statsy

niedziela, 31 lipca 2011

Może jest jakiś sposób



Ćwiczenie jest takie. Oto diagram z końcową pozycją partii. Wynik: zwycięstwo białych. Chodzi o to, żeby zrekonstruować przebieg całej gry. Mówiąc inaczej - zadanie polega na tym, żeby wyjaśnić sekwencję zdarzeń, która doprowadziła do pozycji pokazanej na diagramie. Mamy następujące dane:

1. Diagram z pozycją końcową.
2. Wynik.
3. Mamy dwa fragmenty zapisu przebiegu partii. - fragmenty te nie pochodzą z oryginalnych blankietów. Do oryginalnych blankietów nie mamy dostępu.

- fragment pierwszy:

12.bxc3 Ba3 13.Rb1 a6 14.Be2 nie odczytano 15. 0-0 b5 16. nie odczytano nie odczytano 17. nie odczytano Bb7

- fragment drugi:

19.dxc5 Nxc5 20.nie odczytano Rab8 21.Ne5 Bd5 22.nie odczytano Rfe8

Uwagi dodatkowe:

W czasie gry używano tego sprytnego zestawu, który polega na tym, że i w szachownicy i w bierkach umieszczone są takie ustrojstwa elektroniczne, które umieją tak zrobić, że kiedy gracz wykona posunięcie, to posunięcie to jest zapisywane elektronicznie i pokazuje się na diagramie ukazującym przebieg partii w Necie. Nie mamy dostępu do tego zestawu szachowego, ani do pozostałych urządzeń dokonujących zapisu przebiegu gry i pozwalających na transmitowanie pojedynku w Necie. Dodatkowo zachodzi i ta okoliczność, że z tej partii nie prowadzono transmisji internetowej.

Zgodnie z regulaminem turnieju, na którym została rozegrana ta partia, przebieg gry powinien być zarejestrowany na filmie. Niestety - nie mamy dostępu do tego nagrania, albowiem, jak poinformowali nas organizatorzy turnieju, zapisu filmowego nie ma z tego powodu, że zepsuło się urządzenie rejestrujące i nie dokonało nagrania.

Nie mamy możliwości porozmawiania ani z graczami, którzy rozegrali tę partię, ani z sędzią turnieju, ani z organizatorami, ani z kibicami, ani z nikim, kto śledził przebieg tej partii.

OK, mamy co mamy i nie mamy, czego nie mamy. Zbierzmy to wszystko do kupy i spróbujmy odtworzyć przebieg partii. Tu dam jedno wyjaśnienie - rzecz jasna da się napisać taki tekst partii, który usankcjonuje pozycję pokazaną na diagramie. Da się napisać mnóstwo takich tekstów. Chodzi jednak o to, że nie mamy pewności, który tekst jest prawdziwy.

Moim zdaniem nie damy rady wykonać zadania, ale może się mylę. Być może jest jednak sposób na to, żeby w tych niesprzyjających okolicznościach dojść do tego, co stało się w grze, której efekt końcowy widzimy na diagramie. Może jednak i my damy radę podołać zadaniu. W końcu oni jakoś sobie poradzili.

-----------------------


DOPISEK z lekko po północy

Powiem Wam, co ja zrobiłem. Otóż napisałem do Amerykanów. Do Amerykanów prowadzących stronę chessgames.com. Poszukali w swojej bazie danych i patrzcie, co znaleźli - patrzeć trzeba TUTAJ. Obok diagramu, po prawej stronie, jest zapis przebiegu partii. Kliknijcie na posunięcie 26: Bxe8 i popatrzcie na diagram.

Żeby tak zawsze się dało - napisać do Amerykanów, którzy pomogą :-)))

piątek, 29 lipca 2011

A jednak pancerna brzoza

Na konferencji, podczas której zaprezentowano raport komisji Millera, facet z GazPola zapytał, jak to jest możliwe, że brzoza spowodowała oderwanie kawałka skrzydła samolotu. Zapytał też, czy eksperci z komisji badali to skrzydło i brzozę. Miller nie odpowiedział, czy badali i dodał, że jakby tak na lotnisku chcieć brzozą rozwalić skrzydło samolotu, to oczywiście się nie da, natomiast kiedy samolot leci z prędkością 280 km na godzinę, to się da. I jeszcze gościowi z GazPola zaproponował taki eksperyment myślowy: niech pan sobie wyobrazi, co się stanie, jak pan samochodem jadącym z prędkością 280 km na godzinę walnie w brzozę.

Albo pytanie Gmyza z Rzepy, o ten rekonesans na ruskim lotnisku. Posłuchajcie, ile razy Gmyz musiał zadać swoje pytanie, żeby w końcu otrzymać odpowiedź następującą: nie, takiego rekonesansu nie przeprowadzono. Takich makabrycznych momentów było bez liku; kto nie widział, niech sobie obejrzy, pewnie zaraz będzie to w Necie.

Ludzie, jak to jest możliwe, że to Millerowskie przedstawienie odbywa się na aż tak żenująco niskim poziomie? Czy rzeczywiście nie można tych spraw poukładać tak, że nawet jak się chce zrobić jakiś wałek, to się go robi profesjonalnie? A może rzeczywiście aż takiego wałka profesjonalnie nie da rady zrobić? A może chodzi o to, że żaden profesjonalizm nie jest potrzebny, bo ludzie i tak nic z tego wszystkiego nie rozumieją?

No cóż, pozostaje nam wysłuchać tego, co powie Tomasz Hypki, po czym spokojnie rozejść się do swoich zajęć.

Na koniec jeszcze jedno - otóż być może się mylę i obejrzę tę konferencję jeszcze parę razy, więc sprawdzę, czy się mylę, ale wygląda na to, że Miller na Ruskich jest fest cięty. Tego łysego Ruska, co zadawał pytania jako trzeci od końca, Miller po prostu spuścił w kiblu

Tusk dał się wypuścić i wystąpił na konferencji prasowej. I padł na ryj, zupełnie. Pod koniec konferencji, jakaś babka, nie wiem z jakiej gazety, radia czy telewizji, zapytała, w jakie ekspertyzy prawne Tusk uzbroił się przed wylotem do Ruskich 10 kwietnia 2010 roku. Tusk odpowiedział, że nie był uzbrojony w żadne ekspertyzy, bo, jak stwierdził, nie jechał do Ruskich po to, żeby o ekspertyzach prawnych gadać.

Łapiecie, co powiedział Tusk? Dobra, w żadne ekspertyzy prawne nie musi być uzbrojony osiedlowy ślusarz, ani babka z warzywniaka w ekspertyzy prawne nie musi być uzbrojona. Ale premier rządu? Jedzie do Ruskich z TAKIEJ OKAZJI i nie ma w zanadrzu ŻADNYCH ekspertyz prawnych???!!!

Disctum sapienti sat.

---------------

Posłuchajcie Millera w audycji Minęła dwudziesta. To się w pale nie mieści.

czwartek, 28 lipca 2011

Kara, emocje, ewolucja, lewacy

Mówią, że Breivik zamordował kilkudziesięciu ludzi. Chyba ciągle nie wiadomo, ilu ludzi zamordował Breivik, bo państwo norweskie zdało egzamin do tego stopnia, że norweskie służby państwowe najpierw ogłosiły, że Breivik zamordował więcej ludzi, a później pokazało się, że zamordował mniej ludzi.. W każdym razie wielu ludzi Breivik zamordował, za co, jak twierdzą niektórzy, grozi mu najwyżej 21 lat norweskiego więzienia.

Nie mam pojęcia jaka w Norwegii jest najwyższa kara za to, co zrobił Breivik, ale to nie jest istotne (nie jest istotne, że nie wiem i nie jest istotne, jaka ta kara jest). Istotne jest natomiast to, że ludzie najzwyczajniej w świecie wkurwiają się na wieść o tym, że Breivik może co najwyżej posiedzieć 21 lat w norweskim więzieniu. Czy ludzie zasadnie wkurwiają się na wieść o tym, że Breivikowi grozi najwyżej 21 lat norweskiego więzienia? Moim zdaniem zasadnie. Co powoduje ludźmi, którzy wkurwiają się na wieść o tym, że Breivik może najwyżej posiedzieć 21 lat w norweskim pierdlu? Otóż tymi ludźmi powodują emocje. Czy to dobrze, czy źle, że w tym przypadku ludzie kierują się emocjami? Moim zdaniem to bardzo dobrze.

W 1953 swój raport opublikowała brytyjska Królewska Komisja ds. Najwyższego Wymiaru Kary (Report of Royal Commission on Capital Punishment 1949-1953). Zeznając przed Komisją Alfred Thompson ('Tom') Denning, Baron Denning, brytyjski matematyk, prawnik i sędzia, powszechnie znany jako Lord Denning, powiedział:

 

Kara wymierzana za ciężkie przestępstwa powinna stosownie odzwierciedlać odrazę, jaką wobec nich odczuwa większość obywateli. Błędem jest dostrzegać cel kary wyłączne w odstraszaniu, socjalizacji lub zapobieganiu i niczym więcej. Ostatecznym usprawiedliwieniem jakiejkolwiek kary jest nie to, że działa ona odstraszająco, lecz to, że jest wyrazem stanowczego potępienia przestępstwa przez społeczność.

 

 


Kluczowa teza: kara powinna stosownie odzwierciedlać odrazę. I znowu mamy do czynienia z emocjami. Czy emocje są ważne, czy są nawet istotne? Moim zdaniem tak. Większość ludzi intuicyjnie wie to, co powiedział Lord Denning. Niestety, wielu ludzi daje się zwieść teoriom wygłaszanym przez idiotów, w konsekwencji czego ludzie wstydzą się swoich emocji i boją się przyznać, że ich zdaniem sprawcy określonych czynów powinni być surowo karani, z karą śmierci włącznie. Dlaczego jednak emocje są ważne? Dlaczego ważne są uczucia? Antonio Damasio w książce Błąd Kartezjusza. Emocje, rozum i ludzki mózg stwierdza:

 

Uczucia, wraz ze stanami emocjonalnymi, z których się wywodzą, nie są zbytkiem. Służą one jako wewnętrzni przewodnicy i pomagają nam przekazywać innym ludziom sygnały, które mają z kolei nimi kierować.

 

Damasio, profesor neurobiologii, neurologii oraz psychologii, stawia tezę, że aby człowiek funkcjonował w pełni, nie wystarczy, że człowiek wie - on jeszcze musi czuć. Ale po co czuć, kiedy się wie? Po co emocje, kiedy się wie? Po co uczucia, kiedy się wie?  Ano po to, żeby człowiek był w pełni człowiekiem, bo samo to, że się wie, nie wystarczy.

 

 Antonio Damasio

 

Pascal Boyer, antropolog, kognitywista, w książce I człowiek stworzył bogów… stwierdza, że badania kliniczne dowodzą, iż socjopaci nie mają najmniejszych kłopotów z uznaniem swoich bandyckich czynów za czyny gwałcące normy moralne. Socjopaci wiedzą, ale nie czują. Boyer pisze:

 

Świadomość, że jakiś czyn jest moralnie naganny, nie jest osądem „moralnym”, jeśli nie powstrzymuje człowieka przed dopuszczeniem się tego czynu.

 

Boyer opisuje jak to się dzieje, że ludzie mają poczucie moralności i stawia mocną tezę:

 

Uczciwość jest opłacalna, ale pod pewnymi warunkami. Przede wszystkim trzeba wykazywać się gotowością do karania oszustów, choćby to było kosztowne. Dobrze jest zatem ulegać silnym emocjom, które pozwalają nie liczyć zysków i strat. (…) Poza tym za każdym razem trzeba przeciwstawiać się bezkarnej nieuczciwości, nawet jeśli to nie my jesteśmy jej ofiarami, ponieważ tolerowanie „wyzyskiwaczy” czyni nieuczciwość częścią dnia powszedniego i rodzi zagrożenie dla każdego z nas. Należałoby zatem karać oszustów nie tylko dlatego, że czujemy się zagrożeni, ale także ze względu na poczucie zagrożenia, jakie będą mieli inni, jeśli winowajca nie poniesie kary. Taka postać emocji jest stałym elementem relacji międzyludzkich.

 

I jeszcze jeden fragment, pokazujący, skąd te wszystkie emocje się biorą i skąd bierze się to, że emocje są istotne:

 

Rozważając współpracę nie tylko jako racjonalne działanie, ale także jako zjawisko ewolucyjne, wyraźnie dostrzegamy, dlaczego nasze predyspozycje przybierają postać emocji, a nie dociekań intelektualnych.

 

 

 Co z tego wszystkiego wynika? Wiele rzeczy. Między innymi to, że jak najbardziej normalni są ludzie, którzy wkurwiają się na wieść o tym, że Breivikowi grozi jakieś 90 dni norweskiego więzienia za każdego zamordowanego człowieka. I jak najbardziej normalni są ci, którzy chcą, aby ponieśli karę sprawcy „katastrofy” smoleńskiej. Jak najbardziej normalni są ci, którzy żądają kary dla złodziei, chociaż ci złodzieje występują w roli polityków.

 

Ludzie, którzy nie wkurwiają się na wieść o tym, że unika kary sprawca zbrodni i innych bandyckich czynów, dzielą się na dwie klasy. Do klasy pierwszej należą socjopaci, którzy wiedzą, ale nie czują. Klasę drugą tworzą lewacy, czyli ludzie dotknięci pewnym defektem mózgu, którego to defektu efekt polega na tym, że człowiek dotknięty owym defektem, kiedy na niego plują, szczerze myśli, że to pada deszcz.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Leming

W reżimowej TVP na Jedynce leci film zatytułowany Leming. Jak się na pilocie nadusi ten guzik od info o filmie, to pokazuje się taka notka:

(thriller) Gdy Benedicte i Alain przeprowadzają się na przedmieście Tuluzy, następują dziwne wydarzenia, np. odpływ zlewu w kuchni zostaje zatkany przez martwego leminga. Jest on zwiastunem śmierci.

Rzeczywiście, zatkany przez martwego leminga odpływ zlewu w kuchni to wydarzenie dość dziwne (ilu z Was miało odpływ zlewu w kuchni zatkany przez martwego leminga?). Natomiast nie jest jasne, co jest zwiastunem śmierci - odpływ zlewu w kuchni zatkany przez martwego leminga czy też martwy leming. Tak czy siak reżimowa telewizja jedzie po bandzie (czyżby wiedziała coś, czego my nie wiemy?). Czymże bowiem, jeśli nie jechaniem po bandzie, jest wieszanie notki, z której może wynikać, że zwiastunem śmierci jest leming, choćby i martwy?

środa, 13 lipca 2011

"Racjonaliści"

W sprawie stwierdzenia przez Kościół Katolicki cudu potrzebnego do beatyfikacji albo kanonizacji, racjonaliści zajmują klarowne stanowisko: mówią: - He, he, he, akurat cud. Pokażcie dowody na to, że był cud. Dopuśćcie do dowodów niezależnych od Kościoła medyków, niech oni powiedzą czy był cud, czy nie. A w ogóle to jakimś dziwnym trafem wszystkie te cuda polegają na tym, że ktoś został "wyleczony" z raka, ale jakoś nigdy się nie zdarza, żeby komuś odrosła kończyna, utracona wcześniej noga czy ręka, he, he, he.

W sprawie odrastania kończyn - nie wiem, czy stwierdzono przypadki, żeby kończyna odrosła, ale jeśli nie stwierdzono, a nawet jeśli nigdy się nie zdarzyło, żeby komuś kończyna odrosła, to być może wynika to z jednej prostej przyczyny, takiej mianowicie, że nikt w modlitwie nie prosi o to, żeby mu kończyna odrosła. Dlaczego nikt nie prosi? Ano dlatego, że ludzie mają słabą wiarę, zwyczajnie dupowaci są.

W kwestii mistyków racjonaliści też wiedzą, jak gadać: - No ale co ten mistyk? - pytają - To nic nie znaczy, że ten mistyk opowiada, że z Panem Bogiem gada. Niech mistyk da dowody! Niech on dowody da! Takie, żeby można je było zweryfikować. Do kitu jest doświadczenie mistyka, bo to nie jest doświadczenie interpersonalne.

Zarzuty o nieinterpersonalność doświadczenia mistycy, rzecz jasna, mają w dupie, o czym racjonaliści nie wiedzą.

W kwestii cudów i Pana Boga racjonaliści są zatem bardzo racjonalni. Dowodów żądają, w żadnym razie nie ufają Kościołowi i mistykom, nie dają się nabierać na opowieści biblijne, bajki opowiadane przez klechy, a nawet na pseudo-mądrości spisywane przez Tomasza z Akwinu czy Hansa Urs von Balthasara. Tacy racjonalni, precyzyjni i metodyczni są racjonaliści w kwestii cudów i Pana Boga w ogóle.

Natomiast ci sami racjonaliści (nie wszyscy, ale niektórzy, co wiem z tekstów racjonalistów i wypowiedzi racjonalistów, w tym z moich z racjonalistami rozmów) w kwestii "katastrofy" smoleńskiej nie potrzebują dowodów w postaci wraku samolotu, czarnych skrzynek, wszystkich przedmiotów, które były w samolocie, ciał ofiar...

To tyle, bo co tu więcej pisać?

---------------------------------------

DOPISEK

Anna napisała, że trzeba by rozwinąć kwestię tej modlitwy. Być może trzeba.  Tak, jak napisałem w komentarzu adresowanym do Anny, nie mam sił napisać o tym obszernie - padłem ofiarą zmęczenia materiału :-) Niemniej jednak podrzucam taki trop - to fragment z mojego tekstu Przemienienie życia w tekst:

Robert Wright, bardzo kumaty gość, w Ewolucji Boga pisze o rozmaitych lukach w różnych religiach i stwierdza, że te czary mary z modlitwą to jedna z takich luk:

Jeśli modlisz się, by ktoś wyzdrowiał, a on nie zdrowieje, to wydawałoby się, że modlitwa straciła swoją wiarygodność. Religie mają jednak zwykle sposoby na wyjaśnienie takiej porażki. Może ty, albo chory, zrobiliście coś bardzo złego, więc Bóg zsyła karę. Albo działania Boga są okryte tajemnicą.

Jakkolwiek wiedza Wrighta na temat religii jest miliony razy większa od wiedzy Magdaleny Środy na temat religii, to wiedza Wrighta ma luki. Bo to jest tak: jeżeli stwierdza się, że w danej dziedzinie odnośnie określonego problemu ludzie dopracowali się rozwiązań a, b i c, i nie wie się, że wpadli też na rozwiązanie d, to trochę to jest do dupy. Wright najwyraźniej nie zna stanowiska Józefa Bocheńskiego w kwestii modlitwy, które to stanowisko ów twardy rycerz Chrystusa (© Jacek Jarecki) opisał w liście do swojego ojca, Adolfa Bocheńskiego, datowanym na Wielkanoc 1933 roku. Bocheński pisze, że modlitwa nie ma na celu spowodowanie, żeby Bóg zrobił to czy tamto. Wyjaśnienie Bocheńskiego jest takie:

Modlitwa jest jednym z poprzedników określonej łaski, zdecydowanym: ab aeterno. Postanowiono, że łaska B przyjdzie jako skutek modlitwy A; a co więcej, postanowiono, że X wykona w danej chwili A i tylko dlatego, że modlący się (względem zapraszający księdza, aby zastosował modlitwę Kościoła) czyni tak pod presją determinacji Bożej, B przychodzi. Jak to się godzi z wolną wolą, to inna sprawa. Ale jeśli modlitwa ma mieć sens, to tylko tak: jest wtedy okazją postulowaną.

Wywód Bocheńskiego można trochę przerobić, tak, żeby łatwiej poszło z tą wolną wolą, ale mniejsza teraz o to. Chciałem pokazać, że Wright spłycił temat.

Na razie tyle :-)))

------------------------------

DOPISEK DRUGI

Jak Rolex coś napisze, to to, co Rolex napisze, przeważnie dupę urywa :-)) I dzisiaj Rolex to napisał:


Teraz krótka informacja dla ministra Jerzego Millera. Ponieważ wraz z koleżankami i kolegami przejęliśmy część rządowych obowiązków to wywołaliśmy – niechcący, przekonanie, że będziemy przejmować kolejne. No więc, panie ministrze, z tym tłumaczeniem:

http://www.transperfect.com/

Oni tam robią tłumaczeni dla FBI więc wam też zrobią. Koszt circa 100.000 za te trzysta stron, które pan napisał opierając się na notkach blogerów i bez dostępu do materiału dowodowego.

No weźcie to jeszcze raz, na spokojnie:  te trzysta stron, które pan napisał opierając się na notkach blogerów i bez dostępu do materiału dowodowego.

Nie urywa dupy?

:-)))

piątek, 8 lipca 2011

Niech szczezną tłumacze przysięgli!!!

Gazeta Wyborcza donosi:

Są kłopoty z tłumaczeniem raportu w sprawie katastrofy Tu-154. - Mała szansa, by został ujawniony w przyszłym tygodniu - mówi "Gazecie Wyborczej" źródło rządowe.

Źródło rządowe, czyli sprawa jest poważna. Czytamy dalej:

- Są pewne trudności, raport nie zostanie ujawniony w przyszłym tygodniu - mówi członek rządu. Inny z urzędników uściśla: - To dokument rządowy, dlatego zatrudniliśmy tłumaczy przysięgłych. Ogromną trudność sprawia im słownictwo techniczne.

Ogromną trudność sprawia im słownictwo techniczne! Super! Rząd RP nie umie znaleźć tłumaczy, którym słownictwo techniczne nie sprawia trudności. To co to jest za rząd?

Posłuchajcie tutaj gadki Michalikowej z Michalkiewiczem.




Michalikowa zagadnęła Michalkiewicza o raport komisji Millera, który jakoś ciągle nie może być opublikowany z powodu konieczności przetłumaczenia go na języki rosyjski i angielski, na co Michalkiewicz odpowiedział: - Sądziłem, że on [raport komisji Millera] jest przełożony z języka rosyjskiego, więc po co go przekładać z powrotem?

No dobra, co w tej przykrej sytuacji powinien zrobić premier Donald Tusk? Moim zdaniem najpierw powinien się wściec, zgodnie z tradycją, a następnie zapowiedzieć, że wykastruje tłumaczy przysięgłych oraz wyda im zakaz stadionowy.

środa, 6 lipca 2011

Łapanka bez wiedzy łapanych

Luknijcie tutaj. I sprawdźcie, czy Was te pojeby nie zapisały do swojej organizacji, bo może być tak, że Was zapisały, ktoś się dowie, że należycie do PO, rozgada na mieście i zostaniecie uznani za debili :-)))

wtorek, 5 lipca 2011

Po grecku

Stefan Hambura stawiając pytanie: Czy Premier Tusk przeczyta Raport Ministra Millera (Smoleńsk)? stwierdził, że w Polsce istnieją nowatorskie rozwiązania dotyczące „czytania” dłuższych tekstów. I przywołał sprawozdanie z 4. posiedzenia polskiego sejmu z 18 grudnia 2007 roku. Podczas tych obrad Macierewicz uparł się i koniecznie chciał się dowiedzieć, czy Tusk traktat lizboński czytał, na co Macierewiczowi Jan Borkowski, sekretarz stanu w MZS odpowiedział tak:

- W związku z uwagą pana posła Macierewicza, pytaniem, czy premier czytał traktat, skoro jeszcze nie ma wersji scalonej, pragnę poinformować, że Rada Ministrów, podejmując decyzję upoważniającą premiera i ministra spraw zagranicznych do podpisania traktatu z Lizbony, opierała się na obszernym uzasadnieniu, które jest…

Na co Macierewicz: - Ale czy czytał?

I dalej Borkowski: - ...na obszernym uzasadnieniu, które jest…

Macierewicz: - Znaczy, nie czytał.

Borkowski: - Przepraszam, odpowiem i na to....Rada Ministrów oparła się na obszernym uzasadnieniu, które jest efektem ekspertyz prawnych przygotowanych dla rządu. I myślę, że to jest podstawowa forma pracy rządu. Dlatego nie jest istotne, w jakim stopniu kto jest oczytany w poszczególnych dokumentach. Istotna jest znajomość całości, którą rząd posiadał, podejmując taką decyzję.

Macierewicz: - Ale to dziękuję za informację.

Borkowski: - Przepraszam, to nie jest...

Szmajdziński, który wtedy obradom marszałkował: - Proszę państwa o zachowanie spokoju. Proszę bardzo, panie ministrze.

Borkowski: - To nie jest streszczenie traktatu. To jest uzasadnienie z wykazaniem wszystkich argumentów, które stają się podstawą do podpisania traktatu.

Macierewicz: - Nawet streszczenia nie czytał, tak?

Szmajdziński: - Panie pośle, bardzo bym prosił... Pewnie w takim samym zakresie czytał premier jak prezydent. Proszę bardzo, panie ministrze.

Cała ta gadka jest na stronach 108-109.

Najprawdopodobniej Szmajdziński mylił się przypuszczając, że Tusk w takim samym zakresie traktat czytał, w jakim czytał traktat Lech Kaczyński. Co by nie mówić o ś.p. L. Kaczyńskim, to on ważne dokumenty czytał i rozumiał. W książce Łukasza Warzechy Lech Kaczyński. Ostatni wywiad [Prószyński i S-ka. Warszawa 2010. s. 263.] panowie rozmawiają na temat traktatu lizbońskiego i Warzecha pyta:

- Jak Pan ocenia na podstawie swoich rozmów z szefami innych państw Unii ich znajomość dokumentu, który mieli zatwierdzić?

L. K. - Bywało, że rozmawiałem z nimi o sprawach, które były dla nich kompletnym zaskoczeniem - na przykład kwestia dzielonych kompetencji. Powszechnie znane było właściwie tylko zagadnienie systemu głosowania.

Ł. W. - Nie czytali traktatu?

L. K. - Oczywiście, że nie. Zaskoczyło mnie, że dyskutowano na tak wysokim poziomie ogólności.

To, co mówił Borkowski i to, co powiedział L. Kaczyński doskonale charakteryzuje Tuska, gościa, który jest w stanie funkcjonować jedynie na wysokim poziomie ogólności. Wyobraźcie sobie, że jakiś marny szachista, który wie tylko tyle, że w debiucie trzeba opanować centrum, a zatem szachista grający jedynie na wysokim poziomie ogólności, próbuje swoich sił z mocnymi graczami, którzy nie lenią się, tylko rzetelnie teorię studiują i którzy mają dar od Boga polegający na tym, że są w stanie tę teorię zrozumieć i przyswoić. Jaki wynik w konfrontacji z tymi szachistami osiągnie gracz wymiatający tylko na wysokim poziomie ogólności?

I jeszcze jedna scenka. Ojciec Bocheński chyba 19 razy latał za ocean żeby w USA wykłady prowadzić. Podczas jednego z tych pobytów w Stanach z jednym profesorem od Arystotelesa poszedł Bocheński na herbatę i mówi temu profesorowi, że ten profesor źle Arystotelesa wykłada, bo Arystoteles nie napisał tych rzeczy, o których profesor opowiada studentom, że napisał. Profesor z Bocheńskim się nie zgadza, na co Bocheński profesorowi pod nos tekst Arystotelesa podsuwa i mówi:

- Niech pan czyta.

A wtedy ten profesor: - Ja po grecku nie umiem.

Bocheński: - Jak to - nie umie pan po grecku?

Profesor: - Nie umiem i uważam, że Arystotelesa nie należy czytać w oryginale, bo można zbłądzić; trzeba czytać komentatorów.

Z Tuskiem jest wiele problemów ale być może problem podstawowy polega na tym, że Tusk najzwyczajniej w świecie po grecku nie umie.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Back in the U.S.S.R.

Ojciec Bocheński stwierdził, że jak na jakimś spędzie logików przemawia facet, który nie opowiada bajek, tylko gada pięknym językiem, precyzyjnie, rzeczowo i wykazuje świetną erudycję w dziedzinie, to publiczność podejrzewa, że to jest Polak. Owszem, nie mamy literatury na miarę literatury angielskiej, francuskiej czy, zdaniem wielu, rosyjskiej (żeby zaprzeczyć tej tezie trzeba by zaatakować Gombrowicza :-) ale rozumiemy co napisali Anglicy, Francuzi czy Rosjanie. Nie mamy filozofii na miarę filozofii niemieckiej, angielskiej czy francuskiej, ale nadążamy za największymi w tym sensie, że rozumiemy, co najwięksi powiedzieli. Kiedy św. Tomasza z Akwinu zapytano, za co najbardziej jest wdzięczny Bogu, to powiedział, że za to, iż zrozumiał każdą stronę tekstu, którą przeczytał. To jest kapitalne stwierdzenie, kapitalne stwierdzenie geniusza, który jest człowiekiem pokornym. Nie być wielkim twórcą to żaden wstyd, ale rozumieć wielkich twórców to rzetelny powód do dumy.

Kiedy piszę my, to mam na myśli nas, a nie ich. Chyba to jest jasne?

Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy cieszyć się z tego, że jesteśmy prowadzeni do Azji. Ale czy z tego, że jesteśmy prowadzeni do Azji są w stanie zdawać sobie sprawę ci, którzy nie rozumieją żadnej strony tekstu, którą przeczytali?

Na koniec piosełka Beatlesów z Białego Albumu:

Kolaboranci i patrioci

W czasach dawniejszych, jak pewien dżentelmen z Londynu wybrał się na jakieś zadupie w jakimś zacnym hrabstwie i zamieszkał w jakimś przemiłym pensjonacie i jak pierwszy raz zaszedł do przytulnego miejscowego pubu i kiedy zapytał barmana, czy barman ma może Daily Telegraph, to barman spytał: - Życzy pan sobie numer dzisiejszy czy wczorajszy? - Na co dżentelmen z Londynu: - Dzisiejszy, rzecz jasna. - Na co barman: - W takim razie, sir, zapraszam jutro.

Tak było kiedyś, a dzisiaj jest na odwyrtkę. Oto na stronie w polityce.pl czytam sobie w niedzielę to, co Uważam Rze opublikuje w poniedziałek. A opublikuje m.in. wywiad z Rymkiewiczem, w którym to wywiadzie Rymkiewicz mówi:

Istnieją, tuż obok siebie, dwie Polski – a jeśli istnieją dwie Polski, to muszą też istnieć dwa narody Polaków. Te narody oddzieliły się od siebie i zaczęły wieść życie osobne kilkaset lat temu. Jeden to naród patriotów, drugi – naród kolaborantów.

Ten podział na patriotów i kolaborantów jest bardzo ciekawy ale przysparza mnóstwo kłopotów. W ogóle rozważania dotyczące fenomenu takiego, jak naród, mogą być bardzo ciekawe. Z narodem jest trochę tak, jak z czasem. Św. Augustyn napisał: Quid est ergo tempus? Si nemo ex me quaerat, scio; si quaerenti explicare velim, nescio [Czymże więc jest czas? Jeśli nikt mnie o to nie pyta, wiem; jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć, nie wiem]. Chyba podobnie jest z narodem - niby każdy wie, co to naród, ale jak komuś wytłumaczyć, czym naród jest? Według jakiej zasady jednego da się zaliczyć do określonego narodu, a drugiego nie?

Przedostatni numer PRESSJI (teka XXII/XXIII) zatytułowany jest Polska ejdetyczna. No i piszą w tych PRESSJACH, że na rozmaite sposoby można ujmować wspólnotę narodową. Można naród rozumieć jako etnos, czyli wspólnotę o charakterze biologicznym. Można też rozumieć naród jako etos - wspólnotę kulturową ufundowaną na wspólnych doświadczeniach historycznych - tu pojawią się zjawiska takie, jak język, wartości, wierzenia, prawa, obyczaje. I można wreszcie rozumieć naród jako eidos, czyli wspólnotę opierającą się przede wszystkim na określonej idei filozoficznej. I weźmy teraz tych Rymkiewiczowskich patriotów i kolaborantów - czy w kontekście etnosu da się wyróżnić dwa narody Polaków: kolaborantów i patriotów? Zdaje się, że nie, chociaż nie wiadomo. A w kontekście etosu? Chyba się da. A w kontekście eidosu? Pewnie też się da, ale nie zawsze, bo wszystko zależy od tego, o jaką ideę idzie.

A weźmy takiego Pawlaka, co ten kontrakt gazowy z Ruskimi wynegocjował. On kolaborant jest, ten Pawlak, że się na zbójecką cenę zgodził i w dużym stopniu Polskę od Ruskich uzależnił, czy może patriota, który na długie lata zapewnił nam bezpieczeństwo energetyczne? A ś.p. Lech Kaczyński, to kto? Kolaborant, co zdradziecki, skutkujący utratą suwerenności traktat podpisał, czy patriota, który działał w interesie Polski?

Inne ciekawe pytanie jest takie, ilu ludzi i jak bardzo poważnie zastanawia się nad zjawiskami takimi, jak naród. Po mojemu to z narodem jest tak, jak z czasem, ale też tak, jak z religią. Zapóźnionym racjonalistom wydaje się, że, jak w książce Kultura jest ważna pisze Roger Scruton, wychowanie religijne polega na przekazie doktryn o Bogu, człowieku i stworzeniu. Zapóźnieni racjonaliści myślą, że np. w katolskich rodzinach rzecz wygląda tak, że jak dziecko zaczyna coś kumać, to rodzice kładą dzieciakowi do głowy prawdy o tym, że jest Bóg, który występuje w trzech osobach, który stworzył świat ex nihilo, w związku z czym nie mogło być Wielkiego Wybuchu, bo skoro coś wybuchło, to już musiało być, który w sześć dni z niczego stworzył świat, a siódmego dnia odpoczął, że stwarzając świat w sześć dni Bóg stworzył wszystkie gatunki zwierząt i roślin, co raz na zawsze obala teorię ewolucji biologicznej, że Matka Boska była niepokalanie poczęta i że niepokalane poczęcie Najświętszej Marii Panny to coś zupełnie innego od poczęcia z Ducha Świętego, albowiem rezultatem poczęcia z Ducha Świętego jest narodzenie Jezusa, który po wsze czasy uobecnia się za przyczyną transsubstancjacji itd. Zdaniem Scrutona wychowanie religijne doktryną zajmuje się w niewielkim stopniu, bo wychowanie religijne to przede wszystkim rytuały, maksymy i opowieści, których celem jest wychowanie moralne, czyli, jak ładnie ujmuje to Scruton, nauczenie wychowanków, co mają robić, a przede wszystkim, co mają czuć w codziennych okolicznościach ludzkiego życia. Mało kto rozumie, jak ważne jest to, żeby w codziennych okolicznościach życia czuć raczej to, a nie tamto, ale to temat na innego tekściora.

Ilu ludzi zastanawia się nad zjawiskiem, jakim jest naród? I czy w ogóle trzeba się nad tym zjawiskiem zastanawiać? A jak ktoś się nie zastanawia, to należy do narodu czy nie? Czy można należeć do narodu rozumianego jako eidos nie zawracając sobie głowy rozmyślaniami nad jakąkolwiek ideą filozoficzną mającą stanowić dla narodu fundament? A znowu ilu i jakich wartości można nie podzielać, żeby jeszcze się do narodu kwalifikować? Jakich tradycji narodowych można nie kultywować i nie znać, żeby się jeszcze jakoś w narodzie zmieścić? A Konrad Niklewicz, rzecznik polskiej prezydencji, który wedle relacji Łukasza Warzechy (od 6 minuty i 17 sekundy) stwierdził, że tradycyjna polska kuchnia to np. schabowy i pokrojone ogórki ze śmietaną, należy do któregoś narodu Polaków, czy nie, a jeśli należy, to do którego - kolaborantów czy patriotów?

Ale i inne pytania się pojawiają. Czy jak ktoś się nad kwestią narodu nie zastanawia, to czy może być patriotą z tego powodu, że postępuje jak patriota? Czy można być patriotą nieświadomie, niejako en passant? A czy nieświadomie, niejako en passant można zostać przedstawicielem narodu Polaków-kolaborantów? Przecież ilu może być tych świadomych kolaborantów? Ciotka Matylda z nikim świadomie nie kolaboruje, oczywiście przede wszystkim z tego powodu, że nikt z ciotką Matyldą kolaborować nie chce, ale też i ciotka Matylda nie funkcjonuje w ten sposób, że ma pragnienie kolaborowania z Ruskimi, Niemcami, czy z kim tam jeszcze; ciotka Matylda po prostu podczas wyborów głosuje na tych, którzy, jak się zdaje, w opinii Rymkiewicza zasługują na miano kolaborantów. A głosuje na nich najzwyczajniej w świecie dlatego, że słucha gazet i telewizorów, chce żeby były małżeństwa homoseksualistów oraz dużo tolerancji, rozśmiesza ją Kuba Wojewódzki, a przede wszystkim bardzo boi się powrotu strasznych kaczystowskich czasów, kiedy to panował terror, była duszna atmosfera i Ziobro oskarżył doktora G.

Ta intencja lub brak intencji to sprawa kluczowa jeśli idzie o to, kto jest kolaborantem, a kto nie. Żebyśmy mieli jasność - nie twierdzę, że jeśli ktoś nie ma intencji kolaborowania, to nie może być kolaborantem; po prostu pytam. Ale tych spraw kluczowych jest wiele, a najbardziej fundamentalna jest taka: żeby powiedzieć, kto jest kolaborant, a kto patriota, to trzeba się do czegoś odnieść. Co jest tym czymś, co jest tym punktem odniesienia? W przywoływanych już PRESSJACH postawili tezę, że polskim eidosem jest wolność, że polskość to wolność. I tu dopiero zaczynają się schody, z powodu tej wolności, ale to znowu temat na inny tekst. OK, dla ekipy PRESSJI polskość to wolność. Czym jeszcze jest lub może być polskość?