Mam taki nieduży Atlas filozofii. Dobry on jest, bo kiedy modi pomylą mi się z monadami, albo kiedy zapomnę, co to jest entelechia, albo kiedy nie pamiętam, który to Zenon założył Stoę, albo kiedy nie wiem, jak miał na imię Hegel, to raz dwa mogę to sobie w atlasie sprawdzić.
Na okładce książki świeczka się pali. Niektórzy powiadają, że jeszcze się pali. No bo co z tą filozofią? Richard Rorty w książce Filozofia jako polityka kulturalna pisze, że tacy np. filozofowie analityczni w oczach wielu ludzi robią to, co George Berkeley nazywał wzniecaniem kurzu, a potem skarżeniem się, że nic nie widać. Zresztą, nie tylko filozofowie analityczni wzniecają kurz, ale różni inni filozofowie też kurz wzniecają. Rorty pisze, że ludzie coraz bardziej nie wiedzą, co profesorowie filozofii wnoszą do kultury, za co w ogóle biorą kasę. Rorty, jak się wydaje, nie cierpi z tego powodu, bo jemu podoba się eliminowanie kluczowych dziedzin filozofii. Te kluczowe dziedziny, zdaniem Rorty'ego, powoli murszeją. Ot, taka filozofia nauki. Otóż filozofia nauki, powiada Rorty, w tradycyjnej formie przekonywania, że metoda naukowa i tylko ona potrafi nam powiedzieć, jak się rzeczy rzeczywiście i naprawdę mają - wydawała się ważna w okresie, gdy Pius IX rzucał klątwy na nowoczesną cywilizację. W miarę jednakże jak napięcie między religią a nauką stopniowo przestawało przyciągać uwagę intelektualistów, filozofia nauki zaczynała przypominać jeszcze jedną szklankę wody, w której wzniecano akademicką burzę. Dziś filozofia nauki tylko wtedy zwraca na siebie uwagę opinii publicznej, gdy na przykład fundamentalistyczni kaznodzieje postanawiają raz jeszcze zaatakować Darwina lub gdy socjobiologowie starają się przejąć nauczanie zdominowane wcześniej przez teologów (w tym momencie, czytając o kaznodziejach raz jeszcze atakujących Darwina, racjonalni ateiści kpią z ciemnych katoli, a ciemni katole nabijają się z racjonalnych ateistów, gdy czytają o nauczających socjobiologach).
Niby, powiada Rorty, w tej trudnej sytuacji jedynie filozofia moralna może nadal być niezastąpiona. Jest tak dlatego, że między moralnością oświecenia a moralnościami pierwotnymi, barbarzyńskimi, wykluczającymi - moralnościami tych kultur i populacji, które w przeciwieństwie do nas nie zaznały bezpieczeństwa ani dobrobytu - panuje permanentne napięcie.
Ale i z filozofią moralną może być niemały kłopot, bo niby filozofowie moralni z jakiego tytułu mają się wymądrzać w kwestiach moralnych? Rorty pisząc o filozofach moralnych zabierających głos w sprawach moralności stwierdza, że nie jest jednak jasne, co w ich wykształceniu pozwala im na to. Autorzy prac doktorskich z tej dziedziny filozofii nie bardzo mogą twierdzić, że mają większe doświadczenie w zakresie trudnych wyborów moralnych niż większość społeczeństwa. A co, ściśle biorąc, mogą oni twierdzić?
No właśnie, co mogą twierdzić autorzy prac doktorskich z filozofii moralnej? Przecież do tych wszystkich komisji bioetycznych zawsze wołają etyków, a Bogusław Wolniewicz w rozmowie z Ewą Zarzycką [Poeta umiera z własnym sercem. w: B. Wolniewicz. Filozofia i wartości. Wydział Filozofii i Socjologii UW. Warszawa 2003.] powiada, że bioetyka to nie nauka, tylko czysta bujda, a prawdziwa nauka to fizyka, chemia, biologia i matematyka. Wtedy Zarzycka pyta, czy wszystkie teorie etyczne powstałe od starożytności to też nie nauka, na co Wolniewicz odpowiada: - Poważna etyka, na przykład Etyka nikomachejska Arystotelesa, to w gruncie rzeczy nie jest etyka - próba pouczania dorosłych ludzi, jak mają postępować - ale rozważanie nad naturą ludzką.
Wychodzi zatem na to, że Rorty, który za Jeromem B. Schneewindem różne systemy etyczne uważa za rozmaite etyczne pogotowia ratunkowe, zgodziłby się z Wolniewiczem w kwestii tego, że mało poważne jest pouczanie dorosłych ludzi, jak mają żyć, aczkolwiek zapewne nie podobałoby mu się owo rozważanie nad naturą ludzką. W sumie to jest najważniejsze: pouczanie dorosłych ludzi jak mają postępować. Dorosłych ludzi. A tu za chwilę rząd każe dorosłym babom cycki sobie prześwietlać (ciekawe, co na to feministki??), a dorosłym właścicielom firm za te prześwietlenia każe płacić.
Jako, że jest to jeden z tych tekścików, nad którymi nie panuję, które mi uciekają, i które muszę gonić, naszła mnie chętka, żeby teraz pojechać w stronę tego, jak to jest, że jedni dorośli ludzie każą innym dorosłym ludziom żyć tak, a nie inaczej. Ale odpuszczam. Niech smootnyclown pociągnie sprawę w kontekście wolnościowym. Dobry w tym jest, a i młody, więc niech walczy.
***
p.s.
> smootny
Ty weź mi mailem, albo jakoś inaczej, prześlij kod to tej Premier League, coś ją założył. No bo jak się tam niby mam zapisać bez kodu??
Na okładce książki świeczka się pali. Niektórzy powiadają, że jeszcze się pali. No bo co z tą filozofią? Richard Rorty w książce Filozofia jako polityka kulturalna pisze, że tacy np. filozofowie analityczni w oczach wielu ludzi robią to, co George Berkeley nazywał wzniecaniem kurzu, a potem skarżeniem się, że nic nie widać. Zresztą, nie tylko filozofowie analityczni wzniecają kurz, ale różni inni filozofowie też kurz wzniecają. Rorty pisze, że ludzie coraz bardziej nie wiedzą, co profesorowie filozofii wnoszą do kultury, za co w ogóle biorą kasę. Rorty, jak się wydaje, nie cierpi z tego powodu, bo jemu podoba się eliminowanie kluczowych dziedzin filozofii. Te kluczowe dziedziny, zdaniem Rorty'ego, powoli murszeją. Ot, taka filozofia nauki. Otóż filozofia nauki, powiada Rorty, w tradycyjnej formie przekonywania, że metoda naukowa i tylko ona potrafi nam powiedzieć, jak się rzeczy rzeczywiście i naprawdę mają - wydawała się ważna w okresie, gdy Pius IX rzucał klątwy na nowoczesną cywilizację. W miarę jednakże jak napięcie między religią a nauką stopniowo przestawało przyciągać uwagę intelektualistów, filozofia nauki zaczynała przypominać jeszcze jedną szklankę wody, w której wzniecano akademicką burzę. Dziś filozofia nauki tylko wtedy zwraca na siebie uwagę opinii publicznej, gdy na przykład fundamentalistyczni kaznodzieje postanawiają raz jeszcze zaatakować Darwina lub gdy socjobiologowie starają się przejąć nauczanie zdominowane wcześniej przez teologów (w tym momencie, czytając o kaznodziejach raz jeszcze atakujących Darwina, racjonalni ateiści kpią z ciemnych katoli, a ciemni katole nabijają się z racjonalnych ateistów, gdy czytają o nauczających socjobiologach).
Niby, powiada Rorty, w tej trudnej sytuacji jedynie filozofia moralna może nadal być niezastąpiona. Jest tak dlatego, że między moralnością oświecenia a moralnościami pierwotnymi, barbarzyńskimi, wykluczającymi - moralnościami tych kultur i populacji, które w przeciwieństwie do nas nie zaznały bezpieczeństwa ani dobrobytu - panuje permanentne napięcie.
Ale i z filozofią moralną może być niemały kłopot, bo niby filozofowie moralni z jakiego tytułu mają się wymądrzać w kwestiach moralnych? Rorty pisząc o filozofach moralnych zabierających głos w sprawach moralności stwierdza, że nie jest jednak jasne, co w ich wykształceniu pozwala im na to. Autorzy prac doktorskich z tej dziedziny filozofii nie bardzo mogą twierdzić, że mają większe doświadczenie w zakresie trudnych wyborów moralnych niż większość społeczeństwa. A co, ściśle biorąc, mogą oni twierdzić?
No właśnie, co mogą twierdzić autorzy prac doktorskich z filozofii moralnej? Przecież do tych wszystkich komisji bioetycznych zawsze wołają etyków, a Bogusław Wolniewicz w rozmowie z Ewą Zarzycką [Poeta umiera z własnym sercem. w: B. Wolniewicz. Filozofia i wartości. Wydział Filozofii i Socjologii UW. Warszawa 2003.] powiada, że bioetyka to nie nauka, tylko czysta bujda, a prawdziwa nauka to fizyka, chemia, biologia i matematyka. Wtedy Zarzycka pyta, czy wszystkie teorie etyczne powstałe od starożytności to też nie nauka, na co Wolniewicz odpowiada: - Poważna etyka, na przykład Etyka nikomachejska Arystotelesa, to w gruncie rzeczy nie jest etyka - próba pouczania dorosłych ludzi, jak mają postępować - ale rozważanie nad naturą ludzką.
Wychodzi zatem na to, że Rorty, który za Jeromem B. Schneewindem różne systemy etyczne uważa za rozmaite etyczne pogotowia ratunkowe, zgodziłby się z Wolniewiczem w kwestii tego, że mało poważne jest pouczanie dorosłych ludzi, jak mają żyć, aczkolwiek zapewne nie podobałoby mu się owo rozważanie nad naturą ludzką. W sumie to jest najważniejsze: pouczanie dorosłych ludzi jak mają postępować. Dorosłych ludzi. A tu za chwilę rząd każe dorosłym babom cycki sobie prześwietlać (ciekawe, co na to feministki??), a dorosłym właścicielom firm za te prześwietlenia każe płacić.
Jako, że jest to jeden z tych tekścików, nad którymi nie panuję, które mi uciekają, i które muszę gonić, naszła mnie chętka, żeby teraz pojechać w stronę tego, jak to jest, że jedni dorośli ludzie każą innym dorosłym ludziom żyć tak, a nie inaczej. Ale odpuszczam. Niech smootnyclown pociągnie sprawę w kontekście wolnościowym. Dobry w tym jest, a i młody, więc niech walczy.
***
p.s.
> smootny
Ty weź mi mailem, albo jakoś inaczej, prześlij kod to tej Premier League, coś ją założył. No bo jak się tam niby mam zapisać bez kodu??