statsy

wtorek, 31 sierpnia 2010

Wyłączyłem telewizor

Pod tekstem pt. Zielony balonik triarius powiesił wczoraj komentarz, w którym napisał, że Ludgwiga von Misesa uważa za idiotę. Mises przed triariusem bronić się nie może, bo od dość dawna nie żyje, ale nawet gdyby żył, to przypuszczam, że i tak nie dałby triariusowi odporu. Z jakiego niby powodu miałby dawać? A w ogóle to paradnie wygląda, kiedy gościu z szachowym rankiem 1600 ELO stwierdza, że Vishi Anand, mistrz świata, to marny gracz, albo kiedy jakiś student akademii teatralnej utrzymuje, że Peter O'Toole to kiepski aktor, albo kiedy chłopak, który do tej pory jedyne, co opublikował, to parę tekstów na swoim blogu, powiada, że Gombrowicz za bardzo pisać nie umiał.

***

Wieczorem włączyłem telewizor, zrobiłem szybki przegląd tego, co się dzieje w tv i telewizor wyłączyłem. Zanim jednak wyłączyłem, obejrzałem minutę jakiegoś filmu - nie wiem, co to za film i nie wiem, gdzie go puszczali. W każdym razie scena była taka, że jakaś babka mówi do jakiegoś chłopaka, który o innych poetach miał opinię mniej więcej taką, jak triarius o Misesie: - Zdaje się, że jesteś poetą, ale powinieneś wiedzieć, że świat ciężko się napracował, zanim doszedł do momentu, w którym jesteśmy i że przed tobą było paru innych poetów.

Czy chłopak cokolwiek z tego zrozumiał, to nie wiem, bo, jak napisałem, wyłączyłem telewizor.

środa, 25 sierpnia 2010

Epiktet?

Z Arturem Nicponiem spieram się o różne rzeczy, a jednym z obszarów sporu jest kwestia tego, o co chodzi z całym tym państwem - po co jest państwo i czy ważniejsze jest żyć w dobrym państwie, czy w swoim państwie. Wszystkie te terminy - "dobre państwo", czy "swoje państwo" są tak nieostre, są wynikiem tak wielkiego ścinania przeze mnie zakrętów, że aż mi się nie chce tych terminów tłumaczyć :-))

Dobra, ja mówię, że systemy polityczno-społeczne upadają nie dlatego, że są złe, tylko dlatego, że bankrutują, a Artur upiera się, że ekonomia to nie wszystko, bo ważne, a nawet ważniejsze od ekonomii są sprawy takie jak suwerenność czy coś w tym rodzaju.

Gdyby się tak dobrze zastanowić, to właściwie między Arturem a mną żadnego sporu nie ma, natomiast idzie o to, że Artur i ja kładziemy nacisk na różne aspekty tej samej sprawy. Nicek jest praktyczny, odwołuje się do doświadczenia, ja natomiast bardziej bujam w obłokach. Nicek pokazuje kolejne etapy, które decydują o tym, że jak się nie ma swojego państwa, to będzie się mieć przejebane, ja z kolei koncentruję się tylko na, że tak powiem, efekcie końcowym tej zabawy. Mówiąc inaczej - Nicek powiada, że jakby tak zarząd Manchester United zawiadywał Liverpoolem, to Pool za chuja pana nie osiągnie dobrych wyników, bo dobre wyniki Poolu nie leżą w interesie Mułów, no a ja poprzestaję na powiedzeniu banału, że Pool musi mieć dobry zarząd i dobrego menadżera. Tak wygląda spór między Nickiem a mną, który to spór nie jest żadnym sporem.

***
Gadałem sobie niedawno z takim jednym łebskim gościem. Gadaliśmy na temat tego, jakim to cudem ciotki Matyldy nie widzą, w jakim kierunku zmierza polska "polityka zagraniczna" i polska "polityka" w ogóle. Ja się dziwię, że w sytuacji, kiedy, moim zdaniem, nawet kołek w płocie powinien widzieć, co robią Ruscy i co robimy my - mnóstwo ludzi tego nie widzi. Na to ten gościu wyjeżdża z tezą, że być może ci ludzie to widzą, ale mają nadzieję na to, że się w nowym-starym reżimie doskonale odnajdą, że zrobią karierę taką, jaką zrobił Epiktet, przy czym ludziom tym nie chodzi o to, że Epiktet był filozofem, tylko o to, że był wyzwoleńcem. Ja gębę rozdziawiam i pytam gościa, czy on to mówi poważnie, na co gościu śmieje się, zamawia jeszcze jedną kolejką, bośmy w knajpie gadali i odpowiada, że oczywiście poważnie nie mówi, bo która ciotka Matylda wie, kto to był Epiktet.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Koniec prawdy absolutnej - spokojnie, to tylko tytuł książki :-)))

Czytam sobie książkę Bartosia, o której pisałem tutaj. Czytam sobie, czytam i jestem już bliżej niż dalej końca. Ciężka robota to czytanie, bo Bartosia czytając, muszę czytać mnóstwo innych rzeczy, w uzupełnieniu, i nie mówię tu o tekstach Tomasza, bo że trzeba Tomasza czytać to jest oczywista oczywistość. Jak już napisałem to ostatnie zdanie, to się zasmuciłem, bom uświadomił sobie, że moja znajomość Tomasza i w ogóle tekstów źródłowych jest marna. Co prawda nie aż tak marna, jak znajomość, dajmy na to - ekonomii, u, dajmy na to - premiera Tuska, niemniej jednak marna. Ja bym chciał, żeby ta znajomość była taka co najmniej, jaka była u Bocheńskiego, a ona nie jest nawet taka, jaka u Kołakowskiego była. No trudno, nie ma innej rady, jak czytać, czytać i czytać.

Dobra ta Bartosiowa książka. Kiedy ją czytam, to się wściekam, ale kiedy ją czytam, to się też uśmiecham, a także zachwycam się, kiedy ją czytam. Od czasu do czasu Bartoś oddaje takie strzały, że mi się gęba sama śmieje z radości. Pisze na przykład Bartoś o tym, jak to pewni gentelmani z Cambridge wykombinowali sobie, że jest coś takiego, jak religia naturalna, czyli religia oparta na rozumie, religia etyczna, religia tolerancyjna - i teraz najlepsze - co do której z niewiadomych przyczyn mniemali, że odpowiada mniej więcej wczesnemu chrześcijaństwu. Ale znowu w innym miejscu Bartoś stwierdza, że dzisiejsze państwo przestaje być wszechobecne, rezygnuje z kontrolowania obywateli, bo jest to zbyt kosztowne i nieefektywne. Tak się zastanawiam - kiedy Bartoś pokapuje się, jak to jest z tym dzisiejszym państwem; wtedy, gdy państwo każe mu wyrobić nowy dowód osobisty z chipem, czy dopiero wtedy, gdy mu chipa zaszyje pod skórę? A może wtedy też się nie pokapuje?

Dobra, tyle ględzenia na dzisiaj. Na koniec podrzucam linkę do audycji, w której Bartosia na okoliczność książki przepytuje Cezary Łasiczka. Z jednej strony szkoda, że to Łasiczka z Bartosiem gadał, bo można było Bartosia wyzyskać o niebo lepiej, ale z drugiej strony dobrze, że z Bartosiem w radiu gadał ktokolwiek. To są trzy kwadranse gaduły, więc proponuję, żebyście wygospodarowali sobie stosowny czas, zasiedli w fotelu z dobrym drinkiem i paląc szlugi posłuchali, co Bartoś ma do powiedzenia. Tytuł nagrania: Koniec prawdy absolutnej.

środa, 18 sierpnia 2010

Wykluczenia

Lugwig von Mises napisał tak:

Idea socjalizmu jest zarazem wspaniała i prosta. (...) Można nawet powiedzieć, że w rzeczywistości jest to jeden z najbardziej ambitnych tworów ludzkiego ducha (...) tak wspaniały, tak śmiały, że słusznie wzbudzał największy podziw. Jeśli chcemy uratować świat od barbarzyństwa, musimy odrzucić socjalizm za pomocą argumentów, lecz nie wolno nam beztrosko zepchnąć go na bok.

Mises ma rację, bo idea socjalizmu taka właśnie jest - bardzo pociągająca. I naprawdę trzeba dużo kumać, żeby zdawać sobie sprawę z tego, jaki są koszty utrzymywania socjalizmu, łącznie z postępującą inwigilacją ludzi i zbrodniami. Ja od dziecka byłem za socjalizmem, kibicowałem robotnikom uciskanym przez kapitalistów, uwielbiałem Clarence'a Darrowa i takie tam. Lenina nie lubiłem i Rosji sowieckiej też nie, ale wydawało mi się, że można utrzymywać jakiś porządny, dobry socjalizm. To, że od wielu lat, już od szkoły średniej, nienawidzę socjalizmu, jest efektem mojej ciężkiej pracy, polegającej na czytaniu, rozmawianiu, obserwowaniu świata i myśleniu.

Miłośnicy socjalizmu nie zdają sobie jednak sprawy z kosztów, jakie niesie ze sobą utrzymywanie socjalizmu. Ot, idą sobie do szwedzkiej IKEI, siadają przy fajnych stolikach, jedzą dobre żarcie (ostatnio dawali tam zupę rakową, ale nie była dobra; to znaczy nie była całkiem niedobra, ale raków w tej zupie nie szło ani wyniuchać, ani wysmakować) i bardzo są zadowoleni z tego powodu, że każdy, nawet biedny, może sobie razem z innymi, również z bogatymi, to samo jeść i w takich samych warunkach (mniejsza o to, czy bogaci chodzą do IKEI).

Miłośnicy socjalizmu to ludzie bardzo wrażliwi, którym na niczym nie zależy tak bardzo, jak na tym, żeby likwidować wykluczenia. Miłośnicy socjalizmu zdecydowanie obstają za tym, że wykluczeń nie powinno być. Politycy, miłośnicy socjalizmu, gorąco protestują przeciwko wykluczaniu ubogich, niepełnosprawnych, homoseksualistów, kobiet, bezrobotnych, ateistów. Przeciwko tym wykluczeniom miłośnicy socjalizmu protestują, natomiast czy protestują przeciwko wszystkim wykluczeniom?  W ostatniej Gazecie Polskiej Sakiewicz stwierdza, że nie, bo są takie wykluczenia, przeciwko którym miłośnicy socjalizmu nie protestują (Sakiewicz nie używa terminu miłośnicy socjalizmu - to ja tak sobie naginam tekst Sakiewicza). Sakiewicz, przedstawiając pierepałki z krzyżem stojącym przed pałacem prezydenckim, wskazuje na cztery przekleństwa, które, jego zdaniem, były źródłem najkrwawszych totalitaryzmów i które zobaczył przed prezydenckim pałacem. Te cztery przekleństwa to pogarda dla religii, pogarda dla zmarłych, pogarda dla wieku (chodzi o ludzi starych) i pogarda dla chorych.

Sakiewicz może mieć rację, albo może jej nie mieć, natomiast czy ktoś słyszał polityków SLD albo chłopców i dziewczęta z Krytyki Politycznej, którzy protestowaliby przeciwko wykluczaniu starych, wierzących w Pana Boga, modlących się pod krzyżem moherowych babek?

czwartek, 12 sierpnia 2010

Tagi: Bartoś, tablica, Smuda.

Wczoraj dostałem książkę Koniec prawdy absolutnej autorstwa Tadeusza Bartosia. To jest książka o św. Tomaszu z Akwinu. Bartoś miał taki pomysł, żeby spróbować pokazać, jak Tomasz mógłby pogadać z dzisiejszymi myślicielami. Chce Bartoś wyzyskać wszystko to, co w Tomaszowych tekstach warte wyzyskania. Co jeszcze chce Bartoś to nie wiem, bo z książki liczącej sobie ponad 500 stron przeczytałem 70, ale jak przeczytam wszystko, to dam cynę.

To druga książka Bartosia o św. Tomaszu, którą czytam - wcześniej przeczytałem Metafizyczny pejzaż. Świat według Tomasza z Akwinu. Bardzo jestem ciekaw, jak Bartoś poradził sobie w swojej najnowszej książce. Na razie jest dobrze - Bartoś zaciekawia, proponuje intrygujące kwestie, buduje rzetelne backgroundy. Nieraz wali takie przypiski, które przełażą na drugą stronę - wygląda na to, że jest to jedna z tych książek, z których można by wyciągnąć same przypiski i zrobić z nich osobną, ciekawą książeczkę. Ja takie książki lubię, a takimi książkami są np. Konstytucja wolności Hayeka czy Ewolucja teorii dedukcyjnej Ortegi y Gasseta. Po przeczytaniu 70 stron Bartosiowej książki daję Bartosiowi brawa za pomysł, za to, że porwał się na dużą rzecz, za to, że sam przetłumaczył Tomaszowe teksty, które cytuje i bardzo jestem ciekaw, jak sobie chłop poradził. Jeszcze raz zapewniam - jak przeczytam, to zacynię, co myślę.

***

Jak już napisałem o nowej książce Bartosia, to teraz zaniżę poziom i zrobię taki jakby dopisek, tyle, że nie napiszę, że to jest dopisek, aczkolwiek każdy przytomny człowiek zakuma, że to jest dopisek. Zapewne jerzyki, który od jakiegoś czasu recenzuje mojego bloga, będzie bardzo zniesmaczony, ale trudno - spróbuję z tym żyć.

Oto w telewizorach ogłosili, że za chwilę odbędzie się odsłonięcie tablicy umieszczonej na pałacu prezydenckim i poświęconej pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej. Ot, tak, ni z dupy ni z pietruchy - odsłonią tablicę. Nikt tego nie zapowiedział wcześniej, nikt nic nie wiedział - po prostu: odsłonią tablicę i już. Nikt nie zaprosił rodzin ofiar poległych pod Smoleńskiem, nikt nie zapowiedział uroczystości odpowiednio wcześnie. Zresztą, co tu gadać - cała ta uroczystość właśnie się zakończyła; pewnie będzie jej zapis w Necie, to sobie obejrzyjcie, jeśli macie mocne nerwy.

W kontekście tego, co się dzieje w sprawie upamiętnienia ofiar smoleńskich, przedziwnie wygląda ta oto informacja:

W Ossowie koło Wołomina, gdzie 90 lat temu wydarzył się "Cud nad Wisłą", powstaje pomnik. Nie będzie jednak poświęcony żołnierzom polskim, lecz bolszewickim, których zbiorową mogiłę odkryto obok wsi. To pierwsze takie upamiętnienie na Mazowszu. (...)

Już podczas wykopalisk powstał pomysł budowy na mogile trwałego upamiętnienia w formie pomnika. Inicjatywa wyszła od lokalnych samorządowców.

- Żołnierze zasługują na upamiętnienie. Mimo że byli naszymi wrogami - podkreślał w rozmowie z "Gazetą" Andrzej Ptaszyński z Urzędu Miasta Wołomin.

Inicjatywę poparł ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, który patronował powstaniu wokół Ossowa parku kulturowego: - Szacunek dla żołnierzy leży w polskiej tradycji. Warto pokazać Rosjanom, że tak samo odnosimy się do ich poległych. Upamiętnienie mogiły na Polakówej Górce byłoby dobrym gestem w stosunkach polsko-rosyjskich - stwierdził dwa lata temu dzisiejszy prezydent elekt.


Krótko mówiąc - w Polsce, za pieniądze podatników, buduje się pomnik bolszewikom, którzy Polskę napadli, a gościu, który jest prezydentem Polski tę inicjatywę popiera. Nie wiem, czego jeszcze trzeba, aby ci, którzy nie rozumieją, zrozumieli, co się dzieje.

***

Jeszcze bardziej zaniżę poziom, a jerzyki to już chyba przestanie mnie czytać. Oto wczoraj drużyna prowadzona przez Franciszka Smudę, czyli piłkarska reprezentacja Polski, znowu dostała wpierdol. Tym razem Orły przegrały z Kamerunem. Smuda to jeden z tych, co to oficjalnie poparli Jamajkę w wyborach prezydenckich. OK. Pomyślałem sobie, że gdyby wszystkie dziedziny życia były tak wymierne, jak sport, to ludzie wiedzieliby o co biega i żadnemu bajarzowi nie pomógłby jakikolwiek pijar. 6:0 w dupę z Hiszpanią, 3:0 w dupę z Kamerunem - o czym tu dyskutować? Niestety, albo i stety, mało które dziedziny są tak wymierne, jak sport. I dlatego ludzie nie widzą, jakie wyniki osiąga formacja, z której wywodzi się Jamajka, którego popiera Smuda.

***

Na koniec wracam do ostatniej książki Bartosia, w której czytam (cytat jest absolutnie wyrwany z kontekstu i dobrze):

Widzieć to - oznacza zachowanie kontaktu z rzeczywistością, nie widzieć - istotną współczesną postać alienacji zasilaną ignorancją lub ideologią.

wtorek, 10 sierpnia 2010

StandarTy

Najśmieszniejsze są te młode, wykształcone buraki z wielkich miast, które utrzymują, że cała ta zadyma wokół krzyża przed pałacem prezydenckim nie mogłaby się wydarzyć w prawdziwie demokratycznym państwie, bo tam, w prawdziwie demokratycznych państwach, występują inne niż u nas standarTy. Ach, ci chłopcy i dziewczęta, chcieliby być elitą, chcieliby prowadzić bydło na właściwe pastwiska, ale nie kumają, że są za krótcy, że nie spełniają wymaganych standarTów.

niedziela, 8 sierpnia 2010

Mam ledwie bliznę, bo przy mnie stał

Patrzę na moje koty, które sobie siedzą na balkonie albo łażą po balkonie i zadaję pytanie o to, jaki jest sens w tym, że te moje koty żyją - jedzą, bawią się, śpią, polują na muchy, ganiają za piłeczką, myją sobie futerko... I jak już to pytanie zadam, to raz dwa zadaję sobie inne pytanie: a jakie znaczenie ma to, że ja o sens życia kotów pytam? Przecież życie moich kociołków w żaden sposób nie jest uzależnione od tego, co ja rozumiem i czego nie rozumiem, od tego, czy ja odpowiedzi na swoje pytania znajdę czy nie znajdę. I mimo, że zdaję sobie sprawę z tego, iż mieszam porządki, bo co innego wiedzieć, że koty żyją niezależnie ode mnie, a co innego być ciekawym tego, jaki sens ma kociołkowe życie, to jednak zdając sobie sprawę  z pomieszania przeze mnie porządków, popadam w pokorę, aczkolwiek wielu ludzi z pewnością uznałoby, że w tym przypadku w pokorę popadać nie muszę.

***

Jaromir Nohawica śpiewa tak:



W radiu Marek Mierzwiak gadał z Nohawicą i pytał go, czy piosełka ma moc zmieniana ludzi, zmieniania świata, a Nohawica odpowiedział, że nie, że piosełka nie ma takiej mocy, bo piosełka to jest modlitwa.

Posłuchajcie, jak Woźniak śpiewa tę piosełkę Nohawicy:

czwartek, 5 sierpnia 2010

W czym my żyjemy?

Wczoraj w telewizji Nitras, ten poseł z PO, gadał z Hofmanem, tym posłem z PiS-u. Hofman nalewał się z Tuska, że Tusk na tle mapki stawał i opowiadał, że Polska to wyspa zielona, a teraz podatki podnosi, bo mu się finanse państwa posypały w pizdu. Nitras skontrował Hofmana i stwierdził, że Hofman gówno rozumie, bo te wystąpienia Tuska na tle mapki z zieloną Polską miały na celu pokazanie światowym rynkom finansowym, tym wszystkim cwanym ekspertom, że podczas gdy w całej Europie, a osobliwie w Europie Środkowej szalał kryzys, to w Polsce kryzys nie szalał. W ten sposób, utrzymywał Nitras, Tusk sprawił, że światowe rynki finansowe pomyślały sobie tak: - O żesz kurwa mać! Wychodzi na to, że kiedy w całej Europie, a osobliwie w Europie Środkowej szaleje kryzys, to jednak w Polsce ten kryzys nie szaleje! No, no, no.... To teraz już będziemy wiedzieć, jak się sprawy mają.

Ruscy wezwali Millera, tego polskiego ministra, no to Miller do Moskwy raz dwa poleciał. Żadna to nowość, żeby polski minister latał do Moskwy, kiedy go wezwą. Dzisiaj Miller spotkał się z tymi, z którymi Ruscy chcieli, żeby się spotkał, po czym ze spotkania wyszedł, a jak wyszedł, to według relacji dziennikarzy, uśmiechał się. Dziennikarze zapytali Millera co tam ustalił na tym spotkaniu, ale Miller odpowiedział, że nie powie. Pewnie, po co ma mówić - w końcu nie po to został wybrany do rządzenia przez lud, który jest suwerenem, żeby się przed ludem/suwerenem opowiadać. Dziennikarze jednak nie dadzą sobie w kaszę dmuchać, są to przecież przedstawiciele czwartej władzy, tacy goście, którzy patrzą na ręce władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej (ja pierdolę, jak to jest możliwe, że jeszcze mnóstwo ludzi wierzy w te wszystkie demokratyczne bzdety?; ale chuj tam, trzymam się konwencji praktykowanej przez idiotów), tacy goście, którzy jak wbiją zęby w jakiś ważny społecznie temat to nie popuszczą, nie ugną się przed największymi szykanami, choćby to nawet miały być zruganie przez naczelnego czy pozbawienie premii - tacy są nasi dziennikarze, prawdziwi wojownicy, niezłomni mężowie i niezłomne niewiasty. No więc dziennikarze nie dali sobie w kaszę dmuchać i Millera zapytali, czy jest zadowolony z tego spotkania z Ruskimi, na co Miller odpowiedział, że i tak nic nie powie, chyba, że to, iż on, Miller, jest po spotkaniu bardzo uśmiechnięty, ale to bardzo, więc niech sobie dziennikarze, te piranie, te wilki, te lwy waleczne, sami wnioski z tego Millerowego uśmiechania się wyciągną. Dziennikarze usatysfakcjonowali się odpowiedzią Millera i teraz opowiadają w telewizji, że Miller nic powiedzieć nie chciał, ale się uśmiechał.

Słuchajcie, ja doskonale wiem, że mamy postęp, bo, dajmy na to, taki Arystoteles nie mógł pisać swoich tekstów w wordzie, a, dajmy na to, Magdalena Środa, która podobnie jak Arystoteles, też jest filozofem, może swoje teksty pisać w wordzie, albowiem wiele jest wordów we współczesnym świecie. Ja to wiem, ale pytam Was, boście ludzie mądrzy - czy to, w czym my żyjemy, to w ogóle jeszcze jest jakaś cywilizacja, choćby cywilizacja idiotów, czy to już cywilizacja nie jest? Tygrys, jakbyś tu wbił przypadkiem, to odpowiedz na moje pytanie, Ty się na tych cywilizacjach świetnie znasz - i nie zaczepiam Cię teraz złośliwie, tylko pytam poważnie.

wtorek, 3 sierpnia 2010

Nie zawsze musi być kawior

Mendel Najdorf, czyli Mieczysław Najdorf, a później Miquel Najdorf, w świecie szachowym znany jako Maestro, to był wielki człowiek i kawał gracza (luknijcie sobie do Wikipedii albo gdzie tam i poczytajcie trochę o tym, kto to był Maestro). W 1939 roku szachowa olimpiada odbywała się w Buenos Aires. W trakcie zawodów wybuchła wojna. Nie wiadomo było, co zrobić, no bo jak tu grać z Niemcami? Organizatorzy ustalili, że jak ktoś chce grać z Niemcami, to niech gra, a jak jakaś drużyna z Niemcami grać nie chce, to nie musi i wtedy do tabeli zapisuje się remis 2:2. Niektórzy z Niemcami grali, inni nie grali, dość, że Niemcy olimpiadę wygrały, a Polska zdobyła srebrny medal i Najdorf w tej drużynie grał.

Maestro do Polski nie wrócił, został w Argentynie, dostał obywatelstwo, wymiatał w szachy i wymiatał w biznesie - nasz mistrz został jednym z najbogatszych obywateli Argentyny.

Najdorf to człowiek bardzo mądry, co przejawiało się w tym, że słuchał innych mądrych ludzi. Na przykład jego babcia ciągle powtarzała, że jeśli idzie o szachy, to lepiej mieć pionka więcej, niż pionka mniej i Najdorf uznając autorytet swojej babci dążył do tego, aby mieć pionka więcej, a nie mniej, aczkolwiek, rzecz jasna, nie był prymitywnym materialistą, czyli materiałożercą - chodzi oczywiście o kontekst szachowy.

Maestro w Argentynie był instytucją - wszyscy go szanowali, a wielu kochało. No i kiedyś grają w Buenos wielki turniej. Najdorf siedzi na trybunach i obserwuje partię Miszy Tala. Tal, mistrz świata, to był taki gościu, co to potrafił poświęcić parę figur i wykończyć przeciwnika. Powiadano, że jak Tak oddaje ci hetmana, to spokojnie możesz poddać partię. Później, kiedy już były mocne kompy, policzono, że niektóre z ofiar Tala były niepoprawne, ale to policzyły najmocniejsze kompy i nie ma to żadnego znaczenia dla przebiegu partii granych przez Miszę i w niczym nie pomagało jego przeciwnikom. Weź tu człowieku graj z tym Talem, który ci figury podstawia, kiedy odpowiedź musisz wymyślić przy desce i cykającym zegarze. Poza tym, jak w swojej książce napisał Kasparow, wcale nie było tak, że Tal szarżował jak głupi, bo w zdecydowanej większości przypadków przed Talem obrony nie było.

Dobra, wracamy do Buenos. Grają sobie, grają i Tal robi jakiś taki ruch dziwaczny, którego nikt nie rozumie. Misza wciska zegar, przeciwnik zaczyna wpadać w panikę (lubię takie grepsy, jak "zaczyna wpadać w panikę", albo "hej, bo się nam zacyna końcyć butelcyna" - ten drugi greps bardziej lubię), publiczność nic nie rozumie i nie wiadomo, co będzie. Maestro gapi się na pozycję, jeszcze bardziej się gapi, i jeszcze trochę się gapi, po czym wstaje, idzie w kierunku sceny, na której grają, ochroniarz usuwa przed Mistrzem ten sznurek ładny, co to zagradza drogę do miejsca gry (w Buenos nie było takiego strażnika czy policjanta, który poszedłby wbrew Najdorfowi), Maestro podchodzi do Tala, całuje go w czoło, po czym wraca na swoje miejsce na trybunach. Jak przeciwnik Tala zobaczył, że Maestro Miszę w czoło pocałował, to zatrzymał zegar i poddał się, bo uznał, że nie ma sensu siedzieć przy desce i marnować czas. Kumaty to był gość, ten przeciwnik Tala.

***

Wczoraj przeczytałem książkę Daniela Tammeta "Urodziłem się pewnego błękitnego dnia" (właściwie to dzisiaj, bo skończyłem czytać koło czwartej nad ranem). Tammet to sawant, gościu z zespołem Aspergera i jakimiś tam objawami autyzmu. Genialny facet. Poczytajcie o nim w Wikipedii, czy gdzie tam, to się przekonacie. Tammet jest chyba pierwszym sawantem, który potrafi opowiedzieć naukowcom o tym, jak funkcjonuje jego umysł, potrafi opowiedzieć o swoim wewnętrznym świecie i to jest niezwykle cenne, bo na przykład Kim Peek, który był wzorem dla twórców filmu "Rain Man", nie potrafi tego wszystkiego opowiedzieć.

Jest bardzo fajny film o Tammecie - "Brainman". Widziałem ten film i bardzo się ucieszyłem, że w zapamiętywaniu pozycji szachowych nie jestem gorszy od Tammeta - powtórzyłem  doświadczenie zaprezentowane w filmie przez Tammeta i uzyskałem stuprocentowy wynik, czyli gapiąc się przez trzy minuty albo pięć minut (już nie pamiętam ile to było) na ustawioną na desce pozycję, ustawiłem później tę pozycję bezbłędnie. Ale to tylko w tej dziedzinie dorównuję Tammetowi, bo powiedzieć bezbłędnie 22.514 cyfr liczby pi nie umiem, a Tammet zrobił to w Muzeum Historii Nauki w Oksfordzie - wyliczanka trwała pięć godzin i dziesięć minut.

Tammet jest w pewien sposób genialny, jak postać z "Rain Mana" grana przez Dustina Hoffmana. Ale są dziedziny, w których nie bardzo daje sobie radę. Luknijcie na te fotkę:





zdjęcie z: Daniel Tammet. Urodziłem się pewnego błękitnego dnia. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2010. s. 59.

Otóż Tammet na obrazku po lewej nie widzi litery "A" - widzi tylko litery "H", z których wielkie "A" się składa. Na obrazku po prawej widzi tylko litery "A", natomiast dużej litery "H" nie widzi. Albo ktoś Tammetowi mówi, że pisał w kompie esej ale nacisnął ten cholerny klawisz kasowania, no i klops. Otóż Tammet kuma, że ktoś pisał esej i że nadusił jakiś niedobry klawisz, ale nie kuma, że naduszenie tego cholernego klawisza spowodowało utratę tekstu. Mówiąc w skrócie - Tammet widzi drzewa, ale nie widzi lasu - sam pisze o tym w swojej książce.

Tammet, jakkolwiek genialny w jednych dziedzinach, w innych dziedzinach jest upośledzony. Mnie się wydaje, że wielu ludzi jest upośledzonych tak, jak Tammet, natomiast ludzie ci w żaden sposób, że tak powiem, nie nadrabiają swojego upośledzenia  na innych polach. Jak Maestro całuje Tala w czoło, to kumaty człowiek wie, że Tal partię wygrał. Jak Dukaczewski zapowiada w wywiadzie, że w razie wygranej Jamajki on, Dukaczewski, otworzy szampana, to człowiek kumaty wie, że się na Jamajkę nie głosuje. Jak się dostaje na rękę dwa króle, a flop, turn i river są takie, jak na obrazku poniżej



to człowiek kumaty wie, że wygrał, bo nikt nie może go przebić; nikt nie może mieć koloru innego niż piki, gdyż do koloru trzeba pięciu kart w tym samym kolorze i nikt nie może mieć pokera, bo pikowy król leży na stole - jedyne, co ktoś może mieć, to pikowy kolor (nie da się ułożyć sekwencji dającej pikowy straight flash), a kareta kolor bije. Kumaty człowiek w tej sytuacji wyciąga z przeciwników ile się da i z największą przyjemnością obwieszcza: - Ladies and gentelmen: I'm all in.

OK, a jaki z tego mojego pisania wynika wniosek? Otóż nie wiadomo. Przecież nie w każdej powieści kryminalnej musi być jakiś suspens - ja lubię czytać takie książki, które mi się ładnie snują, które pięknie opisują jakąś ciekawą historię, dlatego czytam Jonathana Kellermana i Andrew'a Vachss'ea (Nicek, czytaj Vachss'ea - kiedy ja przeczytałem pierwszą jego książkę, to mnie płuca bolały, pomimo tego, że płuca chyba nie mogą boleć :-); czytaj Vachss'ea, a zobaczysz, o co biega :-)) Ludzie, no chyba się zgodzimy, że nie zawsze musi być kawior?

---------------------------------

DOPISEK

Oglądam sobie w tv, jak krzyż wywalają spod pałacu prezydenckiego. Kurwa mać, wszystko wszystkim, ale żeby katolickie klechy brały udział w tej akcji??!! Ja pierdolę - nie jest dobrze.

---------------------------------

DOPISEK DRUGI


Ale jaja - zostawiają krzyż, przynajmniej na razie. Widać kierownicy naszego kawałka kuli ziemskiej uznali, że jeszcze nie czas na to, aby można było nie cykać się bić ludzi z byle powodu. Skoro jeszcze nie czas na to, to znaczy, że - mówiąc najogólniej - jest jeszcze czas, że mamy jeszcze czas.