Ludzie wierzą lub nie wierzą w rozmaite rzeczy. Najbardziej spektakularne wierzenie i niewierzenie to jest wierzenie i niewierzenie w Pana Boga i we wszystko, co wynika z tego, że się w Pana Boga wierzy lub nie wierzy. Bardzo fajne jest wierzenie lub niewierzenie w to, że Pan Bóg stworzył świat. Leon Lederman stwierdził, że jak się czyta lub słyszy cokolwiek na temat narodzin wszechświata, to trzeba być pewnym, że autor zmyśla. Lederman dodał, że jeśli pierwszy rozdział Księgi Rodzaju jest fikcją literacką, to taką samą fikcją literacką jest ósmy rozdział Krótkiej historii czasu Hawkinga.
Lubię czytać sobie o tym, jak i w co ludzie wierzą albo nie wierzą. Jerzy Madejski we wstępniaku do trzeciego tegorocznego numeru dwumiesięcznika Pogranicza nieco nalewa się z Barbary Stanosz, tej filozofki, która w wywiadzie opublikowanym w Niezbędniku ateisty wyznała:
Mnie narkotyzowano rytuałem religijnym niezbyt systematycznie i raczej niedbale, toteż odejście w niebyt krasnoludków zbiegło się u mnie w czasie z pierwszymi wątpliwościami co do Bozi.
To Stanosz powiedziała na stronach 207-208, a już na stronach 213-214 mówi o tym, jak to trzeba szukać ostatecznego wyjaśnienia fenomenu religii w kategoriach memów :-))
O tym, w co i jak ludzie wierzą mówią między innymi te dwie książki – W co wierzymy, zbiorówka pod redakcją Włodzimierza Pawluczuka, wydana w roku 2007 przez Oficynę Wydawniczą „Stopka” w Łomży oraz Jak wierzą uczeni autorstwa Magdaleny Bajer, wydana przez Frondę w roku 2010. U Bajer to śmiesznie jest, bo ona pogadała z dwudziestoma profesorami z różnych dyscyplin i jak który profesor powiedział, że w Pana Boga nie wierzy albo, że mu Pan Bóg do naukowej roboty nie jest potrzebny, to Bajer z tych niedowiarków starała się wycisnąć deklarację, że może jednak Pan Bóg chociaż trochę potrzebny :-))
Obok wierzenia lub niewierzenia w Pana Boga, ciekawe jest to, w co ludzie wierzą lub nie wierzą w kontekście politycznym. Lwia część historii ludzkości jest historią wierzeń politycznych, ale myślę sobie, że jakby tak ktoś napisał o politycznych wierzeniach Polaków ostatnich lat, to książka mogłaby stać się hitem. Reszta mojego tekstu będzie zarysem bryku szkicu takiej książki – każdy może to sobie wziąć i wykorzystać jak chce :-))
Weźmy wiarę w Unię Europejską. Zanim Polska zapisała się do nieistniejącej Unii, telewizory straszyły ludzi, że jak nie wstąpimy do Unii to będziemy musieli pójść na Białoruś. I jeszcze to mówiły telewizory, że jak się zapiszemy do Unii, to wszystkie państwa unijne będą robić ściepę, później te pieniądze będą rozdzielać i w wyniku tej operacji wszyscy będą bogatsi. Wielu ludzi uwierzyło, że takie coś jest możliwe, aczkolwiek wielu z tych, co uwierzyło w cudowne rozmnażanie unijnych składek, nie wierzyło w cudowne rozmnożenie chleba i ryb przez Pana Jezusa.
Do Unii wstąpiliśmy pod przewodem Leszka Millera, który do PZPR zapisał się w roku 1969. Wielu ludzi wierzyło, że Leszek Miller działa w interesie Polski i jest w stanie poprowadzić Polaków na najzieleńsze pastwiska. Miller na drugi dzień po tym, jak nas wprowadził do Unii, zapowiedział, że rezygnuje z premierowania, ale ta zapowiedź w żadnym razie nie podważyła wiary wielu w Unię. Niby dlaczego miałaby podważyć?
Ta Unia, do której wstąpiliśmy, tak naprawdę powstała pierwszego grudnia 2009 roku, kiedy to wszedł w życie Traktat lizboński. Ze strony polskiej podpis pod Traktatem lizbońskim złożył ś.p. prezydent Lech Kaczyński, który podpisał bumagę bez referendum. O to referendum zapytał Kaczyńskiego Łukasz Warzecha (Ł. Warzecha. Lech Kaczyński. Ostatni wywiad. Prószyński i S-ka. Warszawa 2010):
Łukasz Warzecha: - Pojawiła się koncepcja, żeby także w Polsce przeprowadzić w sprawie traktatu lizbońskiego referendum.
Lech Kaczyński: - Taki pomysł był i całe szczęście, że nie doszło do jego realizacji. Gdyby zorganizowano w Polsce referendum w sprawie traktatu lizbońskiego, jego rezultatem byłoby miażdżące „tak”, a to kompletnie skrępowałoby nam w przyszłości ręce.
W listopadzie 2009 napisałem coś takiego:
Obejrzałem powtórkę programu Minęła dwudziesta nadawanego w TVO INFO, a tam zaciekle dyskutowali o tym, czy to dobrze, czy źle konstytucję zmieniać i z prezydenta RP zrobić takiego gościa, co będzie mógł tylko na imprezy jeździć i tam zadawać szyku. Luknąłem do Netu - to samo: Tusk, konstytucja, zmieniać, prezydent.
Jakie to wszystko ma znaczenie? Przecież my, zdaje się od grudnia, czy od stycznia, będziemy mieć ważniejszą konstytucję i ważniejszego prezydenta. On się nazywa Herman Van Rompuy i jest Belgiem. A wygląda tak:
Zanim pierwszego grudnia 2009 roku weszliśmy do tej Unii, która naprawdę powstała, niektórzy ludzie mówili, że to początek podporządkowywania Polski brukselskim urzędasom, że Polska zostanie przerobiona na unijny land. Na to inni zapewniali, że nic takiego się nie wydarzy, że Polska będzie państwem suwerennym, że nikt nam nie będzie narzucać prawa, którego nie chcemy. W tych zapewnieniach celował profesor Wojciech Sadurski, a wtórowali mu tak zwani politycy Platformy Obywatelskiej i innych komuszych partii.
Minęło parę lat, a przez te lata telewizory zapewniały, że kupę kasy dostajemy od Unii, a już tacy rolnicy to zupełnie by wyginęli, gdyby nie unijne pieniądze. Pokazało się jednak, że przez cztery lata urzędowania Tusk i jego dzielna drużyna zadłużyli Polskę na ponad trzysta miliardów zyli, a jak przed wyborami parlamentarnymi pisiory pytały, na co te trzysta dużych baniek poszło, to Tusk odpowiedzi nie udzielał. Przed wyborami parlamentarnymi w październiku 2011 Tusk zapewniał, że teraz wyciągniemy od Unii trzysta miliardów zyli. Stało się jednak tak, że euro pada na pysk, a cały ten popierdolony unijny projekt rozlatuje się w pizdu. I co z wiarą w Unię? Ano nic, jak trwała, tak trwa. Ciągle kupa ludzi wierzy w to, że trzeba nam Związku Socjalistycznych Republik Europejskich, że ZSRE to jedyna szansa na nowoczesność, na silne gospodarki, na konkurencyjność w świecie, na dobrobyt. Kupa ludzi w to wierzy i nie ma dla nich znaczenia to, że już OFE zostały okrojone, że Rostowski bije rekordy świata w konkurencji robienia wałków z budżetem, że rezerwa demograficzna została rozkradziona, że tak zwany rząd nie ma innego pomysłu, jak schowanie się pod spódnicę Angeli Merkel itd. Kupa ludzi wierzy w to, że przed Unią świetlana przyszłość i tylko trzeba jednej małej rzeczy, mianowicie tego, żeby zrobić kolejną ściepę. Aczkolwiek trudno w to uwierzyć, ale masa ludzi wierzy w to, że Tusk zrobi dobrze, jak zabierze pieniądze z rezerwy NBP i przekaże je Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu, który z kolei pożyczy tę kasę tym państwom, którym tę kasę pożyczyć trzeba. Oczywiście ci wierzący ludzie wierzą w to, że to nie jest wywalenie pieniędzy na tych bogatszych od nas, którzy dali dupy po całości, że to nie jest finansowanie polityki Niemców. Ci wierzący ludzie wierzą w to, że te pieniądze to pożyczka.
No i nie wiem, jak zakończyć ten tekst. Może apelem o to, żebyście podawali przykłady śmieszniejszej wiary?
4 komentarze:
Heh, śmieszniejsze wiary dziwnym trafem też są powiązane jakoś z UE. Np. jest taka wiara, że jak się obłoży dodatkowymi podatkami prąd w Polsce, to od tego ubędzie CO2 na planecie Ziemia i uratuje się klimat. Cokolwiek by miało to znaczyć. Albo jest taka wiara, że jak pedał Biedron będzie w Sejmie, to od tego polepszy się polskim homoseksualistom. Albo jest też taka wiara, że jak się zdejmie krzyż ze ściany w Sejmie, to od tego gospodarka ruszy z kopyta.
Potwierdza się to, co Chesterton mówił, że jak ludzie przestają wierzyć w Boga, to zaczynają wierzyć w byle co.
To by była dobra nazwa dla doktryny religijnej- bylecosizm.
Jest taki starodawny szmonces o wierze, Który "leci" jakoś tak:
- Wy Żydzi jesteście dziwnym ludem. nie wierzycie, że Chrystus Pan zmartwychwstał, a wierzycie, że Rabin z Kołomyi na chustce od nosa staw przepłynął!
- Nu tak, ale to prawda!
Wyrusie,
Pewien znajomy zwiedzał kiedyś Indie. Tak solidnie , idywidualnie zwiedzał.
Różne ciekawe rzeczy opowiadał , między innymi o takim wydarzeniu.
Pewnego razu do Bombaju przybył jakiś ichni Święty Mąż i miał zademonstrować jak chodzi po wodzie.
Tysiące ludzi kupiło bilety i przybyło nad wodę.
Święty Mąż ruszył do basenu śmiałym krokiem i .... zanurzył się po uszy.
Kiedy go wyciągnięto i otrzęsiono z wody , powiedział spokojnie ,że dziś ma zły dzień i dlatego mu nie wyszło. Przyjedzie za dwa lata to przeleci przez ten basen jak torpeda.
Ludzie rozeszli się spokojnie , bo wierzyli że on umie chodzić po wodzie tylko akurat dziś mu się nie udał.
Z Tuskiem jest podobnie.
Mówił choćby ,że zmniejszy biurokrację ale mu nie wyszło.
Mówił......Co ja Ci tu będę inwentaryzację głupot Tuska robić:))
Wyrusie - wierzę w ciebie ;-))
I to nie jest śmieszne!
Prześlij komentarz