Siedzimy sobie w takiej knajpie jednej, w ogródku, bo w środku jarać fajek nie wolno. Jest nas siedmioro, sześć bab i ja. Skąd taki skład? Ano stąd, że jest to spotkanie kociarzy, a właściwie kociarek i mnie. Żadnego parytetu płciowego przy naszym podwójnym stoliku (w knajpach jeszcze wolno przysunąć jeden stolik do drugiego, przynajmniej w niektórych) rzecz jasna nie ma, no ale jakim cudem może być parytet na spotkaniu kociarzy? Jest oczywiste, że chłopy kochają koty bardziej, a baby kochają koty mniej, ale baby w kwestii kotów są aktywniejsze i stąd wrażenie, że to baby są bardziej zakochane w kociołkach.
Dowód na tezę mówiącą o tym, że chłopy bardziej kochają kociołki jest taki, że przeprowadziłem badania na reprezentatywnej grupie dziewięciorga kociarzy, w której to grupie było czterech chłopów i pięć bab, no i wyniki badań są takie, że na pytanie o to, czy za swojego kocika oddałabyś/oddałbyś serce i duszę i czy za swoim kocikiem skakałabyś/skakałbyś do pożaru, czterech chłopów odpowiedziało, że za swojego kotka oddaliby serce i duszę i skakaliby za nim do pożaru (ja byłem w tej czwórce, bo siebie też zbadałem), natomiast tylko jedna baba zadeklarowała, że za swoim kociołkiem skakałaby do pożaru i oddałaby za niego serce i duszę (ta baba ma takie cycki, że, jak to mówią, Dżizas Krajst!), trzy baby powiedziały, że za swojego kociołka oddałyby serce i duszę, ale nie skakałyby za nim do pożaru, a jedna baba powiedziała, że za swojego kotka nie skakałaby do pożaru, natomiast oddałaby za niego serce, ale duszy już nie, bo nie wierzy w istnienie takiego x, że x jest duszą (ta baba, co nie wierzy w istnienie takiego x, że x jest duszą, też ma fest cycki, ale nie takie fest jak ta, co zadeklarowała, że za swoim kociołkiem skakałaby do pożaru i oddałaby za niego serce i duszę).
Dobra, parytetu przy naszym podwojonym stoliku nie było, ale gadaliśmy sobie miło, a ja szlugi jarałem, co było mi miłe, aczkolwiek wolę jarać szlugi w pomieszczeniu, kiedy mogę się w dymie wędzić, niż na zwenątrz, kiedy mi dym wiatr rozwiewa, wiatr, co to dmie kędy chce albo jakoś tak.
Siedzimy sobie zatem w tej knajpie, siedzimy, gadamy najpierw o kotkach a później coraz bardziej nie o kotkach, tylko o innych tematach (zawsze tak jest na spotkaniach kociarzy, czy - mówiąc precyzyjniej - na spotkaniach kociarek i mnie, wyrusa), ja babom się przypatruję, to podziwiam co jakaś powie, ale jeszcze bardziej podziwiam jak jakaś nogę fikuśnie na drugą nogę założy, a znowu inna w sandałach jest i stopy ma takie, że nie trzeba szukać śliczniejszych (czy jak ktoś lubi stopy, to jest fetyszystą, a jak lubi cycki, to nie jest fetyszystą, czy może jest tak, że jak ktoś lubi cokolwiek to jest fetyszystą?), a jeszcze inna ma głos taki, że lepszy od głosu Anny Romantowskiej i, czemu trudno dać wiarę, wcale nie gorszy od głosu Małgorzaty Pęcińskiej. Tak czy siak mam co robić w tej knajpie, a tu na dodatek knajpa przez głośniki radiową Jedynkę puszcza; nie didżejów radiowych, nie jakieś pierdoły, tylko Jedynkę, co to jest takim programem, w którym jeszcze od czasu do czasu gadają; mądrzej lub głupiej, niemniej jednak gadają, a przecież - i to jest moja mocna teza - radio jest od tego, żeby gadać.
Gadali w tej Jedynce o tym, czy rasizm jest w Polsce i czy to dobrze, czy źle, że jak Polacy zobaczą czarnoskóre dzieci, to mówią, że te dzieci śliczne. Wydawałoby się, że to dobrze, ale przecież i takie jest podejrzenie, że Polacy kiedy mówią, że czarnoskóre dzieci są śliczne, to jednak impilicite mówią, że to dzieci czarnoskóre. My, sześć kociarek i ja, jednym uchem słuchamy sobie tej audycji, a drugim uchem słuchamy, co tam kto o kotach i nie o kotach gada, a ja oczami, które nie są zaangażowane w słuchanie programu radiowego, kociarki podziwiam, bo przecie jedna ma takie cycki, że jak to mówią, Dżizas Krajst, a znowu druga, co w sandałach przyszła, prezentuje stopy takie, że nie trzeba szukać śliczniejszych, z kolei jeszcze inna nogę na nogę w taki fikuśny sposób zakłada, że...
OK. Jest , jak jest, a tu nagle w Jedynce jakiś gościu tak gada, że "widziałam", "chciałam" itd. Zupełnie tak gada, jakby babą był, ale nie, że z głosu to wynika, tylko z tego językowego czegoś, na czym profesor Bralczyk się zna i profesor Miodek też. Jak jedna z kociarek usłyszała (ta w sandałach, z tymi stopami w sandałach - no mówię Wam: Dżizas Krajst!), że ten gościu z radia mówi, że "chciałam" i "myślałam", to powiedziała tak: - A ten facet, co? Zwariował?
Jak ta z tymi stopami, że nie trzeba szukać śliczniejszych powiedziała: - A ten facet, co? Zwariował? - to inna, co to fikuśnie nogę na nogę zakładała (a w dżinsach była, w takich wąskich i jakby gumowych, czy co), w ten sposób, że chłop to by chyba musiał wypić z osiem piw i w ogóle nie iść do toalety, żeby dać radę tak nogę na nogę założyć, powiedziała tak: - To chyba ta Grodzka jest, co nie?
Jak ta w dżinsach wąskich i jakby takich gumowych, co fikuśnie nogę na nogę zakładała, powiedziała, że to chyba ta Grodzka jest, tośmy na chwilę wszyscy umilkli i każdy zaczął kalkulować, czy to poprawnie politycznie jest powiedzieć o Grodzkiej, że to facet, nawet jeśli się nie wie, że to Grodzka w radiu przemawia.
Milczeliśmy długo. Ja milczenie przerwałem zamawiając kolejne piwo ale to było takie, że tak powiem, przerwanie milczenia na zewnątrz, bo wewnątrz, czyli przy naszym podwojonym stoliku, milczenie wciąż trwało i było coraz bardziej milczące, coraz bardziej przygniatające, coraz bardziej niezręczne.
W tej przykrej sytuacji ja, jak to ja, wyrwałem się jak Filip z konopii i powiedziałem: - To jest bardzo ciekawy problem filozoficzny, dotyczący języka, ale też...
A wtedy ta baba, co to w sandałach była i miała stopy takie, że nie nie trzeba szukać śliczniejszych, powiedziała: - wyrus, daj spokój.
Po czym ściągnęła sandały.
***
Kiedy wróciłem do chałupy, to znalazłem tę oto
notkę Pelikana, i tam, w swojej notce Pelikan pisze, że rzeczywiście jednym z gości zaproszonych do audycji jest
Pan Poseł Anna Grodzka.
Super, ale co ja chcę powiedzieć? Otóż nie powiem, co chcę powiedzieć, tyle tylko podpowiem, że to nie jest tekst o pośle Annie Grodzkiej.