Małe i głupie dzieci robią tak, że podczas zabawy w szukanie misia chowają misia, dajmy na to, do szafy, po czym mówią do kolegów: - Szukajcie misia, ale misia na pewno nie ma w szafie. Tak robią dzieci małe i głupie, bo dzieci małe i niegłupie tak nie robią.
Jak jakiś niekumaty Waldek najebie się w knajpie sześcioma piwami, to chcąc, żeby żona nie wyczuła piwska, ładuje w siebie sześć miętówek, które walą dziesięć razy mocniej niż te wypite browary.
Jakby ktoś chciał napisać satyrę na cały ten cyrk związany z nagraniami z czarnych skrzynek samolotu, który 10 kwietnia rozbił się pod Smoleńskiem, to chyba nie mógłby wymyślić nic lepszego niż taki greps, że oto polscy specjaliści odkryli, iż kapitan samolotu powiada: - Jak nie wyląduję to mnie/nas zabije/zabiją!
Ci, którzy wymyślili, że specjaliści zdołali odsłuchać to, co niektóre mainstreamowe, opiniotwórcze oraz niezależne media opublikowały, nie pomyśleli, że słowa kapitana samolotu można interpretować i tak, że kapitan uznał, iż jedynym ratunkiem przed zestrzeleniem samolotu jest szybkie lądowanie. Taki zonk.
Kiedyś zapytano Bertranda Russella o to, czy jest coś takiego, co mogłoby go przekonać do tego, że Pan Bóg istnieje. Russell odpowiedział, że jakby tak usłyszał jakiś głos z przestworzy, który mu powie dokładnie to, co zdarzy się w ciągu 24 godzin i to by się sprawdziło, to on, Bertrand Russell, uwierzyłby przynajmniej w jakąś potężną pozaziemską inteligencję.
Wyobraźmy sobie teraz, że Watykan dowiedział się o tej wypowiedzi Russella i zaprosił filozofa na spotkanie z Bogiem. Powiedzmy, że wyglądałoby to tak, iż papież proponuje Russellowi wejście do pustej bazyliki św. Piotra i zapewnia, że dostał cynę od Pana Boga i że Bóg obiecuje odezwać się do Bertranda Russella. Russell leci do Watykanu, witają go kardynałowie i prowadzą do papieża, który czeka z wystawną kolacją. Po kolacji Russell wchodzi do bazyliki św. Piotra. Cały świat wstrzymuje oddech - wszyscy czekają na relację Russella. Mija godzina i nic. Po dwóch godzinach także nic. Nie ma żadnych wiadomości na temat tego, czy Russell z Panem Bogiem pogadał, czy też nie. Wreszcie wieczorem, tuż po nieszporach, Watykan w oficjalnym komunikacie ogłasza, że pan Bertrand Russell usłyszał głos Boga, ale z wrażenia dostał zawału serca i umarł.
Premier Wielkiej Brytanii udaje się do Watykanu, gdzie spotyka się z najwyższymi hierarchami, po czym na konferencji prasowej informuje, że w sprawie śmierci Bertranda Russella będzie przeprowadzone śledztwo - oczywiście przez stronę Watykańską, co każdy powinien przyjąć ze zrozumieniem, albowiem Wielkiej Brytanii najbardziej zależy na dwóch rzeczach - mistrzostwie świata w piłce nożnej i zacieśnieniu dobrych stosunków z Watykanem.
Po trzech miesiącach od śmierci Russella Watykan publikuje dźwiękowy zapis tego, co działo się w bazylice św. Piotra podczas wizyty w tej świątyni wielkiego filozofa. Cały świat słucha z przejęciem potężnego basu, który mówi: - Bertrandzie Russellu, synu mój, oto, co się dzisiaj wydarzy. Przede wszystkim w 17. kolejce ligi angielskiej w nogę Southampton sensacyjnie zwycięży na Old Trafford Manchester United, a bramkę w 87. minucie zdobędzie Allan Wilcox. Będzie to gol zdobyty ze spalonego, ale sędzia liniowy da dupy, pozycji spalonej nie zauważy i bramka zostanie uznana. A wieczorem Carnap zadzwoni do Poppera i znowu się pokłócą o metodologię, czy o co oni się tam kłócą. I wreszcie w nocy, angielskiej nocy, boć przecie nie amerykańskiej, Chicago Bulls dostaną baty od Boston Celtics, a Kevin Southgate ustrzeli triple-double: 17 punktów, 11 asyst i 14 zbiórek.
Takie oto nagranie przedstawiłby Watykan. Pytam: kto uwierzyłby, że to nagranie rzeczywiście jest nagraniem słów, które dobry Bóg głębokim basem wypowiedział do Bertranda Russella?
Jak jakiś niekumaty Waldek najebie się w knajpie sześcioma piwami, to chcąc, żeby żona nie wyczuła piwska, ładuje w siebie sześć miętówek, które walą dziesięć razy mocniej niż te wypite browary.
Jakby ktoś chciał napisać satyrę na cały ten cyrk związany z nagraniami z czarnych skrzynek samolotu, który 10 kwietnia rozbił się pod Smoleńskiem, to chyba nie mógłby wymyślić nic lepszego niż taki greps, że oto polscy specjaliści odkryli, iż kapitan samolotu powiada: - Jak nie wyląduję to mnie/nas zabije/zabiją!
Ci, którzy wymyślili, że specjaliści zdołali odsłuchać to, co niektóre mainstreamowe, opiniotwórcze oraz niezależne media opublikowały, nie pomyśleli, że słowa kapitana samolotu można interpretować i tak, że kapitan uznał, iż jedynym ratunkiem przed zestrzeleniem samolotu jest szybkie lądowanie. Taki zonk.
Kiedyś zapytano Bertranda Russella o to, czy jest coś takiego, co mogłoby go przekonać do tego, że Pan Bóg istnieje. Russell odpowiedział, że jakby tak usłyszał jakiś głos z przestworzy, który mu powie dokładnie to, co zdarzy się w ciągu 24 godzin i to by się sprawdziło, to on, Bertrand Russell, uwierzyłby przynajmniej w jakąś potężną pozaziemską inteligencję.
Wyobraźmy sobie teraz, że Watykan dowiedział się o tej wypowiedzi Russella i zaprosił filozofa na spotkanie z Bogiem. Powiedzmy, że wyglądałoby to tak, iż papież proponuje Russellowi wejście do pustej bazyliki św. Piotra i zapewnia, że dostał cynę od Pana Boga i że Bóg obiecuje odezwać się do Bertranda Russella. Russell leci do Watykanu, witają go kardynałowie i prowadzą do papieża, który czeka z wystawną kolacją. Po kolacji Russell wchodzi do bazyliki św. Piotra. Cały świat wstrzymuje oddech - wszyscy czekają na relację Russella. Mija godzina i nic. Po dwóch godzinach także nic. Nie ma żadnych wiadomości na temat tego, czy Russell z Panem Bogiem pogadał, czy też nie. Wreszcie wieczorem, tuż po nieszporach, Watykan w oficjalnym komunikacie ogłasza, że pan Bertrand Russell usłyszał głos Boga, ale z wrażenia dostał zawału serca i umarł.
Premier Wielkiej Brytanii udaje się do Watykanu, gdzie spotyka się z najwyższymi hierarchami, po czym na konferencji prasowej informuje, że w sprawie śmierci Bertranda Russella będzie przeprowadzone śledztwo - oczywiście przez stronę Watykańską, co każdy powinien przyjąć ze zrozumieniem, albowiem Wielkiej Brytanii najbardziej zależy na dwóch rzeczach - mistrzostwie świata w piłce nożnej i zacieśnieniu dobrych stosunków z Watykanem.
Po trzech miesiącach od śmierci Russella Watykan publikuje dźwiękowy zapis tego, co działo się w bazylice św. Piotra podczas wizyty w tej świątyni wielkiego filozofa. Cały świat słucha z przejęciem potężnego basu, który mówi: - Bertrandzie Russellu, synu mój, oto, co się dzisiaj wydarzy. Przede wszystkim w 17. kolejce ligi angielskiej w nogę Southampton sensacyjnie zwycięży na Old Trafford Manchester United, a bramkę w 87. minucie zdobędzie Allan Wilcox. Będzie to gol zdobyty ze spalonego, ale sędzia liniowy da dupy, pozycji spalonej nie zauważy i bramka zostanie uznana. A wieczorem Carnap zadzwoni do Poppera i znowu się pokłócą o metodologię, czy o co oni się tam kłócą. I wreszcie w nocy, angielskiej nocy, boć przecie nie amerykańskiej, Chicago Bulls dostaną baty od Boston Celtics, a Kevin Southgate ustrzeli triple-double: 17 punktów, 11 asyst i 14 zbiórek.
Takie oto nagranie przedstawiłby Watykan. Pytam: kto uwierzyłby, że to nagranie rzeczywiście jest nagraniem słów, które dobry Bóg głębokim basem wypowiedział do Bertranda Russella?
23 komentarze:
no jak kto?
Uwierzyliby Kashmir, Luka i Justyna Pochanke!
i T. Lis
No to pojechałeś:)
pozdr.
nicek,
widzę, że z kashmirem i luką to już na poważnie się żrecie:))
Smootny,
skąd pomysł, że "żrecie"?
Ja Kashmirowi powiedziałem, że z nim gadać nie mam o czym, ale o nim gadać mogę.
Tu nie ma żadnego "żarcia się".
A Luka?
Liczę na to, że ozdrowieje.
;)
btw- a ty byś, Smootny, uwierzył w czarne skrzynki Watykanu? Widzisz jakąś róznicę między tymi hipotetycznymi skrzynkami a tym, co tam ruscy laboranci podrzucają ekipie Ryżego po 3 miesiącach od zamachu?
>smootny
No właśnie - uwierzyłbyś w czarne skrzynki Watykanu?
:-)
nicek, wyrus,
nie wiem, czy bym uwierzył:) mnie tam czarne skrzynki ani z Watykanu, ani ze Smoleńska kompletnie nie obchodzą. Jak ktoś sobie w nie wierzy, albo nie, to niech tak będzie:))
Smootny,
OK, skoro nie wierzysz w ruskie czarne skrzynki, to to jest konkretny pogląd.
Aspekt techniczny zagadnienia polega na tym, że nikt nie wie jaki jest tembr głosu pana Boga, Watykan ma więc łatwiej niż Rosjanie.
Wg. mojej wiedzy pół-amatora, synteza mowy brzmiącej jak wypowiedź konkretnej osoby nie jest obecnie technicznie możliwa (bez odpowiedniego dużego korpusu uprzednio zdobytych wypowiedzi).
Oczywiście, w ostatecznym rozrachunku istotne jest kto zaświadcza, że głos pana Boga brzmi odpowiednio 'bosko'.
Czy to stalinowskie bydlę nie może być raz na zawsze wymazane z pamięci ludzkiej?
Nieustannie muszę natrafiać na jego wredne imię?
>jerzyki
Które bydlę? Bertrand Russell?
Pozdro.
Sceptyszyński,
w oparciu o jaką wiedzę, twierdzisz, że taka synteza mowy nie jest możliwa?
Jeśli zwykła "Ivona"(przy sterylnie czystym tle, co uwypukla wszystkie niedoskonałości) brzmi już całkiem nieźle, to jak by brzmiał taki syntezator,stworzony w oparciu, dajmy na to, o budżet 100-krotnie wyższy, i wszystkie dostępne technologie?
Człowiek, podobno , wypowiada dziennie ok 1000 słów. To daje nam bazę praktycznie wszystkich zgłosek/głosek do wypreparowania.
Dodatkowo zauważ, że w przypadku komunikatów/komend lotniczych mamy do czynienia z ich wyjątkową skrótowością i częstokroć z powielaniem się.
Swoją drogą to znamienne, że w krytycznej ostatniej minucie Protasiuka w ogóle nie słychać, natomiast od od 'znieidentyfikowanych głosów' aż się roi.
Ni wspominając już o tak kuriozalnych sytuacjach w dostępnych transkypcjach, że wypowiedzi np nawigatora nachodzą na siebie.
"Czlowiek, który mówił dwoma głosami".
W tym śledztwie zafundowano nam taki burdel(w najlepszym przypadku, bo że Rosjanie od początku grali tym śledztwem, to chyba widać gołym okiem, i nie trzeba do tego żadnych teorii spiskowych), że będzemy przez najbliższe 10 lat minimum się w tym babrać powołując coraz to nowe komisje,plus jeszcze róznego typu trybunał haskie itp itd.
Pozdro
errata;
sorki za "niechluja", ale w biegu to piszę, stąd zero korekty.
Aha, i jeszcze jedno, "wg. mojej wiedzy pół-amatora" to z kolei najprostszą i mało inwazyjną metodą zaburzenia zapisu audio jest wzmocnienie tła, w wyniku czego można uzyskać nieczytelność którejś z czestotliwości na której operuje dany tembr głosu ludzkiego.
Kurcze blade, jeszcze raz.
Dokładniej.
Wzmacnia się dżwięk pochodzący z tła operujący na tej samej częstotliwości,co głos ludzki.
To w ogóle ciekawe, bo to są czynności a rebours, jakie wykonuje się w budce inżyniera dźwięku, i o ile w drugą stronę to jest (nagminny) problem z 'czyszczeniem', to problem z zabrudzeniem jest bez porównania mniejszy.
Niezidentyfikowany głos?
Niet prabliema- zdiełano!:)
Mam więdzę głównie uzyskaną z jednego przedmiotu na studiach dotyczącego przetwarzania mowy. Tak więc nie jestem żadnym specjalistą, ale podstawową wiedzę mam.
Co do meritum, "Ivona" syntezuje wybrane głosy dla których zgromadzono specjalnie dobrane korpusy. W ramach nagrań z lotu na pewno nie otrzyma się wszystkich kombinacji fonemów, nie mówiąc już nic o ich jakości. A dochodzi przecież coś takiego jak intonacja i pod tym względem Ivona przecież brzmi sztucznie.
Dlatego syntezę tak złożonych zdań jak te o których ostatnio jest mowa, brzmiących jak konkretna osoba, uważam za niemożliwą.
Co do możliwości 'zaszumiania' zapisu zgoda.
Biorąc pod uwagę anegdotę o rosyjskim ołówku w kosmosie większą uwagę przykładałbym więc raczej do tego, kto będzię poświadczał autentyczność nagranych wypowiedzi.
>Sceptyszyński
"kto będzię poświadczał autentyczność nagranych wypowiedzi."
No jak kto - Anodina! Albo i sam Putin!
To chyba rozstrzyga sprawę :-)
Przypominam, że Polska czarnych skrzynek nie ma - ma tylko pocieszne stenogramy i płytki CD z tym, co Millerowi Anodina dała.
Pozdro.
Sceptyszyński,
tak, tylko tu mielibyśmy do czynienia z problemem innym jakościowo, nie z syntezą robioną en passant, ale robioną pod z góry założony tekst.
Powiedzmy, że byłoby to 5 (kluczowych) słów/zdań/kwestii.
PS Z innej beczki przykład, mamy komendę "Podchodzimy".
Załóżmy, że zaszumimy głoskę "P"
I co nam wychodzi?
Pytanie, czy dałoby się to zrobić w sposób nie dający jednoznacznych rozstrzygnieć czy byłą inwazja, czy też nie.
Na mój gust-tak.
>Sceptyszyński; mimOchodem
Gdzieś w Necie przeczytałem, że jakiś ważny gościu z CIA powiedział mniej więcej tak: "dajcie mi te skrzynki na jeden dzień, a usłyszycie w nich arię Rodriga po łacinie śpiewaną przez Marię Teresę".
Nie wiem, czy jakiś ważniak z CIA rzeczywiście tak powiedział, ale problem, mówiąc najogólniej, jest taki: czy spreparowanie nagrań byłoby największym osiągnięciem ludzkości w dziedzinie techniki? Jeśli tak, to można mieć wątpliwości co do wałków robionych przez Ruskich, aczkolwiek powtarzam - Polska nie ma czarnych skrzynek, a na stenogramach i na płytkach CD można zapisać co się chce.
Jeśli jednak ludzkość dokonała w dziedzinie techniki większych dzieł, niż sfałszowanie nagrań (a przecież dokonała :-))) - to o czym my gadamy?
Pozdro.
Sceptyszyński,
i jeszcze dwie kwestie.
OK, załóżmy przez chwilę, że tak kastrofa to nie był przypadek.
Jeśli tak, to przecież FSB czy też inne GRU to nie tacy kompletni frajerzy, żeby najpierw zrobić 'kaput' polskim władzom, a pózniej dopiero kombinować jak te klocki lego poukładać.
Do czego zmierzam?
Ano do tego, że bazę nagrań głosów pilotów to oni mieli by kompletną, co z resztą nie byloby żadną sztuką.
Na teren Sajuza z dawnymi przyległościami tych lotów załogi TU-154M maja kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt rocznie z róznego rodzaju delegacjami.
A jak już przylecą i wylądują , to co załoga robi czekając na powrót(niejednokrotnie po 2 lub 3 dniach)?
No, stary, nagrań to oni mogliby mieć skolka godno.
I druga sprawa- , zrobić fugazi z audio to małe wuwu, zrobić fugazi z zapisami parametrów lotu(gdzie musi zachodzić pełna korelacja), o to już masterska klasa.
I teoretycznie te zapisy, które powinniśmy jako pierwsze poznać( bo tam nic nie trzeba czyścić, identyfikować etc., etc.), tych zapisów ani widu, ani słychu po 3 miesiącach.
Podobna sytuacja miała miejsce przy kastrofie Airbusa jakieś 10 lat temu.
Tylko wtedy producent samolotu zdygał i zaczął kombinować z czarnymi skrzynkami.
Tu mamy "2 w 1"- producentów politycznych i lotniczych.
Teraz mi się skojarzyło...
Ta 'tutka' była u ruskich pół roku temu na przeglądzie.
Ciekawe, jak skład załogi był w tym locie do Rosji na ten przegląd(pomijam już , że tych przeglądów było kilka w przeciągu ostatnich lat).
Bo to, że rosjanie potrafią podrobić plomby(czy też inne ustrojstwo) na własnym sprzęcie, to raczej nie mam żadnych wątpliwości.
Wyrusie,
a Ty myślałeś, że o jakim bydlaku?
Bo ja właśnie o tym.
>jerzyki
Po pierwsze: nie ma znaczenia, jaki bydlak, jak mi do tekstu pasuje.
Po drugie: jeśli już, to moim zdaniem, sir Bertrand Russell bardziej był bydlakiem leninowskim, niż stalinowskim. W końcu Russell pojechał odwiedzić Sojuza i tam się z Leninem zakolegował, a nie ze Stalinem. I po tej podróży, mimo wszystko, nieco spuścił z tonu jeśli idzie o swoją miłość do jebanej komuny.
Pozdro.
Prześlij komentarz