O mieszkańcach Chicago można mieć różne zdanie, można ich rozmaicie oceniać. Pełno jest mieszkańców Chicago i trudno jest ich ocenić jednoznacznie, biorąc ich wszystkich do kupy. W serialu Boss śledzimy losy burmistrza Chicago i jego ekipy, widzimy kulisy kampanii wyborczych, przyglądamy się pracy rady miejskiej. Mamy okazję zobaczyć, jak wyglądają interesy, które różni ludzie robią z miastem.
Burmistrz to kapitalna postać, trzyma miasto za ryj, niektóre rzeczy robi świetnie, inne rzeczy robi źle. Jedni ludzie są zadowoleni z rządów sprawowanych przez burmistrza, drudzy ludzie zadowoleni nie są. Prasa gania za burmistrzem, wynajduje jakieś afery, ludzie to czytają, następuje kryzys, ekipa ratusza pracuje na najwyższych obrotach i kryzys zostaje zażegnany; na razie każdy kryzys musi być zażegnany, bo do końca drugiego sezonu serialu jeszcze daleko.
W pierwszym odcinku drugiego sezonu - i teraz będzie SPOILER - taki jeden redaktor naczelny ważnej gazety dopina ostatnie wydanie i wścieka się, że zamiast jakiegoś ważnego i długaśnego tekstu, kolegium zdecydowało się dać jakieś pierdółki. No i ten naczelny woła tę babkę, która odpowiada za numer i drze się na nią, że co to jest, że jak to - to teraz takie pierdółki uznajemy za ważne wiadomości, kiedy tu naprawdę ważne afery się dzieją i przecież ludziom trzeba pokazać, jaki ten burmistrz jest naprawdę? Na co ta babka odpowiada tak:
- Powiem to wprost. Nikogo to nie obchodzi, Sam. Nikogo to nie obchodzi i nikt nie czyta. Przebiegają wzrokiem. Klikają na linki. Oglądają. Nie chcą zagłębiać się w 10-stronicową, popieprzoną teorię spiskową dotyczącą burmistrza. Wiedzą, że jest umoczony. Mają to w dupie!
Najważniejsze jest to: - Wiedzą, że jest umoczony. Mają to w dupie. A z tego najważniejsze jest to: - Mają to w dupie.
W Necie i w gazetach pełno jest tekstów, których autorzy zastanawiają się nad kwestią tego, jak to jest możliwe, że lemingi (ja tego określenia nie używam) widzą przecież jak wygląda rzeczywistość, a mimo to idą jak w dym za tą swoją partią. Autorzy wspomnianych tekstów zastanawiają się, ilu jeszcze potrzeba lemingom faktów w stylu, że a to Katarczycy, a to Chińczycy, a to rozmowy na cmentarzu, a to autostrady, a to Amber Gold, a to Józef Bąk, a to nagrany sędzia, żeby przejrzeć na oczy. Autorzy tekstów, o których mówię, zdają się nie rozumieć tej najprostszej rzeczy, którą rozumie dziennikarka z serialu Boss, mianowicie, że ludzie mają to w dupie. To jest punkt wyjścia, to jest to, co trzeba przyjąć na samym początku - ludzie mają to w dupie.
Kiedy już się uzna, że ludzie mają to w dupie, to sprawa robi się mało atrakcyjna, bowiem trzeba postawić dwa pytania: pierwsze o to, dlaczego ludzie mają to w dupie, a drugie o to, co zrobić, żeby nie mieli w dupie i to żeby nie mieli w dupie we właściwą stronę. Po postawieniu tych pytań sprawa robi się jeszcze mniej atrakcyjna, gdyż z szukaniem odpowiedzi na te pytania jest kupa roboty, a przecież to dopiero początek.
Sytuacja jest bardzo ciężka, bo - i tu wracam do kwestii tego, że trzeba, aby ludzie nie mieli w dupie we właściwą stronę - nie ma pewności co do tego, co jest tym, czego ludzie nie mogą mieć w dupie. Zacznijcie gadać ze znajomymi o Polsce i pytajcie ich: - Franek, a ty byś chciał, żeby co?
Jeden Franek powie, że on by chciał niskich podatków i ulg dla przedsiębiorców, drugi, że chciałby aby wszyscy zdrajcy skończyli w więzieniu, trzeci, żeby telewizja Ojca Inwestora była na multipleksie, czwarty, żeby homoseksualiści mogli brać śluby, piąty, żeby zalegalizować narkotyki, szósty, żeby Polska była silna i to fest, siódmy, żeby rząd coś zrobił z całym tym syfem, który jest, a ósmy, żeby była wolność.
Generalnie jest tak, że ludzie albo połapią się jakoś w tym galimatiasie, albo się nie połapią, z tym, że połapać mogą się tylko nasi, bo tamci połapać się nie mogą - najzwyczajniej w świecie nie są do tego zdolni, za to mogą się do nas przyłączyć jeśli grawitacja szczęśliwie zawieje w naszą stronę. Czy my się połapiemy, tego nie wiadomo, natomiast wiadomo, że jeśli się nie połapiemy i nie załatwimy sami swoich spraw, załatwi je za nas Ananke. Nie ma znaczenia kto czy co załatwi za nas nasze sprawy, bo z naszej perspektywy zawsze będzie to Ananke. Czy jeśli nasze sprawy załatwi za nas Ananke, to z automatu oznacza to, że musi być źle? Nie, nie oznacza, ale ja się boję.
Burmistrz to kapitalna postać, trzyma miasto za ryj, niektóre rzeczy robi świetnie, inne rzeczy robi źle. Jedni ludzie są zadowoleni z rządów sprawowanych przez burmistrza, drudzy ludzie zadowoleni nie są. Prasa gania za burmistrzem, wynajduje jakieś afery, ludzie to czytają, następuje kryzys, ekipa ratusza pracuje na najwyższych obrotach i kryzys zostaje zażegnany; na razie każdy kryzys musi być zażegnany, bo do końca drugiego sezonu serialu jeszcze daleko.
W pierwszym odcinku drugiego sezonu - i teraz będzie SPOILER - taki jeden redaktor naczelny ważnej gazety dopina ostatnie wydanie i wścieka się, że zamiast jakiegoś ważnego i długaśnego tekstu, kolegium zdecydowało się dać jakieś pierdółki. No i ten naczelny woła tę babkę, która odpowiada za numer i drze się na nią, że co to jest, że jak to - to teraz takie pierdółki uznajemy za ważne wiadomości, kiedy tu naprawdę ważne afery się dzieją i przecież ludziom trzeba pokazać, jaki ten burmistrz jest naprawdę? Na co ta babka odpowiada tak:
- Powiem to wprost. Nikogo to nie obchodzi, Sam. Nikogo to nie obchodzi i nikt nie czyta. Przebiegają wzrokiem. Klikają na linki. Oglądają. Nie chcą zagłębiać się w 10-stronicową, popieprzoną teorię spiskową dotyczącą burmistrza. Wiedzą, że jest umoczony. Mają to w dupie!
Najważniejsze jest to: - Wiedzą, że jest umoczony. Mają to w dupie. A z tego najważniejsze jest to: - Mają to w dupie.
W Necie i w gazetach pełno jest tekstów, których autorzy zastanawiają się nad kwestią tego, jak to jest możliwe, że lemingi (ja tego określenia nie używam) widzą przecież jak wygląda rzeczywistość, a mimo to idą jak w dym za tą swoją partią. Autorzy wspomnianych tekstów zastanawiają się, ilu jeszcze potrzeba lemingom faktów w stylu, że a to Katarczycy, a to Chińczycy, a to rozmowy na cmentarzu, a to autostrady, a to Amber Gold, a to Józef Bąk, a to nagrany sędzia, żeby przejrzeć na oczy. Autorzy tekstów, o których mówię, zdają się nie rozumieć tej najprostszej rzeczy, którą rozumie dziennikarka z serialu Boss, mianowicie, że ludzie mają to w dupie. To jest punkt wyjścia, to jest to, co trzeba przyjąć na samym początku - ludzie mają to w dupie.
Kiedy już się uzna, że ludzie mają to w dupie, to sprawa robi się mało atrakcyjna, bowiem trzeba postawić dwa pytania: pierwsze o to, dlaczego ludzie mają to w dupie, a drugie o to, co zrobić, żeby nie mieli w dupie i to żeby nie mieli w dupie we właściwą stronę. Po postawieniu tych pytań sprawa robi się jeszcze mniej atrakcyjna, gdyż z szukaniem odpowiedzi na te pytania jest kupa roboty, a przecież to dopiero początek.
Sytuacja jest bardzo ciężka, bo - i tu wracam do kwestii tego, że trzeba, aby ludzie nie mieli w dupie we właściwą stronę - nie ma pewności co do tego, co jest tym, czego ludzie nie mogą mieć w dupie. Zacznijcie gadać ze znajomymi o Polsce i pytajcie ich: - Franek, a ty byś chciał, żeby co?
Jeden Franek powie, że on by chciał niskich podatków i ulg dla przedsiębiorców, drugi, że chciałby aby wszyscy zdrajcy skończyli w więzieniu, trzeci, żeby telewizja Ojca Inwestora była na multipleksie, czwarty, żeby homoseksualiści mogli brać śluby, piąty, żeby zalegalizować narkotyki, szósty, żeby Polska była silna i to fest, siódmy, żeby rząd coś zrobił z całym tym syfem, który jest, a ósmy, żeby była wolność.
Generalnie jest tak, że ludzie albo połapią się jakoś w tym galimatiasie, albo się nie połapią, z tym, że połapać mogą się tylko nasi, bo tamci połapać się nie mogą - najzwyczajniej w świecie nie są do tego zdolni, za to mogą się do nas przyłączyć jeśli grawitacja szczęśliwie zawieje w naszą stronę. Czy my się połapiemy, tego nie wiadomo, natomiast wiadomo, że jeśli się nie połapiemy i nie załatwimy sami swoich spraw, załatwi je za nas Ananke. Nie ma znaczenia kto czy co załatwi za nas nasze sprawy, bo z naszej perspektywy zawsze będzie to Ananke. Czy jeśli nasze sprawy załatwi za nas Ananke, to z automatu oznacza to, że musi być źle? Nie, nie oznacza, ale ja się boję.
5 komentarzy:
Ach....
wyrusie, Pan jesteś chyba nieco akademik? Bo mam fajną storę, ale ona zaciekawi tylko co najmniej trochę akademika.
> megakot
Dawaj tę stronę :-)
storę = historię.
mam nadzieję że się nie powtarzam, bo jestem sklerotyk.
tło: miejsce polskiej nauki; polska nauka
dlaczego ważne, czy akademik: bo wtedy wiesz jak działa "publikowanie naukowe" w PL.
I teraz jeśli wiesz, to patrz:
jakiś czas temu pyknęliśmy z kolegą artykuł i jednym szczególiku, w jednym dialogu jednego starożytnego filozofa. Złożyliśmy go tutaj:
http://www.brill.com/phronesis
Kluczowa informacja, gdybyś nie był na bieżąco akurat z tą dyscypliną: to naprawdę dobre pismo.
I teraz:
1) odpowiedzi od redaktorów - w kilka godzin
2) recenzja (+) - w półtora miesiąca
3) druk - pół roku po recenzji
4) wszystkie proofy do wglądu itd
porównaj z tym, co z nasz z podwórka.
fantastyczne było, że jak pytałem naszych o źródła tej różnicy, mówili: no niee... ale to jest przecież Phro, a my tylko [wstaw nazwę].
Słowem: oni uważają, że to mocne, szybkie, profesjonalnej (itd.) podejście to jest SKUTEK jakości czasopisma.
A nie jego źródło.
Przybiliśmy z kumplem piątkę i odhaczyliśmy kolejną rubrykę w tabelce "różnice cywilizacyjne" - tym razem na poziomie jak w tle: życie naukowe, polska nauka, itd.
> megakot
" wtedy wiesz jak działa "publikowanie naukowe" w PL."
Wiem, jak działa "publikowanie naukowe" w PL :-)
***
"oni uważają, że to mocne, szybkie, profesjonalnej (itd.) podejście to jest SKUTEK jakości czasopisma."
bardzo fajnie uważają :-)
***
Słuchaj, a dałoby się tak zrobić, żebyś podesłał mi tego Waszego tekściora na gpop@o2.pl ?
Prześlij komentarz