statsy

czwartek, 31 maja 2012

Wielki Anand

Od lewej: Viswanathan Anand i Borys Gelfand. Fotka stąd.

Wczoraj w Moskwie zakończył się mecz o szachowe mistrzostwo świata, w którym Indus Viswanathan Anand obronił tytuł wygrywając z Izraelczykiem Borysem Gelfandem.

Grano wedle takich reguł:

Dwanaście partii tempem klasycznym: 120 minut na 40 posunięć, 60 minut na kolejnych 20 posunięć i 15 minut na dokończenie partii, przy czym od 61 posunięcia gracze dostawali 15 sekund po każdym ruchu.

Gdyby ta część meczu nie przyniosła rozstrzygnięcia miał być grany tie-break zgodnie z takimi regułami:

Cztery partie rapidowe - po 25 minut dla zawodnika plus 10 sekund za każdy ruch.

Gdyby i w tej części meczu padł remis miano grać blitze: po 5 minut dla gracza plus 3 sekundy za posunięcie. Blitze miały iść parami - każdy z zawodników grałby raz białymi i raz czarnymi. Gdyby pierwszy dwumecz nie przyniósł rozstrzygnięcia, to miano grać kolejny i tak pięć razy po dwa blitze.

W przypadku remisu po dziesięciu blitzach rozstrzygać miał Armagedon, czy - jak kto woli - sudden death game. Tu reguły są takie: jest to jedna partia, przed którą zawodnicy losują kolory. Białe dostają 5 minut, a czarne 4 minuty. Od 61 posunięcia za każdy ruch gracze dostają 3 sekundy. Białe muszą wygrać, czarnym wystarcza remis. To jedyny przypadek w szachach, kiedy remis w partii uznawany jest za zwycięstwo remisującego.

Mecz szedł tak: w pierwszych sześciu partiach padły remisy. Siódmą partię białymi wygrał Gelfand, ale Anand już w ósmej zdemolował przeciwnika w miniaturze - partia liczy zaledwie 17 posunięć. Zobaczcie krótki filmik z ósmej partii:



Później już do końca mieliśmy remisy i właśnie wczoraj grano tie-break. Gelfand zaczął białymi - remis. W drugiej grze Anand nie mógł wypracować przewagi, ale Gelfand popadł w niedoczas - miał już poniżej minuty, kiedy Vishiemu pozostawało ponad dziesięć i pół minuty. Oczywiście Gelfanda ratowały dziesięciosekundowe bonusy za każde posunięcie; wyglądało to tak, że Gelfand ma na zegarze już tylko 8 sekund, wykonuje ruch, dostaje bonus i ma 18 sekund. Najciaśniejszy ruch zagrał Gelfand kiedy na zegarze pozostały mu tylko 2 sekundy. Granie rapidów czy blitzów przeciwko Anandowi, uznawanemu za najszybszego zawodnika na świecie, w ogóle jest piekielnie trudne, a granie przeciwko Anandowi na wiszącej chorągiewce zwykle kończy się tak, jak się skończyło w drugiej wczorajszej partii tie-breaka: Gelfand poddał się nie mogąc zapobiec promocji Anandowego pionka.

W pozostałych dwóch rapidach padły remisy i w ten sposób Anand po raz trzeci obronił tytuł, który wywalczył w roku 2007. Kolejny mecz o mistrzostwo świata będzie w roku 2014, a więc wiadomo, że Anand na tronie posiedzi cięgiem co najmniej siedem lat; tworzy się wielka szachowa legenda.

***

Oficjalna strona mistrzostw jest TUTAJ.

niedziela, 27 maja 2012

Niech nie sczezną teiści

Ten tekścik to jest taki skrót myślowy, takie ścinanie zakrętów, że aż zęby bolą kiedy się to czyta (wiem, bo przeczytałem), ale nie mam czasu na pisanie szczegółowych wywodów; no cóż, nie zawsze musi być kawior, jak stwierdził był autorytatywnie Johannes Mario Simmel.

Dobra, idzie o to, że teiści często przyjmują postawę defensywną, co moim zdaniem wynika z tego, że wstydzą się bronić swojego stanowiska w sytuacji, kiedy atakują ich prymitywni antyidealiści. Teiści wstydzą się dać odpór prymitywnym antyidealistom, bo im, teistom, wydaje się, że bronienie idealizmu jakieś nienaukowe jest, nienowoczesne, nie postnowoczesne i takie tam. Ale czego tu się wstydzić? Czego tu się bać? Kogo tu się bać? Magdaleny Środy? Jeana-Paula Sartre'a? Bohdana Chwedeńczuka? Richarda Dawkinsa?

Jak już teiści tak się wstydzą swoich emocji, jak się wstydzą tego, że rozróżniają emocje i stany psychiczne od stanów duchowych, z którego to rozróżnienia śmieją się prymitywni antyidealiści, to niech sobie przypomną, a niektórzy uświadomią, że za nimi, teistami, w najogólniejszym znaczeniu polegającym na uznaniu bytu idealnego, stoi Arystokles, czyli pan Platon.

I tyle. Bo czego więcej chcieć, jak się ma trochę oleju w głowie?

piątek, 25 maja 2012

Pospieszalski zagrał z kelnerami


Wczoraj wieczorem Pospieszalski zrobił swój najlepszy program, oczywiście najlepszy w określonym kontekście. Gośćmi byli Czesław Binienda i Antoni Macierewicz, przy czym, rzecz jasna, głównym bohaterem był Binienda. Pospieszalski, Binienda i Macierewicz pogadali sobie o różnych rzeczach, poza tym Pospieszalski zaprezentował trochę tych, jak to je nazywają uczeni blogerzy, kreskówek Biniendy. Najważniejsze jednak w tym programie było co innego, to, co Pospieszalskiemu przyszło bez najmniejszego trudu, a co przyniosło znakomity efekt. Czasami tak się dzieje, że człowiek specjalnie się nie narobi, a jednak uzyska znakomite rezultaty. W sporcie zdarzają się nawet takie sytuacje, że jakaś drużyna albo jakiś zawodnik, kiedy mają spotkać się z określonym przeciwnikiem, to czują się pewnie i przeważnie wygrywają; tych, z którymi przeważnie wygrywają określa się mianem kelnerów. W szachach Paul Keres, który mistrzowskiego tronu nigdy nie powąchał, z mistrzem świata, Michaiłem Talem, miał bilans następujący: +8 -4 =19, czyli wygrał 8 razy, 4 razy przegrał i zanotował 19 remisów. Wszyscy wiedzieli, że Tal jest dla Keresa kelnerem.

We wczorajszej audycji kelnerami dla Pospieszalskiego byli ci wszyscy eksperci z państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, z Komisji Millera i jeszcze skądś tam, którzy poświadczyli, że z badań im wyszło, że 10 kwietnia 2010 roku brzoza Tupolewowi skrzydło urwała (czy z czego im tam to wyszło). Pospieszalski podzwonił po tych ludziach chcąc ich zaprosić do programu, żeby z Biniędą usiedli, z nim pogadali i może by coś z tego ciekawego wyszło. Jak Pospieszalski dzwonił, to to dzwonienie nagrywał, po czym nagranie zaprezentował w programie. Oto, co na zaproszenie Pospieszalskiego odpowiedzieli:

- Tomasz Makowski, PKBWL - nie chciał
- mjr Artur Kułaszka, ITWL, Komisja Millera - nie chciał
- ppłk Janusz Niczyj, Komisja MIllera - nie chciał
- Jacek Jaworski, PKBWL - nie chciał
- Piotr Lipiec, PKBWL, Komisja Millera - nie chciał, nie miał czasu
- Andrzej Pussak, PKBWL - nie chciał
- dr Zbigniew Klepacki, Politechnika Rzeszowska - nie chciał, nie miał czasu na duperele
- dr Stanisław Żurowski, PKBWL, Komisja Millera - nie chciał
- ppłk Waldemar Targalski, PKBWL, Komisja Millera - nie chciał.

Później Pospieszalski zaprezentował nagranie tego, jak próbował porozmawiać telefonicznie z ekspertami i wymieniał kolejne nazwiska, a jakaś miła pani Pospieszalskiemu odpowiadała przez telefon, czy może pogadać z tym, z kim chce pogadać, czy nie może. Wyglądało to tak:

- inżynier Dariusz Dawidziak - dzisiaj nie, trzeba by dzwonić jutro rano
- inżynier Leszek Filipczyk - jest na urlopie
- inżynier Dariusz Majewski - jest na zwolnieniu lekarskim
- ppłk Cezary Musiał - pani poszła zobaczyć, czy ppłk Musiał jest, po czym powiedziała, że ppłk Musiał jest już poza zasięgiem
- płk Mirosław Wierzbicki - będzie w piątek.

To było na początku audycji, a od 25 minuty 12 sekundy znowu mieliśmy nagranie - Pospieszalski dzwonił do ekspertów i pytał, czy znają prezentację Biniendy i czy byliby skłonni ją skomentować. Co powiedzieli eksperci, to sobie już posłuchajcie sami.

W mojej opinii program mógł polegać tylko na zaprezentowaniu tych nagrań, ale może się mylę. Bardzo możliwe, że ludzie skorzystali na tym, co Binienda i Macierewicz powiedzieli i na prezentacji tych, jak je nazywają uczeni blogerzy, kreskówkach Biniendy. Wiecie jak to jest - najważniejszy jest ten przekaz, że brzoza za Chiny Ludowe nie mogła rozwalić skrzydła. I tyle. Takie przekazy większości ludzi wystarczają, podobnie jak ludzie nie muszą rozumieć jak to jest możliwe, żeby cała ta transsubstancjacja się odbywała, bo wystarczy im wiedzieć, że jak ksiądz podczas mszy wypowie co trzeba, to chleb staje się ciałem Chrystusa. Mniejsza jednak o to, jaka audycja byłaby lepsza, bo istotne jest co innego. Oto Pospieszalski pokazał, jaką wartość mają te wszystkie zapewnienia o nauce, rzetelnej dyskusji, wymianie poglądów, weryfikacji, falsyfikacji, rzeczowych argumentach, sporach intelektualnych, intelektualnej uczciwości itd. Posłuchajcie tego, co eksperci mówią - przypominam: od 25 minuty i 12 sekundy programu :-)

Pytanie jest takie - czy opowieści o nauce, rzetelnej dyskusji, mertytorycznej argumentacji itd. to tylko bajdurzenia, czy może tylko czasami, w określonych przypadkach są to bajdurzenia? Dalej idzie pytanie drugie: niezależnie od tego, czy to są zawsze bajdurzenia czy tylko w określonych przypadkach, to kto się na te bajdurzenia nabiera w sytuacjach tak klarownych, jak ta, którą mamy po 10 kwietnia 2010? Czy w ogóle są ludzie, którym da się wmówić cały ten kit?

To ostanie pytanie oczywiście jest pytaniem retorycznym :-)

Na koniec świetna ilustracja tego, że jest masa ludzi, którym można wmówić wszystko. Oto Homo Homini opublikował wyniki badań, z których zacytuję dwa zdania:

Najgorzej wypadły drogi. Aż 79 proc. respondentów uważa, że rządowi nie udało się wybudować obiecanych połączeń, a kibiców, którzy przyjadą samochodami, czeka komunikacyjny horror

OK, 79% ankietowanych uważa, że rząd nie wybudował tych dróg, co je obiecał, że wybuduje. Ale co z pozostałymi 21%  respondentów? Co ci ludzie - nie wiedzą, czy rząd wybudował te drogi, co obiecał, że wybuduje, czy może myślą, że wybudował?

wtorek, 22 maja 2012

Blogowo o religii



WAM wydał Wprowadzenie historyczne do filozofii religii Lindy Trinkaus Zagzebski. Bardzo dobra książka. Istotne jest żeby pamiętać, że jest to wprowadzenie historyczne. Autorka w kolejnych rozdziałach pisze o tym wszystkim, co w takich publikacjach powinno być napisane: o filozoficznym podejściu do religii, o argumentach za istnieniem Boga, o tym kim lub czym Bóg jest, o wolności w kontekście Bożej przedwiedzy, o religii i moralności, o problemie zła, o śmierci i życiu pozagrobowym, o kwestii religijnej różnorodności, o wierze, rozumie i etyce przekonań. Można powiedzieć - standard. I pewnie - standard, na dobrym poziomie.

W tekście O filozofii religii, będącym zapisem odczytu wygłoszonego podczas sympozjum Wittgensteinowskiego, które to sympozjum odbyło się w roku 1983 we Wiedniu, ojciec Bocheński przedstawił jedenaście postulatów, których wypełnienie konieczne jest do rzetelnego uprawiania filozofii religii. Bocheński uważał m.in., że filozofia religii nie może być ani namiastką, ani apologią wiary religijnej, że przedmiotem filozofii religii powinny być wszystkie religie, a nie tylko jedna czy dwie, że analizy prowadzone przez filozofów religii powinny opierać się o doświadczenie.

Wydaje się, że Zagzebski niejako wywiązuje się z postulatów Bocheńskiego, jakkolwiek jej książka jest wprowadzeniem do filozofii religii i to, co jeszcze raz podkreślam, wprowadzeniem historycznym.

Różne ciekawe rzeczy napisała Zagzebski w swojej książce, a mnie najbardziej spodobała się jej teoria emocji, którą, zdaniem autorki, trzeba uwzględniać w filozoficznych badaniach nad religią. Zagzebski pisze o tym tak:

W mojej teorii emocji emocje mają dwa nierozłączne aspekty: aspekt uczucia i aspekt widzenia. Emocje są uczuciami skierowanymi ku czemuś widzianemu w sposób charakterystyczny dla danej emocji, ale jest wątpliwe, czy wyróżniony sposób widzenia wymaga wiary. Gdy odczuwamy strach, widzimy coś jako niebezpieczne, ale naprawdę nie musimy wierzyć w to, że ta rzecz, której się boimy, jest niebezpieczna. Mogę się bać wysokości, nie wierząc, że istnieje niebezpieczeństwo mojego upadku.

Dalej autorka stwierdza, że wielu ludzi odczuwa emocje związane z sacrum, ale odczuwanie tych emocji nie musi iść w parze z wiarą w to, że sacrum jest rzeczywistą własnością czegoś, co istnieje realnie. Wedle Zagzebski przekonania, w tym religijne, pojawiają się jako rezultat refleksji nad emocją, z czego wynika, że emocja głębokiej czci, owo poczucie sacrum, jest w większym stopniu fundamentalną cechą religii niż przekonania religijne. Tego faktu, zdaniem Zagzebski, nie rozumie wielu filozofów, którzy mając na warsztacie religię zaniedbują emocje skupiając się wyłącznie na przekonaniach.

Ja filozofii religii uprawiać nie jestem w stanie, bo nie znam się zupełnie na prawie wszystkich religiach na świecie, a dobrze nie znam się na żadnej; o większości religii zapewne nawet nie słyszałem, niemniej jednak dam radę napisać tekścik w sam raz nadający się na bloga. To jest tekścik traktujący o religii, z tym, że nie stosuję się do wszystkich postulatów Bocheńskiego, bo po prostu nie jestem w stanie. I jeszcze jedna ważna sprawa - pisząc o religii, siłą rzeczy piszę o ludziach, o tych, którzy wyznają jakąś religię; nie piszę ani o Bogu ani o religii jako takiej, bo tego nie da się zrobić. Ta uwaga jest oczywiście banalna, ale ją daję, bo w wielu sytuacjach powtarzanie banałów ma głęboki sens. 

Pokażę parę cech ludzi religijnych, przy czym nie będzie to jakiś systematycznie przeprowadzony wywód; to będzie tekścik w sam raz na bloga.

Wiara ludzi religijnych opiera się na emocjach; doktryna jest rzeczą wtórną

Chodzi o to, o czym pisze Zagzebski i co pokrótce zreferowałem. Daniel Dennett, Richard Dawkins i inni przedstawiciele Nowego Ateizmu mają wiele zabawy z tego, kiedy napiszą czy powiedzą coś w tym stylu, że wszystkie religie to idiotyzmy, bo kiedy jedna religia mówi to, druga tamto, a trzecia jeszcze coś innego, i kiedy wszystkie te rzeczy są ze sobą sprzeczne, to nie jest możliwe żeby wszystkie te religie miały rację. Dawkins, Dennett et consortes nie rozumieją, że dla ludzi religijnych doktryna nie jest najważniejsza, bo religia, jak to klarownie pokazuje w swojej książce Zagzebski, nie jest dyscypliną akademicką, tylko jest praktyką, jest życiem. Bocheński twierdził nawet, że religia nie jest dla czegoś innego, nie jest środkiem do czegoś innego.

Ludzie religijni bronią swojej religii

To widać na każdym kroku. Niedawno jeden spec od filozofii (jak mi pozwoli, to napiszę który to spec) powiedział mi, że jego zdaniem taka na przykład Teoria Inteligentnego Projektu to przede wszystkim projekt mający na celu obronę religii, a nie przedsięwzięcie mające znaleźć odpowiedzi na pytania o to, jak to tam z tym rozwojem życia biologicznego było naprawdę. Bardzo możliwe, że jest tak, jak mówi ten spec od filozofii, z którym niedawno rozmawiałem, ale tego nie wiem, bo mało się znam na TIP; już raczej czytam sobie tylko to, co kreacjoniści (piszę kreacjoniści, bo dla ewolucjonistów [ewolucjonista to co innego, niż zwolennik teorii ewolucji, ale o tym kiedy indziej] zwolennicy TIP to po prostu ukryci kreacjoniści) wypisują przeciwko ewolucjonizmowi, ale to za mało, żeby znać się na TIP.

Ludzie religijni forują swoją religię, a jak na tę religie ktoś napadnie, to jej bronią. Ja, kiedy biorę tekst jakiegoś zawodowego napadacza na ludzi religijnych, to zaraz szukam jakichś głupot, które ten napadacz nawypisywał, a kiedy już znajdę (zawsze znajdę; nie mogę wyjść ze zdziwienia, w jak głupi sposób ludzie napadają na religie), to się cieszę. Ludzie religijni starają się zdeprecjonować tych, którzy mówią cokolwiek przeciwko przekonaniom religijnym ludzi wierzących.

Mam zatem dwie tezy, na poparcie których postaram się teraz dać argumenty.

1. Wiara ludzi religijnych opiera się na emocjach; doktryna jest rzeczą wtórną.

Na tapetę wziąłem przedstawicieli dość nowej religii, zwanych czasami Sektą Pancernej Brzozy. Taki Pancerniak, jak go zapytać o doktrynę, o jego przekonania zawierające się w wierze (wedle Zagzebski wiara nie tworzy przekonań, natomiast może zawierać przekonania, które niekiedy wynosi do poziomu wiedzy), to co zrobi? Powie Wam o której godzinie wtedy, 10 kwietnia 2010 roku, jakie samoloty, z kim na pokładzie, o której godzinie i skąd wyleciały do Smoleńska? Powie Wam, o której godzinie wydarzyła się "katastrofa"? Powie Wam, jak to było z tym nienagraniem się filmu w wieży szympansów? Nie, Pancerniak Wam tego nie powie, a nie powie dlatego, że nie wie. Nie widział ani sekundy udokumentowanego filmu z wylotu polskich samolotów, nie dotknął ani jednego dowodu w sprawie, nie przeczytał ani linijki z akt prokuratorskich, nie porozmawiał z ani jednym adwokatem reprezentującym rodziny poległych. Wszystko co Pancerniak wie, wie z telewizji i z Netu, ale, jako że jest człowiekiem posiadającym wiarę religijną, owa niewiedza w ogóle mu nie przeszkadza.

Dla Pancerniaka doktryna jest rzeczą wtórną, do tego stopnia, że Pancerniak wstydzi się przyznać do tego, że wierzy we wszystkie dogmaty swojej religii, a są i tacy Pancerniacy, którzy w niektóre dogmaty w ogóle nie wierzą. Zaproście na piwo znanego Wam jakiegoś w miarę przytomnego Pancerniaka, dobrego kumpla, jeśli takiego macie i zapytajcie, czy on wierzy w dogmat o pancernej brzozie. No przecież powie Wam, że nie wierzy, a w najlepszym razie będzie kombinować w tę stronę, że przecież nie chodzi głownie o tę Pancerną Brzozę, bo wiadomo, że różnie z nią mogło być, podobnie jak z dziesiątkami innych spraw, jak chociażby ten nienagrany film w wieży szympansów, "odwołane" zeznania kontrolerów, wałki z protokołami z sekcji zwłok itd, natomiast generalnie idzie o to, że nie było zamachu. Teza o tym, że nie było zamachu, jest centralną tezą religii, której wyznawcy nazywani są Sektą Pancernej Brzozy. Jakaś centralna teza występuje również w innych religiach (nie wiem czy we wszystkich) i jest to teza, która nie wymaga empirycznego dowodu.   


2. Ludzie religijni bronią swojej religii.

Ludzie religijni w przeważającej większość są mocno na bakier z doktryną swojej religii, natomiast w kontekście swojej religijności odczuwają duże emocje; ta okoliczność skutkuje m.in. tym, że w poczuciu zagrożenia, w sytuacji kiedy ktoś atakuje ich religię, bronią się na rozmaite sposoby, bardzo często próbując ośmieszyć czy w jakikolwiek inny sposób zdyskredytować tych, którzy ich atakują. Bardzo dobrą ilustracją tej tezy jest to, co przedstawiciele Sekty Pancernej Brzozy mówią i piszą o Czesławie Biniendzie i to, że nie są w stanie odpowiedzieć Biniendzie merytorycznie.

Wnioski

Zgadzam się z Zagzebski, że w religii istotną rolę odgrywają emocje i że doktryna jest sprawą wtórną, mającą mniejsze znaczenie. Świetnie to w swojej książce zatytułowanej Kultura jest ważna ujął Roger Scruton:

W rzeczywistości wychowanie religijne od wieków w bardzo niewielkim stopniu zajmuje się doktryną. Jego zasadnicze przesłanie jest zawarte w rytuałach, maksymach i opowieściach, których cel stanowi wychowanie moralne - nauczenie wychowanków, co mają robić, a przede wszystkim co mają czuć w codziennych okolicznościach ludzkiego życia.

Przedstawicieli Sekty Pancernej Brzozy spotykamy na co dzień; rozmawiamy z nimi, pracujemy, chodzimy na mecze i do kina. Poznajemy ich. I ludzie często się dziwią, jak to możliwe, że Pancerniacy wierzą w to i tamto, zachowują się tak i tak, dokonują takich a nie innych wyborów. Wielu ludzi nie rozumie, jakim cudem Pancerniacy mogą nie rozumieć pewnych rzeczy (o rozumieniu i nierozumieniu nierozumienia pisałem tutaj). Myślę, że łatwiej jest zrozumieć owo niezrozumienie kiedy się wie, że Pancerniacy to ludzie religijni i że robią to, co robią i czują to, co czują w codziennych okolicznościach ludzkiego życia, bo tak ich ukształtowała ich religia.

piątek, 18 maja 2012

Nie wyszedł nam żart z leminga

Żeśmy se wieczorem popijali piwo w naszej knajpce osiedlowej i Mieciu, ten co jest na emeryturze i ma komunę w dupie powiedział, że ten co był ministrem i na Florydzie ma chałupę to miał rację, że powiedział, że Polska to nienormalny kraj. A na to Student poprawił Miecia, że ten od Florydy nie powiedział, że Polska to nienormalny kraj, tylko że dziki kraj. Przyznaliśmy rację Studentowi, bo raz, że Student wszystko pamięta co było, a dwa, że jak nie pamięta to zaraz se to poszuka na internecie i już pamięta.

Jak już przyznaliśmy rację Studentowi to stary Beda zapytał Miecia dlaczego Mieciu uważa, że ten od Florydy miał rację, na co Mieciu powiedział, że co to za kraj, gdzie premier helikopterem lata, a później to pokazują w telewizji, że niby sprawdza z tego helikoptera czy drogi są porządnie wybudowane.

Kiedy Mieciu to powiedział, to Waldek żartobliwie zażartował: - Halo, halo! Tu helikopter!

Wszyscy żeśmy się zaśmiali, tylko nie Student, bo Student młody, to skąd ma wiedzieć, że to śmieszne jest: - Halo, halo! Tu helikopter! - kiedy się pomyśli o tym, jak ten premier nad drogami w helikopterze latał.

Jak Student się nie zaśmiał to zapytał, co takiego śmiesznego w tym Halo, halo! Tu helikopter!, no to mu stary Beda powiedział, że to śmiesznego, że za komuny to helikopterem na Wyścigu Pokoju Bohdan Tomaszewski latał i gadał przez radio właśnie Halo, halo! Tu helikopter!

Ale wtedy Mieciu powiedział, że to nie Bohdan Tomaszewski latał helikopterem, tylko Bogdan Tuszyński, na co stary Beda zapytał: - Nie Tomaszewski? - a Mieciu powiedział, że nie, tylko Tuszyński.

Jak Mieciu powiedział, że nie Tomaszewski tylko Tuszyński, to Waldek zapytał, czy to nie jest jeden i ten sam, znaczy Tomaszewski i Tuszyński, ale stary Beda powiedział, że nie, że ich jest dwóch osobnych.

Student powiedział, że raz dwa może znaleźć na internecie kto tym helikopterem na Wyścigu Pokoju latał, ale mu powiedzieliśmy, żeby dał spokój, a ja powiedziałem żeby lepiej poszukał jak to tam wczoraj czy kiedy wyjaśniał te objazdy minister Nowak, co to kiedyś robił u Tuska, później go dali do pilnowania Komorowskiego, a teraz do tych dróg. No i Student poszukał na internecie i znalazł takie coś, co Nowak mówił jak jechać żeby dojechać z Poznania do Warszawy chyba:

Od zachodu dojedziemy do odcinka B autostrady A2 tam odbijemy w lewo na krajową 70, żeby potem włączyć się do krajowej 2 i z powrotem wjechać na A2 na węźle Grodzisk na końcu odcinka D. I tak dojedziemy do Warszawy autostradą A2 na parking P&R.

Żeśmy się fest uśmiali, a Mieciu powiedział, żeby jeszcze Student znalazł jak Nowak tłumaczył jakieś inne fajne połączenie, na co Student takie coś znalazł:

Do Gdańska dojeżdżamy rekomendowaną trasą z południa autostradą A1 z Torunia i wówczas dojeżdżamy do centrum, lub jedziemy dalej obwodnicą Gdańska i wjeżdżamy na południową obwodnicę, która będzie przejezdna na ten czas, albo jedziemy dalej na północ i na węźle Karczemki w zasadzie już ukończonym w 100 procentach, trasą W-Z dojeżdżamy do śródmieścia w Gdańsku.

Fest mieliśmy ubaw i z tego ubawu żeśmy zawołali naszego osiedlowego leminga, żeby jeszcze większe jaja były. Ale zanim zawołaliśmy leminga stary Beda wymyślił taki chytry plan, że najpierw leminga podpuścimy, a później zadamy mu pytanie i zobaczymy co będzie. Leming siedział przy stoliku pod telewizorem i oglądał pokera jakiegoś, ale jak go zawołaliśmy to podszedł do nas, dostał piwo, a stary Beda powiedział, że nie chcemy się kłócić politycznie, tylko tak pogadać, no i trochę pogadaliśmy o dupie Maryni i stary Beda zapytał, czy leming się zgodzi, że za PiS-u to nie był normalny kraj jak ta cała duszna atmosfera była i ludzi wywlekano z domu o szóstej rano. Leming powiedział, że pewnie, że wtedy to nie był normalny kraj. - A teraz jest normalny? - zapytał stary Beda leminga, na co leming powiedział, że tak, że teraz to jest normalny kraj.

Jak to powiedział, to już z nim nie gadaliśmy, tylko tak siedzieliśmy i każdy coś tam sobie myślał po cichu i na smutno, a leming dopił swoje piwo i poszedł oglądać pokera.

wtorek, 15 maja 2012

Przecież można



Można tak:



I można tak:



W tegorocznym numerze marcowym Magazynu Literackiego KSIĄŻKI Jerzy Wolak dał tekst zatytułowany Skończyły się czasy miłego ateizmu. Wolak jest nasz, świetnie rozumie o co biega, no i pisze, że nie wolno hołubić złudzeń, iż jeśli my będziemy mili dla nich, oni będą mili dla nas. Nie będą.

Coraz więcej ludzi rozumie, że oni nie będą dla nas mili, bo nie da się być miłym na wojnie. Czy to oznacza, że my powinniśmy zarzucić wszelkie dobre formy, formy sprawdzone? Nie, to wcale tego nie oznacza. Nic by nie dało, gdyby Ojciec Inwestor napadł na dziennikarza walterowni tak, jak na Stankiewicz napadł Niesiołowski. Ojciec Inwestor zachował się kapitalnie - przestraszonemu chłopakowi z walterowni podał rękę, powiedział, że chłopaka szanuje i dodał: Szczęść Boże. Ojciec Inwestor zachował nasze normy cywilizacyjne i bardzo dobrze zrobił. Do ludzi można dotrzeć na rozmaite sposoby: poprzez odwołanie się do racjonalności, poczucia smaku, wrażliwości artystycznej, emocji itd. Nie wolno nam zaniedbywać żadnego z tych sposobów, bo jeżeli uważamy, a uważamy tak, że jesteśmy od nich inni, to musimy tę inność eksponować.

W półfinale zakończonych przed kilkunastoma dniami snookerowych mistrzostw świata Matthew Stevens grając przeciwko Ronniemu O'Sullivanowi przyznał się do tego, że popełnił faul: pchnął bilę zamiast ją uderzyć. To było kapitalne zachowanie Walijczyka, nie tylko z etycznego punktu widzenia, ale też w kontekście, że tak powiem, pragmatycznym. Ale tego nie rozumieją wszystkie Niesiołowskie tego świata i ci, którzy za Niesiołowskimi tego świata podążają pląsając w rytm wygrywanych na fujarce przez Niesiołowskich tego świata melodyjek.

niedziela, 13 maja 2012

Marker somatyczny

Trwa kongres Polska Wielki Projekt. W Necie można sobie oglądać na żywo jak gadają, można też oglądać zapisane materiały. Wczoraj gadali o różnych rzeczach, a ja chcę odnieść się tylko do wystąpienia Zybertowicza (Zybertowicz zaczyna po 23 min. i 27 sek. nagrania) i tylko do jednej kwestii, o której Zybertowicz mówił. Otóż Zybertowicz wskazał na tę część elektoratu III RP, która, jak się wydaje, nie ma długofalowego interesu w popieraniu patologicznego systemu, w której żyjemy, a jednak ten system popiera. Fundamentalnym pytaniem jest pytanie o to, dlaczego ten elektorat popiera patologiczny system. Za istotny element całego tego mechanizmu Zybertowicz uważa coś, o czym pisał Antonio Damasio, mianowicie coś, co Damasio określa terminem marker somatyczny. W książce Błąd Kartezjusza. Emocje, rozum i ludzki mózg w rozdziale ósmym traktującym o rozumowaniu i podejmowaniu decyzji, Damasio stwierdza, że przy podejmowaniu decyzji istotną rolę odgrywają rozmaite czynniki, które w umyśle pojawiają się jednocześnie. I dalej:

Dzieje się to zbyt szybko, by ich detale mogły zostać wyraźnie określone. Wyobraź sobie teraz, że zanim zaczniesz dokonywać na ich podstawie jakiejkolwiek analizy zysków i strat i zanim twój umysł zacznie zmierzać ku rozwiązaniu problemu, dzieje się z nim coś istotnego: gdy na myśl przychodzą złe skutki danej decyzji - nawet jeśli dzieje się to tylko przez mgnienie oka - doświadczasz nieprzyjemnego uczucia w trzewiach. Ponieważ odczucie to odnosi się do ciała i sygnalizuje pojawienie się określonego uczucia, nazwałem to zjawisko markerem somatycznym. (...)

Co osiąga marker somatyczny? Wymusza on zwrócenie uwagi na negatywne skutki, jakie może wywołać dane działanie. Funkcjonuje niczym automatyczny sygnał alarmowy, który ostrzega: "Uważaj! Wybór tej opcji działania prowadzi do niebezpiecznych następstw!". Taki sygnał może spowodować natychmiastowe odrzucenie danej opcji i zwrócenie się ku rozważeniu innych możliwości
.

Ilustracją hipotezy markera somatycznego niech będzie ten przykład. Oto mamy sytuację z partii Szirowa z Anandem.



Właśnie Anand zagrał hetmanem na c5. I co robi Szirow? No robi różne rzeczy, ale w ogóle nie rozważa możliwość zagrania takich cudów jak H:f6 czy H:h7. Szirow w ogóle nie zastanawia się nad tymi zagraniami, bo omiatając wzrokiem szachownicę odczuwa w trzewiach nieprzyjemne uczucie kiedy tylko w ułamku sekundy "widzi" swojego hetmana na polach f6 czy h7. Szirow funkcjonuje inaczej, niż program szachowy; funkcjonuje inaczej, bo jest człowiekiem i nie liczy wszystkiego jak leci, czyli nie rozważa większości możliwych zagrań, oszczędzając w ten sposób czas. Marker somatyczny zainstalowany w Szirowie sprawia, że Szirow jest potężnym szachistą i najczęściej podejmuje przy szachownicy znakomite decyzje, w konsekwencji czego w partii z nim mogą ustać tylko nieliczni gracze.

Takim hetmanem na f6 lub na h7 dla jednych jest Tusk, dla innych Kaczyński, a dla Niesiołowskiego hetmanem tym jest Ewa Stankiewicz.

Damasio pisze szczegółowo o tym, jak to obwody neuronowe, położone w korze przedczołowej odpowiadają za nabywanie układu markerów somatycznych, podkreśla, że obwody te w dużej mierze pokrywają się z głównymi rejonami odpowiedzialnymi za emocje wtórne, ale to są rozważania z obszaru neurologii czy neurobiologii, które mniej mnie interesują. Istotne jest co innego. Otóż markery somatyczne mogą być przystosowawcze, jak w przypadku Szirowa i innych znakomitych szachistów, ale mogą też nie być przystosowawcze. Damasio pisze tak:

Powstawanie przystosowawczych markerów somatycznych wymaga, by zarówno mózg, jak i kultura, w której osadzony jest jego "właściciel", były normalne. Gdy choć jedno z dwojga szwankuje już na samym początku, markery somatyczne prawdopodobnie nie staną się przystosowawcze.

Przykłady skutków usterki mózgu są oczywiste; wystarczy wskazać chociażby na pacjentów dotkniętych psychopatią czy socjopatią rozwojową. A co z kulturą, która może być albo normalna albo nienormalna? Damasio stwierdza:

Wpływ "chorej kultury" na system rozumowania normalnej, dorosłej osoby wydaje sie nie tak głęboki jak skutki ogniskowego zniszczenia części mózgu. Istnieją jednak przykłady sytuacji przeciwnych. W Niemczech oraz Związku Radzieckim w latach trzydziestych i czterdziestych, w okresie rewolucji kulturalnej w Chinach oraz w Kambodży za czasów reżimu Pol Pota (by wymienić choć te najbardziej oczywiste przykłady) chora kultura przezwyciężyła normalną z założenia maszynerię zdrowego umysłu, co prowadziło do tragicznych konsekwencji. Obawiam się, iż znaczne grupy społeczeństw Zachodu stają się stopniowo kolejnymi tragicznymi przykładami.

Tyle Antonio Damasio. Ja dodam tylko tyle, że kiedy przyjmie się hipotezę markera somatycznego razem z twierdzeniem, że do tego, aby markery somatyczne stały się przystosowawcze trzeba zdrowego mózgu i zdrowej kultury, to należy pójść za Kierkegaardem i odczuwać bojaźń i drżenie, kiedy widzi się zjawiska takie, jak uwiąd edukacji i to na każdym poziomie, jak obejmowanie systemem przymusowego oddawania państwu coraz młodszych dzieci, jak budowanie pomników bolszewikom, jak decyzja w sprawie Telewizji Trwam, jak walka z Kościołem, czy patrząc szerzej - z chrześcijaństwem i jak wiele innych. I jeszcze jedno: w prawie stanu mózgów milionów ludzi na razie niewiele da się zrobić, ale w sprawie jakości kultury już tak. Oni mogą to robić. Ale my też możemy. I właśnie to chciałem napisać: my też możemy.

piątek, 11 maja 2012

Rysunkowo

Najlepszy w rysowaniu jest niewolnik, który wiesza swoje prace w salonie24.pl. Chwała Bogu inni też potrafią narysować kapitalne rzeczy. Oto jedna z tych rzeczy:

rysunek stąd

Poszły konie po betonie, a zima trzyma! :-)))

Dzisiaj o pierwszej po południu w Moskwie Viswanathan Anand i Borys Gelfand zaczęli mecz o tytuł szachowego mistrza świata. Tytułu broni Anand i moim zdaniem obroni. Siedzę sobie przy kompie i gapię się na transmisję, którą daje oficjalna strona mistrzostw - dzisiaj komentuje Nigel Short. Vishi coś tam popija z filiżanki, kawę albo herbatę, a Gelfand zastanawia się, czy hetmanem wziąć pionka na a2, co chyba nie byłoby dla niego zbyt dobre (jesteśmy po dwunastym posunięciu białych, którymi gra Anand).

Ludzie, ale to jest uczta :-)))

czwartek, 10 maja 2012

Prąd zdechł

80% autostrad, 85% autostrad, a może i tak być, że jednak 87% autostrad!!!

Wyobraźcie sobie, że trzeba, aby prąd popłynął z punktu A do punktu B, oddalonego od punktu A o metr. Żeby popłynął prąd trzeba nam drutu o długości metra. No i zrobiliśmy prawie metr tego drutu; zabrakło nam jedynie milimetra, a zatem wykonaliśmy 99,9% koniecznej roboty. Pytanie jest takie: czy jeśli wykonaliśmy 99,9% koniecznej roboty to z punktu A do punktu B popłynie prąd?

Nie jest dobrze, kiedy nie ma prądu. Poczytajcie sobie o tym, jak to jest, kiedy prąd zdechnie. To tekścik sprzed pięciu lat, jeszcze z salonu24. Warto, żeby był i tu.

PRĄD ZDECHŁ


Parę minut po czwartej w budynku zdechł prąd, ale nie całkiem. Jedno mieszkanie na każdym piętrze miało prąd, a po dwa mieszkania na piętrze nie miały. Na klatce prąd był.

Nasz budynek jest w małym mieście. Administracja budynku jest w dużym mieście. Agenda administracji z dużego miasta jest w średnim mieście.

Z sąsiadami dzwoniliśmy do administracji w średnim mieście, ale nikt nie odbierał. Pani z administracji w dużym mieście powiedziała, że dam nam komórkę do kogoś z administracji w średnim mieście. I dała. Pan, który odebrał komórkę powiedział, że on nam pomóc nie może, bo to bratowa zawiaduje administracją, a bratowej nie ma. Pytaliśmy, czy może wie, gdzie jest, ale pan powiedział, że nie wie, ale że podzwoni.

Zadzwoniliśmy za pół godziny znowu na tę komórkę i odebrała bratowa tego pana, co odebrał wtedy i powiedziała, że zawiadomi elektryka.

Po kolejnej godzinie prądu ciągle nie było i zadzwoniliśmy do bratowej na komórkę. Bratowa powiedziała, że zostawiła wiadomość elektrykowi. Trochę nas zaniepokoiło, że powiedziała, że zostawiła wiadomość, no to zapytaliśmy, czy rozmawiała z elektrykiem. Bratowa powiedziała, że z elektrykiem nie rozmawiała, ale że on niedługo przyjedzie.

Czekaliśmy aż przyjedzie elektryk. Ludzie wyszli przed dom, głównie chłopy. Obrabialiśmy dupę Pawłowi Janasowi, piliśmy piwo, jaraliśmy szlugi i uzgodniliśmy, że Dziwisz to dupek bo kryje klechy - kapusiów. Elektryk nie przyjeżdżał.

Wreszcie jeden sąsiad co sam jest elektrykiem, ale nie w administracji, powiedział, że nie ma dwóch faz i że elektryk z administracji przyjedzie koło siódmej, bo teraz jest w kościele. Zastanawialiśmy się, co teraz jest w kościele i ustaliliśmy, że chyba majówka. Ktoś zapytał elektryka, ale nie tego z administracji, skąd wie, że elektryk z administracji jest w kościele. Elektryk, ten nasz sąsiad, powiedział, że dzwonił do chałupy tamtego elektryka i jego kobita powiedziała, że jej chłop jest w kościele.

Wtedy jeden sąsiad zapytał, czy ten elektryk z administracji to aby nie jest Krzysiek. Nasz sąsiad, ten elektryk, powiedział, że tak, że to Krzysiek i że Krzysiek od niedawna robi w administracji. Okazało się, że kilkoro sąsiadów zna Krzyśka, a jedna sąsiadka powiedziała, że zaraz, zaraz, jak to kobita Krzyśka powiedziała, że on jest na majówce, jak Krzysiek rozszedł się z żoną przed świętami, to znaczy żona go rzuciła.

Jeden sąsiad powiedział, że kobita Krzyśka nie mówiła, że on jest na majówce, tylko w kościele, ale wszyscy bardziej interesowali się tym, że właśnie, jak to kobita Krzyśka, skoro Krzysiek rozszedł się z żoną przed świętami. Wtedy jeden sąsiad co wyszedł przed dom najpóźniej powiedział, że Krzysiek jest teraz z nową kobitą, z tą, co miała warzywniak koło targu.

Elektryk przyjechał dwadzieścia sześć po siódmej i zrobił prąd. Okazało się, że był na nowennie.

poniedziałek, 7 maja 2012

UNBELIEVABLE BREAK


Dzisiaj drugi i ostatni dzień snookerowych mistrzostw świata rozgrywanych w Sheffield. W finale tłuką się Ronnie O'Sullivan i Allister Carter; po pierwszym dniu O'Sullivan prowadzi 10:7, a gra się do 18 zwycięstw. Wczoraj, przy stanie 3:3, O'Sullivan podszedł do stołu, wbił czerwoną i miał układ taki, jak na obrazku:

Kto grał w snookera, ten wie, że przy takim układzie, przy tych czerwonych stojących w najdziwniejszych miejscach, przy kolorach, z których tylko niebieska stoi tak, jak Pan Bóg przykazał, nic, tylko siąść i płakać, oczywiście jeśli przyjmie się założenie, że brejka trzeba kontynuować, bo odstawić to się można. Powiadam - wie to ten, kto w snookera grał, kto próbował wbijać bile na tym stole o rozmiarach lotniska.

No i teraz popatrzcie na to, co zrobił O'Sullivan. To jest najlepsze czyszczenie jakie kiedykolwiek widziałem. Przed Państwem Ronnie O'Sullivan!!!



Kiedy O'Sullivan gra tak, jak w tym frejmie, to nie jest jak Kant, tylko jest jak Szestow; nie jest jak Capote, tylko jest jak Poe;  a mój kumpel powiada, że O'Sullivan nie jest jak Led Zeppelin tylko jest jak Deep Purple i chuj mojego kumpla obchodzi, że komuś taka opinia się nie spodoba. I niech Andrzej-Łódź dopowie, bo ja już tego dopowiedzieć nie umiem: kiedy O'Sullivan gra tak, jak w tym frejmie, to nie jest jak Mozart tylko jak...

Bardzo być może, że to jedna z najdurniejszych, a może nawet najdurniejsza notka, jaką powiesiłem na blogu. Nic jednak nie mogłem poradzić i musiałem ją powiesić, a musiałem powiesić dlatego, że tę notkę bardzo lubię :-)))

niedziela, 6 maja 2012

Rozumienie albo nierozumienie nierozumienia

Tutaj jest zapis dźwiękowy wystąpienia Zuzanny Kurtyki z 15 kwietnia 2012; to było wystąpienie podczas spotkania w Krośnie zorganizowanego przez Klub Gazety Polskiej. Kurtyka mówiła o paru rzeczach, a na koniec nawiązała do tego, co Tusk napisał w ankiecie Znaku i co Znak opublikował w numerze 11-12 z roku 1987. Kurtyka powiedziała, że nie może uwierzyć w to, iż Polacy po raz drugi z rzędu wybrali premierem człowieka, dla którego polskość to nienormalność, u którego polskość wywołuje odruch buntu itd. Tak powiedziała Kurtyka: - Nie mogę pojąć, że tak mało osób jest w stanie to zrozumieć. - I dodała: Wybieramy sobie na premiera wroga naszego narodu. To jest nie do uwierzenia.

Pełno jest ludzi, którzy nie rozumieją, że inni ludzie czegoś nie rozumieją. Jedni nie rozumieją jak to jest możliwe, że inni nie rozumieją tego, że jak jedna kobieta podczas sprawowania ważnej funkcji kłamie, a za chwilę dostaje do piastowania wyższą funkcję, to to jest bardzo źle. Wielu nie rozumie, że inni nie rozumieją tego, że takie rzeczy jak zadłużanie kraju, likwidowanie szkół i poczty, rozwalanie przemysłu i kolei, rezygnacja z prowadzenia samodzielnej polityki zagranicznej itd. to są rzeczy złe, bardzo złe. Są tacy, którzy nie rozumieją, że ludzie nie rozumieją, że nie ma żadnego Pana Boga, a religia, jak wszystko na świecie, ma jak najbardziej naturalne źródła.

Mnóstwo jest takich rzeczy, w kontekście których ludzie nie rozumieją, że inni ludzie tych rzeczy nie rozumieją. Ale są i takie rzeczy, w kontekście których ludzie rozumieją, że inni ludzie tych rzeczy nie rozumieją. Chyba nikt się nie dziwi, że wielu ludzi nie rozumie, co to są qualia albo jak to jest możliwe, że elektron jednocześnie jest i falą i cząstką, a może cząstką falową.

Co decyduje o tym, że w jednych przypadkach ludzie rozumieją, że inni czegoś nie rozumieją, a w innych przypadkach ludzie nie rozumieją, że drudzy czegoś nie rozumieją? Co o tym decyduje? Ludzie, czy, że tak powiem, materia tego czego dotyczy rozumienie albo nierozumienie? Prima facie wydaje się, że decydująca jest materia tego, co może być zrozumiane albo niezrozumiane; no przecież zrozumiałe jest, że można nie rozumieć fizyki kwantowej, ale nie jest zrozumiałe, że można nie rozumieć, że popieranie Tuska jest złe. To jest jasne, a raczej wygląda na to, że jest jasne, bowiem ma taką tezę, może tylko zaczątek tezy, że obok materii tego co może być zrozumiane albo niezrozumiane, elementem decydującym o tym, że w jednych przypadkach ludzie rozumieją, że inni czegoś nie rozumieją, a w innych przypadkach ludzie nie rozumieją, że drudzy czegoś nie rozumieją, są sami ludzie. Weźmy takiego mnie. Otóż ja rozumiem, że można nie rozumieć co to są qualia, ale też rozumiem, że można nie rozumieć, że popieranie Tuska jest złe.

W związku z tym, że ten tekst nie jest tekstem naukowym, a nawet przez sekundę nie leżał w pobliżu jakiegokolwiek tekstu naukowego, mogę sobie pozwolić na to, na co sobie właśnie pozwalam, mianowicie na napisanie tego, co Was wkurwi. A co to takiego będzie? Już piszę. Idzie o to, że kiedy już sobie opracuję do końca teorię na temat tego, jak to jest możliwe, że Zuzanna Kurtyka nie rozumie, że mnóstwo ludzi nie rozumie, że popieranie Tuska jest złe, a ja to rozumiem, to Wam tę teorię przedstawię. Na razie mam tylko zarys teorii, taki, który nie nadaje się do publikacji, więc go nie opublikuję; musicie poczekać :-))

* Gdyby jakaś ciotka Matylda nie zrozumiała tego tekstu i w związku z tym niezrozumieniem doszła do wniosku, że napadam na Zuzannę Kurtykę, to wyjaśniam, że na Zuzannę Kurtykę nie napadam.

czwartek, 3 maja 2012

Łatwa szansa dla Tuska

Igor Janke mocno się podniecił oświadczeniem JarKacza w sprawie bojkotu europejskich rozgrywek w nogę na Ukrainie, a jak się podniecił, to napisał tekst, który zaczyna się tak:

Przyznam, że jestem bardzo, bardzo niemile zaskoczony. Aż nie chce mi się wierzyć w to, co czytam. Kaczyński przyłącza się do niemieckich apeli o  bojkotu Euro2012 na Ukrainie.  To nie tylko poważny błąd. To polityczna głupota. Działanie na krótka metę, wbrew polskiej racji stanu.

A kończy się tak:

Niestety bardzo marna  doraźna partyjna taktyka wzięła górę nad interesem kraju.  Kaczyński popycha nie tylko Janukowycza w stronę Putina.  Popycha Ukrainę w stronę Rosji. Bardzo to smutne i bardzo źle wróży na przyszłość.

Między jednym a drugim cytatem Janke napisał też coś takiego:

To wspaniały prezent dla Moskwy. 

Tak jak obłudne wezwania Niemców do bojkotu, Niemców, którzy współpracują z łamiącą na masową skalę prawa człowieka Rosją na wielu polach, wpycha to Ukrainę i Janukowycza w ramiona Moskwy. I odcina od Zachodu
.

Jak Janke uzasadnia tezę, wedle której JarKacz działa wbrew polskiej racji stanu? Ano uzasadnia tak:

My nie gramy o tego, czy innego premiera czy prezydenta siedzącego w Kijowie. Gramy o to, by Ukraina była państwem niepodległym i by była częścią Zachodu. To jest w naszym interesie, od tego zależy nasze bezpieczeństwo.

Nie mam zielonego pojęcia, czy Janke ma rację czy nie ma, nie wiem też, czy JarKacz działa wbrew polskiej racji stanu czy nie działa. Nie wiem tego wszystkiego, bo nie znam się na polityce tak, jak znają się na niej JarKacz, Putin, Merkel, Obama itd. Nie potrafię powiedzieć, czy JarKacz zrobił potężny błąd, czy też zagrał świetnie prawidłowo oceniając sytuację na wiele ruchów do przodu. Jakim cudem miałbym to wiedzieć, kiedy ja nawet nie wiem, czy w tej partii, granej w 1972 roku podczas finałowego meczu o szachowego mistrzostwo świata Fischer, decydując się na atak falangą pionków policzył sobie to wszystko wcześniej, czy po prostu samo tak jakoś wyszło? Oto tekst tej partii - Andrzejowi- Łódź, o ile tego jeszcze nie zna, szczęka opadnie :-))

Borys Spaski - Robert Fischer, Reykjavik 1972, 13. runda

1. e4 Nf6 2. e5 Nd5 3. d4 d6 4. Nf3 g6 5. Bc4 Nb6 6. Bb3 Bg7 7. Nbd2 O-O 8. h3 a5 9. a4 dxe5 10. dxe5 Na6 11. O-O Nc5 12. Qe2 Qe8 13. Ne4 Nbxa4 14. Bxa4 Nxa4 15. Re1 Nb6 16. Bd2 a4 17. Bg5 h6 18. Bh4 Bf5 19. g4 Be6 20. Nd4 Bc4 21. Qd2 Qd7 22. Rad1 Rfe8 23. f4 Bd5 24. Nc5 Qc8 25. Qc3 e6 26. Kh2 Nd7 27. Nd3 c5 28. Nb5 Qc6 29. Nd6 Qxd6 30. exd6 Bxc3 31. bxc3 f6 32. g5 hxg5 33. fxg5 f5 34. Bg3 Kf7 35. Ne5+ Nxe5 36. Bxe5 b5 37. Rf1 Rh8 38. Bf6 a3 39. Rf4 a2 40. c4 Bxc4 41. d7 Bd5 42. Kg3 Ra3+ 43. c3 Rha8 44. Rh4 e5 45. Rh7+ Ke6 46. Re7+ Kd6 47. Rxe5 Rxc3+ 48. Kf2 Rc2+ 49. Ke1 Kxd7 50. Rexd5+ Kc6 51. Rd6+ Kb7 52. Rd7+ Ka6 53. R7d2 Rxd2 54. Kxd2 b4 55. h4 Kb5 56. h5 c4 57. Ra1 gxh5 58. g6 h4 59. g7 h3 60. Be7 Rg8 61. Bf8 h2 62. Kc2 Kc6 63. Rd1 b3+ 64. Kc3 h1=Q 65. Rxh1 Kd5 66. Kb2 f4 67. Rd1+ Ke4 68. Rc1 Kd3 69. Rd1+ Ke2 70. Rc1 f3 71. Bc5 Rxg7 72. Rxc4 Rd7 73. Re4+ Kf1 74. Bd4 f2 0-1

Nie wiedząc tego wszystkiego, o czym napisałem, że tego nie wiem, przyglądam się komentarzom pod wpisem Jankego i wielu innym komentarzom, no i dwie kwestie podobają mi się najbardziej. Po pierwsze bardzo podoba mi się to, że te wszystkie ciotki Matyldy, którym od 10 kwietnia bardzo podobała się Rosja, które nie widziały niczego złego w tym, że budujemy pomnik bolszewikom, że Ławrow ustawia naszą dyplomację do pionu, że Ruscy przy okazji śledztwa smoleńskiego robią sobie z nas jaja itd., dzisiaj, parę godzin temu, po tym, jak JarKacz swoje oświadczenie obwieścił, uznały, że wpychanie Ukrainy w objęcia Rosji to zło, albowiem Rosja niedemokratyczna jest, imperialna jest, antyeuropejska jest i w ogóle zła jest.

Druga rzecz. Wydaje się, że ciotki Matyldy ciągle jeszcze nie pojęły, że w Polsce premierem nie jest JarKacz, tylko Tusk. Jeśli zastosować terminologię snookerową, to można stwierdzić, że to Tusk stoi teraz przy stole.

Wczoraj w ćwierćfinale snookerowych mistrzostw świata Ronnie O'Sullivan pokonał Neila Robertsona 13:10. Po meczu powiedział, że prowadził otwarta grę, bo taka gra daje mu radość i jest efektywna i dodał, że nie boi się zostawiać rywalom łatwych szans, bo jeśli on, Ronnie, będzie skuteczny, to rywale prędzej czy później ugną się pod jego presją.

Jeżeli JarKacz w tak straszliwy sposób dał dupy, jak to przedstawia Janke, to nic prostszego dla Tuska, który przecież stoi przy stole, niż wykorzystać łatwą szansę pozostawioną przez JarKacza. Czyż nie?

Oczywiście może się okazać, że Tusk przy żadnym stole nie stoi, ale to już jest kwestia pozostająca poza percepcją ciotek Matyld.

wtorek, 1 maja 2012

Coryllus powiada, że ja jakieś poważne powikłania mam

Nicek miał bardzo fajny portal (a może wortal?). Teraz Nicek też ma ten portal (a może wortal?), tyle, że teraz na tym portalu (a może wortalu?) publikuje Coryllus i tylko Coryllus. W konsekwencji tego stanu rzeczy Nicek na coraz mniej wejść na swój portal (a może wortal?), o czym uczciwie napisał.

Cały przekaz Coryllusa sprowadza się do twierdzenia, że jedyne wartościowe teksty na świecie piszą Coryllus i Toyah i że trzeba kupować książki Coryllusa i Toyaha. Dalej: wszyscy poza Coryllusem i Toyahem są do dupy - Ziemkiewicz jest do dupy, Stasiuk jest do dupy, Zybertowicz jest do dupy, a cały ten projekt Zybertowicza, ten archipelag polskości to jest przewał. Tak właśnie napisał Coryllus: przewał pod tytułem „archipelagi polskości”. Coryllus nie dał żadnych argumentów na poparcie tezy, że archipelagi polskości to przewał - po prostu stwierdził, że archipelagi polskości to przewał.

Pod najnowszym tekstem Coryllusa opublikowanym u Nicka napisałem taki komentarz:

To Twoje „Toyah i ja” powtarzane w każdym tekście i na każdym portalu na którym się da, jest urocze :-))

Ja się zgadzam z tym, że Stasiuk zbytnio mądry nie jest i zjeżdża z wysokiego poziomu w szambo, jak najbardziej się zgadzam. O ile „Fado” jeszcze się broni, o tyle „Dojczland” to już żenada, nie mówiąc o najświeższych eventach Stasiuka. Jednocześnie stawiam tezę, że gdybyś cokolwiek kumał w dziedzinie literatury, to dałbyś sobie rękę obciąć za to, żeby napisać coś takiego, jak „Jadąc do Babadag”. Ale Ty nie kumasz, no i ideologia przesłania Ci istotę rzeczy – to częsty przypadek samouków, którzy zamykają się w swojej celi i nie chcą stanąć do dyskusji z „tamtymi”, bo „tamci” są źli :-) )

Roman Kołakowski, ten od piosenki aktorskiej we Wrocku, powiedział mi kiedyś, że grafomani mają jedną kapitalną cechę – są szczerzy.

Ty masz tę cechę w stopniu najwyższym :-) )

Pozdro.


Na co Coryllus odpisał mi tak:

Wiem, że moja „ja” jest urocze, nie musisz się podlizywać. A Stasiuk nigdy na żadnym wysokim poziomie nie był.

Dziedzina literatury –  to ci się naprawdę udało.

Rozumiem, że ja jestem samoukiem, a Stasiuk to efekt pracy trzech pokoleń profesorów zwyczajnych.

Ty masz jednak jakieś poważne powikłania chłopie.


Z tego, co napisał Coryllus, najbardziej podobają mi się te rzeczy:

1. Wiem, że moja „ja” jest urocze.

Do tej pory po polsku pisało się moje ja, ale właśnie dlatego podoba mi się wynalazek Coryllusa.

2. Stasiuk nigdy na żadnym wysokim poziomie nie był.

Kapitalne! To tak, jakby szachista z rankingiem 1600 ELO stwierdził, że nigdy na żadnym wysokim poziomie nie był Anand, od paru lat trzymający tytuł szachowego majstra świata.

3. Ty masz jednak jakieś poważne powikłania chłopie.

Z tym argumentem trudno dyskutować, bo niby co mam zrobić - próbować udowodnić, że nie mam powikłań? Kto rozumie, co napisał Coryllus, kto rozumie po jaki argument Coryllus sięgnął, ten rozumie, a temu, kto nie rozumie, chyba nie da się wytłumaczyć o co idzie.

Na koniec powiem tak: nie wyobrażam sobie, żeby Timmy zbanował Amina, Amin djansa, djans Nicka, Nicek Jareckiego, Jarecki triariusa, triarius mnie, ja Rolexa, Rolex Adndrzeja-Łódź, Andrzej-Łódź Annę, Anna referenta Bulzackiego itd. Nie muszę sobie natomiast wyobrażać, że Coryllus banuje mnie, bo Coryllus mnie zbanował - luknijcie sobie tutaj - to nie była nawet gaduła o polityce, tylko o tym, czy jest coś takiego, jak kultura wysoka :-)) Dictum sapienti sat.

Na koniec, rzecz jasna, chciałbym dodać, że książki Coryllusa jak zwykle są dostępne na stronie www.coryllus.pl, w księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 oraz w sklepie FOTO MAG nieopodal stacji metra Stokłosy. Są także w księgarni karmelitańskiej w Poznaniu – Działowa 25, w pensjonacie Magnes w Szklarskiej Porębie.