statsy

wtorek, 31 maja 2011

Trawienie

Dobra, od 10 kwietnia 2010 minęło 416 dni. I co? Moim zdaniem chujów sto. OK, rozumiem, że z jednej strony Rosja, a z drugiej strony Tusk, Graś i takie tam wynalazki. Ale, na miły Bóg, nie trawię tego pierdolenia o przyjaźni polsko-radzieckiej, nie trawię tego pierdolenia o tym, że nasze państwo zdało egzamin, nie trawię tego pierdolenia o tym, że mamy nasz rząd. A Wy? Wy trawicie?

Do kurwy nędzy - czy ludzie naprawdę nie mogą być mądrzejsi od telewizorów?

poniedziałek, 30 maja 2011

88

Ktoś tam, pewnie w USA, prowadzi taką klasyfikację najgłupszych śmierci roku. Mnie najbardziej podoba się śmierć jednego prawnika z Nowego Jorku. Otóż gościu zaprosił do swojego biura żonę, dzieci i rodziców, a zaprosił po to, żeby się popisać swoimi nowymi szybami. Gościu kazał u siebie zainstalować takie szyby pancerne, co to nie tłuką się nawet wtedy, jak w nie jakaś kula z karabinu trafi. No i jak już jego żona, dzieci i rodzice zebrali się w biurze, to facet powiedział do nich mniej więcej coś takiego: - Patrzcie, jakie mam fajne szyby. - po czym napędził się i skoczył do okna. Co się wydarzyło, jak gościu do tego okna skoczył? Ano zwyczajnie - szyba poszła w pizdu, gościu wyleciał przez okno spadając na glębę z czterdziestego któregoś piętra i zabił się w ten spektakularny sposób.

Dzisiaj przeczytałem o wyczynie jakiegoś leśnego dziadka z PZPN-u, który co prawda nie zabił się widowiskowo, ale w rankingu głupoty dorównuje temu nowojorskiemu prawnikowi. Czytajcie:

Już nie tylko kibice ale i piłkarze zaczynają przeszkadzać działaczom PZPN. Delegat związku, który znajdował się na meczu drugiej ligi grupy wschodniej Znicz Pruszków - Pelikan Łowicz, kazał bramkarzowi gości Witoldowi Sabeli zakleić numer 88 na bluzie. Delegat z ramienia PZPN tłumaczył, że skinheadzi używają liczb 88 i 18, jako symboliki nazistowskiej. (...) Według delegata liczby oznaczają numery liter w alfabecie: 88 HH - heil Hitler, a 18 AH - Adolf Hitler.

To tyle, bo co tu komentować? Jedyne co można, to podziwiać erudycję leśnego dziadka z PZPN-u w dziedzinie skinheadowskiej symboliki.





sobota, 28 maja 2011

Pomożecie?

Redaktorzy naczelni różnych polskich mediów napisali protest przeciwko temu, że na Białorusi trzymają w areszcie czy tam w więzieniu Andrzeja Poczobuta, korespondenta Gazety Wyborczej. Naczelni w swoim proteście piszą:

Jedyną "winą" Andrzeja Poczobuta jest to, że wykonując swe dziennikarskie powołanie, sumiennie wypełniał obowiązek wobec czytelnika, informując o sytuacji na Białorusi. Tak oto reżim Łukaszenki, chcący uchodzić za państwo demokratyczne, walczy z wolnymi mediami i niezależnymi dziennikarzami.

I przytaczają ten oto fragment z tekstu, który Poczobut opublikował zanim Go do ciupy wsadzili:

Mam nadzieję, że moja praca przybliża chwilę, kiedy Białoruś przestanie być skansenem Europy rządzonym przez ostatniego dyktatora w tej części cywilizowanego świata, a stanie się wolnym europejskim krajem.

No dobra, ale za co wsadzili Poczobuta? Naczelni wyjaśniają:

Prokuratorzy zarzucają mu znieważenie głowy państwa i oszczerstwa wobec prezydenta Aleksandra Łukaszenki, za co grożą cztery lata więzienia.

Cała ta sytuacja z dziennikarzem Wyborczej jest obrzydliwa, obrzydliwe jest to, co białoruskie służby robią temu Człowiekowi i tu nie ma sensu niczego tłumaczyć, bo albo się to rozumie albo się jest ciotką Matyldą i żadne tłumaczenie nie pomoże. Mam natomiast dwa pytania. Pierwsze pytanie jest takie: czy Łukaszenka nie jest przypadkiem jakimś ważnym organem, chociażby głową państwa? Pytanie drugie: moglibyście podrzucić linki do protestu, którzy ci sami naczelni podpisali kilka dni temu po tym, jak u nas pokazało się, że ludzie zostali ukarani za lekceważenie organu, a w obronie głowy państwa kipisz w chałupie zrobiła chłopakowi ABW? Ja tych linków znaleźć nie mogę. To co - pomożecie?

piątek, 27 maja 2011

Rządy czterdziestolatków

Za rok w meczu o szachowe mistrzostwo świata zmierzą się obrońca tytułu, Viswanathan Anand (Indie) oraz Borys Gelfand (Izrael). Gelfand wygrał właśnie cykl meczów pretendenckich i pierwszy raz wystąpi w finale.


I ci sami panowie - fotka stąd:


Anand urodził się w roku 1969, a Gelfand rok wcześniej, będziemy więc mieć w finale dwóch szachistów, z których każdy przekroczył czterdzieści lat - Anand będzie mieć 43 lata, a Gelfand 44. Wcześniej tylko cztery razy zdarzyło się, żeby o majstra walczyło dwóch graczy, z których każdy miał ponad czterdzieści lat:

- rok 1934 - Aleksander Alechin (42) i Jefim Bogoljubow (45)
- rok 1910 - Emanuel Lasker (42) i Dawid Janowski (42)
- rok 1892 - Wilhelm Steinitz (56) i Michał Czigorin (42)
- rok 1886 - Wilhelm Steinitz (50) i ohannes Zukertort (44)

Mnóstwo ludzi jest zdumionych faktem, że w roku 2012 o tytuł będzie walczyć dwóch czterdziestolatków; co więcej, któryś z tych graczy zagra w finale w roku 2014 broniąc tytułu - ja mówię, że to będzie Anand, który na tronie siedzi od roku 2007 i jest w o wiele lepszej sytuacji niż Gelfand, bo o tytuł po raz pierwszy grał już w roku 1995 (porażka z Kasparowem), a później jeszcze trzy razy (licząc ten dziwaczny finał z Karpowem z roku 1998), podczas gdy Gelfand nie grał ani razu.

Ludzie dziwią się, że w czasach, kiedy nie można wyobrazić sobie wyczynowych szachów bez komputerów, bo przecież są programy grające, analizujące, są potężne bazy danych, jest mnóstwo serwerów do gry online, o tytuł najlepszego szachisty walczą goście mający na karku po czterdzieści parę lat. Ja zdumiony nie jestem. Co więcej - cieszę się, że jest, jak jest, bo taki a nie inny skład meczu finałowego pokazuje, że nie da się ominąć erudycji, doświadczenia i ogrania. Niby w szachach można mówić o swego rodzaju pajdokracji, ale jak przyjdzie co do czego to koronę noszą i berło dzierżą poważni panowie. No i super.

wtorek, 24 maja 2011

Zawodowcy



Paweł Beręsewicz, z zawodu pisarz, opublikował książeczkę dla dzieci zatytułowaną Zawodowcy. Obrazki do książeczki namalowała Jona Jung, z zawodu ilustratorka, a rzecz została wydana przez Wydawnictwo Literatura z Łodzi.

Pierwsza bajka jest o piekarzu Piotrku, który miał syna, Piotra juniora. No i któregoś ranka Piotrek junior się budzi i i pyta, czy ulosło. Tata, piekarz Piotrek, pyta, co urosło, na co mały mówi, że fulgonetka.

Tu wycinam w bajce dziurę i przechodzę do końcówki, która polega na tym, że piekarz Piotrek zapierdalał po całym mieście, po wszystkich sklepach, do których jego piekarnia dowozi chleb. A zapierdalał po to, żeby rozrywać te chleby i szukać. Co chciał znaleźć, to znalazł i przyniósł do domu. A przyniósł rozmaite zabawki swojego syna - furgonetkę, helikopter, wypisaną kredkę, piłkę tenisową i pełno innych ważnych rzeczy.

Do bajki jeszcze wrócimy, a teraz przechodzimy do tej egzotycznej ekipy, która zawiaduje Polską, naszą ukochaną Polską, najpiękniejszą na świecie Polską. Otóż pokazało się właśnie, że ekipa zawiadująca Polską nie umie tak zrobić, żeby na czas wybudować stadion. Wcześniej pokazało się mnóstwo innych, bardzo przykrych rzeczy, ale ta sprawa ze stadionem jest świeżutka. Właściwie to mógłbym postawić pytanie następujące: - Jak to jest, kurwa, możliwe, żeby nie zdążyć wybudować na czas stadionu?

Po tym, jak postawiłbym to pytanie, mógłbym postawić pytanie kolejne: - Jak to jest, kurwa, możliwe, żeby aż tak spierdolić wszystko, co można było spierdolić w naszej ukochanej Polsce, kraju najpiękniejszym na świecie?

Po postawieniu tego pytania mógłbym zadać pytanie takie: - A jak to jest, kurwa, możliwe, żeby parę milionów ludzi ciągle chciało tego, żeby ekipa zawiadująca Polską w dalszym ciągu nękała naszą Polskę, naszą kochana Polskę, kraj najpiękniejszy na świecie?

Te pytania można postawić, albo i nie postawić, mniejsza o to. Powiem natomiast tak - popatrzcie na tę ekipę, która zawiaduje naszą Polską, naszą kochaną Polską, krajem najpiękniejszym na świecie. Popatrzcie, jak ci ludzie się ponazywali - ten jest premierem, tamten prezydentem, następny wicepremierem, a znowu inny marszałkiem, kolejni nazywani są ministrami, a pośród nich są i takie kurioza jak Pitera, Hall, Kopacz czy Grabarczyk (przy okazji - czy ktoś jest w stanie wyjaśnić, co w tej menażerii robi Zdrojewski??????????), a na koniec mamy pełno posłów i senatorów, wśród których znajdujemy, bo tego nie da się ukryć, Halickiego czy Kidawę-Błońską. Ponazywali się ci ludzie tak, że wygląda na to, jakby to jakaś poważna ekipa była, wiecie, taka, jakie są gdzie indziej, w poważnych państwach, no bo przecież tam premier i u nas premier, tam prezydent i u nas prezydent itd. Ale w przeciwieństwie do wielu poważnych ekip zawiadujących państwem, ta nasza drużyna nie umie nawet tak zrobić, żeby stadion został wybudowany na czas.

Powiem Wam, dlaczego jest tak, jak jest, dlaczego ta nasza ekipa jest skuteczna w takim stopniu, w jakim jest skuteczna, przy czym mówiąc o skuteczności przyjmuję tylko jedno kryterium - dobro Polski, naszej Polski, naszej kochanej Polski, najpiękniejszego kraju na świecie. Idzie mianowicie o to, że ta ekipa zawodowców (tu nad wyraz sprytnie nawiązałem do tytułu książki Beręsewicza, z zawodu pisarza) działa tak, jak działa Tusk, a Tusk działa tak, jak działał Piotr junior, syn piekarza Piotrka z bajki Beręsewicza, z zawodu pisarza. Wiecie dlaczego piekarz Piotrek zapierdalał po wszystkich sklepach i rozrywał wszystkie chleby, które upiekł rano? Ano dlatego, że synek powiedział mu, że w nocy zakradł się do piekarni i do ciasta powrzucał różne zabawki i inne kredki, bo chciał, żeby urosły. Przecież tam, gdzie są drożdże, wszystko samo rośnie, nieprawdaż?

----------------------------------

DOPISEK


Ten motyw z naszą Polską, naszą kochaną Polską, najpiękniejszym krajem na świecie itd. - ukradłem Nicponiowi. Ale powiedziałem Mu o tym i jest git :-))

poniedziałek, 23 maja 2011

Śmiech

W roku 2007 Roger Scruton wydał niewielką, ale świetną książeczkę zatytułowaną Kultura jest ważna. Wiara i uczucie w osaczonym świecie [Culture Counts: Faith and Feelings in a World Besieged].

Zgodnie z tytułem Scruton utrzymuje, że... kultura jest ważna :-)) przy czym chodzi mu o zachodnią tzw. kulturę wysoką. Jedna z tez Scrutona jest taka, że kultura jest produktem ocennym, co doskonale widać na przykładzie tego, czym jest śmiech. Idzie tu o to, że zwyczaju śmiania się z różnych rzeczy nie można oddzielić od zwyczaju oceniania rzeczy jako wartych śmiechu. Według Scrutona (który oczywiście ma rację), rozbawienie zawsze jest formą oceny. Proste - żeby z czegoś się śmiać, trzeba najpierw ocenić, co jest, a co nie jest warte śmiechu.

Dobra, żeby nie przedłużać - Wespazjan Wielohorski wkleił u siebie linkę do tego oto filmiku:


Mniejsza już o kolejny wyraz fascynacji tej ekipy psim gównem, bo chcę tylko powiedzieć, że to, do czego jestem w najmniejszym stopniu zdolny w relacjach z tymi ludźmi, to wspólne z nimi śmianie się.

niedziela, 22 maja 2011

Fakty

Stadiony są zamykane, bo kibice wywieszali antyrządowe hasła. Chłopakom w Bydgoszczy gliniarze wlepili mandaty za lekceważenie organu. Jakiś wrocławski gliniarz zacynił, że przed meczem psiarnia dostała prikaz, aby wyłapywać gości z transparentami antyrządowymi i dowozić tych gości na komendę. Do studenta wbiła ABW bo się na swojej stronie nalewał z prezydenta. Wczoraj w Opolu gliniarze zatrzymali dwóch chłopaków niosących transparent o treści: Przyszła pora na antykomora. Wolność słowa jest niezdrowa; gliniarze po zatrzymaniu chłopaków dzwonili do prokuratora i pytali, czy ten transparent przypadkiem nie obraża głowy państwa czy kogo tam, ale prokurator był przytomny i kazał chłopaków puścić.

To wszystko są fakty. Niezależnie od tego, co się komu wydaje na temat tego, jakie powinno być prawo, niezależnie od tego, jakie kto ma przekonania polityczne, niezależnie od tego, czy ktoś wierzy w Pana Boga, czy nie wierzy itd. - to są fakty. I teraz tak - wysłuchałem i obejrzałem parę audycji, w których dyskutowano o tych przypadkach, nawet dzisiaj słuchałem programu Moniki Olejnik w Radiu Zet i oglądałem Kawę na ławę Rymanowskiego w TVN24. U Olejnik Halicki, czyli PO w pigułce, ciągle mówił tak: nic nie wiemy o tych sprawach, to decyzja prokuratury, szczegóły nie są nam znane, musimy poczekać, a w ogóle chodzi o to, żeby było dobrze. Tyle Halicki, co akurat oczywiste. Inni politycy i komentatorzy mówili trochę konkretniej, ale mniejsza o te wszystkie wypowiedzi. Problem jest jeden, a problemem jest odpowiedź na pytanie o to, jak to wszystko naprawdę u nas wygląda.

Jurysprudencja to bardzo ciekawa dziedzina. Zamiast jurysprudencja można mówić teoria prawa albo filozofia prawa albo teoria państwa i prawa - to nie jest istotne, idzie tylko o to, że jurysprudencja to bardzo ciekawa dziedzina. Są dwa główne sposoby podejścia do filozofii prawa - teoria prawa naturalnego (natury) oraz pozytywizm prawniczy. Zwolennicy teorii opartej na idei prawa natury mówią, że prawo stanowione powinno być zgodne z prawem naturalnym, przy czym to prawo naturalne może być ustanowione przez Pana Boga albo tak sobie istnieć, bez Pana Boga. Wyznawcy teorii opartej na idei prawa natury mówią, czym jest prawo natury, a z tego, czym prawo natury jest, wyciągają wnioski na temat tego, jak powinno wyglądać prawo stanowione. Jeśli chcecie wiedzieć, skąd zwolennicy teorii prawa natury wiedzą, czym jest i jak wygląda prawo natury, to pytajcie zwolenników idei prawa natury. Pozytywiści prawniczy mówią natomiast, że żadnego prawa naturalnego nie ma, a prawo stanowione to po prostu to, co ludzie uznają, że jest prawem - w tym przypadku nie ma mowy o jakichś heteronomicznych źródłach prawa stanowionego. Jeżeli chcecie wiedzieć, skąd pozytywiści prawniczy wiedzą, że prawo natury (naturalne) nie istnieje, to pytajcie pozytywistów prawniczych.

Jednym z nurtów w jurysprudencji, pozostającym w opozycji do nurtów opartych na idei prawa natury, jest realizm prawny (albo prawniczy -  w polskim wydaniu Historii zachodniej teorii prawa J. M. Kelly'ego mamy termin realizm prawny i tego terminu się trzymam, mniejsza teraz o to, z jakich względów). Istotę koncepcji określanej mianem realizmu prawnego pięknie wyłożył sędzia Oliver Wendell Holmes, który między innymi trzydzieści lat był sędzią Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. No i ten Holmes w roku 1897 opublikował w Harvard Law Review artykuł zatytułowany Path of the Law, w którym pisze, że aby zrozumieć to, czym prawo jest naprawdę, trzeba postawić się w położenie jakiegoś hipotetycznego złego człowieka, któremu grozi proces. Holmes pisze:

Weźmy zasadniczą kwestię, czym jest prawo. Znajdziemy autorów, którzy twierdzą, że jest to coś innego niż rozstrzygnięcia sądów w Massachusetts lub w Anglii, że jest to racjonalny system, że są to konkluzje wysnute z etyki lub przyjętych założeń, które mogą, lub nie, pokrywać się z rozstrzygnięciami. Lecz jeśli przyjmiemy punkt widzenia naszego przyjaciela, złego człowieka, stwierdzimy, że zupełnie nie interesują go założenia czy konkluzje, lecz tym, czego naprawdę jest on ciekaw, jest to, co faktycznie może uczynić sąd w Massachusetts lub w Anglii. Podzielam jego podejście. Przewidywania dotyczące tego, jak rzeczywiście postąpi sąd - i nic ponadto - są tym, co rozumiem pod pojęciem prawa.

W innym miejscu tego tekstu Holmes stwierdza, że przedmiotem nauki prawa najzwyczajniej w świecie jest tylko przewidywanie tego, kiedy siła publiczna zostanie użyta poprzez instrument, jakim są sądy.

Gdyby metodologię opisywaną przez Holmesa rozszerzyć na inne obszary, niż tylko sądy, to trzeba stwierdzić, że sytuacja w Polsce jest prosta. Niezależnie od tego, co powie Halicki czy Tusk, niezależnie od tego, że jak stwierdził Nałęcz, Komorowski informację o tym, że ABW napadła na studenta przyjął ze zdziwieniem, niezależnie od wszystkiego innego, nasz hipotetyczny zły człowiek, o ile nie jest idiotą, wie, że za wywieszanie na meczach transparentów antyrządowych stadiony są zamykane, że ABW wpada do chałupy studenta w sprawie strony internetowej, że za eksponowanie antyrządowych haseł dostaje się mandaty, że policja zatrzymuje ludzi za antyrządowe napisy na transparentach. To są fakty.

I jeszcze wyjaśnienie dla ciotek Matyld - w żadnym miejscu swego tekstu niczego nie oceniam, nie opowiadam się za którąkolwiek ze stron, nie mówię, że istnieje prawo naturalne albo że nie istnieje, nie piszę o tym, jakie prawo moim zdaniem powinno być, a jakie nie. Nic z tych rzeczy nie robię, a jedynie co robię, co stwierdzam, że w Polsce Tuska za wywieszanie na meczach transparentów antyrządowych stadiony są zamykane, że ABW wpada do chałupy studenta w sprawie strony internetowej, że za eksponowanie antyrządowych haseł dostaje się mandaty, że policja zatrzymuje ludzi za antyrządowe napisy na transparentach. Powtarzam - stwierdzam tylko, że to wszystko są fakty. I gdyby ktoś chciał się ze mną pokłócić, niezależnie od tego, w jakim stopniu jest ciotką Matyldą, nie może pokłócić się ze  mną, tylko musi kłócić się z faktami. Moim zdaniem parę milionów dorosłych ludzi to właśnie robi - kłóci się z faktami.

czwartek, 19 maja 2011

W co?

Napisałem kiedyś, że Halicki, ten z PO, to jest PO w pigułce. No bo jest. W ostatnich tygodniach w telewizjach wymiata klon Halickiego, też z PO - senator Witczak.

Tutaj jest zapis wczorajszej gaduły u Rymanowskiego - posłuchajcie sobie Halickiego. A dzisiaj w TVP INFO zadał szyku Witczak - posłuchajcie go.

W komunie partyjniacy opowiadali o przyjaźni między Polską i Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich, o wspaniałych osiągnięciach naszej gospodarki (dziesiątej na świecie) i o wielu innych idiotyzmach. Dzisiaj ekipa Tuska też opowiada o przyjaźni Polski z Rosją, o sukcesach polskiej gospodarki (zielona wyspa). A dzisiaj w audycji Minęła dwudziesta Witczak powiedział, że nie ma się co martwić tym, w jaki sposób prowadzone jest śledztwo smoleńskie, bo przecież dochodzenie prowadzą prokuratura rosyjska, międzynarodowy komitet lotniczy, prokuratura polska oraz polska komisja.

Nie jest problemem to, że istnieje Halicki i że istnieje Witczak i nie jest problemem to, że łażą po telewizjach. Tacy jak Halicki i Witczak zawsze byli, są i będą; łazili po telewizjach, łażą i będę łazić. Problem polega na czym innym, mianowicie na tym, że o ile kiedyś, za komuny, Gierek et consortes mogli sobie gadać cokolwiek, to przecież nikt nie wierzył w te gadki. Patrzcie, nie było telefonów komórkowych, nie było Netu, nie można było zaćwierkać na Twitterze, a przecież nie było w Polsce idioty, który wierzył w to, że jesteśmy dziesiątą gospodarką na świecie; jak można było w to wierzyć, kiedy wypłata ciężko pracującego człowieka starczała na zakup paru dolców u koni? W przyjaźń polsko-radziecką również nie dało się wierzyć, jeśli człowiek cokolwiek w życiu przeczytał poza podręcznikami szkolnymi i Trybuną Ludu, a jak nie przeczytał, to miał okazję oglądać ruskich sołdatów stacjonujących w naszych miastach.

Dzisiaj jest Net, są powszechnie dostępne telefony, jest parę innych gazet niż Trybuna Ludu, parę innych tygodników niż Polityka, a mimo to parę milionów ludzi w naszym pięknym kraju albo:

a) wierzy Halickim i Witczakom
b) nie wierzy Halickim i Witczakom, ale z powodów sobie znanych (albo i nieznanych, kto to wie) na Halickich i Witczaków głosuje.

Punkt a) wymaga dopełnienia - posłuchajcie jeszcze raz Halickiego i Witczaka w tych podlinkowanych zapisach rozmów i spróbujcie odpowiedzieć na pytanie: ci, którzy wierzą Halickim i Witczakom, wierzą w co?

niedziela, 15 maja 2011

Setne części sekundy i takie tam

Kolarzom torowym liczą czasy z dokładnością do tysięcznych części sekundy, sprinterom lekkoatletycznym do setnych części sekundy. Śmieszne rzeczy z tego wychodzą, no bo jak Waldek wygra lekkoatletyczny finał setki na igrzyskach olimpijskich osiągając czas lepszy od drugiego na mecie Franka o setną sekundy, to chcąc nie chcąc trzeba powiedzieć, że Waldek jest najlepszym sprinterem na świecie, a Franek najlepszym sprinterem nie jest. Oczywiście parę kolejnych biegów może wygrać Franek przed Waldkiem, ale liczy się akurat ten jeden bieg - finał olimpijski.

Szachiści grają teraz mecze kandydackie, a zwycięzca zmierzy się z Anandem w meczu o tytuł mistrza świata. No i w półfinałach po czterech rundach granych tempem klasycznym mamy dwa remisy - Kramnik zremisował cztery razy z Griszczukiem, tak samo jak Gelfand z Kamskim; jutro chłopaki będę tłuc tie-breaki: najpierw rapidy, a jak będzie trzeba to blitze.

Te zwycięstwa o setne, a nawet tysięczne części sekundy, te remisy w szachach, biorą się z tego, że w sporcie na najwyższym poziomie wymiatają ludzie, którzy w swojej dziedzinie osiągnęli maksimum tego, co dzisiaj człowiek jest w stanie osiągnąć. Nie ma już dzisiaj Bobby'ego Fischera w szachach, który w latach siedemdziesiątych dwudziestego stulecia miał kosmiczną przewagę nad resztą graczy. Co prawda Anand od paru lat siedzi na tronie, ale w żadnym meczu w obronie tytułu nie zlał nikogo tak, jak w roku 1972 Fischer zlał Spaskiego. Taki stan rzeczy mamy w każdej dziedzinie życia, przy czym w sporcie sytuacja jest najklarowniejsza, bo tu mamy do czynienia z sekundami, punktami, metrami itd., czyli z czymś, co można zmierzyć i policzyć. W innych dziedzinach życia sytuacja nie jest tak jasna, jak w sporcie, ale, na miły Bóg, o ile można zasadnie uznać, że w swojej konkurencji mistrzami są Putin czy Merkel (chociaż tu miałbym trochę zastrzeżeń, ale mniejsza teraz o to), o tyle trudno utrzymywać nie wychodząc na idiotę, że na poziomie chociażby zbliżonym d poziomu reprezentowanego przez Putina i Merkel wymiata Tusk. No i ta Tuskowa ekipa - Hall, Kopacz, Grad, Niesiołowski, Jamajka... Boże, miej litość nad nami.

czwartek, 12 maja 2011

Nie ma symetrii

Ktoś sfilmował wypowiedzi ludzi młodych, wykształconych, z wielkich miast:



Sfilmowani ludzie wiedzieli, że są filmowani, a mimo to zachowali się tak, jak się zachowali i powiedzieli, co powiedzieli. Rzecz jasna nie wszyscy oddający głos w wyborach na Tuskową menażerię są równie młodzi, równie wykształceni i pochodzą z równie wielkich miast, jak ludzie na tym filmie, a co za tym idzie, obrazu wyborców Tuskowej menażerii nie należy sobie wyrabiać tylko na podstawie tego filmiku, czy podobnych filmików. Jedno natomiast można powiedzieć z całą pewnością - nie ma symetrii między młodymi, wykształconymi, z wielkich miast i pisiorami. Gdyby walterownia miała film z nagraniem pisiora, który życzy śmierci komuś z Tuskowej menażerii, to posrałaby się z radości i puszczałaby ten film w kółko aż do wyborów. Kłopot walterowni polega na tym, że takiego filmu nie ma.

środa, 11 maja 2011

Redukcyjnie

Wiktor Suworow w rozmowie z Jerzym Jachowiczem i Krzysztofem Skowrońskim na pytanie o to, czy Ruscy są winni śmierci 96 Polaków pod Smoleńskiem, odpowiedział, że przyznali, iż są winni, jak tylko dotknęli czarnej skrzynki. I dodał, że gdyby Ruscy nie byli winni, to powinni powiedzieć, że oto tu jest ziemia pełna krwi, są ciała, jest wrak, są czarne skrzynki, jednym słowem - tu są wszystkie dowody do zbadania, ale my ich nie ruszamy, tylko zabezpieczamy i czekamy, aż przyjedzie międzypaństwowa komisja; niech przyjadą Szwajcarzy, Szwedzi, Finowie i niech badają sprawę. Jak Ruscy zrobili, to wiemy.

To, co zaprezentował Suworow, to jest wnioskowanie redukcyjne, które jest wnioskowaniem uprawdopodobniającym. Wnioskowanie redukcyjne jest niejako odwrotne w stosunku do wnioskowania dedukcyjnego. We wnioskowaniu dedukcyjnym z racji wynika jej następstwo, czyli kierunek wnioskowania jest zgodny z kierunkiem wynikania. We wnioskowaniu redukcyjnym natomiast kierunek wynikania jest taki, że idzie się od następstwa do jego racji. W książce Współczesne metody myślenia Bocheński pokazuje, że w dedukcji jest tak:

Jeżeli A, to B
A
a więc B

a w redukcji tak:

Jeżeli A, to B
B
a więc A

Istotne jest, co już powiedziałem, że wnioskowanie redukcyjne jest wnioskowaniem uprawdopodobniającym, co oznacza, że nie jest to wnioskowanie niezawodne. Zygmunt Ziembiński w Logice praktycznej daje taki przykład, że prawdą jest, że zawsze jeśli w doniczce jest zbyt sucho to kwiaty w niej marnieją, ale nie jest prawdą, że za każdym razem, kiedy kwiaty marnieją, to dlatego, że w doniczce jest sucho.

Wnioskowanie redukcyjne ma szerokie zastosowanie. Weźmy kontrole dopingowe przeprowadzane przez rozmaite związki sportowe, w tym przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Kiedy panowie ze związku sportowego przyjdą do jakiegoś sportowca i poproszą o to, żeby ten nasikał do kubeczka, czyli poproszą go o udostępnienie dowodów do zbadania, i jeżeli sportowiec odmówi nasikania, to nikt nie zawraca sobie głowy tym, czy sportowiec brał niedozwolone środki czy nie, tylko gościa się dyskwalifikuje.

W przypadku Smoleńska owo jeżeli A, to B; B; a więc A, przekłada się na: jeśli Ruscy byliby winni katastrofie samolotu, to nie udostępniliby nam dowodów do zbadania; Ruscy dowodów nam nie udostępnili, a więc są winni. To właśnie powiedział Suworow.

Teraz można sobie trochę pokombinować, bo przecież założenie, że gdyby Ruscy nie byli winni to oddaliby dowody, nie musi być prawdziwe. Można przecież przyjąć założenie takie: gdyby Ruscy byli winni, to udostępniliby dowody. Albo takie: gdyby Ruscy byli niewinni, to nie udostępniliby dowodów. Jeżeli przyjmie się to drugie założenie, to raz dwa otrzymuje się na własny użytek znakomite wyjaśnienie kwestii Smoleńskiej - oto Ruscy nie udostępnili dowodów, a więc są niewinni. Wszystko można sobie przyjąć, tylko, że... Kiedyś, jeszcze w salonie24, w jakiejś gadule na temat, mówiąc najogólniej, teodycei, Bartek (BD) (tu jest blog Bartka) kapitalnie stwierdził, że da się obronić tezę, że istnieje Bóg i jednocześnie istnieje w świecie mnóstwo zła. Da się obronić, tylko trzeba za tę obronę zapłacić. Na czym polega ta zapłata, jaka jest cena obrony tezy o jednoczesnym istnieniu Boga i zła? Ano taka, że trzeba uznać, iż Bóg nie jest wszechmogący, albo nie jest dobry, albo nie jest wszechwiedzący itd. Powtarzam - to Bartkowe stwierdzenie jest kapitalne, aczkolwiek ja się z tym stwierdzeniem nie zgadzam, a mogę się nie zgadzać dlatego, że wymyśliłem sobie najlepszą moim zdaniem teodyceę w historii ludzkości (albo sama mi się ta teodycea wymyśliła, kiedyś, w letnią noc, kiedy wyszedłem na dwór papierosa zapalić, bo w takim domu byłem, w którym papierosów nie palą, i jakkolwiek powiedzieli, że mogę sobie palić, bo jestem gościem, ważnym dla nich gościem, to podziękowałem za propozycję i nie paliłem w domu, bo przy całej swojej siermiężności kumam tyle, że jak palę u ludzi, którzy nie palą, to im śmierdzi; może więc i tak być, że mi się ta teodycea sama wymyśliła, jakkolwiek Witkacy utrzymywał, że samo się nie myśli, tak jak grzmi samo i samo się błyska).

W przypadku Smoleńska, jak zresztą w każdym przypadku, można obronić każdą tezę, ale zawsze trzeba za swoją tezę zapłacić. Na przykład: ten, kto uważa, że fakt, iż Ruscy nie oddali dowodów do badania świadczy o tym, że Ruscy są niewinni, musi przyjąć, że gdyby Ruscy byli niewinni to nie oddaliby dowodów do badania.

W książce Ewolucja Boga Robert Wright, ateista, albo, że tak powiem - w najlepszym razie agnostyk, idzie w tę stronę, że są takie sprawy - porządek moralny, miłość, prawda - które w jakiś tam sposób dają asumpt do tego, żeby kombinować w tę stronę, że jest jakiś Bóg. Bardzo oględnie to napisałem, ale tak samo ujmuje sprawę Wright. No i w końcu ten Wright pisze coś takiego:

Można by powiedzieć, że miłość i prawda to dwie podstawowe manifestacje boskości, w których możemy uczestniczyć, a uczestnicząc w nich, stajemy się prawdziwszą manifestacją boskości. Równie dobrze można by tak nie powiedzieć. Chodzi mi tylko o to, że nie trzeba być wariatem, by tak mówić.

Zanim zacytowałem Wrighta, to miałem taki plan, żeby wyjaśnić, co ja w tej swojej notce chcę powiedzieć - umyśliłem sobie, że walnę na koniec jakąś mądrość ładnie napisaną, a mógłbym, bo jeżeli cokolwiek umiem porządnie, to napisać tekst. Tak sobie zaplanowałem, ale nie zrobię tak, jak zaplanowałem, bo mi się tekst zbuntował. Po prostu uznał, że w tym miejscu mam skończyć, żeby go (tego tekstu) nie spierdolić.

Optymistycznie

W parku byłem, a tam ludzie chodzili, niektórzy z dziećmi, niektórzy jeździli na rowerach, inni na rolkach, a jeszcze inni w knajpkach siedzieli i popijali piwo i co tam jeszcze dają w knajpkach, a pogoda była piękna, to znaczy było słonecznie i ciepło. Miło było patrzeć na tych ludzi, bo to byli ludzie, którzy akurat wtedy, gdy na nich patrzyłem, wypoczywali sobie albo uprawiali sport, jednym słowem - akurat wtedy, gdy na nich patrzyłem, cieszyli się życiem.

I pomyślałem sobie, że dobrze jest cieszyć się życiem, a w cieszeniu się życiem pomaga mnóstwo rzeczy, w tym to, że państwo dobrze funkcjonuje, społeczeństwo jest zamożne, są dobre warunki do pracy itd. I jeszcze sobie pomyślałem coś takiego, że jeżeli sprawę należycie naświetlić, ujrzeć ją we właściwym kontekście, a może nawet wziąć pod uwagę stosowne aspekty, jeśli uwzględnić czynniki zewnętrzne, takie jak kryzys ogólnoświatowy czy anomalie pogodowe, jeżeli wziąć poprawkę na to, że na pewne rzeczy ludzie wpływu nie mają, a chociażby na pogodę nie mają (aczkolwiek podobno Ruscy umieją zrobić sobie dobrą pogodę w czasie ważnej parady, no ale od trzynastu miesięcy o ruskich wynalazkach w kwestii robienia pogody nie wypada mówić), jeśli zrozumieć wszelkie uwarunkowania i zdać sobie sprawę z tego, że tu w grę wchodzą również imponderabilia, i wreszcie jeśli wyzbyć się malkontenctwa i wyssanego z mlekiem matki pesymizmu, to właściwie można powiedzieć, że mamy dobrze funkcjonujące państwo, sprawną administrację, bardzo dobre drogi, świetną kolej, potężny przemysł, rozwiniętą sieć usług, media na najwyższym poziomie, niskie ceny, a ludzie porządnie zarabiają, w związku z czym nie wzniecają niepokojów społecznych. No bo czyż nie można tak powiedzieć? Przecież jeżeli sprawę należycie naświetlić, ujrzeć ją we właściwym kontekście, a może nawet wziąć pod uwagę stosowne aspekty...

Żeby było jeszcze bardziej optymistycznie, to powiem Wam, że słyszałem, iż na Euro 2012 przebojem będą długopisy z namalowanym na nich planem warszawskiego metra.

poniedziałek, 9 maja 2011

Jak bardzo odważny jest Andrzej Seremet, prokurator generalny?

Czytam sobie, że Adrzej Seremet, prokurator generalny (tak, tak, to ten PiS-owski prokurator, którego na stanowisko mianował Lech Kaczyński) chce, żeby na imprezach masowych (imprezach masowych :-))) ludziom nie wolno było zasłaniać twarzy:

Andrzej Seremet chce, by za zasłanianie twarzy w czasie imprezy masowej groziły sankcje. Obecnie osoba, która zakrywa twarz, nie ponosi za to odrębnej odpowiedzialności. Prokurator mówi, że taki krok przyczyni się do identyfikacji osób, które naruszają prawo o imprezach masowych.

Nie znam Andrzeja Seremeta osobiście i nie mam zielonego pojęcia, jakie chłop ma zdanie w rozmaitych sprawach, natomiast ciekawe, co Andrzej Seremet odpowiedziałby na pytanie o to, jak gliniarze mają potraktować kobietę, która na, dajmy na to, meczu piłkarskim, założyłaby kwef. Kobieta w kwefie wygląda tak:

Albo tak:




Moim zdaniem kobiety na zdjęciach zasłaniają twarze. No i załóżmy, że te kobiety zechcą pójść na stadion i obejrzeć mecz Legii Warszawa z Wisłą Kraków, pójdą na ten stadion, a na stadionie zasłonią twarze. Jak myślicie - czy Andrzej Seremet, prokurator generalny, jest na tyle odważny, żeby domagać się wyciągnięcia sankcji wobec tych kobiet?

Co widać i czego nie widać

Mnóstwo ludzi kombinuje w ten sposób: - Kurwa, ale to jest do dupy, żeby ten Bill Gates miał w chuj tych miliardów dolarów i żeby po prostu je sobie miał, podczas gdy za te miliardy dolarów można nakarmić tyle to a tyle milionów dzieci w Afryce albo wybudować tyle to a tyle szkół albo zakupić tyle to a tyle prezerwatyw.

Mnóstwo ludzi ma pretensje do Billa Gatesa o to, że on zamiast wydać te miliardy dolarów na jedzenie dla dzieci, szkoły czy prezerwatywy, po prostu te miliardy dolarów sobie ma.

Ludzie, którzy wkurwiają się na Billa Gatesa nie widzą tego, czego nie widzą i dlatego kombinują, jak kombinują. Rzecz jasna zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy uznają, że zdanie: Ludzie, którzy wkurwiają się na Billa Gatesa nie widzą tego, czego nie widzą i dlatego kombinują, jak kombinują jest zdaniem napisanym przez debila, ale kto jest kumaty, ten rozumie, że napisałem mniej więcej to, co napisał Frederic Bastiat w kapitalnym tekście Co widać i czego nie widać.

Wszystkim tym, którzy nie widzą tego, czego nie widać, polecam tekst, który idzie tak:

40 tysięcy złotych, tyle wyniosły koszty zniszczeń na stadionie w Bydgoszczy po zamieszkach do jakich  doszło po zakończeniu finałowego meczu pomiędzy Legią i Lechem w ramach Pucharu Polski.

300 milionów złotych, o tyle każdego dnia powiększa się dług publiczny. To jest tak jakby co dwa dni "kibole" z Platformy i PSL dewastowali jeden stadion i to zrównując go z ziemią. Dla przykładu: koszt budowy stadionu Lecha w Poznaniu wyniósł około 700 mln zł.


I dalej:

Mając 300 milionów dziennie można...
- każdego dnia budować 1000 nowych mieszkań (licząc 100 tys. za mieszkanie),
- lub co dwa dni budować nowy stadion,
- lub co trzy dni w Warszawie budować jeden most.

Tu jest jeden błąd, bo mając 300 milionów i licząc po 100 tysiaków za mieszkanie, dziennie można wybudować tych mieszkań nie 1000, a 3000.

Tekst zatytułowany Tusk dewastuje jeden stadion co dwa dni jest tutaj.

niedziela, 8 maja 2011

Kongres Polska Wielki Projekt

Przez parę dni trwał sobie Kongres Polska Wielki Projekt. Kto chciał, to oglądał sobie relacje na żywo w Necie. Teraz można oglądać materiały, które zostały powieszone. Kto chciał oglądać relacje w telewizorach to nie mógł oglądać, bo telewizory mają na głowie sprawy ważniejsze, niż relacjonowanie jakiegoś tak Kongresu Polska Wielki Projekt.

Różni ludzie wygłaszali referaty, a najfajniej, że i Jan Filip Staniłko gadał (Staniłko to w ogóle ten kongres przygotował) i Barbara Fedyszak-Radziejowska gadała, chociaż w ostatnim numerze Arcanów w tekście Dyskretny urok młodości... nieźle po Staniłce pojechała :-)

Powiadam - różni ludzie gadali i o różnych sprawach gadali. Pomyślałem sobie, że jakby tak komuchy do spółki z rządzącą menażerią zorganizowali taką kilkudniową gadułę, to co by tam gadali. Uśmiechacie się na myśl o tym, że profesor Niesiłowski referat wygłasza, i profesor Nałęcz, i profesor Kik, a po nim profesor Kuźniar, następnie Cimoszewicz i profesorka Środa, a gadułę moderowaliby redaktor Lis i redaktor Kuźniar? Ja też się uśmiecham :-)

Na zachętę referat Fedyszak-Radziejowskiej, a reszta jest na stronie popler.tv.

Zamknięte stadiony

Ludzi można podzielić na rozmaite klasy, a tych podziałów można sobie natworzyć ile kto chce. Można stworzyć klasę tych, co to wierzą w Pana Boga i klasę tych, co w Pana Boga nie wierzą. Ojciec Bocheński mówi na przykład, że Leśniewski to był geniusz, no i palił ogromną fajkę, popijał kawę i wygadywał na dwa rodzaje ludzi: tych, co to wierzą w Pana Boga i tych, co wierzą w klasy. Można ludzi podzielić na tych, co wierzą w demokrację i tych, którzy mają trochę oleju w głowie; na kibiców Poolu i kibiców innych drużyn itd. W tym tekściku chodzi mi o to, że są tacy ludzie, którzy wierzą w to, że jak jest jakieś prawo, to nie ma chuja na Mariolkę we wsi - to prawo musi być przestrzegane i jest przestrzegane, choćby nie wiem co, i są też tacy ludzie, którzy kumają, że nie ma czegoś takiego jak prawo rozumiane jako jakiś osobny od wszystkiego innego, realnie istniejący byt; ci ludzie wiedzą, że prawo to po prostu to, co powie ktoś, kto dysponuje policją, w związku z czym może napierdalać tych, którym nie podoba się to, że ten, kto dysponuje policją powiada, że prawem jest to i to (analogia jest taka, że Kuhn mówił, iż nauka to jest to, co robią naukowcy).

Parę dni temu Tusk kazał zamknąć stadiony. Pomijam wszystkie inne konteksty tego zagrania i zatrzymam się na jednym. Idzie o to, że są przygłupy, które cieszą się z powodu decyzji Tuska i utrzymują, że bardzo dobrze Tusk zrobił, bo trzeba walczyć z kibolami, i są ci, którzy powiadają, że Tusk stosuje odpowiedzialność zbiorową, a to jest barbarzyństwo, coś, co jest sprzeczne z regułami demokracji, z dobrze rozumianym prawem itd. Którzy mają rację? Otóż to jest trudna kwestia. Z pewnością nie mają racji przygłupy cieszące się z decyzji Tuska ( te przygłupy, jak zawsze, nic nie rozumieją, w związku z czym pozostają poza nawiasem prawdziwego życia), ale też trudno mi bronić tych, którzy Tuska krytykują wypowiadając mądrości o tym, że Tusk prawo psuje i takie tam.

Sprawa polega na tym, że aby zasadnie twierdzić, że ktoś prawo psuje albo łamie, czy też ustanawia złe prawo, trzeba by powiedzieć, że prawo powinno być takie i takie. Do tego trzeba by wykazać, dlaczego prawo takie i takie powinno być. A to nie jest łatwa sprawa. Generalnie jest tak, że jedni utrzymują, iż prawo stanowione powinno rymować się z prawem naturalnym, a drudzy twierdzą, że nie ma czegoś takiego, jak prawo naturalne, więc prawo stanowione to po prostu to, co ludzie sobie ustanowią.

Teraz będzie trochę historii. Był sobie taki gościu, Hans Kelsen (1881-1973), Austriak, który stworzył czystą teorię prawa. Kelsenowi szło o to, żeby zbudować taką naukę prawa (filozofię prawa, teorię prawa, jurysprudencję - do wyboru, do koloru, każdy może sobie wybrać terminologię, która mu pasuje), która jest niezależna od wszelkich metafizyk, etyk, teologii, polityki itd. Kelsen był zdania, że pojęcie Rechtsstaat (państwo prawa) to pojęcie do imentu formalne (czyli idzie o to, że jak ktoś wierzy w Rechtsstaat, to jest po prostu idiotą). No i ten Kelsen w pracy Allgemeine Staatslehre (wydanej w roku 1925) napisał takie coś:

Całkowicie pozbawione sensu jest twierdzenie, że w despotyzmie nie istnieje porządek prawny, że tam rządzi arbitralna wola despoty. Państwo rządzone despotycznie również reprezentuje pewien porządek ludzkiego zachowania. Ten porządek jest porządkiem prawnym. Odmawianie mu miana porządku prawnego jest tylko naiwnością i przekonaniem wywodzącym się z myślenia w kategoriach prawa naturalnego. To, co przedstawia się jako arbitralną wolę, jest jedynie prawną możliwością podejmowania przez autokratę każdej decyzji, bezwarunkowego decydowania o działalności podległych organów oraz uchylania czy zmieniania w dowolnej chwili norm już ogłoszonych, bądź w ogóle, bądź w konkretnym przypadku. Taka sytuacja spełnia warunki prawa, nawet jeśli uważa się ją za niekorzystną. Ma ona także dobre strony. Dowodzi tego bardzo jasno domaganie się dyktatury wcale nierzadkie we współczesnym Rechtsstaat.

Dlaczego napisałem, że trudno mi bronić tych, którzy Tuska za pozamykanie stadionów krytykują? Ano dlatego, że krytycy Tuska zachowują się tak, jakby urodzili się wczoraj i nie widzą, że Tusk idzie w stronę totalitaryzmu w najbardziej klarownej postaci (kiedy piszę Tusk, to mam na myśli wszystkie elementy, które na to pojęcie się składają, a jeżeli ktoś jest zdania, że Tusk to taki gościu, który dzięki swoim talentom i pracy został premierem i prowadzi samodzielną politykę, to temu komuś nie pomogę - jak zechce, to niech sobie do psychoterapeuty chodzi za 150 dolców za godzinę), a kiedy Tusk w stronę totalitaryzmu idzie, to nie przejmuje się takimi pierdołami, jak prawo czy demokracja i nie musi się przejmować. No bo pomyślcie - jakie znaczenie ma to, czy Tusk przejmuje się prawem, demokracją, jakimikolwiek standardami, kiedy on ma policję i rozgrzane sądy? No jakie to ma znaczenie?

***

Po meczu Legii, która z Koroną grała na pustym stadionie, ochroniarze nie pozwalali graczom Legii na spotkanie z kibicami. Popatrzcie, jakie rzeczy dzieją się w Polsce w XXI wieku (dla jasności - nie jestem admiratorem XXI wieku i nie uważam, żeby to był jakiś cudowny wiek; uważam, że wiek XXI cudowny nie jest, jeszcze nie):

czwartek, 5 maja 2011

Polska jest

Polska jest państwem nowoczesnym, jak najbardziej europejskim, o silnej i ugruntowanej pozycji międzynarodowej. Państwem silnym na tyle, że liczą się z nią inne państwa, w tym, co istotne, potężne państwa sąsiedzkie, takie jak Niemcy i Rosja. Liczą się tak, jak jeszcze nigdy się nie liczyły, bo jakby co, to raz dwa możemy te państwa napaść, albo sami, albo z naszymi mocarnymi kolegami - Francją, Anglią, USA, Chinami itd. Możemy je napaść i zrobić im dziurę w dupie; takie Peru też moglibyśmy napaść ale Peru jest bardzo daleko, więc nie musi się nas aż tak bardzo obawiać. Inne państwa sąsiedzkie, czyli Czechy, Słowacja, Litwa, Białoruś i Ukraina to już nawet nie to, że się z nami liczą - one po prostu nie mają nic do gadania, no leżą i kwiczą.

To, że jesteśmy silnym, nowoczesnym, a nawet postnowoczesnym państwem, widać na każdym kroku. Mamy gigantyczny przemysł, kapitalnie rozwinięte usługi, wymiatamy w dziedzinie najnowszych technologii, do tego mamy rewelacyjne drogi, doskonałą komunikację kolejową, ludzie świetnie zarabiają, a wobec tego, że ceny ustawicznie spadają, trudno chcieć czegokolwiek więcej. W tej sytuacji nie ma się co dziwić, że podczas gdy inne państwa europejskie przeżywają spore kłopoty, my fundujemy sobie Orliki oraz mistrzostwa Europy w nogę. Wydaje się, że w kontekście niesłychanego boomu gospodarczego, którego doświadczamy, właśnie czegoś takiego najbardziej nam trzeba - mistrzostw Europy w nogę, a trzeba nam po to, żeby trochę się zabawić po trudach rozkręcania gospodarki, trzeba nam w miły sposób wydać maluteńką część tej nadwyżki, którą dysponujemy.

O tym, że jesteśmy silnym, nowoczesnym, a nawet postnowoczesnym państwem świadczy nie tylko to, co jest, ale także to, czego nie ma. Otóż u nas nie ma afer, dajmy na to stoczniowej czy hazardowej. I żaden funkcjonariusz tajnej policji nie wykorzystuje w swoim procesie cywilnym nagrań zdobytych drogą służbową. Rząd nie inwigiluje obywateli 35 razy częściej, niż robi to rząd niemiecki. I nie do pomyślenia jest, żeby w wyborach samorządowych obywatele oddali dwa miliony nieważnych głosów.

To, że jesteśmy państwem silnym i nowoczesnym, a nawet postnowoczesnym, zawdzięczamy rządowi Donalda Tuska, a to, że mamy świetny rząd Donalda Tuska, zamiast jakiegoś chujowego rządu, zawdzięczamy mądrości i roztropności milionów Polaków, którzy w wyborach demokratycznych wybrali ten rząd, który mamy.

To, że jesteśmy silnym, nowoczesnym, a nawet postnowoczesnym państwem, widać na każdym kroku, także w mediach, z pewnością najbardziej profesjonalnych w Europie, a prawdopodobnie i na całym świecie. No bo powiedzmy sobie szczerze - czy możemy sobie wyobrazić, że w jakiejkolwiek telewizji gościem programu będzie były członek PZPR, Leszek Balcerowicz, a następnie coś tam skomentują były członek PZPR, Józef Oleksy oraz były członek PZPR, Leszek Miller, po czym na temat sytuacji bieżącej wypowiedzą się były członek PZPR, Tadeusz Iwiński i były członek PZPR, Tomasz Nałęcz?

niedziela, 1 maja 2011

Waldek J.


Waldek J. 34 lata. Żonaty, bez dzieci. Mieszkanie dwupokojowe, samochód czteroletni, 164 tysięcy kredytu do spłacenia. Miał robotę w jednej takiej korporacji, ale go wylali półtora roku temu. Waldek wie, że wylali go z powodu światowego kryzysu; chodzi o to, że światowy kryzys wymagał, aby Waldka wylali z roboty. I nic tu nie ma do rzeczy to, w jaki sposób rząd Polską zawiaduje, co więcej – rząd tak zrobił, że mieliśmy u nas zieloną wyspę i za tę wyspę Waldek bardzo jest wdzięczny rządowi, chociaż został wylany z roboty.

Teraz Waldek pracuje w firmie u teścia. Nie jest to dobra praca, bo Waldek musi siedzieć w biurze, właściwie to w takiej ciasnej kanciapie, gdzie narażony jest na spotkania z klientami, którzy u teścia kupują różne materiały na budowę. Waldek nienawidzi teścia za to, że teściu dał mu taką chujową pracę. I jeszcze za to teścia nienawidzi, że jak powiedział teściowi, że chce z córką teścia wziąć ślub tylko w ratuszu, bo taki ma światopogląd itd., to teściu powiedział: - Ja ci dam, kurwa, ślub w ratuszu. – No i Waldek wziął ślub w kościele, bo co miał zrobić niby, ale teraz za to teścia nienawidzi.

Z żoną to Waldek sam nie wie, jak mu się układa, bo podejrzewa, że żona go zdradza z takim jednym gościem z Krakowa, który pracuje we Włoszech i jest tam jakąś szychą w takiej firmie, o której Waldek nie wie, czym się ona zajmuje. Waldek nie pyta żony, jak jest, bo w końcu może się okazać, że jest nieciekawie i co wtedy, a tak to przynajmniej Waldek ma tę robotę u teścia.

Polityką Waldek się interesuje i bardzo by chciał, żeby w Polsce było społeczeństwo obywatelskie. Waldek nie wie za bardzo, jakie jest to społeczeństwo obywatelskie, ale tak sobie myśli, że może jakieś takie jak w Anglii, albo w Niemczech, albo w Szwecji. W każdym razie chodzi o społeczeństwo takie nowoczesne, gdzie ludzie dobrze zarabiają i nie muszą zapierdalać u teścia w kanciapie.

Teraz Waldek bardzo się boi, bo wiele razy słyszał w telewizji, że Kaczyński chce zaprowadzić w Polsce faszyzm, a faszyzm to jest coś zupełnie innego niż nowoczesne społeczeństwo obywatelskie. Waldek boi się, że jakby Kaczyński faszyzm w Polsce wprowadził, to mielibyśmy duszną atmosferę i musielibyśmy świętować wszystkie te bogoojczyźniane uroczystości zamiast rozwijać infrastrukturę, budować drogi, dawać młodzieży laptopy, czyli tak, jak to jest teraz – przeć ku nowoczesności. Waldek ma też takie zdanie, że gdyby Kaczyński zaprowadził w Polsce faszyzm, to nikt by nie robił zapłodnienia in vitro. Z drugiej strony Waldek zastanawia się, czy jakby Kaczyński zaprowadził faszyzm, to polepszyłoby się teściowi Waldka, bo teściu na Kaczyńskiego głosuje, a jak polepszyłoby się teściowi, to może i Waldkowi, ale jednak chyba lepiej jest, żeby teściu Waldka miał trochę gorzej, ale żeby za to nie było faszyzmu i tej dusznej atmosfery.

Dzisiaj po południu Waldek zjadł obiad (sam zjadł, bo teściu poszedł do jakiegoś kumpla papieża oglądać, a żona wyjechała w piątek niby że do przyjaciółki, która mieszka tam, gdzie nie ma ani telefonów stacjonarnych, ani zasięgu dla komórek) po czym zasiadł do kompa i napisał taki tekst na blogu:

Znowu kościół terroryzuje obywateli. Teraz tymi komuniami. I co to ma być? Kasę za komunię biorą, sukienki i garnitury drogie każą kupować, a dzieci nic z tego nie rozumieją i tylko interesują się prezentami. A państwowa telewizja za pieniądze podatników pokazuje katolickie ceremonie! Dość terroru czarnych w państwie neutralnym światopoglądowo!

To powyżej, to nie jest cytat – gdzieś mi się zgubił link do tekstu Waldka, więc napisałem tak, jak zapamiętałem. Ale może widzieliście dzisiaj gdzieś w Necie tę notkę, no wiecie – o tych komuniach, pokazywaniu papieża w państwowej telewizji i w ogóle o terrorze czarnych. Widzieliście?