Jak już pisałem w ostatniej notce, wczoraj w radiu Magdalena Środa znowu walczyła z beatyfikacją Jana Pawła II i powiedziała jakoś tędy, że to, iż powie się, że ktoś jest świętym, a on będzie robił cuda, to jakieś dziwne jest. Środa gada, co gada, bo jest takim swoistym owocem ewolucji, który musi walczyć z Panem Bogiem. No musi i już, zupełnie jak Richard Dawkins.
Prowadząc swoją walkę Środa wypowiada się w dziedzinie, o której nie ma zielonego pojęcia i moim zdaniem to dobrze, bo jakkolwiek gadając, co gada, może zepsuć paru studentów, ale jeśli ktoś da się zepsuć Środzie, to znaczy, że marny z niego zawodnik i że tak czy siak nie byłoby z niego żadnego pożytku; z drugiej strony ludzie kumaci mają trochę zabawy słuchając Środowego bełkotu.
Jak to jest z tymi cudami i w ogóle ze świętymi Kościoła Katolickiego? Otóż tego nie wiadomo na pewno. Wedle jednego stanowiska święci przede wszystkim są orędownikami u Boga, a sprawianie cudów, czy też pośredniczenie w cudach, to istotna część ich zadania. Stanowisko przeciwne jest znowu takie, że święci to głównie wzory cnót chrześcijańskich, w związku z czym wymóg cudu w procesie beatyfikacyjnym czy kanonizacyjnym spokojnie można uchylić.
W kwestii tego, czy cuda są, czy też ich nie ma, powołam się na pogląd Ambrose Eszera, jak najbardziej Niemca, a do tego dominikanina, który był relatorem w pierwszym po reformie z 1983 roku kolegium relatorów Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Eszer utrzymuje, że ci, którzy zaprzeczają istnieniu cudów, wyznają starodawne poglądy Newtona i Karola Marksa. I tyle, bo co tu więcej gadać?
Ciekawy problem jest taki: jeśli przyjąć, że istotną funkcją świętych jest orędowanie u Boga, to na czym to polega? Ludzie modlą się do świętych, święci przedstawiają sprawy ludzi Bogu, a Bóg albo te sprawy rozpatruje pozytywnie albo nie? Ja bym tę kwestię rozszerzył na modlitwę w ogóle. Po co jest modlitwa? Jak działa modlitwa? Czy Pan Bóg bez człowieczej modlitwy nie wie, czego trzeba człowiekowi? A może wie, ale złośliwie czeka na to, żeby człowiek się pomodlił, a kiedy już się pomodli, to Bóg i tak może człowieczej modlitwy wysłuchać lub nie wysłuchać?
Robert Wright, bardzo kumaty gość, w Ewolucji Boga pisze o rozmaitych lukach w różnych religiach i stwierdza, że te czary mary z modlitwą to jedna z takich luk:
Jeśli modlisz się, by ktoś wyzdrowiał, a on nie zdrowieje, to wydawałoby się, że modlitwa straciła swoją wiarygodność. Religie mają jednak zwykle sposoby na wyjaśnienie takiej porażki. Może ty, albo chory, zrobiliście coś bardzo złego, więc Bóg zsyła karę. Albo działania Boga są okryte tajemnicą.
Jakkolwiek wiedza Wrighta na temat religii jest miliony razy większa od wiedzy Magdaleny Środy na temat religii, to wiedza Wrighta ma luki. Bo to jest tak: jeżeli stwierdza się, że w danej dziedzinie odnośnie określonego problemu ludzie dopracowali się rozwiązań a, b i c, i nie wie się, że wpadli też na rozwiązanie d, to trochę to jest do dupy. Wright najwyraźniej nie zna stanowiska Józefa Bocheńskiego w kwestii modlitwy, które to stanowisko ów twardy rycerz Chrystusa (© Jacek Jarecki) opisał w liście do swojego ojca, Adolfa Bocheńskiego, datowanym na Wielkanoc 1933 roku. Bocheński pisze, że modlitwa nie ma na celu spowodowanie, żeby Bóg zrobił to czy tamto. Wyjaśnienie Bocheńskiego jest takie:
Modlitwa jest jednym z poprzedników określonej łaski, zdecydowanym: ab aeterno. Postanowiono, że łaska B przyjdzie jako skutek modlitwy A; a co więcej, postanowiono, że X wykona w danej chwili A i tylko dlatego, że modlący się (względem zapraszający księdza, aby zastosował modlitwę Kościoła) czyni tak pod presją determinacji Bożej, B przychodzi. Jak to się godzi z wolną wolą, to inna sprawa. Ale jeśli modlitwa ma mieć sens, to tylko tak: jest wtedy okazją postulowaną.
Wywód Bocheńskiego można trochę przerobić, tak, żeby łatwiej poszło z tą wolną wolą, ale mniejsza teraz o to. Chciałem pokazać, że Wright spłycił temat.
Dobra, wygląda na to, że jutro, o ile działania Magdaleny Środy okażą się bezskuteczne, Jan Paweł II zostanie beatyfikowany. A później zapewne kanonizowany. Kanonizacja to ogłoszenie kogoś świętym, czyli, jak pięknie napisał Kenneth L. Woodward, przemienienie życia w tekst.
Barbaria boi się. I bardzo dobrze, niech się boi. Zasadnie się boi, bo być może nie ma trudniejszej walki, niż walka z tekstem, w który zostało przemienione życie.
Prowadząc swoją walkę Środa wypowiada się w dziedzinie, o której nie ma zielonego pojęcia i moim zdaniem to dobrze, bo jakkolwiek gadając, co gada, może zepsuć paru studentów, ale jeśli ktoś da się zepsuć Środzie, to znaczy, że marny z niego zawodnik i że tak czy siak nie byłoby z niego żadnego pożytku; z drugiej strony ludzie kumaci mają trochę zabawy słuchając Środowego bełkotu.
Jak to jest z tymi cudami i w ogóle ze świętymi Kościoła Katolickiego? Otóż tego nie wiadomo na pewno. Wedle jednego stanowiska święci przede wszystkim są orędownikami u Boga, a sprawianie cudów, czy też pośredniczenie w cudach, to istotna część ich zadania. Stanowisko przeciwne jest znowu takie, że święci to głównie wzory cnót chrześcijańskich, w związku z czym wymóg cudu w procesie beatyfikacyjnym czy kanonizacyjnym spokojnie można uchylić.
W kwestii tego, czy cuda są, czy też ich nie ma, powołam się na pogląd Ambrose Eszera, jak najbardziej Niemca, a do tego dominikanina, który był relatorem w pierwszym po reformie z 1983 roku kolegium relatorów Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Eszer utrzymuje, że ci, którzy zaprzeczają istnieniu cudów, wyznają starodawne poglądy Newtona i Karola Marksa. I tyle, bo co tu więcej gadać?
Ciekawy problem jest taki: jeśli przyjąć, że istotną funkcją świętych jest orędowanie u Boga, to na czym to polega? Ludzie modlą się do świętych, święci przedstawiają sprawy ludzi Bogu, a Bóg albo te sprawy rozpatruje pozytywnie albo nie? Ja bym tę kwestię rozszerzył na modlitwę w ogóle. Po co jest modlitwa? Jak działa modlitwa? Czy Pan Bóg bez człowieczej modlitwy nie wie, czego trzeba człowiekowi? A może wie, ale złośliwie czeka na to, żeby człowiek się pomodlił, a kiedy już się pomodli, to Bóg i tak może człowieczej modlitwy wysłuchać lub nie wysłuchać?
Robert Wright, bardzo kumaty gość, w Ewolucji Boga pisze o rozmaitych lukach w różnych religiach i stwierdza, że te czary mary z modlitwą to jedna z takich luk:
Jeśli modlisz się, by ktoś wyzdrowiał, a on nie zdrowieje, to wydawałoby się, że modlitwa straciła swoją wiarygodność. Religie mają jednak zwykle sposoby na wyjaśnienie takiej porażki. Może ty, albo chory, zrobiliście coś bardzo złego, więc Bóg zsyła karę. Albo działania Boga są okryte tajemnicą.
Jakkolwiek wiedza Wrighta na temat religii jest miliony razy większa od wiedzy Magdaleny Środy na temat religii, to wiedza Wrighta ma luki. Bo to jest tak: jeżeli stwierdza się, że w danej dziedzinie odnośnie określonego problemu ludzie dopracowali się rozwiązań a, b i c, i nie wie się, że wpadli też na rozwiązanie d, to trochę to jest do dupy. Wright najwyraźniej nie zna stanowiska Józefa Bocheńskiego w kwestii modlitwy, które to stanowisko ów twardy rycerz Chrystusa (© Jacek Jarecki) opisał w liście do swojego ojca, Adolfa Bocheńskiego, datowanym na Wielkanoc 1933 roku. Bocheński pisze, że modlitwa nie ma na celu spowodowanie, żeby Bóg zrobił to czy tamto. Wyjaśnienie Bocheńskiego jest takie:
Modlitwa jest jednym z poprzedników określonej łaski, zdecydowanym: ab aeterno. Postanowiono, że łaska B przyjdzie jako skutek modlitwy A; a co więcej, postanowiono, że X wykona w danej chwili A i tylko dlatego, że modlący się (względem zapraszający księdza, aby zastosował modlitwę Kościoła) czyni tak pod presją determinacji Bożej, B przychodzi. Jak to się godzi z wolną wolą, to inna sprawa. Ale jeśli modlitwa ma mieć sens, to tylko tak: jest wtedy okazją postulowaną.
Wywód Bocheńskiego można trochę przerobić, tak, żeby łatwiej poszło z tą wolną wolą, ale mniejsza teraz o to. Chciałem pokazać, że Wright spłycił temat.
Dobra, wygląda na to, że jutro, o ile działania Magdaleny Środy okażą się bezskuteczne, Jan Paweł II zostanie beatyfikowany. A później zapewne kanonizowany. Kanonizacja to ogłoszenie kogoś świętym, czyli, jak pięknie napisał Kenneth L. Woodward, przemienienie życia w tekst.
Barbaria boi się. I bardzo dobrze, niech się boi. Zasadnie się boi, bo być może nie ma trudniejszej walki, niż walka z tekstem, w który zostało przemienione życie.