Justyna Kowalczyk została mistrzynią świata w biegach narciarskich w kategorii zawodniczek, które nie chorują na astmę i nie biorą prochów, które bierze się wtedy, kiedy choruje się na astmę i chce się mieć dobre wyniki w narciarstwie biegowym. To znakomita informacja. Ja, na ten przykład, wolałbym być zdrowy na umyśle i bez wspomagania robić dobre wyniki w szachach, niż być przygłupem, któremu władze FIDE pozwalają w trakcie gry używać programów szachowych - Fritza, Rybki czy czego tam jeszcze. Poważnie - tak bym wolał.
statsy
sobota, 26 lutego 2011
środa, 16 lutego 2011
Cytat z Elizabeth George
Donald Tusk ma 54 lata. Monika Olejnik jeszcze więcej. Jamajka ma lat 59, a jego teść, ten, co to jest dobry w błyskawicznym pisaniu magisterek, urodził się tak dawno, że ho, ho, ho! Marek Dukaczewski urodził się w roku 1952, Wojciech Jaruzelski w 1923, Mariusz Walter w 1937, a Adam Michnik w 1946.
To nie są ludzie urodzeni wczoraj, to nie jest tak, że do roku 2007 nikt o nich nie słyszał, niczego o nich nie wiedział i nie mógł wiedzieć. Nie wiedział tylko ten, kto nie chciał wiedzieć, albo był zbyt leniwy, żeby się dowiedzieć, albo był zbyt głupi, żeby się dowiedzieć.
W tej klarownej sytuacji Kazimierz Staszewski, muzyk, w wywiadzie dla Newsweeka powiada tak:
Myślę tu bardziej o sprawach związanych z gospodarką, wzrostem cen, spadkiem komfortu życia. Sprawach, na które obecny rząd - na który głosowałem w 2007 roku, ale zaznaczam: przeciwko PiS - zupełnie nie zwraca uwagi. Więcej zresztą na wybory nie pójdę, nie ma takiej opcji.
Czyli co? W roku 2007 Kazimierz Staszewski zagłosował na PO, bo myślał, że ta egzotyczna ekipa podciągnie gospodarkę, doprowadzi do spadku cen i podniesienia komfortu życia? Wychodzi na to, że tak właśnie myślał. Ale dlaczego tak myślał? Dlatego, że mu tuskowe w telewizji powiedziały, że podciągną gospodarkę, doprowadzą do spadku cen i podniesienia komfortu życia?
Pozostaje mi tylko dać cytat z Elizabeth George:
Jezu Chryste, zlituj się nad nami wszystkimi.
To nie są ludzie urodzeni wczoraj, to nie jest tak, że do roku 2007 nikt o nich nie słyszał, niczego o nich nie wiedział i nie mógł wiedzieć. Nie wiedział tylko ten, kto nie chciał wiedzieć, albo był zbyt leniwy, żeby się dowiedzieć, albo był zbyt głupi, żeby się dowiedzieć.
W tej klarownej sytuacji Kazimierz Staszewski, muzyk, w wywiadzie dla Newsweeka powiada tak:
Myślę tu bardziej o sprawach związanych z gospodarką, wzrostem cen, spadkiem komfortu życia. Sprawach, na które obecny rząd - na który głosowałem w 2007 roku, ale zaznaczam: przeciwko PiS - zupełnie nie zwraca uwagi. Więcej zresztą na wybory nie pójdę, nie ma takiej opcji.
Czyli co? W roku 2007 Kazimierz Staszewski zagłosował na PO, bo myślał, że ta egzotyczna ekipa podciągnie gospodarkę, doprowadzi do spadku cen i podniesienia komfortu życia? Wychodzi na to, że tak właśnie myślał. Ale dlaczego tak myślał? Dlatego, że mu tuskowe w telewizji powiedziały, że podciągną gospodarkę, doprowadzą do spadku cen i podniesienia komfortu życia?
Pozostaje mi tylko dać cytat z Elizabeth George:
Jezu Chryste, zlituj się nad nami wszystkimi.
piątek, 11 lutego 2011
Mistrz użyteczności
Jak tylko wczoraj wieczorem telewizory ogłosiły, że umarł arcybiskup Życiński, to zaraz 73% blogerów napisało notki o Życińskim (a teraz, po mojej notce, będzie 73,000000001%). Jedni pisali, że odszedł wielki filozof, a drudzy dodawali, że - mówiąc precyzyjniej - TW Filozof.
Przy okazji - duża część polskiej publiczności w kwestii całej tej lustracji to jednak, choćby przy takich Czechach, intelektualne i mentalne zadupie, po prostu zadupie.
Wracając do newsa o Życińskim, że umarł. Jakby tak ktoś urodził się wczoraj i poczytał te teksty w mainstreamowych mediach elektronicznych, jakby posłuchał, co w telewizorach gadają - i tych reżimowych i tych założonych przez ojców założycieli, gdyby tak te notki blogerów poczytał, to ani chybi doszedłby do wniosku, że prawie cały naród Życińskiego czytał, teksty Życińskiego analizował, z Życińskiego wypiski robił; jednym słowem - prawie cały naród znał i cenił dorobek intelektualny Życińskiego, który to Życiński ach, jak intelektem olśniewał, ach, jaki był liberalny, ach, jak odważnie stawał do walki przeciwko zabetonowanym katolskim ortodoksom. Rzecz jasna cała wiedza, jaką na temat Życińskiego posiada szeroka publiczność bierze się z tego, co tam kto Życińskiego przeczytał w Gazecie Wyborczej albo co usłyszał w Kropce nad i, a olśniewanie intelektem z punktu widzenia szerokiej publiczności sprowadzało się do tego, że Życiński mówił, iż Rydzyk jest do dupy.
Gdybyście byli ciekawi, co ja o Życińskim myślę, to powiem, że moim zdaniem w tych swoich tekstach traktujących o filozofii nie był wcale taki znowu pistolet, a do tego mocno ględził. To już wolę Krąpca (co nie oznacza, że w ogóle najbardziej ze wszystkich wolę Krąpca; ojciec Bocheński powiedział kiedyś, że co też ten Krąpiec i Heidegger całe życie pytają, co to byt, jakby nie mieli poważnych problemów na głowie), bo też ględził, ale przynajmniej nie opowiadał głupot u Moniki Olejnik.
Mnie w całej tej sprawie śmieszy jedna rzecz, ta mianowicie, że oto umarł katolicki ksiądz, w związku z czym telewizory trąbią o tym od rana do wieczora i trąbiąc wynoszą tego księdza pod niebiosa, a ciotki Matyldy muszą, zaciskając zęby, bić brawo telewizorom. No muszą, bo ciotki Matyldy zawsze muszą bić brawo telewizorom. I nie ma jakoś tekstów autorstwa ciotek Matyld, w których to tekstach stoi, że Życiński był ciemny katol, co to wierzył w takie x, że x jest Bogiem - o nie, nie ma takich tekstów, są tylko takie, że Życiński olśniewał umysłem.
Dobra, jeszcze jedna rzecz. Idzie o to, że czasami piszę tekst, którego jestem pewien, a czasami piszę taki, którego pewien nie jestem. No nie jestem, bo idea nowa, niesprawdzona, bo bardzo możliwe, że popełniam jakiś wielki błąd. Ale to nic - teksty, których nie jestem pewien też wieszam, bo co to szkodzi?
Tego tekściora nie jestem pewien, ponieważ przyszła mi do głowy taka jedna idea, ale moja głowa funkcjonuje bez spania od ponad trzydziestu godzin, więc nie wiadomo, jaką w tej sytuacji wartość mają idee do tej głowy przychodzące. Poe napisał był tak:
Last night, with many cares and toils oppress'd
Weary, I laid me on a couch to rest —
no ale ja jeszcze się nie położyłem.
OK, do rzeczy. Zastanawiam się, jak to jest, że taki katol nie musi przejmować się tym, co mu o katolskim biskupie mówią telewizory, a ciotka Matylda musi. Co więcej - katol nie musi przejmować sę także tym, co mu o katolskim biskupie mówi Kościół, podobnie zresztą, jak ciotka Matylda. Wychodzi zatem na to, że katol ma swój rozum, a ciotka Matylda polega na rozumie Moniki Olejnik. Dlaczego tak jest? Wymyśliłem, że dlatego, iż katol wierzy w Pana Boga, a co za tym idzie, w prawo naturalne, natomiast ciotka Matylda musi znaleźć sobie jakąś nowocześniejszą doktrynę i najczęściej wybiera utylitaryzm, niezależnie od tego, czy w ogóle rozumie, czym ten utylitaryzm jest. Mówiąc inaczej - ciotka Matylda idzie za protoplastą utylitaryzmu, Protagorasem, który obwieścił był podobno, że człowiek jest miarą wszystkich rzeczy, istniejących, że istnieją, i nieistniejących, że nie istnieją.
Ciotka Matylda hołduje Benthamowskiej zasadzie użyteczności (zasadzie największego szczęścia lub najwyższej szczęśliwości), w myśl której to zasady trzeba narobić jak największą sumę szczęścia. Mnie doktryna utylitarystyczna śmieszy i uważam, że to jedna z najgłupszych rzeczy, jaką ludzie wymyślili. Nie zmienia mojej opinii fakt, że Benthama poprawiał John Stuart Mill i inni myśliciele - utylitaryzm jest śmieszny w złym tego słowa znaczeniu (bo na przykład Dan Aykroyd i John Belushi grający Blues Brothers są śmieszni w dobrym tego słowa znaczeniu).
Jest takie pojęcie odnoszące się do utylitaryzmu - mistrz użyteczności. A co to za gość, ten mistrz użyteczności? Zanim powiem, co to za gość, napiszę o malejącej użyteczności krańcowej. Autorem pojęcia użyteczność krańcowa jest Friedrich von Wieser, ekonomista zaliczany do szkoły austriackiej; u von Wiesera studiowali między innymi von Mises i Schumpeter (Nicek - no popatrz, znowu ta cholerna ekonomia w wydaniu tych cholernych Austriaków!!! :-)))). Teoria użyteczności krańcowej mówi o tym, jaka jest korzyść konsumenta z konsumpcji kolejnej jednostki określonego dobra. Teoria malejącej użyteczności krańcowej powiada z kolei, że jak człowiek konsumuje kolejne jednostki określonego dobra, to użyteczność krańcowa każdej kolejnej konsumowanej jednostki jest mniejsza, niż użyteczność krańcowa jednostki poprzedniej. Mówiąc innymi słowy - jak jakiś głodny facet gotów jest zapłacić za obiad stówę, to po tym, kiedy już zje zupę i drugie danie i jeszcze by sobie trochę podjadł, to nie da stówy za drugi obiad, ale da, powiedzmy, czterdzieści zyli. A kiedy wciągnie drugi obiad, to za trzeci będzie skłonny zapłacić najwyżej dychę, bo woli tego trzeciego obiadu nie zjeść, niż zapłacić więcej niż dziesiątaka.
Opierając się na teorii malejącej użyteczności krańcowej komuchy wszelkiej maści utrzymują progresywny podatek dochodowy, wychodząc z założenia, że jak jakiś niecny bogacz zarobi więcej, to mniej mu będzie szkoda zapłacić większy podatek od wyższych dochodów. Takie rozumowanie komuchów wszelkiej maści jest zupełnie popierdolone, co wykazał Friedrich August von Hayek w Konstytucji wolności (PWN. Warszawa 2007. ss. 302-303). Nicek, no popatrz, i znowu ta cholerna ekonomia i ci cholerni Austriacy!!! :-)))
Wracamy do naszego mistrza użyteczności oraz utylitaryzmu. Adam Swift w książce Wprowadzenie do filozofii politycznej pisze, że w przypadku zasady użyteczności zmniejszenie istniejących w społeczeństwie nierówności nie jest głównym celem, jak to sobie wyobrażają ciotki Matyldy, a jedynie możliwym efektem ubocznym. Weźmy bowiem takiego mistrza użyteczności. Jest to taki gościu, który ma nieskończone możliwości zamieniania wszelkich zasobów na użyteczność i to bez względu na to, ile tych zasobów posiada. A zatem w przypadku tego gościa zasada malejącej użyteczności krańcowej nie obowiązuje. W tej sytuacji, zgodnie z doktryną utylitaryzmu, najlepiej byłoby, gdyby wszyscy ludzie zapomnieli o egalitaryzmie i strumień wszelkich zasobów skierowali w stronę mistrza użyteczności, a on już wyprodukuje tyle tego szczęścia, że wszyscy utylitaryści dostaną orgazmu i będą mieć Niebo na Ziemi.
Mój pomysł, ten, który wpadł do mojej niewyspanej głowy, jest taki, że ciotki Matyldy wierzą w mistrza użyteczności. Nic to, że ciotkom Matyldom dochody spadają, nic to, że tuskowe zadłużają ludzi w bezprecedensowym tempie, nic to, że państwo polskie leży na łopatkach, a prezydent RP błaźni się opowiadając o zdobywaniu korony Himalajów, nic to, że Ruscy cyniczne zapowiadają, że może i tak być, że jeszcze zrehabilitują zamordowanych w Katyniu polskich żołnierzy, a telewizory pieją z zachwytu nad tą zapowiedzią - to wszystko nic, ważne jest tylko to, że mistrzowie użyteczności produkują niewyobrażalne ilości szczęścia. Na czym to szczęście polega? Tego ciotki Matyldy nie wiedzą, ale podejrzewają (i trzymają się tej wersji), że na tym, iż nie rządzi Kaczyński.
Przy okazji - duża część polskiej publiczności w kwestii całej tej lustracji to jednak, choćby przy takich Czechach, intelektualne i mentalne zadupie, po prostu zadupie.
Wracając do newsa o Życińskim, że umarł. Jakby tak ktoś urodził się wczoraj i poczytał te teksty w mainstreamowych mediach elektronicznych, jakby posłuchał, co w telewizorach gadają - i tych reżimowych i tych założonych przez ojców założycieli, gdyby tak te notki blogerów poczytał, to ani chybi doszedłby do wniosku, że prawie cały naród Życińskiego czytał, teksty Życińskiego analizował, z Życińskiego wypiski robił; jednym słowem - prawie cały naród znał i cenił dorobek intelektualny Życińskiego, który to Życiński ach, jak intelektem olśniewał, ach, jaki był liberalny, ach, jak odważnie stawał do walki przeciwko zabetonowanym katolskim ortodoksom. Rzecz jasna cała wiedza, jaką na temat Życińskiego posiada szeroka publiczność bierze się z tego, co tam kto Życińskiego przeczytał w Gazecie Wyborczej albo co usłyszał w Kropce nad i, a olśniewanie intelektem z punktu widzenia szerokiej publiczności sprowadzało się do tego, że Życiński mówił, iż Rydzyk jest do dupy.
Gdybyście byli ciekawi, co ja o Życińskim myślę, to powiem, że moim zdaniem w tych swoich tekstach traktujących o filozofii nie był wcale taki znowu pistolet, a do tego mocno ględził. To już wolę Krąpca (co nie oznacza, że w ogóle najbardziej ze wszystkich wolę Krąpca; ojciec Bocheński powiedział kiedyś, że co też ten Krąpiec i Heidegger całe życie pytają, co to byt, jakby nie mieli poważnych problemów na głowie), bo też ględził, ale przynajmniej nie opowiadał głupot u Moniki Olejnik.
Mnie w całej tej sprawie śmieszy jedna rzecz, ta mianowicie, że oto umarł katolicki ksiądz, w związku z czym telewizory trąbią o tym od rana do wieczora i trąbiąc wynoszą tego księdza pod niebiosa, a ciotki Matyldy muszą, zaciskając zęby, bić brawo telewizorom. No muszą, bo ciotki Matyldy zawsze muszą bić brawo telewizorom. I nie ma jakoś tekstów autorstwa ciotek Matyld, w których to tekstach stoi, że Życiński był ciemny katol, co to wierzył w takie x, że x jest Bogiem - o nie, nie ma takich tekstów, są tylko takie, że Życiński olśniewał umysłem.
Dobra, jeszcze jedna rzecz. Idzie o to, że czasami piszę tekst, którego jestem pewien, a czasami piszę taki, którego pewien nie jestem. No nie jestem, bo idea nowa, niesprawdzona, bo bardzo możliwe, że popełniam jakiś wielki błąd. Ale to nic - teksty, których nie jestem pewien też wieszam, bo co to szkodzi?
Tego tekściora nie jestem pewien, ponieważ przyszła mi do głowy taka jedna idea, ale moja głowa funkcjonuje bez spania od ponad trzydziestu godzin, więc nie wiadomo, jaką w tej sytuacji wartość mają idee do tej głowy przychodzące. Poe napisał był tak:
Last night, with many cares and toils oppress'd
Weary, I laid me on a couch to rest —
no ale ja jeszcze się nie położyłem.
OK, do rzeczy. Zastanawiam się, jak to jest, że taki katol nie musi przejmować się tym, co mu o katolskim biskupie mówią telewizory, a ciotka Matylda musi. Co więcej - katol nie musi przejmować sę także tym, co mu o katolskim biskupie mówi Kościół, podobnie zresztą, jak ciotka Matylda. Wychodzi zatem na to, że katol ma swój rozum, a ciotka Matylda polega na rozumie Moniki Olejnik. Dlaczego tak jest? Wymyśliłem, że dlatego, iż katol wierzy w Pana Boga, a co za tym idzie, w prawo naturalne, natomiast ciotka Matylda musi znaleźć sobie jakąś nowocześniejszą doktrynę i najczęściej wybiera utylitaryzm, niezależnie od tego, czy w ogóle rozumie, czym ten utylitaryzm jest. Mówiąc inaczej - ciotka Matylda idzie za protoplastą utylitaryzmu, Protagorasem, który obwieścił był podobno, że człowiek jest miarą wszystkich rzeczy, istniejących, że istnieją, i nieistniejących, że nie istnieją.
Ciotka Matylda hołduje Benthamowskiej zasadzie użyteczności (zasadzie największego szczęścia lub najwyższej szczęśliwości), w myśl której to zasady trzeba narobić jak największą sumę szczęścia. Mnie doktryna utylitarystyczna śmieszy i uważam, że to jedna z najgłupszych rzeczy, jaką ludzie wymyślili. Nie zmienia mojej opinii fakt, że Benthama poprawiał John Stuart Mill i inni myśliciele - utylitaryzm jest śmieszny w złym tego słowa znaczeniu (bo na przykład Dan Aykroyd i John Belushi grający Blues Brothers są śmieszni w dobrym tego słowa znaczeniu).
Jest takie pojęcie odnoszące się do utylitaryzmu - mistrz użyteczności. A co to za gość, ten mistrz użyteczności? Zanim powiem, co to za gość, napiszę o malejącej użyteczności krańcowej. Autorem pojęcia użyteczność krańcowa jest Friedrich von Wieser, ekonomista zaliczany do szkoły austriackiej; u von Wiesera studiowali między innymi von Mises i Schumpeter (Nicek - no popatrz, znowu ta cholerna ekonomia w wydaniu tych cholernych Austriaków!!! :-)))). Teoria użyteczności krańcowej mówi o tym, jaka jest korzyść konsumenta z konsumpcji kolejnej jednostki określonego dobra. Teoria malejącej użyteczności krańcowej powiada z kolei, że jak człowiek konsumuje kolejne jednostki określonego dobra, to użyteczność krańcowa każdej kolejnej konsumowanej jednostki jest mniejsza, niż użyteczność krańcowa jednostki poprzedniej. Mówiąc innymi słowy - jak jakiś głodny facet gotów jest zapłacić za obiad stówę, to po tym, kiedy już zje zupę i drugie danie i jeszcze by sobie trochę podjadł, to nie da stówy za drugi obiad, ale da, powiedzmy, czterdzieści zyli. A kiedy wciągnie drugi obiad, to za trzeci będzie skłonny zapłacić najwyżej dychę, bo woli tego trzeciego obiadu nie zjeść, niż zapłacić więcej niż dziesiątaka.
Opierając się na teorii malejącej użyteczności krańcowej komuchy wszelkiej maści utrzymują progresywny podatek dochodowy, wychodząc z założenia, że jak jakiś niecny bogacz zarobi więcej, to mniej mu będzie szkoda zapłacić większy podatek od wyższych dochodów. Takie rozumowanie komuchów wszelkiej maści jest zupełnie popierdolone, co wykazał Friedrich August von Hayek w Konstytucji wolności (PWN. Warszawa 2007. ss. 302-303). Nicek, no popatrz, i znowu ta cholerna ekonomia i ci cholerni Austriacy!!! :-)))
Wracamy do naszego mistrza użyteczności oraz utylitaryzmu. Adam Swift w książce Wprowadzenie do filozofii politycznej pisze, że w przypadku zasady użyteczności zmniejszenie istniejących w społeczeństwie nierówności nie jest głównym celem, jak to sobie wyobrażają ciotki Matyldy, a jedynie możliwym efektem ubocznym. Weźmy bowiem takiego mistrza użyteczności. Jest to taki gościu, który ma nieskończone możliwości zamieniania wszelkich zasobów na użyteczność i to bez względu na to, ile tych zasobów posiada. A zatem w przypadku tego gościa zasada malejącej użyteczności krańcowej nie obowiązuje. W tej sytuacji, zgodnie z doktryną utylitaryzmu, najlepiej byłoby, gdyby wszyscy ludzie zapomnieli o egalitaryzmie i strumień wszelkich zasobów skierowali w stronę mistrza użyteczności, a on już wyprodukuje tyle tego szczęścia, że wszyscy utylitaryści dostaną orgazmu i będą mieć Niebo na Ziemi.
Mój pomysł, ten, który wpadł do mojej niewyspanej głowy, jest taki, że ciotki Matyldy wierzą w mistrza użyteczności. Nic to, że ciotkom Matyldom dochody spadają, nic to, że tuskowe zadłużają ludzi w bezprecedensowym tempie, nic to, że państwo polskie leży na łopatkach, a prezydent RP błaźni się opowiadając o zdobywaniu korony Himalajów, nic to, że Ruscy cyniczne zapowiadają, że może i tak być, że jeszcze zrehabilitują zamordowanych w Katyniu polskich żołnierzy, a telewizory pieją z zachwytu nad tą zapowiedzią - to wszystko nic, ważne jest tylko to, że mistrzowie użyteczności produkują niewyobrażalne ilości szczęścia. Na czym to szczęście polega? Tego ciotki Matyldy nie wiedzą, ale podejrzewają (i trzymają się tej wersji), że na tym, iż nie rządzi Kaczyński.
piątek, 4 lutego 2011
Cytaty
Krótko, bo ciągle nie mogę się zebrać, żeby było długo :-) No i będę jedynie cytaty, a to dlatego, że gdybym do tych cytatów coś dodał, to wszystko by popsuł - tyle to ja z pisarstwa kumam :-)
Najpierw Roger Scruton, który w książce Kultura jest ważna pisze tak:
U sedna każdego prawdziwego rozbawienia tkwi ocena rozumowa i to ona pozwala nam się śmiać. (...) Kiedy śmieję się z czegoś, nawet samotnie, sytuuję się w wyobrażonej wspólnocie rozbawionych: ludzi, którzy oceniają tak, jak ja oceniam, i którzy reagują tak, jak ja reaguję. Uczymy się śmiać w towarzystwie i śmiech pieczętuje więź między nami. (...)
Zgadzać się w śmiechu to zgadzać się w naszych ocenach, a wymienianie się żartami jest znacznie lepszym sposobem na wypełnienie krótkiego spotkania niż wymienienie się uwagami o pogodzie, ponieważ obejmuje nie tylko przekonanie, ale również ocenę.
A teraz Francis Dunham Wormuth - cytat z The Origins of Modern Constitutionalism:
Wątpliwe, żeby demokracja mogła przetrwać w społeczeństwie zorganizowanym wokół zasady terapii raczej niż osądu, błędu raczej niż grzechu. Jeśli ludzie są wolni i równi, muszą być osądzani, a nie niańczeni.
Subskrybuj:
Posty (Atom)