Obejrzałem film Wielka cisza (Die Große Stille) Philipa Gröninga. Film trwa 2 godziny i 41 minut. Nie ma tam żadnego gadania, żadnych komentarzy, z wyjątkiem wypowiedzi starego, niewidomego mnicha, którą autor dał na koniec. O samym filmie nie chcę teraz pisać, może tylko zacynię, że pomyślałem sobie, iż w pewnym sensie takie klasztory, jak ten pokazany w filmie, są największymi oazami wolności. Właśnie wolności. Być może kiedyś napiszę o tym osobno.
Film został nakręcony w La Grande Chartreuse (Wielkiej Kartuzji) pod Grenoble. Założycielem klasztoru, cudownie położonego w Alpach, był św. Bruno, który z sześcioma kumplami założył małą osadę mnichów w roku 1084. Kartuzi mają bardzo bardzo surową regułę - ślubują milczenie (aczkolwiek czasami rozmawiają ze sobą, np. w niedzielę podczas czterdziestopięciominutowych spotkań rozmawiają w grupie, a raz na tydzień mają czterogodzinny spacer i wtedy mogą pogadać w parach - co dwadzieścia minut z innym gościem), są wegetarianami, wstają w nocy na dwuipółgodzinną mszę itd. Jednocześnie produkują (i nieźle na tym zarabiają, w związku z czym przekazują kasę na cele charytatywne, bo kiedy już zapewnią sobie utrzymanie, nie wolno im gromadzić niczego na zapas) sławny likier Chartreuse, którego receptura pochodzi z 1605 roku i którego skład zna trzech ludzi na świecie. Gröning poprosił o pozwolenie nakręcenia filmu w klasztorze, kiedy miał dwadzieścia cztery lata, ale mnisi mu powiedzieli, że właśnie przyjęli do klasztoru nowych chłopaków, więc o filmie będzie można pogadać za jakieś trzynaście lat, co Gröning odebrał jako odmowę, bo niby jak inaczej takie dictum mógł odebrać dwudziestoczteroletni chłopak?
No i po czternastu latach Gröning siedzi sobie w Berlinie i czeka na to, czy w Cannes dadzą mu nagrodę za L'Amour, L'Argent, L'Amour, a tu dzwoni telefon i jakiś facet powiada po francusku, że ojciec przeor pyta, czy Gröning ciągle chce ten film robić. Gröning na to, że nie wie, bo już tyle czasu minęło i że musi pomyśleć. Na to mnich, że OK, niech myśli. Wtedy Gröning mówi, że mnich miał cholerne szczęście, że akurat dzisiaj zastał reżysera w tym miejscu, na co mnich odpowiada: - Może pan to uważa za szczęście, ale my dzwoniliśmy tu codziennie od sześciu tygodni. Nazwałbym to raczej cierpliwością.
Później, po nakręceniu filmu, Gröning przytoczy taką anegdotę, że czasami zabawne są rozmowy, które mnisi prowadzą podczas tych czterogodzinnych spacerów; np. jeden gościu mówi, że problemem jakiejś tam filozofii jest to, że przecenia ona Arystotelesa, na co drugi stwierdza: - Och, ten problem pojawił się bardzo niedawno, chyba dopiero w trzynastym wieku.
Gröning mieszkał w La Grande Chartreuse parę miesięcy - w celi, nie chciał mieszkać w domu gościnnym. I kręcił. Nie wolno mu było dać w filmie żadnych komentarzy, ani muzyki (poza śpiewem mnichów), nie mógł też używać dodatkowego światła. Raz zjechał do Grenoble, bo mu się chciało zjeść stek; czasami wychodził zajarać szlugę, no i pił kawę. Poza tym żył jak mnich - modlił się z mnichami, przestrzegał milczenia. Później, pytany o to, dlaczego mnisi pozwolili mu nakręcić film, powie:
- W klasztorze są mnisi, którzy wiedzą, że mogli zostać gwiazdami rocka, ale wybrali inną drogę. Klasztor swym istnieniem ma przypominać, że taki wybór zawsze jest i że to wzbogaca rozumienie tego, kim jest człowiek.
Klasztor jest jak latarnia morska, jeśli ktoś ma powołanie, żeby zostać mnichem, powinien ku niej wędrować, ale jeśli nie ma tego powołania, to latarnia morska i tak istnieje. Mówi ludziom: "Tu jest jedna współrzędnych tego, kim możesz być jako człowiek". I samo to człowieka zmienia.
------------------------------------------------
*Wszystkie wiadomości o historii filmu, a także wszystkie cytaty, wziąłem z rozmowy zatytułowanej Cisza w kinie, którą to rozmowę z Philipem Gröningiem przeprowadziła Katarzyna Bielas. Rozmowa zamieszczona jest w książce Bielas pt. Dzianina z mięsa, wydanej przez Wydawnictwo Czarne w roku 2009.
Film został nakręcony w La Grande Chartreuse (Wielkiej Kartuzji) pod Grenoble. Założycielem klasztoru, cudownie położonego w Alpach, był św. Bruno, który z sześcioma kumplami założył małą osadę mnichów w roku 1084. Kartuzi mają bardzo bardzo surową regułę - ślubują milczenie (aczkolwiek czasami rozmawiają ze sobą, np. w niedzielę podczas czterdziestopięciominutowych spotkań rozmawiają w grupie, a raz na tydzień mają czterogodzinny spacer i wtedy mogą pogadać w parach - co dwadzieścia minut z innym gościem), są wegetarianami, wstają w nocy na dwuipółgodzinną mszę itd. Jednocześnie produkują (i nieźle na tym zarabiają, w związku z czym przekazują kasę na cele charytatywne, bo kiedy już zapewnią sobie utrzymanie, nie wolno im gromadzić niczego na zapas) sławny likier Chartreuse, którego receptura pochodzi z 1605 roku i którego skład zna trzech ludzi na świecie. Gröning poprosił o pozwolenie nakręcenia filmu w klasztorze, kiedy miał dwadzieścia cztery lata, ale mnisi mu powiedzieli, że właśnie przyjęli do klasztoru nowych chłopaków, więc o filmie będzie można pogadać za jakieś trzynaście lat, co Gröning odebrał jako odmowę, bo niby jak inaczej takie dictum mógł odebrać dwudziestoczteroletni chłopak?
No i po czternastu latach Gröning siedzi sobie w Berlinie i czeka na to, czy w Cannes dadzą mu nagrodę za L'Amour, L'Argent, L'Amour, a tu dzwoni telefon i jakiś facet powiada po francusku, że ojciec przeor pyta, czy Gröning ciągle chce ten film robić. Gröning na to, że nie wie, bo już tyle czasu minęło i że musi pomyśleć. Na to mnich, że OK, niech myśli. Wtedy Gröning mówi, że mnich miał cholerne szczęście, że akurat dzisiaj zastał reżysera w tym miejscu, na co mnich odpowiada: - Może pan to uważa za szczęście, ale my dzwoniliśmy tu codziennie od sześciu tygodni. Nazwałbym to raczej cierpliwością.
Później, po nakręceniu filmu, Gröning przytoczy taką anegdotę, że czasami zabawne są rozmowy, które mnisi prowadzą podczas tych czterogodzinnych spacerów; np. jeden gościu mówi, że problemem jakiejś tam filozofii jest to, że przecenia ona Arystotelesa, na co drugi stwierdza: - Och, ten problem pojawił się bardzo niedawno, chyba dopiero w trzynastym wieku.
Gröning mieszkał w La Grande Chartreuse parę miesięcy - w celi, nie chciał mieszkać w domu gościnnym. I kręcił. Nie wolno mu było dać w filmie żadnych komentarzy, ani muzyki (poza śpiewem mnichów), nie mógł też używać dodatkowego światła. Raz zjechał do Grenoble, bo mu się chciało zjeść stek; czasami wychodził zajarać szlugę, no i pił kawę. Poza tym żył jak mnich - modlił się z mnichami, przestrzegał milczenia. Później, pytany o to, dlaczego mnisi pozwolili mu nakręcić film, powie:
- W klasztorze są mnisi, którzy wiedzą, że mogli zostać gwiazdami rocka, ale wybrali inną drogę. Klasztor swym istnieniem ma przypominać, że taki wybór zawsze jest i że to wzbogaca rozumienie tego, kim jest człowiek.
Klasztor jest jak latarnia morska, jeśli ktoś ma powołanie, żeby zostać mnichem, powinien ku niej wędrować, ale jeśli nie ma tego powołania, to latarnia morska i tak istnieje. Mówi ludziom: "Tu jest jedna współrzędnych tego, kim możesz być jako człowiek". I samo to człowieka zmienia.
------------------------------------------------
*Wszystkie wiadomości o historii filmu, a także wszystkie cytaty, wziąłem z rozmowy zatytułowanej Cisza w kinie, którą to rozmowę z Philipem Gröningiem przeprowadziła Katarzyna Bielas. Rozmowa zamieszczona jest w książce Bielas pt. Dzianina z mięsa, wydanej przez Wydawnictwo Czarne w roku 2009.
4 komentarze:
Ciekawe, czy mnisi muszą wpłacać składki na państwowa opiekę zdrowotną (chyba we Francji też coś takiego istnieje i jest przymusowe (?)) i fundusze emerytalne?
>Jarosław
Pewnie, że ciekawe. Jest jeszcze mnóstwo takich ciekawych rzeczy :-)
Pozdro.
Jeden z najfajniejszych wpisów jakie ostatnio czytałem.
pozdr.
Dopiero teraz zauważyłem - na YouTube, "obok" filmu, który linkujesz jest inny film, prawie sześciominutowy fragment "Wielkiej Ciszy".
pozdr.
A-Ł
Prześlij komentarz