Krasnodębski
pisze tak:
Tusk "przedraportowy" i Tusk "poraportowy" mówią o Rosji i prowadzonym przez nią śledztwie tak różne rzeczy, że kolejny raz pojawia się pytanie, czy nie mamy do czynienia z poważnym i chronicznym przypadkiem rozszczepienia jaźni.
Ma rację Krasnodębski, że to kolejny raz, a najbardziej spektakularny z tych razów był wtedy, kiedy Tusk zapowiedział, że Grada z roboty wywali za to, że Grad nie umie sprzedać stoczni "Katarczykom", po czym Grada z roboty nie wywalił i
tłumaczył to tak:
- Korona mi z głowy nie spadnie, jeśli przyznam, że wycofuję się z wcześniejszej zapowiedzi. Powiedziałem, że minister Grad straci stanowisko, jeśli do końca sierpnia nie znajdzie inwestora dla Stoczni Szczecińskiej. Po długim zastanowieniu zmieniam zdanie.
O Tuska mniejsza, bo ciekawsi są ludzie, którzy Tuskowi albo wierzą albo mu nie wierzą. Oczywiście jedni Tuskowi wierzą, na przykład w to Tuskowe zastanawianie się w sprawie Grada, a inni nie wierzą, bo wierzą w to, że to nie Tusk decyduje o tym, żeby Grada z roboty wyrzucić; ludzie ci wychodzą z założenia, że ojcowie założyciele są ważniejsi nawet od tenorów.
Wydaje się, że w tych sprawach, podobnie zresztą jak we wszystkich innych, idzie o prawdę, tymczasem z prawdą jest taki kłopot, że nie całkiem wiadomo, co to jest, a mówiąc precyzyjniej - problem polega na tym, że różni ludzie różnie prawdę pojmują.
Parę razy wydawało się, że jakiś bardzo mądry człowiek raz na zawsze powiedział, co to jest prawda i że wszyscy raz na zawsze będą się mogli z tym powiedzeniem zgodzić, ale, jak to mówią, to nie jest takie proste. Arystoteles o prawdzie napisał tak:
Jest fałszem powiedzieć o tym, co jest, że nie jest, lub o tym, co nie jest, że jest; jest prawdą powiedzieć o tym, co jest, że jest lub o tym, co nie jest, że nie jest.
Jedni ucieszyli się z tego, że Arystoteles napisał, co napisał, a drudzy powiedzieli, że na cholerę komu taka definicja, skoro prawdziwość zdania potwierdza się tym samym zdaniem.
Od Arystotelesa minęło parę lat i oto Poncjusz Piłat zapytał o prawdę Jezusa. Autor Czwartej Ewangelii (niekoniecznie jest to Jan Apostoł, ale to osobny temat) opisuje tę scenę tak:
Powiedział Mu Piłat:
- Jesteś więc królem?
- Tak, jestem królem - odrzekł Jezus. - Jam się po to narodził i po to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mego głosu.
Mówi Mu Piłat:
- Co to jest prawda?
Po tych słowach wyszedł znowu do Judejczyków.
(J 18,37-38)
Jezus zatem nie odpowiedział Piłatowi, aczkolwiek w innym miejscu na pytanie Tomasza:
- Panie, nie wiemy dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?
powiada:
- Ja jestem drogą prawdziwą do życia. Każdy dochodzi do Ojca tylko przeze mnie.
(J 14,5-6)
Po Jezusie minęło trochę wieków i wreszcie pojawił się Alfred Tarski, który przedstawił swoją definicję prawdy, oznajmiając, że
"śnieg jest biały" jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy śnieg jest biały, albo inaczej:
Zdanie "Grass is green" jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy trawa jest zielona.
Niektórzy ludzie bardzo się ucieszyli na wieść o tym, że Tarski nareszcie porządną definicję prawdy wynalazł, ale szybko radość ich zgasła, bo okazało się, że Tarski stwierdził, iż w języku potocznym o prawdzie nie da się zasadnie mówić, bo tu potrzebny jest metajęzyk. Tarski pisze:
Aby podać poprawną i zgodną z naszymi intuicjami definicję prawdziwości zdania z pewnego systemu dedukcyjnego, odróżniamy przede wszystkim język, o którym mówimy i język, w którym mówimy.
Rzecz jasna metajęzyk to jest ten język, w którym mówimy (a ja Tarskiego ukochałem za owo "zgodną z naszymi intuicjami").
Między Arystotelesem a Tarskim był św. Tomasz z Akwinu, który w
Sumie teologii przywołał definicję prawdy przypisywaną Izaakowi Israelemu:
Prawda to zgodność rzeczy i umysłu (veritas est adaequatio rei et intellectus).
Tomasz zdaje się uważał, że tę definicję Izaak Israeli umieścił w swoim dziele
De definitionibus, ale jak w książce
Koniec prawdy absolutnej pisze Tadeusz Bartoś, w tym dziele Izaaka owej definicji nie ma. Ja Izaaka nie czytałem, a Bartosiowi w tej kwestii wierzę.
Nie jest istotne, czy Izaak Israeli napisał, co niektórzy myślą, że napisał, bo Tomasz nie zatrzymuje się na tej sławnej definicji, tylko ją uzupełnia i mówi, że prawda to nie jest zgodność rzeczy z intelektem, tylko jest to sąd tę zgodność stwierdzający. W
Komentarzu do Metafizyki Arystotelesa Tomasz pisze (tłumaczenie jest Bartosia):
Intelekt ma w sobie podobiznę rzeczy poznanej intelektualnie dzięki temu, że uchwytuje treści tego, co niezłożone; jednak stwierdza to podobieństwo nie dzięki [temu aktowi uchwytywania tego, co niezłożone, ale w akcie łączenia i dzielenia. Jeśli bowiem intelekt uchwytuje to, czym jest śmiertelne zwierzę rozumne, [oznacza to], że posiada on w sobie podobiznę człowieka. Jednak nie z tego bierze się fakt, że poznaje on tę podobiznę, ponieważ nie stwierdza, że człowiek jest zwierzęciem rozumnym i śmiertelnym. I dlatego jedynie w owym drugim działaniu intelekt jest prawdziwy lub fałszywy, przez co posiada nie tylko podobieństwo rzeczy poznanej, lecz także dokonuje refleksji nad ową podobizną, stwierdzając ją i poznając. Wynika więc z powyższego, że prawda nie jest w rzeczach, lecz jedynie w umyśle, a także w składaniu i rozkładaniu.
Ho, ho, ho! - można by zawołać po przeczytaniu tego, że
prawda nie jest w rzeczach, lecz jedynie w umyśle. To jak to, można zapytać, czyżby Tomasz nie wierzył, że istnieje jakaś prawdziwa prawda, taka, której nie da się podważyć? Uspokajam wszystkich tomistów, chrześcijan i ludzi dobrej woli, że Tomasz w prawdę wierzył, w prawdę niezmienną, odwieczną, boską, taką, która człowiekowi na tym łez padole nie jest dana; to osobny, bardzo ciekawy temat, na który dzisiaj nie mamy czasu. Wracajmy zatem do tej prawdy, którą ma człowiek. Tomaszowi idzie o to, że intelekt najpierw pojmuje, czyli tworzy pojęcie, później buduje sądy, a te mogą być prawdziwe lub fałszywe, wreszcie na koniec intelekt łączy sądy, czyli wnioskuje, rozumuje.
O Tomaszu napisałem, co napisałem, idąc za Bartosiem, bo raz, że Bartoś ciekawie napisał, a dwa, że na Akwinacie nie znam się aż tak bardzo, żeby o nim mądre mądrości wygłaszać.
Uwaga, podchodzę do lądowania i mam nadzieję, że jestem na ścieżce i na kursie!
Gdyby przyjąć, że Tomaszowa teoria o tym, iż prawda nie jest określonym stanem rzeczy, tylko działaniem intelektu, czyli czynnością polegającą na stwierdzeniu zgodności własnych sądów z tymże stanem rzeczy, to wydaje się, że cała sprawa jest bardzo prosta - wystarczy tylko poznać stan rzeczy i prawidłowo wnioskować, a na bank dojdzie się do prawdy. Owszem, tak się wydaje, ale znowu mamy kłopot i to podwójny - po pierwsze z poznawaniem stanu rzeczy, a po drugie z wnioskowaniem. Już Leibniz powiedział, że nie da się prowadzić debat parlamentarnych w formie sylogizmów, bo to by za długo trwało; nie jestem pewien, czy Leibniz mówił cokolwiek na temat tego, że wielu parlamentarzystów nie byłoby w stanie prowadzić takich debat ze względu na uszczerbki swojego intelektu. Te uszczerbki intelektu nie dotyczą zresztą tylko parlamentarzystów. Parę tygodni temu wziąłem udział w gadule w salonie24. Jakiś chłopak, jak najbardziej racjonalista, napisał, żebyśmy przyjęli hipotezę roboczą, w myśl której w Smoleńsku dokonano zamachu, a Ruscy zamiast prowadzić porządne śledztwo kręcą w tej sprawie jak szaleni. Po czym napisał, że hipotezy o zamachu i tak nie da się obronić, bo przecież ze stenogramów wynika, że coś tam, coś tam. Kiedy ja napisałem, że kiedy przyjmiemy, iż Ruscy kręcą, to idiotyzmem jest powoływać się na stenogramy podane do wierzenie właśnie przez Ruskich, chłopak już nie odpowiedział.
OK, nie udało się wylądować, ale to nic - odejdę na drugi krąg, pokołuję trochę i podejdę drugi raz. Wracam do teorii Tomasza. Pytaniem istotnym jest pytanie o to, jak to się dzieje, że ludzie widząc stan rzeczy, czyli widząc, jak jest, nie są w stanie stwierdzić istnienia zgodności rzeczy z intelektem, niejako zgodzić się na tę zgodność. Jak to jest, że ludzie nie umieją wykonać tego ostatniego, zdawałoby się, najłatwiejszego kroku? Czy jest to tylko kwestia, że tak powiem, jakości umysłu, jego sprawności? Chyba nie, bo przecież jest mnóstwo ludzi o potężnych umysłach, którzy jednak tego ostatniego kroku wykonać nie potrafią, ba, są nawet świetni logicy, którzy głosują na PO! O co zatem chodzi?
Tego Wam nie powiem, jeśli chcecie się dowiedzieć to pytajcie specjalistów :-)))