statsy

piątek, 14 stycznia 2011

Wierzenie i wiedzenie

Janusz Korwin-Mikke napisał tak:

Ci sami ludzie potrafią w tym samym zdaniu oskarżyć Rosjan o to, że podłożyli bombę w samolocie – i o to, że za kontrolerzy za późno kazali wyrównać samolot. Trzeba się w końcu zdecydować: czy oskarżamy kogoś o zamach – czy o błędy techniczne – czy o to, że urządzenia na wieży kontrolnej są przestarzałe, kontrolerzy nie mają podbitych pieczątek od lekarza w książeczkach, a połowa świateł wyznaczających pas startowy miała stłuczone szybki – co też jest sprzeczne z przepisami... itd.

JKM nie ma racji, bo w tym przypadku wcale nie trzeba się decydować albo na jedno, albo na drugie. Nie ma sprzeczności w tym, że kontrolerzy za późno każą wyrównać samolot lecący z podłożoną bombą. W wielu innych kwestiach związanych ze sprawą smoleńską owszem, ludzie popełniają kardynalne błędy, mnóstwo błędów. Wielu ludzi powiada np. tak: - Przecież ze stenogramów wynika, że kontrolerzy źle naprowadzali pilotów - i zaraz potem mówi tak: - Ruskim nie można wierzyć, z pewnością poniszczyli dowody, pewnie kupę rzeczy sfałszowali. - Błąd polega na tym, że jak się wierzy w to, że Ruscy pofałszowali dowody, to nie można powoływać się na stenogramy, gdyż te dali nam właśnie Ruscy.

Ci, którzy wierzą w prawdziwość stenogramów, a nie wierzą w inne ruskie ustalenia, w stenogramy wierzą dlatego, że ta wiara pasuje im do tezy, a w inne ustalenia nie wierzą, bo ta niewiara pasuje im do tezy (specjalnie tak napisałem, powtarzając "bo pasuje im do tezy"; na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to kulawe zdanie, ale to nie jest zdanie kulawe, podobnie jak nie jest zdaniem kulawym to oto zdanie Kierkegaarda: "tylko ten, kto został pogryziony przez węże, wie jak czuje się ten, kto został pogryziony przez węże").

Popatrzcie na teologię. Teologia to jest bardzo poważna nauka i bardzo wielka. Św. Tomasz z Akwinu utrzymywał, że nawet filozofia jest służebnicą teologii i samego siebie miał za teologa, a nie za filozofa. Czy filozofia rzeczywiście może być służebnicą teologii? No pewnie, że tak. W roku 1955 John Langshaw Austin wygłosił na Uniwersytecie Harvarda cykl wykładów ku czci Williama Jamesa. Wykłady te wydano później pod zbiorczym tytułem Jak działać słowami [How to Do Things with Words]. W pierwszym wykładzie Austin mówi m.in. o zdaniach performatywnych, w skrócie zwanych performatywami:

Nazwa ta pochodzi oczywiście od angielskiego „perform”, czasownika, który występuje zazwyczaj z rzeczownikiem oznaczającym czynność – wskazuje ona, że wygłoszenie wypowiedzi jest wykonaniem jakiejś czynności, jest czymś, o czym nie myśli się normalnie jako tylko o powiedzeniu czegoś.

I daje takie oto przykłady performatywów, czyli zdań, które nie są opisem mówiącym, że robię coś, o czym trzeba by powiedzieć, że robię to coś, wypowiadając owo zdanie; nie są też stwierdzeniem, że to coś robię – owa wypowiedź jest po prostu robieniem tego czegoś:

* „Tak (tzn.biorę tę kobietę za mą prawnie poślubioną żonę)” – wypowiadane w trakcie ceremonii zaślubin
* „Nadaję temu statkowi imię >Królowa Elżbieta<” – wypowiadane, gdy butelka rozbija się o dziób
* „Idę o zakład, że jutro będzie padał deszcz”
.

W innych wykładach Austin mówi o fortunności i niefortunności performatywów, o czynnościach lokucyjnych, illokucyjnych i perlokucyjnych oraz o wielu innych osobliwych rzeczach, które sprawiają, że nie mogę wyjść ze zdumienia nad tym, jakimi to dziwacznymi ścieżkami może chadzać myśl człowiecza i których nigdy się nie nauczę, bo nie mam na tyle mocnego powodu ani na tyle silnego samozaparcia, żeby się ich nauczyć. Wykładów Austina nie przeczytałem w całości – przeczytałem tyle, żeby zrozumieć, że ich nie przeczytam.

Tyle o mnie, natomiast taki ojciec Bocheński Austina przeczytał i kiedy podaje jako przykład filozofię, która dla św. Tomasza była ancilla theologiae, i kiedy stwierdza, że jest jak najbardziej naturalne, iż jakaś dyscyplina może być nauką pomocniczą innej dyscypliny, ot, tak sobie, przywołuje Austina:

Jak dalece jest to możliwe, niech świadczy następujący przykład: J. L. Austina „How to Do Things with Words” zawiera bardzo pięknie sformułowaną teorię filozoficzną do użytku teologii sakramentalnej, a filozofia ta została sformułowana przez myśliciela, który prawdopodobnie nawet o istnieniu takiej teologii nie słyszał.

Metodę, jaką posługuje się teologia, Józef Maria Bocheński w liście do swojego ojca opisuje tak:

Teologia jest niesłychanie trudną nauką - gdyby się ją robiło serio, to wymaga równocześnie zupełnego opanowania scholastycznej filozofii i kolosalnej pracy pozytywnej. Teologia mianowicie operuje taką metodą; znajduje najpierw krytycznie (z całym aparatem lingwistyki, paleografii i archeologii etc., etc.) twierdzenia objawione w Piśmie Świętym względem "tradycji" (tj. u pisarzy pierwszych 4 wieków); kontroluje sensum Ecclesiae, tj. definicje dogmatyczne, teorie szkolne, modlitwy etc., etc. (znowu cała awantura) - a uzyskawszy to, aplikuje do otrzymanych twierdzeń z wyszukaną złośliwością najtrudniejsze kombinacje filozoficzne, aby te dane zrozumieć i ewentualnie wyciągnąć z nich dalsze wnioski.

Istotne jest to, że teologia nie może wykombinować niczego, co się nie zgadza z prawdami objawionymi. Jak ktoś wykombinuje coś takiego, co się z objawieniem nie zgadza i będzie to głosił jako coś prawdziwego, to zrobi herezję. Napisałem kiedyś, że ja z teologią mam niejaki kłopot. Właściwie to z teologią mam kłopot i metakłopot. Metakłopot polega na tym, że jeszcze całkiem nie wiem, na czym polega mój kłopot z teologią; jeżeli się dowiem, to z pewnością napiszę Wam o tym. Teraz, mimo wszystko, spróbuję powiedzieć, na czym polega mój kłopot. Dam przykład. Po mojemu teolog jest w pewien sposób ograniczony. Dobrze to czytajcie - uważam, że może być tak, iż teolog jest najmniej ograniczony ze wszystkich myślicieli. Czytałem gdzieś, ale teraz nie pamiętam gdzie, taką fajną anegdotę, jak to fizycy i filozofowie przedzierali się przez ten cały nasz stary dobry świat  próbując zrozumieć, jak ten świat działa, i kiedy już na koniec życia dotarli blisko, bardzo blisko tych ostatnich drzwi, no wiecie - ostatnich drzwi przed tym czymś, co jest za tymi drzwiami i co jest właśnie tym czymś, czego całe życie szukali, to zobaczyli, że tam, pod tymi drzwiami, od dawna już siedzą teologowie. Powiadam zatem raz jeszcze - być może jest tak, że teologowie są ograniczeni w najmniejszym stopniu, niemniej jednak są. Teologowie nie mogą powiedzieć na przykład tego, że Jezus nie jest Bogiem. Sprawa z tym ograniczeniem nie jest jednak dla mnie całkiem jasna, bo może to, że teologowie nie mogą powiedzieć, iż Jezus nie jest Bogiem, nie jest żadnym ograniczeniem? Skoro Jezus Bogiem jest, to co to za ograniczenie nie móc zaprzeczyć bóstwu Jezusa? Tak po prawdzie to przecież trudno uznać, że historycy są ograniczeni przez to, iż nie mogą uznać, że Sokrates nie został otruty (wydaje się, że Szestow nie ma trudności z uznaniem czegoś takiego, no ale to jest Szestow). Widzicie teraz, że dobrze robię mając metakłopot z teologią.

Jakby nie było, jedno jest pewne - ludzie zawsze opierają się na autorytetach, wszyscy, a wynika to z tego, że nikt nie może być autorytetem epistemicznym w każdej dziedzinie. Mówiąc inaczej - nikt nie może zbadać wszystkiego, mieć wszystkie umiejętności, na wszystkim się znać, wszystko wiedzieć, wszystko umieć. Henri Bergson w książce Dwa źródła moralności i religii pięknie prowadzi rozważania dotyczące mistycyzmu i daje taki tekst:

Na początku trzeba by założyć, że doświadczenie naukowe lub ogólniej: obserwacja, zarejestrowana przez naukę, zawsze była możliwa do powtórzenia lub weryfikacji. W czasach, gdy Afryka centralna była terra incognita, geografia zdawała się na opowiadanie pojedynczego odkrywcy, jeżeli dawał on wystarczające gwarancje uczciwości i kompetencji. Trasa podróży Livingstone'a przez długi czas znajdowała się na mapach naszych atlasów. Odpowie się być może, że potencjalna weryfikacja była możliwa, nawet jeśli nie dokonywała się faktycznie, że inni podróżnicy mogli tam swobodnie pojechać i zobaczyć, że mapa naszkicowana według wskazówek pojedynczego podróżnika była zresztą prowizoryczna i czekała na późniejsze odkrycia, które miały nadać jej definitywny kształt. Zgadzam się z tym; lecz także mistyk odbył taką podróż, jaką mogą powtórzyć inni, jeśli nie faktycznie, to przynajmniej mają do tego prawo; ci zaś, którzy są naprawdę do tego zdolni, są przynajmniej tak samo liczni jak ci, którzy posiadaliby śmiałość i energię Stanleya poszukującego Livingstone'a.

Wracam do wierzenia i niewierzenia w ruskie ustalenia w sprawie smoleńskiej. Oprócz tych, którzy w niektóre ruskie ustalenia wierzą, a w inne nie wierzą, są i tacy, którzy w żadne ruskie ustalenia nie wierzą, a także tacy, którzy wierzą we wszystko, co im Ruscy do wierzenia podają. Ci ostatni są na podobieństwo tych, którzy wierzą we wszystko, co im mówi Kościół Katolicki. Dla tych, którzy wierzą w to, co im mówi Kościół Katolicki, autorytetami są papież, ksiądz katecheta, autorzy książek mających imprimatur itd. Ci, którzy wierzą w to, co im mówi Kościół Katolicki wiedzą, kto jest dla nich autorytetem. Oni to wiedzą. Wiedzą.

Понял?

8 komentarzy:

Jajcenty pisze...

> wyrus,

Jasne. W końcu to ja decyduję komu (lub Komu) wierzę. Dodatkowo mam jakieś kryterium prawdziwości tego w co wierzę, polegające na obserwacji zgodności tego czegoś z życiem codziennym, poprzez odwołanie się do (trudnego do zdefiniowania, to fakt) zdrowego rozsądku. Ale i tak wiem, że jak ktoś się uprze, to będzie w stanie wynaleźć mi jakieś sprawy dające się przedstawić jako niezgodności, a ja na pierwsze podejście nie będę w stanie tego odeprzeć, bo nie jestem zbyt dobrym w walce na argumenty.
Za to ci wierzący we wszystko, co podaje im do wierzenia Kościół MAK, mają (a może - powinni mieć) jeszcze w pamięci to, że ruscy szachiści niedawno "wyjaśnili" np. zatonięcie Kurska. No bo niekoniecznie trzeba im stawiać przed oczy CAŁE dzieje sąsiedztwa z ruskimi czy też rozważania o różnicy między światem łacińskim a bizantyjskim. Według mnie - Kursk wystarczy.
Tak - wiem, Komu wierzę.
---------------
A z tymi performatywami to całkiem ciekawe. Jeżeli taki np. minister Grabarczyk mówi: "oto buduję autostrady", to znaczy, że...
;-)
pozdrawiam

Anonimowy pisze...

to zobacz do Kashmira, co on wie. WIE.

;)

Anna pisze...

Artur, jak go przeczytałam w dzień to mnie poniosło ale uznałam, że nie ma sensu się wpisywać, bo człowiek jest nieprzemakalny.

pozdrowienia

Anonimowy pisze...

ciekawosc, ze kashmir nawet nie odpowiada na komenty u siebie. Wstydzi sie, boi, czy jak?

marta.luter pisze...

Wyrusie,
Tyle dobrych tekstów napisałeś gdy
mnie nie było.
Wszystkie już przeczytałam:)
Z tymi ,którzy wierzą Ruskim nie jest tak , jak z tymi , którzy wierzą w Boga.
Wydaje mi się ,że ci , którzy wierzą w Boga - nie wierzą Ruskim.
Jakoś tak jest.
Bywa też tak ,że ludzie nie wierzą w Boga ale Ruskim też nie ale to rzadkość:))
Ci , którzy wierzą Ruskim, nie lubią tych wierzących w Boga.
Dlatego chcą się od nich odciąć i od wszystkich ich opinii.
Wydaje im się ,że wierząc Ruskim odcinają się od "ciemnogrodu" ,wykazując się niezwykłą przenikliwością, nowoczesnością treści i formy.
Taki defekt mają.
Znam paru takich. Są zachwyceni sobą i zupełnie nieprzemakalni.
Ps: Dobry ten tekst o Arystotelesie.

marta.luter pisze...

óWyrusie,
Miałam Ci już to wcześniej napisać.
Drugi od zera - sobie poszła.
Taka fajna , wrażliwa dziewczyna!
Kobiety potrzebują towarzystwa kobiet , ale nie zawsze tak dalece!
Szkoda ,że nie umiała sobie z tym "towarzystwem" poradzić.
Mówisz np. : "Moje dziecko w wieku 2 miesięcy powiedziało : "A gugu!".
I słyszysz: "Moje w tym wieku mówiło - mama - albo już zgłaszało potrzeby fizjologiczne"
Oczywiście ,że to bzdura!
Szkoda ,że nie umiała sobie z tym poradzić.
Lubiłam jej wpisy.
Ktoś niedawno na Salonie przytoczył starą ,żydowską mądrość:
"Kiedy człowiek jest wolny? Gdy dzieci odejdą z domu i zdechnie pies".
No właśnie...:))
Może tu zajrzy? I już będzie wiedziała?
Pozdr

marta.luter pisze...

Wyrusie,
Muszę już znikać. Koniec wakacji.
Mam nadzieję ,że nie będziesz się modlił : "Boże , niech ta kobieta wyjedzie choćby do Urugwaju, żebym miał choć chwilę spokoju":))
Napisałam limeryk.
Tzn. , nie jestem pewna czy to jest limeryk ale jakiś taki podobny.
Czytałam kiedyś "Pięknych czterdziestoletnich" Osieckiej.
Tam był wierszk - cytuję z pamięci:
" Był pewien Muminek z Sopot.
Każdy kto poznał go - miał kłopot. Bo Muminki to skurwysynki są".
Tak to przerobiłam:
Ryży Muminek z Sopot,
Chciał cwany być - teraz ma kłopot.
Nie żal mi tego Muminka,
Bo ten sopocki Muminek -
To niezły skurwysynek.
Wiem ,że to nie do rymu ale to prawda:)
Dobranoc

marta.luter pisze...

Wyrusie,
Nie "Piękni czterdziestoletni " a "Szpetni czterdziestoletni".
Mama mi zawsze mówiła : "Pomyśl - a potem mów":)
Mówiła też : "Patrz pod nogi". Zawsze zainteresowana wszystkim dookoła wpadałam w dziury na chodniku.
Do teraz mi się
to zdarza , ale to nie oznacza nic ponad to ,że czas skrócić grzywkę:)
Znikam