statsy

sobota, 27 kwietnia 2013

Ludzie słono płacą


W książce Możliwość dobra (Wydawnictwo WAM. Kraków 2012) Wilhelm Vossenkuhl pokazuje ścisły związek związek między etyką i obyczajem, przy czym podkreśla, że o ile każda etyka zakłada jakieś obyczaje, o tyle nie każdy obyczaj musi i może być uzasadniony etycznie. Etyka, to już moja interpretacja, stoi na pozycji gorszej w porównaniu z pozycją obyczaju, bowiem nie ma i nie może być etyki niezależnej. Vossenkuhl pisze, że etyka posiada tylko ograniczoną niezależność. Swoje sądy może ona uzasadniać tylko wtedy, gdy potrafi korzystać z obowiązujących norm podstawowych. Normami tego rodzaju są np. zakaz zabijania i godność ludzka.

Obyczaj jest zatem niejako fundamentem etyki; w tle obyczaju stoi ludzki zmysł moralny, źródłem tego wszystkiego są emocje ludzi, emocje kształtowane w długim procesie ewolucji, a ta z kolei jest narzędziem dobrego Boga.

Obyczaj, poza wszystkim innym, dostarcza założeń, bez których nie da się przyjąć reguł prawnych. Kiedyś większą wagę przykładałem do podziału na koncepcje prawa naturalnego i prawa pozytywnego, ale od kiedy w jakiejś gadule w Necie referent Bulzacki napisał mi , że podział na prawo naturalne i pozytywne nie jest najważniejszy, coraz bardziej przychylam się do zdania referenta. Tak czy siak prawo, takie, jakie mamy w świecie Zachodu, to nie jest sacrum; sądy, sędziowie, wyroki sędziów, kodeksy – to nie jest sacrum. Ci, którzy palą świeczki przed ołtarzem Prawa, palą je niepotrzebnie.

W roku 1897 sędzia Oliver Wendell Holmes, Jr, który później został sędzią Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych Ameryki i który był jednym z twórców nurtu zwanego realizmem prawnym, opublikował artykuł Ścieżka prawa. Holmes pisze, że aby zrozumieć to, czym prawo jest naprawdę, trzeba postawić się w położenie jakiegoś hipotetycznego złego człowieka, któremu grozi proces:

Weźmy zasadniczą kwestię, czym jest prawo. Znajdziemy autorów, którzy twierdzą, że jest to coś innego niż rozstrzygnięcia sądów w Massachusetts lub w Anglii, że jest to racjonalny system, że są to konkluzje wysnute z etyki lub przyjętych założeń, które mogą, lub nie, pokrywać się z rozstrzygnięciami. Lecz jeśli przyjmiemy punkt widzenia naszego przyjaciela, złego człowieka, stwierdzimy, że zupełnie nie interesują go założenia czy konkluzje, lecz tym, czego naprawdę jest on ciekaw, jest to, co faktycznie może uczynić sąd w Massachusetts lub w Anglii. Podzielam jego podejście. Przewidywania dotyczące tego, jak rzeczywiście postąpi sąd - i nic ponadto - są tym, co rozumiem pod pojęciem prawa.


(Przekład: Anna Krzynówek. w: J. M. Kelly. Historia zachodniej teorii prawa. Wydawnictwo WAM. Kraków 2006).

Wydaje się, że w Polsce dochodzimy do sytuacji, w której ludzie nie będą mieć żadnych trudności z przewidywaniem wyroków sądów, tyle, że te wyroki idą i będą szły w, że tak powiem, złą stronę. Wydaje mi się, że sędzia Holmes nie byłby specjalnie zadowolony z takiego stanu rzeczy, a przynajmniej nie byłby zadowolony, gdyby takie rzeczy działy się w USA. Tak czy siak faktem jest, że ludzie coraz trafniej typują to, jak postąpią sądy, ale moim zdaniem nie ma się z czego cieszyć. Żeby trafnie typować wyroki polskich sądów trzeba opierać się na jeszcze do niedawna kuriozalnych założeniach (a może założeniach kuriozalnych gdzie indziej, nie u nas), na przykład na takim założeniu, że jak ktoś zginął od kuli, to znaczy, że został pobity ze skutkiem śmiertelnym. Dużo jeszcze podobnych rzeczy muszą nauczyć się ludzie, bo polskie sądy są niesłychanie twórcze w argumentowaniu swoich decyzji, ale ogólny trend ludzie złapali; wiedzą, w którą stronę wieje wiatr.

Ludzie słono płacą za to, że coraz bardziej pojmują, w którą stronę wieje wiatr. Płacą niedobrymi emocjami, utratą nadziei; łamany jest zmysł moralny ludzi, niszczone są więzy wspólnotowe, upada obyczaj i gaśnie Duch. To jest bardzo wysoka cena.

Na koniec powiem Wam, czego nie wiem. Otóż nie wiem, czy lepiej, żeby prokuratura złożyła wniosek o kasację wczorajszego wyroku w sprawie Beaty Sawickiej, czy też lepiej, żeby tego wniosku nie składała. Jeżeli prokuratura wniosku nie złoży, to odda pole walkowerem, nie wykorzysta wszystkich możliwości, a to byłoby bardzo złe. Z drugiej strony jeśli prokuratura wniosek złoży, a Sąd Najwyższy podtrzyma wyrok Sądu Apelacyjnego? Co wtedy?

piątek, 29 marca 2013

Krzyżu święty nade wszystko



To jest niesamowita pieśń. Mnie dupę urywają te dwa kawałki:

drzewo przenajszlachetniejsze!
W żadnym lesie takie nie jest

przy czym idzie mi głównie o frazę: W żadnym lesie takie nie jest. To jest trochę tak, jak w logice induskiej, ale może się mylę i teraz mniejsza z tym.

Drugi kawałek, który mi dupę urywa, to ten:

Spuść lekuchno i cichuchno
Ciało Króla niebieskiego.

przy czym istotne jest to: Spuść lekuchno i cichuchno.

***

Zabrakło mi soli w chałupie. Wszystko inne mam; mięcho, chleb, wódę, szlugi. Ale zabrakło mi soli. No to polazłem do Lewiatana, bo tam jest taka sól, co ja ją kupuję - o'Sole. Kupiłem tę sól, do tego landrynki i dwa piwa Harnaś w butelce. I pani na kasie mówi, że mam zapłacić sześć sześćdziesiąt sześć. Jak pani powiedziała, że mam zapłacić sześć sześćdziesiąt sześć, to ja powiedziałem: - O matko! Trzy szóstki! To znak Szatana! - Na co pani powiedziała: - Nie przywiązywałabym żadnej wagi do tej symboliki. - Wtedy ja powiedziałem, że w takim razie życzę pani dobrych świąt Zmartwychwstania Pańskiego, na co pani odpowiedziała, że też mi życzy dobrych świąt Zmartwychwstania Pańskiego.

wtorek, 26 marca 2013

Ayka

Człowieki wzięły Aykę ze schronu. Ayka to prześliczna pieska. Człowieki dały Ayce domek i miłość. Niedługo mieszkała Ayka w swoim nowym domku, bo dwa dni temu zginęła i poszła za Tęczowy Most.


Ayka

Ja mówię, że teiści są nie tylko mądrzejsi od pogan, ale też bardziej cwani, a to dwie różne rzeczy. Nie chodzi o to, ile teiści zarabiają pieniędzy, ani o to, czy są premierami i prezydentami czy szefami premierów i prezydentów (no chyba wiecie, że premierzy i prezydenci miewają szefów?), tylko o to, że ich życie osadzone jest w kontekście teleologicznym. Tu uwaga dla Ciotek Matyld - nie chodzi o teologię, tylko o teleologię. Idzie o to, że życie człowieka osadzone w kontekście teleologicznym jest lepsze od życia człowieka, który nie umie odpowiedzieć na pytanie o to, po jaki chuj to wszystko jest. Spotkałem wielu ludzi (osobiście albo w tekstach), którzy twierdzili, że chcieliby wierzyć w Pana Boga, ale nie mogą, natomiast nie spotkałem żadnego teisty, który twierdziłby, że chciałby być poganinem. Podobnie spotkałem mnóstwo ludzi, którzy utrzymywali, że chcieliby być bogaci, ale nie umieją i nie spotkałem żadnego bogacza, który stwierdził, że chciałby być ubogi.

Sześć lat temu napisałem tekst, który zaraz zacytuję. Byłbym wdzięczny, gdyby po przeczytaniu tego tekstu nikt nie napadał na mnie w związku z tym, że nie godzi się zestawiać informacji o Ayce, czyli o psie, z ideą Platona, bo tu nie chodzi o zwierzęta, tylko o to, jak myślimy, że jest. Tu chodzi o nas, człowieków. Oto mój tekst sprzed sześciu lat, napisany w BUW-ie, wieczorem, wiosną:

Czytałem małą boksowankę w Necie. Na temat eschatologii. Jeden gościu powołał się na Platona. Że dusza, że jeśli w czasie ziemskiego życia była OK, to po opuszczeniu ciała uda się na Wyspy Szczęśliwe, że jeśli w życiu ziemskim trochę nawalała, ale nie tak dość, to dostanie w dupę po czym odbierze swoją nagrodę, no i że jeżeli na ziemi dopuszczała się nieprawości nieuleczalnych to nie ma zmiłuj – zostanie zesłana do Tartaru.

Sięgnąłem po teksty Platona i znalazłem niesamowity kawałek w „Fedonie”. Oto Platon, jak już przedstawił ten swój mit eschatologiczny, na koniec zaznacza, żeby tak całkiem serio tego mitu nie brać, bo to w końcu tylko mit – o eschatologii na poziomie logosu pogadać się nie da. Po czym puszcza oko do czytelnika mając nadzieję, że czytelnik pojmie aluzyjny aspekt całej zabawy. No i pisze ten Platon tak:

„Spierać się o to, że właśnie tak, a nie inaczej jest, jak ja to opowiedziałem – to nie wypada człowiekowi, który ma rozum w głowie”.

Z zachwytu szczęka mi opadła po tym zdaniu. No niech się zbiorą wszyscy analityczni na jakimś sabacie czy synodzie i popracują zgodnie, a i tak temu zdaniu nie dadzą rady :-) Dalej Platon jedzie po szczytach, ale tak, żeby nie porazić do końca:

„Ale że bądź to tak jest, bądź też jakoś tak podobnie ma się rzecz z naszymi duszami i z miejscem ich pobytu, skoro dusza okazuje się czymś nieśmiertelnym, to zdaje mi się, wypada i warto ryzykować przypuszczenie, że tak jest.”

Jasne. I teraz gościu pisze coś, co później Pascal ubrał w formę swojego Zakładu. Ale co tam Pascal – patrzcie, jak zrobił to Platon:

„Ryzyko bardzo piękne i trzeba sobie samemu takie słowa wiecznie niby do snu śpiewać”.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Efekt halo


Posłuchajcie Donalda Tuska:


Ludzie powiesili w Necie notki, w których Tuska wyśmiewają, dają wyraz swojej wściekłości z powodu tego, że aż taki ignorant jest premierem, a niektórzy nawet napisali w swoich notkach czy komentarzach brzydkie wyrazy. Przy tym wszystkim nie ma znaczenia ani to, czy ludzie mają jakąkolwiek wiedzę na temat paktu fiskalnego, ani to, czy rzeczywiście chcieliby się dowiedzieć tego, o co Tuska pytała dziennikarka. Istotne jest tylko to, że na konferencji prasowej Tusk pokazał, że jest zupełnym amatorem i nieważne, czy ta amatorszczyzna wynika z jego predyspozycji intelektualnych, z lenistwa, czy z czegokolwiek innego, dość, że Tusk ani nie umiał odpowiedzieć na pytania, i to nie umiał w sposób znakomicie spektakularny, ani nie był w stanie wybrnąć z klasą spod ostrzału dziennikarki, tak, żeby tylko najbardziej kumaci zorientowali się, że Tusk jest zupełnie zielony w dziedzinie, o którą go zapytano. Kiedy już Tusk pokazał swoją ignorancję, i to pokazał w taki sposób, że wydaje się niemożliwe, aby przytomny człowiek owej ignorancji nie zauważył, kiedy już ludzie powiesili w Necie te swoje notki, w których kpią z Tuska, byłem ciekaw, jak na te notki zareagują ci, którzy, tak to ujmę w skrócie, zawsze muszą brać stronę Tuska. Muszą, bo nie są w stanie uwolnić się od skutków mechanizmu, o którym napiszę za chwilę. No bo co niby mogli napisać Tuskowi apologeci? Że premier nie musi znać efektów czegoś, co podpisuje? Że Kaczyński też nic o pakcie fiskalnym nie wie?

Zbyt wielu wpisów Tuskowych apologetów nie znalazłem, ale jeden wpis jest kapitalny. Oto pod notką Zbigniewa Kuźmiuka komentarz zamieścił Kazimierz Wóycicki, ten sam, który niedawno opisał, jak to był w Berlinie i tam, w tym Berlinie wszyscy Polskę chwalili, a później, w samolocie, kiedy Wóycicki czytał prasę zachodnią, to przeczytał, że w tej prasie też Polskę chwalili, więc Wóycickiemu wyszło na to, że w Berlinie i w zachodniej prasie inaczej Polskę postrzegają, niż u nas, w kraju, gdzie masa ludzi narzeka na to, że jest źle; na koniec Wóycicki na ulice wyszedł, rozejrzał się dookoła i skonstatował, wbrew byłemu ministrowi Drzewieckiemu, że, ach, znowu jest w normalnym kraju. I udał się do kawiarni na rogu, tam espresso zamówił, je wypił, a przy tym wszystkim spokojnie oddychał niemedialnym powietrzem. W komentarzu pod tekstem Kużmiuka Wóycicki napisał:

To nie Tusk, ale Pan nie wie, co Pan pisze. Jest Pan zupełnie zaślepiony emocjomi i stąd jest Pan całkowicie niezdolny do oceny polskich interesów i polskich spraw.


Ponieważ jest Pan posłem (płacę na Pana podatki i utrzymuję Pana) chciałbym aby się Pan czegoś uczył a nie używał jak maczugi swego ignoranctwa.


Moim zdaniem to świetny komentarz, bo jest klarownym przykładem na zjawisko nazywane efektem halo (halo effect), czyli efektem poświaty. Termin efekt halo, a powtarzam za Danielem Kahnemanem (D. Kahneman. Pułapki myślenia Media Rodzina. Poznań 2012), w psychologii funkcjonuje od stulecia, ale w języku potocznym specjalnej popularności sobie nie zdobył. Efekt halo polega na tym, że jak człowiek polubi drugiego człowieka za coś tam, to najczęściej będzie go lubił za wszystko inne i pomimo wszystkiego innego. Kahneman wyjaśnia to tak:

Jeśli odpowiadają ci poglądy polityczne premiera, zapewne podoba ci się też jego głos i wygląd. Skłonność do lubienia (lub nielubienia) wszystkich aspektów danej osoby – łącznie z tymi, których nawet nie zauważamy, nazywamy efektem halo. (…)

Kolejność, w jakiej zauważamy cechy osoby, jest często kwestią przypadku. Mimo to jest ona ważna, bo efekt halo sprawia, że pierwszym wrażeniom nadajemy większą wagę – do tego stopnia, że informacje uzyskane później zostają kompletnie zmarnowane. [ss. 111; 113]

Dla mnie w całej tej sprawie najciekawsi są właśnie Tuskowi apologeci, no bo wiadomo, że Tusk jest jaki jest i wiadomo, że istnieje coś takiego jak efekt halo. Ale weźmy kogoś, kto Tuska polubił, zawierzył mu w kwestiach politycznych i bardzo był zadowolony, kiedy Tusk atakował radary na drogach czy podwyższanie podatków. Później Tusk podatki podniósł i chciał nastawiać mnóstwo nowych radarów. To jak jest? Taki Tusk też się podoba, wbrew tamtemu Tuskowi? Czy efekt halo może być, że tak powiem, obrotowy? Ktoś wie?

poniedziałek, 18 lutego 2013

Znowu pytania

W najnowszym numerze tygodnika W Sieci Stanisław Janecki znęca się nad projektem ustawy o udziale zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników we wspólnych operacjach lub wspólnych działaniach ratowniczych na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej. Janecki znęca się merytorycznie i zasadnie. Dużo ważnych rzeczy pisze Janecki i stawia ważne pytania. Ja nie umiem o tym projekcie ustawy napisać tak długiego tekstu, jaki Janecki napisał, ale spróbuję wyrzeźbić jakąś dłuższą notkę, z tym, że ona będzie się składać głównie z dygresji; ot, tak, żeby nastukać dużą liczbę znaków.

Projekt ustawy możecie znaleźć choćby tutaj. Na początku tekstu idzie to całe formalne bla, bla, bla, po czym Donald Tusk pisze:

Szanowna Pani Marszałek 
Na podstawie art. 118 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 r. przedstawiam Sejmowi Rzeczypospolitej Polskiej projekt ustawy - o udziale zagranicznych funkcjonariuszy lub pracowników we wspólnych operacjach lub wspólnych działaniach ratowniczych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. 

Projekt ustawy ma na celu wykonanie prawa Unii Europejskiej.

Fajnie to napisał Tusk: Projekt ustawy ma na celu wykonanie prawa Unii Europejskiej.

Wedle mojej wiedzy, która być może jest niewiedzą, żadne prawo Unii Europejskiej nie nakazuje nam wprowadzać ustawy pozwalającej gliniarzom z Niemiec, Rosji, Belgii, Malty czy skąd tam jeszcze, na robienie czegokolwiek Polakom w Polsce, na przykład na legitymowanie Polaków, zatrzymywanie ich, bicie, skuwanie itd. Rzecz jasna Tusk nie napisał, że prawo Unii Europejskiej nakazuje nam wprowadzić ustawę pozwalającą obcym gliniarzom na robienie czegokolwiek Polakom w Polsce, bo napisał tylko, że projekt ma na celu wykonanie prawa Unii Europejskiej. The question is: po co Tusk chce pozwolić gliniarzom niemieckim, holenderskim, francuskim, ruskim czy jakim tam jeszcze na to, żeby mogli legalnie robić cokolwiek Polakom w Polsce?

Są dwie możliwości: albo służby polskie pod rządami Tuska są w stanie wywiązać się ze swoich obowiązków i nie trzeba nam tu gliniarzy ruskich, portugalskich, czeskich, angielskich czy jakich tam jeszcze, albo też Tuskowe służby nie dają sobie rady. Jeżeli służby Tuska dają sobie radę ze swoją robotą, to, i tu powtórzę pytanie, po co Tusk chce pozwolić gliniarzom niemieckim, holenderskim, francuskim, ruskim czy jakim tam jeszcze na to, żeby mogli legalnie robić cokolwiek Polakom w Polsce? Jeżeli jednak Tuskowe służby nie dają sobie rady, to trzeba zapytać tak: po co nam Tusk?

W związku z poruszoną kwestią można oczywiście stawiać kolejne pytania. Na przykład takie pytanie można postawić: czy Janecki myli się pisząc w swoim tekście tak: hipoteza, że idzie o lęk przed nielojalnością polskich funkcjonariuszy w wypadku masowych protestów przeciwko obecnemu rządowi wydaje się szyta zbyt grubymi nićmi? Albo takie pytanie można zadać: czy Janecki błądzi pisząc: Nieprawdopodobne wydaje się również, że ktoś w rządzie działa na zlecenie z zewnątrz? Można zadać i takie pytanie: Czy Tusk w końcu zdał sobie sprawę ze swojej niekompetencji?

Pytań można stawiać mnóstwo, ale, w kwestii, o której piszę, pytaniami podstawowymi są te dwa, które zadałem w swoim tekście:

1. Jeżeli służby Tuska dają sobie radę ze swoją robotą, to po co Tusk chce pozwolić gliniarzom niemieckim, holenderskim, francuskim, ruskim czy jakim tam jeszcze na to, żeby mogli legalnie robić cokolwiek Polakom w Polsce?

2. Jeżeli Tuskowe służby nie dają sobie rady, to po co nam Tusk?

niedziela, 17 lutego 2013

Pytania

Na wp.pl powiesili notkę pod takim tytułem:

Polscy biegli będą pracować w Smoleńsku od 17 lutego

Treść notki jest taka:


Polscy biegli ponownie zbadają miejsce katastrofy prezydenckiego Tu-154M. Tym razem eksperci i prokuratorzy skoncentrują się na pomiarach drzewa, o które zawadził skrzydłem polski samolot. 


Ekipa biegłych i prokuratorów będzie pracować w Rosji do 8 marca. Część ekspertów zajmie się pomiarami pnia brzozy, rosnącej na obrzeżach lotniska Siewierny w Smoleńsku. Chodzi o dokładne ustalenie, na jakiej wysokości skrzydło Tupolewa ścięło brzozę. 

Początkowo Naczelna Prokuratura Wojskowa podała, że na wysokości 770 centymetrów, a następnie sprostowała, że na wysokości 666 centymetrów. Według ekspertów, ta różnica jest istotna dla ustalenia trajektorii lotu Tu-154M. Pozostali prokuratorzy udadzą się do Moskwy, gdzie mają przejąć dowody rzeczowe zabezpieczone na miejscu katastrofy. Wszystkie czynności będą odbywały się pod nadzorem rosyjskiego Komitetu Śledczego.


Może znacie jakiegoś pana Józia, który u Was pracuje, albo pracuje u Waszego znajomego, albo w spółdzielni mieszkaniowej, albo na wiosce, do której jeździcie; idzie o takiego pana Józia, co to i konia podkuje jak trzeba, i naprawi cieknącą rurę, i pomaluje płot, i studnię wykopie, i altankę postawi i w ogóle wszystko to zrobi, co dobrze, żeby chłop umiał zrobić. Jeśli znacie takiego pana Józia, a każdy takiego pana Józia zna, to zapytajcie go, czy dałby radę zmierzyć wysokość jakiegoś złamanego drzewa, ot, takiego, którego wysokość mieści się między 4 a 8 m. Jeśli pan Józio zapewni Was, że jasne, że dałby radę, ale nie uwierzycie mu, to kupcie dwa razy po pół litra, zaprowadźcie pana Józia pod jakieś drzewo w ogrodzie, w lesie czy w parku i poproście, żeby pan Józio zmierzył wysokość od ziemi do np. jakiegoś sęka, konara czy jakiegokolwiek punktu na drzewie, takiego, żeby mieścił się między 4 a 8 m.

Kiedy już pan Józio zmierzy, co ma zmierzyć, a przecież zmierzy w trymiga, to po tym, jak wypijecie z panem Józiem jedną butelkę gorzałki, a drugą butelkę dacie panu Józiowi na drogę, i kiedy pan Józio już sobie pójdzie, usiądźcie wygodnie w fotelu, nalejcie se takiego drinka, jakiego lubicie, zapalcie szlugę i spróbujcie odpowiedzieć na pytanie, na które na razie nie ma dobrej odpowiedzi; pytanie, którego nie zadają asy polskiego dziennikarstwa, pytanie, którego nie stawiają sobie miliony Polaków, pytanie, które niektórzy Polacy nawet sobie pomyśleli, ale odpowiedź na które ich nie interesuje, pytanie, które inni Polacy zadają sobie i chcą uzyskać na nie odpowiedź, ale nie potrafią jej udzielić samym sobie, a nikt inny im tej odpowiedzi nie podsuwa, pytanie, na które odpowiedź niektórzy Polacy znają, ale ją ukrywają. Idzie o to proste pytanie: jak to jest możliwe, żeby w XXI wieku ekipa specjalistów w stosownej dziedzinie, od prawie trzech lat nie potrafiła zmierzyć wysokości parometrowego kikuta jakiegoś drzewa?

Kiedy znajdziecie jakąś odpowiedź, to podzielcie się nią na tym blogu. A później poszukajcie odpowiedzi na pytanie drugie: jak to jest możliwe, że ludzie pozwalają na to, aby naszą piękną Polską rządziła ekipa, której służby od prawie trzech lat nie potrafią zmierzyć wysokości parometrowego kikuta jakiegoś drzewa? Podzielcie się i tą odpowiedzią, ale proszę Was – zróbcie rzetelny wysiłek i spróbujcie poszukać odpowiedzi na właściwe pytania, te, które zadałem, bo odpowiedzi na pytania heurystyczne mamy w nadmiarze. Oto przykłady takich pytań heurystycznych, które zastępują moje pierwsze pytanie; od razu podaję najbardziej klasyczne odpowiedzi na te heurystyczne pytania:

1. A nie zmierzyli tego jeszcze? - Odp. No przecież wszystko jest dokładnie opisane w raporcie Millera.
2. A trzeba to mierzyć? - Odp. Nie ma znaczenia, czy samolot zawadził o drzewo metr wyżej czy metr niżej.
3. Jakie to ma znaczenie, dlaczego nie zmierzyli? - Odp. Żadnego, bo istotne jest tylko to, że ten samolot nie powinien w ogóle wystartować.

czwartek, 14 lutego 2013

Ci dwaj


Andrzej Nowak powiedział, że nie znał człowieka mądrzejszego niż Joseph Ratzinger. Nowak zaznaczył, że idzie o tych ludzi, których teksty czytał, bo Ratzingera osobiście nie poznał.


Bryan Magee w książce Wyznania filozofa napisał o tym, że kiedyś Ray Monk powiedział mu po swoim pierwszym spotkaniu z Karlem Popperem, że jak się z Popperem pogada, to człowiek wie, że gadał z wielkim filozofem, a nie po prostu z mądrym człowiekiem.

To jest ciekawa sprawa, to rozróżnienie na ludzi mądrych i na wielkich filozofów. Rzecz jasna człowiek mądry może być wielkim filozofem, a wielki filozof może być mądrym człowiekiem, ale istnieją wielcy filozofowie niebędący mądrymi ludźmi, podobnie jak istnieją mądrzy ludzie. którzy nie są wielkimi filozofami.  Mniejsza o mądrych ludzi niebędących wielkimi filozofami, natomiast oczywiście chcecie wiedzieć, których to wielkich filozofów nie uważam za ludzi mądrych, ale tego Wam nie powiem :-)

Kiedy usłyszałem, co Nowak o Ratzingerze powiedział, zacząłem się zastanawiać, kogo ja uważam za najmądrzejszego człowieka, którego teksty czytałem. Nie biorę pod uwagę starożytnych Greków czy św. Tomasza, tylko ograniczam się do autorów z dwudziestego i dwudziestego pierwszego stulecia. Ratzingera czytam od jakichś trzydziestu lat i mogę zgodzić się z Nowakiem. Kto jeszcze? Przez chwilę myślałem, że nikt, ale jest jeszcze ktoś, mianowicie Hans Urs von Balthasar.

Podam dwa przykłady tekstów autorstwa Ratzingera i von Balthasara. W encyklice Deus caritas est Benedykt XVI pisze tak:

Uwierzyliśmy miłości Boga – tak chrześcijanin może wyrazić podstawową opcje swojego życia. U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, ale jest spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie.

A w rozmowie z Michaelem Albusem opublikowanej przez Herder Korrespondenz (zeszyt 2, luty 1976) von Balthasar pytany o bilans swojego życia, mówi:

Bardzo mi przykro, ale nie potrafię tego zrobić. Jestem zbyt słabym rachmistrzem, aby pierwiastkować samego siebie. Jeżeli mogę posłużyć się obrazem: bomba, która wybuchła, nie może po fakcie zmierzyć średnicy swojego leja.

I dalej:

Żadna prawda objawiona, od Trójcy Świętej do krzyża i sądu, nie może mówić o niczym innym, jak tylko o chwale ubogiej miłości Bożej, która oczywiście jest zupełnie czymś innym niż to, co my tu „na dole” wyobrażamy sobie pod pojęciem miłości – jest mianowicie duchem i ogniem. Kto zbliża się do mnie, zbliża się do ognia.

Ci dwaj, Ratzinger i von Balthasar. Jeżeli znacie mądrzejszych ludzi, to macie cholerne szczęście.