statsy

wtorek, 29 listopada 2011

Na szybko

Z moich doświadczeń wynika, że ciotki Matyldy jeszcze nie wiedzą, czy to dobrze, czy źle, że Polska ma być niemieckim landem. Albo inaczej - ciotki Matyldy jeszcze nie potrafią sobie zracjonalizować faktu, że Polska ma się stać niemieckim landem. Ciotki Matyldy czekają na to, co powiedzą autorytety w telewizjach założonych przez ojców założycieli. A zatem na razie ciotki Matyldy są w ciemnej dupie.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Uwaga - będzie spoiler :-)

Fajny tekścior o Pawle Grasiu, tym, co to mieszka u Niemca i jest rzecznikiem rządu Donalda Tuska, opublikował Przegląd. Sprawa wydaje się jasna - na początek Graś powinien wylecieć z roboty. Ale u nas takie sprawy nie są jasne - po tym, kiedy okazało się, że nie było afery stoczniowej i nie było afery hazardowej, nie ma powodów, dla których Graś miałby wylatywać z roboty. Bo niby kto co Grasiowi zrobi?

A co naród? Nasz naród. Ano nic. Naród zapierdala do urn wyborczych i wrzuca kartki głosując na Grasia. Bo niby co kto zrobi narodowi? Może też być tak, że to nie naród głosuje na Grasia, ale w taki razie kto? Kto na Grasia głosuje?

***

Jest taki serial zatytułowany Boss. To jest o burmistrzu Chicago. Nowy serial, z tego roku. I teraz UWAGA - będzie SPOILER. W drugim odcinku leci taki tekst:

Shame on us that our leaders have such little regard for the potential of our wrath because they know we have no wrath.

[Wstydźmy się {albo bardziej w stylu biblijnym: "Wstyd na nas" :-)))}, że nasi przywódcy tak lekceważą możliwość naszego gniewu, bowiem wiedzą, że nie ma w nas gniewu].

***

Paweł Zyzak w książce Gorszy niż faszysta (zrobię o tej książce osobny wpis) stwierdza:

Mentalność Zawiszy Czarnego poczęła w nas obumierać gdzieś w połowie XVII stulecia. Piorunująco skurczyła się pod jarzmem trzech zaborców.

***

A w książce Polska naszych marzeń JarKacz tak pisze:

Różne nakładane ograniczenia (na stadionach, wobec niepokornych mediów, internautów) pokazują, że rządzący dostrzegają, iż w ramach normalnie funkcjonującej demokracji nie są w stanie utrzymać kontroli.

***

Gdyby ktoś nie rozumiał, o czym mówi JarKacz, to niech najpierw obejrzy ten filmik (to jest nagranie z ostatniego piątku, z meczu Śląska Wrocław z Wisłą Kraków w nogę; na stadionie było mniej więcej tylu widzów, ilu było na meczu z Lechią Gdańsk, czyli 42771; dla porównania - meczyk Chelsea - Liverpool rozegrany 20 listopada tego roku oglądało na żywo 41820 kibiców):



po czym niech odpowie na pytanie: dlaczego na Euro 2012 na stadionach nie będzie kibiców, tylko Janusze?

***

I jeszcze jeden fragment tekstu Jarkacza z cytowanej książki:

Polacy mają się zadowolić 12-letnim autem, żeby nie myśleć, dlaczego nie stać ich na nowy samochód, dlaczego wiele rzeczy mają z drugiej ręki, dlaczego nie doświadczają "łatwości" życia. Ten model konsumpcjonizmu jest pomysłem na uczynienie z Polski peryferii Europy. To jest rdzeń ideologii Tuska.

***

Dobrze wiecie, że mógłbym tę składankę ciągnąć przez wiele stron. Ale nie ma potrzeby, żebym ciągnął. Na koniec powtórzę zatem to, co już raz zacytowałem:

Wstydźmy się, że nasi przywódcy tak lekceważą możliwość naszego gniewu, bowiem wiedzą, że nie ma w nas gniewu.

piątek, 18 listopada 2011

Mamy

W książce List z Polski autorstwa Mariusza Pilisa i Artura Dmochowskiego (Zysk i S-ka. Poznań 2011.), będącej uzupełnieniem filmu pod tym samym tytułem, książce składającej się z wielu wywiadów, pośród których są świetne wywiady, jak na przykład wywiady z Wiktorem Juszczenką, Władimirem Bukowskim, Jackiem Trznadlem czy Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim, ten ostatni powiada tak:

W Polsce studentom zadaję pytanie: - Kto z państwa uważa, że w wyborach parlamentarnych do Dumy rosyjskiej rozstrzyga się przyszłość polityczna Rosji? - Wszyscy się śmieją.

A po tym, jak Tusk wygłosił exposé nie wszyscy się śmieją. Co więcej - wielu się nie śmieje. I dlatego mamy przejebane.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Tusk wiedział albo nie wiedział

Jak donosi portal rmf24.pl Komenda Stołeczna Policji potwierdza, że to policjant kopał w twarz demonstranta. Rzecznik Komendy Stołecznej, Maciej Karczyński, mówi: Jest to nasz funkcjonariusz. Komendant wszczął w tej sprawie postępowanie wyjaśniające. Wydział kontroli sprawdza tę sytuację. Policjant na pewno odpowie za swoje czyny - poniesie odpowiedzialność nie tylko służbową i nie tylko dyscyplinarną.

OK, poniesie odpowiedzialność. Zapewne za to, że nie reagowali widząc, kiedy ich kolega kopie człowieka, poniosą odpowiedzialność również kumple tego gliniarza, ci, co na sławnym filmie mają na sobie żółte kamizelki. Może ktoś jeszcze poniesie odpowiedzialność. Zobaczymy.

A znowu Gazeta Wyborcza pisała, iż Donald Tusk oświadczył, że wczorajsze działania policji i służb w Warszawie świadczą o najwyższym profesjonalizmie tych służb. A to, że w takiej sytuacji nie wszystko uda się opanować, nie każdego uda się zatrzymać, jest oczywiste. (...) Nie może być tak, że policja jest bita i bezradna. Państwo praworządne, to jest także takie państwo, które pozwala policji używać środków przymusu bezpośredniego, w taki sposób, który zabezpiecza maksymalnie życie i zdrowie zwykłych obywateli.

Moim zdaniem ten gliniarz, który kopał człowieka w głowę, nie użył środków przymusu bezpośredniego w taki sposób, który zabezpiecza maksymalnie życie i zdrowie zwykłych obywateli, albowiem jestem zdania, że każde kopnięcie w głowę może pozbawić kopniętego zdrowia lub nawet życia. OK, oceńcie sami, czy gliniarz kopiący człowieka użył środków przymusu bezpośredniego w taki sposób, który zabezpiecza maksymalnie życie i zdrowie zwykłych obywateli:



I teraz tak - Tusk mówiąc, co powiedział, albo wiedział co ten gliniarz zrobił, albo nie wiedział.

Wariant pierwszy - Tusk nie wiedział.

Nie ma co za długo rozwodzić się nad sytuacją, w której premier o sytuacji bulwersującej, wywołującej spore emocje (bo kopanie człowieka w głowę ciągle jeszcze u wielu ludzi wywołuje emocje - to taka konsekwencja ewolucji), nie wie, a tysiące internautów o tej sytuacji wiedzą. Jeśli Tusk nie wiedział o tym, o czym wiedziały tysiące ludzi, to można stwierdzić, co następuje: biedny ten kraj, który ma takiego premiera.

Wariant drugi - Tusk wiedział.

Jeżeli Tusk wiedział o tym, o czym wiedziały tysiące ludzi, czyli o tym, że policjant kopał w głowę człowieka, a mimo to stwierdził (Tusk), iż działania policji i służb w Warszawie świadczą o najwyższym profesjonalizmie tych służb, to - Jezu Chryste, zlituj się nad nami wszystkimi - zasadnym jest stwierdzenie, że zdaniem Tuska jednym z elementów potwierdzających najwyższy profesjonalizm policji jest to, że policjant kopie człowieka w głowę. W tym przypadku można stwierdzić, co następuje: biedny ten kraj, który ma takiego premiera.

A co z ludźmi, którzy znając fakty, popierają Tuska? Czy popierają go dlatego, że Tusk nie wie o tym, o czym wiedzą tysiące ludzi, czy dlatego, że Tusk kopanie w głowę człowieka przez policjanta uważa za przejaw najwyższego profesjonalizmu policji?

Może też być tak, że ludzie znający fakty popierają Tuska pomimo tego, że Tusk nie wie o tym, o czym wiedzą tysiące ludzi lub pomimo tego, że Tusk kopanie w głowę człowieka przez policjanta uważa za przejaw najwyższego profesjonalizmu policji? Jeśli popierają Tuska pomimo, to popierają go dla jakich powodów?

niedziela, 13 listopada 2011

Język zatrudnionej w TVN Agaty Kowalskiej

Z językiem to jest trudna sprawa. Można się ekscytować różnymi fajnymi bon motami typu: Die Grenzen meiner Sprache bedeuten die Granzen meiner Welt (Granice mojego języka oznaczają granice mojego świata. - L. Wittgenstein) albo: Wovon man nicht sprechen kann, darüber muss man schweigen (O czym nie da się mówić, o tym trzeba milczeć. - L. Wittgenstein). Po poekscytowaniu się fajnymi bon motami można pójść dalej i trochę popracować. Można na przykład zadawać pytania: A poza językiem to co, nie ma już nic? Jak się czegoś nie da wyjęzykowić, to co - tego nie ma? Tego nie odczuwamy? Albo: Jaki sens ma stwierdzenie, że o czym nie da się mówić, o tym trzeba milczeć? Przecież jak się nie da mówić, to się nie da, czyli nie da rady o tym mówić, czyli nie tyle trzeba o tym milczeć, ile nie da się o tym nie milczeć. Rzecz jasna można stwierdzić, że Wittgenstein jedynie postuluje, żeby nie uprawiać bełkotu, ale jeżeli tak się stwierdzi, to trzeba umieć odpowiedzieć na pytanie o to, kto decyduje o tym, co jest bełkotem, a co bełkotem nie jest.

Tak czy siak, z językiem to jest trudna sprawa. Jak Tarski zaproponował definicję prawdy, to się wszyscy ucieszyli, ale kiedy okazało się, że ta definicja Tarskiego wymaga odniesienia do metajęzyka, to już wielu przestało się cieszyć, głównie z tego powodu, że nie wiedzieli, o co chodzi z tym metajęzykiem. A znowu ojciec Bocheński stwierdził, że nie w każdym języku wszystko można powiedzieć, na przykład nie da się opisać krowy w języku szachów, który to język jest przecież językiem formalnym.

Generalnie jest tak, że język ma sens o tyle, o ile kiedy ktoś coś mówi, to drugi rozumie, co ten pierwszy mówi. Owszem, można na bułkę mówić stół, ale ten, kto na bułkę mówi stół, nie może mieć zasadnych pretensji o to, że inni nie rozumieją, co on mówi albo rozumieją błędnie. I teraz tak - 11 listopada 2001 jakiś gościu zatrudniony w TVN pyta reporterkę, Agatę Kowalską, również zatrudnioną w TVN, czy uczestnicy warszawskiego Marszu Niepodległości nieśli jakieś hasła, które świadczyłyby o tym, że ci, którzy te hasła nieśli mieli intencję agresji, na co zatrudniona w TVN Agata Kowalska mówi, że owszem, były takie hasła, przede wszystkim hasło Bóg, honor, ojczyzna.

Kiedy zaczynałem pisać tekst, nagranie z wypowiedzią zatrudnionej w TVN Agaty Kowalskiej było jeszcze na youtube, ale w trakcie mojego pisania nagranie to zniknęło, i teraz można zobaczyć tylko coś takiego:

OK, nagranie zniknęło - nie ma nic nowego w metodzie: nasrać, a jak to przyniesie skutek odwrotny od zamierzonego, to zniszczyć dowody tego, że się nasrało. Jednak to, że nagranie zniknęło, nie zmienia faktu, iż zatrudniona w TVN Agata Kowalska powiedziała, co powiedziała. Wracam do języka - według zatrudnionej w TVN Agaty Kowalskiej hasło o treści Bóg, honor, ojczyzna świadczy o tym, że ci, którzy to hasło nieśli mieli intencję agresji. Moje pytanie jest takie: czy ktoś, w jakiejkolwiek telewizji, porozmawia z zatrudnioną w TVN Agatą Kowalską i zapyta ją o to, jakie są, w jej opinii, desygnaty pojęć Bóg, honor, ojczyzna i w jaki sposób zatrudniona w TVN Agata Kowalska powiązała te desygnaty z tezą, że niosący hasło Bóg, honor, ojczyzna mieli intencję agresji?

Wyobraźmy sobie, że jacyś ludzie siedzą przed telewizorem, popijają piwo, jak to w wolny od roboty dzień, oglądają relację z przebiegu Marszu Niepodległości i słyszą, co opowiada zatrudniona w TVN Agata Kowalska. Jak myślicie - ilu ludzi na wieść o tym, że zatrudniona w TVN Agata Kowalska twierdzi, iż hasło Bóg, honor, ojczyzna świadczy o tym, że niosący to hasło mają intencję agresji, powie: - No ja pierdolę, jak można promować hasło Bóg, honor, ojczyzna???!!! Przecież widać gołym okiem, że ci, którzy promują to hasło, mają intencję agresji!!!

Jak myślicie - ilu ludzi ma aż tak zryte mózgi, żeby coś takiego powiedzieć? Moim zdaniem niewielu. Być może jestem zbytnim optymistą, ale powtarzam - moim zdaniem niewielu. Następne pytanie: - po co zatrudniona w TVN Agata Kowalska opowiada, co opowiada? Moim zdaniem po to, żeby zwiększyć liczbę tych, co mają zryte mózgi.

Kiedyś zapytano Alfreda Julesa Ayera, takiego filozofa analitycznego, o słabości Koła Wiedeńskiego (taki ruch filozoficzny), na co Ayer odpowiedział tak: - No cóż, przypuszczam, że zasadnicza wada polegała na tym, iż niemal wszystko było tam fałszem.

Na pytanie o to, co jest nie tak z TVN-em, odpowiedziałbym: -  No cóż, przypuszczam, że zasadnicza wada polega na tym, iż niemal wszystko jest tam fałszem.

sobota, 12 listopada 2011

Zasady obowiązują. Tekst nieracjonalny, niespójny, nielogiczny, bez ładu i składu, który przeczytacie z przyjemnością.

Czytam sobie książkę Tima Harforda Sekrety ekonomii czyli ile naprawdę kosztuje twoja kawa? (wydana w tym roku przez Wydawnictwo Literackie). Właśnie przeczytałem rozdział o teorii gier. Harford pisze tak:

Dla teoretyka gier grą jest jakiekolwiek działanie, w którego trakcie wasze przewidywania dotyczące tego, co uczyni inna osoba, wywiera wpływ na to, co sami postanawiacie zrobić. W skład tak rozumianych gier wchodzą poker, wojna atomowa, miłość czy składanie ofert przetargowych.

To jest jasne - zawsze chodzi o ludzkie działanie, o podejmowanie decyzji. Zawsze. Krzysztof Kubiak, autor specjalizujący się w historii współczesnych wojen, odnosząc się do kryzysu kubańskiego w roku 1962 stwierdził, że te wydarzenia (pokazane w filmie Trzynaście dni) o wiele bardziej niż się to powszechnie wydaje były projekcją jednoosobowych decyzji i błędów popełnianych przez przywódców i ich gremia doradcze w ocenie przeciwnika. Najważniejsze jest to - decyzji.

Harford przybliża postać Johna von Neumanna, koryfeusza teorii gier (ale nie tylko teorii gier - Neumann wymiatał w wielu innych dziedzinach, w logice, teorii zbiorów, geometrii, meteorologii, fizyce i pewnie w jeszcze innych), który fascynował się pokerem chcąc dokonać analizy tej gry metodami matematycznymi - z książki Harforda dowiedziałem się, że to Neumann wykazał, iż blef jest właściwą taktyką nie wtedy, kiedy ma się karty nie najlepsze, ale też nie całkiem złe, tylko wtedy gdy ma się zupełną plażę.


Czy matematyczne metody Neumanna stosowane w pokerze są skuteczne? I tak i nie :-)) Jeden z największych współczesnych pokerzystów, Chris "Jesus" Ferguson, uważany jest za gracza, który w największym stopniu stosuje metody matematyczne; Harford nazwał nawet Fergusona uczniem Neumanna. Jeden z portali tak oto przedstawia Fergusona:

Chris "Jesus" Ferguson jest bodajże najbardziej charakterystycznie wyglądającym pokerzystą spośród całej plejady pokerowych gwiazd. Jest również jednym z tych najlepiej wykształconych, jego podejście do pokera w pełni opiera się na matematyce, a gdy gra, nie sposób wskazać żadnego fizycznego tella, który odróżniałby jego blefy od monsterów.





Czy Ferguson, którego obydwoje rodzice są doktorami matematyki, a tata jest specem od statystyki i teorii gier, w swojej grze w pełni opiera się na matematyce, to nie wiem, natomiast widziałem taką rozgrywkę, w której "Jesus" miał trójkę dwójek (nie pamiętam czy tripsa czy seta), na stole leżały już wszystkie karty, a przeciwnik Fergusona zrobił jakiś ogromny zakład, może nawet all-in. Ferguson jakieś 20 minut dumał nad tym, czy sprawdzić i w końcu rzucił monetę, sprawdził i wygrał. Niektórzy mówią, że istota gry heads-up (tylko dwóch zawodników, pojedynek jeden na jednego) to po prostu coin flip :-))

Ferguson ma olbrzymie sukcesy w pokerze, ale są i inni gracze, którzy też mają sukcesy, a nie liczą tak, jak liczy "Jesus". Doyle Brunson, dwukrotny mistrz świata, powiedział w jednym z odcinków Poker After Dark, że bawią go te wszystkie dzieciaki, które wymiatają w pokera zarówno w Necie jak i przy stole i które liczą każdą rękę. Babka robiąca wywiad zapytała, czy Brunson nie liczy wszystkich rąk, na co Doyle odparł, że gdzie tam, więcej gra na intuicję.


Jak to zatem jest? Dlaczego spece od liczenia, matematyki i teorii gier nie zawsze wygrywają? A nie zawsze wygrywają. Pisałem o tym, że Phill Hellmuth, posiadacz największej liczby bransoletek World Series of Poker, strasznie się wkurwia, jak przegra z jakimś donkiem (donkiem w opinii Hellmutha), który, dajmy na to, dostanie na rękę A3 i wbrew sztuce pokerowej obstawia jak dziki drawując tego asa aż do rivera, chociaż na flop spadły, powiedzmy, T J 8, i w końcu wygrywa bo uzbierał najwyższego strita.

Gratka - pojedynek Fergusona z Hellmuthem:




Dlaczego Hellmuth, wielki mistrz, czasami przegrywa z donkami? Harford tłumaczy to tak:

Wszystkie gry potrzebują pewnych upraszczających założeń, zanim przedstawi się je w formie modelu; jeśli zatem teoretycy posłużą się błędnymi założeniami, wówczas opracują doskonałe rozwiązania, lecz odnoszące się do błędnie pojmowanych problemów (...).

Teoria gier wpisuje sposoby potencjalnego ludzkiego działania w schemat matematycznych równań i rozwiązuje je. Przyjmuje założenie, że niezwykle racjonalni gracze są w stanie natychmiast rozstrzygać bardzo poważne problemy. Jednak staje się ono nierealistyczne w sytuacji, gdy teoria ma stanowić praktyczne narzędzie wyjaśniania rzeczywistych zachowań ludzi. (...)

Szkopuł w tym, że im więcej błędów trzeba wziąć pod uwagę, tym bardziej skomplikowana i mniej przydatna staje się teoria gier
.

Każda dziedzina życia jest, że tak powiem publicystycznie, zaśmiecona. W pokerze jest całe mnóstwo donków. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, wiem natomiast, że tak jest. W filozofii to samo, a przecież iluś tam ludzi (nie wiem, czy wielu, czy niewielu, bo ilu ludzi w ogóle interesuje się tą kwestią?) uważa, że filozofami są Magdalena Środa czy Jan Hartman. Są ludzie, którzy utrzymują, że Tomasz Lis i Monika Olejnik to dziennikarze i są tacy, dla których politykami są Julia Pitera, Jarosław Gowin czy Wanda Nowicka. To wszystko jest możliwe dlatego, że nie ma przyzwoitej definicji dziennikarza, filozofa, polityka czy pokerzysty. No jakiś facet nie ma zielonego pojęcia o liczeniu pot odds ale gra w pokera jak najęty i stawia pieniądze - jest on pokerzystą czy nie? Dodatkowo mamy i tę okoliczność, że istnienie przyzwoitej definicji nie załatwia sprawy, gdyż obok definicji są jeszcze ludzie, którzy - tak to ujmę - do definicji nie dorastają.

Harford opisuje ciekawą sytuację. Oto w roku 1996 Paul Klempeler, profesor ekonomii i uznany analityk biznesowy, prowadził seminarium na temat zastosowania teorii gier w biznesie. Podczas prezentacji Klemperer wziął portfele od dwóch uczestników spotkania i zaproponował odsprzedanie zawartości tych portfeli temu, kto przedłoży najwyższą ofertę. Żaden z tych, którym Klempeler skonfiskował portfele nie wiedział, ile kasy jest w portfelu, który nie należał do niego. Goście pozbawieni portfeli zupełnie się pogubili i w żaden sposób nie umieli wypracować optymalnej strategii ofertowania w tej zaproponowanej przez Klemperera minilicytacji. I teraz najlepsze - ci dwaj goście, którym Klemperer zabrał portfele to byli Kenneth Binmore i Tilman Börgers - spece od ekonomii oraz teorii gier. Binmore i Börgers za chwilę, wraz z Klempelerem, mieli wejść w skład zespołu zajmującego się projektowaniem systemu dystrybucji pozwoleń na świadczenie usług telefonii komórkowej trzeciej generacji w Wielkiej Brytanii. Fajne? Pewnie, że fajne.

Jak to zatem jest z tym pokerem, czy teorią gier stosowaną w praktyce? A nie wiem. Myślę sobie jednak, że kierując się roztropnością (roztropność prześlicznie brzmi po łacinie: prudentia) należałoby poważnie wziąć pod uwagę to, co stwierdził William Somerset Maugham, taki angielski pisarz i rozciągnąć to twierdzenie na wszystkie dziedziny życia. A co stwierdził Somerset Maughan? Ano coś takiego:

Przy pisaniu powieści obowiązują trzy zasady. Niestety, nikt nie wie, jakie.

piątek, 11 listopada 2011

Newsik

Dość duży tekst powieszę późnym popołudniem albo wieczorem albo w nocy. Teraz tylko mały newsik. Oto na stronie głównej Gazety Wyborczej wisi coś takiego (kliknijcie w obrazek, to on się powiększy):



Na policjantów na Nowym Świecie zaatakowali działacze z Niemiec. OK. Ale czy przynajmniej w tym dniu nie można było napisać tego PO POLSKU???

sobota, 5 listopada 2011

Nie wyobraża

Czy po wyborach, które były 9 października, a zatem prawie miesiąc temu, ktoś słyszał w telewizji o tych 300 miliardach, co to miała nam je załatwić wspaniała drużyna? Ktoś o tych miliardach gdzieś czytał? Kiedy te miliardy do nas przyjdą? Ktoś wie?

A wczoraj wieczorem w telewizji wystąpił jakiś gościu z Business Centre Club, z którym Chrabota rozmawiał. Gadali o tym, co się dzieje z Grecją, z Italią oraz innymi państwami, które jedne po drugich przyczyniają się do budowania potęgi Unii Europejskiej. No i Chrabota zapytał, czy zdaniem tego gościa z BCC strefa euro się rozleci, a gościu z BCC powiedział, że nie wyobraża sobie, aby mogła się rozlecieć, bo to za duży projekt jest, zbyt wiele w ten projekt zainwestowano itd.

Mój Boże - gościu sobie nie wyobraża! To Mojżesz, wbrew temu, co twierdzą antysemici, przeprowadził naród Izraela suchą nogą przez Morze Czerwone, rozpadły się Cesarstwo rzymskie i Sowiecki Sojuz, 16 czerwca 1982 roku na Estadio El Molinón w Gijon podczas mistrzostw świata w nogę Algieria najebała 2:1 Niemcom z RFN, a ten sobie nie wyobraża, że strefa euro może się rozlecieć!

Bryan Magee powiedział kiedyś Bertandowi Russellowi, że George Edward Moore to najbardziej wymowny przykład tego, jak ograniczona, nieważka i chybiająca celu może być ogromna inteligencja (cała ta historia opisana jest w książce Magee'iego Wyznania filozofa). Na co Russell odpowiedział: - Całe podejście Moore'a do filozofii opierało się na niezachwianym przekonaniu, że wszystko, co mu powiedziano, zanim skończył sześć lat, musi być prawdziwe.

I teraz tak - nie jest ważne, czy Russell ma rację mówiąc co mówi o autorze Principia Ethica. Ważne jest tylko to, że powiedzenie Russella jest dobre, bardzo dobre. Dodam też, że - niestety - owe sześć lat to w przypadku mnóstwa ludzi nie jest ostateczna granica. W końcu w wyborach parlamentarnych nie biorą udziału sześcioletnie dzieci.

środa, 2 listopada 2011

Bo w Birmingham było inaczej

Trazymach z Chalcedonu, taki jeden sofista żyjący w czasach, kiedy nie było jeszcze worda, smartfonów i blogów, stwierdził był w Państwie Platona, że to, co sprawiedliwe, to nic innego, jak tylko to, co leży w interesie mocniejszego. Tenże Trazymach utrzymywał, że wszystkie rządy to są rządy klasowe, które rządzą wyłącznie w interesie klasy panującej. Z Trazymachem nie zgadzał się Arystoteles, żyjący później niż Trazymach ale również w czasach, kiedy nie było jeszcze worda, smartfonów i blogów. Stagiryta twierdził, że rządy klasowe to rządy będące wyrazem perwersji władzy, a sposobem na uniknięcie rządów klasowych jest trzymanie się jednego z ustrojów właściwych, czyli monarchii, arystokracji lub politeji, a nie któregoś z ustrojów zwyrodniałych - tyranii, oligarchii lub demokracji. Mnie się arystotelesowski podział na ustroje właściwe oraz zwyrodniałe bardzo podoba i podobnie jak Arystoteles uważam, że rządy nie zawsze muszą być klasowe, przy czym upieram się, że ustroje ustrojami, a i tak wszystko zależy od ludzi. Często przecież jest tak, że dwa państwa mają ten sam ustrój pod względem formalnym, ale ekipa rządząca jednym państwem w praktyce sprawuje rządy oligarchiczne, a ekipa w drugim państwie rządzi na sposób arystokratyczny. Albo inny przykład: Margaret Thatcher była premierem i Donald Tusk jest premierem - i co?
***

Niemcy czy Ruscy pilnują swoich interesów, politycznych, gospodarczych itd. tak, że aż furczy, a my się bawimy pływaniem w głównym nurcie. Jak to jest możliwe, że kupa ludzi tego nie widzi? Ano możliwe, ale nie umiem odpowiedzieć na pytanie jak. Tak po prostu jest, zawsze tak było i zawsze tak będzie.

***

Fronda w ubiegłym roku wydała książkę Magdaleny Bajer Jak wierzą uczeni. Książka jest zapisem rozmów, które Autorka przeprowadziła z dwudziestoma profesorami rozmaitych specjalności. Andrzej Białas, zajmujący się fizyką wysokich energii oraz cząstek elementarnych, powiada, że kiedyś, w dawnych czasach, ludzie musieli ciężko pracować po to, żeby po prostu przeżyć i nie bardzo zawracali sobie głowę tym, co w sposób najbardziej bezpośredni nie było związane z dniem codziennym. Białas mówi:

Większość ludzi w ogóle się nie nadaje do myślenia o sprawach fundamentalnych, takich jak wiara, relacje człowieka z Bogiem, sens istnienia itp., przede wszystkim dlatego, że nie jest do tego przygotowana. Teraz większość ma warunki do myślenia, ale przygotowanych do tego jest nie więcej niż dawniej. I ta większość też chciałaby myśleć, z czego wynikają nieszczęścia czy, mówiąc może dokładniej, komplikacje.

Białas ma rację po całości, a to, co mówi, rymuje się z tezami Rogera Scrutona, który jest zdania, że kultura jest produktem czasu wolnego i że większość ludzi Zachodu owszem, należy do cywilizacji zachodniej, ale nie ma zielonego pojęcia o zachodniej kulturze. Gdy do tych spraw fundamentalnych, które wyliczył Białas, dodamy politykę, to wyraźnie zobaczymy, do jakich to komplikacji czy nieszczęść dochodzi, kiedy masy nieprzygotowanych ludzi zabierają się za myślenie o polityce czy za myślenie polityczne, a już nie daj Boże kiedy biorą udział w wyborach powszechnych.

***

Wracam do tego, że Niemcy i Ruscy twardo prowadzą swoje polityki, a my się bawimy pływaniem w głównym nurcie. Czy można mieć pretensje do ludzi, że pozwalają na to, aby naszym pięknym krajem zawiadywała ta ekipa, która Polską zawiaduje (przy czym nie chodzi mi tylko o tę konkretną ekipę, tych konkretnych ludzi, akurat teraz należących do PO czy PSL-u)? Pretensje, rzecz jasna, mieć można, ale niby z jakiego powodu? Po mojemu to można być wkurwionym, co oczywiste, ale pretensje? Ludzie są, jacy są, zabiegają o swoje sprawy, pracują, próbują polepszyć swój los, borykają się z mnóstwem problemów, bo Polska jak nie jest zieloną wyspą, to znowu jest w budowie, do tego państwo raz za razem zdaje egzamin, a cały czas pływamy w głównym nurcie. To, co nazywamy polityką nie działa w ten sposób, że przed wyborami ludzie siadają wieczorem przy piwie, wyciągają notatki i kalkulują: - No tak, co z OFE Tusk zrobił to wiem, ale ciekawość jak załatwi kwestię tej kasy z rezerwy demograficznej i jakie będą konsekwencje przystąpienia Polski do Paktu Euro Plus, a przecież i to jest ciekawe, co w sprawie tego Paktu zrobiłby Kaczyński.

Nie, to co nazywamy polityką działa zupełnie inaczej - ludzie głosują na tych, których lubią i tyle. Dopóki kogoś lubią, to choćby od niego dostawali w dupę i tak będą na niego głosować; to jest swego rodzaju trybalizm i na to nie ma rady.

Nie ma co mieć do ludzi pretensji o to, że nie widzą tego, czego, wydawałoby by się, nie da rady nie widzieć, bo i najwyżsi rangą politycy często wielu rzeczy nie widzą. Richard Overy w książce 1939. Nad przepaścią opisuje, jak to Neville Chamberlain, premier Wielkiej Brytanii, nie mógł zrozumieć, że Hitler do tej wojny tak uparcie prze. Chamberlain, kiedy obejmował tekę premiera w 1937 roku to miał nadzieję, że uda mu się doprowadzić w Europie do wielkiego porozumienia, bo, tak sobie myślał, dlaczego państwa nie miałyby kierować się pragmatyzmem, z którym wojna jest jak najbardziej sprzeczna. Chamberlain karierę polityczną zaczął w Birmingham, gdzie dostał się do rady miejskiej, później był ministrem zdrowia, kanclerzem skarbu i wreszcie premierem. I o tym właśnie Chamberlainie, który nie widział tego, czego, wydawałoby się, nie da rady nie widzieć, Alfred Duff Cooper, wicehrabia Norwich, torys, minister w trzech rządach, w listopadzie 1939 roku napisał, że Chamberlain nie spotkał nigdy w Birmingham nikogo, kto choć trochę przypominałby Hitlera. W Birmingham nikt nie łamał obietnic złożonych burmistrzowi.