MiddleFinger powiesił tekst zatytułowany Dlaczego katolicyzm trzeba zmieść z powierzchni ziemi? Teza w tekście jest taka, że katolicyzm trzeba zmieść z powierzchni ziemi, raz na zawsze i bez żadnej litości, dlatego, że papież Benedykt XVI goszcząc w Meksyku nie spotkał się z ofiarami Marciala Maciela Degollado. Degollado to ksiądz katolicki, zmarły w 2008 roku, założyciel zgromadzenia Legioniści Chrystusa. MiddleFinger dał link to notki na Wirtualnej Polsce, w której to notce czytamy:
Ks. Maciel przez kilkadziesiąt lat wykorzystywał dzieci, również swoje własne, oraz seminarzystów. Był to największy skandal seksualny w Kościele.
To, co wp.pl nazywa największym skandalem seksualnym w Kościele, równie dobrze można nazwać zbrodnią i mnie się nazywanie zbrodnią tego, co robił Degollado, bardzo podoba. Piszę to na wypadek, gdyby jakaś ciotka Matylda zrozumiała z mojego tekstu tyle, że ja sobie dworuję z ofiar Marciala Maciela Degollado.
Mam teraz w czytaniu książkę Jasona Berry'ego i Geralda Rennera Śluby milczenia. Nadużywanie władzy za pontyfikatu Jana Pawła II (Wydawnictwo Czarna Owca. Warszawa 2012). Książka między innymi opisuje to, co Degollado robił dzieciom i jak na to reagował Watykan, ale z 402 stron tekstu przeczytałem zaledwie 54, więc jeśli coś o książce napiszę, to dopiero wtedy, kiedy ją skończę czytać, a łatwo się tego nie czyta.
Wracam do MiddleFingera, którego zapytałem, w jaki sposób, Jego zdaniem, da się zmieść katolicyzm z powierzchni ziemi - trzeba pozabijać wszystkich katolików, czy co? MiddleFinger odpowiedział, że nie pozabijać, bo nie starczyłoby miejsca na groby. Uświadamiać.
Bardzo mi ulżyło, kiedy przeczytałem odpowiedź Middlefingera, bo ja nie lubię zabijać ludzi, nawet katolików, natomiast uwielbiam ludzi uświadamiać - po to właśnie prowadzę bloga: żeby uświadamiać ludzi. No i zaproponowałem MiddleFingerowi, żebyśmy zrobili tak, że każdy z nas napisze tekst uświadamiający katolików i powiesimy te teksty na swoich blogach. Ze swej strony obiecałem, że dołożę katolom po całości, ale MiddleFinger, jak się zdaje, mocny jest tylko w pisaniu sloganów, ale już do porządnej, takiej wiecie - pozytywistycznej roboty, to się nie nadaje i tekstu uświadamiającego katolików pisać nie chce. Ale ja chcę, i właśnie ten tekst piszę, co jest o tyle śmieszne, że kiedy to czytacie, to ja już tego tekstu nie piszę, tylko go napisałem wcześniej w stosunku do momentu, w którym tekst czytacie.
OK, dosyć tego backgroundu, przechodzimy do sedna sprawy. Długo myślałem nad tym, jak napisać tekst uświadamiający katolików, co w tym tekście powiedzieć, jak do katolików trafić. W końcu wymyśliłem, że do katolików trafić się nie da. No bo niby jak trafić do ludzi, którzy wierzą w takie x, że x jest Bogiem, którzy słuchają stacji radiowej Ojca Inwestora, którzy chodzą do kościoła, którzy rzucają na tacę pieniądze, którzy są przekonani o tym, że kiedy zabija się dziecko w łonie matki, to mamy do czynienia z zabijaniem dziecka w łonie matki? Jak trafić do takich ludzi? Do ludzi ciemnych, do ludzi niewykształconych, do ludzi z małych miejscowości, do ludzi starych. Moim zdaniem nie da się do tych ludzi trafić, dlatego postanowiłem, że trafię do ziemskiego szefa tych ludzi, czyli do Jego Świątobliwości papieża Benedykta XVI, a kiedy już do Benedykta XVI trafię, to Benedykt XVI, przemyślawszy sprawę, ogłosi katolikom urbi et orbi, że on, papież, rezygnuje z katolicyzmu i jednocześnie zaleca, aby wszyscy katolicy z katolicyzmu zrezygnowali. Nie wiem, czy uświadomienie Benedykta XVI jest możliwe, ale w kwestii uświadamiania papieża nie mogę nie zrobić wszystkiego, co jestem w stanie zrobić, bo sprawa jest poważna, a nawet arcypoważna.
Kiedy już postanowiłem, że zadziałam punktowo, że napiszę tekst uświadamiający Benedykta XVI, to znowu popadłem w takie kłopoty, że nie wiedziałem, po jakie argumenty mam sięgnąć. Ratzinger to gościu fest kumaty, a wiem to, bo poczytałem trochę jego książek i innych tekstów, więc w tej sytuacji nie mogę powołać się na Richarda Dawkinsa i jego paradne wyliczanie prawdopodobieństwa tego, na ile Bóg istnieje, a na ile nie. Nie mogę powołać się na argumenty rozmaitych idiotek, argumenty sprowadzające się do tego, że jakby Bóg istniał to w świecie nie byłoby zła. Co robić? Na kogo się powołać? Na kogoś przecież powołać się musiałem, bo co innego mógłbym zrobić - przedstawić jakąś argumentację i powiedzieć, że autorem tej argumentacji jestem ja, wyrus, autor bloga tekstowisko.blogspot.com?
Cierpiałem. Nie miałem pomysłu, nie umiałem znaleźć rybki, żadne czary nie działały, modlitwa do świętego Judy Tadeusza, patrona spraw beznadziejnych, nie pomogła. Wreszcie na balkon wyszedłem szlugę zajarać. I tam, na balkonie, szlugę jarając, a było to w piękną, aczkolwiek nie tak znowu ciepłą noc, na pomysł wpadłem, wobec czego zasadnie mogłem, niczym Archimedes, zakrzyknąć: - Znalazłem!- ale nie zakrzyknąłem, bo to się działo pół do trzeciej w nocy, a przecież sąsiedzi rano do roboty wstają i niegrzecznie byłoby ich budzić, nawet okrzykiem: - Znalazłem!
Oto, co znalazłem. John Niemeyer Findlay, Południowo-Afrykański filozof, w artykule Can God's Existence Be Disproved sformułował tzw. antydowód ontologiczny, który to antydowód udowadnia, że nie może istnieć takie x, że x jest Bogiem. Findlay argumentuje w tę stronę, że jeśli Bóg jest bytem koniecznym (a katolicy utrzymują, że jest - to moja uwaga), czyli takim, że choćby nawet Magdalena Środa w Kropce nad i u Moniki Olejnik powiedziała, że Bóg nie istnieje, to Bóg i tak musi istnieć, to zdanie Bóg istnieje musi być zdaniem analitycznym, a zatem prawdziwym na mocy znaczenia. Kłopot polega na tym, że żadne zdanie egzystencjalne nie jest zdaniem analitycznym, choćby nawet Jan Pospieszalski w swojej czwartkowej audycji (TVP INFO, godz. 22.30) powiedział, że jakieś jest. Z tego, że żadne zdanie egzystencjalne nie jest zdaniem analitycznym wynika, że pojęcie Boga rozumianego jako byt konieczny, jest sprzeczne, bo to jest pojęcie wykluczające możliwość istnienia swojego desygnatu. Mówiąc w skrócie - Findlay twierdził, że Bóg pojmowany jako byt konieczny nie może istnieć.
Co Benedykt XVI może uczynić po takim dictum? Rzecz jasna nie mogę mieć pewności, ale mam nadzieję, nadzieję na to, że papież zrozumie jak się rzeczy mają, po czym zrezygnuje z katolicyzmu i namówi katolików, aby poszli w jego ślady. Mam nadzieję, że właśnie tak się stanie, tylko nie wiem kiedy - czy w kwietniu katolicy będą jeszcze raz, ostatni raz, świętować Wielkanoc, czy może ostatnia w historii ludzkości Wielkanoc była obchodzona przez katolików rok temu?
*****
DOPISEK
Podlinkowanego przeze mnie tekstu MiddleFingera już nie ma w salonie24. Albo Autor sam usunął tekst, albo go usunęli Admini. Ale zabawa :-)
Ks. Maciel przez kilkadziesiąt lat wykorzystywał dzieci, również swoje własne, oraz seminarzystów. Był to największy skandal seksualny w Kościele.
To, co wp.pl nazywa największym skandalem seksualnym w Kościele, równie dobrze można nazwać zbrodnią i mnie się nazywanie zbrodnią tego, co robił Degollado, bardzo podoba. Piszę to na wypadek, gdyby jakaś ciotka Matylda zrozumiała z mojego tekstu tyle, że ja sobie dworuję z ofiar Marciala Maciela Degollado.
Mam teraz w czytaniu książkę Jasona Berry'ego i Geralda Rennera Śluby milczenia. Nadużywanie władzy za pontyfikatu Jana Pawła II (Wydawnictwo Czarna Owca. Warszawa 2012). Książka między innymi opisuje to, co Degollado robił dzieciom i jak na to reagował Watykan, ale z 402 stron tekstu przeczytałem zaledwie 54, więc jeśli coś o książce napiszę, to dopiero wtedy, kiedy ją skończę czytać, a łatwo się tego nie czyta.
Wracam do MiddleFingera, którego zapytałem, w jaki sposób, Jego zdaniem, da się zmieść katolicyzm z powierzchni ziemi - trzeba pozabijać wszystkich katolików, czy co? MiddleFinger odpowiedział, że nie pozabijać, bo nie starczyłoby miejsca na groby. Uświadamiać.
Bardzo mi ulżyło, kiedy przeczytałem odpowiedź Middlefingera, bo ja nie lubię zabijać ludzi, nawet katolików, natomiast uwielbiam ludzi uświadamiać - po to właśnie prowadzę bloga: żeby uświadamiać ludzi. No i zaproponowałem MiddleFingerowi, żebyśmy zrobili tak, że każdy z nas napisze tekst uświadamiający katolików i powiesimy te teksty na swoich blogach. Ze swej strony obiecałem, że dołożę katolom po całości, ale MiddleFinger, jak się zdaje, mocny jest tylko w pisaniu sloganów, ale już do porządnej, takiej wiecie - pozytywistycznej roboty, to się nie nadaje i tekstu uświadamiającego katolików pisać nie chce. Ale ja chcę, i właśnie ten tekst piszę, co jest o tyle śmieszne, że kiedy to czytacie, to ja już tego tekstu nie piszę, tylko go napisałem wcześniej w stosunku do momentu, w którym tekst czytacie.
OK, dosyć tego backgroundu, przechodzimy do sedna sprawy. Długo myślałem nad tym, jak napisać tekst uświadamiający katolików, co w tym tekście powiedzieć, jak do katolików trafić. W końcu wymyśliłem, że do katolików trafić się nie da. No bo niby jak trafić do ludzi, którzy wierzą w takie x, że x jest Bogiem, którzy słuchają stacji radiowej Ojca Inwestora, którzy chodzą do kościoła, którzy rzucają na tacę pieniądze, którzy są przekonani o tym, że kiedy zabija się dziecko w łonie matki, to mamy do czynienia z zabijaniem dziecka w łonie matki? Jak trafić do takich ludzi? Do ludzi ciemnych, do ludzi niewykształconych, do ludzi z małych miejscowości, do ludzi starych. Moim zdaniem nie da się do tych ludzi trafić, dlatego postanowiłem, że trafię do ziemskiego szefa tych ludzi, czyli do Jego Świątobliwości papieża Benedykta XVI, a kiedy już do Benedykta XVI trafię, to Benedykt XVI, przemyślawszy sprawę, ogłosi katolikom urbi et orbi, że on, papież, rezygnuje z katolicyzmu i jednocześnie zaleca, aby wszyscy katolicy z katolicyzmu zrezygnowali. Nie wiem, czy uświadomienie Benedykta XVI jest możliwe, ale w kwestii uświadamiania papieża nie mogę nie zrobić wszystkiego, co jestem w stanie zrobić, bo sprawa jest poważna, a nawet arcypoważna.
Kiedy już postanowiłem, że zadziałam punktowo, że napiszę tekst uświadamiający Benedykta XVI, to znowu popadłem w takie kłopoty, że nie wiedziałem, po jakie argumenty mam sięgnąć. Ratzinger to gościu fest kumaty, a wiem to, bo poczytałem trochę jego książek i innych tekstów, więc w tej sytuacji nie mogę powołać się na Richarda Dawkinsa i jego paradne wyliczanie prawdopodobieństwa tego, na ile Bóg istnieje, a na ile nie. Nie mogę powołać się na argumenty rozmaitych idiotek, argumenty sprowadzające się do tego, że jakby Bóg istniał to w świecie nie byłoby zła. Co robić? Na kogo się powołać? Na kogoś przecież powołać się musiałem, bo co innego mógłbym zrobić - przedstawić jakąś argumentację i powiedzieć, że autorem tej argumentacji jestem ja, wyrus, autor bloga tekstowisko.blogspot.com?
Cierpiałem. Nie miałem pomysłu, nie umiałem znaleźć rybki, żadne czary nie działały, modlitwa do świętego Judy Tadeusza, patrona spraw beznadziejnych, nie pomogła. Wreszcie na balkon wyszedłem szlugę zajarać. I tam, na balkonie, szlugę jarając, a było to w piękną, aczkolwiek nie tak znowu ciepłą noc, na pomysł wpadłem, wobec czego zasadnie mogłem, niczym Archimedes, zakrzyknąć: - Znalazłem!- ale nie zakrzyknąłem, bo to się działo pół do trzeciej w nocy, a przecież sąsiedzi rano do roboty wstają i niegrzecznie byłoby ich budzić, nawet okrzykiem: - Znalazłem!
Oto, co znalazłem. John Niemeyer Findlay, Południowo-Afrykański filozof, w artykule Can God's Existence Be Disproved sformułował tzw. antydowód ontologiczny, który to antydowód udowadnia, że nie może istnieć takie x, że x jest Bogiem. Findlay argumentuje w tę stronę, że jeśli Bóg jest bytem koniecznym (a katolicy utrzymują, że jest - to moja uwaga), czyli takim, że choćby nawet Magdalena Środa w Kropce nad i u Moniki Olejnik powiedziała, że Bóg nie istnieje, to Bóg i tak musi istnieć, to zdanie Bóg istnieje musi być zdaniem analitycznym, a zatem prawdziwym na mocy znaczenia. Kłopot polega na tym, że żadne zdanie egzystencjalne nie jest zdaniem analitycznym, choćby nawet Jan Pospieszalski w swojej czwartkowej audycji (TVP INFO, godz. 22.30) powiedział, że jakieś jest. Z tego, że żadne zdanie egzystencjalne nie jest zdaniem analitycznym wynika, że pojęcie Boga rozumianego jako byt konieczny, jest sprzeczne, bo to jest pojęcie wykluczające możliwość istnienia swojego desygnatu. Mówiąc w skrócie - Findlay twierdził, że Bóg pojmowany jako byt konieczny nie może istnieć.
Co Benedykt XVI może uczynić po takim dictum? Rzecz jasna nie mogę mieć pewności, ale mam nadzieję, nadzieję na to, że papież zrozumie jak się rzeczy mają, po czym zrezygnuje z katolicyzmu i namówi katolików, aby poszli w jego ślady. Mam nadzieję, że właśnie tak się stanie, tylko nie wiem kiedy - czy w kwietniu katolicy będą jeszcze raz, ostatni raz, świętować Wielkanoc, czy może ostatnia w historii ludzkości Wielkanoc była obchodzona przez katolików rok temu?
*****
DOPISEK
Podlinkowanego przeze mnie tekstu MiddleFingera już nie ma w salonie24. Albo Autor sam usunął tekst, albo go usunęli Admini. Ale zabawa :-)
19 komentarzy:
Ja jestem katolikiem,ale bardzo zlym niestety i dlatego takiego midlefingera bym powiesil za worek.
Ja Kolege Wyrusa czytuje od salonu24,nie wypowiadam sie,bo choc czasem sie nie zgadzam,przepadlbym w przedbiegach,a duzo sie mozna nauczyc.Ten brak reakcji na blogu srodkowego palca jest bardzo symptomatyczny,jak palikociarnia,a w szczegolnosci Kotlinski z "Mitow i Faktow",czyli ten rzeczony widzi ten problem.
To na szybko,bo z reszta Twego wpisu,ja jako bardzo zly czlowiek/katolik w domysle/ nie polemizuje.
Albo sie wierzy,albo nie.Na tym polega moja ludyczna wiara.
Pozdr.
A sorry.Ta "ludyczna wiara" to termin od zaprzyjaznionych midlefingerom roznych opcji nowomowiacych,za co przepraszam.Powiniennem dac tam cudzyslow.
Bo abstrachujac od tematu,wiara np w Kaczora jest bardzo zla,a wiara w ruda malpe jest git wedlug zalecen midlepalucha/czytajac jego wczesniejsze wpisy/.
A,ze Kotlinscy wlasnie tak pruboja zaistniec swiadczy tylko o tym,ze Pan Bog dal czlowiekowi wolna wole.
Deczko nie na temat,przepraszam i pozdrawiam.
>legionista
No patrz, gościowi tekst wywalili z salonu24. Musi jacyś zapiekli katolicy :-))
Pozdro.
"MiddleFinger odpowiedział, że nie pozabijać, bo nie starczyłoby miejsca na groby".
Eee tam, głupia wymówka. Przecież można palić zwłoki.
No co - nie można?
>Jajcenty
No właśnie - kremację wynaleziono już dawno. Nie pomyślałem o tym :-))
Tym mógłby zająć się Michał Boni. Wszak jest ministrem od cyfryzacji i kremacji.
Dzięki, Wyrusie za świetny tekst.
Pozdrawiam
>Rzepka
"Dzięki, Wyrusie za świetny tekst."
Bardzo proszę :-))
@ Wyrus
Cóż, ja też jestem ciekawy, co zrobi nasz Papież Benedykt XVI - znaczy, co powie na takie dictum.
Co do Świąt Zmartwychwstania Pańskiego - niebawem się przekonamy. Za jakieś dwa tygodnie nadejdzie godzina prawdy.
Jeszcze jedna rzecz mnie ciekawi, cytat taki: "(...) musi być zdaniem analitycznym, a zatem prawdziwym na mocy znaczenia." Wytłumacz, ale tak drukowanymi literami, co to znaczy "prawdziwy na mocy znaczenia" - bo jak na moje, to zdanie jest albo prawdziwe, albo fałszywe.
Pozdrawiam
PS. Adres naszego Papieża, a jest to już drugi papież ery internetu, to benedictxvi@vatican.va
>szmatola
"co to znaczy "prawdziwy na mocy znaczenia" - bo jak na moje, to zdanie jest albo prawdziwe, albo fałszywe. "
Owszem, jest prawdziwe albo fałszywe, ale w rozmaitych rodzajach zdań różne są sposoby dochodzenia do tego, czy zdanie jest prawdziwe czy nie. Zdanie analityczne to takie, że to, czy jest prawdziwe czy nie, stwierdzamy tylko poprzez analizę wyrażeń, z których to zdanie się składa. Np. zdaniem analitycznym jest zdanie:
"Każdy kawaler to mężczyzna, który nie ma żony."
Nie potrzeba doświadczenia empirycznego, żeby stwierdzić, czy zdanie analityczne jest prawdziwe, czy nie, wystarczy sama analiza zdania.
Inaczej jest ze zdaniami egzystencjalnymi, bo tu, żeby uznać, że takie zdanie jest prawdziwe albo nie, trzeba - że tak powiem - wiedzieć, jak jest naprawdę :-) Zdaniem egzystencjalnym jest np. to zdanie:
"Paweł wziął sobie za żonę Barbarę".
Tu do stwierdzenia, czy to zdanie jest prawdziwe czy nie, nie wystarczy analiza wyrażeń, z których zdanie się składa, bo musimy wiedzieć, czy Paweł rzeczywiście wziął sobie Barbarę za żonę.
Pozdro :-)
@ Wyrus
Dziękuję za szybką odpowiedź. Oczywiście klikanie idzie jeszcze szybciej niż pisanie, więc poklikałem sobie trochę w sieci za zdaniami analitycznymi i egzystencjalnymi. Z dostępnych mi źródeł Twoje wyjaśnienie jest - jak na mój rozum - najlepsze.
W świetle tego, co napisałeś cały ten antydowód ontologiczny nie jest warty funta kłaków. No bo tak: jeśli Boga nie ma, to dowód jest poprawny. Jeśli zaś Bóg jest, to dowód się sypie. A ponieważ nie wiemy, czy Bóg jest, nie wiemy też, czy zdanie "Bóg istnieje" jest zdaniem analitycznym, czy też nie jest.
Wobec tego, co napisałem powyżej, uważam, że mogę zasadnie zapytać: po jaką cholerę nazywać spekulację o prawdopodobieństwie 50% dowodem (czy też antydowodem)?
Pozdro
>szmatola
"cały ten antydowód ontologiczny nie jest warty funta kłaków."
Ja tego tak nie widzę, aczkolwiek jasne, że nie uważam tego za żaden dowód, ale z innych powodów niż te, które podałeś :-)
To jest bardzo dobre ćwiczenie, ten antydowód, podobnie jak tzw. dowody św. Anzelma i św. Tomasza z Akwinu.
Pozdro.
http://wpolityce.pl/artykuly/25459-nasz-news-szczelina-poprzeczna-na-polskim-niebie-czy-litwa-bedzie-zarzadzala-15-naszej-przestrzeni-powietrznej
Przeczytajcie jak "ci tam" wpełzają powoli do Polski!
Świetny tekst Wyrusie:)
"Zdania perlisz jak z pereł kolię".
Naprawdę "cierpiałeś" nie znajdując
pomysłu?:))
Zdanie analityczne.... Też poguglałam i znalazłam takie coś:
http://grono.net.pl/filozofia-moderowana/topic/1284249/sl/zdanie-analityczne/
Tam dopiero ludzie pętlą na temat
"kawaler to mężczyzna , który nie
ma żony".
Benedykt XVI jest niewątpliwie dobrym adresatem , nie tylko ze względu na Urząd ale i walory intelektualne.
Pojąłby to też mój znajomy staruszek Werbista , o ile nie zapomniał:))
Pozdr
Dobrze, że przytoczyłeś ów antydowód teologiczny.
Jest okazja by podać określenie terminu „byt konieczny” bez odwoływania się do środy w poniedziałek, bo to bez sensu.
Byt konieczny [wg Tomasza Akwinaty ]jest to taki byt, w którym występuje tożsamość istnienia, oraz istoty tego bytu.
Według Platona [ i neoplatoników] istota bytu warunkuje jego istnienie. W świecie empirycznym, naturalnym, istota rzeczy jest rozdzielona od istnienia, wszystkie byty w tym świecie mają przyczyny ich istnienia poza nimi, więc są te rzeczy bytami nie koniecznymi.
Mogą być lub mogą nie być. Są niekonieczne, przygodne.
Powyższe nie pochodzi z analizy znaczeń terminów tylko z doświadczenia egzystencjalnego osoby. Jest doświadczenie religijne istnienia Boga, bada je i stwierdza występowanie tego doświadczenia – psychologia.
Tak, jak jest doświadczenie rzeczy świata empirycznego.
Wobec tego sąd o istnieniu Boga, nie jest sądem analitycznym.
>jerzyki
"Jest doświadczenie religijne istnienia Boga, bada je i stwierdza występowanie tego doświadczenia – psychologia."
Jasne. Niemniej jednak psychologia nie wnosi niczego do omawianej sprawy, bo obszar zainteresowań psychologii, a obszar, o którym pisze Findlay w swoim "antydowodzie", to dwie zupełnie różne sprawy. Rzecz jasna, jak już napisałem w którymś z komentarzy, "antydowód" Findlaya to żaden dowód.
Pozdro :-)
>marta.luter
"Naprawdę "cierpiałeś" nie znajdując
pomysłu?:))"
No dajesz te śmieszki na końcu, ale pewnie i tak chcesz wiedzieć :-) Oczywiście nie cierpiałem, bo w takich razach nigdy nie cierpię, bo wiem wszystko, co mi trzeba do pisania. Nie oznacza to, że mam tekst zaplanowany z góry - nie mam, ale nie martwię się tym. W takich razach idę za tekstem, gonię tekst i chodzi tylko o to, żeby tekst dogonić. A czy zawsze dogonię? Nie, ale o tym nikt nie wie :-)))
"Ale o tym nikt nie wie"
Staruszek Werbista wie , o ile nie zapomniał:))
Dobranoc Wyrusie:)
niestety nie jestem bardzo dobrym katolikiem bo ojca inwestora nie slucham :(
odnosnie problemow z postrzeganiem pontyfikatu JPII to niestety bedziemy mieli zawsze problem z tym ze Watykan nie mogl reagowac odpowiednio stanowczo gdyz wywiad radziecki byl owczesnie w pelni aktywnosci
>mde017
"Watykan nie mogl reagowac odpowiednio stanowczo gdyz wywiad radziecki byl owczesnie w pełni aktywności"
Nie jestem biegły w tym temacie, ale się podciągnę :-)
Prześlij komentarz