Wczoraj wieczorem Pospieszalski zrobił swój najlepszy program, oczywiście najlepszy w określonym kontekście. Gośćmi byli Czesław Binienda i Antoni Macierewicz, przy czym, rzecz jasna, głównym bohaterem był Binienda. Pospieszalski, Binienda i Macierewicz pogadali sobie o różnych rzeczach, poza tym Pospieszalski zaprezentował trochę tych, jak to je nazywają uczeni blogerzy, kreskówek Biniendy. Najważniejsze jednak w tym programie było co innego, to, co Pospieszalskiemu przyszło bez najmniejszego trudu, a co przyniosło znakomity efekt. Czasami tak się dzieje, że człowiek specjalnie się nie narobi, a jednak uzyska znakomite rezultaty. W sporcie zdarzają się nawet takie sytuacje, że jakaś drużyna albo jakiś zawodnik, kiedy mają spotkać się z określonym przeciwnikiem, to czują się pewnie i przeważnie wygrywają; tych, z którymi przeważnie wygrywają określa się mianem kelnerów. W szachach Paul Keres, który mistrzowskiego tronu nigdy nie powąchał, z mistrzem świata, Michaiłem Talem, miał bilans następujący: +8 -4 =19, czyli wygrał 8 razy, 4 razy przegrał i zanotował 19 remisów. Wszyscy wiedzieli, że Tal jest dla Keresa kelnerem.
We wczorajszej audycji kelnerami dla Pospieszalskiego byli ci wszyscy eksperci z państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, z Komisji Millera i jeszcze skądś tam, którzy poświadczyli, że z badań im wyszło, że 10 kwietnia 2010 roku brzoza Tupolewowi skrzydło urwała (czy z czego im tam to wyszło). Pospieszalski podzwonił po tych ludziach chcąc ich zaprosić do programu, żeby z Biniędą usiedli, z nim pogadali i może by coś z tego ciekawego wyszło. Jak Pospieszalski dzwonił, to to dzwonienie nagrywał, po czym nagranie zaprezentował w programie. Oto, co na zaproszenie Pospieszalskiego odpowiedzieli:
- Tomasz Makowski, PKBWL - nie chciał
- mjr Artur Kułaszka, ITWL, Komisja Millera - nie chciał
- ppłk Janusz Niczyj, Komisja MIllera - nie chciał
- Jacek Jaworski, PKBWL - nie chciał
- Piotr Lipiec, PKBWL, Komisja Millera - nie chciał, nie miał czasu
- Andrzej Pussak, PKBWL - nie chciał
- dr Zbigniew Klepacki, Politechnika Rzeszowska - nie chciał, nie miał czasu na duperele
- dr Stanisław Żurowski, PKBWL, Komisja Millera - nie chciał
- ppłk Waldemar Targalski, PKBWL, Komisja Millera - nie chciał.
Później Pospieszalski zaprezentował nagranie tego, jak próbował porozmawiać telefonicznie z ekspertami i wymieniał kolejne nazwiska, a jakaś miła pani Pospieszalskiemu odpowiadała przez telefon, czy może pogadać z tym, z kim chce pogadać, czy nie może. Wyglądało to tak:
- inżynier Dariusz Dawidziak - dzisiaj nie, trzeba by dzwonić jutro rano
- inżynier Leszek Filipczyk - jest na urlopie
- inżynier Dariusz Majewski - jest na zwolnieniu lekarskim
- ppłk Cezary Musiał - pani poszła zobaczyć, czy ppłk Musiał jest, po czym powiedziała, że ppłk Musiał jest już poza zasięgiem
- płk Mirosław Wierzbicki - będzie w piątek.
To było na początku audycji, a od 25 minuty 12 sekundy znowu mieliśmy nagranie - Pospieszalski dzwonił do ekspertów i pytał, czy znają prezentację Biniendy i czy byliby skłonni ją skomentować. Co powiedzieli eksperci, to sobie już posłuchajcie sami.
W mojej opinii program mógł polegać tylko na zaprezentowaniu tych nagrań, ale może się mylę. Bardzo możliwe, że ludzie skorzystali na tym, co Binienda i Macierewicz powiedzieli i na prezentacji tych, jak je nazywają uczeni blogerzy, kreskówkach Biniendy. Wiecie jak to jest - najważniejszy jest ten przekaz, że brzoza za Chiny Ludowe nie mogła rozwalić skrzydła. I tyle. Takie przekazy większości ludzi wystarczają, podobnie jak ludzie nie muszą rozumieć jak to jest możliwe, żeby cała ta transsubstancjacja się odbywała, bo wystarczy im wiedzieć, że jak ksiądz podczas mszy wypowie co trzeba, to chleb staje się ciałem Chrystusa. Mniejsza jednak o to, jaka audycja byłaby lepsza, bo istotne jest co innego. Oto Pospieszalski pokazał, jaką wartość mają te wszystkie zapewnienia o nauce, rzetelnej dyskusji, wymianie poglądów, weryfikacji, falsyfikacji, rzeczowych argumentach, sporach intelektualnych, intelektualnej uczciwości itd. Posłuchajcie tego, co eksperci mówią - przypominam: od 25 minuty i 12 sekundy programu :-)
Pytanie jest takie - czy opowieści o nauce, rzetelnej dyskusji, mertytorycznej argumentacji itd. to tylko bajdurzenia, czy może tylko czasami, w określonych przypadkach są to bajdurzenia? Dalej idzie pytanie drugie: niezależnie od tego, czy to są zawsze bajdurzenia czy tylko w określonych przypadkach, to kto się na te bajdurzenia nabiera w sytuacjach tak klarownych, jak ta, którą mamy po 10 kwietnia 2010? Czy w ogóle są ludzie, którym da się wmówić cały ten kit?
To ostanie pytanie oczywiście jest pytaniem retorycznym :-)
Na koniec świetna ilustracja tego, że jest masa ludzi, którym można wmówić wszystko. Oto Homo Homini opublikował wyniki badań, z których zacytuję dwa zdania:
Najgorzej wypadły drogi. Aż 79 proc. respondentów uważa, że rządowi nie udało się wybudować obiecanych połączeń, a kibiców, którzy przyjadą samochodami, czeka komunikacyjny horror.
OK, 79% ankietowanych uważa, że rząd nie wybudował tych dróg, co je obiecał, że wybuduje. Ale co z pozostałymi 21% respondentów? Co ci ludzie - nie wiedzą, czy rząd wybudował te drogi, co obiecał, że wybuduje, czy może myślą, że wybudował?
4 komentarze:
"(...)był na działce mniej więcej od godz. 8.00. Około godz. 10.00 (czasu moskiewskiego) kończył pracę i zamierzał wracać do domu. Kiedy nadlatywał polski samolot, stał już przy samochodzie, ok. 100 metrów od świateł przeciwmgielnych lotniska. X najpierw usłyszał szum. Maszyna leciała dość nisko, na wysokości poniżej 10 metrów, ale równolegle do ziemi, ze wschodu na zachód, w kierunku lotniska. Słychać było, jak tupolew “forsuje silniki” (pilot zwiększył ich obroty). Samolot leciał tak nisko, że siła strug powietrza z turbin powaliła mężczyznę na ziemię, na plecy. Chwilę potem maszyna zahaczyła lewym skrzydłem o pień brzozy, która rosła na niewielkim wzniesieniu. Drzewo miało ok. 15 metrów wysokości, a samolot ściął je mniej więcej w połowie – na wysokości 7-8 metrów. W ocenie X, samoloty lądujące na Siewiernym w kierunku zachodnim zwykle przelatują w dalszej odległości od brzozy – jakieś 15 metrów w kierunku północnym – i lecą znacznie wyżej. Nie forsują również silników. Według relacji świadka, samolot miał wypuszczone podwozie. Po kolizji z drzewem leciał dalej na zachód w linii prostej, wciąż obniżając lot. X nie zauważył, by samolot uległ uszkodzeniu w chwili uderzenia w drzewo. Nie potwierdza, by odpadł jakikolwiek fragment skrzydła, widział za to ściętą górną część drzewa, która odpadła na północ. Lekarz pobiegł za samolotem. Dopiero przed garażami, za asfaltową drogą zobaczył skrzydło z biało-czerwonym malowaniem, wiszące na drzewie. Widział też zerwane przewody. Obok drzewa, na którym wisiało skrzydło, stał mężczyzna. Solidnie zbudowany, czarnowłosy czterdziestolatek, w skórzanej kurtce, fotografował aparatem telefonu komórkowego wiszące na drzewie skrzydło. X pobiegł dalej w kierunku miejsca upadku tupolewa. Zobaczył część samolotu, która zawisła na krzakach do góry ogonem, a w pewnej odległości od niej zauważył przewrócony, mocno zdeformowany kadłub i część podwozia, która sterczała do góry. Lekarz znajdował się w odległości ok. 15 metrów od szczątków. Nie widział ognia, tylko dym."
Informacje te Bodin przekazał 14 kwietnia prokuratorowi Tomaszowi Mackiewiczowi.
są jeszcze takie świadectwa:
„Jak samolot wyłonił się na chwilę z mgły, to był to moment, kiedy zaryczały silniki, powstał silny, oślepiający błysk. Po tym błysku próbował nabrać wysokości” – zeznał potem Y
"Z pracował przed budynkiem hotelu. Widział przelatującego tupolewa na odcinku od brzozy do szosy. Dziennikarzom ekipy filmowej powiedział, że samolot leciał w normalnej pozycji, ogonem do góry, co zaprzecza teorii MAK i komisji Millera, które twierdzą, że tupolew wykonywał nad szosą półbeczkę. W zaświadczył ponadto, że za ogonem Tu-154 widział przypominający kometę płomień długości paru metrów. Tupolew był wtedy za brzozą. To, co widział W, jest zbieżne z obserwacją Y. Co ważne, obaj świadkowie się nie znają. Jeden jest prostym, młodym robotnikiem, drugi dozorcą z pobliskich zakładów. "
Na drodze przelotu TU154 znajdował sie Komis samochodów. "Komis otoczony był metalowym parkanem. Tragicznego ranka WBIŁY się w niego małe fragmenty tupolewa. Jeden z takich stalowych elementów przeleciał koło głowy stojącego tam człowieka, omal nie pozbawiwszy go życia. Ekipa „Misji specjalnej” we wrześniu 2010 r. zarejestrowała dziury, które pozostały po tych odłamkach. Komis obecnie jest zlikwidowany. Parkan zdemontowano."
"Jeden ze strażaków powiedział potem, że samolot „jeszcze w powietrzu zapalił się po tym, jak zahaczył o drzewa”.
" Załoga czekała przy jaku na jego przylot. Artur Wosztyl i Rafał Kowaleczko zeznali, że tuż przed katastrofą słychać było, jak maszyna zwiększa moc silników do maksymalnych obrotów. Potem usłyszeli wybuchy, a następnie dźwięk gaśnięcia silników. „Po wszystkim nastąpiła cisza”.
Czytając te wypowiedzi po raz pierwszy założyłem, że jeden z silników mógł odmówić tzw posłuszeństwa. Kłopot w tym, że w Załączniku do Raportu
Końcowego polscy experci zapewniają, że silniki do końca działały prawidłowo...
Wirusie,
Ciekawie o tym pisze Szczurbiurowy
na Salonie.
http://szczurbiurowy.salon24.pl/
Przepraszam:) Zrobiłam z Ciebie wirusa:)))
Bardzo , bardzo sorry:)
Good
Prześlij komentarz