W szachach jest tak, że do najważniejszych turniejów, np. w Linares czy w Wijk aan Zee, zaprasza się najsilniejszych graczy. W najlepszych turniejach muszą grać Anand, Kramnik, Carlsen, Aronian, Iwańczuk, Radżabow, Griszczuk, Karjakin czy Morozewicz. Owszem, do tej doborowej ekipy organizatorzy często dokooptowują jakiegoś zdolnego dzieciaka, Giriego, Caruanę czy kogoś podobnego, ale żeby turniej miał najwyższą renomę musi w nim grać sprawdzona, doborowa ekipa.
W latach 1998-2004 FIDE zgłupiała i organizowała turnieje o mistrzostwo świata, turnieje grane systemem pucharowym. W tych turniejach mistrzostwo zdobyło dwóch graczy, którzy nigdy nie zaliczali się do ścisłej czołówki, mianowicie Chalifman i Kasimdżanow (dzisiaj Chalifman ma 166. ranking na świecie, a Kasmidżanow plasuje się na 70. pozycji). Zdaje się, że to Chalifman po tym, jak zdobył tytuł, powiedział, że oto gracze, których nie zalicza się do superarcymistrzów pokazali, że też potrafią świetnie grać w szachy i że dość już tego procederu polegającego na tym, że na najważniejsze imprezy zaprasza się w kółko tych samych kilkunastu zawodników. Pokazało się jednak, że nadzieje wielu szachistów na to, że nareszcie będą sobie grać z najlepszymi, pozostały nadziejami.
Oczywiście Chalifman świetnie gra w szachy, ale nigdy nie grał i nie będzie grał tak, jak grają Anand, Gelfand czy Carlsen. Gracze o sile gry Chalifmana nie sprawdzają się w rywalizacji z najlepszymi arcymistrzami. W lipcu tego roku rozegrano turniej w Dortmundzie, to była kołówka dla dziesięciu szachistów, z których sześciu miało ranki co najmniej 2700 ELO, a czterech, w tym nasz Mateusz Bartel, między 2629 a 2674. Pierwszych sześć miejsc zajęli zawodnicy z rankingami co najmniej 2700 ELO - Leko, Naiditsch, Kramnik i Ponomariow zdobyli po 5,5 punktu, a wygrali Caruana i Karjakin z 6 punktami. Bartel zajął 9. plac ugrywając 2 punkty.
Rankingi oczywiście nie grają, niemniej jednak tabela w Dortmundzie ułożyła się prawie według rankingów i mnie to nie dziwi, przy czym ci, co zajęli cztery ostatnie miejsca to są naprawdę silni szachiści. A co by było, gdyby tak do tych sześciu pierwszych z Dortmundu doszlusować nawet arcymistrza, ale z rankingiem np. 2540 ELO? Ano byłoby to, że ci z rankami od 2700 ELO w górę zjedliby chłopa po kawałku.
W kontekście, o którym piszę, szachy są bardzo elitarne; nie da się zdobyć mistrzostwa w szachach tak, jak da się wygrać np. mistrzostwo w pokerze, choćby wygrać Main Event WSOP. I bardzo dobrze, że szachy są elitarne, przy czym każdy może starać się dostać do elity. Ci, którzy zapraszani są do największych turniejów, zaczynali jak każdy, od nauki gry, ale w przeciwieństwie do milionów pozostałych graczy, dotarli na szczyt i tam, na tym szczycie, grają z nielicznymi, którzy również szczyt osiągnęli.
Grać z odpowiednio silnym zawodnikiem to jest męka; kiedyś Janusz Korwin-Mikke rozegrał mini-mecz z Iwetą Rajlich (z domu Radziewicz) i przegrał, a przecież Iwecie daleko do rankingu 2500 ELO (dzisiaj ma 2412 ELO). Najsilniejszy zawodnik, z którym grałem, to było w symultanie, plasował się na 49. pozycji w świecie; pozamiatał mnie, podpisał blankiet, chwilę pogadaliśmy i tyle było mojej walki. Zresztą, to nawet nie była walka, ja się po prostu męczyłem; nie rozumiałem tego, co gościu mi grał, nic nie mogłem mu zrobić i dobrze o tym wiedziałem. Oczywiście zagram sobie jeszcze towarzysko z zawodnikami zajmującymi lepsze miejsca, niż 49. na świecie, ale to będzie bardzo towarzyskie granie. Gdybym miał możliwość wzięcia udziału w turnieju kołowym z silnymi arcymistrzami, to bym nie zagrał; nikomu nie dałbym się podpuścić i nie polazłbym tam, gdzie lepiej, żebym nie poszedł. Nie zagrałbym z różnych powodów, a przede wszystkim, i chyba zgodzicie się, że to już wystarczy, z powodów estetycznych.
W latach 1998-2004 FIDE zgłupiała i organizowała turnieje o mistrzostwo świata, turnieje grane systemem pucharowym. W tych turniejach mistrzostwo zdobyło dwóch graczy, którzy nigdy nie zaliczali się do ścisłej czołówki, mianowicie Chalifman i Kasimdżanow (dzisiaj Chalifman ma 166. ranking na świecie, a Kasmidżanow plasuje się na 70. pozycji). Zdaje się, że to Chalifman po tym, jak zdobył tytuł, powiedział, że oto gracze, których nie zalicza się do superarcymistrzów pokazali, że też potrafią świetnie grać w szachy i że dość już tego procederu polegającego na tym, że na najważniejsze imprezy zaprasza się w kółko tych samych kilkunastu zawodników. Pokazało się jednak, że nadzieje wielu szachistów na to, że nareszcie będą sobie grać z najlepszymi, pozostały nadziejami.
Oczywiście Chalifman świetnie gra w szachy, ale nigdy nie grał i nie będzie grał tak, jak grają Anand, Gelfand czy Carlsen. Gracze o sile gry Chalifmana nie sprawdzają się w rywalizacji z najlepszymi arcymistrzami. W lipcu tego roku rozegrano turniej w Dortmundzie, to była kołówka dla dziesięciu szachistów, z których sześciu miało ranki co najmniej 2700 ELO, a czterech, w tym nasz Mateusz Bartel, między 2629 a 2674. Pierwszych sześć miejsc zajęli zawodnicy z rankingami co najmniej 2700 ELO - Leko, Naiditsch, Kramnik i Ponomariow zdobyli po 5,5 punktu, a wygrali Caruana i Karjakin z 6 punktami. Bartel zajął 9. plac ugrywając 2 punkty.
Rankingi oczywiście nie grają, niemniej jednak tabela w Dortmundzie ułożyła się prawie według rankingów i mnie to nie dziwi, przy czym ci, co zajęli cztery ostatnie miejsca to są naprawdę silni szachiści. A co by było, gdyby tak do tych sześciu pierwszych z Dortmundu doszlusować nawet arcymistrza, ale z rankingiem np. 2540 ELO? Ano byłoby to, że ci z rankami od 2700 ELO w górę zjedliby chłopa po kawałku.
W kontekście, o którym piszę, szachy są bardzo elitarne; nie da się zdobyć mistrzostwa w szachach tak, jak da się wygrać np. mistrzostwo w pokerze, choćby wygrać Main Event WSOP. I bardzo dobrze, że szachy są elitarne, przy czym każdy może starać się dostać do elity. Ci, którzy zapraszani są do największych turniejów, zaczynali jak każdy, od nauki gry, ale w przeciwieństwie do milionów pozostałych graczy, dotarli na szczyt i tam, na tym szczycie, grają z nielicznymi, którzy również szczyt osiągnęli.
Grać z odpowiednio silnym zawodnikiem to jest męka; kiedyś Janusz Korwin-Mikke rozegrał mini-mecz z Iwetą Rajlich (z domu Radziewicz) i przegrał, a przecież Iwecie daleko do rankingu 2500 ELO (dzisiaj ma 2412 ELO). Najsilniejszy zawodnik, z którym grałem, to było w symultanie, plasował się na 49. pozycji w świecie; pozamiatał mnie, podpisał blankiet, chwilę pogadaliśmy i tyle było mojej walki. Zresztą, to nawet nie była walka, ja się po prostu męczyłem; nie rozumiałem tego, co gościu mi grał, nic nie mogłem mu zrobić i dobrze o tym wiedziałem. Oczywiście zagram sobie jeszcze towarzysko z zawodnikami zajmującymi lepsze miejsca, niż 49. na świecie, ale to będzie bardzo towarzyskie granie. Gdybym miał możliwość wzięcia udziału w turnieju kołowym z silnymi arcymistrzami, to bym nie zagrał; nikomu nie dałbym się podpuścić i nie polazłbym tam, gdzie lepiej, żebym nie poszedł. Nie zagrałbym z różnych powodów, a przede wszystkim, i chyba zgodzicie się, że to już wystarczy, z powodów estetycznych.
8 komentarzy:
Szacun!
>Njusacz
:-))
No patrz pan! A ja pozwalam, żeby się nade mną znęcał mistrz Polski i czarny pas. Gdzie moje poczucie estetyki?
Jakbym jednak miał wybierać, to wolę się męczyć z takimi co są o niebo lepsi i 25 kg lżejsi (choć połowa z tego to przecież u mnie sadło), niż z osiłami, którzy cokolwiek potrafią.
Jak to kiedyś u Wyrusa wyczytałem: "Prawdziwa siła techniki się nie boi".
Chyba że to prawdziwa technika, ale akurat nie w moim przypadku.
Pzdrwm
>triarius
"No patrz pan! A ja pozwalam, żeby się nade mną znęcał mistrz Polski i czarny pas."
Nie wiem, czy się rozumiemy, więc dopytam: a w jakich to oficjalnych zawodach występujesz razem z mistrzem Polski? Bardzo to ciekawe jest :-)
ta, najwyraźniej tu pomięszano dwie sytuacje:
występy publiczne i sparrowanie w celu samorozwoju?
mgk
@ wyrus
Na sparringach występuję. Jest oczywiście różnica, ale czy aż taka?
Masz ogromne upodobanie do drobiazgów (daruj to ad personam) przy wyczuciu proporcji, które mnie osobiście z nóg nie zwala.
Zresztą mój komęt był luźniutki i w sumie żartobliwy, więc skąd ta najeżona brew?
(A poprzedni komęt usunąłem z powodu literówek. Jedynie.)
Pzdrwm
@ megakot
A niby dlaczego miałbym występować w zawodach? Rozwój jest tym, co mnie interesuje, a "sport" wcale.
Nie jestem współczesnym człowiekiem masowym widać.
Nie że coś. Mój komęt był całkiem żartobliwy.
Pzdrwm
Prześlij komentarz