statsy

piątek, 30 kwietnia 2010

Covery ale nie tylko

Ktoś napisał kiedyś, a ja to przeczytałem, ale nie pamiętam kto to napisał, że jak dla kogoś najlepszą książką Gombrowicza jest Dziennik, to ten ktoś tak naprawdę Gombrowicza nie lubi. Ciekawe twierdzenie - jeszcze sobie z nim nie poradziłem.

Pomyślałem sobie, że ciekawe, czy jak ktoś najbardziej lubi covery U2 to znaczy, że ten ktoś tak naprawdę nie lubi U2 :-)) Wiem, wiem - U2 to lewacy itd. Ale mniejsza o to. Dwa moje faworytne covery U2 to te:







A teraz nie-cover. W latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku Piotr Kaczkowski miał w Trójce programy od jedenastej w nocy do pierwszej, ale tylko w ostatnią sobotę miesiąca. I czytał różne piękne tekściory, Canettiego czytał,  Rene Chara czytał, innych czytał. I fajną muzę zapuszczał.

A raz zrobił tak, że przez dwie godziny czytał jeden tylko tekst - Słoneczne Brzegi Rzeki Zapomnienia Irwina Shawa. Nowela kończy się tak:

Odwrócił się od metra i sprężyście pomaszerował w stronę rzeki. Lśniła w słońcu i była oblodzona przy brzegu. Chłopiec w kraciastej kurtce i wełnianej czapce, wyglądający na około dwanaście lat, siedział na ławce i podziwiał rzekę. Przy jego stopach, na zmarzniętej ziemi, leżały związane skórzanym paskiem podręczniki.

Hugh dosiadł się. „Dzień dobry,” powiedział uprzejmie.

„Dzień dobry,” odpowiedział chłopiec.

„Co robisz?” spytał Hugh.

„Liczę statki,” powiedział chłopiec. „Wczoraj naliczyłem trzydzieści dwie łodzie, nie licząc barek. Nie liczę barek.”

...... Hugh skinął głową, włożył ręce do kieszeni i spojrzał na rzekę. Do piątej popołudniu naliczyli razem czterdzieści trzy statki, nie licząc barek. Nie pamiętał milej spędzonego dnia.

[Źródło]

A kiedyś na koniec zapuścił to - ten nie-cover:



Jak się piosełka skończyła, to Kaczkowski zakończył program; powiedział, że po takiej kolędzie to nic innego nie można zrobić :-)

O tym, co jest, czego nie ma i o tym, o czym nie wiadomo, czy to jest, czy tego nie ma

Miał wyjątkowo mało pojemne serce. Nie było w nim miejsca na dwie lojalności.

Waldemar Łysiak

***

Ontologia to jest nauka o tym, co jest. No bo greckie to on oznacza to, co jest. Można powiedzieć, że ontologia to nauka o bycie. Ojciec Bocheński powiedział kiedyś, że cała filozofia bytu Heideggera i ojca Krąpca to nieporozumienie, i że nie rozumie, czego ci dwaj chcą. Przecież to, czym jest byt, to już Arystoteles powiedział raz na zawsze. W skrócie mówiąc - nie ma czegoś takiego, jak byt, natomiast jest coś takiego jak słoń. Bocheński utrzymuje, że teoria bytu nie jest możliwa, bo nie ma klasy przedmiotów w ogóle.

W kwestii tego, co to jest byt i co istnieje, ludzie spierali się od dawna. Na przykład nominaliści mówią, że nie istnieją realnie uniwersalia. Realiści z kolei są zdania, że takie ogólne rzeczy istnieją. Ci realiści to nie  realiści w tym znaczeniu, że oni jakoś najlepiej odnajdują się w świecie realnym, tylko w znaczeniu takim, że realne istnienie przypisują uniwersaliom, powszechnikom. Realistą pojęciowym jest np. Platon z tymi swoimi ideami. A w ogóle to nie jest tak, jak wydaje się "racjonalistom", że realistami są tylko zacofańcy wierzący w Boga, a z kolei nominaliści to tylko ludzie "racjonalni". Taki William Ockham jak najbardziej w Pana Boga wierzył, a obstawał przy tym, że uniwersalia to tylko terminy (termini concepti) oznaczające pojedyncze rzeczy, terminy zastępujące te rzeczy w zdaniach. Według Ockhama istnieją tylko rzeczy jednostkowe, a żadnych powszechników nie ma i być nie może.

Jak jest naprawdę? A chuj wie. Ja myślę, że rację mają ci, którzy nie wierzą w istnienie takich bytów jak KGB czy FSB. Bo nie ma KGB, nie ma FSB, nie ma WSI i nie ma SOWY. Podobnie - nie ma czegoś takiego jak Liverpool Football Club - jest tylko stadion przy Anfield Road, boisko, Stefan Gerrard, Rafa Benitez, Pepe Reina, trenerzy, ludzie wchodzący w skład zarządu klubu (ale czegoś takiego jak zarząd nie ma), kibice itd. Jest pieśń You'll Never Walk Alone, ale ona tylko wtedy jest (w pewnym sensie) kiedy kibice ją śpiewają, albo kiedy ktoś puszcza sobie nagranie z YNWA, bo sama pieśń jako osobny byt nie fruwa sobie gdzieś tam w powietrzu - tak myślę.

Z ontologią to w ogóle jest kłopot, bo naukowcy wynajdują coraz więcej coraz mniejszych cząsteczek i trudno się w tym wszystkim połapać. Niektórzy ludzie twierdzą nawet, że nie ma tak, żeby coś było w taki sposób, jak nam się wydaje, że coś jest, bo wszystko co jest to tylko informacja albo jakoś tędy. W każdym razie na jakimś określonym poziomie rozważań trzeba się zatrzymać, żeby nie zgłupieć i żeby w miarę przytomnie o czymkolwiek gadać.

OK. Gdyby Liverpool Football Club zmienił nazwę na Liverpool Bird FC to nie znaczy, że klub po zmianie nazwy istniałby realnie. Moja konkluzja, osadzona w stosownym kontekście jest taka, że nie ma KGB i nie ma FSB. Ale Putin jest.

***

Myślę sobie, że jedną z dobrych rzeczy, które stały się po katastrofie pod Smoleńskiem jest to, że ludzie zaczynają móżdżyć nad takimi bytami, nad jakimi w życiu nie móżdżyli. O jakie byty mi chodzi? Ano choćby o takie: KGB, FSB, gen. Dukaczewski, Rosja, rosyjska polityka, rosyjska doktryna obronna, Bronek Jamajka Komorowski, WSI, bank narodowy, interes narodowy, państwo. Jestem zdania, że oczywiście można żyć sobie w błogiej nieświadomości, jak Wielcy Aktorzy, jak Wielcy Reżyserzy, jak Wielcy Dziennikarze, jak Wielcy Profesorowie, jak Wielkie Autorytety itd., ale, po mojemu, lepiej jest być przytomnym  i - to cytat z Waldemara Łysiaka - nie nazywać stęchłej wody winem.

-------------------------------------------

Luknijcie na ten filmik. To oczywiście nagranie sprzed katastrofy pod Smoleńskiem. Chodzi mi o ten fragment, kiedy Jamajka mówi: - Przyjdą wybory prezydenckie, prezydent będzie gdzieś leciał....

Dobrze jest posłuchać od początku, ale istotna wypowiedź zaczyna się 1 minucie 45 sekundzie.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Moim zdaniem

W dzisiejszym programie Kwadrans po ósmej emitowanym przez telewizje państwową, dziennikarka zapytała ministra Klicha o to, czy Polska zwróciła się do NATO z prośbą o udostępnienie zdjęć satelitarnych z miejsca katastrofy samolotowej pod Smoleńskiem. Klich odpowiedział, że nie wie, w czym takie zdjęcia mogłyby pomóc. Następnie stwierdził, że być może Polska z taką prośbą wystąpi (być może wystąpi!!!) i powtórzył, że nie wie, co te zdjęcia mogłyby dać, skoro Polska ma dobre mapy, pokazujące konfigurację tego terenu. Babka z telewizji była tak zaskoczona kuriozalną odpowiedzią Klicha (takie przyjmuję założenie - że była zaskoczona), że już Klicha nie przycisnęła. Szkoda, bo gościu nieprawdopodobnie się podłożył.

***

Rosja prowadzi swoją politykę. Stosuje przy tym takie, a nie inne metody. Nic na to nie można poradzić. Można natomiast o tym wiedzieć, albo nie wiedzieć. Z jakich powodów można nie wiedzieć? Tych powodów jest kilka. Można nie interesować się tymi sprawami. Można niby się interesować, ale z lenistwa nie czytać, nie analizować, nie mieć wiedzy. Można też nie wiedzieć z powodu tego, iż nie jest się w stanie zrozumieć pewnych spraw.

***

Bush Senior i Jelcyn ogłosili koniec zimnej wojny podczas szczytu na Malcie, który odbył się w dniach 2-3 grudnia 1989 roku. W roku 1992 Jelcyn i Bush ogłosili w Camp David, że USA i Rosja nie uważają się za potencjalnych wrogów. 17 czerwca tegoż roku w Waszyngtonie Jelcyn i Bush podpisali Kartę Partnerstwa i Przyjaźni Amerykańsko-Rosyjskiej.

***

W 2008 roku Tomasz Otłowski pisze:

Wraz z zakończeniem Zimnej Wojny i rozpadem Związku Sowieckiego w 1991 roku zniknęły, ze strategicznego punktu widzenia, wszystkie zasadnicze powody, dla których niemal pół wieku wcześniej powstał Sojusz Północnoatlantycki. NATO nieoczekiwanie znalazło się wówczas w geopolitycznej próżni, którą przez prawie dwie następne dekady próbowano wypełnić, stopniowo zmieniając profil zadaniowy, cele i obszar działania Sojuszu, a także rozszerzając go o kilka państw postkomunistycznych. Pomimo tych działań - co ważne, prowadzonych ad hoc, bez wyraźnej i spójnej strategicznej wizji przyszłości NATO - otoczenie międzynarodowe Sojuszu nie stało się w tym czasie ani bardziej bezpieczne czy stabilniejsze, ani też bardziej przewidywalne. Wręcz przeciwnie, rozwój wydarzeń zarówno w najbliższym geopolitycznym otoczeniu NATO (a więc na obszarze Eurazji i Bliskiego Wschodu), jak i w dalej położonych regionach świata umocnił w ciągu minionych kilkunastu lat elementy chaosu i nieprzewidywalności w relacjach międzynarodowych.
[T. Otłowski. Kryzys roli i pozycji Sojuszu Północnoatlantyckiego. Wnioski dla Polski. w: Pulaski Policy Papers No. 12/08. 9.XII.2008. ]

***

Są ludzie którzy wierzą w to, szczerze wierzą, że nikt jeszcze nie zna przyczyny tragedii pod Smoleńskiem. Ci ludzie wierzą w to, że Rosja, która potrafiła dokonać tego wszystkiego, co dokonała w swojej historii, która brała udział w wielu wojnach, która posyłała ludzi w kosmos, nie jest w stanie po 19 dniach od tragedii samolotowej przesłuchać zapisów z czarnych skrzynek, nie może zidentyfikować głosów, nie daje rady zsynchronizować danych, nie może poradzić sobie z szumami na nagraniach, nie umie określić godziny upadku samolotu itd. Jednym słowem - ci ludzie szczerze wierzą w to, że Rosja nie wie, co się stało pod Smoleńskiem.

***

Są ludzie, którzy wierzą w to, szczerze wierzą, że spór polityczny idzie przede wszystkim o sprawy takie, jak sposób zapobiegania wykluczeniom społecznym, walka z bezrobociem, państwowe śluby homoseksualistów, rozdział Kościoła od państwa, walka z korupcją, budowa boisk do piłki nożnej dla młodzieży itd.

***

Bardzo jestem ciekaw, jak w kampanii wyborczej zaprezentują się Jarosław Kaczyński/PiS. Jestem ciekaw, w którą stronę pójdą. Moim zdaniem, jeśli będą pitolić o solidarności, jeśli będą pokazywać puste lodówki, to udowodnią, że są funta kłaków warci. Moim zdaniem PiS musi jasno powiedzieć ludziom, o co idzie gra. Rzecz jasna mogę się mylić. Być może PiS doskonale wie, że nie da się wygrać wyborów pokazując klarownie, o co idzie gra. Dlaczego się nie da? Ano dlatego, że większość ludzi wierzy w to, szczerze wierzy, że że spór polityczny idzie przede wszystkim o sprawy takie, jak sposób zapobiegania wykluczeniom społecznym, walka z bezrobociem, państwowe śluby homoseksualistów, rozdział Kościoła od państwa, walka z korupcją, budowa boisk do piłki nożnej dla młodzieży...

Odwieczna pieśń humbaków

Wielu ludzi dziwi się, że śledztwo w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem prowadzone jest przez Ruskich, a nie przez Polaków. Są też tacy, którzy dziwią się i nie rozumieją, dlaczego śledztwa nie prowadzą polskie służby. Zostawmy tych, którzy tylko się dziwią i zatrzymajmy się przy tych, którzy nie rozumieją. Odpowiedź na pytanie, czego nie rozumieją ci ludzie jest następująca: ludzie ci nie rozumieją tego, iż dlatego śledztwo prowadzą Ruscy, że:

a) tak chcą Ruscy, a Polska chciała prowadzić to śledztwo, ale nie ma nic do gadania
b) tak chcą i Rosja i Polska - niezależnie od tego, czy Polska ma w sprawie śledztwa cokolwiek do gadania.

Ekipa Tuska sprzedaje publiczności wersję taką, że dobrze jest, jak jest, a już na pewno wszystko zgodne jest ze stosownymi umowami międzynarodowymi. We wczorajszej Misji specjalnej jest fragment wystąpienia premiera Tuska (chyba z wczorajszej konferencji prasowej, ale nie chce mi się szukać w nagraniu konferencji, bo jest długie). Tusk mówi (fragment zaczyna się w 9 minucie 38 sekundzie):

Dla mnie ważniejsze jest uzyskanie podstawy prawnej międzynarodowej, w której bardzo jasno jest napisane, co możemy, co musimy, co mogą Rosjanie, co muszą Rosjanie, i w dodatku kiedy wiem, że konwencja jest akceptowana i szanowana w prawnych warunkach i rosyjskich i polskich, żeby nie było tak, że my chcemy pracować w rygorach jakiegoś prawa, którego Rosja nie uznaje. Bo wtedy naprawdę będziemy w trudniejszej sytuacji.

Tusk ma rację o tyle, że jeśli chcielibyśmy od Rosji uzyskać coś, do czego Rosja nie jest zobowiązana uznawanymi przez siebie umowami, to Ruscy jak najbardziej mogą nam odmówić. Jednego jednak Tusk nie powiedział, bo nie mógł. Otóż rybka tkwi w tym, że państwa, w przeciwieństwie do ludzi okupowanych przez rządy, funkcjonują w katalaksji. Jak komuś pasuje, to może powiedzieć, że w anarchii (przynajmniej taka jest wersja dla publiczności). Państwa funkcjonują w anarchii i - UWAGA, UWAGA!!! - jakoś funkcjonują :-))) Nie ma przecież (cały czas mówimy o wersji dla publiczności) żadnego rządu światowego. Niezależnie od tego, że wielu ludziom nie daje to spokoju, że nie mogą przez to spać - nie ma jeszcze rządu światowego, który ustanawiałby prawa obowiązujące wszystkich. Jak w tej sytuacji radzą sobie państwa? Ano tak, że się między sobą dogadują, a jak się nie dogadają, to czasami jedne na drugie napadają, albo nie napadają itd.

Polska i Rosja uznają stosowne konwencje czy umowy regulujące sposób postępowania w sytuacjach takich, jak katastrofa pod Smoleńskiem. Mówiąc inaczej - Polska i Rosja zadeklarowały, że będą stosować się do zapisów w określonych dokumentach. A kto pilnuje tego, aby i Rosja i Polska wywiązały się ze swoich deklaracji? Ano nikt tego nie pilnuje, bo nie ma komu pilnować - nie ma rządu światowego, a państwa funkcjonują - UWAGA, UWAGA!!! - w anarchii :-))) Jedyny bat na państwo, które nie wywiązuje się ze złożonych deklaracji to ostracyzm ze strony innych państw - jakieś sankcje gospodarcze, wizowe, itd. Ewentualnie wojna.

Mamy katastrofę samolotu w Rosji. Znane są procedury, do przestrzegania których zobowiązały się Polska i Rosja. Czy coś stało na przeszkodzie, żeby i Polska i Rosja wyszły poza te procedury, w konsekwencji czego śledztwo prowadziliby Polacy? Oczywiście żadnych przeszkód nie było - przecież jeśli Polska i Rosja kiedyś dogadały się w sprawie określonych procedur, to mogły dogadać się jeszcze raz. Istotne pytanie jest takie: czy Polska próbowała dogadać się z Rosją. Mamy dwie możliwości: albo próbowała albo nie. Jeśli nie próbowała, to trzeba postawić kolejne pytanie: dlaczego nie próbowała. Jeśli próbowała, to wychodzi na to, że Rosja odmówiła przychylenia się do prośby Polski.

Tusk nie powie, czy Polska zwróciła się do Rosji z prośbą o przejęcie śledztwa. Nie może powiedzieć, że nie zwróciła się i nie może powiedzieć, że zwróciła się, ale Rosja odmówiła. Tusk mówi i będzie mówić, że dobrze jest, jak jest, że wszystko idzie zgodnie z procedurami, że "strona rosyjska" spisuje się znakomicie i nieba przychyla "stronie polskiej". Tak mówi i tak będzie mówić. Tylko tak.

Właśnie w tym momencie zakończyła się rozgrzewka, a sędzia już gwiżdże i przywołuje zawodników, bo za chwilę zaczyna się mecz. My tymczasem dziękujemy już Państwu za uwagę i zapraszamy na film przyrodniczy pt. Odwieczna pieśń humbaków.

-----------------------------------

DOPISEK

Do kompletu - występ Jego Ekscelencji, ministra Bogdana Klicha.

środa, 28 kwietnia 2010

Bartoszewski. Non-fiction.






Książkę Kapuściński. Non-fiction. Artura Domosławskiego przeczytałem w którąś sobotę. Tom, bez bibliografii oraz indeksu nazwisk, liczy sobie 565 stron. Dobrze się to czyta. Nie jestem ekspertem w dziedzinie Kapuścińskiego, ale też u Domosławskiego nie znalazłem niczego, co w sposób istotny zmieniłoby moją wiedzę i Kapuścińskim. Nie wiem o co była cała ta afera z próbą powstrzymania druku czy sprzedaży książki.

W ostatnim numerze miesięcznika Książki. Magazyn Literacki. Krzysztof Masłoń pisze o książce Domosławskiego, o Kapuścińskim i o paru innych sprawach. I pokazuje Masłoń taką śmiesznostkę:

W reakcji na książkę Domosławskiego zdecydowanie więcej było emocji niż sensu. Rekord pobił Władysław Bartoszewski, który mówi szybciej niż myśli i nie czytając książki (sic!) obwieścił, że są edytorzy wydający przewodniki po burdelach, ale porządny człowiek wie, co o takich świństwach myśleć i nie bierze ich do ręki. Autorowi "1859 dni Warszawy" wypadło z pamięci, że sam wydaje książki nie gdzie indziej, tylko w tej samej oficynie, czyli - pozostając w klimacie - u tej samej burdelmamy.

O jakim wydawnictwie mówi Masłoń? Ano o wydawnictwie Świat Książki. Domosławski wydał tam książkę Kapuściński. Non-fiction. A Bartoszewski? A na przykład Powstanie warszawskie i Władysław Bartoszewski - wywiad rzeka.

Coś podobnego jak Bartoszewski, ma Tusk. Najpierw nalewał się, że tylko gościu bez prawka może ustawić przy drogach aż tyle radarów, a kiedy już wziął robotę premiera, raz dwa nastawiał tych radarów drugie tyle. Coś z tymi "Europejczykami" usilnie dążącymi do pojednania z Rosją jest nie tak. Ale co?

wtorek, 27 kwietnia 2010

Śmiesznie one nie wiedzą co robić

Ciotki Matyldy nie wiedzą, co robić. Najpierw nie wiedziały co robić, kiedy mnóstwo ludzi wyszło na ulice. Bez prikazu wyszli. Tak sobie jakoś wymyślili i wyszli. I byli razem. Dla ciotek Matyld takie coś to nowość. Równolegle z niewiedzeniem co robić z powodu tego, że ludzie wyszli na ulicę, ciotki Matyldy nie wiedziały co robić, bo śledztwo polskie w sprawie katastrofy samolotu tak przypomina śledztwo, jak, nie przymierzając, mój poziom gry w szachy przypomina poziom gry Kramnika, Gelfanda czy Griszczuka. Równolegle z niewiedzeniem co robić z powodu tego, że ludzie wyszli na ulice i z niewiedzeniem co robić z powodu tego, że śledztwo jest do dupy, ciotki Matyldy nie wiedziały co robić, bo ich gazety i ich telewizory przez chwilę pokazały, że Lech Kaczyński nie był ludożercą, nie założył ani jednego obozu koncentracyjnego i nie mordował swoich przeciwników politycznych.

Najśmieszniej jednak ciotki Matyldy nie wiedzą co robić z powodu tego, że Pospieszalski szaleje i w telewizji państwowej puszcza swoje nagrania i do audycji "Warto rozmawiać" zaprasza Ziemkiewicza i Śniadka, zamiast, dajmy na to, Wandy Nowickiej i Magdaleny Środy. - Jak to możliwe??!! - pytają ciotki Matyldy. - Jak to możliwe, że w czasie, kiedy na ulicach tłum, Pospieszalski po ulicach sobie chodzi, kamerę trzyma, ją pod nos ludziom podsuwa, ludzi nagrywa, a na ostatek nagrania te w telewizji państwowej puszcza? Jak to możliwe - nie mogą nadziwić się ciotki Matyldy - że takie nagrania w telewizji idą? A gdzie pluralizm, a gdzie debata, a gdzie konfrontacja poglądów? Och - obruszają się ciotki Matyldy - jak to możliwe, żeby same nagrania puszczać, a psychoterapeutom głosu nie dać, ważnym reżyserom filmowym głosu nie dać, innym cenionym autorytetom głosu nie dać?

Śmieszne te ciotki Matyldy. Normalni ludzie od lat wiedzą co to dziennikarstwo Lisa, co to dziennikarstwo Olejnik i co to dziennikarstwo Pochanke. Wiedzą. I jakoś z tym żyją. Gęby ze zdziwienia nie rozdziawiają, a nawet dworują sobie z tych wszystkich "dziennikarstw". Dworują sobie, bo są na te "dziennikarstwa" impregnowani i tyle. Ale ciotki Matyldy nie, dla ciotek Matyld Pospieszalski to wielki szok. Ciotki Matyldy nie mogą pojąć nie tyle tego, że można zrobić taki film, jaki Pospieszalski zrobił, ale tego, że Pospieszalskiemu takie rzeczy robić WOLNO. Jakim cudem? Dzisiaj? W dwudziestym pierwszym wieku? W europejskiej Polsce? Właśnie - o to tu idzie. Bo pierwszy wniosek, jaki w związku z Pospieszalskim ciotki Matyldy wyciągają jest taki, że jeszcze ta Polska za mało europejska.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Chuje łobate

Chuje łobate. Rzuciły się, te chuje łobate, na Człowieka. I zrobiły wszystko, żeby Go zaszczuć. Bo nie podobało się chujom łobatym, że facet nie pasuje do mainstreamu. Że ma coś, czego się trzyma. Że ma w dupie ich, chujów łobatych. Bały się, chuje łobate, że gościu namiesza w głowach tym, którzy jeszcze myślą, którym o coś chodzi. Więc potraktowali Go jak wściekłego psa.

Chuje łobate. Ci, którzy otruli Sokratesa. Otruli Go jak wściekłego psa. Czytajcie, co piszę, bo i tak będę to powtarzał - jak wściekłego psa. A Lew Szestow pięknie napisał o chujach łobatych, aczkolwiek przedmiot napisania nie jest piękny:

To, że na ziemi trucizna kończy życie zarówno sprawiedliwych, jak i psów, nie przeraża filozofów, ponieważ, ich zdaniem, nie ma w tym żadnego zagrożenia dla filozofii.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Fragment Księgi Przejścia

A w owym czasie wielki był podział wśród ludu. Wielu nie wypełniało woli Pana, a ich przywódcy prowadzili ich krętymi ścieżkami i nie pozwalali im wstąpić na Drogę Pańską. I powiedział Prorok Większy: - O ludu, który błądzisz! Nie daj się prowadzić przywódcom, których wzrok jest zamglony. Nie podążaj za tymi, którzy odwrócili się od woli Pana! Ludu nieszczęsny, który błądzisz, wróć na prostą drogę Pańską, w przeciwnym bowiem razie wyginiesz, jak wyginęły potwory i bestie w epoce naszych praojców!

I wiele innych rzeczy mówił Prorok Większy, bo kochał swój lud i ronił łzy nad tymi, którzy byli prowadzeni na zgubę. Ale przywódcy prowadzący wielu ścieżkami krętymi nie słuchali tych słów. Ich uszy były zamknięte na słowa mądrości. Ich serca były zatwardziałe. W ich sercach nie było miejsca na słowo Pana.

I niebawem nadszedł ten dzień, w którym przywódcy prowadzący wielu krętymi ścieżkami, wyginęli. Wyginęli jako potwory i bestie w epoce praojców. Tak oto spełniło się proroctwo.

I wielki podniósł się lament pośród tych dzieci ludu, które błądziły idąc za swoimi przywódcami. I wyszli przed namioty i gromadzili się, aby płakać. I wołali: - Panie, o Panie! Cóżeś nam uczynił!

Lecz serca ich pozostały zatwardziałe na wolę Pana. Śpiewali słowa psalmisty:

Pan jest moim Pasterzem:
nie zabraknie mi niczego.
Pan pozwala mi leżeć
na czerwonych ręcznikach
i prowadzi mnie do wód,
gdzie mogę odpocząć.

ale nie rozumieli tych słów.

A wielu Proroków Mniejszych wołało wtedy: - O ludu biedny! Odwróć swe serca od tych, którzy prowadzili cię na zgubę! Przestań wierzgać, o ludu głupi! Przestań opłakiwać tych, którzy zaprowadzili cię na ścieżki kręte. Wsłuchaj się w głos Pana i wejdź na Jego drogę!

I wielki był lęk, bo ci, którzy błądzili, rośli w siłę, a serca ich zatwardzały się coraz bardziej. I nie słuchali Proroków i mówili: - A cóż to za Prorocy, którzy obracają się przeciwko ludowi swemu?

Ale mówiąc to, mylili się, albowiem Prorocy wypełniali wolę Pana, który chciał, aby Jego lud nawrócił się i odpoczął nad ożywczymi wodami, leżąc na czerwonych ręcznikach.

sobota, 24 kwietnia 2010

Anand - Topałow

Dzisiaj w Sofii rusza meczyk o szachowe mistrzostwo świata. Tytułu broni Viswanathan Anand (Indie), a napada go Weselin Topałow (Bułgaria). Grają 12 partii. Tempo: 2 godziny na 40 posunięć, dalej - godzina na 20 ruchów i 15 minut na resztę partii; od 61 posunięcia za każdy ruch dodatkowe 15 sekund. Przy remisie w meczu - dogrywki w tempie aktywnym (4 partie po 25 minut na łebka z bonusem 10 sekund za ruch), a jak będzie trzeba, to blitze - 5 minut i 3 sekundy za ruch. Jakby i to nie rozstrzygnęło, to grają Armagedon - białe 5 minut i muszą wygrać, czarne cztery minuty i do zwycięstwa wystarczy im remis; od 61 posunięcia mają 3 sekundy za ruch.

Kasa - 2 miliony eurosów: zwycięzca bierze 1,2 miliona, przegrany 800 tysiaków.

Oficjalna strona meczu - tutaj.

Polecam też inne serwisy, a zwłaszcza chessdom (zdaje się, że posłali do Sofii swoich 14 dziennikarzy :-)). Na chessbomb dają analizę na żywo - o ile nic się nie zmieni w stosunku do poprzednich transmisji, to zaprzęgli do roboty Rybkę 2.2n2.


Anand testuje swoje miejsce pracy :-)) (fotka stąd)

Co teraz będzie nas zabijać

Miały nas pozabijać między innymi te oto wynalazki: choroba szalonych krów, dziura ozonowa, ptasia grypa, globalne ocieplenie, świńska grypa. Nie wiadomo jeszcze, co z tą chmurą pyłu wulkanicznego. A wiecie co teraz będzie nas zabijać? Grzyb. Cryptococcus gatti.  Jebaniutki najpierw cichutko zabijał sobie jedynie w Vancouver, ale ostatnio przelazł do USA. Zgadnijcie, co przyczyniło się do tego, że grzyb się tak rozhulał. Nie wiecie? No to Wam powiem - GLOBALNE OCIEPLENIE!!!

piątek, 23 kwietnia 2010

Z bólem serca

Kościoła Katolickiego raczej się nie czepiam, bo szanuję firmę, która dobrze sobie radzi od dwóch tysięcy lat, niemniej jednak, aczkolwiek z bólem serca, dzisiaj nieco się przyczepię. Pytanie mam takie do szefów Kościoła w Polsce: czy z tym arcybiskupem Głódziem nie można czegoś zrobić, jakoś go upomnieć, pouczyć, czy co tam się robi w takich razach? No chyba to nie wypada, żeby arcybiskup spijał różnych oficjeli przed ich wizytami, tym bardziej, kiedy oficjele zamierzają złożyć wizytę na grobie, czy to w kraju, czy to za granicą.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Będzie jak w rodzinie

W Necie czytam: Naukowcy: erupcja Eyjafjoell może potrwać dwa lata. I fajnie. Przez dwa lata nie będą latać samoloty, bo przecież bezpieczeństwo grunt - nasza cywilizacja wie, co robi. W związku z tym linie lotnicze zbankrutują albo rządy/podatnicy będą je dofinansowywać, aż chmura śmiertelnie groźnego pyłu opadnie. Różne potrzebne rzeczy z dzikich krajów będziemy sobie przywozić statkami. Przemysł stoczniowy rozkwitnie, a my nie sprzedamy swoich stoczni, nawet Katarczykom, tylko będziemy zarabiać na produkcji okrętów, co przyniesie i taki skutek, że związkowcy będą mieć tak dobrze, jak jeszcze nigdy nie mieli. Piłkarze nożni na mecze ligowe będą jeździć autokarami, a jak będzie z Ligą Misiów, to nie wiem. Ludzie na wakacje będą wyjeżdżać do różnych miejsc w Europie, co spowoduje, że zunifikowane narody zunifikują się jeszcze bardziej, jeszcze bardziej się zaprzyjaźnią, jeszcze bardziej się pokochają, aczkolwiek, co pokazał pogrzeb prezydenta Kaczyńskiego, trudno sobie wyobrazić żeby ta więź łącząca zunifikowane narody mogła być jeszcze większa. W sumie będzie bardzo przyjemnie, jak w dobrej, miłującej się rodzinie. Jedyne co mnie trochę martwi, to to, że nie wiem, jak z organizacją swoich spotkań poradzi sobie Grupa Bilderberg. Może też na tych statkach?

piątek, 16 kwietnia 2010

Requiem aeternam dona eis Domine

 fotka stąd





Czas


Najlepiej kliknąć w fotkę, żeby pokazało się większe zdjęcie. Przypatrzcie się tej fotografii. Macie tam wszystkie potrzebne dane, a nawet obrazki z zegarami. Pytanie jest takie: która w tym momencie jest godzina w Nowym Jorku?

W celu znalezienia odpowiedzi na pytanie, można zastosować wszelkie metody, łącznie z teorią spiskową.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Bajka o demokracji

Na początek powiem trochę o swoich poglądach, żeby było wiadomo, kto pisze ten tekst. Otóż ja nie wierzę w demokrację. Nie wierzę w teorię i nie wierzę w praktykę. Stoję na stanowisku, że nie ma i nie może być takiego państwa na świecie, w którym panuje demokracja. Uważam, że wszędzie tam, gdzie ludziom wydaje się, iż panuje demokracja, mamy do czynienia z oligarchią.

Dobra, przechodzę do rzeczy. Kierownicy kuli ziemskiej (oligarchia) za pośrednictwem telewizji (bo kto dzisiaj czyta gazety?) sprzedają ludziom bajkę, że demokracja jest systemem najlepszym z możliwych. Gdyby ludzie czytali Arystotelesa, to wiedzieliby, że Stagiryta uważał demokrację za najbardziej zboczony ze zwyrodniałych ustrojów. W dziele Polityka Arystoteles zaproponował podział na ustroje właściwe (monarchia, arystokracja i politeja) oraz ustroje zwyrodniałe (tyrania, oligarchia i demokracja). Ustroje właściwe to te, w których rządy sprawowane są dla dobra wszystkich. Ustroje zwyrodniałe to takie, w których panujący działają jedynie dla swojego dobra. Czytamy w Polityce:

Zwyrodnieniami wspomnianych ustrojów są: w stosunku do królestwa tyrania, w stosunku do arystokracji oligarchia, a w stosunku do politeji demokracja. Tyrania bowiem jest jedynowładztwem dla korzyści panującej jednostki, oligarchia [rządzi] dla korzyści bogaczy, a demokracja dla korzyści ubogich; żadna z nich nie ma jednak na względzie dobra ogółu.

Nie będę teraz tłumaczyć, dlaczego fakt, iż Arystoteles uważa demokrację za ustrój w którym rządy sprawowane są dla korzyści ubogich nie oznacza, że trzeba admirować demokrację - zakładam, że Czytelnicy tego bloga mają erudycję wystarczającą do tego, żeby nie potrzebować tego typu eksplikacji. Jednak w trosce o najmłodszych Czytelników (przecież w czasie żałoby narodowej nie mogę napisać: w trosce o Czytelników najgłupszych) podeprę się cytatem z Janusza Korwin-Mikkego:

Skoro można większością głosów uchwalić, że obywatel Kowalski nie ma prawa zapalić papierosa w knajpie obywatela Wiśniewskiego – to można, oczywiście, uchwalać większością głosów WSZYSTKO. Przypominam, że „obywatel” oznacza człowieka, który musi się obywać bez elementarnych swobód; za to wolno mu gnoić innych – byle uzbierał do tej zabawy 51% równie chętnych bandytów.

Idziemy dalej. Ludzie Arystotelesa nie czytają, bo nie czytają niczego poza sms-ami i wyciągami z kont bankowych, więc kupują bajkę sprzedawaną im via TV przez kierowników kuli ziemskiej. W tej bajce demokracja jest wspaniała. Owszem, demokracja to rządy większości, ale jest to większość szanująca poglądy mniejszości. W praktyce polega to na tym, że jak 51% zagłosuje za czymś tam, to 49% może tym 51% skoczyć na pukiel. Tyle, jeśli chodzi o szanowanie poglądów mniejszości przez większość.  Demokracja, w przekazie telewizorów, to ustrój, w którym ludzie spierają się, ale w ostatecznym rozrachunku działają dla dobra wspólnego, ustrój, w którym wszyscy się wzajemnie szanują. I o tym właśnie chcę napisać.

Oto otumanieni przez telewizję ludzie wyobrażają sobie, że jak już się ta cała demokracja jakoś utrze, to przedstawiciele suwerena, którym jest lud, przedstawiciele wybrani w demokratycznych wyborach, działają dla dobra wszystkich i SZANUJĄ DECYZJE PODJĘTE DEMOKRATYCZNIE. Powtarzam - ja nie wierzę w coś takiego, dla mnie każdy ustrój przedstawiany w telewizji jako demokracja, jest oligarchią, niemniej jednak wielu ludzi nie zgadza się ze mną. OK, popatrzcie na ten filmik:




Film pokazuje ministra rządu RP, człowieka wybranego w demokratycznych wyborach, który o głowie państwa, również wybranej w demokratycznych wyborach, mówi tak: Prezydent wolnej Polski może być niski, ale nie powinien być mały.

Mało kto kuma, że Sikorski mówi, iż parę milionów ludzi wybrało prezydentem małego człowieka. Tyle na temat tego, że w demokracji szanuje się demokratyczne wybory.

Gdyby ktoś chciał postawić mi zarzut o to, że robię nadużycie, bo jakaś jedna wypowiedź, choćby nie wiem jak głupia, nie może być dowodem na cokolwiek, niech najpierw zastanowi się nad tym, co teraz powiem. Otóż nie chodzi o jedną głupią wypowiedź. Tu chodzi o to, że Sikorski po tej wypowiedzi zachował stanowisko ministra spraw zagranicznych Rzeczpospolitej Polskiej. A na tym stanowisku zachowała go Platforma Obywatelska. Na PO z kolei znowu zagłosuje parę milionów ludzi. I super, niech głosują. Bieda polega jednak na tym, że tym głosującym wydaje się, iż głosując tak, jak głosują, umacniają demokrację. Właściwie to jest jeszcze gorzej - tym głosującym wydaje się, że oni głosują dla własnego dobra.

Jeszcze raz chcę podkreślić to, o czym napisałem na początku - nie wierzę w demokrację. I dlatego łatwo przyszło mi napisać ten tekst. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że, jak napisał Søren Kierkegaard, tylko ten, kogo pokąsały węże, wie, jak czuje się ten, kogo pokąsały węże, niemniej jednak wyobrażam sobie, że gdybym był państwowcem, ale PRAWDZIWYM państwowcem, to srałbym ze strachu przed tym, co nas teraz czeka. I modliłbym się o to, żeby ci wszyscy, którzy prawdziwie płaczą nad grobem prezydenta, poza płakaniem zrozumieli, o co idzie gra.

Różne podejścia do Wawelu

Napisałem tekścik o królach; że ludzi uciskali, społeczeństwo dzielili, nie dbali o płace minimalne itd. To poprzednia notka. I marta.luter skomentowała to tak:

Masz rację Wyrusie! Byli kiedyś tacy królowie jakich opisujesz. Po śmierci chowano ich w katakumbach pewnej katedry. Teraz ci, dla których całe życie takich królów to permanentny obciach, ci , których widok krzyża doprowadza do konwulsji, nagle odkrywają , że te katakumby to ICH dziedzictwo, więc innym wara (!?).

Jeśli chodzi o podejście do pochówku prezydenckiej pary na Wawelu, to można wyróżnić kilka grup. Można też przyjąć rozmaite kryteria, według których kwalifikuje się ludzi do poszczególnych obozów. Proponuję taki oto podział.

A. Najmniej ciekawi (nie, że oni nie są czymś tam zaciekawieni, tylko sami są mało ciekawi dla innych). Dlatego najmniej ciekawi, że są prości, wręcz prostaccy, nie komplikują niepotrzebnie spraw. Co może być ciekawego w takich prostakach? Sam zaliczam się do tej właśnie grupy. My, ludzie najmniej ciekawi, pytamy: - A kto zawiaduje tą katedrą? - Mówią nam, że biskup miejsca, którym to biskupem jest teraz Dziwisz. Pytamy zatem: - A co na to Dziwisz? - Mówią nam: - Dziwisz zgadza się na Wawel. - Dopytujemy jeszcze: - A rodzina? - Odpowiadają: - Też się zgadza na Wawel.

I już. To nam wystarczy. Jesteśmy tacy prości, że wiedząc iż właściciel miejsca i rodzina zgadzają się, nie umiemy tej sprawy skomplikować, nie jesteśmy w stanie przeżywać żadnych uniesień, nie przeżywamy lęku, trwogi i drżenia, nie targają nami wątpliwości i nie mamy jakichkolwiek dylematów. Szanujemy własność i szanujemy wolę rodziny. Tyle.

B. Zwolennicy Wawelu. Chodzi o tych, którzy niezależnie od tego, kto miejscem pochówku zawiaduje, tak czy siak chcieliby Wawelu. Jeśli ludzie ci nie ujawniają publicznie swoich argumentów, wyglądają zupełnie jak my, ludzie najmniej ciekawi. Ale kiedy swoje argumenty przedstawią, pokazuje się, że mają inne racje przemawiające za Wawelem - racje inne od tych, że decydować powinni: zawiadujący miejscem pochówku oraz rodzina.

C. Przeciwnicy Wawelu. Ludzie ci, niezależnie od tego, czy ujawniają swoje motywacje, czy nie, pokazują, że nie szanują własności i nie szanują woli rodziny ś.p. Zmarłych.

Osobiście myślę, że nie ma najmniejszego powodu, aby liczyć się ze zdaniem tych, którzy nie szanują własności i nie szanują woli rodziny. Uważam, że tacy ludzie szkodzą społeczeństwu.

D. Monika Olejnik. Ta kobita koniecznie chce, żeby jej ktoś powiedział w radiu albo w telewizji, że to Jarosław Kaczyński zmusił Dziwisza do tego, aby Dziwisz pozwolił pochować parę prezydencką na Wawelu. Rano gnębiła w radiu Kowala. Masa ludzi obsobaczyła ją za to i obśmiała, no to wieczorem przesłuchiwała Bielana. Pomyślałem sobie, że może ktoś z PiS-u poszedłby do telewizji i powiedział Olejnik, że tak, Jarosław Kaczyński zmusił Dziwisza, tak, to jest zagranie polityczne, tak, ta decyzja sprawi, że rodzina Zmarłych będzie mieć daleko do grobu swoich bliskich, tak, ta decyzja spowodowała cierpienia wielu wspaniałych Polaków oraz podzieliła społeczeństwo.

Przy okazji - patrzę sobie na Warszawę, na te tłumy ludzi, którzy chcą złożyć hołd prezydenckiej parze i jestem trochę zadziwiony. Po pięciu latach bezprecedensowego szykanowania człowieka w telewizorach i gazetach i to na wszystkich frontach, w różnego typu telewizyjnych programach, ludzie zachowują się tak, jak się zachowują. To jest bardzo nadziejne.

Pośród przeciwników Wawelu jest ciekawa grupka - mam na myśli ateistów i lewaków. Dzisiaj w programie Punkt widzenia, emitowanym w drugim programie państwowej telewizji, gościła Magdalena Środa. Audycję prowadził (słabo, oj bardzo słabo) taki jeden dziennikarz, ale on zawsze te programy prowadzi bardzo słabo. Ten dziennikarz zapytał Środę, co ona na ten Wawel. I Środa zaczęła od tego, że jest przeciwna temu, aby parę prezydencką pochować na Wawelu, bo dla niej, Środy, Wawel jest miejscem niemal świętym, aczkolwiek ona, Środa, takiego języka nie używa. I dodała, że Wawel jest własnością nas wszystkich i że w związku z tym trzeba było przeprowadzić jakąś debatę na temat miejsca spoczynku państwa Kaczyńskich. Mówiła jeszcze więcej, ale zatrzymajmy się na tych pierwszych słowach.

Oczywiście nie liczę na to, że w końcu w telewizjach zaczną pracować sami kumaci ludzie, ale przecież mogę sobie wyobrazić, że jakimś cudem akurat ktoś kumaty poprowadził ten program. Ten ktoś mógłby zwrócić się do Środy takimi choćby słowy: - Powiedziała pani, że dla pani Wawel jest czymś niemal świętym i zaraz pani zastrzegła, że takiego języka nie używa. Mniemam, że chodzi o słowo "święty". Czy mogłaby zatem pani powiedzieć w swoim języku, czym dla pani jest Wawel?

Myślę, że byłoby bardzo ciekawie posłuchać odpowiedzi Środy, która przecież nie mogłaby podeprzeć się argumentami o sacrum, a przy tym coś by powiedzieć musiała - po to, żeby wykazać, że Wawel to nie jest jakieś tam zwykłe miejsce, tylko... no właśnie - jeśli nie święte, to jakie?

Gdyby Środa wynalazła już jakąś odpowiedź, dziennikarz mógłby powiedzieć coś takiego: - Powiedziała pani też, że Wawel jest własnością nas wszystkich. Co pani ma na myśli? Czy my wszyscy mamy akcje Wawelu? Czy możemy te akcje sprzedać? Czy możemy decydować o czymkolwiek w związku z Wawelem? Czy na przykład możemy w jakiejś komnacie na Wawelu urządzić sobie biuro czy skromną pracownię? Co to znaczy, że Wawel jest własnością nas wszystkich?

Myślę, że odpowiedź na to pytanie też mogłaby być ciekawa. Oczywiście żadnej z tych odpowiedzi nie usłyszeliśmy, no bo nikt nie zadał stosownych pytań.

Tu jest link do audycji - najpierw trzy chłopy długo (i nudno) gadają o samolotach, a później Środa, jakaś babka w czarnych rajtkach i ojciec Zięba, o tym Wawelu.

środa, 14 kwietnia 2010

Króle i królowie


Te dwa króle, co to je widać na pierwszym planie, to są dobre króle. Takie króle do kupy z ich wojskami można kupić w The London Chess Centre za siedem i pół funciaka. Łapiecie ten skrót myślowy, który zrobiłem? OK, kto łapie, ten łapie, a dla racjonalistów wyjaśnienie: chodzi o brytyjskiego funciaka. Wiecie - London, to Londyn, a jak Londyn to Wielka Brytania, a jak Wielka Brytania to nie euro, tylko brytyjskie funciaki.

To naprawdę są dobre króle - przyjemnie się ich dotyka, są dobrze wyważone, tak, że kiedy gram nimi na kamiennym stoliku w parku, to mi ich byle wiaterek z szachownicy nie zwiewa. W tym miejscu pragnę podkreślić, że gram z różnymi ludźmi - z ludźmi o rasie żółtej, białej i czarnej (kolejność wymienionych ras przypadkowa). Gram z teistami, ateistami, agnostykami, fideistami, deistami i politeistami. Gram z kibicami Chelsea, Szachtara Donieck, Zagłębia Sosnowiec, a także z tymi, którzy piłkę nożną mają w dupie. Gram ze zwolennikami Kaczyńskich, z fanami FBI oraz GRU, z kolekcjonerami książek przygodowych i książek traktujących o socjologii. Gram z każdym, kto zechce ze mną grać w szachy.

To tyle o moich królach za siedem i pół brytyjskiego funciaka. Ale były też i inne króle, żywe. Właściwie to w przypadku tych żywych królów powinno się mówić nie króle, tylko królowie. Na przykład ci trzej, co to kiedyś poszli do stajenki, to byli królowie, a nie króle. No więc królowie już nie są tacy fajni jak szachowe króle. Królowie bowiem uciskali ludzi. Zdaje się, że na końcu tego łańcuszka uciskanych byli pańszczyźniani chłopi. Nie wiem, czy królowie zdążyli choć trochę pouciskać proletariat, natomiast wiem, że nie dbali o sprawiedliwość społeczną, nie szanowali praw gejów, nie troszczyli się o płace minimalne, nie zapobiegali wykluczeniom społecznym, nie mieli zielonego pojęcia, co to jest gender. Trzeba też jasno powiedzieć, że królowie nie byli miłośnikami demokracji. Do tego wszystkiego królowie przeważnie deklarowali wiarę w Boga, nie bardzo pilnowali rozdziału Kościoła od państwa i chyba, niech mi Bóg wybaczy, jeśli się mylę w ocenie, dzielili społeczeństwo. Bardzo dzielili społeczeństwo. Pytanie jest zatem takie: czy można sznować królów?

To tyle, co chciałem napisać o królach.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Co rozumie Kasparow

W 1955 roku Jefim Geller grał mini-mecz o majstra ZSRR z Wasilijem Smysłowem, bo obydwaj podzielili pierwszy plac w turnieju finałowym. Mecz miał składać się z sześciu partii, ale wszystkie zakończyły się remisem, więc grano do pierwszego zwycięstwa. Siódmą partię czarnymi wygrał Geller i został majstrem. Ta partia szła tak:

1.d4 Nf6 2.c4 g6 3.Nc3 Bg7 4.e4 d6 5.f3 O-O 6.Be3 e5 7.Nge2 c6 8.d5 cxd5 9.cxd5 Ne8 10.Qd2 f5 11.h3 Nd7 12.g3 Nb6 13.b3 f4 14.gxf4 exf4 15.Bd4 Nd7 16.h4 Ne5 17.Bg2 Bd7 18.Bf2 Rc8 19.Nd4 Qa5 20.Rc1 Nc7 21.Rc2 Na6 22.O-O Nc5 23.Nce2 Qxd2 24.Rxd2 Nxe4 25.fxe4 f3 26.Nxf3 Nxf3+ 27.Bxf3 Rxf3 28.Bxa7 Rh3 29.Bf2 Be5 30.Nd4 Bg4

Mamy taką sytuację:



Diagram stąd.

I dalej poszło:

31.Be1 Re3 32.Bf2 Rxe4 33.Re1 Rxe1+ 34.Bxe1 Rc1 0-1

Geller opublikował analizę tej partii. W analizie tej nie uwzględnił możliwego ruchu 31. a4! Garri Kasparow w książce Moi wielcy poprzednicy. T. 2. Wydawnictwo RM. Warszawa 2006. o tym uniku Gellera pisze tak:

Wydaje się, że Geller nieprzypadkowo pominął milczeniem możliwy ruch 31. a4! Już od czasów Nimzowitscha, Tarrascha, Steiniza, a może nawet i Philidora komentatorzy często obchodzili podobne "śliskie miejsca". Komentarze do partii miały stanowić materiał dydaktyczny, objaśnianie wydarzeń w rozgrywanej partii słabiej grającym amatorom, a warianty, które wykraczały poza wyszykowaną przez komentatora logiczną konstrukcję, po prostu ignorowano.

I teraz idzie zajebiste, absolutnie zajebiste zdanie, plasujące się na poziomie tekstów Thomasa Kuhna, Karla Poppera, ojca Bocheńskiego czy Richarda Rorty'ego:

Chodziło głównie o logikę wywodu, a nie o docieranie do prawdy!

96

Ja już kiedyś przeżyłem swoje 96 - 15 kwietnia 1989. Za trzy dni kolejna rocznica. Tutaj możecie poczytać o tej historii.

 Fotka stąd.


Fotka stąd.

Teraz znowu 96.

Fotka stąd.

----------------------------------------------------

Jestem tylko na chwilę. Wrócę po 15 kwietnia.