statsy

niedziela, 31 stycznia 2010

Co jest lepsze od czego

Makaron sobie zrobiłem i jak go jadłem, to luknąłem na ten program, co to w nim młodzież kontruje. Gościem był poseł PO, ten z komisji hazardowej - nie Sekuła, nie logik, tylko ten trzeci. No i młodzież zadaje pytania, zadaje i wreszcie mikrofon dostał taki chudy z młodzieżówki PO. I mówi, że pan premier przedstawił jakieś dane, z których wynika, że Polska gospodarka, jako jedyna w Europie rozwija się, że jesteśmy zieloną wyspą na czerwonym morzy kryzysu itd. Poważnie - tak mówił: że gospodarka jako jedyna rozwija się, że zielona wyspa, że morze kryzysu. Młody chłop to jest i już widać, że idzie na zmarnowanie. Może chociaż będzie biegły w wyciąganiu "funduszy unijnych"?

W audycji gadali też o emeryturach i poseł powiedział to, co "liberałowie" z PO powtarzają już od jakiegoś czasu, a mianowicie, że fajniej jest pracować dłużej, a nie szybko na emeryturę iść, bo jak się będzie dłużej pracować to będzie się mieć wyższą emeryturę. Boni chce coraz młodsze dzieciaki do szkół przymuszać, żeby więcej ludzi na emerytury pracowało, a rządząca nam partia (oczywiście nie tylko oni, tak kombinują wszystkie "rządy" w państwach "demokratycznych") każe później iść na emeryturę.

Kiedy byłem pastuszkiem, kiedy nauczyłem się czytać i zacząłem kumać cokolwiek, myślałem, że świat Zachodni idzie w tę stronę, że ludziom będzie coraz łatwiej, będą mogli pracować coraz mniej, bo przecież maszyny, bo przecież w coraz większej liczbie miejsc pojawiała się elektryczność, a Bismarck wprowadził przymus ubezpieczeń. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co ten przymus oznacza i, powiadam, wydawało mi się, że na tym rzecz polega aby technika, organizacja pracy i inne takie w coraz większym stopniu niejako pracowały na człowieka. A tu dzisiaj władcy każą zapierdalać dłużej niż w komunie. Ciekawe jest to, że ci wszyscy admiratorzy "przedłużenia wieku emerytalnego" strasznie oburzają się na to, że w Chinach czy gdzie tam jeszcze, muszą pracować małe dzieci. No to pytam - w czym przymuszanie do roboty steranych życiem dziadków jest lepsze od przymuszania do pracy dzieci?

sobota, 30 stycznia 2010

Searching for Bobby Fischer - polecanka dla Andrzeja-Łódź



Film taki sobie :-)) ale te sceny, kiedy ludzie w szachy wymiatają, zwłaszcza jak grają blitze w Central Parku - miodzio!!! :-) Ten Joshua Waitzkin, który jest bohaterem filmu, w dorosłych szachach wielkiej kariery nie zrobił. Nie jest arcymistrzem, tylko mistrzem międzynarodowym, jego rank to 2464, co daje mu 1341 miejsce na świecie. Ale powiadam - sceny, kiedy ludzie grają są kapitalne!  A Laurence Fishburne jako Vinnie jest znakomity (właśnie on zadaje szyku w tej scenie na filmiku) - całkiem uwierzyłem, że gościu nic innego nie robi w życiu tylko tłucze blitze w parku :-) Andrzej, zobacz, jak on tę gazetę składa, kiedy chłopak chce zagrać, jak tę faję jara, jak zegar ustawia!

Dopiero niedawno obejrzałem ten film, po czym znalazłem w Necie i kupiłem sobie takie szachy, jakimi oni w tej scenie grają i teraz właśnie nimi wymiatam, w co trudno uwierzyć biorąc pod uwagę fakt, że do kąta poszły Stauntony nr 5 :-)))

 
Moje nowe szachy, z kapitalną, ceratowo-gumową, zwijaną deską :-)) 

***
W holenderskim Wijk aan Zee kończy się wielki turniej - Chorus. Dzisiaj (niedziela) ostatnia, trzynasta runda,  a wczoraj mistrz świata, Anand, pokonał Kramnika, z którym w roku 2008  wygrał mecz w obronie tytułu. Na filmiku Anand prezentuje po partii analizę. Oczywiście to taka krótka analiza, na szybko, ale ciekawie jest popatrzeć, jak pracuje mistrz świata. Ten napis na początku, że to Smeets pokazuje, jak dołożył Iwańczukowi, jest omyłkowy :-)

piątek, 29 stycznia 2010

Daj bumagę

Parę dni temu w telewizji pokazali taki przypadek, że jakiś facet wyszedł z chałupy i nie wrócił. Nie ma go już 40 dni. W chałupie bieda - mama z dziećmi nie mają za co żyć, zimno itd. Dzisiaj powiedzieli w tv, że  mnóstwo ludzi pomogło tej mamie z dziećmi. O chłopie nic nie wiadomo. Pomoc społeczna nie chce dać kobiecie żadnej zapomogi, bo mówią, że dadzą dopiero wtedy, kiedy kobieta dostarczy im akt zgonu męża. Ona tej bumagi dostarczyć nie może, bo nie wiadomo, co się z jej mężem stało. Urzędasy są niewzruszone - akt zgonu albo nie ma kasy. Tak właśnie działają urzędasy - im się w głowie nie mieści, że można zwyczajnie coś zrobić dla potrzebujących ludzi. Co by się stało, gdyby pomogli tej kobiecie i dzieciakom, a po paru dniach mężczyzna jednak wrócił do domu? No co takiego strasznego by się stało?

wtorek, 26 stycznia 2010

Reklamuję Bernarda

Bernard pisze:

Europa – światowe centrum kultu CARGO

Unią Europejską wcale nie rządzą chrześcijanie, ani tryumfalnie wkraczający wyznawcy proroka Mahometa. Nie posiedli jej ateiści, wyznawcy Voodoo, ani Kościoła Scjentologicznego. W Europie panuje kult CARGO. (...)


Byłbym zapomniał, trzeba jeszcze na to wszystko wyłożyć pieniądze. Niestety to dużo kosztuje, więc podatki muszą być wysokie i już nic nie zostaje by zrobić coś z własnych środków. Pozostaje tylko czekanie na CARGO.

Ja nie mogę - już ten tytuł rozwala :-)))



niedziela, 24 stycznia 2010

Kiedy

Kiedy lewak chce wykpić libertarianina, to stwierdza, że jakby nie było państwa, ot, takiego jak u nas - z premierem, jego kumplami z rządu i z partii, z państwową policją itd.,  to nie byłoby komu budować dróg. Akurat, kurwa, dróg. No ale lewacy umiłowali sobie właśnie te drogi.

Kiedy totalitarysta chce w oryginalny sposób zadać szyku w dyskusji, to mówi, że już najgorsze na świecie jest to, kiedy palacze jarają szlugi pod wiatą na przystanku autobusowym. Nieważne, że jak autobus pierdnie to tak nadymi, że aby naprodukować tyle samo dymu i smrodu wszyscy palacze z osiedla musieliby jarać na tym przystanku ze dwa dni - najgorsi są właśnie palacze pod wiatą.

Kiedy dawkinson chce pokazać, jaki to klechistan u nas panuje, to opowiada, że katecheci biorą w szkołach pensje fundowane przez podatników. Dawkinsonowi nie przeszkadza, że takie same pensje biorą nauczycielki chemii, panie od polskiego i agentki firm farmaceutycznych opowiadające na lekcjach, jakie to dziewczynki powinny brać środki antykoncepcyjne, natomiast pensje klechów strasznie dawkinsona wkurwiają.

Tak sobie to wszystko napisałem, zaraz po tym, jak u Leskiego znalazłem ten oto wpis jakiegoś totalitarysty:

Paliłem, od 12 lat nie palę. I niewiele rzeczy wkurza mnie bardziej, niż palenie papierosów pod wiatą przystankową w czasie deszczu.

To napisał porucznik zubek. Ten to przynajmniej jakiś taki więcej twórczy, bo dodał tę okoliczność, że w czasie deszczu.

sobota, 23 stycznia 2010

Jak to jest?

Leszek Balcerowicz w wywiadzie mówi o tym, jak to było na początku lat 90-tych, kiedy "obaliliśmy komunizm":

Były prowadzone rozmowy z Bankiem Światowym, Międzynarodowym Funduszem Walutowym, ale nie na zasadzie negocjacji z wrogiem, tylko rozmów z partnerem - jak ukształtować program, by zmaksymalizować szanse jego powodzenia.


To, że polski program uzyskał uznanie MFW, miało wielkie znaczenie, bo dzięki temu mogliśmy rozpocząć starania o redukcję długu zagranicznego. Należy bowiem pamiętać, że Polska w tym okresie była praktycznie bankrutem, bo miała ogromne długi zagraniczne.

Polska była bankrutem, a to ogromne zadłużenie zagraniczne ile wtedy wynosiło? A dzisiaj ile wynosi?  Robert Gwiazdowski pokazuje, że:

W końcu 1989 roku dług zagraniczny wynosił 42,3 mld dolarów, w tym 40,8 mld dolarów w walutach krajów zachodnich i 1,5 mld dolarów w walutach krajów socjalistycznych. Na koniec 2008 roku tylko nasze zadłużenie krótkoterminowe przekroczyło 70 mld USD, a całkowite powoli zbliża się do 300 mld USD. Otóż nie spłacimy tego długu nigdy. Ale przecież, jak słusznie zauważył Lord Keynes, w dłuższej perspektywie czasu wszyscy będziemy martwi…


Jest zatem dzisiaj Polska bankrutem, czy nie jest? :-))

Czytam też sobie, że:

Dość znaną kwestią jest zadłużenie się USA w Chinach. Rząd Stanów Zjednoczonych sprzedał Chińczykom obligacje za blisko 700 miliardów dolarów. Nie jest to oczywiście całość emisji długu, inne gospodarki azjatyckie też udało się „uszczęśliwić” tym prezentem ale już w dużo mniejszej części. Ogólne zadłużenie USA przekracza w tej chwili już 11 bilionów dolarów i wszystko wskazuje na to, że nadal będzie się zwiększać. Ten ogromny balast to jednak przede wszystkim zadłużenie wewnętrzne a tym nie będę się zajmować. Wystarczy wspomnieć, że zadłużenie wewnętrzne USA (ale i każdego kraju) też przyczynia się do tykania bomby zegarowej hiperinflacji, która wcześniej czy później będzie musiała wybuchnąć

A co z Niemcami? Czy Niemcy są zadłużone? Wprost pisze, że są:

Rząd Niemiec przyjął w środę projekt budżetu państwa na 2010 rok, który zakłada rekordowe nowe zadłużenie na poziomie 86,1 mld euro - poinformował minister finansów Peer Steinbrueck. W latach 2010-2013 roku suma nowych długów budżetu Niemiec wyniesie 310 mld euro. Ogólne zadłużenie państwa wzrośnie zaś do 1,6 biliona euro.

No dobra, wiadomo przecież, że wszystkie państwa są zadłużone. Może Chińczycy najmniej albo wcale? Nie mam pojęcia, pewnie jakiś tam dług mają. Pytanie jest takie: skoro wszystkie państwa są pozadłużane, to u kogo? Pytanie pomocnicze: jakie jest lepsze narzędzie do zadłużania ludzi niż odpowiedni "rząd"?

:-)))

piątek, 22 stycznia 2010

Tekścior bez konkluzji :-)))

W szachach obowiązuje zasada, że dotknięta idzie. Chodzi o to, że jak gracz dotknie swojej figury, to musi nią zagrać, a jak dotknie bierki przeciwnika, to musi ją zabić. Czasami zadarza się tak, że dotkniętą bierką nie można zagrać albo dotkniętej nie można zabić, bo nie pozwalają na to reguły gry. W takim przypadku gracz, który popełnił błąd, dostaje karę czasową, a w blitzu (krótkie partie, np. po 5 minut na łebka) błąd ten powoduje przegraną. Tu macie przykład takiej sytuacji - na blitzowych mistrzostwach świata rozgrywanych w grudniu ubiegłego roku grają Aleksandra Kosteniuk i Magnus Carlsen, numer jeden w światowym rankingu:





Czy sędzia może upilnować wszystkich graczy, tak, żeby wiedzieć, kto popełnił bląd? Pewnie, że może, kiedy sędziuje grę na jednaj desce :-) A co z turniejami? Jak sędzie może upilnować zawodników grających przy, powiedzmy, sześćdziesięciu deskach? Ano nie może :-) No więc jak to się dzieje, że w szachach nie ma afer związanych z tym, że ludzie nie stosują się do zasady dotknięta idzie?

Tu jedno zastrzeżenie. Jedna taka afera była. Otóż kiedyś Judit Polgar zareklamowała, że Gari Kasparow dotknął swojego skoczka, ale posunięcie wykonał inną bierką (gdyby ruszył koniem, obojętnie jak, to przegrałby forsownie). Sędzia podszedł, zapytał Kasparowa, czy to prawda, co mówi Judit, Kasparow zaprzeczył i tyle :-) W ten sposób uratował partię, a sędzia nie miał żadnych możliwości zweryfikowania tego, co twierdziła Judit. Mówiąc inaczej: w tej sytuacji - i tu ostrzegam ciotki Matyldy, bo za chwilę stwierdzę rzecz, która ciotki może przyprawić o zawał serca - cała rzecz opiera się na dobrowolnej umowie ludzi. Poważnie, chodzi o DOBROWOLNĄ UMOWĘ LUDZI.

***

Bryan Magge, taki jeden angolski filozof (to moja opinia, a jest to opinia oparta na rzetelnych przesłankach :-)), polityk (poseł reprezentujący Labour Party) i popularyzator filozofii (świetne programy w reżimowej BBC), który w książce Wyznania filozofa stwierdził był, że w porównaniu z jego kumplami-lewakami z Labour Party, torysi są kapitalnie przygotowani merytorycznie, co wynika między innymi z tego, iż ci prawacy nie są leniwi, napisał (w tej samej książce) coś takiego:

Jedną z rzeczy, które zrobiły na mnie największe wrażenie i odtąd oddziaływały na mnie, był sposób traktowania przez Poppera przeciwników. Zawsze kochałem dyskusje, a z upływem lat osiągnąłem znaczną biegłość w rozpoznawaniu słabych miejsc w obronie przeciwnika i koncentrowaniu na nich całego ognia. Wszyscy właściwie polemiści, nawet najbardziej znani, starali się to robić, począwszy od starożytności. Popper natomiast robił coś przeciwnego. Poszukiwał najmocniejszej strony w stanowisku przeciwnika i tę atakował. (...) Wynik, jeśli był skuteczny, był niszczący.

Łapiecie? Atakował najmocniejsze argumenty przeciwnika! Popatrzcie, to tak jak w szachach - w szachach bowiem nic nie da chowanie głowy w piasek, nic nie pomoże również demokracja, po prostu jest tak, że albo masz argumenty w dyskusji o danym wariancie, albo nie masz. Deska weryfikuje wszystko.

***

W książce W obronie polityki Bernard Crick pisze:

Starając się zatem zrozumieć wielość form rządów, spośród których tylko jedna jest polityczną, szczególnie łatwo jest wziąć retorykę za teorię. Stwierdzenie, że sprawowanie każdej władzy wymaga działań politycznych, jest albo figurą retoryczną, albo wyrazem wyrazem zamętu w głowie. Dlaczego na przykład nazywać "polityką" walkę o władzę, skoro jest to tylko walka o władzę?

***

OK, zrobiłem jakiś tam background - zdradziłem jedną z tajemnic szachistów :-), popisałem się cytatami, a teraz powinienem zastrzelić Czytelnika jakimś suspensem, jakąś cacaną konkluzją. Powinienem, ale tego nie zrobię. Pójdę za Robertem Fossierem, który w zakończeniu książki Ludzie średniowiecza stwierdził:

Akademicki zwyczaj wymaga napisania na końcu "konkluzji". Ale w gruncie rzeczy nie wiem, co "konkludować".

No, to ja też nie wiem, co konkludować :-))) Może tylko coś takiego powiem: spróbujcie w kontekście, jaki zaproponowałem, zobaczyć i ocenić to, co w komisji hazardowej wyprawia Sekuła.

Za czym jest rząd

Dziennik donosi:

Przy okazji delegalizacji e-hazardu rząd chce znowu przepchnąć projekt wprowadzający Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych, czyli blokadę stron internetowych zawierających nielegalne treści. Eksperci są pewni: to metoda na coraz większe ograniczanie wolności słowa w sieci.

To już trzecie podejście do uchwalenia prawa wprowadzającego blokadę stron uznanych za szkodliwe. "Rząd przy okazji delegalizacji e-hazardu, powraca do praktyk sprzed '89 roku. Z jedną jedyną różnicą: wtedy nie było jeszcze internetu" - mówi Marcin Cieślak, prezes Internet Society Poland, międzynarodowej organizacji zajmującej się wspieraniem rozwoju globalnej sieci. "Choć nowa wersja ustawy wprowadzającej czarną listę stron internetowych jest z lekka poprawiona, jak choćby w tym, że to sąd ma decydować, która strona podlega blokadzie, to jednak meritum się nie zmieniło: internet ma być kontrolowany i blokowany" - ostrzega Cieślak.

Dobra, więc jak to jest? Czy rząd jest za wolnym Internetem czy nie jest? Otóż rząd jak najbardziej jest za wolnym internetem. W Chinach.

czwartek, 21 stycznia 2010

Fragment przesłuchania przed Komisją

Komisja w składzie: dwoje Bardzo Złych Śledczych, Jeden Zły Śledczy A Może Nawet Też Bardzo Zły, jeden Nie Wiadomo Jeszcze Jaki Śledczy i troje Bardzo Dobrych Śledczych. Znakomitym Przewodniczącym jest Bardzo Dobry Śledczy. Na stole Komisji trzy Markowe Laptopy i Firmowa Woda. Śledczy dysponują Czterema Markowymi Wiecznymi Piórami, dwoma Markowymi Długopisami i jednym Badziewnym Pisakiem. Świadek bez Pełnomocnika. Zupełnie Sam Przeciw Prawie Całemu Światu. Nie Poci Się.

Pierwszy Bardzo Zły Śledczy: - Panie Świadku, dzień dobry.
Świadek: - Cieszę się, że Pan Śledczy to powiedział, szanowny Panie Śledczy. Ja bardzo sobie cenię Pańskie zdanie, bo Pan niejednokrotnie, proszę mi wierzyć Panie Śledczy, naprawdę bardzo wiele razy wykazał Pan, że zależy Panu na dobru społeczeństwa i ja bardzo sobie cenię Pańskie zdanie. I tu nawiążę do sformułowania, którego Pan użył, szanowny Panie Śledczy. Chodzi mi o sformułowanie "dzień dobry"...
Pierwszy Bardzo Zły Śledczy: - Panie Świadku, bardzo proszę aby zaoszczędził mi Pa tych pochwał...
Świetny Przewodniczący Komisji: - Panie Śledczy, Panie Śledczy, ja bardzo proszę, aby umożliwił Pan dokończenie wypowiedzi Panu Świadkowi. Pan Świadek ma prawo dokończyć swoją wypowiedź, o czym mówi stosowne orzeczenie Trybunału Stanu.
Pierwszy Bardzo Zły Śledczy: - Panie Przewodniczący, tu chodzi chyba o orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego.
Znakomity Przewodniczący Komisji: - A tak, tak, bardzo przepraszam - oczywiście chodzi o orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Proszę bardzo, Panie Świadku.
Świadek: - Chciałem wrócić do tego sformułowania "dzień dobry", którego użył szanowny Pan Śledczy. Otóż dzień dzisiejszy jest dla mnie trudnym dniem, to oczywiste. Ale chcę powiedzieć, szanowny Panie Śledczy, szanowna Komisjo i Szanowni Państwo, że naprawdę, proszę mi wierzyć, nigdy nie zapomnę dnia 1 października, kiedy w gazecie ukazał się artykuł... [mówi jeszcze 27 minut, o sobie, że jest rzetelny, o rodzinie swojej mówi, o modlitwie, o teorii ewolucji, o piłkarskiej reprezentacji Polski, o tym, że człowiek stawia sobie rozmaite pytania, ale nie zawsze znajduje odpowiedzi, bo przecież człowiek nie jest doskonały, mówi o tym, że od dzieciństwa zależało mu na tym, żeby na świecie panowało Dobro - po 27 minutach KOŃCZY wypowiedź].
Pierwszy Bardzo Zły Śledczy: - Dobrze, Panie Świadku. Pierwsze moje pytanie dotyczy...
Znakomity Przewodniczący Komisji: - Panie Śledczy, pana czas minął.
Pierwszy Bardzo Zły Śledczy: - Ależ Panie Przewodniczący, nie zdążyłem zadać żadnego pytania!
Znakomity Przewodniczący Komisji: Trudno, Panie Śledczy - muszę być sprawiedliwy. Proszę bardzo, Panie Śledczy.
Drugi Bardzo Zły Śledczy: - Panie Świadku, w rozmowie telefonicznej z Pierwszym Figurantem powiedział Pan: "O jeju, jeju, ja już nie mam sił. Blokuję i blokuję, ale już nie daję rady". Moje pytanie jest takie: Co pan blokował?
Świadek: - Szanowny Panie Śledczy, ja rozumiem, że rozsypuje się w gruzy teza rozpowszechniana przez Tajnego Szefa, ale naprawdę, Szanowny Panie Śledczy, nie godzę się z tym, żeby na podstawie manipulacji i oszczerstw były formułowane jakiekolwiek zarzuty wobec mojej osoby. Żyjemy w państwie prawa, a ja zawsze wierzyłem w prawo, niezależnie od tego, kto był ministrem sprawiedliwości. Szanowny Panie Śledczy, swoją funkcję zawsze sprawowałem...
Drugi Bardzo Zły Śledczy: - Panie Przewodniczący, proszę o poinstruowanie Świadka o tym, że Świadek powinien precyzyjnie odpowiadać na pytania.
Znakomity Przewodniczący: - Panie Śledczy, proszę nie przerywać odpowiedzi Świadka, Świadek odpowiada na pańskie pytanie.
Drugi Bardzo Zły Śledczy: - Ależ Panie Przewodniczący...
Znakomity Przewodniczący: - Panie Śledczy, przywołuję pana do porządku. Bardzo proszę, Panie Świadku.
Świadek: - Dziękuję Szanowny Panie Przewodniczący. Chciałem powiedzieć, że naprawdę, proszę mi wierzyć, Panie Śledczy, że ja zawsze swoją funkcję... [mówi jeszcze 16 minut, po czym KOŃCZY wypowiedź].
Drugi Bardzo Zły Śledczy: - Panie Świadku, pan nie odpowiedział na moje pytanie. Przypomnę, że pytałem o to, co pan blokował.
Świadek: -  Panie Przewodniczący, to pytanie już padło.
Znakomity przewodniczący: - Tak, potwierdzam to - to pytanie już padło. Panie Śledczy, skończył się pański czas.
Drugi Bardzo Zły Śledczy: - Panie Przewodniczący, pytanie padło, ale Świadek nie udzielił odpowiedzi!
Znakomity Przewodniczący: - Panie Śledczy, powtarzam, że to pytanie już padło i nie wolno panu zadawać drugi raz tego samego pytania, a poza tym skończył się pański czas. Bardzo proszę, Panie Śledczy.
Drugi Bardzo Zły Śledczy: - Ależ Panie Przewodniczący! Pan nie panuje nad obradami Komisji!
Znakomity Przewodniczący: - Panie Śledczy, przywołuję pana do porządku. Bardzo proszę, Panie Śledczy.
Pierwszy Bardzo Dobry Śledczy: - Panie Świadku, czy można uznać, że to, co pan powiedział o blokowaniu nie dotyczyło TYCH BLOKAD? Czy można uznać, że pan, jak każdy człowiek zresztą, a wiem to, bo jestem logikiem, często w rozmowach telefonicznych plecie trzy po trzy, że czasami jest tak, że jak człowiek mówi o dopłatach, to nie ma na myśli TYCH DOPŁAT, że eee... chwileczkę, zerknę tylko na Gadu-Gadu [zerka na Gadu-Gadu, które ma zainstalowane w Markowym Laptopie]. No więc chciałem powiedzieć, że czasami jest tak, że ludzie nie mówią tego, co wydaje się, że mówią, i że to wynika z indukcji albo może dedukcji, a wiem to, bo jestem logikiem i chciałem pana zapytać: Czy tak właśnie było w tym przypadku?
Świadek: - Właśnie tak było, szanowny Panie Śledczy, proszę mi wierzyć.
Pierwszy Bardzo Dobry Śledczy: - Panie Świadku, proszę powiedzieć, bo wiemy, że pan rozmawiał z Pierwszym Figurantem. Czy to, że pan rozmawiał z Pierwszym Figurantem wynika z tego, że ktoś, kto sprawuje funkcję, jaką pan sprawuje, siłą rzeczy musi rozmawiać z różnymi figurantami, bo chodzi o służbę społeczeństwu, a przecież pan sprawuje swoją funkcję w służbie społeczeństwa? Bardzo proszę, żeby pan się skupił. Ja wiem, że to pytanie jest trudne, ale jesteśmy tu wszyscy po to, żeby dojść do prawdy. A zatem, Panie Świadku, pytam pana: Czy jest tak, jak powiedziałem?
Świadek: -  Właśnie tak jest, szanowny Panie Śledczy.

***

Dalszego ciągu nie będzie, bo niby po co?

środa, 20 stycznia 2010

Załamała się moja wiara


fotka stąd

Dzisiaj załamała się moja wiara w całe to lądowanie Amerykanów na Księżycu. Wiara, no bo jakie niby są dowody na to, że Amerykanie na Księżycu lądowali? Transmisja w telewizorze? Te zabawne fotki NASA pełne babołów w scenografii? Oto dzisiaj dowiedziałem się (pewnie jako ostatni na świecie, ale ja często tak mam), że Bill Kaysing stwierdził, iż Armstrong w życiu nie zostawił żadnego śladu buta na Księżycu, natomiast uczynił to w Strefie 51, na północ od Las Vegas w Stanie Nevada. No i moja wiara się załamała. Ja przez kilkadziesiąt lat wierzyłem w to, że cała ta transmisja została nakręcona w Stanie Utah.

Komu wierzy publiczność


W Przedmowie do polskiego wydania książki Czyja sprawiedliwość? Jaka racjonalność? [Whose Justice? Which Rationality?] Alasdair MacIntyre (nie mylić z Alistairem MacLeanem) pisze:

Współczesna debata moralna, jak i współczesna filozoficzna debata o moralności, nadal pozostają pod wpływem postaw i przekonań Oświecenia w ich postaci ukształtowanej przez dwa minione stulecia. Te radykalne spory są i pozostają ze swej natury racjonalnie nierozwiązywalne. Wydaje się więc, że zajęcie stanowiska w tych kłótniach musi być rezultatem arbitralnego wyboru, jeżeli jednak uznamy, że tak jest, to jesteśmy zmuszeni odrzucić oświeceniowe przekonanie, iż można dojść do zasad moralnych za pośrednictwem racjonalnych dociekań.

Mniejsza o to, co MacIntyre pisze dalej (wiadomo przecież, że o Arystotelesie :-) - chodzi o to, że MacIntyre ma rację, bo mnóstwo ludzi wyznaje oświeceniowe zabobony, nie tylko w sprawie moralności. Ludzie ci powiadają na przykład, że trzeba aby wszyscy byli odpowiednio wyedukowani, to wtedy będą działać racjonalnie, w konsekwencji czego będą dokonywać właściwych wyborów i w ogóle społeczeństwa zaczną funkcjonować jak Pan Bóg przykazał... no, może raczej będą funkcjonować jak należy. Ci wyznawcy oświeceniowych zabobonów to ciotki Matyldy. Jedną z cech ciotek Matyld jest to, że ciotki działają w ten sposób: najpierw sobie wykombinują, jak świat powinien wyglądać żeby było dobrze, a później będą się starać stworzyć świat przez siebie wymyślony - niezależnie od kosztów tej operacji.

W praktyce wygląda to tak, że kumaci kierownicy kuli ziemskiej zapędzają dzieciaki do szkół po to, żeby sprawniej móc hodować ludzi i to zapędzają coraz młodsze dzieciaki, bo trzeba, żeby było komu na emerytury robić (jak się wygadał w gazecie Michał Boni), a ciotki Matyldy utrzymują, że z tym zapędzaniem do szkół chodzi o to, żeby dzieci były odpowiednio wyedukowane, żeby miały szanse we współczesnym świecie i takie tam. Kumaci kierownicy kuli ziemskiej napędzają kasy obrzydliwym kapitalistom ogłaszając rozmaite pandemie i wprowadzając do szkół nauczanie o seksualizowaniu się i środkach antykoncepcyjnych, a ciotki Matyldy wierzą w to, że tu o ochronę zdrowia i edukację idzie (na marginesie - to już ciotki Matyldy nie potrafią w kwestii seksualizowania się wytłumaczyć swoim dzieciakom co i jak? No dajcie spokój, tyle lat ludzie jakoś dawali sobie radę w tej kwestii). I tak w wielu dziedzinach - kierownicy kuli ziemskiej robią co trzeba, a ciotki Matyldy z przekonaniem pielęgnują swoje zabobony.

Czy kierownikom kuli ziemskiej nie przeszkadza to, że ciotki Matyldy bijąc kierownikom kuli ziemskiej brawa przy każdej okazji niczego nie rozumieją? Moim zdaniem kierownikom kuli ziemskiej w ogóle to nie przeszkadza. Co więcej - kierownicy kuli ziemskiej cieszą się z tego, że jest jak jest i przyczyniają się do tego, że jest jak jest. Pomyślcie bowiem, komu łatwiej uwierzy ogłupiana demokracją publiczność - cwanym fachowcom, czy miłym ludziom pełnym pasji, gorliwie głoszącym swoje głębokie przekonania? Za kim łacniej pójdą w radosnym pląsie chłopcy helleńscy i brzydkie dziewczęta - za Michałem Bonim, który stwierdzi, że pobór do szkoły musi objąć młodsze dzieci, bo nie ma komu zapierdalać na emerytury, czy wyedukowanym ludziom, za państwowe pieniądze opowiadającym w telewizji o zbawiennym wpływie powszechnej edukacji i parytetów?

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Współczesny człowiek - geniusz ekonomiczny

Kurwa, robię sobie co mam do zrobienia, książkami się poobkładałem, papier do pisania mam fajny, żółty w linię, taki jak na filmach mają amerykańscy prawnicy, pióro dobre, radyjko gra, w kotłowni cieplutko, jednym słowem jest dobrze, a nawet bardzo dobrze,  a tu kashmir do mnie na bloga wbił i linkę do tekstu ezekiela zostawił i podjudził mnie, żebym ten tekst czytał. Ja, głupi, przeczytałem i teraz zamiast robić, co mam do zrobienia, tę notkę montuję. Trudno, to kashmira wina, ale nie taka znowu wielka, bo notkę zmontuję raz dwa, powieszę i wrócę do robienia tego, co mam robić, a przyjemnie mi się będzie robić, bo książkami się poobkładałem, papier do pisania mam fajny, żółty w linię, taki jak na filmach mają amerykańscy prawnicy, pióro dobre, radyjko gra, w kotłowni cieplutko, jednym słowem jest dobrze, a nawet bardzo dobrze.

ezekiel, jak to on, pisze różne głupoty, a pośród tych głupot i taką:

Wzrost demograficzny jest drogą donikąd. Wbrew temu co opowiada Tomasz Terlikowski i jemu podobni przyrost ludności nie prowadzi do zamożności, tylko do pogłębiania biedy. Żeby było ciekawiej, również z biedy i z braku edukacji wynika. Jedyną możliwością powstrzymania pogłębiania się różnic między bogatymi, a biednymi jest edukacja, głównie kobiet. Doświadczenie pokazuje, że wyedukowane kobiety generalnie nie są zainteresowane posiadaniem dużej ilości dzieci. Ich priorytety ulegają zmianom. Zamiast bycia poddaną żoną i matką wolą samorealizację. (...) Zanim nauczymy się pozyskiwać energię z występującego na księżycu helu3 i wybudujemy odpowiednią infrastrukturę energetyczną, a nanoboty naprędce każdemu Haitańczykowi sklecą samochód, jedynym rozwiązaniem jest zmniejszenie liczby ludzi na świecie.

Zmniejszenie liczby ludzi na świecie. No bo przecież jest przeludnienie, nieprawdaż? Oto w Japonii gęstość zaludnienia wynosi 336,3 człowieka na kilometr kwadratowy, w Bangladeszu 1099, a w Monaco 16.818 i to jest, jeśli wierzyć Wikipedii, największa gęstość zaludnienia na świecie. Pytanie jest takie: czy w Monaco ludziom żyje się źle? Do tego pytania dochodzi i taka okoliczność, że gęstość zaludnienia Kanady wynosi 3,3 człowieka na kilometr kwadratowy, a Australii 2,8.

ezekiel to wie albo i nie wie, jednak to nie ma znaczenia, bo gościu jest zainfekowany zabobonami, których z niego nie wygonisz ani kijem, ani rzetelnymi argumentami. ezekielowi wydaje się, że świat działa tak, iż ludzie żyją sobie żyją, coś tam robią, a niezależnie od tego, ot tak, z dupy, powstaje ogólnoświatowe bogactwo, jakaś suma tego bogactwa i cała sztuka polega na tym, żeby to bogactwo sprawiedliwie podzielić, a jak ludzi jest za dużo, to każdy z tego bogactwa dostanie za mało, jak na swoje potrzeby. Zdaję sobie sprawę z tego, że trudno uwierzyć, iż w dwudziestym pierwszym wieku ludzie mogą wyznawać takie zabobony, ale przecież podlinkowałem tekst ezekiela, możecie sobie poczytać.

Najśmieszniejsze jest to, że ezekiel jest jak najbardziej za przymusem ubezpieczeń emerytalnych, za takim systemem, który polega na tym, że ludzie pracujący utrzymują dziadków, a w przyszłości będą utrzymywani przez innych pracujących ludzi. Oto obraz współczesnego człowieka - geniusza ekonomicznego: gościu obstaje przy solidarności pokoleń i jednocześnie postuluje zmniejszenie liczby ludzi na świecie.

Jak chcecie, to sobie to komentujcie :-)))

Religia, Bóg i Nowa Huta

Wilhelm Windelband to twórca badeńskiej (południowoniemieckiej) szkoły neokantyzmu, świetny historyk filozofii. Windelband zajmował się różnymi rzeczami, ale oczywiście poczesne miejsce w jego twórczości zajmuje Kant. Rzecz jasna nie we wszystkich rzeczach Windelband zgadzał się z Kantem, no ale on był NEO-Kantysta, a wszyscy NEO muszą się po części nie zgadzać z tymi, w stosunku do których są NEO (jednego polskiego profesora wyrzucili z amerykańskiego uniwersytetu, bo mając wykładać tomizm, jak mu kazali, wykładał stary dobry tomizm, na co ci Amerykanie się wściekli, bo myśleli, iż każdy rozumie, że jak mówimy tomizm, to mamy na myśli neotomizm).

Windelband napisał różne książki, a pośród nich Präludien. Aufsätze und Reden zur Philosophie und ihrer Geschichte. W tym to dziele pisze o religii i o refleksji nad religią, a jego poglądy na te sprawy Tadeusz Gadacz w drugim tomie swojej Historii filozofii XX wieku referuje w sposób następujący:

Krytyczna refleksja nad religią, którą Windelband nazywa także filozofią religii, jest odrębną dziedziną. Nie może być ona ani częścią etyki, ani estetyki, ani logiki. Przedmiotem religii nie jest bowiem prawda, dobro czy piękno, lecz świętość. Świętość jest celem, normą i ideałem religii.

*


Bocheński opowiadał, że jemu Roman Ingarden ciągle powtarzał, że on, Ingarden, nie wie jak to jest z całą tą świętością, że nie wie co to jest świętość, że nie rozumie świętości, że nie ma poczucia świętości. Kiedy przeczytałem tę anegdotę to pomyślałem sobie, że Ingarden, nie mając poczucia świętości, kapitalnie rozumiał o co chodzi w tej zabawie w religię. Natomiast niczego nie rozumieją ci wszyscy pastuszkowie, którzy w gadułach o religii nie mają do powiedzenia niczego i tylko wydają okrzyki typu: "Ale czy jest Bóg?! Dajcie nam dowód na istnienie Boga!!"

Ci pastuszkowie tyle rozumieją, ile rozumieli towarzysze w dobrych komunistycznych czasach. Oto Ingarden napisał Spór o istnienie świata, a towarzysze nie mogli się nadziwić, że on takie rzeczy pisze i mówili: - Patrzcie, to u nas się piękna Nowa Huta buduje, a Ingarden pyta, czy świat istnieje!

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Tekścik lekko podkurwiający, ale przecież nie wszystkich


Pierwszy z kotów, o których piszę

Weźmy takiego kota. Kot żyje sobie, żyje i, jak się wydaje, może mieć szczęśliwe życie. Teraz, zimową porą, koty żyjące dziko mają gorzej niż w lecie. Śniegu pełno, zimno, a nie każdy kot ma się gdzie schować. Jednego kota ludzie trzymali prawie rok, ale się wyprowadzili i kota po prostu zostawili na podwórku. Kot zamieszkał na tym podwórku, ludzie mu jeść dawali i ja też jeść mu dawałem, a kiedyś spotkałem go na klatce schodowej, gdzie się schował przed zimnem i deszczem. No to wziąłem kota do chałupy, odrobaczyłem i zaszczepiłem, potrzymałem ponad miesiąc i oddałem do ludzi, którzy go ukochali. Dobrze ma teraz ten kot.

A drugi kot też na podwórku mieszkał i jego też dokarmiałem. W końcu kot zachorował . Wracałem  kiedyś wieczorem ze sklepu, a on na podwórku był, miauczał żałośnie i nic a nic się mnie nie bał, mimo, że wcześniej nie podchodził nawet wtedy, gdy mu jedzenie wykładałem. Tego wieczoru był zdesperowany - chciał pomocy. Co miałem zrobić? Wziąłem kota do domu, do weta zawiozłem, wet kota wyleczył, a przed świętami zwierzaka oddałem do zaprzyjaźnionej stadniny, gdzie ma doskonałe warunki - cieplutko, pełno jedzenia, parę innych kotów do towarzystwa. Czasami biorę trochę kociego jedzenia, właścicielowi stadniny zanoszę i przy okazji swojego kociaka odwiedzam.

Niezależnie od tego, czy koty są dzikie, czy domowe, mogą mieć szczęśliwe życie. Wielu ludzi tego nie rozumie. Bo, powiadają ci ludzie, co to za życie, kiedy nie można normalnie rozmawiać, czytać, serfować w Necie, dzwonić przez telefon komórkowy, walczyć z wykluczeniami społecznymi, być gejem, interesować się modą i polityką. Ludzi, którzy tak myślą trzeba zrozumieć, bo to są dobre argumenty (jeżeli jesteśmy przywiązani do tezy, że my, ludzie, jesteśmy pępkiem wszechświata) ale można też przyjąć odmienny punkt widzenia i stwierdzić, że taki kot ma na tyle dobre i szczęśliwe życie, iż nie musi zawracać sobie dupy rozmawianiem, czytaniem, walką z wykluczeniami społecznymi, byciem gejem, interesowaniem się modą i polityką. Taki kot naje się, a najlepiej jak sobie pobarfuje, trochę się pobawi, trochę powłazi we wszystkie możliwe dziury, a przede wszystkim porządnie się wyśpi i już. Czego więcej trzeba? Przy okazji - gdyby tak lewactwo zastosowało do kotów swoje pomysły dotyczące robienia dobrze ludziom, to jest wielce prawdopodobne, że nawet zadeklarowani lewacy, przynajmniej wielu z nich, bo przecież nie wszyscy, zobaczyliby, na czym polega debilizm lewackich idei. Kłopot z lewakami polega bowiem na tym, że nie widzą tego, iż lewackie pomysły polegają na hodowaniu ludzi tak, jak się hoduje zwierzęta.

Dobra, jest tak, jak jest - w istocie idzie o to, że wielu ludzi, teistów i ateistów, uważa, iż koty mają jakoś tam gorsze życie niż ludzie. Do ludzi tych z pewnością zaliczyć trzeba Johna Stuarta Milla, który w dziele Utylitaryzm stwierdził był, że lepiej być niezadowolonym człowiekiem niż zadowoloną świnią. Moim zdaniem w tej sentencji objawia się całe badziewie utylitaryzmu, ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że Milla muszą popierać teiści, którzy utrzymują, że człowiek jest wyższy nad zwierzęta, że - w przeciwieństwie do zwierząt - jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga, który to fakt świadczy o swego rodzaju świętości człowieka, itd. Dlaczego Mill uważał, że lepiej być niezadowolonym człowiekiem niż zadowoloną świnią? Ano dlatego, że zdaniem Milla, niezadowolony człowiek to coś więcej niż zadowolona świnia, bo niezadowolenie człowiecze jest w jakiś sposób lepsze od zadowolenia świńskiego. To moje tłumaczenie oczywiście jest kołowate, ale chodzi o to, że, jak się zdaje, według Milla istnieje coś ważniejszego niż zadowolenie z życia jako takie. Co jest tym czymś, co jest ważniejsze od zadowolenia jako takiego? O to pytajcie utylitarystów.

Powoli będę lądować. Tak, jak niektórzy ludzie, teiści i ateiści, uważają, że życie człowieka jest lepsze niż życie kota, bo człowiek ma życie jakieś takie pełniejsze, bardziej wysublimowane, czy chuj wie w jaki sposób bardziej wartościowe, tak niektórzy teiści są zdania, że lepiej być teistą, niż durnym ateistą, a nawet w ogóle ateistą. Co więcej - niektórzy teiści uważają, że lepiej być teistą borykającym się ze wszystkimi problemami wynikającymi z relacji na linii Bóg-człowiek, a zatem teistą wątpiącym, szukającym, niepewnym, rozdartym, przeżywającym bojaźń i drżenie itd. (poczytajcie Kierkegaarda to będziecie wiedzieć, o co idzie), niż zadowolonym z siebie ateistą, który żadną bojaźnią ani drżeniem dupy sobie nie zawraca, który jest po prostu gadającym mięsem. Czy należy potępiać teistów zajmujących to właśnie stanowisko? Po mojemu chyba nie. No bo człowiek już taki jest, że mu się wydaje, iż ma lepsze życie niż inni ludzie mają, podobnie jak wielu ludzi myśli, że mają życie lepsze od życia, które mają koty. Z czego wynika to, że człowiek jest taki, jaki jest? Ano wynika to z natury człowieka. A czy jest coś takiego, jak natura człowieka? Pewnie, że jest. A gdyby tak okazało się, że nie ma czegoś takiego, jak natura człowieka, to co wtedy? Ano wtedy trzeba by powiedzieć, że natura człowieka polega na tym, że człowiek nie ma żadnej natury. I tyle.

sobota, 9 stycznia 2010

Tkaj, tkaczu wiatrów


Na początek zastrzegam, że jeśli chodzi o te wszystkie nowoczesne rzeczy to ja jestem mocno do tyłu, a w przypadku rzeczy ponowoczesnych to jestem do tyłu, że do tyłu. Dlatego nie należy iść za tym, co pisze wyrus jak za wskazaniami pani matki, tylko trzeba mieć do wyrusowego pisania należyty dystans.

Dobra, najpierw idzie o to, że Gadacz chyba nie lubi Rorty'ego. To w wielu miejscach widać. Kiedy Gadacz chce pokazać, że niektóre łosie błądzą, to pisze: Przykładem owocności takiej metody jest pokazanie, że to, co odróżnia Johna Deweya od pozostałych pragmatystów, to jego antykantyzm. Natomiast nietrafna jest diagnoza Richarda Rorty'ego co do rzekomego antykantyzmu w ogóle, a szczególnie Williama Jamesa. [T. Gadacz. s. 18.].

Jeszcze wyraźniej widać to tutaj: Wśród filozofów ponowoczesności, nie wszyscy byli tak cyniczni jak Rorty, który domagał się zamknięcia pojęć "prawda" i "metafizyka" w archiwum. Żyjemy bowiem w epoce postmodernistycznej, w której filozofia przeszła w literaturę. [T. Gadacz. s. 31.].

Gadacz ma oczywiście rację w tym, że Rorty olewa wszelkie wielkie narracje i nie wierzy w żadne renomowane systemy (przy czym, zanim zaczął w te systemy nie wierzyć, przeczytał, co było do przeczytania - Rorty jest obcykany jak sam Diabeł). Nie chodzi tylko o to, że Rorty nie wierzy w platonizm, arystotelizm, tomizm, kantyzm czy heglizm (bo heideggeryzmu czy jasperyzmu chyba nie ma) - to jest oczywiste, ale Rorty nawet w Singera nie wierzy. Rorty o Singerze pisze tak: W jego ujęciu filozofowie moralni mają "dobrze ugruntowane teorie" oparte na czymś zupełnie różnym od moralnych intuicji opinii publicznej. Mają inne, lepsze źródło wiedzy moralnej, niż to, które mogą zapewnić owe intuicje. Źródło to, które filozofowie tradycyjnie nazywają rozumem, dysponuje autorytetem przewyższającym wszelkie alternatywne źródło. Zgodnie z ujęciem Singera filozofowie moralni są jakoś w bliższym kontakcie z tym źródłem. [R. Rorty. ss. 277-278.].

Rorty w Singera nie wierzy:

Uważam ideę teorii moralnej opartej na czymś gruntowniejszym niż intuicje moralne za równie wątpliwą, jak pogląd, że pojęcia moralne mają szczególną naturę rozumianą przez ekspertów lepiej niż przez przeciętnych ludzi i że argumentacja moralna zawiera pewną szczególną logikę, którą trening filozoficzny pozwala uchwycić. [R. Rorty. s. 278.].

Rorty docenia robotę, jaką zrobili Singer i jego ideologiczni kumple, ale przed nimi ostrzega: Dopiero gdy wsiądą na swoje wysokie kantowskie konie, powinniśmy spojrzeć na nich nieufnie. [R. Rorty. s. 302.].

I na koniec wypisków z Rorty'ego gwóźdź programu:

W moim rozumieniu historii filozofii Kant jest postacią przejściową, która pomogła nam uwolnić się od poglądu, że moralność jest sprawą Bożego nakazu, ale utrzymała niestety koncepcję, jakoby moralność była sprawą bezwarunkowych powinności. Zgodziłbym się z tezą Elizabeth Anscombe, że jeśli się nie wierzy w Boga, to należy wyrzucić pojęcia w rodzaju "prawo" i "powinność" ze słownika używanego podczas podejmowania decyzji o tym, jak postąpić. [R. Rorty. s. 280.].

O ile się nie mylę (a nie mylę się :-)), to Rorty mówi to samo, co mówią takie tęgie głowy jak Pascal Boyer, Bartek (BD) czy - zaryzykuję - Kai Nielsen (ja mówię podobnie, przynajmniej z wierzchu, ale w jednym istotnym punkcie - nie wiem jeszcze na ile mającym praktyczne znaczenie - różnię się od wymienionych tęgich głów, gdyż ja jestem teista).

Wyrzucić pojęcia "prawo" i "powinność". Mocne, ale prawdziwe, bo albo-albo, jak mawiał pewien szalony Duńczyk. Wiedział to Nietzsche, i to tak, jak nikt nie wie dzisiaj, a już z pewnością nie wiedzą te wszystkie ćwierćwykształcone dupki, które wywijają sztandarami ateizmu prowadząc ćwierćuczone dysputy przy piwie, a jak przyjdzie co do czego, to zapierdalają do kościoła brać ślub i chrzcić dzieci, bo teść im tak każe, i nie wiedzą tego "racjonalni" zwolennicy skrobania dzieci, którzy skrobanie jako takie uważają za zło. Jakie, kurwa, zło?! A co niby złego jest w skrobaniu dzieci???

Manfred Lütz pisze:
Nietzschego trzeba traktować poważnie, jak żadnego innego myśliciela ateistycznego przed nim. Nietzsche nie zatrzymuje się bowiem w pół drogi, nie czyni dla uspokojenia siebie żadnych wątpliwych kompromisów. Kroczy bezlitosny nawet dla samego siebie, pokonując wszystkie granice i przeszkody, do ostatniej czarnej nicości. [M. Lütz. s. 102.]

I dodaje:

[Nietzsche] nie zakłada żadnego ruchu ani żadnego stowarzyszenia. Uderzenia młota Nietzschego niszczą dewocyjny ateizm różnych stowarzyszeń, który wyobrażał sobie, że stoi na czele postępu, podczas gdy w rzeczywistości tonął w bagnie starodawnych, ciągle powtarzanych frazesów i przesądów. [M. Lütz. s. 100.]

Brawo Nietzsche! I brawo Lütz! Gdzie dzisiaj znaleźć kogoś jak Nietzsche? No gdzie?

Ja wiem, to trudne, bo z jednej strony chciałoby się wyzwolić od tej całej etyki heteronomicznej, bo to wstyd pozostawać w niewoli średniowiecznych, czyli katolskich zabobonów, a z drugiej strony najzwyczajniej w świecie sra się ze strachu. Powtarzam jednak: albo-albo; trzeba jakoś kombinować. Tkaj, tkaczu wiatrów, jak napisał był James Joyce.

--------------------------------------------

Literatura:

T. Gadacz. Historia filozofii XX wieku. T. I. Znak. Kraków 2009.
M. Lütz. Bóg. Mała historia Njwiększego. Wydawnictwo M. Kraków 2009.
R. Rorty. Filozofia jako polityka kulturalna. Czytelnik. Warszawa 2009.

piątek, 8 stycznia 2010

Wiara to potęga

Przez cały dzień huczało wczoraj o tym, jak to urzędasy z NFZ nadzorowani przez ministerkę od zdrowia dali dupy. Na konferencji prasowej szef NFZ jeszcze był bardzo arogancki i usiłował zrobić durniów z lekarzy oraz szefów szpitali, ale wieczorem już przepraszał, a Tusk zabrał mu pensję. Jedną pensję. I tyle.

A wieczorem Pospieszalski zrobił program o emeryturach. W audycji była jakaś wiceministerka chyba, posłanka PO, Mucha, gość z Centrum Adama Smitha i facet z Instytutu Sobieskiego. Ci dwaj faceci tłumaczyli na czym polega cały ten szwindel z emeryturami, że ZUS generuje dziesiątki miliardów deficytu, że całe te konta emerytalne ludzi to jedynie wirtualne zapisy itd. Posłanka Mucha powiedziała, że trzeba dłużej pracować, bo wtedy będzie więcej kasy z emerytury, na co jedna prawniczka z widowni wściekła się i stwierdziła, że to skandal, iż posłanka z partii mieniącej się liberalną gada o emeryturach, na które trzeba płacić pod przymusem, zamiast o propagowaniu własności, a jeszcze większym skandalem jest to, że w XXI wieku nie ma debaty na temat tego, czy przypadkiem po stu latach od wprowadzenia przymusu odprowadzania składek nie należałoby skończyć z tym eksperymentowaniem na ludziach.

Wiceministerka natomiast powiedziała, że ona wierzy w to, iż te wirtualne zapisy jakoś tam się w przyszłości przełożą na emerytury, a później powiedziała, iż wierzy w to, że jak OFE będą mogły inwestować więcej niż 5% (tak jest dzisiaj) za granicą, to i tak nie będą inwestować w obcych landach tylko w Polsce. Ona w to WIERZY. Ciekawe, kogo uspokoiło to, że wiceministerka wierzy.

Jest taki kawał, że gościu, który już leżał na stole w szpitalu uciekł przed samą operacją. Później ordynator pyta go, dlaczego uciekł, a on powiada, że się przestraszył, bo pielęgniarka powiedziała: - Niech się pan nie boi, to bardzo prosty zabieg. - No i w czym problem? - pyta ordynator. - Ano w tym - odpowiada pacjent - że pielęgniarka powiedziała to do lekarza, który miał mnie operować.

Swoją drogą - co na to "racjonaliści"? Na to, że ludzie swoją przyszłość mają opierać na tym, że ministerka wierzy - co na to "racjonaliści"? 

środa, 6 stycznia 2010

Jak to jest?




Jak pisze Pascal Boyer w książce I człowiek stworzył bogów..., wielu ludzi postrzega religię jako skutek funkcjonalnego upośledzenia mózgu. Zgodnie z tymi teoriami ludzie, myśląc mało lub byle jak, pozwalają, aby rozmaite pozbawione podstaw wierzenia zaśmiecały i krępowały ich umysły.

Takie stanowisko reprezentuje Richard Dawkins, profesor uniwersytetu oksfordzkiego, który to uniwersytet ma motto wzięte z Psalmu 27, który to Psalm wchodzi w skład Biblii, czyli Świętej Księgi żydów i chrześcijan, czyli teistów, a zatem ludzi, którzy, jak stwierdził Dawkins w wywiadzie, są głupsi od ateistów. To motto brzmi tak: Dominvs illvminatio mea, czyli Pan światłem moim.





Stanowisko to podziela także eternal, o którym wspomniałem w poprzedniej notce.

Dobra, jest jak jest, a jest tak, że różne światłe umysły nie mogą się nadziwić, jak to się dzieje, że niektórzy ludzie wierzą w religijne banialuki, czy mówiąc ogólniej - jak to się dzieje, że jedni ludzie myślą tak, a drudzy inaczej. Światłe umysły z upodobaniem wskazują na konflikt między nauką i religią, jednocześnie nie dostrzegając konfliktu między nauką i... nauką. Jak to się dzieje? Czyżby umysły te nie były aż tak światłe?

Steve Fuller w książce Nauka vs religia? [Science vs Religion?. Polity Press Ltd. Cambridge 2007.], wydanej w Polsce przez Zysk i S-ka w roku 2009, wskazuje na to, jak różne stanowiska zajmują ludzie w kwestii ewolucji i w kwestii kreacjonizmu. Fuller pisze:

Rodzi się podejrzenie, że jeśli istnieją jakieś autentyczne różnice między ewolucjonistami i kreacjonistami, to ważniejsze od nich są różnice wewnątrz obu obozów.

Jako przykład tych różnic Fuller podaje dwa slogany dotyczące natury samego projektu, przy czym zwolenników owych sloganów znaleźć można zarówno w obozie kreacjonistów, jak i w drużynie ewolucjonistów. Oto te slogany:

1. Forma wynika z funkcji.
2. Funkcja wynika z formy.

Fuller sporządził tę oto tabelkę:



(kliknijcie w tabelkę, to się wam powiększy)

Mnie chodzi o trzy ostatnie wiersze tabelki, w których nabaźgrałem na czerwono. Zostawmy na boku ikony kreacjonistyczne i kreacjonistyczno-ewolucjonistyczne, bo według światłych umysłów każdy, kto czuje choćby minimalną miętę do kreacjonizmu, to ciemniak, i zostańmy przy ikonach ewolucjonistycznych, czyli Stephenie Jayu Gouldzie i Richardzie Dawkinsie. Pierepałki między Gouldem i Dawkinsem Fuller podsumowuje tak:

Tylko śmierć jednej z stron mogła położyć kres trwającemu ćwierć wieku publicznemu sporowi na temat implikacji neodarwinizmu pomiędzy reprezentującym perspektywę historii naturalnej paleontologiem Stephenem Jayem Gouldem i reprezentującym perspektywę genetyki zoologiem Richardem Dawkinsem.

Gould zmarł w roku 2002, a więc nie walczy już z Dawkinsem. Ale jak to jest, że światłe umysły w czasach, kiedy ten spór trwał, nie stwierdziły, że przynajmniej jedna ze zwaśnionych stron myśli mało lub byle jak, pozwalając, aby rozmaite pozbawione podstaw wierzenia zaśmiecały i krępowały jej umysł? No jak to jest?

Lenistwo umysłowe

Hans Urs von Balthasar napisał kiedyś taki oto piękny tekst:

Podobnie jak mnie jako chłopca skazano na przebijanie się przez gąszcz muzyki romantycznej, od Mendelssohna przez Strausa do Mahlera i Schonberga, po to abym wreszcie za nimi zobaczył wschodzące wieczne gwiazdy Bacha i Mozarta, od dawna zastępujące mi po stokroć wszystko inne, tak też musiałem przewędrować przez dżunglę współczesnej literatury - w Wiedniu, Berlinie, Zurychu i w innych miejscach - coraz bardziej rozczarowany i z coraz bardziej pustym żołądkiem, aż mnie wreszcie, jak ongi Habakuka wraz z jego koszykiem, pochwyciła łaskawa ręka Boga i przeznaczyła do prawdziwego życia.

Niektóre teksty von Balthasara ścinają mnie z nóg. Boże, jak on pisze o Orygenesie! Albo to, kiedy odpowiada w wywiadzie na pytanie, czy może podzielić się z ludźmi swoim doświadczeniem, tym najbardziej osobistym, po to, aby ludziom jakoś pomóc: - Bardzo mi przykro, ale nie potrafię tego zrobić. Jestem zbyt słabym rachmistrzem, aby pierwiastkować samego siebie. Jeżeli mogę posłużyć się obrazem: bomba, która wybuchła, nie może po fakcie zmierzyć średnicy swojego leja.

O von Balthasarze pisałem tutaj.

***

Kiedyś w salonie24 napisałem, że św. Tomasz z Akwinu to był ciemny katol, na co przyszedł Bartek (BD), w końcu poganin, i opierdolił mnie zdrowo mówiąc, że Tomasz to był genialny filozof. Nie znaliśmy się wtedy z Bartkiem za bardzo, bo dzisiaj już by mnie nie opierdolił, gdyż wie, że to mój sznyt napisać od czasu do czasu dla podpuchy coś o ciemnych katolach.

***

Gottfried Wilhelm Leibniz był ostatnim człowiekiem, o którym mówiono, że wie wszystko, do czego doszła nauka. Tatarkiewicz napisał o Leibnizu tak: Był umysłem jedynym w swoim rodzaju: filozofia nie zna umysłu bardziej wszechstronnego i oryginalnego.

***

Tę listę mogę wydłużać i wydłużać. A taki eternal wbija sobie do salonu24 na blog hazelharda, twierdzi, że w doktrynie Kościoła katolickiego stoi napisane, że Pan Bóg stworzył świat w siedem (sic!) dni, dogmaty mylą mu się z zapisami w Biblii, po czym wali na pewniaka: Wiara w boga to lenistwo umysłowe.

Zapis mojej gaduły z eternalem tutaj.