Okazuje się, że to Michał Boni
stanie na czele rządowej rady monitorującej przejawy „mowy nienawiści”.
Ministrowi, zarejestrowanemu przez SB jako TW "Znak", nie podobają
się m.in. treści kazań głoszonych w kościołach.
Moja teza jest taka, że zawsze
gdzieś tam na początku jest moralność, zawsze gdzieś tam na początku jest
etyka, zawsze gdzieś tam na początku jest cnota (tak, jak cnotę rozumieli Grecy
czy św. Tomasz z Akwinu – ci ludzie dobrze wiedzieli, co to jest cnota i po co
jest cnota; temat jest olbrzymi i nie ma tu miejsca na osobny wykład dotyczący
moralności, etyki i cnoty). Niezależna oddała dobry strzał przypominając, że
Boni był współpracownikiem komunistycznej bezpieki. To, że twierdzę, iż
niezalezna.pl oddała dobry strzał pisząc, że Boni był współpracownikiem
komunistycznej bezpieki, nie jest mową nienawiści, albowiem już w roku 2007
Boni przyznał się do współpracy, o czym Gazeta Wyborcza napisała tak:
Michał
Boni, wymieniany jako kandydat na ministra pracy w rządzie Donalda Tuska
przyznał się do podpisania deklaracji współpracy z SB. Jak tłumaczył, zrobił to
w 1985 roku pod wpływem szantażu. - Jest mi wstyd i żałuję. Przez wiele lat
żyłem z presją tego upokorzenia i lęku przed utratą twarzy. W końcu jednak uznałem,
że od strachu, upokorzenia i poczucia błędu, ważniejsza jest pokora - mówił
Boni na konferencji.
I
teraz tak – kiedy człowiek wie, że Boni współpracował z komunistyczną bezpieką,
to weźmie pod uwagę ów fakt współpracy dokonując oceny Boniego. To, jak kto
Boniego oceni, jest pochodną tego, jakie kto wyznaje poglądy w kwestii
moralności, etyki czy cnoty. Znowu – to duży temat, którego teraz rozwijać nie
mogę, ale też nie martwię się tym, że nie mogę, bo przecież nie piszę dla
idiotów.
Niezalezna.pl
pisze dalej tak:
Na
antenie radia TOK FM Boni zapewniał, że rząd nie wprowadza cenzury, choć w
dalszej części swojej wypowiedzi tłumaczył, że wprowadzenie swoistej „tamy
przeciwko obojętności na mowę nienawiści” jest konieczne.
Za
cel swojej działalności Michał Boni obrał głównie internet oraz... kościoły,
zwłaszcza te, w których księża w czasie homilii ośmielają się mówić krytycznie
o władzy.
-
Nie będzie żadnej cenzury. Nikt tu niczego nie będzie blokował. Chodzi o to,
żeby po prostu troszkę inną normę wprowadzić w tym, co się dzieje na forach
internetowych, ale też w kościołach w czasie niedzielnych kazań. Padają tam
słowa poza normą deprecjonujące polski rząd – mówił Boni w TOK FM.
Oryginalne
jest stwierdzenie Boniego, że rząd nie wprowadza cenzury, a jedynie zamiaruje
wprowadzić tamę przeciwko obojętności na mowę nienawiści. Stwierdzenie Boniego
pokazuje, że język to istotny element naszego życia, element, za pomocą którego
można, między innymi, zrobić ludziom wodę z mózgu.
Kiedy
na portalu niezalezna.pl przeczytałem te słowa, jakoby
wypowiedziane przez Boniego: - Chodzi o to, żeby po prostu
troszkę inną normę wprowadzić w tym, co się dzieje na forach internetowych, ale
też w kościołach w czasie niedzielnych kazań. Padają tam słowa poza normą
deprecjonujące polski rząd, - bardzo byłem ciekaw, czy Boni rzeczywiście tak
powiedział. Wysłuchałem zatem rozmowy, którą z Bonim przeprowadziła Janina
Paradowska (Paradowska jest jedną z tych dziennikarek, które mówią dlatego, bo – posłuchajcie od 2 minuty 52 sekundy). Okazało się, że
Boni nie powiedział tak, jak niezalezna.pl napisała, że powiedział. Boni
mianowicie powiedział tak (od 8 minuty 11 sekundy): - I oczywiście żadnej
cenzury, nikt tu nie będzie niczego blokował, tak, tylko po prostu trzeba
troszkę inną normę wprowadzić, tego, co się dzieje na forach, jak powiedziałem,
ale tego co się dzieje podczas niedzielnych kazań w wielu kościołach, gdzie też
padają słowa deprecjonujące, i to w sposób poza normą, polski rząd.
Nie wiem dlaczego ludzie z portalu niezalezna.pl po
prostu nie przepisali dokładnie słów Boniego, ale warsztat ludzi z portalu
niezalezna.pl nie jest istotny; istotne jest to, co powiedział Boni. A Boni
powiedział, że on, Boni, wie, jaka powinna być norma, do której powinni
stosować się księża wypowiadający podczas niedzielnych kazań słowa deprecjonujące
polski rząd.
Jak już napisałem to ostatnie zdanie, to chciałem dać
cytat z Richarda Rorty’ego, który kapitalnie wyśmiewa filozofów moralnych
pytając o to, jakie to ci filozofowie mają kwalifikacje predestynujące ich do
tego, żeby o moralności mówić coś ważniejszego, niż mówią pozostali ludzie.
Zrezygnowałem jednak z tego cytatu, bo uznałem, że zamieszczenie fragmentu z
tekstu Rorty’ego (z książki Filozofia jako polityka kulturalna) mogłoby
skutkować tym, że niektórzy Czytelnicy uznaliby, że obrażam Ich inteligencję.
Dobra, istota sprawy jest taka, że Boni, który
współpracował z komuszą bezpieką, dzisiaj, w roku 2012, idzie sobie do radyjka,
gdzie w rozmowie z Paradowską obwieszcza, że on, Boni, jest strażnikiem, a może
nawet twórcą, norm regulujących to, co księża mają mówić na kazaniach.
Wydawać się może, że nawet ci, którzy nic nie rozumieją z
tego, co się wydarzyło w Mirosławcu i w Smoleńsku, którzy nie dziwi to, że do
Polski sprowadzamy niemiecki cukier, którzy nie wyciągają żadnych wniosków z
tego, że zadłużenie Polski wynosi około biliona złotych, którzy nie umieją
odpowiedzieć na pytanie, gdzie się podziała forsa wydana na autostrady, skoro
autostrad nie ukończono, a mnóstwo firm najęty do budowy zbankrutowało, powinni
zrozumieć konsekwencje tego, o czym mówi Boni. Mnie się jednak nie wydaje,
że każdy powinien zrozumieć to, co mówi Boni. Nie wydaje mi się dlatego, że
wiem, iż ludzie są naprawdę świetni w sztuce nierozumienia rzeczy
najprostszych. A o to, dlaczego ludzie są świetni w sztuce nierozumienia rzeczy
najprostszych, pytajcie naukowców.