statsy

czwartek, 31 grudnia 2009

Noworoczne życzenia, ale nie moje :-)

Wyborcza na pierwszej stronie wydrukowała dzisiaj takie oto życzenia:

Żeby świat nas w gospodarce dogonić nie był w stanie, a poza tym: nowych dzieci, wnuków i innych przyjemności z życia.

Super. Ale jak to niby mamy zrobić, żeby nas Chińczycy w gospodarce nie przegonili? A także Hindusi i Brazylijczycy? To co - mamy zrezygnować z wywalania miliardów na "walkę z globalnym ociepleniem"? Mamy odpuścić wszystkie te prawa pracownicze, płace minimalne, silne związki zawodowe, wyrównywanie szans, zapobieganie wykluczeniom społecznym?

A znowu z nowymi dziećmi jak ma być? Wiadomo, że nowe dzieci są potrzebne, żeby zapierdalały na emerytury dla dziadków, bo taki mamy system. Ale skąd wziąć te nowe dzieci? Czyżby Wyborcza miała zamiar walczyć z propagowaniem homoseksualizmu, czyżby zaczęła nawoływać do penalizowania aborcji, czyżby uznała, wbrew Magdalenie Środzie, że Kościół Katolicki nie jest źródłem patologii w rodzinie, a sama rodzina jest czymś wspaniałym? A może idzie o to, że ciemne katoliczki mają rodzić dzieci, a państwo już te dzieci przerobi na Nowych, Właściwych Człowieków?

Jest się nad czym zastanawiać, w ten ostatni dzień roku Pańskiego 2009.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Życzenia



Na Syberię wyjeżdżam, więc z netem będzie nietęgo - więcej będę przy lampie naftowej z cudownymi ludźmi gadał, wódkę pił, obficie jadł. Jednym słowem - będę smakował życia :-)) Dlatego już teraz Wszystkim, którzy tu zaglądają, z okazji Bożego Narodzenia mówię: Dobrego.

Miejcie, Kochani, dobry czas. Cieszcie się Świętami. Nie po to dobry Bóg przyszedł do nas, żebyśmy byli posranymi smutasami, którzy zadają szyku odziani w debilne dekadenckie ubranka; dobry Bóg przyszedł do nas po to, żeby nam dać nadzieję, więc nie róbmy pały i cieszmy się :-)))

Ja cieszę się na te Święta ja szalony; poza wszystkim innym, dostanę, jak co roku, kolejny tom Coplestona :-)))

Z Bogiem.

środa, 16 grudnia 2009

Deo gratias

W istocie jednak ten elitarny instytut zajmował się fabrykowaniem mitologii. Zatrudnieni w nim luminarze nauki zniekształcali prawdę i odpowiednio dobierali i wytwarzali dowody. (...) Niektórzy naukowcy świadomie manipulowali odkryciami, inni robili to bezrefleksyjnie, nie zdając sobie sprawy, że ich przekonania polityczne wywierają wielki wpływ na prowadzone badania.

Tak pisze Heather Pringle. A o kim Pringle pisze? Otóż Pringle pisze o "naukowcach" zatrudnionych w Ahnenerbe Forschungs und Lehrgemeinschaft. Ahnenerbe to był taki instytut założony w 1935 roku przez Heinricha Himmlera i jego współpracowników po to, aby prowadzić poszukiwania mające wykazać wielki dorobek historyczny przodków Niemców, nawet w epoce paleolitu. Nieźle poczynali sobie ludzie z Ahnenerbe, ale o tym może kiedy indziej. Dzisiaj chciałem tylko dać wyraz mojej radości z tego, że tamte czasy minęły bezpowrotnie. I pomyśleć, że to było tak niedawno temu. Było, ale już nie ma i nie będzie. Dzisiaj żaden instytut nie zajmuje się fabrykowaniem mitologii, żadni naukowcy nie wytwarzają dowodów ani ich nie fałszują - w ogóle polityka nie ma nic do gadania jeśli chodzi o niezależność prowadzenia badań naukowych. Deo gratias, że jest jak jest!

*
Cytat pochodzi z: Heather Pringle. Plan rasy panów. Instytut naukowy Himmlera a Holocaust [The Master Plan: Himmler's Scholars and the Holocaust]. Zysk i S-ka. Poznań 2009.

wtorek, 15 grudnia 2009

C2Ł0W1€K

W drugim numerze literackiego pisma Opowieści jest taki kawałek Piotra Zygmunta zatytułowany C2Ł0W1€K. C2Ł0W1€K zaczyna się tak:

74052212259...
29...
DB 8673245...
231462293 000 000 23342220...
42...
94/45...
635 78 45...
7847...

I jeszcze fragment z C2Ł0W1€K-a:

NIP...
PIN...
PUK1...
PUK2...
PIN karty IKN...
PIN karty bankomatowej...
PIN konta internetowego...

***

Gazeta Wyborcza donosi:

Bez adresu zameldowania, koloru oczu i wzrostu, ale za to z podpisem elektronicznym i specjalnym chipem zawierającym nasze dane, także te biometryczne. Tak ostatecznie ma wyglądać nowy dowód osobisty.

Pierwsi pełnoletni Polacy mają dostać go 1 stycznia 2011 roku. Jednak rząd i urzędy już teraz przygotowują się do wymiany starych dokumentów na nowe. Dziś Rada Ministrów przyjmie założenia do przepisów, które umożliwią jak najszybsze przeprowadzenie takiej procedury. Nowe prawo określi też, jak nowe dowody osobiste będą ostatecznie wyglądać.

***

Następnym etapem będzie już wszczepianie ludziom jakiegoś chipa w dupy. Albo w głowy.

***

Czy możecie sobie wyobrazić, że w jakimś klubie szachowym znajdzie robotę gościu, który zaczyna białymi 1.f4, na 1...e5 odpowiada 2.g4 (po 2...Hh4 czarne matują)? Czy możecie sobie wyobrazić, że jakiś klub z NBA zatrudnia na pozycji centra gracza o wzroście 167 cm? Nie? No to wyobraźcie sobie, że w Gazecie Wyborczej ma robotę jakiś jajcarz, który o tych dowodach osobistych pisze:

Co ważne nie zapłacimy za wymianę ani grosza. Koszt wydania nowego dowodu osobistego zostanie pokryty w całości z budżetu państwa.

piątek, 11 grudnia 2009

Przecierka. Tekścik obiecany r306. (do archiwum)

Bo to się wszystko jakoś tak przeciera ciągle. I dociera. I nigdy nie jest takie samo jak było, a do tego wiadomo, że za chwilę będzie jeszcze inne.

Bryan Magee napisał tak:

Prawie wszyscy wierzymy bez wahania od wczesnego dzieciństwa, na przykład, że dwa i dwa to cztery, ale dedukcyjny dowód tego twierdzenia przekracza możliwości większości z nas; przeprowadzenie go wymaga zaawansowanej znajomości logiki matematycznej.

Pojechałem z całym tym Waldkiem, którego mam za komucha. Nie wiadomo do końca, za kogo ma mnie Waldek, ale na pewno za jakiegoś pojeba. To wygląda tak, że ja pytam Waldka: - Która jest godzina, komuchu? - A Waldek odpowiada: - Siedem po szesnastej, pojebie. - To jest ważne – Waldek nigdy po południu nie powie, że to czwarta, tylko że szesnasta. On ma zegarek z takim cyferblatem, który pokazuje 24 godziny. Spróbujcie wers 44. rozdziału 23. Ewangelii Łukaszowej przeczytać tak: Było już około godziny osiemnastej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dwudziestej pierwszej.

Jak jechaliśmy Waldka autem, to Waldek, komuch przecież, wszystko robił normalnie. Radyjko zapuścił, razem ze mną darł się śpiewając niektóre piosełki, nagminnie przekraczał dozwoloną prędkość, a jak poszliśmy do lasu to zwyczajnie odlał się jak chłop, zapalił fajkę, a peta rzucił na ściółkę leśną, czy jak tam się nazywa podłoga lasu. W innych jednak sytuacjach odzywała się w Waldku cała jego komuchowatość. Oto szliśmy sobie ulicą w mieście, którego nie znaliśmy, a tu żebrząca staruszka klęczała przed wypasionym EMPiK-iem (jeszcze jej strażacy miejscy nie zdążyli przegonić) i pociskała różaniec. Na widok staruszki Waldek powiedział: - Ty, weź jej daj dychę, bo ja mam fest wrażliwość społeczną na takie rzeczy.

No więc z Waldkiem to raz jest tak, a raz inaczej. Ze mną też raz jest tak, a raz inaczej. Bo czy ja, podczas mojej podróży z Waldkiem oraz podczas mojego z Waldkiem przebywania w mieście nam nieznanym, nie korzystałem z dobrodziejstw państwowych? Jasne, że korzystałem. Po państwowej drodze jechałem, w państwowym lesie się odlałem. A państwowego policjanta zapytałem, gdzie tu się kupuje szlugi od Ruskich i policjant nam powiedział. A znowu Waldek też sobie tych ruskich fajek kupił po parę zyli taniej na ramce niż w kiosku.

I tak to już jest. Bo to się wszystko jakoś tak przeciera ciągle. I dociera. I nigdy nie jest takie samo jak było, a do tego wiadomo, że za chwilę będzie jeszcze inne.

czwartek, 10 grudnia 2009

Wracam do Veyne'a

Jedną notkę o książce Veyne'a już poświęciłem. Zjechałem tam autora za to, że o św. Pawle nie dopisał tego, co trzeba było napisać dla rzetelności. A tak w ogóle to książka, którą już przeczytałem po całości, jest świetna. Veyne prowadzi dwa główne wątki - jeden historyczny, a drugi taki więcej multidyscyplinarny, dotyczący fenomenu religii. Ładnie to wszystko przeplata i zgrabnie przeskakuje od Konstantyna do rozważań na temat np. wyższości chrystianizmu nad pogaństwem. To bardzo ciekawy wątek, o tej wyższości. Veyne pisze:

W ciągu wieków niewiele było takich religii (a może nie było żadnej), która by doznała takiego duchowego i intelektualnego wzbogacenia się jak chrześcijaństwo.

I dalej idzie ten piękny tekst:

Żeby dać wyobrażenie o przepaści oddzielającej go [chrystianizm] od pogaństwa, niech wolno mi będzie sięgnąć do przykładu trywialnego, podrzędnego, niegodnego tak ważkiego tematu jak nasz: kobieta z ludu może pójść do Matki Boskiej, aby zwierzyć się jej ze swych rodzinnych czy małżeńskich nieszczęść. Gdyby opowiedziała o nich Herze czy Afrodycie, bogini zaczęłaby się zastanawiać, co też strzeliło tej biednej owieczce d głowy, by przyjść do niej ze sprawami, z którymi nie wiadomo, co począć.

Właściwie cała ta moja notka składa się z cytatów, ale co tam - na razie robienie notek z cytatów nie jest zabronione. Jedziemy dalej:

Wiara to pewne zjawisko, którego przyczyny nam umykają. Nie może być ona przedmiotem decyzji, nie może odwoływać się do żadnego dowodu, którym zresztą w ogóle się nie przejmuje. Ktoś inteligentny i wrażliwy wierzy, ktoś inny, także inteligentny i wrażliwy, nie wierzy (i powinien powstrzymać się od czynienia zarzutów wierzącemu: "nie indaguje się człowieka wzruszonego", mawiał Rene Char). Nie umiemy wyjaśnić powodu tej różnicy i dlatego używany terminu: wiara. (...) Wiara przekonuje przekonanych, Bóg jest kimś konkretnym dla serc wierzących. Żeby sparafrazować Alaina Besançona: Abraham, święty Jan czy Mahomet nie wiedzą, lecz wierzą, Lenin natomiast wierzy, że wie.

Przy tym wszystkim trzeba pamiętać, że Veyne jest, jak sam o sobie pisze, niedowiarkiem :-))

Na koniec powiem, że książka trafiła do mnie zupełnie przypadkiem, czyli, jak to mówią - był to zbieg okoliczności. Ale to można wyjaśnić naukowo :-)) Oto, co na temat zbiegów okoliczności w książce Kosmiczna wygrana pisze Paul Davies:

Na ogół trzymanie się tego, co proste i oczywiste, jest najlepszą strategią, ale istnieje jedna taka dziedzina, w której nawet niezwykłe zbiegi okoliczności mogą stać się częścią pełnoprawnego wyjaśnienia naukowego - a tą dziedziną jest życie.

Króle

To są szachowe króle. Różne króle, ale istotne jest jedno. Co te wszystkie króle mają ma głowach? No właśnie.

Byłoby śmiesznie, gdyby tak jacyś jajcarze zaskarżyli krzyże na głowach szachowych króli. No bo niby dlaczego ateista, który chce sobie pograć w szachy, ma grać królem z krzyżem na łbie i jeszcze tego króla brać do ręki?

wtorek, 8 grudnia 2009

Wybrakowany egzemplarz Pisma Świętego

Paul Veyne, francuski historyk, napisał książkę Początki chrześcijańskiego świata (312-394). Te liczby w nawiasie to lata, o których pisze Veyne. Książkę na razie przejrzałem tylko, natomiast przeczytałem ostatni rozdział (nie licząc Dodatku, w którym autor prowadzi rozważania na temat tego, czy dawny judaizm to był politeizm czy może monolatria). Ten ostatni rozdział zatytułowany jest tak: Czy Europa ma korzenie chrześcijańskie? Veyne'mu wychodzi z obliczeń, że oczywiście Europa chrześcijańskich korzeni nie ma, że nie ukształtowała się w łonie chrystianizmu, nie rozwinęła się z jakiegoś zalążka, lecz jest rezultatem epigenezy.

OK, w tekście liczącym dziesięć i pół strony Veyne pokazuje, że nic takiego specyficznego w chrześcijaństwie nie było, co pozwalałoby mówić o jakichś korzeniach, a w ogóle to stawia pytanie następujące: Gdzież to i kiedy widziano, aby jakaś cywilizacja czy społeczność - rzeczywistość wszak niejednorodna, pełna sprzeczności, wielokształtna, wielobarwna - miała w rozmaitych dziedzinach swej aktywności i myśli jakieś "fundamenty" lub "korzenie"? I by tkwiły one akurat w religii, jednym z jej licznych składników?

Bardzo dobre pytanie, można napisać wiele ciekawych książek, starając się na to pytanie odpowiedzieć. Aby pokazać, że religia jest jedną z części składowych cywilizacji, nie zaś jej matrycą, Veyne musi dokonać dość osobliwych interpretacji rozmaitych faktów, np. pisząc o niewolnictwie stwierdza: Z tej religijnej jednomyślności nie wynikało, że pan i niewolnik są równi na tym padole (niewolnicy nie mogli być wyświęcani na księży). Ponieważ ceną za zbawienie jest przestrzeganie moralności w życiu, święty Paweł zalecał niewolnikom posłuszeństwo swym panom.

I już. Tyle na temat św. Pawła w kontekście niewolnictwa, natomiast ogólniej o Apostole Narodów jest jeszcze to: Święty Paweł nie tyle stworzył wzorzec uniwersalnych praw człowieka, ile raczej wpuścił trochę oliwy w tryby społeczeństw nieegalitarnych.

Wracam do tego zdania: Z tej religijnej jednomyślności nie wynikało, że pan i niewolnik są równi na tym padole (niewolnicy nie mogli być wyświęcani na księży). Ponieważ ceną za zbawienie jest przestrzeganie moralności w życiu, święty Paweł zalecał niewolnikom posłuszeństwo swym panom.

Moje pytanie jest takie: jak to się dzieje, że facet pisząc książkę, stwierdza, iż jeśli chodzi o niewolnictwo, to Paweł zaleca niewolnikom posłuszeństwo wobec panów, a nie przytacza (Veyne, nie Paweł) Listu do Filemona, który kiedyś cytowałem, a który ojciec Bocheński uważał za jeden z największych dokumentów naszej cywilizacji? Otóż w liście idzie o to, że Filemon, bogaty czlowiek, nawrócił się na chrześcijaństwo za przyczyną św. Pawła. Filemon miał niewolnika imieniem Onezym. Onezym Filemonowi uciekł i przybył do Pawła. Jakby Paweł zatrzymał przy sobie Onezyma, to pewnie nic by się nie stało, bo apostoł miał dobre relacje z Filemonem, jednak Paweł kombinował w inną stronę, co dla Onezyma było groźne, bowiem w tamtych czasach niewolnika karano za ucieczkę wypaleniem mu na czole znamienia F (od łacińskiego fugitivus – zbiegły niewolnik, zbieg) oraz nałożeniem na szyję metalowej obręczy, którą musiał nosić do końca życia. Paweł Onezyma nie zatrzymał przy sobie, tylko odesłał go do Filemona wraz z listem, w którym pisze:

A przeto, choć z całą swobodą mogę w Chrystusie nakładać na ciebie obowiązek, to jednak raczej proszę w imię miłości, skoro już jestem taki. Jako stary Paweł, a teraz jeszcze więzień Chrystusa Jezusa – proszę cię za moim dzieckiem – za tym, którego zrodziłem w kajdanach, za Onezymem. Niegdyś dla ciebie nieużyteczny, teraz właśnie i dla ciebie, i dla mnie stał się on bardzo użyteczny. Jego ci odsyłam; ty zaś jego, to jest serce moje, przyjmij do domu! Zamierzałem go trzymać przy sobie, aby zamiast ciebie oddawał mi usługi w kajdanach [noszonych dla] Ewangelii. Jednakże postanowiłem nie uczynić niczego bez twojej zgody, aby dobry twój czyn był nie jakby z musu, ale z dobrej woli. Może bowiem po to oddalił się od ciebie na krótki czas, abyś go odebrał na zawsze, już nie jako niewolnika, lecz więcej niż niewolnika, jako brata umiłowanego. [Takim jest on] zwłaszcza dla mnie, ileż więcej dla ciebie zarówno w doczesności, jak w Panu. Jeśli więc się poczuwasz do łączności ze mną, przyjmij go jak mnie! Jeśli zaś wyrządził ci jaką szkodę lub winien cokolwiek, policz to na mój rachunek! Ja, Paweł, piszę to moją ręką, ja uiszczę odszkodowanie – by już nie mówić o tym, że ty w większym stopniu winien mi jesteś samego siebie. Tak, bracie, niech ja przez ciebie doznam radości w Panu: pokrzep moje serce w Chrystusie!
(Fil 8-20)

Mnie się wydaje, że jeśli już Veyne zabrał się za niewolnictwo i św. Pawła, to o zacytowanym fragmencie powinien wspomnieć, ale może po prostu dysponował wybrakowanym egzemplarzem Biblii, w którym Listu do Filemona nie było.

sobota, 5 grudnia 2009

Pewnie, że wojna

I wszyscy was znienawidzą z powodu mojego imienia.
Mt 10,22

W programie Minęła dwudziesta emitowanym w TVP INFO 3 grudnia po ósmej wieczorem, o krzyżach w klasach i w ogóle o krzyżach, gadali Sławomir Sierakowski, Zbigniew Mikołejko i Bogusław Wolniewicz. Sierakowski i Mikołejko ględzili o przestrzeni publicznej, o neutralności światopoglądowej państwa i takich tam. Natomiast Wolniewicz nie bawił się w żadne subtelności, tylko jechał hasłami takimi, jak godzenie w cywilizację Zachodu, fanatycy antychrześcijańscy oraz wojna religijna. Bardzo dobrze. Tak trzeba to przedstawiać, jako wojnę religijną. Gdyby jakiś katolik miał skrupuły i nie był pewny tego, czy można mówić o wojnie religijnej, to podrzucam mój pomysł na pozbycie się skrupułów. Otóż można to sobie wytłumaczyć tak - jestem takim wyznawcą religijnym, który chce mieć symbol swojej religii w ważnych dla mnie miejscach, w tym tam, gdzie uczą się moje dzieci, tym bardziej, że na te zawłaszczone przez państwo miejsca i instytucje płacę. I jeśli ktoś z tym walczy, to wszczyna wojnę religijną. No bo niby jaką?

piątek, 4 grudnia 2009

Tak to się robi

W TVP INFO pokazali materiał o tym, jak to w jakiejś wiosce sołtyska wymyśliła, żeby ludzi zrobili ściepę i naprawili tory kolejowe, bo są popsute i pociągi jeżdżą powoli, a i to nie całą trasą, którą mogłyby jeździć i którą kiedyś jeździły. W efekcie ludzie mają kłopoty, bo np. dzieciaki nie mogą dojechać pociągiem do szkoły, tylko muszą się przesiadać na autobus. Na naprawę torów trzeba zebrać jakieś 300 tysiaków zyli.

Ten gościu, który nakręcił tę wstawkę powiedział na koniec, że zobaczymy, czy ludzie uzbierają te 300 tysiaków, a w ogóle to taka akcja kojarzy się z czynem społecznym, czyli z reliktem minionej, komuszej epoki. Pomyślałem sobie, że najgorsze jest nie to, że ludzie są gnębieni przez socjalistyczne państwo na wszystkie sposoby (albo jeszcze nie na wszystkie), ale to, że wielu ludzi nie wie o tym, że są gnębieni. Najgorsze jest to, że ludzie mają umysły przeżarte komuszym ideolo. To, że lokalna społeczność potrafi się skrzyknąć w ważnej dla siebie sprawie, że potrafi coś ustalić, zebrać kasę, zrobić coś pożytecznego, jest rzeczą najnormalniejszą pod słońcem, ale ten gościu z tv tego nie kuma. Dla niego to, że ludzie się organizują, razem coś robią, to czyn społeczny, relikt minionej epoki. I jeszcze sieje miazmaty przez ten swój państwowy telewizor, działając na określonym odcinku, żeby już pozostać przy terminologii z minionej epoki. Właśnie tak, przez takie gadki, pomału, pomału zniewala się ludzi, odbiera się im inicjatywę, przyzwyczaja się ich do bycia niewolnikami systemu. Właśnie tak to się robi, po kawałku, bo, jak stwierdził David Hume, rzadko kiedy całą wolność traci się od razu.

czwartek, 3 grudnia 2009

Dogmaty

Rektorzy zaproponowali, żeby studenci płacili za studia, żeby chociaż trochę płacili, no i podniósł się rwetes. Ludzie wrażliwi społecznie protestują, bo jak to niby miałoby być, żeby studenci za studia płacili? Gdyby studenci za studia musieli płacić, to na studia miałyby dzieci bogatych rodziców, a dzieci biednych rodziców nie miałyby. To zaś jest niesprawiedliwością społeczną.

Cała ta komedia bierze się stąd, że państwo zajmuje się takimi rzeczami, jak kształcenie dzieciaków. Młodsze dzieciaki stosowną porcję indoktrynacji pobierają w przymusowej szkole, starsze dzieciaki na studia na razie chodzić nie muszą, natomiast państwo zabiera kasę pracującym ludziom i za tę kasę utrzymuje szkoły wyższe z całą tą urzędniczą czapą. Ludzie urodzeni w socjalizmie i żyjący w socjalizmie przyjmują za dogmat, że studia są darmowe i teraz, po propozycji rektorów, ludzie ci są oburzeni. Na razie jeszcze ludzie nie są oburzeni tym, że jak ktoś chce zrobić sobie jakiś kurs to musi płacić. Jeszcze nie oburza ich to, że trzeba płacić za ubrania, jedzenie, benzynę, telefon i usługi fryzjerskie, ale nie wiadomo czy niedługo i na to nie zaczną się oburzać. Bo niby dlaczego nie?

Z dogmatami często jest kłopot, bo z jednej strony ludzie są do swoich dogmatów bardzo przywiązani, z drugiej strony nienawidzą wyznających inne dogmaty. Najklarowniejsza sytuacja jest z dogmatami religijnymi, bo te zapisane są w tekstach normatywnych i jeśli ktoś chce się kłócić w sprawie któregoś dogmatu, to musi kłócić się z jakimś kościołem, albo od razu z Panem Bogiem. Większy kłopot jest z dogmatami takimi jak ten, że studia powinny być bezpłatne. Gdzie bowiem ten dogmat został zapisany?

Jeszcze jedna kwestia. W systemach generujących dogmaty, jak np. systemy religijne, mamy do czynienia ze specyficznym zjawiskiem, mianowicie z kategoriami takimi jak prawda i fałsz. Weźmy Kościół Katolicki. Otóż kościół ten reprezentuje religię monoteistyczną, która utrzymuje, w przeciwieństwie do religii politeistycznych, a także religii monolatrycznych, że tylko jej Bóg jest prawdziwy. To jest istotne - o ile bowiem politeizm czy monolatria uznają bogów innych religii, twierdząc przy tym, że są to bogowie gorsi, o tyle religie monoteistyczne żadnych bogów poza swoim nie uznają. W konsekwencji np. Kościół Katolicki wyznając dogmat o Bogu w Trójcy Jedynym, zaprzecza dogmatowi o Bogu w Dwójcy Jedynym (o ile taki dogmat gdziekolwiek istnieje, oczywiście). A jak jest z systemem, z którego wywodzi się dogmat o darmowych studiach? Czy ten system również posługuje się kategoriami: prawda - fałsz?

------------------------------

* Tekst słabuje w jednym istotnym punkcie, a gdyby ten punkt naprawić, to być może słabowałby w jeszcze jednym, tego jednak nie wiem. W każdym razie jest to wynikiem, że tak powiem, chwytu publicystycznego :-)))

środa, 2 grudnia 2009

YNWA

marta.luter pyta, co to jest ta YNWA. No to wyjaśniam :-)))

YNWA to skrót od You'll Never Walk Alone. A You'll Never Walk Alone to tytuł piosenki z musicalu Carousel z 1945 roku. Piosenkę śpiewali później wszyscy święci, z Elvisem na czele :-) Ta piosenka jest hymnem klubu piłkarskiego Liverpool FC. To najsłynniejsza pieśń kibicowska na świecie. Śpiewają ją jeszcze fani Celticu Glasgow - Celtic i Pool są w wielkiej przyjaźni i fajnie to wygląda, kiedy czasami grają przeciwko sobie w pucharze europejskim. Wtedy fani siedzą na trybunach pomieszani, mają szaliki w barwach obydwu klubów, czyli zielono-czerwone i razem śpiewają YNWA.

Treść piosenki jest taka:

When you walk through a storm hold your head up high
And don't be afraid of the dark.
At the end of a storm is a golden sky
And the sweet silver song of a lark.
Walk on through the wind,
Walk on through the rain,
Tho' your dreams be tossed and blown.
Walk on, walk on with hope in your heart
And you'll never walk alone,
You'll never, ever walk alone.

Walk on, walk on with hope in your heart
And you'll never walk alone,
You'll never, ever walk alone.

15 kwietnia 1989 na stadionie Hillsborough w Sheffield zginęło 96 kibiców Poolu (nawpuszczali za dużo ludzi do sektora i ludzie jedni drugich podusili - od tego czasu na stadionach w Anglii nie ma żadnych ogrodzeń). Co roku 15 kwietnia na stadionie Poolu przy Anfield Road jest uroczystość ku czci tych, którzy zginęli. Uroczystość połączona jest z nabożeństwem i ludzie zawsze śpiewają YNWA:



A tu filmik z meczu w roku 2005, kiedy Pool w półfinale Ligi Misiów wywalił Chelsea:



I jeszcze deser :-)))


wtorek, 1 grudnia 2009

Zielony balonik

Codziennik Polski donosi:

Dziś weszła w życie ustawa nakazująca obywatelom RP noszenie w przestrzeni publicznej zielonego balonika przywiązanego do lewego ucha. Oto zebrane przez nas opinie na temat ustawy:

Poseł Eugeniusz Kłopotek: Przede wszystkim chcę podkreślić, że wypowiadam się jako Eugeniusz Kłopotek. Nie jako członek PSL-u, tylko jako Eugeniusz Kłopotek. No więc ustawa jest oczywiście skandaliczna, ale myśmy ją przeforsowali bez wysiłku - jako koalicja mamy większość w sejmie i przegłosowaliśmy, takie są zasady demokracji. Niech nas jednak ręka Boska broni, jeśli ta ustawa przepadnie w Trybunale Konstytucyjnym!

Prezydent Lech Kaczyński: Oczywiście podpisałem ustawę, żeby nie mówili, że wetuję więcej niż Kwaśniewski. Skierowałem jednak ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Ale istotne jest co innego, mianowicie to, że Polska, ratyfikując traktat lizboński, nie utraciła suwerenności. Jesteśmy w dalszym ciągu państwem suwerennym. Tak, na pewno suwerennym. Bardzo suwerennym.

triarius: Nihil novi sub sole. Następnym, i ostatnim etapem tej cywilizacji, będzie wprowadzenie obowiązku używania różowych golarek do pizdy. Pisał o tym Oswald Spengler.

Stefan Niesiołowski: No i co z tego, że zielone baloniki? Proszę zobaczyć, ile jadu jest w wypowiedziach członków PiS-u. To są chorzy ludzie. Nie ma znaczenia, jaki byłby kolor baloników, PiS niezależnie od koloru i tak plułby jadem, bo ci ludzie inaczej nie potrafią.

Wybitny Konstytucjonalista: No cóż... tak... no cóż... Teraz Trybunał Konstytucyjny będzie musiał jakoś uzasadnić to, że ustawa jest zgodna z Konstytucją. Nie zazdroszczę moim wybitnym kolegom zasiadającym w Trybunale.

Poseł PO, Robert Węgrzyn: O ustawie się nie wypowiadam. Po prostu myśmy jeszcze nie brali tego na studiach.

Wojciech Olejniczak: Welcome everybody. Pytanie jest jedno: Dlaczego baloniki są zielone? Dlaczego nie są np. czerwone? Na to pytanie musi paść odpowiedź, bo ludzie na tę odpowiedź czekają. Chcę dodać, że w przeciwieństwie do moich sióstr i braci komuchów, ja wierzę w Pana Boga i chodzę do kościoła.

Premier Donald Tusk: Muszę przyznać, że o ustawie dowiedziałem się dzisiaj na konferencji prasowej, ale doskonale rozumiem intencje ustawodawcy. Proszę spojrzeć na mapę Europy. Proszę spojrzeć na mapę Europy, która pokazuje, że jedynie Polska jest zielona, podczas gdy inne państwa są czerwone. Najważniejsze jest jedno - zaufanie do rządu. I to zaufanie jest. I ono będzie się umacniać.

Wybitny Artysta: I bardzo dobrze, że zielone baloniki! Znakomicie! Uczyńmy z nich znak solidarności z Romanem Polańskim!

Jesteśmy w Europie

Kierownicy naszego kawałka kuli ziemskiej, czyli naszego landu wchodzącego, zdaje się od dzisiaj, w skład nowego Związku Radzieckiego, zapomnieli opublikować w Dzienniku Ustaw tekst traktatu lizbońskiego. A może po prostu to olali, bo niby kto im co zrobi? Jest to charakterystyczny przypadek dla tej akurat ekipy - ludzi leniwych, niekompetentnych i aroganckich.

Dziennik Polski zebrał opinie prawników na temat tego nieopublikowania. - Umowy międzynarodowe są w istocie rzeczy ustawami - przypomina prof. Paweł Sarnecki, kierownik Katedry Prawa Konstytucyjnego w Uniwersytecie Jagiellońskim, jeden z najbardziej cenionych konstytucjonalistów. Konstytucja RP mówi natomiast wyraźnie, że "warunkiem wejścia w życie ustawy, rozporządzenia oraz aktów prawa miejscowego jest ich ogłoszenie". Chodzi o ogłoszenie albo w "Dzienniku Ustaw", albo w "Monitorze Polskim". W przypadku ustaw, w tym umów międzynarodowych, w grę wchodzi jedynie "Dziennik Ustaw" (publikacje zawarte w "Monitorze Polskim" nie są źródłem praw i obowiązków dla obywateli, a ustawy są tego rodzaju źródłami).

Sarnecki powołuje się na art. 88 punkt 3, w którym czytamy:

Umowy międzynarodowe ratyfikowane za uprzednią zgodą wyrażoną w ustawie są ogłaszane w trybie wymaganym dla ustaw. Zasady ogłaszania innych umów międzynarodowych określa ustawa.

Inny prawnik:

Prof. Piotr Winczorek, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, podkreśla, że traktat z Lizbony musi być ogłoszony w "Dzienniku Ustaw", ale według niego wejścia w życie na terenie UE nie zablokuje brak opublikowania go w tymże organie. - Najważniejsze dla międzynarodowego porządku prawnego jest to, że Polska ratyfikowała traktat - mówi prof. Winczorek. Wyraża on nadzieję, że obecna władza zadba, by traktat został zamieszczony w "Dzienniku Ustaw" przed 1 grudnia.

No i nadzieja prof. Winczorka upadła.

Znowu Sarnecki:

Przyznaje on jednak, że praktyczne skutki ewentualnego późniejszego ogłoszenia traktatu w "Dzienniku Ustaw" (czyli po 1 grudnia 2009 r.) mogłyby być wtedy, gdyby w traktacie były przepisy zmieniające zadania i prawa obywateli Polski. - Z faktu nieprzyjęcia przez nasz kraj Karty praw podstawowych (zbioru fundamentalnych praw człowieka), można wnosić, że traktat z Lizbony nie zawiera regulacji, które zmieniałyby nasze prawa i obowiązki, ale jest to tak obszerny dokument, iż do końca nie można być tego pewnym - mówi prof. Sarnecki. Gdyby jednak przepisy traktatu miały wpływ na status obywateli RP, a on sam został opublikowany w "Dzienniku Ustaw" po 1 grudnia, wtedy można byłoby skutecznie zakwestionować jego ważność.

Jasne, ciężko było opublikować traktat jak Pan Bóg przykazał, za to teraz będzie łatwo czynić różne łamańce po to, żeby stwierdzić, iż przepisy traktatu żadnego wpływu na status obywateli RP nie mają, więc kwestionowanie ważności traktatu jest niezasadne.

Czasy mamy takie, że coraz mniej można być pewnym prawa, ludzie widzą, że z prawa robią sobie jaja nawet ci, którzy prawo stanowią i pilnują jego przestrzegania, natomiast coraz większego znaczenia nabiera to, co powiedzą panie i panowie w trybunale strasburskim albo w Trybunale Konstytucyjnym - jakby jeszcze ktoś nie kumał o co idzie i wpadł na pomysł, że w jakiejś sprawie powoła się na Konstytucję. Pojęcie Rechtsstaat zostało zupełnie zapomniane - nawet Konstytucja stwierdza, że Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Państwem prawnym - nie państwem prawa.

Ale co tam - i tak wiadomo, o co chodzi. Jasno to napisał w wydanej w Moskwie w latach 1925-1927 Encyklopedii państwa i prawa sędzia Stuczka, przewodniczący sowieckiego Sądu Najwyższego:

Komunizm nie oznacza zwycięstwa socjalistycznego prawa, lecz zwycięstwo socjalizmu nad wszelkim prawem, ponieważ wraz ze zniesieniem klas mających antagonistyczne interesy prawo zniknie całkowicie.