadkach.

Wołoszczuk argumentuje tak:

W tym kontekście należy przypomnieć, że ten często krytykowany z jednej lub drugiej strony zapis prawny - dotyczący wyjątkowych sytuacji, w których aborcja jest dozwolona - choć jest zapisem kompromisowym, to jednocześnie jest zapisem rozsądnym. Otóż w porządku prawnym należy oddzielić same normy prawne od norm moralnych.

Na przykład urodzenie upośledzonego czy będącego owocem gwałtu dziecka, lub urodzenie dziecka z narażeniem własnego życia jest moralnie chwalebne, ale też bezsprzecznie heroiczne. Prawo państwowe, oczywiście poza czasem wojny, nie może posuwać się aż tak daleko, aby od każdego obywatela wymagać heroizmu, co najwyżej może i powinno go do niego zachęcać. Dlatego w takich przypadkach zarówno państwo, jak i Kościół powinny raczej ze sobą współdziałać, aby tak pomóc kobiecie, by taka decyzja stała się, choć nadal bardzo trudna, to jednak dużo mniej heroiczna.

3. W uzasadnieniu Trybunału zawarte jest stwierdzenie, że oparł się on nie tylko na regulacjach prawnych, ale także wziął pod uwagę bardzo dyskusyjne informacje podane przez polską organizację Federacja Kobiet i Planowania Rodziny, że lekarze byli zniechęcani do wydawani pozwoleń na aborcje. Powstaje pytanie, dlaczego źródłem informacji i autorytetem dla Trybunału staje się będąca stroną organizacja feministyczna, domagająca się całkowitej liberalizacji ustawy z 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. To wykracza poza zasady działania Trybunału, którego podstawowym kryterium powinien być fakt poszanowania lub nie wolności i praw człowieka, a nie taka lub inna ideologia.

4. Wyrok Trybunału oparty jest na rażącej nieznajomości polskiego prawa. Jedno z uzasadnień brzmi: "Trybunał wziął pod uwagę informacje podane przez polską Federację Kobiet i Planowania Rodziny, że lekarze byli zniechęcani do wydawania pozwoleń na aborcję. Prawo polskie przewiduje karę 3 lat więzienia w przypadku pozwolenia na aborcję, jeśli warunki przewidziane przez ustawę z 1993 roku nie są spełnione".
Jest to nieprawda, w ustawie z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży nie ma takiego zapisu. Czy może mieć jakąkolwiek moc prawną wyrok opierający się na oszustwie? Powstaje więc pytanie, gdzie teraz należałoby zaskarżyć wyrok Trybunału w Strasburgu? Może w mediach? - pyta retorycznie ks. Wołoszczuk.

*Przeczytałem ustawę i sankcji, o których wspomina Trybunał nie znalazłem.

***

Tyle posklejałem z tego, co wynalazłem i co jako tako zrozumiałem. Jest tu dużo pokręconych kwestii. Zastanawiam się przede wszystkim nad tym, o czym już pisałem u Melwasa i na co nacisk położył r306. Prawo polskie w kwestii aborcji można dostosować do jakiegokolwiek prawa, można wprowadzić procedury odwoławcze w dowolnej liczbie, ale to i tak nie zmienia istoty problemu. Bo jeśli lekarze nie będą wydawać "skierowań" do aborcji tłumacząc to tym, że nie widzą zasadnych przesłanek i nie będą dokonywać zabiegów aborcyjnych, to co? Każda kobieta, która wniesie skargę do Trybunału będzie otrzymywać od państwa kasę jako odszkodowanie?

Wołoszczuk uznał wyrok Trybunału za ideologiczny, a co za tym idzie, za skandaliczny. Mnie się wydaje, że w całej tej grze chodzi o to, aby doprowadzić do sytuacji, w której, w kwestii aborcji, prawo polskie będzie tak samo drakońsko drastyczne, jak najbardziej drakońsko drastyczne prawa w Europie (drastyczne z punktu widzenia dziecka mogącego zostać zabitym – piszę tak, jak uważam, mam nadzieję, że to żaden problem :-). Mówiąc ogólniej, obawiam się, że chodzi o to, aby wprowadzać jak największą urawniłowkę w jak największej liczbie dziedzin życia, a ci, którzy te urawniłowkę wprowadzają kierują się ideologią.

Robert Conquest pisze tak:

Za koncepcją „Europy” jako tworu politycznego lub polityczno-ekonomicznego przemawiają rozmaite mniej lub bardziej pragmatyczne argumenty. Lecz na płaszczyźnie myślowej wyraźnie jest ona czymś innym – Ideą. Z Idei tej płynie zamysł narzucenia programu nie znajdującego uzasadnienia w rzeczywistości historycznej i innej. W Rosji władze oficjalnie poszukują dla narodu nowego wyznania wiary czy idei. Jak się zdaje, w państwach Europy Zachodniej powstała podobna pustka po klęsce idei już nie tylko komunistycznej, ale również socjalistycznej. Dla wielu umysłów „Europa” jest chyba erzacem tamtej idei.

*

Cholera, ten Conquest ma chyba rację.

*

Rżnąłem stąd:
- Ustawa z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży - http://isip.sejm.gov.pl/servlet/Search?todo=open&id=WDU19930170078
- http://ekai.pl/europa/?MID=12440
- http://www.prawoimedycyna.pl/?str=artykul&id=31
- http://www.konradszymanski.pl/publicystyka_nowe.php?c=t&id=0044
- http://info.wiara.pl/index.php?grupa=4&cr=0&kolej=0&art=1190793676
- Robert Conquest. Uwagi o spustoszonym stuleciu. (Reflection on a Ravaged Century). Zysk i S-ka Wydawnictwo. Poznań 2002.

piątek, 5 października 2007

Rozporządzenie

Leszek Miller, jako Prezes Rady Ministrów, opierając się na art. 3 ustawy z dnia 10 grudnia 2003 r. o czasie urzędowym na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej (Dz.U. z 2004 r. Nr 16, poz. 144), 15 marca 2004 r. wydał Rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów w sprawie wprowadzenia i odwołania czasu letniego środkowoeuropejskiego w latach 2004-2008.

Dodam, że Rozporządzenie weszło w życie po upływie 7 dni od dnia ogłoszenia.

Stosując się do Rozporządzenia w niedzielę 28 października 2007 roku przesuniemy zegarki z godziny trzeciej na drugą.

Czytając Rozporządzenie dowiadujemy się, że 30 marca 2008 roku ponownie zostanie wprowadzony czas letni środkowoeuropejski, który zostanie odwołany 26 października tegoż roku.

Leszek Miller zadbał też o to, żebyśmy wiedzieli jak należy oznaczać czas od godziny 2 minut 00 do godziny 3 minut 00 czasu środkowoeuropejskiego (chodzi o tę godzinę, którą Leszek Miller dodał na jesieni, bo na jesieni - w tym roku zdarzy się to 28 października - najpierw będzie godzina 2 minut 00, później godzina 2 minut 15, 24, 48, itd. aż dojdziemy do godziny 3 minut 00, po czym znowu będzie godzina 2 minut 00). Otóż czas ten należy oznaczać dodatkową literą "a" (godzina 2a minut 01 do godziny 3a minut 00, po czym nastąpi godzina 3 minut 01 czasu środkowoeuropejskiego).

Leszek Miller w kwestii czasu miał szerokie prerogatywy, co pokazuje Art. 3. wspomnianej Ustawy z dnia 10 grudnia 2003 r. o czasie urzędowym na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej:

"Prezes Rady Ministrów wprowadza i odwołuje czas letni środkowoeuropejski, w drodze rozporządzenia, ustalając na okres co najmniej jednego roku kalendarzowego dokładne daty, od których następuje wprowadzenie lub odwołanie czasu letniego, uwzględniając istniejące standardy międzynarodowe w tym zakresie."

Istotne jest przede wszystkim to, że Prezes Rady Ministrów wprowadza i odwołuje czas, aczkolwiek tylko letni środkowoeuropejski.

Ciekawą kwestią jest to, kto jest uprawniony do utrzymywania czasu urzędowego, a także uniwersalnego czasu koordynowanego UTC(PL) oraz do rozpowszechniania sygnałów tych czasów. Okazuje się, że do wymienionych czynności uprawniony jest Prezes Głównego Urzędu Miar (Art. 4. 1. Ustawy z dnia 10 grudnia 2003 r. o czasie urzędowym na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej).

Wprowadzenie czasu letniego środkowoeuropejskiego skutkuje tym, że ludzkość Europy oszczędza pieniądze. Ludzkość Europy, gdyż czas letni wprowadza się nie tylko w Polsce, ale i w pozostałych państwach europejskich (zdaje się, że z wyjątkiem Islandii), co jest porządnie uregulowane Dyrektywą 2000/84/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 19 stycznia 2001 r. w sprawie ustaleń dotyczących czasu letniego.

Parlament Europejski oraz Rada Unii Europejskiej pisząc Dyrektywę uwzględniły Traktat ustanawiający Wspólnote Europejską, a w szczególności jego art. 95. Uwzględniły też wniosek Komisji (Dz.U. C 337 z 28.11.2000, str. 136.) oraz opinię Komitetu Ekonomiczno-Społecznego (Opinia wydana dnia 29 listopada 2000 r.).

Społeczeństwo od lat nie przeżywa większych emocji związanych z wprowadzaniem i odwoływaniem czasu letniego środkowoeuropejskiego. Co prawda fundamentaliści utrzymują, że o pomstę do nieba woła fakt, iż rząd dekretuje nawet to, kiedy jest, dajmy na to, południe, ale ludzie rozumni argumentują, że nie ma powodów do niepokoju, albowiem rząd nie dekretuje tego, kiedy jest południe, tylko to, kiedy jest, jak to mówią, godzina dwunasta. Owszem, zdarza się i to nawet często, że godzina dwunasta występuje wtedy, kiedy jest południe, ale jest to czysta koincydencja.

czwartek, 4 października 2007

Postęp albo Panoptikon

Na poczcie kolejka aż pod drzwi. Jedna pani w okularach pytała panią w okienku, co zrobić z tym, że posłała list priorytetowy do Gdańska, minęło już pięć dni, a list nie doszedł. Pani w okularach dobrze wie, że nie doszedł, bo rano dzwoniła do Gdańska do syna i on mówił, że list nie doszedł. A w liście były ważne dla syna papiery, albowiem syn wyjeżdża do pracy do Anglii i tych papierów potrzebuje.

Zanim pani w okularach zdążyła powiedzieć wszystkim na poczcie jak się syn nazywa, co robi, jaką robotę podłapał na Wielkiej Brytanii i ile funciaków na godzinę będzie kosić, pani w okienku – nie wyczuwając szansy – stwierdziła: - No, nic nie można zrobić.

Wszyscy w kolejce jęknęliśmy.

Pani w okularach straciła rezon i jeszcze tylko pokornie zapytała: - To jak to jest? Bierzecie opłatę dodatkową za priorytet, nie wydajecie pokwitowań i jeżeli nie dostarczycie listu w przepisowym terminie to nie ponosicie żadnych konsekwencji?
- No, tak. – powiedziała pani w okienku.

Prawie wszyscy w kolejce jęknęli tylko ja nie jęknąłem. W grudniu bowiem zamówiłem książkę w renomowanym sklepie internetowym, renomowany sklep internetowy książkę do mnie posłał za pośrednictwem Poczty Polskiej, a Poczta Polska książkę wiozła do mnie osiemnaście dni (do pokonania było niecałe 300 kilometrów).

No i nie jęknąłem, bo od dawna wiem, że Poczta Polska konsekwencji nie ponosi, a poza tym uznałem, iż pięć dni pani w okularach przy moich dniach osiemnastu nie zasługuje na jęknięcie.

W innym okienku ludzie dokonywali wpłat. Człowiek dawał kwitek pani w okienku, pani brała kwitek i w komputerze pisała różne rzeczy, po czym inkasowała szmal, przywalała pieczątkę i już człowiek był usprawiedliwiony, przynajmniej na chwilę, do kolejnego rachunku.

Wszystko to trwało w cholerę długo. Kiedyś pani w okienku brała kwitek, pobierała kasę, waliła pieczątkę i już. Następny do strzyżenia proszę. Teraz pani musi klepać ważne rzeczy w komputerze. No i jaki to jest postęp w stosunku do tego, co było kiedyś? Że człowiek stoi w kolejce trzy razy dłużej?

Wyszedłem z poczty, rzuciłem parę kurw, zajarałem szlugę i spotkałem się z żoną na mieście. Zrobiliśmy zakupy, u buków obstawiłem wyniki meczyków i na koniec poszliśmy po rybę i chleb. Żona wybrała rybę, pani sklepowa rybę położyła na wagę (wyszło 52 deko), po czym pomyślała chwilę i zawołała: - Waldek! Jaki jest kod na mintaja?

Jęknąłem.

Z zaplecza wyszedł Waldek, stanął przy drugiej kasie, dokonał jakiejś operacji i powiedział, jaki jest kod na mintaja.

Kucnąłem. Ja, kiedy nie chcę robić rozpierduchy w jakimś urzędzie, sklepie czy czymś takim, to kucam. Pani sklepowa zapytała: - To wszystko?
- Jeszcze tylko chleb ten a ten i to będzie wszystko. – powiedziała żona.

Waldek wrócił na zaplecze.

Pani podała żonie chleb, pomyślała chwilę, na kasie fiskalnej dokonała jakiejś operacji i zawołała: - Waldek!
Waldek wyszedł z zaplecza i powiedział: - No?
Pani powiedziała: - Wybija mi, że chleb jest po 35 groszy, a przecież jest po złoty trzydzieści pięć.

Nie kucnąłem, bo już kucałem, ale jęknąłem.

Waldek przy drugiej kasie dokonał jakiejś operacji i powiedział: - No, złoty trzydzieści pięć.
Pani powiedziała: - To jak to wbić?
Żona powiedziała: - Czy ja mogę zapłacić, a państwo będą to sobie wbijać później?
Pani powiedziała: - Oczywiście.

Pani sklepowa i Waldek nie wymyślili sobie kas fiskalnych, kodów i innego gówna. Oni podporządkowali się ustawom państwa polskiego. Ja to rozumiem. Ale czy ktoś może mi wytłumaczyć, na jaki chuj państwu polskiemu wiedzieć, że w sklepie Waldka pani sklepowa o godzinie 13:47:54 sprzedała 52 deko mintaja?

Astronomia na kółkach

Jak Arystoteles zapodał, że ziemia tkwi sobie majestatycznie w środku świata, a planety i słońce krążą wokół niej po kołach, i jak to później Ptolemeusz jeszcze poprawił, dodając do kół te wszystkie epicykle i ekscentryki, to taki obraz świata tkwił we łbach ludzi aż do Kopernika. Dla słońca, księżyca i pięciu planet Ptolemeusz zmajstrował 39 kółek.

Kopernik co prawda ruszył ziemię i pogonił ją wokół słońca, ale kółka zatrzymał, dodał nawet jeszcze kilka i w sumie swój system ustawił na 48 epicyklach.

Dopiero Kepler pokumał, że planety zasuwają po elipsach.

Przed Keplerem ci wszyscy goście zakładali, że ciała niebieskie poruszają się po torach w kształcie kół, bo koła są doskonałe, łatwo się je liczy no i w ogóle są jakieś takie, jakie powinny być. Natomiast elipsy są krzywe, nieładne, pospolite takie zupełnie i w ogóle kto to widział, żeby ciała niebieskie krążyły po elipsach.

No, ale krążą po elipsach. Może to za bardzo ładne nie jest, ale jest prawdziwe.

Socjalizm to jest taka właśnie astronomia na kółkach. Goście sobie wymyślają, jak powinno być, i tak robią, żeby było, jak wymyślili. A jak się obliczenia nie zgadzają, to dodają kolejne epicykle i ekscentryki. I tak dodają i dodają i coraz więcej tych kółek, a każde takie kółko kosztuje.

Każda regulacja tego, co nie powinno być regulowane to jest kółko. Każde wynaturzenie czynione w celu uzyskania poprawności obliczeń to jest kółko. Kopernik zatrzymał się na 48 kółkach. Byłbym szczęśliwy, gdyby Zjednoczona Demokratyczno - Solidarno - Liberalno - Europejsko - Światowo - Obywatelsko - Postępowa Polska Ludowa opierała się na 48 wyimaginowanych kółkach. Ale skąd wziąć nowego Keplera, który zlikwiduje tysiące nadprogramowych kół sprowadzając ich liczbę do kopernikańskich czterdziestu ośmiu?

środa, 3 października 2007

Mało radykalni producenci jednorazowych maszynek do golenia

Mój Ojciec miał brzytwę. Nie wiem, czy się nią golił, ale ją miał. A golił się żyletką umocowaną w takiej skręcanej maszynce. Ja żyletką też się goliłem, a później wymyślono jednorazówki, a jeszcze później jednorazówki z dwoma ostrzami. Oczywiście następnie wymyślono jednorazówki z trzema ostrzami, a i jednorazówki z czterema ostrzami już chyba są. I myślę sobie, że producenci jednorazowych maszynek do golenia są za mało radykalni, bo skoro maszynka z trzema ostrzami jest lepsza od maszynki z dwoma ostrzami, to dlaczego nie produkować maszynek z sześćdziesięcioma siedmioma ostrzami albo ze stu czterdziestoma ostrzami?

Kumpel podesłał mi tego linka. Tekst informuje o tym, że "Związek Nauczycielstwa Polskiego chce wprowadzenia dla pięciolatków, obniżenia wieku obowiązku szkolnego z siedmiu do sześciu lat oraz finansowania publicznych przedszkoli z subwencji oświatowej." Dlaczego ZNP chce, aby już pięciolatki musiały chodzić do przedszkola? Ano przede wszystkim dlatego, że "przeprowadzane w różnych krajach badania dotyczące rozwoju dzieci wskazują na olbrzymie znaczenie dostępu do edukacji od najmłodszych lat. Dzieci, które uczęszczają do przedszkoli, lepiej dają sobie radę w szkole, lepiej rozwijają się emocjonalnie, społecznie, werbalnie i intelektualnie".

ZNP ma rację, ale jest za mało radykalny. Bo skoro lepiej jest, kiedy obowiązek edukacyjny nałoży się na dzieci pięcioletnie niż dopiero na sześcioletnie, to chyba jeszcze lepiej będzie, kiedy edukację będą musiały pobierać czterolatki. Ale jeżeli Japończycy zagonią do przedszkoli trzylatki, w konsekwencji czego mali Japończycy będą lepiej od małych Polaków "rozwijać się emocjonalnie, społecznie, werbalnie i intelektualnie" to co zrobimy - będziemy na to spokojnie patrzeć? Ja myślę, że nie możemy na to spokojnie patrzeć tylko musimy ustanowić prawo, w myśl którego edukację będą musiały pobierać dzieci, które ukończą rok. W końcu rozszerzenie obowiązku edukacyjnego ze szkół na przedszkola jest niczym przy rozszerzeniu tego obowiązku na żłobki.

Ludzie dorośli muszą się ubezpieczać, co jest zrozumiałe. Bo nie może być tak, żeby jakieś nieodpowiedzialne jednostki zaniedbały ubezpieczenia się. Społeczeństwo nie mogłoby przecież pozwolić na to, aby nieodpowiedzialni ludzie nie mieli na stare lata środków do życia albo żeby nie stać ich było na lekarza. Ale czy istniejący dzisiaj stan prawny nie jest archaiczny? Czy jest wystarczający? A co z ludźmi, którzy nie pracują i nie zdobywają środków na życie, w tym środków na składki ubezpieczeniowe? Czy społeczeństwo może pozwolić na to, aby ludzie ci zdechli pod płotem? Oczywiście społeczeństwo na to pozwolić nie może. W związku z tym uważam, że państwo powinno wprowadzić obowiązek zatrudniania oraz obowiązek pracowania. Rzecz nie jest trudna - kilkadziesiąt lat temu obowiązek pracy był i nikomu z tego powodu korona z głowy nie spadła. Rzecz jasna dzisiaj nikt nie wbijałby do dowodu osobistego pieczątek poświadczających zatrudnienie, dzisiaj wszystko można zapisać na jakimś maleńkim czipie i wszelkie informacje archiwizować w ramach np. PESEL 2. Zresztą, co ja piszę, popatrzcie, jak te prawicowe miazmaty zatruwają umysły nawet ludzi mocno uświadomionych - jaki PESEL 2?? Chodzi o to, żeby stworzyć PESEL 3, PESEL 7, PESEL 29, PESEL 345, PESEL 1057, PESEL 23345.......

Ludzie się wściekają

Wiadomo, że do tekstów nawrzucam czasami różnych kurew, ale też i Sartre'ów. No i różni ludzie szukają w wyszukiwarkach tych kurwa, jebać, Sartre czy C.S. Lewis i jak trafią na moje teksty to się wściekają. Bo jak szukają Sartre'ów i trafią na mnie, to się wściekają, że teksty głupie. I jak szukają ruchać i na mnie trafią, to też się wściekają, że teksty... głupie.

Skąd wiem, że się wściekają? Ano wiem, bo mam takiego kumpla, który jest kierownikiem kuli ziemskiej i czasami on podsyła mi raporty z tego, jak ludzie, trafiając na moje teksty, śmiesznie się wściekają.

Czytając innych

Ze mnie żaden ekonomista, socjolog, psycholog, politolog, religioznawca czy historyk. Coś tam kumam w innych dziedzinach, ale specjalnie nie napinam się, aby o swoich dziedzinach pisać na blogu. Nie widzę powodu. W swoich tekścikach tutaj szarżuję, ale jest to szczere i dobrze napisane. W tej sytuacji ja, laik, bardzo cieszę się, kiedy w książkach czy artykułach znajduję potwierdzenie moich poglądów. Bo to działa właśnie tak: ja mam swoje poglądy i ewentualnie ktoś inny może mieć poglądy podobne do moich, natomiast nie jest tak, że idę za poglądami kogoś dlatego, że ten ktoś… no właśnie – pisze w Gazecie Wyborczej, dostał Nobla, czy jest zapraszany do telewizji. Sprawa jest jasna.

Ostatnio przeczytałem teksty, które podniosły mnie na duchu. Oto w „Przedmowie” do „Dobry ‘zły’ liberalizm” Stanisława Michalkiewicza Janusz Korwin-Mikke pisze:

„Książka Stanisława Michalkiewicza ma unaocznić grozę sytuacji. Czytałem ją, myśląc: ‘O, Staszek po raz kolejny będzie tłumaczył rzeczy oczywiste’. Tymczasem zawiera ona sporo nowych, nieznanych do tej pory nawet mnie, argumentów i konstatacyj. Na przykład w rodziale II uwaga, że konserwatyzm może bardziej sprzyjać zmianom, niż ‘postępowość’, a ‘państwo neutralne światopoglądowo’ to nonsens logiczny (to, że państwo powinno być neutralne światopoglądowo, to klasyczny światopogląd!).”

Chodzi mi właśnie o tę neutralność światopoglądową państwa. Napisałem taki kawałek zatytułowany „Państwo neutralne światpoglądowo”. No i pod tym moim kawałkiem wywiązała się dość duża gaduła. Szkoda, że wtedy nie wpadłem na to proste zdanie: „to, że państwo powinno być neutralne światopoglądowo, to klasyczny światopogląd”, ale cieszę się, że znalazłem je teraz.

Najczęściej pisałem chyba o szkole, walcząć z przymusem posyłania dzieci do szkoły. Nie walczę z edukacją, z pobieraniem wiedzy – walczę z przymusem posyłania dzieci do szkoły. Kładę nacisk na to, że przymusowa edukacja jest narzędziem indoktrynacji. Cytowałem już Leszka Kołakowskiego, który poddawał w wątpliwość wiarę w zbawienne skutki powszechnej edukacji. A teraz znalazłem cacuszko, z książki Ludwiga von Misesa „Wspomnienia” (Erinnerungen. – Fijorr Publishing. Warszawa 2007.):

„Mówiono nam, że problem leży w oświacie i oświeceniu ludowym. Jednakże wielkim złudzeniem jest wiara w to, że poprzez wiekszą liczbę szkół i wykładów oraz przez rozpowszechnianie książek i czasopism, można doprowadzić do zwycięstwa prawdy. Tą drogą zdobywają zwolenników także orędownicy fałszywych nauk.”

Skoro już jestem przy Misesie to ulżę sobie i zacytuję jeszcze dwa fragmenty z jego dzieł:

„Interwencjoniści nie podchodzą do studiów nad sprawami ekonomicznymi z naukową bezstronnością. Wiekszość z nich kieruje się zawistnym oburzeniem na tych, których dochody są większe niż ich własne.”
(Planowany chaos.)

„Ekonomiści mają niewątpliwie obowiązek uświadamiania swoich współobywateli. Co się jednak stanie, jeśli ekonomiści nie sprostają temu dialektycznemu zadaniu i zostaną zastąpieni w oczach mas przez demagogów? Lub gdy masy okażą się za mało inteligentne, by pojąć nauki ekonomistów? Czyż nie należy uznać próby sprowadzenia mas na właściwą drogę za nieudaną, skoro tacy ludzie jak John M. Keynes, Bertrand Russell, Harold Laski czy Albert Einstein nie potrafili pojąć kwestii ekonomicznych?”
(Wspomnienia)