statsy

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Bieżączka

Do Netu zajrzałem, żeby zobaczyć, co tam w bieżączce słychać i czytam, że Dziennik donosi:

Polski rząd już wie, że dziś sprawy stoczni w Gdyni i Szczecinie się nie załatwi. Dlatego władze wysłały do Brukseli list z prośbą o przedłużenie terminu, w którym zakłady muszą być sprzedane. A to oznacza, że na pieniądze od katarskiego inwestora prawdopodobnie nie ma co liczyć.

Kurwa, tu by trzeba było tyle napisać, że ja się na to nie piszę :-))) Pytam tylko, rzecz jasna retorycznie: jak to jest możliwe, że po ziemi chodzi aż tyle ciotek Matyld ile chodzi? :-)))


I jeszcze jedna fajna sprawa: polskie władze proszą Brukselę o coś tam. PROSZĄ!!! Zajebiście :-)))


Klima

Na tylnej okładce książki Ladislava Klimy jest cytat z tego tomu:

Wszystkie niewolnicze idee usiłują wyprowadzić człowieka z niego samego i wprowadzić go w Boga. Ja pragnę uwieść Boga, wyprowadzić Go z Niego samego i zrzucić Go na człowieka. Chcą z człowieka zrobić Boga, rozciągając Go i rozpraszając. Tymczasem ja Go zagęszczam, by stał się człowiekiem. Ci poważni abstynenci szukają swego małego miejsca pod piórami boskiego skrzydła. A ja powiadam: "Człowiek już jest orłem”.

W środku też jest ciekawie :-) Autor pisze o wolności tak:

Wolność jest celem samym w sobie, stanem wiecznej doskonałości, Suwerenności, Absolutności, wiecznym tryumfem, Victoria Aeterna, słowem par excellence, cnotą par excellence.

A zatem powtarza to, co napisał Alexis de Tocqueville'e:

Kto w wolności szuka czegoś innego niż ona sama, ten został stworzony na niewolnika.

Klima zauważa:

Jest rzeczą zdumiewającą, że już sama etymologia pojęcia absolutu, absolutum, wskazuje na wyzwolenie, wyzwolonego [łacińskie: absolvo – odwiązuję, zwalniam, uwalniam]. Schopenhauer uważa, że jeśli profesorowie filozofii byliby zmuszeni, by zamiast łacińskiego absolutum użyć niemieckiego odpowiednika, to pomyśleliby dwa razy, zanim uczyniliby z niego atrybut boskości.

I jeszcze o tym, co jest ważne w kwestii wolności:

Za pomocą prawdziwej praktyki, która nie żartuje, uczynić tę władczą ideę mistrzynią całej duszy, wpoić duszy uległość całkowita, harmonijną, szczęśliwą, podporządkować się jej rozkazom.

A na koniec specjalny kawałek, dla złamania akcji :-)) :

To, co teraz czytasz zostało stworzone jedynie przez Twoje stany duszy z wcześniejszych chwil, albowiem ja nie istnieję. Egosolizmem empirycznym „immanentnym” nazywam zaprzeczenie całego istnienia, które może wpływać na Twoją świadomość, i które w sposób szczególny może ją pobudzać.

-------------------------------------------------------------------------------

* Ladislav Klima. Jestem Wolą Absolutną [Jsem Absolutní Vůle]. Wydawnictwo Formicula. Kraków 2009.

sobota, 29 sierpnia 2009

Znowu o ruskim rolnictwie

W dzisiejszym programie Minęła dwudziesta emitowanym w TVP INFO (audycję można obejrzeć tutaj) powiedzieli o tym, że prof. Arkadiusz Jawień ze szpitala uniwersyteckiego w Bydgoszczy naoperował za dużo ludzi, przekraczając limit zabiegów wyznaczony przez NFZ, w związku z czym szef szpitala zabrał Jawieniowi z pensji 7.000 zyli. Spec od organizacji „służby zdrowia”, który był w studiu, powiedział, że idzie o to, nadwykonania [fajne słowo:-)] mogą doprowadzić szpital do bankructwa.

Sprawa wygląda tak, że państwo zabiera ludziom kasę i z tej zabranej kasy montuje budżet „służby zdrowia”. Państwo tłumaczy, że musi zabierać ludziom pieniądze na „służbę zdrowia”, bo tego wymaga solidarność. Nie ta, którą zawiadywał Wałęsa, tylko ta ogólniejsza – społeczna. Nie może być bowiem tak, żeby ktoś nie mógł się leczyć tylko dlatego, że nie stać go na medyków. No i państwo kasę ludziom zabiera, montuje budżet i kieruje firmą pt. „służba zdrowia”. Jak "służba zdrowia" działa, to każdy widzi.

Wielu ludziom wydaje się, że państwu chodzi o to, żeby dobrodziejstw „służby zdrowia” nikt nie był pozbawiony. Państwu jednak o to nie idzie, bo przecież państwo doskonale wie, iż tak czy owak wielu ludzi zostanie pozbawionych państwowej opieki medycznej, niezależnie od tego, czy składki płacili czy nie. Dlaczego zostanie pozbawionych? Ano dlatego, że nadwykonania mogą doprowadzić szpital do bankructwa. Mówiąc prościej – państwo doskonale wie, że nie da się zaprowadzić raju na ziemi.

W tej sytuacji trzeba postawić najzwyklejsze pytanie: po co zatem przymusowe ubezpieczenia? Trzeba przy tym pamiętać, że brak PRZYMUSU ubezpieczania się nie oznacza ZAKAZU ubezpieczania się, ale żeby to zrozumieć, nie wystarczy ukończyć uniwersytet.

Na koniec kawałek z Miltona Friedmana Polityki i tyranii:

Zrozumienie, dlaczego nasz system edukacji nie potrafi uczyć nie jest ani trochę trudniejsze od zrozumienia, dlaczego rosyjskie rolnictwo nie może wyżywić Rosjan. W obu przypadkach mamy do czynienia z socjalistycznymi instytucjami, a socjalistyczne instytucje działają w interesie producentów, a nie konsumentów.

Gdyby ten tekst czytała jakaś ciotka Matylda i nie zrozumiała o co biega, to podpowiadam: w tekście Friedmana w miejsce zdania nasz system edukacji nie potrafi uczyć, wystarczy wstawić zdanie nasza służba zdrowia nie potrafi leczyć.

piątek, 28 sierpnia 2009

Droga do zniewolenia

Gazeta Wyborcza donosi:

Wiolettę Woźną podczas porodu wysterylizowano bez jej zgody i wiedzy. Potem odebrano jej noworodka - Różę, o której głośno w całej Polsce od trzech tygodni.

- Przyjechaliśmy ze szpitala bez naszej Róży, zszokowani. I dopiero po jakimś czasie mówię: "Pokaż ten wypis". Czytam, że cesarskie cięcie. I że "ubezpłodnienie" - opowiada ojciec odebranej Róży Władysław Szwak. (...)

Toczy się sprawa o odebranie praw rodzicielskich Woźnej i Szwakowi. Róża jest w rodzinie zastępczej. Przeciwko jej odebraniu są rzecznik praw dziecka, miejscowy proboszcz, pomoc społeczna i 300 sąsiadów, którzy wysłali apel do premiera, ministra sprawiedliwości, prezydenta RP.

Zaraz po odebraniu Róży lekarze podali matce środki na powstrzymanie laktacji, a piersi kazali ścisnąć. Teraz okazuje się, że podczas porodu kobietę wysterylizowali, przecięli jajowody. (...)

- Macica była uszkodzona, przy następnym porodzie mogłaby pęknąć - odpowiada Elżbieta Nosek, zastępca ordynatora oddziału położniczo-ginekologicznego w Szamotułach. - Nie mogliśmy zapytać pacjentki o zgodę. Była uśpiona. Trzeba by ją wybudzić z narkozy. Narazilibyśmy ją na kolejną operację. (...)

Sterylizacja w Polsce jest zabroniona. Można ją wykonać tylko, jeśli życie lub zdrowie jest bezpośrednio zagrożone. Czy tak było w tym przypadku?

- Nie. Byłoby w przyszłości, gdyby jeszcze raz zaszła w ciążę - odpowiada dr Elżbieta Nosek.

- Na każdy zabieg powinna być zgoda pacjenta - przyznaje Tomasz Korosz, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej w Warszawie. (...)

Prof. Wiktor Osiatyński, prawnik i socjolog: - Naruszono godność tej kobiety. Decyzja o sterylizacji mogła mieć związek z jej statusem społecznym. To niedopuszczalne, ale powszechne. Ludzie, którzy mają władzę nad innymi, często podświadomie, uprzedzeni, dyskryminują innych. Sam to widziałem, tylko ja byłem po drugiej stronie. Gdy popełniałem wykroczenia pod wpływem alkoholu, to ludzie z niższych klas społecznych byli surowiej karani niż ja - z dobrej rodziny, student, inteligent. Rozumiem lekarzy, którzy myślą, że wiedzą lepiej i mogą decydować o ludzkim życiu. Ale człowiek nie jest przedmiotem, który ktoś może przestawiać.

Prof. Marian Filar, karnista: - Nie było bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia. A to, że takie zagrożenie nieuchronnie wystąpiłoby w przyszłości? Czy ktoś tę kobietę zmuszałby do zajścia w ciążę? Gdyby chciała, toby to zrobiła. Lekarze bez jej zgody nie mogli jej tego prawa odebrać. Dokonali zmian nieodwracalnych.

Zobaczymy, co będzie. Być może wyjdzie na jaw, kto podjął decyzję o sterylizacji tej kobiety. To, że ktoś tę decyzję podjął i że ktoś sterylizacji dokonał, jest obrzydliwe. Natomiast w kontekście społeczeństwa, w kontekście tego, jak społeczeństwo funkcjonuje, stała się rzecz straszna i cholernie niebezpieczna. Stało się to, co już działo się w USA, w Szwecji oraz w III Rzeszy. W Wikipedii, pod hasłem przymusowa sterylizacja, znajdujemy takie zdanie: Część z zabiegów przymusowej sterylizacji przeprowadzona była nie tylko wbrew woli pacjenta, ale nawet bez jego wiedzy, przy okazji innych zabiegów medycznych.

W kółko piszę o tym, że sprawy idą w kierunku totalitaryzmu i oczywiście mało kto rozumie, że sprawy rzeczywiście idą w tym kierunku i oczywiście wielu ludzi mnie wyśmiewa. To, że wysterylizowano tę kobietę jest rezultatem idei, które są w powietrzu, którym oddychamy, idei, które niektórzy ludzie skłonni są realizować jak stachanowcy, nawet, że tak powiem, wyprzedzając obowiązujący stan prawny. Jakby nie kombinować, to trzeba uznać, że żyjemy w społeczeństwie, w którym zabiera się dzieci rodzicom z powodu tego, że rodzice są biedni i że w domu jest bałagan, a teraz mamy przypadek sterylizacji kobiety bez jej zgody.

W Drodze do zniewolenia Hayek pisze:

Niewielu jest gotowych uznać, iż powstanie faszyzmu i nazizmu nie było reakcją przeciwko socjalistycznym tendencjom wcześniejszego okresu, lecz nieuchronnym ich skutkiem. Jest to prawda, której większość ludzi nie chciała dostrzegać, nawet wówczas, gdy podobieństwo wielu odpychających cech wewnętrznego ustroju Rosji i narodowosocjalistycznych Niemiec było powszechnie zauważane. W rezultacie wielu spośród tych, którzy sądzą, iż wznoszą się nieskończenie ponad aberracje nazizmu i szczerze nienawidzą wszelkich jego przejawów, pracuje jednocześnie na rzecz ideałów, których realizacja prowadzi wprost do budzącej odrazę tyranii. (...)

Obecnie z niejakim trudem przychodzi myśleć o Niemczech, Włoszech i Rosji nie jak o innym świecie, ale jak o wytworach rozwoju myśli, w którym sami mieliśmy udział. Przynajmniej, gdy idzie o naszych wrogów, łatwiej i wygodniej jest uważać, że są oni całkowicie różni od nas, i że to, co się tam zdarzyło, nie może wydarzyć się tutaj. Jednak historia tych krajów, w latach poprzedzających powstanie systemu totalitarnego, wykazywała niewiele cech, które byłyby nam nieznane.

Trzeba pamiętać, że Drogę do zniewolenia wydano w roku 1944. Hayek napisał w książce następującą dedykację: Socjalistom wszystkich partii, a jako motto dał słowa Hume'a: Rzadko kiedy całą wolność traci się od razu.

Że też ciągle jeszcze

IAR donosi:

Zarzut przyjęcia korzyści majątkowej usłyszały dwie inspektorki lubelskiego Sanepidu, zatrzymane wczoraj przez policję.

Mająca 10-letni staż pracy Katarzyna M. przyznała się do przyjęcia słodyczy i kawy w zamian za poświadczenie nieprawdy w protokole kontroli. Druga z zatrzymanych, Beata Ś, która ma za sobą ponad 20-lat pracy, twierdzi, że jest niewinna.

Ach, ach, że też w socjalizmie ciągle jeszcze nikt nie znalazł zadowalającej odpowiedzi na zadane przez Decimusa Iuniusa Iuvenalisa to oto dramatyczne pytanie: quis custodiet custodes?

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Skrzaty

Wil Huygen, taki jeden holenderski autor piszący o skrzatach, w książce Skrzaty, będącej efektem dwudziestoletnich badań, jakie Huygen prowadził nad skrzatami, pokazał, gdzie skrzaty mieszkają. Tu jest pokazane, gdzie skrzaty mieszkają w Europie (kliknijcie na fotki, to się fajnie powiększą):



a tu mamy dokładną mapę pokazującą, gdzie skrzaty żyją w Polsce:



Dla ciekawości - oto, jak w równych krajach mówią na skrzaty: w Holandii - Kabouter, w Iranaldii - Imp albo Goblin, w Norwegii - Tomte albo Nisse, w Szwecji Tomtebisse albo Nisse, W Rosji Domovoj, na Węgrzech - Mano i w Finnaldii - Tonttu.

Huygen imponuje erudycją w swojej dziedzinie, między innymi znakomicie wypunktował Wilhelma J. Wunderlicha, który w dziele De Hominibus Parvissimis [O najmniejszym spośród ludzi] z roku 1520, jakkolwiek podaje mnóstwo interesujących wiadomości na temat skrzatów, to jednak popełnia wiele błędów, między innymi permanentnie myląc skrzaty z chochlikami.

Książka kończy się sceną, w której autor żegna się ze skrzatem Tomte Haroldsonem, który ma trzysta dziewięćdziesiąt siedem lat:

I powoli wspinał się dalej. Serca nasze ogarnął bezbrzeżny smutek.

Przy starym świerku odwrócił się jeszcze i podniósł rękę, tym razem na pożegnanie. Pokiwał lekko głową i uśmiechnął się, po czym zniknął na drugim zboczu wzgórza.

I wszystko zniknęło, tak jak milknie nagle stara piosenka. Znów byliśmy zwykłymi śmiertelnikami. Już wstawał dzień.

W tym momencie zrozumieliśmy, gdzie jesteśmy: na polu z lnem, niecałe pół godziny drogi od domu.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Bernard Crick i Woody Allen

Bernard Crick w książce W obronie polityki [In Defence of Politics] pisze, że polityka jest ludzkim działaniem, niezmiernie ważnym i koniecznym i w żadnym razie nie należy utożsamiać jej z rzeczami takimi jak walka o władzę, ideologia czy demokracja. Crick pisze o obronie polityki przed ideologią, demokracją, nacjonalizmem, technologią i fałszywymi przyjaciółmi, takimi jak niepolityczny konserwatysta, apolityczny liberał czy antypolityczny socjalista. Ś.p. Crick, broń Boże, nie był żadnym libertarianinem czy innym cudakiem, przeczytajcie zresztą, w jakim kontekście osadził Hayeka, w końcu też żadnego anarchistę, kiedy o nim w książce jedyny raz wspomniał (co prawda można zasadnie utrzymywać, że w cytowanym fragmencie chodzi o pokazanie, jacy to głupiutcy są jego, Cricka, węgierscy przyjaciele):

Słyszałem, jak moi węgierscy przyjaciele mówili, że trzeba zlikwidować wszystkie dotacje, nawet dotowanie transportu publicznego, szpitali i przedszkoli. Kiedy z brytyjską nieśmiałością pytałem, "czy być może nie posuwacie się zbyt daleko?", "a może to nie jest słuszne?" lub zwyczajnie "dlaczego?" odpowiadali mi recytując całe akapity z prac Hayeka. W odpowiedzi na pytania, na których zależało mi najbardziej: "czy to wszystko nie jest czasem nierozsądne z politycznego punktu widzenia?", "czy nie powinniście działać ostrożnie i wybiórczo?" czytali mi dalsze fragmenty z książek Hayeka.

No i ten Crick pisze coś takiego:

Uznawanie w pewnym zakresie prawa do prywatności lub wyznaczenie zakresu spraw nieistotnych dla polityki jest jednym z powodów, dla których nawet tych myślicieli, którzy kiedyś władzę państwa wzmocnili tak dalece, jak to tylko można było sobie wówczas wyobrazić - przykładem Hobbes, Hegel czy w różnych okresach teoretycy władzy papieskiej - nie można zasadnie uważać za zwolenników totalitaryzmu. Totalitaryzm wykracza poza autokrację. Dla zwolenników totalitaryzmu nie tylko machina władzy oraz instytucje gospodarcze społeczeństwa, ale też cała oświata, przemysł, sztuka, nawet domowe pielesze i prywatne uczucia - wszystko, zarówno praca, jak i rozrywka - są całościowo powiązanymi ze sobą elementami systemu społecznego; są siłami, które muszą być poddane nadzorowi ideologii.

Ale dlaczego muszą? - może ktoś zapytać. - Wszystkie dziedziny muszą być poddane nadzorowi ideologii? - Ano muszą. Nawet to, w jakich butach ludzie mogą chodzić w góry. Crick:

Zostawić jeden z tych czynników poza kontrolą, oznaczałoby w praktyce pozostawić niebezpieczną szczelinę swobody i wskazać drogę ucieczki od całkowitego oddania się celom społecznym.

***

Wielu ludzi nie wierzy w to, że sprawy idą w kierunku totalitaryzmu. Ludzie ci powiadają, że jaki to totalitaryzm, kiedy nikt nie zabija ludzi. Może i nie zabija, ale też nikt nie musi zabijać - hodowca bydła też nie zabija swoich krów za to, że wlezą w szkodę albo w jakiś inny sposób są niegrzeczne.

***

W filmie Annie Hall, Diane Keaton wieczorem czyta sobie książkę o niemieckich narodowych socjalistach i mówi do Woody'ego Allena: - Ciekawe jak ja bym się zachowała na torturach. - Na co Allen: - Ty? Gdyby gestapo zabrało ci karty kredytowe, wyśpiewałabyś wszystko.

***

Pierwsze wydanie książki Cricka było w roku 1962, a Allen nakręcił Annie Hall w roku 1977.



środa, 19 sierpnia 2009

Szachiści, do roboty!!!


Na posunięciu są białe. Pytanie jest takie: jaki był ostatni ruch czarnych?

:-)))

-----------------------------

Zadanie znalazłem w książce Carlo Frabettiego Wielka rozgrywka. Nasza Księgarnia. Warszawa 2009. Rozwiązanie na str. 78 :-)))

Diagram z tej właśnie książki.

------------------------------

UWAGA!!!

Rozwiązanie zostało już podane w komentarzu Macieja :-)))



poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Do elGuapo

U Timmy'ego trwa gaduła, a to jest mój z tejże gaduły komentarz.

--------------------------------------------------------------------

Powiem Ci w czym, moim zdaniem, tkwi sedno sporu między nami. Powołam się na tekst An Essay on the Government of Dependencies G. C. Lewisa:

Nie ma i nie może być w formie rządu niczego, co zapewniłoby jego poddanym prawne bezpieczeństwo przed niewłaściwym, arbitralnym sprawowaniem suwerennej władzy. Tym zabezpieczeniem może być jedynie wpływ opinii publicznej i inne moralne ograniczenia, które sprawiają, że rządy tak się różnią.

Fajne? Bo patrz – co zrobisz, kiedy suwerenna władza postanowi zabierać Ci 100% Twoich dochodów? Zmienisz tę władzę w demokratycznych wyborach? A jeśli demokratycznie wybrana władza postanowi, że koniec z instytucją wyborów, to co wtedy zrobisz?

Dobra, jedziemy z koksem. Mnie się wydaje, że Ty uważasz, iż jeśli nie odda się pełni władzy jakiejś ekipie dysponującej monopolem na stosowanie przemocy, prawem pobierania podatków i prawem do ustanawiania przepisów regulujących sposób, w jaki ludzie mają żyć (kasy fiskalne, zakaz chodzenia w góry w sandałach, zakaz sprzedaży określonych produktów, przymus zapinania pasów w aucie, przymus posyłania dzieci do szkoły, przymus ubezpieczeń, przymus łożenia na państwową telewizję itd.), to ludzie nie będą w stanie zorganizować się w jakiś przytomny sposób. Mówiąc inaczej – Ty uważasz, że wojsko musi być państwowe, policja państwowa, szkoły państwowe, emerytury państwowe, drogi państwowe i chuj wie co jeszcze państwowe. Mówiąc jeszcze inaczej – nie wierzysz w ZARZĄD, bo wierzysz jedynie w RZĄD.

Moim zdaniem uważasz, iż rzecz polega na tym, że trzeba wybrać i realizować jakiś PLAN, z tym, że oczywiście powinien to być PLAN świetniejszy od innych planów, PLAN ze wszystkich planów najlepszy, PLAN ponad wszelkie plany. Uznajesz zatem, że po świecie chodzą jacyś ludzie którzy mają taki PLAN i wszystko, co trzeba zrobić, to w jakiś sposób odgadnąć, którzy to ludzie oraz doprowadzić do tego, aby ci ludzie dysponowali monopolem na stosowanie przemocy, prawem do pobierania podatków oraz prawem do ustanawiania przepisów regulujących sposób, w jaki ludzie mają żyć.

Moim zdaniem bierzesz udział w jakimś szalonym kontredansie, razem z innymi ludźmi, którzy z wielkim zaangażowaniem spierają się o to, czy człowiekiem mającym PLAN jest Tusk, czy Kaczyński, czy Olechowski, czy Napieralski, czy Pawlak, czy Wałęsa, czy arcybiskup Życiński. Myślę, że w kontekście owego „Szczęść Boże”, którym kończysz swoje komentarze, nie będzie niegrzecznie, gdy stwierdzę, że jesteś jak ci ludzie, którzy pełni pasji i w szczerości swojej kłócą się o to, czy prawdziwym bogiem jest Pan Gu, czy Ma, czy Bóg w Trójcy Jedyny, czy Hera, czy El, czy Jahwe, czy może An. Zdajesz sobie chyba jednak sprawę z tego, że kiedy kibicujesz, dajmy na to, Bogu w Trójcy Jedynemu, to dla zachowania porządku społecznego musisz wyznawców boga El palić na stosie?

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Pomysły pruskiej biurokracji

Wyjeżdżam na Syberię, więc mnie trochę nie będzie. Oczywiście zawsze mogę jakiś net znaleźć, ale nie mam zamiaru szukać :-)) Dobra, jedną ciekawostkę chciałem zapodać zanim wyjadę. Właśnie zobaczyłem w telewizji info o tym, że w Niemczech rząd dawał kasę ludziom, którzy stare auta na złom oddali. Fajnie, rząd ma pieniądze zrabowane obywatelom, to co mu wisi rozdawać kasę po uważaniu? Okazało się jednak, że sprytne niemiecki chłopaki, które w złomie robią, przyjmowały te stare auta, po czym opierdalały je gdzieś do Afryki. No i afera jest, że niby to przestępstwo, to sprzedawanie aut. Uśmiałem się z tego newsa, bo trzeba być zupełnym debilem (o ile może być coś takiego jak debil niezupełny), żeby nie wiedzieć z góry, że takie pomysły, na jaki wpadło uosobienie Ducha, czyli pruska biurokracja - a chodzi tu, gdyby jakiś szlachetny, acz mało lotny umysł nie zakumał, o pomysły socjalistyczne - muszą przynieść taki efekt, jaki przyniósł pomysł niemieckich kierowników niemieckiego kawałka kuli ziemskiej. Ciotki Matyldy, a także zawodowi socjaliści to jednak debile, więc rzeczywiście mogli nie przewidzieć, iż kumaci złomiarze auta będą komuś opierdalać. Natomiast inna ciekawa jest kwestia - opierdolili te auta, to opierdolili, zarobili na tym, to zarobili, widocznie jacyś ludzie w Afryce uznali, że opłaca im się kupić te samochody. I co w tym złego?

Cud

Dziennik donosi:

Tego nie można określić inaczej niż słowem "cud". Uznany za zmarłego wcześniak, który narodził się w paragwajskim szpitalu bez oznak życia, niespodziewanie zapłakał w trumience. Lekarzom udało się uratować słabego chłopca. (...)

"Widocznie funkcje życiowe dziecka były tak nikłe, że nie dało się ich wyczuć" - tłumaczy się ordynator oddziału wcześniaków ze szpitala w stolicy Paragwaju, Asuncion, doktor Ernesto Weber. Dodaje od razu, że maluch jest w stabilnym stanie. Jednak tylko przypadek zdecydował o tym, że dziecko w ogóle żyje. Jak donosi włoski dziennik "Corriere della Sera", chłopiec przyszedł na świat nie dając oznak życia. Lekarze reanimowali go przez jakiś czas, ale w końcu dali za wygraną. Malucha zabrał więc ojciec, chcąc przygotować zwłoki syna do pogrzebu. akież było jego zdziwienia, gdy wioząc samochodem trumienkę z ciałem usłyszał dobiegający z wnętrza... płacz. Podniósł wieko i z radością stwierdził, że maluch jednak żyje. Czym prędzej zawrócił do szpitala. Chłopiec trafił na oddział intensywnej terapii.

Lekarze nie czują się winni tego, że orzekli zgon żywego dziecka. Przekonują, że u chłopca nie dało się wyczuć tętna i oddechu.

Głupia sprawa. No bo tak - mały się urodził i lekarze orzekli, że nie żyje. Ale później ożył. Są dwie możliwości - albo chłopak żył cały czas, a medycy dali dupy, albo nie żył, a później ożył. Tak czy siak wydaje się, że "racjonaliści" ubóstwiający naukę są w kropce. Nie chciałbym być w skórze "racjonalistów" ubóstwiających naukę, bo teraz mogą powiedzieć albo to, że np. taka medycyna czasami myli się nawet w kwestii tego, czy człowiek żyje, czy nie żyje, co w nieciekawym kontekście stawia chociażby medyków pobierających organy do przeszczepu, albo też to mogą powiedzieć, że oto zdarzył się cud. Co tu wybrać? :-)))

niedziela, 9 sierpnia 2009

O państwowym budżecie

W budżecie na rok 2009 jest zapisane, że na Krajową Radę Radiofonii i Telewizji zostanie przeznaczonych prawie 14,5 milona zyli. Ile śniadań dla dzieciaków można kupić za prawie 14,5 miliona zyli?

Urząd Rzecznika Praw Dziecka wyda 6,5 miliona zyli. Ile zeszytów można kupić dzieciom za 6,5 miliona zyli?

Na filharmonie, orkiestry, chóry i kapele przeznaczono ponad 59 milionów zyli. Ile kursów języka obcego można kupić za ponad 59 milionów zyli?

Wydatki na centra kultury i sztuki to ponad 209 milionów zyli. Ile ubrań i butów można kupić za ponad 209 milionów zyli?

Co w tym wszystkim jest najważniejsze? Otóż to, że ludzie, którym zabrano te pieniądze, już za TE pieniądze jedzenia, butów, ubrań, książek, kursów, komputerów, leków, samochodów, wczasów, wódki, mebli, domów i wszystkiego innego NIE KUPIĄ.

sobota, 8 sierpnia 2009

Ateiści mają gorzej, a teiści mają lepiej

Teiści, w pewien sposób, mają lepiej od ateistów. Teiści np. wiedzą, skąd się wziął świat. Otóż według teistów świat został stworzony przez Boga. I już. Bardzo mądry ateista, prof. Jan Woleński, w swoich Granicach niewiary przywołuje tekst Johannesa Benedieka [J. Benediek. Logiczna struktura dowodów na istnienie Boga (I), (II). w: W kierunku formalizacji tomistycznej teodycei. Red. I. M. Bocheński, E. Nieznański. ATK. Warszawa 1980], w którym Benediek przedstawia swego rodzaju dowód, ułożony na podobieństwo Tomaszowych Quinque viae. Woleński pisze:

W istocie rzeczy głosi on [dowód Benedieka], że nie jest tak, iż dla każdego x istnieje takie y, że x jest poruszane przez y - a więc [głosi on], że istnieje coś, co nie jest poruszane.

Dowód Benedieka jest formalnie poprawny. Dokładnie mówiąc, wykazuje on istnienie nieruchomego poruszyciela, od którego sekwencja poruszeń się zaczęła. O ile przyjąć, że relacja poruszania jest przechodnia, to otrzymany wniosek stwierdza, że pierwszy poruszyciel jest zarazem poruszycielem wszystkiego. Nie ma żadnej trudności w przeformułowaniu tej argumentacji tak, by stosowała się do drogi z przyczynowości sprawczej.

Zaraz potem prof. Woleński pyta:

Niemniej jednak stajemy przed pytaniem, dlaczego mamy przyjąć, że świat jest polem relacji P tak określonej, że ma ona element pierwszy, minimalny i taki, że nie porusza sam siebie.

Oczywiście pytanie Woleńskiego jest zasadne, bo co innego formalny dowód, a co innego przyjęcie, że jest tak, jak dowód pokazuje, że może być.

Niezależnie od tego, jak jest, dobre wieści dla teistów polegają na tym, że jeden mądry człowiek udowodnił, że jakiś pierwszy poruszyciel może istnieć, a drugi mądry człowiek, i do tego ateista, stwierdza, iż dowód jest formalnie poprawny. A zatem teiści spokojnie mogą utrzymywać, że świat został stworzony przez Boga. Ateiści mają gorzej, niż teiści, bo ateiści nie wiedzą, skąd się świat wziął i dlatego kombinują w tę stronę, że był wieki wybuch (ale skąd się wziął ten wybuch, to już nie wiedzą), że są jakieś różne światy, pulsujące czy inne takie, że kwestia ta nie ma dla nas żadnego znaczenia, a wreszcie, że pytanie o początek świata jest pytaniem bzdurnym i niedozwolonym. Oczywiście w konkurencji polegającej na podaniu odpowiedzi na pytanie, skąd się wziął, czy jak powstał świat, ateiści przegrywają z teistami wyraźnie.

Moim zdaniem podobnie jest i w innych kwestiach, co wynika z tego, że teiści mogą się powołać na Pana Boga, natomiast ateiści nie wiedzą, na co się powołać. Weźmy takie prawa człowieka. W książce Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania Leszek Kołakowski pisze:

Prawa wyrażone w amerykańskiej Deklaracji Niepodległości - a jest ich tylko trzy - mają ważność, ponieważ dał nam je Stwórca, jesteśmy więc, każdy z nas, nosicielami tych praw do życia, do wolności, do zabiegania o szczęście na mocy boskiego dekretu, którego kwestionować niepodobna.

Po czym przechodzi do praw zapisanych w ONZ-owskiej Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 roku:

Deklaracja ONZ nie mówi jednak nic o tym, że Bóg dał nam prawa, które on wylicza, ani że natura je dała (...) Możemy przypuszczać, że jest to tekst normatywny, wyrażający opinię autorów, wedle której byłoby lepiej, gdybyśmy ja i inni dostawali godziwe wynagrodzenie za swoją pracę, albo że świat w ogólności byłby lepszy, gdyby ludzie nigdzie nie podlegali arbitralnym aresztom lub torturom. Jeśli tak, to Deklaracja jest po prostu spisem życzeń jej autorów i jeśli ja nawet dzielę te życzenia, jeśli wolałbym, aby świat był raczej lepszy niż gorszy w sensie, jaki Deklaracja sugeruje, to nie mogę się upierać przy tym, że moje lub innych ludzi życzenia są prawdami, a tym mniej prawdami wiecznymi, jak podpowiada interpretacja "praw" jako wypowiedzi metafizycznych.

Kołakowski postrzega zatem wypowiedzi o tym, że człowiek ma prawa nadane przez Boga, za wypowiedzi o charakterze metafizycznym, a stwierdzeń takich, jak ONZ-owska Deklaracja, za stwierdzenia metafizyczne nie uważa. Ale czy Kołakowski nie myli się? Cóż to bowiem za twierdzenie: Człowiek ma prawo do urlopu? Albo: Trzeba zabierać pieniądze ludziom, którzy pracują i dawać zasiłki biednym? Albo: Trzeba pod przymusem zagonić dzieci do szkoły? Albo: Nie wolno wykonywać wyroków śmierci na wielokrotnych mordercach? Albo: Trzeba wysyłać naszych żołnierzy do innych krajów po to, żeby zabijali tamtych ludzi?

Moim zdaniem są to twierdzenia jak najbardziej metafizyczne, bo zanim się te twierdzenia wypowie, trzeba najpierw odpowiedzieć na pytanie cui bono, wiadomo bowiem, że wszystko, co w praktyce idzie za tymi twierdzeniami ma służyć czyjemuś dobru, ale jeszcze bardziej trzeba odpowiedzieć na pytanie quid est bonum, gdyż aby zrobić coś dobrego, trzeba wiedzieć, co jest dobre.

Z pojęciem dobra, z powiedzeniem, co jest dobre, teiści mają mały kłopot, bo twierdzą, że dobre jest to, o czym Bóg powiedział, że jest dobre. Jedni teiści są zdania, że Bóg powiedział o tym i o tym, że to jest dobre dlatego, że to po prostu jest dobre, a drudzy idąc za Szestowem twierdzą, że to i to jest dobre, bo Bóg ustalił, że to jest dobre. Na ile różnica między tymi dwiema eksplikacjami jest istotna, nie wiem. To znaczy, trochę wiem, ale mniejsza teraz o to, bo to temat duży i osobny, a nie chcę, żeby tekst się rozlazł na boki. Ateiści z kolei nie mogą powołać się na Boga, a już ci ateiści, którzy nie wierzą w jakieś dobro naturalne, nie od Boga pochodzące, są w zupełnej kropce. Jeżeli bowiem jest tak, że zabiera się ludziom pieniądze, jeżeli zakazuje się im rozmaitych działań, jeżeli przymusza się ich do określonych zachowań, to chyba byłoby dobrze jakoś to wszystko wytłumaczyć, natomiast ateiście, który na dodatek nie wierzy w dobro naturalne, trudno jest dać jakieś dobre tłumaczenie, podobnie jak trudno mu jakiekolwiek tłumaczenie uznać. Uważam, że jak dotąd nikt dobrego tłumaczenia nie dał, bo utylitaryzm czy powiastki o tym, że trzeba olać takie rzeczy i jedynie tworzyć nowe narracje sprawy nie załatwiają. A co załatwia sprawę?

---------------------------------------------------------

DOPISEK

Jak się zdaje, kłopotów z ustaleniem tego, co jest dobre, nie ma mister Balls. Oto wp.pl, powołując się na Daily Express, pisze:

Tysiące Brytyjczyków zostanie objętych rządowym projektem, który ma na celu ścisłe monitorowanie najbardziej patologicznych rodzin w kraju. W domostwach obywateli zainstalowane zostaną kamery przemysłowe śledzące ich każdy ruch.

Edward Michael Balls, brytyjski minister ds. dzieci, szkół i rodzin, oznajmił, że rząd przeznaczy ponad 400 mln funtów na zakup i instalację kamer przemysłowych (CCTV), które będą 24 godziny na dobę śledzić 20 tys. najbardziej patologicznych rodzin w kraju.

Kamery przemysłowe mają monitorować każdy aspekt życia wytypowanych rodzin - w tym sprawdzać czy dzieci odrabiają prace domowe i chodzą do szkoły, o której idą spać, co jedzą oraz generalnie - jak zachowują się domownicy. W razie stwierdzenia jakichkolwiek nieprawidłowości, do monitorowanego domu zostanie wysłany specjalny patrol ochrony. Pomysłodawcy szacują, że dzięki temu zmniejszy się również poziom alkoholizmu czy narkomanii we wskazanych rodzinach.

Nie mam zielonego pojęcia, czy mister Balls jest teistą, czy ateistą, i nie wiem, czy wierzy on w dobro naturalne.

środa, 5 sierpnia 2009

Radosna twórczość Jolanty Biniak

Gazeta Wyborcza pisze:

Matce trójki dzieci zabrano czwarte, tuż po porodzie. I podano leki, by zatrzymać laktację. Sąd: Bo w domu bałagan, matka niezaradna, a ojciec za stary. (...)

42-letnia Wioletta Woźna mieszka z konkubentem Władysławem Szwakiem w małej wiosce koło Wronek w Wielkopolsce. Prowadzą gospodarstwo rolne i wychowują trójkę swoich dzieci w wieku 7, 9 i 11 lat. Dwa tygodnie temu kobieta urodziła córkę Różę, ale pięć dni po porodzie została jej na polecenie sądu odebrana.

Sędzia Jolanta Biniak uzasadniła to tak: Dobro dziecka jest zagrożone, a matka i jej konkubent nie dają gwarancji prawidłowego zajmowania się noworodkiem. Sąd oparł się na opinii kuratora: W domu jest bałagan, podłoga niezamiatana, brudne naczynia, okruchy na stole, kobieta jest niezaradna, a konkubent zajmuje się gospodarstwem rolnym i niewiele jej pomaga. Sąd stwierdził też, że kobieta jest upośledzona, a ojciec ma 63 lata. I umieścił noworodka w rodzinie zastępczej.

Super. Oto urodziła się dziewczynka, której rodzice dali na imię Jolanta. Jolanta rosła sobie, rosła, poszła na studia prawnicze, ukończyła je, porobiła te wszystkie aplikacje, czy czego tam państwo polskie wymaga i dostała robotę w sądzie. A teraz kazała zabrać dzieciaka rodzicom, bo wiadomo: w chałupie bałagan, naczynia brudne, podłoga niepozamiatana, a na stole okruchy.

W związku z tym, że rodzice nie skrzywdzili dziecka i wobec tego, że nie ma wobec nich zarzutów o to, iż krzywdzą pozostałą trójkę dzieci, pytaniem istotnym jest pytanie o to, czy dziecko jest czyjąś własnością, a jeżeli tak, to czyją. Jeżeli dzieciak nie jest niczyją własnością, to tak samo nie jest własnością rodziców, jak nie jest własnością Jolanty Biniak. Jakim zatem cudem cudem liczy się to, co w kwestii dziecka zadecyduje Jolanta Biniak???

Jeżeli jednak dziecko jest czyjąś własnością, to zapewne rodziców. Dlaczego zatem decydujący głos w sprawie dziecka ma Jolanta Biniak? Być może jednak dziecko jest własnością Jolanty Biniak, ale to, jak się zdaje, byłoby trudne do wykazania, przynajmniej dzisiaj, bo chuj wie, jakie postępy poczyni postęp. Wreszcie dziecko może być własnością państwa, w imieniu którego Jolanta Biniak prowadzi swoją radosną twórczość. Jeżeli tak, to uważam, że byłoby rzetelnie, gdyby państwo obwieściło powszechnie, iż ludzie są własnością państwa. Dlaczego nie? Przecież w demokracji suwerenem jest lud, jaki jest zatem powód, żeby lud trzymać w niewiedzy? I kto może robić lud w chuja? Ktoś ważniejszy od suwerena?


Czym się różnią od siebie wzajemnie ci wszyscy różniący się między sobą ludzie

Prawacki konserwatysta
Chce przymusić wszystkich, aby dawali kasę na wojsko i policję, a także na krzewienie wartości narodowych. Wojsko jest mu potrzebne do obrony przed Ruskimi, a policja do łapania bandziorów oraz do tego, żeby przymuszać wszystkich do oddawania kasy na wojsko i policję, a także na krzewienie wartości narodowych. Prawacki konserwatysta nie boi się nowych idei, owszem, niektóre z nich uważa za znakomite, aczkolwiek tylko te, które nowymi ideami były przed wiekami i przez wieki sprawdziły się znakomicie. Ma Wielki Plan, który uważa za najlepszy i chce, aby wszyscy byli przymuszeni do realizowania tego Planu.

Libertariański pojeb
Nie chce przymuszać nikogo do niczego i nie chce, aby jego ktoś przymuszał. Nie ma żadnego Wielkiego Planu. Uważa, że ludzie dopuszczają się grzechu zaniedbania rezygnując z dobrodziejstw dobrowolnej współpracy.

Ciotka Matylda, czyli demokrata, "liberał" i socjaldemokrata
Chce, aby wszyscy byli przymuszani do wszystkiego i wszyscy na wszystko oddawali kasę. Nie ma Wielkiego Planu, natomiast jak świnia grzmotu słucha kierowników kuli ziemskiej, którzy Wielki Plan mają. Wierzy we wszystko, co mu kierownicy kuli ziemskiej do wierzenia podadzą, nawet w takie rzeczy, które kierownicy kuli ziemskiej wprowadzają po to, żeby testować zachowania Ciotek Matyld, a czasami nawet porobić sobie z Ciotek Matyld jaja, jak np. przestawianie czasu co pół roku.

________________________________________________

Ten tekścik jest tylko brykiem z bryku z bryku ze skryptu i, jako taki, wymaga dalszego opracowania.

wtorek, 4 sierpnia 2009

Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania

Jest nowa książka Leszka Kołakowskiego; będzie mieć premierę 6 sierpnia. Miała wyjść w listopadzie chyba, ale Kołakowski umarł, więc Znak przyspieszył sprawę. Tom zawiera teksty publikowane w rożnych miejscach, a wszystko poskładał do kupy Zbigniew Mentzel.

W pierwszym tekście - Leibniz i Hiob: Metafizyka zła i doświadczenie zła, będącym zapisem wykładu, który Kołakowski wygłosił na uniwersytecie w Tilburgu w czerwcu 2002 roku (pierwodruk w Zeszytach Literackich 2002/4; tekst jest też tutaj), autor pisze o tym, jak ludzie radzili sobie z problemem zła w świecie i m.in. opisuje ideę, która przyświecała Leibnizowi, kiedy ten pisał swoją teodyceę. Teodyceę tę, po trzęsieniu ziemi w Lizbonie, które wydarzyło się 1 listopada 1755 roku i pochłonęło około 100 tysięcy ofiar śmiertelnych, zaatakował Wolter. No i Kołakowski kwituje wolterowski ataki tymi słowy: Sławne szyderstwa Woltera w tej sprawie są zbyt łatwe.

W ten oto sposób Kołakowski, który z pistoletem po uniwersytecie warszawskim ganiał, który o religii źle pisał i który na pogrzeb Wolińskiej poszedł, staje się sojusznikiem tych teistów, którzy przywiązani są do teodycei zbudowanej na wzór tej, którą Leibniz napisał.

A w innym tekście, Troska o Boga w pozornie bezbożnej epoce (pierwodruk w Przeglądzie Politycznym 2008 nr 88), taki oto strzał Kołakowski oddaje: Wraz z pewnością wiary załamała się też pewność niewiary. I poprawia: Załamanie się chrześcijaństwa - przez Oświecenie wyczekiwane z radością - w takiej mierze, w jakiej do niego istotnie doszło, okazało się niemal równoczesne z załamaniem się Oświecenia.

W ostatniej, piątej części książki, zatytułowanej O tym, co ostateczne, tylko jeden jest tekst, o takim tytule: Kompletna i krótka metafizyka. Innej nie będzie. Innej nie będzie (pierwodruk w Tygodniku Powszechnym 2004/43). Tekst zaczyna się tak:

Na czterech węgłach wspiera się ten dom, w którym, patetycznie mówiąc, duch ludzki mieszka. A te cztery są:

Rozum
Bóg
Miłość
Śmierć.

Do tego jest jeszcze pół strony tekstu. Przede wszystkim o Czasie. A ostatnie zdanie jest takie:

Wszystkie zatem wsporniki naszej myśli są narzędziami, za pomocą których uwalniamy się od przerażającej rzeczywistości czasu, wszystkie zdają się temu służyć, by czas prawdziwie oswoić.

Amen.

Pokoje pisarzy

Jane Austen

Rudyard Kipling

Richard Eyre

Marina Warner

Maggie Gee

David Starkey

Clive James

Charles Darwin

Ojciec Józef Maria Bocheński

Zdjęcie Bocheńskiego z książki Między logiką a wiarą. Z Józefem M. Bocheńskim rozmawia Jan Parys. Noir Sur Blanc. Warszawa 1998. Pozostałe fotki stąd.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Trochę o Misesie

Ludgwig von Mises

Timmy pisze na swoim blogu kapitalne kawałki, a już te o filmach są smaczne że smaczne. Ostatnim razem Timmy napisał o Kasynie, z tym, że do tekstu wstawił Misesa i całkiem tekst rozwalił :-) Timmy pisze:

Mises dowodził, że wyłącznie w kapitalizmie ludzie mogą zachowywać się racjonalnie, ponieważ to właśnie dobrze pojęty egoizm wymusi na nich podejmowanie właściwych i ‘sprawiedliwych’ decyzji.

I jeszcze o wolnościowym koncepcie Misesa:

Żeby zagrał, wszyscy co do jednego muszą go zaakceptować. Wystarczy jeden, który się wyłamie i cała konstrukcja rozsypie się jak domek z kart. Wystarczy jeden, który nie zrozumie; tylko jeden, który wolności nie pokocha i nagle z tej całej wolności może zrobić się zupełnie niezgorsze niewolnictwo.

Moim zdaniem, żeby wiedzieć coś o tym, co Mises myślał o zachowaniach ludzi, o racjonalnym działaniu człowieka i w ogóle o działaniu człowieka, najlepiej jest przestudiować książkę Misesa zatytułowaną Ludzkie działanie [Human Action] :-))



W dziele tym czytamy:

Filozofowie od dawna starali się dociec, jakie zamierzenia Bóg lub też Natura realizuje w dziejach ludzkości. Poszukiwali praw rządzących losami i ewolucją człowieka. Jednakże nawet ci myśliciele, którzy w swoich dociekaniach potrafili zachować niezależność od teologii, nie osiągnęli celu, ponieważ posługiwali się błędną metodą. Badali ludzkość jako całość lub używali innych pojęć holistycznych, takich jak naród, rasa, kościół. Całkowicie arbitralnie określali cele, jakim miałyby służyć działania podejmowane przez takie zbiorowości. Nie potrafili jednak znaleźć zadowalającej odpowiedzi na pytanie, jakie czynniki skłaniają poszczególnych działających ludzi do zachowań, dzięki którym zostanie osiągnięty cel nieubłaganego rozwoju zbiorowości. (...)

Niektórzy filozofowie przejawiali więcej realizmu. Nie próbowali odgadnąć zamysłów Natury czy Boga. Na sprawy człowieka patrzyli z punktu widzenia rządu. Postanowili wprowadzić zasady politycznego działania, metody funkcjonowania rządu i państwa. Umysły skłonne do spekulacji kreśliły ambitne plany gruntownego zreformowania i przekształcenia społeczeństwa. Umysły mniej ambitne zadowalały się gromadzeniem i systematyzacją danych historycznych. Wszyscy jednak byli przekonani, że w sferze zdarzeń społecznych nie istnieje taka regularność i niezmienność zjawisk, jaką wykryto w ludzkim rozumowaniu i w sferze zjawisk przyrodniczych. (...)

Przekonanie to zostało podważone, gdy odkryto, że zjawiska rynkowe są połączone koniecznymi zależnościami. Zaskoczenie tym odkryciem spowodowało, że musiano spojrzeć na społeczeństwo z nowej perspektywy. Ze zdumieniem stwierdzono, że ludzkie działanie można ujmować w innym aspekcie niż dobro i zło, sprawiedliwość i niesprawiedliwość, uczciwość i nieuczciwość. W życiu społeczeństwa istnieje wiele prawidłowości i zjawisk, do których człowiek musi się dostosować, jeśli chce odnieść sukces. Przyglądanie się zjawiskom społecznym z punktu widzenia cenzora, który je pochwala lub gani w zależności od tego, jak dalece spełniają całkiem arbitralne standardy i do jakiego stopnia odpowiadają subiektywnym sądom wartościującym, jest jałowe.

I jeszcze jeden fragment:

Gospodarka rynkowa to stworzony przez człowieka sposób działania w warunkach podziału pracy. Nie wynika z tego jednak, że jest ona czymś przypadkowym lub sztucznym, czymś, co można by zastąpić innym sposobem działania. Gospodarka rynkowa to rezultat długiego procesu ewolucyjnego. Jest ona wynikiem dążenia człowieka do tego, by jak najlepiej dostosować swoje działania do zastanych warunków środowiska, którego nie może zmienić. Można powiedzieć, że jest to strategia, dzięki której człowiek odniósł wspaniały sukces na drodze wiodącej od barbarzyństwa ku cywilizacji.

Tyle cytatów z Ludzkiego działania, które, po mojemu, pokazują, jak bardzo myli się Timmy i wielu tych, którzy pod Timmy'ego tekstem zostawili komentarze. Mówiąc najogólniej - Mises nie mówi nam, co jest dobre, ani co mamy robić, ani jak żyć. Z takimi sprawami nie chodzi się do Misesa. Z takimi sprawami chodzi się do księdza, psychoterapeuty, przyjaciela, a Ciotki Matyldy z takimi sprawami chodzą do rządu. Po co natomiast możemy pójść do Misesa - prakseologa i ekonomisty? Ano po to, żeby zapytać, jak osiągnąć jakiś cel. Możemy też powiedzieć Misesowi, że zamierzamy zrobić to i tamto, a Mises powie nam, jaki efekt przyniosą nasze działania. Tak przedstawia się sprawa z Misesem.

I jeszcze trochę ogólniej w kwestii tych, którzy naskakują na wolnościowców (zakładam, że znacie tekst Timmy'ego i komentarze pod notką :-)). W filmie Ukryta strategia [Lions for Lambs] Meryl Streep jest dziennikarką, która robi wywiad z ważnym senatorem granym przez Toma Cruise'a. No i Cruise opowiada, że USA wpadły na kapitalny sposób załatwienia problemu w całym tym Afganistanie. Cruise mówi: - Dopiero po wyeliminowaniu wroga możemy wziąć się za podtrzymywanie nowej demokracji. - Na co Streep: - Czyli zabić ludzi, by pomóc ludziom.

Nie chce mi się szczegółowo wałkować tej sprawy po raz enty, więc powiem tylko, że ci, którzy kpią z wolnościowców funkcjonują tak, jak rząd USA – poświęcają wolność ludzi w imię jakiejś innej, WAŻNEJ SPRAWY. Jak to sprawa? Zapytajcie ich, jak chcecie wiedzieć.