statsy

niedziela, 30 listopada 2008

Ręka Boga

W 51. minucie ćwierćfinałowego meczu Argentyna - Anglia, rozegranego podczas piłkarskich Mistrzostw Świata 22 czerwca 1986 roku na Estadio Azteca w Meksyku, Diego Armando Maradona zdobył bramkę dającą Albicelestes prowadzenie 1:0. Po czym w wywiadach prasowych utrzymywał, że nie zdobył tego gola ręką i mówił, że "to była ręka Boga". Stwierdzenie Maradony skomentowali:

ateista:
To nie mogła być ręka Boga, bo Boga nie ma. Diego łże jak pies.

teista:
To nie mogła być ręka Boga, bo Bóg nie zdobywa bramek ręką - Bóg po prostu nie łamie przepisów piłkarskich. Diego łże jak pies.

deista:
Bóg ma gdzieś rozgrywki piłkarskich mistrzostw świata, podobnie zresztą, jak cały świat. Diego łże jak pies.

agnostyk:
Nie wiadomo, jak to było z tym golem. Powtórki telewizyjne niczego nie wyjaśniają.

ateista-idiota:
No i sami widzicie, jaki jest ten wasz Bóg.

Richard Dawkins:
Maradona, pod pozorem usprawiedliwienia swojego postępku, zasiewa w szerokich masach wirusa wiary.

Pierre de Coubertin:
W sporcie nieważne jest kto wygra. W sporcie chodzi o to, żeby się ścigać. (Copyright © by Wojciech Mann).

Michał Boni:
Zdaje się, że Diego wcześnie poszedł do szkoły i szybko ją zostawił po to, żeby pracować na emerytury starszego pokolenia. Postawa Maradony jest wzorcowa i nie zmieni tego to, jak ocenimy sposób, w jaki piłkarz zdobył gola w meczu z Anglią.

Tadeusz Cymański:
Hola, hola, mili państwo, nie ma tak hop. Pan Maradona jest w trudnej sytuacji, owszem, ale chyba jeszcze obowiązuje domniemanie niewinności. Zresztą, formalnie pan Maradona jest w porządku - bramka została uznana. I tego powinniśmy się trzymać do wyjaśnienia sprawy.

Stefan Niesiołowski:
Oczywiście, że jest Bóg, ale Bóg nie zdobywa bramek ręką, no dajcie spokój. Maradona łże jak pies. Jednak to nie jest ważne. Ważne jest tylko, że to, ile jadu jest w wypowiedzi posła PiS-u to przechodzi ludzkie pojęcie.

sędzia Paweł Rysiński, przewodniczący składu orzekającego sądu lustrującego Lecha Wałęsę w roku 2000:
22 czerwca 1986 roku pan Diego Maradona już nie żył, a zatem nie mógł tego dnia zdobyć bramki ani ręką, ani nogą ani inną częścią ciała. W tej sytuacji jestem zdumiony pomeczowymi wypowiedziami pana Maradony.

Tomás de Torquemada:
Śmieszny jest ten wasz świat. W starych, dobrych czasach, raz dwa ustaliłbym, czym pan Maradona zdobył tę bramkę.

facet, który postawił u buków masę kasy na Argentynę:
Zajebisty jest ten Diego, no zajebisty! Kocham Maradonę! Kocham Argentynę!

facet, który postawił u buków masę kasy na Anglię:
A to chuj łobaty!

zwyciężczyni ogólnoświatowych zawodów Miss, bardzo piękna kobieta:
No nie wiem, to jest futbol, a ja kocham wszystkie dzieci i zwierzęta i w wolnych chwilach lubię się śmiać oraz boję się globalnego ocieplenia.

czwartek, 6 listopada 2008

Jęczą, bo dodawać nie umieją

W wielu miejscach czytam, że Kościół jest bogaty, że klechy wożą się w wypasionych brykach, mają pełno kasy, i że Kościołowi mało tego, co ma, w związku z czym żąda od państwa tego, co mu kiedyś zabrano i na co ma akty własności. Często autorzy tych tekstów piszą, że taki bogaty Kościół jest o kant dupy potłuc, bo Kościół, wzorem Chrystusa, powinien być ubogi. Mniejsza teraz o to, co się wydaje autorom tych tekstów i mniejsza o to, jaki Kościół powinien być - istotne jest to, że Kościół na pełno kasy. A skąd ma tę kasę? Od wiernych, których zaraża jakimiś memami albo wirusami, czy coś takiego. W każdym razie wierni hojnie łożą na swój Kościół.

***

Tej nocy w dzienniku radiowej Jedynki usłyszałem, jak jakiś gościu, co jest ważną szychą w radiu państwowym, jęczy, że radio biedne i coraz biedniejsze i że abonamentu ludzie nie płacą i że trzeba coś z tym zrobić, bo przecież można, bo w innych państwach jakoś umieją ściągać abonament, z rachunkami za prąd go ściągają czy jakoś tędy. A znowu tutaj wisi uchwała Zarządu Polskiego Radia, w której to uchwale zarząd wzywa rząd do zapewnienia radiofonii publicznej środków na dalszą działalność. I dalej czytamy w uchwale:

Prezes Polskiego Radia powiedział, że wystarczy, aby rząd przypomniał obywatelom o tym, że nadal obowiązuje ustawa abonamentowa, która powinna być respektowana. Krzysztof Czabański przypomniał, ze niektóre wypowiedzi członków rządu i partii rządzącej podważały sens istnienia tej opłaty. Dlatego obywatele w znacznej mierze przestali płacić, co pogorszyło sytuację finansową Polskiego Radia.

***

Mam darmową radę dla zarządu państwowego radia, a i dla rządu polskiego - może na coś się ta rada przyda. Otóż wystarczy dodać dwa do dwóch i od razu wszystko będzie jasne. Jeśli ktoś nie umie wykonać takiego dodawania, to niech sięgnie po ściągę w postaci tego mojego tekściku o bogatym Kościele - od razu zobaczy właściwy wynik dodawania, wynik, który można przedstawić tak: ludzie chętnie płacą na to, co jest im potrzebne.

czwartek, 23 października 2008

Pani Derrient pośród geniuszy

Pasję według św. Jana autorstwa J. S. Bacha wykonano po raz pierwszy zdaje się w 1729 roku, później jeszcze dwa razy w roku 1736, a później o dziele tym zapomniano. Dopiero Mendelssohn dowiedział się od swojej ciotecznej babki, Sary Levy, że takie dzieło istnieje i znalazł je u Carla Friedricha Zeltera, który był szefem różnych ważnych instytucji muzycznych w Berlinie, bo Zelter miał całą partyturę. Mendelssohn razem z Edouardem Derrientem, aktorem i muzykologiem, wzięli się do roboty i w 1827 roku Pasję wykonano u Mendelssohna w chałupie, a dwa lata później w Singakademie berlińskiej. Po koncercie Zelter wydał u siebie kolację dla berlińskich VIP-ów. Paul Johnson pisze w Twórcach, że na tej kolacji pani Derrient zapytała szeptem Mendelssohna: - Kto to jest ten głupek obok mnie? - Na to Mendelssohn odrzekł: - Ten głupek koło pani to wielki filozof Friedrich Hegel.

środa, 15 października 2008

Mogą

Przedwczoraj napisałem trochę o książce Czy sprawiedliwość jest możliwa?, która wyszła nakładem wydawnictwa Impuls. Zacytowałem fragment tekstu Bartuli, zacytowałem też Czerkawskiego, z którego nieco się nalewałem. No i wbił Ultrarecht i powiedział, że on na tej konferencji był (przy okazji - nie wiedziałem, że książka jest zbiorem referatów z jakiejś konferencji - nie znalazłem takiej wzmianki) i że co tam Czerkawski - najśmieszniejsze wystąpienie miał prof. Chmielewski, który domagał się realizacji koncepcji Petera Singera polegającej na opodatkowaniu bogatych po to, żeby biedni mieli lepiej; niektóre podatki miałyby sięgać 90%.

Przeczytałem tekst Adama Chmielwskiego i tam wzmianki o 90% podatkach nie ma (Ultratecht zapewnia, że w wystąpieniu Chmielewski o tych 90% mówił), natomiast rzeczywiście Chmielewski omawia pomysł Singera. Singer wymyślił mianowicie taki chytry plan (od razu zastrzegam, że referuję tekst Chmielewskiego), który opublikował w artykule What Should a Billionaire Give - and What Should You? zamieszczonym w New York Times Magazine 17 grudnia 2006 (skrócone tłumaczenie ukazało się w Gazecie Wyborczej z 30 grudnia 2006 pod tytułem Miliarderzy, podzielcie się! - proszę zwrócić uwagę na kapitalny przekład tytułu). Idea Singera polega na tym, że jakby tak najbogatszym ludziom dołożyć jeszcze podatku, to byłaby kasa dla ludzi najbiedniejszych. Jako człowiek wrażliwy na biedę, ale i na bogactwo innych, Singer wylicza jaki to procent Amerykanów ile zarabia i przedstawia propozycję dotyczącą tego, co należy z tą zarobioną przez ludzi kasą zrobić. Chmielewski przytacza część kalkulacji Singera zawężoną tylko do tzw. góry Pikketty'ego i Saeza (nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi), czyli do 10% najbogatszych Amerykanów. Kiedy szczyt tej góry ograniczymy do 0,01% najbogatszych Amerykanów to okaże się, iż ci goście, w sile 14 400 ludzi, zarabiają rocznie średnio po ok. 12.800.000 dolców, przy czym nie mniej niż 5.000.000, co daje nam łącznie nieco ponad 184 miliardy dolarów (sprawdziłem na kalkulatorze i zgadza się). Singer wpadł na to, że jakby tak ludzi tych obłożyć podatkiem 33%, to rocznie możnaby im zabrać 61 miliardów dolców i wylicza, że każdemu z bogaczy po opodatkowaniu zostałoby średnio po 3.300.000 dolarów, a za to przecież idzie żyć. Jakby obłożyć podatkiem 25% 0,1% najbogatszych Amerykanów, to jest około 130.000 ludzi zarabiających rocznie średnio po ok. 2.000.000 dolców, to po roku byłoby z tego 65 miliardów. Singer liczy dalej i liczy, schodzi aż do tych nieudaczników, którzy wyciągają zaledwie po 132.000 baksów (ci podpadliby pod podatek w wysokości 10%) i wychodzi mu, że po roku dałoby radę skroić Amerykanów na około 400 miliardów. Do tego trzeba dodać kolejnych 400 miliardów, o których zdobycie zatroszczyłyby się rządy najbogatszych państw i po dokonaniu tej cholernie ciężkiej, ale jakże potrzebnej roboty, na pomoc ludziom najbiedniejszym można byłoby przekazać 800 miliardów amerykańskich dolarów.

Ultrarecht w komentarzu napisał, iż Bartula podsumowując Chmielewskiego stwierdził, że Chmielewski chyba pomylił konferencję, bo tematem tej konferencji nie jest szukanie odpowiedzi na pytanie "czy można współczuć z całym światem".

Dobra. Singerowi, Chmielewskiemu i wielu innym wydaje się, iż cała rzecz polega na tym, że ludzie pracują sobie pracują, działają działają, a w efekcie tych działań powstaje jakieś dobro, które, powiedzmy po roku, można zmierzyć, sprawiedliwie podzielić i będzie super. Jednym słowem, ludzie ci wierzą w to, że tajemnica tkwi w podziale powstałego dobra i układają różne plany dotyczące tego, w jaki sposób owo dobro dzielić najsprawiedliwiej. Ja, który co prawda również w różne dziwne rzeczy wierzę, nie wierzę w to, w co wierzy Singer i dlatego ani Singerowi, ani Łukaszowi Foltynowi, ani polskiemu rządowi, ani nawet rynkom finansowym nie pomogę. Mnie się wydaje, że żeby ludziom żyło się coraz lepiej, żeby wzrastał ich dobrobyt, to gromadzony kapitał, powstające dobro, muszą wzrastać szybciej niż wzrasta liczba ludzi (czy nawet ilość ludzi, jak mówią w telewizji, obojętnie - państwowej czy założonej przez ojców założycieli). Jedyne co mogę, to przedstawić swój pomysł na polepszenie losu ludzi najbiedniejszych.

Wymyślając swój plan przyjąłem dwa założenia. Pierwsze polega na tym, że bogatymi ludźmi jesteśmy my, np. Europejczycy i Amerykanie, a biedni ludzie żyją na innych kontynentach. Założenie drugie polega na tym, że gdyby tak ludzie biedni żyli na poziomie, na jakim dzisiaj żyją ludzie w Europie i Ameryce, to byłoby super i nie wiadomo nawet, czy czegokolwiek więcej można wymagać - idzie o to, żeby nie kusić losu, gdyż co prawda nie ma takiego x, że x jest Bogiem, ale z losem to już co innego. Przyjąwszy te założenia szybko zrozumiałem, że nie umiem wymyślić niczego sensownego w kwestii podniesienia poziomu życia ludzi najbiedniejszych, albowiem nie znam się na tej dziedzinie zupełnie. Dlatego poprzestałem na skromnej propozycji, o tyle, być może, cennej, że to, co proponuję, było już ćwiczone.

Co powinni zrobić ludzie najbiedniejsi? Otóż ludzie najbiedniejsi powinni przejść drogę, którą przeszli ludzie najbogatsi. Najpierw powinni zrobić sobie Oświecenie, żeby przestać wierzyć w zabobony i zacząć myśleć racjonalnie. Później powinni zacząć ciężko pracować. Powinni zacząć wyzyskiwać siebie nawzajem, pomnażać kapitał, wprowadzać nowe technologie - jednym słowem robić to, co kiedyś zrobili Europejczycy i Amerykanie. Praca, praca, praca, wyzysk, wyzysk, wyzysk, oszczędzanie, oszczędzanie, oszczędzanie - tym powinni zająć się ludzie najbiedniejsi. Nie przyjmować żadnej pomocy od nikogo, nie słuchać ani Misesa, ani Keynesa, tylko pracować, wyzyskiwać się i oszczędzać. W pewnym momencie ludzie najbiedniejsi dojdą do poziomu, do którego doszli kiedyś ludzie w Europie i Ameryce, przy czym oczywiście cały czas będą dysponować rzeczami, których kiedyś nie było - samochodami, komputerami, itd., a zatem będzie im nieco lżej pracować, wyzyskiwać się i oszczędzać. Kiedy już ludzie najbiedniejsi dojdą do poziomu, na jakim dzisiaj żyją ludzie w Europie i w Ameryce, mają dwa wyjścia. Mogą pójść drogą, którą kiedyś poszli ludzie w Europie oraz w Ameryce, czyli mogą wynaleźć socjalizm, wprowadzić przymus ubezpieczeń, przymusowy pobór dzieci do szkoły, mogą wymyślać setki nowych praw, a także prawa te gwarantować w tysiącach dokumentów, a na koniec mogą zmontować Unię Afrykańską, Unię Azjatycką i Unię Latynoską.

Ale ludzie dzisiaj najbiedniejsi, kiedy już dojdą do poziomu, na jakim żyją dzisiaj ludzie w Europie i Ameryce, mogą zrobić co innego. Mogą przecież dalej pracować, ciężko pracować, rzetelnie pracować, efektywnie pracować, mogą wyzyskiwać się, bardzo się wyzyskiwać, mogą oszczędzać, roztropnie oszczędzać, mogą płacić za pracę, dobrze płacić za pracę... Jednym słowem ludzie ci mogą nie ustawać w biegu i raz dwa ludziom żyjącym w Europie i Ameryce zrobić dziurę w dupie.

niedziela, 12 października 2008

Gorzej i lepiej

Dawniej było gorzej, a teraz jest lepiej. Trudno nie zgodzić się z tą ogólną tezą, aczkolwiek wiadomo, że dawniej, kiedy było gorzej, w niektórych dziedzinach było dużo gorzej, a w innych tylko trochę gorzej. W takim polis na przykład, obowiązywała demokracja i prawie wszyscy byli gejami, ale z drugiej strony istniało niewolnictwo, no i chyba nie było wolnej prasy, więc jasne jest, że w polis było gorzej niż jest teraz.

Są i takie dziedziny, w których dawniej po całości było gorzej, niż jest dzisiaj. Weźmy taką dziedzinę dziewczyńską. Dawniej dziewczęta były zmuszane do ślubu z mężczyznami dziewczętom niemiłymi, a teraz nie muszą wychodzić za mąż. Co więcej, mogą dawać dupy komu tylko chcą, a do tego, o ile są nieletnie, należy im się aborcja, jakby tak już doszło do takiego horrendum, że dziewczyna zaciąży.

Dlaczego dawniej było gorzej, a teraz jest lepiej? Otóż cała tajemnica leży w systemie. Dotychczasowe systemy, różne systemy, społeczne, polityczne i gospodarcze, były złe, a system dzisiejszy jest dobry. Złe były monarchia, feudalizm, państwo wyznaniowe. Narodowy socjalizm był zły, faszyzm był zły i, trzeba o tym mówić otwarcie, komunizm też był trochę zły. No i przede wszystkim zły był kapitalizm. Natomiast dobry jest socjalizm, system obowiązujący dzisiaj. Podkreślam przy tym, że trzeba bardzo uważać, aby nie popełniać pomyłki i nie mylić narodowego socjalizmu z socjalizmem. Dlatego wytłuszczę twierdzenie, które jest istotne: narodowy socjalizm był zły, ale socjalizm jest dobry. Podpowiem od razu, że jest prosty sposób na to, aby nie mylić narodowego socjalizmu z socjalizmem. Sposób ten polega na wyeliminowaniu z dyskursu publicznego terminu narodowy socjalizm i zastąpienie go pojęciem faszyzm.

Dzisiaj chciałbym skupić się na pokazaniu tego, że kapitalizm był - i ciągle jeszcze jest! - zły. Oto czytamy w Dzienniku:

Widmo przechowywania rozkładających się ciał w zastępczych magazynach zagląda w oczy Brytyjczykom. Zakłady pogrzebowe odwołują zaplanowane pochówki, bo ubogie rodziny nie dostają rządowych pieniędzy na pogrzeby bliskich. To zamknięte koło, bo banki odmawiają przyznawania kredytów na pochówki zarówno rodzinom, jak i zakładom pogrzebowym.

Gołym okiem widać, że kłopot jest. Dziennik niepotrzebnie jednak robi tę oto insynuację, wspominając jak to było trzydzieści lat temu i mieszając do tego Partię Pracy:

"Zima Rozgoryczenia" z przełomu 1978 i 1979 to jeden z bardziej ponurych okresów XX-wiecznej Wielkiej Brytanii. Szalejąca inflacja i przepisy Partii Pracy, ograniczające dopuszczalny wzrost zarobków, doprowadziły do protestów wielu grup zawodowych. Gdy dołączyli do nich grabarze, rada miasta Liverpool musiała wynająć halę fabryczną, w której magazynowano ciała zmarłych. Rozważano nawet chowanie ludzi w morzu.

ale później już rzetelnie wyjaśnia, na czym kłopot z trupami polega:

W niektórych kostnicach ciała leżą już od sierpnia, bo nie ma komu zapłacić za ich pogrzeb. Jeszcze niedawno zakład pogrzebowy mógł wziąć z banku kredyt, pochować zmarłego, a pieniądze od rodziny ściągnąć później. Teraz już nie - banki odmawiają kolejnych pożyczek.

Jak wylicza "Daily Mail", każdego roku o dofinansowanie do pogrzebu ubiega się 27 tysięcy rodzin, co daje łączną sumę około 46 milionów funtów. "Są już setki ludzi w tej sytuacji" - mówi John Weir, przedstawiciel branży pogrzebowej. "Zwykle na rządowe pieniądze czekało się dziesięć dni, teraz co najmniej pięć tygodni" - dodaje.

Co prawda na koniec Dziennik znowu przypierdala się do Labour Party:

Winą za zaistniałą sytuację obarczono rządzącą (podobnie jak w latach 1978-1979) Partię Pracy z premierem Gordonem Brownem na czele. "Tutaj nie ma zwycięzców, tylko przegrani" - mówi Daniel Kawczynski, z pochodzenia Polak, parlamentarzysta z opozycyjnej Partii Konserwatywnej. "Oto stan finansów publicznych pod rządami laburzystów - nie ma za co chować zmarłych. Brak reakcji ze strony rządu jest niewybaczalny" - dodaje.

jednak nie musimy wierzyć we wszystko, o czym pisze prasa - w końcu oglądamy telewizję i swój rozum mamy. Z tekstu w Dzienniku wyciągamy jedynie to, co jest ważne i co jest prawdziwe. A co w tym przypadku jest ważne i co jest prawdziwe? Ano to, że kredytów odmawiają zakładom pogrzebowym banki. A kto jest właścicielem banków? Właścicielami banków są kapitaliści. Nie koniec na tym, pytajmy dalej, w imię prawdy: czy właściciele zakładów pogrzebowych są bez winy? Oczywiście, że oni nie są bez winy. Przecież mogliby chować trupy i jednocześnie poczekać na wynagrodzenie te pięć tygodni, ale oni ani nie chowają trupów, ani nie czekają na wynagrodzenie. Dlaczego nie chowają i nie czekają? Odpowiedź na to pytanie jest prosta, wystarczy uświadomić sobie, że właścicielami zakładów pogrzebowych są kapitaliści.

Na koniec powiem, że łatwo jest zbłądzić i stwierdzić, iż skoro w rozwiniętym państwie demokratycznym, państwie opiekuńczym, państwie dobrobytu, państwie należącym do Unii Europejskiej, są takie kłopoty z grzebaniem nieboszczyków, to chyba, mówiąc najogólniej, coś poszło nie tak. Oczywiście można tak stwierdzić, ale stwierdzić tak może jedynie ktoś obdarzony miałkim rozumem, ktoś, kto nie jest w stanie pojąć rzeczy oczywistych, na przykład tego, że świat nie jest taki prosty. Ludzie o miałkich rozumach, ludzie postrzegający świat w czarno-białych barwach, nigdy nie pojmą tego, że i tak teraz jest lepiej niż było dawniej, a to, że są przejściowe kłopoty z grzebaniem trupów wynika z tego, iż mamy postęp. Postęp ten polega na tym, że co prawda nie wiadomo co zrobić z trupami, ale za to nie ma już Świętej Inkwizycji.

wtorek, 30 września 2008

Dłuższa nazwa Gocłowskiego

W książce Luisa de la Higuery Piekielne relikwie idzie między innymi o to, że w małej wiosce pod Montpellier wykopano ogromny szkielet i niektórzy chcą, aby Kościół uznał, iż jest to szkielet świętej, a inni pragną najzwyczajniej w świecie dowiedzieć się, czyj to szkielet. Do Montpellier przyjeżdża delegat papieski, kardynał Donatelli i zatrzymuje się u biskupa Van Melsena. Donatelli kiedyś obstawał za Galileuszem, kiedy Kościół Galileusza napadał i w ogóle jest ciekawy rzeczywistości, natomiast Van Melsen kombinuje tak, żeby było dobrze dla Kościoła i nie jest dla niego istotne, jaką cenę trzeba zapłacić za to, żeby dla Kościoła było dobrze. No i ten Donatelli, spierając się z Van Melsenem (nie chcę zdradzać za dużo, bo książka fajna i może ktoś przeczyta) powiada, że aby osiągnąć coś tam musielibyśmy dopuścić się nieprawości. Na co Van Melsen: Wy nie możecie nic uczynić. Co do mnie, duszą i ciałem pozostaję w służbie Kościoła. Jestem gotów zrobić wszystko, co przysłuży się jego chwale.

Dziennik napisał:

Jak patrzę na to wszystko, co się dzieje, to myślę, że arcybiskup Pieronek miał rację, żeby zabetonować na 50 lat akta IPN. Lepiej nie wiedzieć, niż wiedzieć - powiedział w Radiu ZET były metropolita gdański abp Tadeusz Gocłowski. Dodał także, że gdyby abp Stanisław Wielgus wyznał wcześniej, że współpracował z SB, to dziś byłby metropolitą warszawskim.

Wbiłem na stronę Radia Zet i znalazłem zapis rozmowy Moniki Olejnik z ekscelencją Gocłowskim. We fragmencie z całym tym "wiedzieć - nie wiedzieć" idzie to tak:

abp Tadeusz Gocłowski: Wczoraj rozmawiałem z panem Durczokiem, który mówił, że kiedy takie pytania zadawał panu prof. Wolszczanowi to sam cierpiał, może więcej niż Wolszczan, dlatego, że to nie można mówić, że brał prezenty i rzucał do rzeki. To są trudne sprawy, które trudno nam zrozumieć.

Monika Olejnik: To lepiej o tym nie wiedzieć niż wiedzieć.

abp Tadeusz Gocłowski: No dlatego wydawałoby się po tych doświadczeniach, że lepiej nie wiedzieć niż wiedzieć, bo to tylko się robi zamieszanie ogromne w społeczeństwie, ludzie się skłócają ze sobą, naukowiec, który błyszczy jako jeden z większych ludzi na horyzoncie polskim mówi, że on nieodwołalnie opuszcza kraj. I to są trudne sprawy. A przyczyna tego wszystkiego, to ten system, który nas niszczył przez tyle lat. Dlatego kto wie, pytanie co nam to da, jeśli będziemy analizować te dokumenty. Czy mamy jakieś pozytywne elementy, które można by wyprowadzić z tej analizy z takich dokumentów.

Wygląda zatem na to, że to Olejnik pierwsza wpadła na pomysł, że lepiej nie wiedzieć niż wiedzieć, albo Gocłowskiego podpuściła. Tak czy owak ekscelencja zgodził się z opinią Olejnik, czym w moich oczach zasłużył sobie na nową ksywę. Dlaczego? Ano dlatego, że zakładam, iż ani Olejnik ani Gocłowski nie są aż tak głupi, żeby produkować się w rozmowie na temat, w którym rozmówca dziennikarki nie jest ekspertem w dziedzinie, na temat której prowadzona jest rozmowa. Jako że Gocłowski nie jest ekspertem w dziedzinie badań historycznych ani w dziedzinie nauk społecznych (ma doktorat z prawa kanonicznego), to musiało mu iść o sprawy kościołowe. I dlatego od dzisiaj dla mnie pełna nazwa ekscelencji brzmi tak: Arcybiskup Tadeusz Ulrich Van Melsen Gocłowski.

poniedziałek, 8 września 2008

Teokracja

W absolutnie genialnym dziele Ludzkie działanie Ludwig von Mises napisał tak:

System rządów teokratycznych nie musi opierać się na którejś z wielkich światowych religii. Może wypływać z założeń metafizycznych, które odrzucają wszelkie tradycyjne kościoły i wyznania i z upodobaniem podkreślają swój charakter antyteistyczny i antymetafizyczny. W dzisiejszych czasach najpotężniejsze partie teokratyczne są nastawione wrogo do chrześcijaństwa i innych religii wywodzących się z żydowskiego monoteizmu. O ich charakterze teokratycznym przesądza to, że chcą zorganizować doczesne sprawy ludzkości zgodnie z przesłaniem zawartym w systemie idei, których poprawności nie można wykazać na drodze rozumowej. Partie te utrzymują, że ich przywódcy są obdarzeni wiedzą niedostępną innym ludziom i sprzeczną z wyobrażeniami tych, którzy nie dostąpili łaski oświecenia. Charyzmatyczni przywódcy otrzymali od mistycznej wyższej instancji misję kierowania sprawami błądzącej ludzkości. Jedynie oni dostąpili oświecenia; a reszta to ślepcy, głusi albo złoczyńcy.

Uprzedzając ewentualne komentarze nawiedzonych apostołów systemu teokratycznego, wyjaśniam, że ten tekst traktuje o tym, o czym traktuje i traktuje tylko o tym, o czym traktuje. Dodam, że tak, wiem, iż:


  • Kościół Katolicki uprawiał Inkwizycję

  • ojciec Rydzyk kieruje radiem i telewizją i robi całą masę innych biznesów

  • Pinochet zrzucał ludzi z helikopterów do oceanu

  • w Szwecji wszyscy są bardzo bogaci

  • jeśli nie Unia to nic

  • państwo powinno być neutralne światopoglądowo

  • George Orwell był fantastą i pisał sobie a muzom

  • wszyscy jesteśmy uczestnikami poważnej debaty publicznej i nie jest to dialog dupy z kijem

  • grunt to bezpieczeństwo

  • nie żyjemy w żadnym Matriksie

czwartek, 21 sierpnia 2008

Poe i Chesterton (z archiwum cytat)

Przyszedł kiedyś Poe i powiedział, że owszem, być może fajnie jest dreaming dreams no mortal ever dared to dream before, niemniej jednak przyznał:

Last night, with many cares and toils oppress'd
Weary, I laid me on a couch to rest —

Chodzi o to, tłumaczył, że pajacowanie jako takie najatrakcyjniej jawi się tym, którzy pajacami w żadnym razie nie są, natomiast samych pajaców aż tak bardzo nie bawi.

Chesterton tego słuchał i przyznał rację Poe'mu stwierdzając, iż można napisać ciekawą historię o przygodach człowieka wśród smoków, ale nie o przygodach smoka wśród smoków.

Chesterton przy okazji wyjawił, że zabobonem jest mniemanie, iż poeci są szaleńcami, bowiem szaleństwo nie rodzi się z wyobraźni tylko z rozumu, i że to nie poeci tracą zmysły lecz szachiści, a Poe nie dlatego pisał chorobliwe wiersze, że miał umysł niezwykle poetycki, ale niezwykle analityczny.

Poe o Chestertonie niczego nie powiedział, gdyż go nie znał.

czwartek, 7 sierpnia 2008

Chciejmy

Przypomniałem sobie jak to jeden facet obudził się któregoś dnia, nie zapalił papierosa (bo prawo zabraniało palenia papierosów), wypił kawę i nie zapalił papierosa, luknął do netu nie paląc papierosa i pojechał do roboty. W pracy przywitał się z kumplami nie paląc z nimi papierosów i starał się nie patrzeć na cycki koleżanki bo prawo zabraniało patrzeć na cycki koleżanki.

Pracował i pracował, aż wypracował zarobek, który wypracowywał każdego dnia, wiedząc, że z tego zarobku 83% odda państwu po to, by państwo mogło zatrudniać nauczycieli, woźnych, pocztowców, pielęgniarki, lekarzy, dziennikarzy, pracowników muzeów, policjantów, śpiewaków operowych, aktorów, a także by mogło płacić ludziom, którzy zapisali się do partii. Przez cały czas kiedy pracował, nie palił papierosów.

Po pracy poszedł na pocztę i wysłał list do urzędu skarbowego, w którym doniósł urzędnikowi na samego siebie, przyznając się do tego, ile pieniędzy zarobił w ubiegłym roku. Z poczty wyszedł wkurwiony (bo była długa kolejka) i nie zapalił papierosa. W chałupie odgrzał sobie obiad z wczoraj i obejrzał powtórkę meczu Lakersów z Knicksami. Podziwiał przede wszystkim wyczyny Kobe'yego Bryanta i usilnie starał się nie myśleć o tym, że Kobe Bryant jest czarny, albowiem prawo zabraniało twierdzić, że ktokolwiek jest czarny, a facet dmuchał na zimne i uznał, że jak czegoś nie można twierdzić to lepiej o tym nie myśleć. Przez cały mecz nie zapalił ani jednego papierosa.

Po meczu zadzwonił do kobiety, z którą się spotykał. Starał się rozmawiać oględnie, bo nieco krępował się wiedząc, iż być może rozmowy słucha jakiś urzędnik.

Po prysznicu otworzył piwo i napisał na blogu tekst o tym, że Kościół Katolicki jest totalitarną, zniewalającą umysły ludzi instytucją, a funkcjonariusz Kościoła, Rydzyk, znowu prosi stare lodzie o datki, tym razem po to, by kręcić jakiś biznesz z ciepłą wodą czy czymś takim. Wpis nosił tytuł Chciejmy być wolni.

czwartek, 19 czerwca 2008

Prawa zwierząt

Są różne miejsca, w których zwierzęta znajdują opiekę. Miejsca takie, jak Przystań Ocalenie w Tychach. Na ich stronie czytamy:

Przystań Ocalenie nie jest normalnym miejscem. Nikt tutaj nie bije, nie upycha do klatek, nie kłuje śrubokrętem w oczy, nie otumania alkoholem. Nikt tu nie je mięsa. To dom zwierząt. Wszystko postawione na głowie: ludzki czas podporządkowany zwierzętom, domowe sprzęty przystosowane do ich potrzeb, zwierzęta żyjące w zgodzie. Psy śpią przytulone do kotów, koziołki obok świni, konie podchodzą do obcych i pozwalają się głaskać. Jakby wolały nie pamiętać, co często znaczy słowo „człowiek”.

Oczywiście Przystań Ocalenie jest miejscem jak najbardziej normalnym, gdyż z tego, że coś nie jest powszechne, że pozostaje w ukryciu, że nie wpisuje się w najogólniej pojmowany mainstream nie wynika, że jest nienormalne.

Mnóstwo ludzi zajmuje się zwierzętami, które potrzebują pomocy. Ludzie pracują w schroniskach jako wolontariusze - karmią zwierzaki, wożą je do weterynarza, znajdują zwierzętom nowe domki, tymczasowe i stałe. Są i tacy, którzy w schronisku nie pracują, ale są np. totalnie zakoceni - biorą koty na tymczas, na zawsze, wożą je ze schronu do stałych domków kiedy ktoś chce wziąć kota ale po niego przyjechać nie może. Na forach wymieniają się uwagami na temat opieki nad zwierzętami, wklejają zdjęcia zwierzaków. To jest potężna ekipa ludzi wrażliwych i jednocześnie bardzo twardych, ludzi, którzy poświęcają zwierzętom swoje myśli, swój czas, swoje pieniądze, swoją energię, swoje uczucia.

***

Jest tak, że są tacy, którzy uważają, że wiedzą, jak wszystko powinno wyglądać i usiłują, niestety z dobrym skutkiem, te swoje przekonania wprowadzać w życie. W efekcie ludziom zabrania się jeść tego, co chcą jeść, zabrania się im palenia papierosów, zabrania się im używania narkotyków, zabrania się im ryzykowania polegającego na nieubezpieczeniu się. W dzisiejszych czasach ludzie żyjący po swojemu stanowią zagrożenie dla systemu. Facet nie może jarać szlugów i żywić się tłuszczami, bo jeszcze gotowy poważnie zachorować w wieku czterdziestu lat. A jak wielu takich czterdziestolatków poważnie zachoruje, to kto będzie pracował na emerytury dla tych, którzy już pracować nie mogą? Te emerytury wypłacać trzeba, przynajmniej na razie, zanim wprowadzi się prawo nakazujące zadawanie łagodnej śmierci tym, którzy już nie są w stanie pracować na system.

***

W książce Wiedza o etyce, o której pisałem tutaj, Woleński i Hartman zamieścili mnóstwo tekstów rozmaitych autorów. Jest tam też tekst Rogera Scrutona traktujący o prawach zwierząt (jest o tych prawach w tytule). Scruton pisze o zwierzętach hodowlanych. O tym, że na przemysłowych fermach zwierzęta hodowane są w ekstremalnie tragicznych warunkach. A hodowane są w taki a nie inny sposób, bo tego wymaga system, bo ekonomia mówi, że tak właśnie trzeba hodować zwierzęta. Nie opłaca się długo utrzymywać zwierzęcia przy życiu, bo kiedy osiągnie wiek, w którym przestaje rosnąć, to już tylko trzeba to zwierzę karmić, co zawyża koszty. Scruton stwierdzając, że owszem, wielu ludzi protestuje przeciwko owym procederom, stawia przy tym pytanie o to, na ile ludzie gotowi są ponieść większe koszty po to, żeby zwierzęta mogły żyć pełnym życiem. Bo można kupować mięso i jajka od rolnika, tyle, że te zakupy będą droższe. Dlaczego? Ano dlatego, że rolnik pozwala zwierzętom żyć tak, jak powinny żyć zwierzęta hodowlane. Bo zwierzęta hodowlane powinny żyć inaczej, niż zwierzaki w fermach przemysłowych. Krowy powinny wypasać się stadnie na pastwiskach. Świnie powinny łazić po dworze i ryć sobie do woli oraz taplać się w błocie. Kury powinny biegać po podwórku, gdakać i grzebać w ziemi szukając robaków, czy czego tam kury w ziemi szukają. A człowiek hodujący zwierzęta powinien zapewnić swoim zwierzakom życie szczęśliwie w możliwie największym stopniu.

Dobrze, że są ludzie opiekujący się zwierzętami. Że są takie miejsca jak Przystań Ocalenie. Dobrze, że Scruton napisał ten tekst i że Woleński i Hartman zamieścili ten artykuł w swojej książce. Trzeba mówić o prawach zwierząt, trzeba o nich krzyczeć. I o prawach ludzi trzeba krzyczeć. Przecież ludzie to też zwierzęta.

niedziela, 1 czerwca 2008

Nie ma na co czekać

Dużo ostatnio gada się o tym, że rząd polski, zawiadujący państwem zamieszkałym przez blisko czterdzieści milionów ludzi, jeszcze bardziej weźmie się za to, w jaki sposób rodzice wychowują swoje dzieci. Rząd już w dużym stopniu wychowuje dzieci wyręczając w tym procesie rodziców, a najlepszym tego przykładem jest fakt, iż w Polsce obowiązuje przymus posyłania dzieci do szkoły, w której dzieci indoktrynowane są programem ułożonym przez biurokrację będącą na usługach panującej ekipy. Do tego wszystkiego mamy przymus finansowania tejże przymusowej szkoły - przymus dotyczy tych, którzy pracują i płacą podatki.

Premier blisko czterdziestomilionowego państwa zapowiedział, że rodzice nie będą mogli dawać dzieciom klapsów. Oczywiście wszelka lewizna zawyła z rozkoszy, bo nic nie sprawia lewiźnie takiego orgazmu jak stworzenie nowego prawa, które zaowocuje tym, że mnóstwo ludzi stanie się przestępcami. Oczywiście dla wszelkiej lewizny klapsy czy jakakolwiek fizyczna interwencja rodzica dotycząca jego dzieciaka równoznaczne są z biciem, maltretowaniem i katowaniem.


OK. Rodzice nie będą mogli dawać dzieciom klapsów. Bardzo dobrze. Dzieci powinny mieć rzeczywistą wolność od klapsów. Co jednak z dziećmi, które klapsów nie dostają, ale na które rodzice wrzeszczą? Przecież dzieciaka równie dobrze można popsuć drąc się na niego przy każdej okazji i bez okazji, jak lejąc go w dupę. Być może nawet niektóre dzieci, na które rodzice wrzeszczą, są bardziej popsute od tych, które rodzice tylko leją pasem. Jest to poważny problem albowiem dziecko powinno mieć rzeczywistą wolność od rodzicielskiego wrzasku.


Dobra. Wolność od klapsów i wolność od wrzasku są wolnościami OD. Co jednak z wynalazkiem, jakim jest wolność DO? Czy każde dziecko nie powinno mieć wolności do posiadania odtwarzacza mp-trójek? Wypasionej komóry? Laptopa? Oczywiście w istocie rzeczy nie chodzi o odtwarzacz, komórę i lapa, chodzi natomiast o to, że dzieci powinny mieć wolność do posiadania tego, co posiadają inne dzieci. Jak sprawić, aby wszystkie dzieci rzeczywiście były wolne do posiadania tego, co mają inne dzieci? Ano zwyczajnie - wolność tę zadekretować. Nie takie rzeczy już zadekretowano. Trzeba wprowadzić prawo nakazujące rodzicom kupowanie dzieciom fajnych odtwarzaczy mp-trójek, wypasionych komórek i laptopów. Może też łyżworolek (czy jak to się tam nazywa), cyfrowych aparatów fotograficznych, odpowiedniej jakości rowerów i wszystkiego, co odpowiednia komisja uzna za stosowne.


Cały kłopot polega na tym, że, jak wszyscy wiemy, pełno jest na świecie nieodpowiedzialnych rodziców, którzy najchętniej wrzeszczeliby na swoje dzieci, lali je pasem w dupę i nie kupowali im odtwarzaczy mp3, telefonów komórkowych i lapów. Co zrobić w tej sytuacji? Jedyne rozsądne rozwiązanie polega na tym, żeby wszystkie dzieci upaństwowić, razem z rodzicami. Nie tylko trochę upaństwowić, nie dość mocno upaństwowić (np. tak, jak to jest dzisiaj) tylko rzetelnie upaństwowić, do imentu. Mówiąc inaczej - jedyne rozwiązanie polega na wprowadzeniu systemu polegającego na tym, że o życiu ludzi całkowicie będzie decydować ich właściciel, w tym przypadku państwo. Takie systemy, nazywane niewolnictwem, całkiem nieźle funkcjonowały i nie ma się co pierdolić w tańcu, tylko trzeba je wprowadzić jawnie i raz na zawsze. Nie ma innej drogi jeżeli rzeczywiście zależy nam na tym, aby uwolnić świat od największych tragedii, jakimi niewątpliwie są katowanie dzieci przez rodziców oraz wychowanie, w wyniku którego dzieciaki przeżywają stresy.

sobota, 31 maja 2008

Dzisiejsi ludzie

Dzisiejsi ludzie są powojenni, a nie przedwojenni, w związku z czym nie umieją sobie poradzić z rozmaitymi sprawami i dlatego ludziom przychodzi z pomocą rząd. Oto premier i minister policji państwa liczącego blisko czterdzieści milionów sztuk... to jest obywateli, serio zajmują się kwestią tego, czy rodzice mogą czy też nie mogą dawać swoim dzieciakom klapsy. I premier i minister policji są za tym, że rodzice nie mogą.

Jolanta Fedak, ministerka pracy i polityki społecznej (pracy i polityki społecznej :-)) spotyka się z Xavierem Bertrandem, francuskim ministrem pracy, stosunków społecznych i solidarności (pracy, stosunków społecznych i solidarności :-))))) Co jest tematem spotkania? Otóż tematem spotkania są:

- dostosowanie prawa regulującego czas pracy do unijnych dyrektyw
- wcześniejsze emerytury (wcześniejsze niż co? :-))
- przepisy ułatwiające godzenie pracy z życiem rodzinnym

Ludzie mają różne gusta ale stawiam na to, że w ankiecie na najbardziej zajebisty temat omawiany przez polską ministerkę pracy i polityki społecznej oraz francuskiego ministra pracy, stosunków społecznych i solidarności (no nie mogę - minister od solidarności :-)) wygrałyby przepisy ułatwiające godzenie pracy z życiem rodzinnym.

Postęp jest widoczny gołym okiem. Mój dziadek miał parę krów i o ile ustanowił przepisy ułatwiające krowom życie rodzinne, o tyle nie musiał ustanawiać przepisów dotyczących godzenia pracy z życiem rodzinnym, bo krowy nie pracowały. Szkoda, że dziadek miał tylko jednego konia, w związku z czym oczywiście ustanowił przepisy ułatwiające koniowi pracę, natomiast w żadnym razie nie mógł ustanowić przepisów ułatwiających zwierzęciu godzenie pracy z życiem rodzinnym, albowiem dziadkowy koń nie miał rodziny.

p.s. Koń dziadka nie doczekał wcześniejszej emerytury - zdechł w średnim wieku ze zgryzoty bo zamartwiał się, że nigdy w życiu nie miał paszportu.

piątek, 23 maja 2008

Zwierzęta, ludzie i hipotetyczne anioły

Ludzie kochają zwierzęta. Rzecz jasna tylko niektórzy ludzie i chodzi o niektóre zwierzęta. Komarów i stonóg ludzie raczej nie kochają, ale psy, koty i konie niektórzy kochają. Ludzie czasami kochają też węże.

Zwierzęta są trochę inne od ludzi. Jak powiedziała jedna mądra pani lekarz weterynarii, koty nie planują życia tak, jak ludzie, nie przeżywają emocji związanych z tym, że córka zdaje maturę. Niemniej jednak zwierzęta są do ludzi bardzo podobne. Czują, bawią się, boją się. Ojciec Bocheński utrzymywał nawet, że mają swoją moralność, bo na przykład pies ojca wstydził się kiedy coś zbroił. Jedna dziennikarka myślała, że Bocheński dżołkuje sobie mówiąc w ten sposób o zwierzętach ale Bocheński nie żartował, on nawet twierdził, że jeśli jakaś dusza jest w człowieku to trochę tej duszy jest i w delfinie i w piesku (żeby nie zgorszyć się tym, co powiedział ów wielki dominikanin, trzeba rozumieć, że dusza to nie jest jakiś kawałek czegoś co w połączeniu z ciałem tworzy człowieka i co jest jakoś tam od ciała ważniejsze).

Być może są gdzieś jakieś anioły, które kochają ludzi ale które przy tym trochę ludzi żałują, bo widzą w nich istoty sympatyczne lecz nieco głupiutkie. Istoty, które nie wiedzą nawet tego, po co to wszystko jest, jak funkcjonuje i skąd oraz w jaki sposób się wzięło. Być może anioły widzą w ludziach istoty, którym się wydaje, że są najważniejszymi istotami na świecie, wręcz bogami, a wydaje im się tak tylko dlatego, że ich życie jest nieco bardziej skomplikowane niż życie dachowego kotka.

Rząd i orgazm pani Wiesi

Obejrzałem konferencję prasową Tuska. Tusk jest premierem blisko czterdziestomilionowego państwa. Tusk stoi na czele rządu, który, skoro już musi być (a nie jest dogmatem, że musi), powinien zajmować się sprawami takimi jak to, żeby ludzie mogli żyć po swojemu o ile nie krzywdzą innych i, w razie Niemca, żeby wygrać wojnę. Tym powinien zajmować się rząd, a tymczasem…

Minister od sportu, zapytany o to, co się dzieje z tymi boiskami w każdej gminie, zdaje się na serio opowiada, że w pięćdziesięciu gminach już ogłoszono przetargi, że w maju zostanie ogłoszonych kolejnych sto pięćdziesiąt przetargów, a później ogłosi się kolejne przetargi… Gdyby ktoś nie zakumał – chodzi mi o to, że minister zajmuje się kwestią boisk, na których ludzie mogą sobie grać w nogę.

Premier wypowiada się na temat inwazji sklepów wielkopowierzchniowych, szczególnie w przestrzeniach, w których owe sklepy nie powinny się znajdować, a także pierdoli na temat cen paszy i odnosi się do problemów soi zmodyfikowanej (oraz kukurydzy ale przede wszystkim soi).

Czego jeszcze trzeba, żeby zdebilała publiczność zakumała o co tu chodzi? Czy premier musiałby zająć się problemem pani Wiesi, sklepowej ze spożywczaka przy ulicy Grodzkiej, która ma tylko orgazm łechtaczkowy, a słyszała, że jest jakiś inny, lepszy orgazm, który ona chciałaby mieć? W końcu Konstytucja zakazuje dyskryminowania ludzi z JAKIEGOKOLWIEK powodu. Czy w ogóle jest coś, co jest w stanie sprawić, aby masy (społeczeństwo, obywatele, ludzie, wyborcy) przejrzały na oczy?

środa, 21 maja 2008

W związku z tym, że ksiądz Michał Heller ma płacić podatek za nagrodę, którą dostał

Janusz Korwin-Mikke zacytował smppl-a, który napisał tak:

Ks. Heller powinien zapłacić podatek dochodowy, bo uzyskał dochód; następnie powinien zapłacić podatek od wzbogacenia, bo przecież się wzbogacił; później powinien zapłacić podatek od gier i nagród, bo dostał nagrodę; następnie powinien zapłacić podatek od czynności cywilno-prawnych, skoro oddał nagrodę; potem ponieważ to była darowizna, PAT i UJ powinny zapłacić podatek od darowizny; a ponieważ uzyskały dochód powinny także zapłacić podatek dochodowy; pozostałą złotówkę powinny oprawić ładnie w ramki.

środa, 14 maja 2008

Ciemne siostry

W bibliotece rybnickiego Zespołu Szkół Urszulańskich istnieje indeks ksiąg zakazanych. Uczniom nie wolno wypożyczać m.in. "Kodu Leonarda da Vinci", a "Pachnidło" jest dostępne tylko dla maturzystów.

Tak napisała Wyborcza. Poza wymienionymi tytułami jeszcze dwie książki są u Urszulanek na indeksie. Oczywiście według Wyborczej uczniowie na przekór siostrom czytają zakazane książki, a Piotr Zaczkowski, społeczny rzecznik praw ucznia, uważa, że ograniczanie dostępu do dóbr kultury jest niezgodne z prawem.

Istoty sprawy dotyka ks. Marek Bernacki, rejonowy duszpasterz młodzieży i asystent kościelny Klubu Inteligencji Katolickiej: Gdyby uczeń przyniósł do domu kontrowersyjną książkę i powiedział, że dostał ją w szkolnej bibliotece, rodzice mogliby mieć pretensje do sióstr, którym powierzyli swe dzieci. Dlatego miały one prawo dokonać selekcji tytułów.

Całe to gadanie o łamaniu prawa i obskuranctwie sióstr to zwyczajne sranie w banię. Siostry bowiem prowadzą szkołę tak, jak im się podoba, a nikt nie jest przymuszany do tego, aby posyłać swoje dzieciaki do Urszulanek. I ciekaw jestem, czy za dwa lata Wyborcza zrobi reportaż na temat tego, że szkoła upadła, gdyż rodzice, zrażeni zacofaniem i głupotą sióstr, przestali posyłać do Urszulanek swoje dzieci.

Psuwacze

Hegel popsuł swoją ontologię, ale przynajmniej zbudował wielką ontologię. Marx popsuł Hegla. Lenin popsuł Marxa. Stalin popsuł Lenina. Breżniew popsuł Stalina. Gorbaczow popsuł Breżniewa. O kim można w sposób najbardziej zasadny powiedzieć, że popsuł Gorbaczowa?

Misja Poczty Polskiej

Znalazłem w necie, że Pocztowcy tworzą specjalną grupę urzędników, którzy będą sprawdzali, czy w domu jest radio lub telewizor oraz czy ich właściciele płacą regularnie abonament. (...) Ogłoszenia o pracy w charakterze kontrolera pojawiły się w wielu urzędach pocztowych w kraju, m.in. w Trójmieście.

Super. Nie może być bowiem tak, żeby poczta nie wiedziała, czy pan Waldek opłaca abonament za telewizor i radio. Jest jednak problem:

Kłopot poczty polega na tym, że jej pracownicy nie mają uprawnień, aby wchodzić do mieszkań i kontrolować je bez zgody lokatora.

No tak, to jest problem. Rzecznik Poczty Polskiej w Gdańsku, Jacek Przyborski, przyznaje:

Sytuacja jest skomplikowana. Nie mamy uprawnień do kontroli.

OK. Uprawnień nie mają, ale grupę urzędników tworzą. W tym miejscu trzeba jednak postawić pytanie o to, co przeszkadza Poczcie Polskiej kontrolować pana Waldka. Rzecznik Przyborski nie owija w worku kota w bawełnę i wali z grubej rury, albowiem nie czas żałować róż, gdy płonie las:

Na przeszkodzie stoi prawo.

To nie koniec drogi cierniowej Poczty Polskiej. Oto bowiem:

Poczta ma jeszcze jeden kłopot. Jej urzędnicy nie mają uprawnień, by żądać od nas dokumentów potwierdzających opłacanie abonamentu. Mogą liczyć jedynie na szczerość obywateli.

Rzecz jasna, Poczta Polska to nie jest banda idiotów, którzy liczą na szczerość obywateli, bo wszyscy dobrze wiemy, jak postępują nieuświadomieni obywatele. Dlatego należy spodziewać się, że już niedługo prawo zostanie poprawione tak, aby kontrolerzy Poczty Polskiej mogli legalnie sprawdzić, czy pan Waldek płaci haracz za posiadanie sprzętu, za który już raz zapłacił w sklepie.

Kiedy przeczytałem tę wiadomość, strasznie się wkurwiłem, że ktoś rzuca Poczcie Polskiej kłody pod nogi. Jednak kiedy nieco ochłonąłem, zacząłem zastanawiać się nad tym, dlaczego akurat Poczta Polska chce wiedzieć, czy pan Waldek płaci haracz za posiadanie aparatu telewizyjnego i aparatu radiowego. Co Poczta Polska ma do pana Waldka i jego sprzętu elektronicznego?

Test dla polskiej demokracji

Wiadomo, co wczoraj było najważniejszym wydarzeniem. Wszyscy zastanawiają się, czy funkcjonariusze przekroczyli swoje uprawnienia, czy nie, czy rzecz całą można było rozwiązać inaczej, czy służby spisały się profesjonalnie, czy też raczej dały dupy. Cała ta wczorajsza zadyma jest w jakimś zakresie testem dla polskiej demokracji, która to demokracja, jak wiadomo, jest wartością nadrzędną w stosunku do wszystkich innych wartości (no, może prawie wszystkich). Dlatego bardzo dobrze, że wreszcie wypowiedział się minister sprawiedliwości, Zbigniew Ćwiąkalski. Oto, co zdaniem onetu, powiedział minister:

Sprawa jest bulwersująca. To wstrząsająca rzecz. Prokuratura sprawdzi dlaczego w centrum miasta strzelano do zwierzęcia, które nie stanowiło zagrożenia.

I dodał:

Łosie nigdy nie były agresywne, to nie była pierwsza tego typu sytuacja i z tego, co wiem, to zwykle usypia się je i wywozi do Kampinosu.

Właśnie! Łosie, kurwa mać, powinno wywozić się do Kampinosu!!!

poniedziałek, 12 maja 2008

Arriba Kubica!

Popatrywałem w necie jak Kubica wymiatał w Grand Prix Turcji. W jednym okienku pokazywali bolidy zasuwające po torze, a w drugim okienku był czat. Pełno ludzi gadało na czacie, w tym najwięcej Polaków. I taki dialog znalazłem:

atxi: arriba alonso
wilk: jebac alonsa
wilk: kubica ma wygrac

Pat

Pan Waldek pracował z panem Szczepanem. Obaj byli zatrudnieni u pana Dawida. Pan Waldek, który był przełożonym pana Szczepana, podkablował pana Szczepana u pana Dawida, że pan Szczepan źle pracuje.

Pan Szczepan powiedział, że oskarży pana Waldka o homofobię i używanie języka nienawiści, bo pan Waldek podpierdolił pana Szczepana, a on, pan Szczepan, jest gejem.

Kiedy pan Dawid dowiedział się, że pan Szczepan oskarży pana Waldka o homofobię i używania języka nienawiści, powiedział, że zwolni pana Waldka z roboty.

Na to pan Waldek zapowiedział, że jak pan Dawid jego, pana Waldka zwolni, to on, pan Waldek, oskarży pana Dawida o szykanowanie z powodów religijnych, gdyż on, pan Waldek, jest katolikiem.

Wtedy pan Dawid odrzekł, że jak pan Waldek oskarży jego, pana Dawida, o szykanowanie z powodów religijnych, to on, pan Dawid, który jest Żydem, oskarży pana Waldka o antysemityzm.

Negocjacje trwają.

czwartek, 8 maja 2008

Filozofowie i babka Bertranda Russella

Bertrand Russell tak oto mówił o Georgu Edwardzie Moore'rze:

Całe jego podejście do filozofii opierało się na niezachwianym przekonaniu, że wszystko, co mu powiedziano, zanim skończył sześć lat, musi być prawdziwe.

Z kolei Moore stwierdził, że jeśli o niego chodzi, to świat nie dostarcza mu żadnych problemów, które skłaniałyby Morre'a do filozofowania, a filozofem został dlatego, że pobudziły go nonsensy opowiadane przez filozofów.

Teraz o tym, jak Gottfried Wilhelm Leibniz w prosty sposób wytłumaczył, czy jest zwierzę i czym jest dusza:

Każda monada wespół z poszczególnym ciałem jest substancją żywą. Tak że życie jest wszędzie, nie tylko tam, gdzie są narządy lub członki, lecz i w nieskończenie zróżnicowanym stopniu nawet w samych monadach, z których jedne mniej lub bardziej panują nad drugimi; atoli gdy monada ma narządy dopasowane do niej tak, że za ich pośrednictwem we wrażeniach, które one odbierają, powstaje wyraziste odbicie, wobec czego w postrzeżeniach, które je przedstawiają (jak na przykład promienie świetlne za pośrednictwem kształtu cieczy ocznej ulegają skupieniu i oddziaływają ze wzmożoną siłą), może to dojść aż do czucia, tzn. aż do postrzeżenia połączonego z pamięcią, mianowicie takiego, po jakim długo jeszcze pozostaje pewne echo, które daje się słyszeć przy każdej sposobności; i wtedy to żyjątko zowie się zwierzęciem, a jego monada - duszą.

I na koniec powiedzonko, którym babka Russella katowała swego wnuka, kiedy ten był mały:

What's the mind?
It doesn't matter.
What's the matter?
Never mind.

środa, 7 maja 2008

Kasa dla telewizorów

Nasz Dziennik napisał:

2 mln 548 tys. 411 zł to kwota, jaką rząd Donalda Tuska przekazał wybranym stacjom telewizyjnym za emisję w dniach 28 kwietnia - 15 maja br. reklamówek promujących przyszłe "sukcesy rządu". Pieniądze przetransferowano w ramach kampanii promocyjnej Narodowej Strategii Spójności - serii telewizyjnych spotów typu "wybudujemy autostrady". Największy kawałek finansowego tortu przypadł mediom należącym do koncernu ITI: łącznie telewizje TVN, TVN 24 i TVN 7 otrzymały ok. 1 mln 270 tys. złotych. Ponad 600 tys. zł przypadło Polsatowi i TV 4, mediom należącym do Zygmunta Solorza-Żaka. Środki pochodziły z funduszy unijnych będących w dyspozycji Ministerstwa Rozwoju Regionalnego.

I dalej:

2,5 mln zł, jakie trafiły do mediów na przełomie kwietnia i maja, to nie pierwszy transfer środków finansowych w ramach promocji i reklamy. - Koszt zrealizowanej pod koniec 2007 r. wizerunkowej kampanii o charakterze promocyjnym, adresowanej do ogółu społeczeństwa, wyniósł łącznie - zakup mediów, kreacja i produkcja spotów oraz kreacja billboardów - ok. 4 mln 174 tys. zł brutto - informuje Ministerstwo Rozwoju Regionalnego.

Cała ta sprawa oczywiście nie wygląda dobrze, bo proceder polega na tym, że rząd zabiera pieniądze ludziom, którzy pracują, po czym daje tę kasę właścicielom prywatnych firm, załatwiając sobie przy okazji propagandę. Nie ma znaczenia, czy rząd najpierw daje kasę właścicielom prywatnych firm w zamian za co właściciele prywatnych firm robią rządowi propagandę, czy, w określonych sytuacjach, najpierw właściciele prywatnych firm robią rządowi propagandę, a rząd kasę właścicielom prywatnych firm daje później. Nie ma też znaczenia to, że - jak twierdzi Ministerstwo Rozwoju Regionalnego - pieniędzy przeznaczonych na propagandę nie można przeznaczyć na inne cele. A jest tych pieniędzy w cholerę. Nasz Dziennik pisze:

Co najmniej 4 mln zł wydane pod koniec ubiegłego roku i ponad 2 mln zł wydane na przestrzeni kwietnia i maja br. to nie koniec pieniędzy, jakie mogą trafić do ośrodków medialnych zainteresowanych udziałem w rządowej propagandzie sukcesu. Tort jest spory i bez wątpienia starczy go do końca kadencji.

W latach 2007-2015 działania informacyjne i promocyjne o charakterze horyzontalnym są finansowane z działania 4.1 POPT 2007-2013 'Promocja i informacja'. Wysokość środków na działania informacyjne i promocyjne w ramach priorytetu: 62 mln 682 tys. 353 euro, z czego 85 proc. z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego.

O tym, co to jest cała ta Narodowa Strategia Spójności można poczytać na stronie Ministerstwa Rozwoju Regionalnego (ja nie mogę - Narodowa Strategia Spójności :-))).

Kasy do wzięcia jest w cholerę, pewnie ludzie podymią trochę na blogach, że co ten rząd wyprawia, jako i ja dymię, ale oprócz dymienia stawiam pytanie: Ile kosztuje finansowanie z pieniędzy zabieranych ludziom, którzy pracują, utrzymywanie państwowej telewizji i państwowego radia? I czym wykładanie przez rząd kasy na TVP i PR różni się od wykładania przez rząd kasy na TVN i Polsat?

wtorek, 6 maja 2008

"Edukacja"

Art. 70. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej w punkcie 1. powiada:

Każdy ma prawo do nauki.

Super. Jednak w tym samym punkcie 1. czytamy:

Nauka do 18 roku życia jest obowiązkowa.

I to jest rzetelne stwierdzenie, żadna bajka. Jednak już w punkcie 2. Konstytucja opowiada bajki:

Nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna.

Konstytucja opowiada bajki nie tylko w punkcie 2. art. 70., ale zostańmy przy edukacji. W związku z tym, że państwo zajmuje się nauczaniem dzieci, powołano ministerstwo od szkoły. Jest minister, wiceministrowie, kupa urzędników. Cała ta banda pracuje w jakichś budynkach, zużywa prąd, wodę, jeździ samochodami. Ministerstwo płaci rachunki za prąd, wodę, za telefony, za sprzęt, płaci pensje kierowcom, portierom, ochroniarzom itd. Do tego mamy kuratoria, z całą masą urzędasów i górą rachunków do płacenia. Do tego dochodzą jakieś wydziały oświaty, czyli miejsca pracy dla urzędasów pomniejszego sortu.

Wszystko to niby po to, żeby kształcić dzieciaki. OK.

Przeczytałem w Dzienniku, że Marcin Król napisał maturę z polskiego i oblał. Jakaś babka, polonistka, oceniła to, co napisał Król nie wiedząc, że to pisał Król i stwierdziła, że Król maturę oblał. Babka powiedziała, że gdyby to była stara matura, to Król zdałby śpiewająco, gdyż napisał kapitalny esej. Dlaczego zatem nową maturę Król oblał? Ano dlatego, że, jak utrzymuje polonistka, jego praca miała dyskwalifikującą ją wadę, mianowicie była o szesnaście słów za krótka i takiego eseju nawet się nie sprawdza.

Ciężko to pojąć, ale wychodzi na to, że w efekcie całego tego gówna z darmową edukacją utrzymywaną za kasę zabieraną ludziom, którzy pracują, nauczyciele oceniający prace maturzystów przede wszystkim sprawdzają, ile słów liczy sobie praca maturalna!

Zabawa w państwo opiekuńcze trwa w najlepsze.

*******

Znalazłem w necie, że aby zdać maturę z polskiego trzeba napisać jakiś test (w tym roku był to zdaje się test na temat tekstu Igora Jankego) i napisać wypracowanie na minimum 250 słów. Policzyłem i wyszło mi, że ten mój tekścik (bez tego co piszę pod gwiazdkami) ma 263 słowa, a zatem spełnia wymogi, że tak powiem, objętościowe. Taki bzdet!

Dictum sapienti sat.

poniedziałek, 5 maja 2008

Kłopoty z wiarą

Magdalena Środa napisała kolejny tekst, w którym utrzymuje, że katolicyzm jest do dupy. Arek Balwierz (Jospin) zwrócił uwagę m.in. na jedną śmiesznostkę. Oto Środa pisze:

W czasie komunii chłopi porzucają prace, kobiety zapominają o zmęczeniu, wszyscy – narzekając - podporządkowują się proboszczowi: dzieci wożone są na wielogodzinne przygotowania (proboszcza koszty benzyny nie interesują), rodziny zapożyczają się (w końcu jest komunijny kredyt), sprzątają Kościół i okolice, zbierają pieniądze na rozliczne dary („ołtarza”, „grobu” etc), kwiaty (nie mogą być „byle jakie”, zwłaszcza gdy na uroczystościach pojawi się biskup) i prezenty (rower i komputer już nie wystarczą), marzną w i przed Kościołem (o ile bowiem przeciętnego proboszcza stać na rozliczne dobra konsumpcyjne, o tyle rzadko kiedy - na ogrzewanie świątyni).

Od siebie dodam, że w czasie komunii wierni raczej nie marzną przed kościołem (Środa niepotrzebnie pisze "Kościół" z wielkiej litery) ani w kościele, bo w maju w ogóle wierni raczej nie marzną.

Dalej Środa pisze tak:

Polacy są narodem nieufnym, podejrzliwym, zamkniętym w obrębie rodzin, o bardzo niskim kapitale społecznym, zerowej aktywności lokalnej, nikłym zaangażowaniu na rzecz bliźnich, wysokiej przestępczości i odwrotnym do niej poziomie kultury osobistej.

Arek Balwierz (Jospin) podsumowuje Środowe stwierdzenia w ten sposób:

Czyli mamy zamkniętych, nietolerancyjnych, o zerowej aktywności lokalnej chłopów, którzy porzucają prace, zapominają o zmęczeniu i sprzątają kościół i okolice.

Dobra, to tylko taka ciekawostka śmieszna. Środa stawia dalej tezę, że katole to hipokryci. Dlaczego? Ano dlatego, że Moralne elementy wiary katolickiej nie mają żadnego przełożenia na postawy moralne. Katechizacja i nasycanie Polski różnymi rekolekcjami, mszami, krzyżami, modlitwami i sakramentami nie wpływa w ogóle na etyczność Polaków.

I dodaje:

Wiara nie tylko nie przekłada się na moralność, lecz również na wiedzę.

Mnie się wydaje, że wiara jednak jakoś przekłada się na wiedzę, chociażby na wiedzę o tym, co dla Środy jest banialukami. Zresztą - na co przekłada się granie w szachy i studiowanie szachów? Oczywiście na wiedzę, tyle, że jedynie na wiedzę o szachach. Trudno mieć pretensję do Ananda, który jest szachowym majstrem świata, o to, że gościu wymiatając w szachy nie nabywa wiedzy np. z dziedziny fizyki. Nikt też do Ananda pretensji o to nie ma, ale wielu zarzuca katolom to, że wkuwając katolskie brednie nie poszerzają wiedzy właściwej, tej, którą poszerzać powinni. Środa należy do tych wielu i Bóg z nią.

Ciekawa sprawa jest z tym przekładaniem się lub nie, wiary na moralność. Kai Nielsen, filozof, ateista, w książce "Moralność i wiara" pisze:

Aby nakaz boski stał się znaczącą racją moralną dla dokonania zgodnego z nim czynu - nie mówiąc już o rozstrzygającej racji moralnej - musi być przynajmniej wiadomo, że Bóg jest dobry. Człowiek wierzący, rzecz jasna, przekonany jest, iż Bóg jest dobry, lecz jakie ma podstawy, aby w to wierzyć? Jeśli powołuje sie na świadectwa Biblii, budowę świata, postępowanie Jezusa ucieleśniającego dobroć bożą, ujawnia tym samym, iż posiada wcześniejsze logicznie kryterium moralności, dla którego fakt istnienia jakiegoś bóstwa nie jest żadnym uzasadnieniem.

Właśnie. Ciężka sprawa z tą moralnością. Ojciec Bocheński w książce "Między logiką a wiarą", która jest zapisem rozmowy Jana Parysa z Bocheńskim, stwierdza, że to źle, iż wielu ludzi uważa, że religia ma monopol na rozróżnianie dobra od zła. I dalej: Nie jestem moralistą, ale myślę, że istnieje etyka niezależna. Tylko człowiekowi jest nieraz trudno za nią podążać jeśli nie ma podpórki. Religia jest taką podpórką.

Bocheński, rzecz jasna, nie deprecjonuje znaczenia religii, pokazuje tylko, że religia to co innego niż moralność, że wiara to nie to samo co etyka. Brian Davies we "Wprowadzeniu do filozofii religii" pisze:

Przypuśćmy, że zapytamy, czy teista musi uważać Boga za moralnie dobrego. (...) Czy musimy uważać, że wiara w Boga jest wiarą w istnienie moralnie dobrego podmiotu sprawczego? Czy musimy zakładać, że dobroć Boga ma charakter moralny? Wydaje mi się, że istnieją podstawy, aby na te pytania odpowiedzieć przecząco.

Dodaje przy tym, że teologowie nauczając o tym, że Bóg jest dobry nie twierdzą, że dobroć ta ma charakter moralny. Niezły numer. Przydałby się teraz jakiś kumaty teolog, żeby szczegółowiej objaśnić, co Davies ma na myśli.

W każdym razie problem polega na tym, że ludzie stawiają wierze niewłaściwe zarzuty (np. że nie poszerza wiedzy, czy wręcz, że stoi w opozycji do wiedzy) albo mają w stosunku do wiary niewłaściwe oczekiwania (np. że skutkiem wiary powinno być krystaliczne pod względem etycznym życie wierzących).

Ciężko to wszystko połapać, bo na pierwszy rzut oka wygląda na to, że człowiek wierzący powinien być dobrym człowiekiem, a wielu twierdzi, że w religii o to przede wszystkim chodzi. W gadule z Bartkiem (ex-DB) w salonie 24 napisałem:

Poza tym jeszcze to jest krzywe, że zawsze zaczynamy od tego, iż Bóg jest doskonały, dobry, wszechmocny itd. No pewnie jest, bo jak inaczej, ale mnie się to nie podoba, to nazywanie tego, jaki jest Bóg. Skąd wiemy jaki jest Bóg? Przecież możemy Boga ponazywać tylko tak, jak umiemy, i możemy Go ponazywać tylko nazwami, które znamy, które stworzyliśmy, które rozumiemy. I teraz - cała ta zabawa może nie mieć niczego wspólnego z tym, jaki jest Bóg.

To są moje krzywo napisane przemyślenia, natomiast fachowiec, św. Jan od Krzyża ujął to tak:

W tym życiu śmiertelnym żadne poznanie, ani pojęcie nadprzyrodzone, nie może być bezpośrednim środkiem do wzniosłego, miłosnego zjednoczenia z Bogiem.

I dalej:

Musi się więc dusza opróżnić z wszystkiego, co jest w jej mocy. Nawet pod względem rzeczy nadprzyrodzonych, choćby ich wiele otrzymała, musi być oderwana i w ciemnościach. Musi iść jak ślepiec trzymając się ciemnej wiary jako przewodniczki i światła, nie opierając się na żądnej rzeczy, którą poznaje, smakuje, czuje czy wyobraża sobie.

Czy to jest propozycja dla wszystkich? Albo przynajmniej dla wszystkich wierzących? A gdzie tam. Czy to jest w ogóle propozycja? Jasne, że nie. To jest tylko uwaga techniczna. Przerażająca uwaga techniczna. No bo jak zastosować się do tego, co przeraża najbardziej: musi być oderwana i w ciemnościach?

sobota, 3 maja 2008

j.

Premier przemówił w telewizorze, ale zanim przemówił, to zrobił w chuja Pati Kotecką, a jak już przemówił, to powiedział, że hańbą jest aby dzieci nie miały jedzenia i że już niedługo wszystkie dzieci będą miały jedzenie, zdaje się, że to jedzenie będą miały w szkole, gdyż szkoła, jak wiadomo, jest po to, aby dawać jedzenie dzieciom i organizować sprzątanie świata. Acha, dzieci w szkole będą mieć internet, to szkolne jedzenie będzie ciepłe, a Polska będzie w Nowej Europie liderem i będzie wyznaczać kierunki rozwoju. Będzie, będzie, będzie, będzie, będzie, będzie, będzie.

POLSKA!!!

***

Jezu, zlituj się nad nami wszystkimi, jak napisała Elizabeth George w książce Kto z was jest bez grzechu? i jak mówiła moja Babcia.



czwartek, 1 maja 2008

Sprawdź, jakie masz poglądy. Sonda.

Odpowiedz na pytania, a dowiesz się, jakie masz poglądy: czy jesteś socjaldemokratą, komunistą, anarchokapitalistą, minarchistą, leseferystą, faszystą, libertarianinem, anarchistą, konserwatystą, liberałem, socjalistą czy kibicem Pelikana Łowicz.

1. Czy jesteś za tym żeby:
- homoseksualiści mogli poślubiać homoseksualistki
- mężczyźni heteroseksualni mogli poślubiać mężczyzn heteroseksualnych
- mężczyźni homoseksualni mogli poślubiać mężczyzn heteroseksualnych
- państwo odczepiło się od tego, kto z kim żyje i jak

2. Chciałbyś oddawać podatki w wysokości:
- 10%
- 25%
- 40%
- 65%
- 75%
- 80%
- 100%

3. Chciałbyś żeby:
- państwo wiedziało, że pan Waldek 2 czerwca o godz. 13.54 sprzedał w swoim sklepie 52 deko mintaja
- państwo wiedziało, że pan Józio 2 czerwca o godz. 13.54 w sklepie pana Waldka kupił 52 deko mintaja
- państwo wiedziało, że pan Waldek 2 czerwca o godz. 13.54 sprzedał w swoim sklepie 52 deko mintaja, a pan Józio 2 czerwca o godz. 13.54 w sklepie pana Waldka kupił 52 deko mintaja
- państwo nie interesowało się tym, kto od kogo, kiedy, gdzie i za ile kupuje 52 deko mintaja

4. Chciałbyś żeby benzyna do aut kosztowała:
- 2,20 zł za litr
- 2,85 zł za litr
- 3,50 za litr
- 4,30 zł za litr

5. Chciałbyś dokładać się do zarobków:
- reżyserów filmowych (tak, jak jest teraz)
- lekarzy (tak, jak jest teraz)
- pielęgniarek (tak, jak jest teraz)
- palaczy w kotłowniach szpitalnych (tak, jak jest teraz)
- śpiewaków operowych (tak, jak jest teraz)
- woźnych w szkole (tak, jak jest teraz)
- hokeistów (tak, jak może być)
- muzyków folkowych (tak, jak może być)

6. Której z wymienionych nowoczesnych formacji, formacji na miarę XXI wieku jesteś fanem:
- posła Niesiołowskiego i jego kolegów partyjnych
- posła Gosiewskiego i jego kolegów partyjnych
- posła Kalisza i jego kolegów partyjnych
- posła Pawlaka i jego kolegów partyjnych

(Co? Nikt nie jest fanem żadnej z tych formacji? To jakim, kurwa, cudem, oni wszyscy siedzą w sejmie??!!)

7. Chciałbyś, żeby państwo zabroniło w pierwszej kolejności:
- jedzenia landrynek
- palenia na działce prasy codziennej
- picia piwa z butelek
- picia piwa z puszek
- chodzenia zimą bez rękawiczek
- przekraczania samochodem prędkości 35 km/h
- dawania dziewczynkom na imię Małgorzata

8. Kto powiedział, że piłka nożna to gra dla brutalnych dziewczynek, a nie dla delikatnych chłopców:
- Bronisław Komorowski
- eskcelencja Tadeusz Gocłowski
- Magdalena Środa
- Małgorzata Kożuchowska
- Monika Olejnik
- św. Tomasz z Akwinu
- Oscar Wilde

9. Jakie zadania państwa uważasz za najważniejsze:
- budowanie dróg, mostów, wiaduktów oraz tuneli
- produkowanie programów telewizyjnych i audycji radiowych
- nauczanie dzieci tabliczki mnożenia oraz czytania i pisania
- sprzątanie świata
- ustawianie na drogach radarów
- ustalanie cen rozmaitych produktów
- organizowanie rozgrywek piłkarskich
- wysyłanie wojska do Iraku, Afganistanu i gdziekolwiek indziej
- finansowanie nowoczesnych formacji politycznych, formacji na miarę XXI wieku, takich jak PO, PSL, LiD oraz PiS
- dawanie roboty Tomaszowi Lisowi
- notowanie tego, że 2 czerwca o godz. 13.54 pan Waldek sprzedał w swoim sklepie 52 deko mintaja

10. Uważasz, że co jest największym zagrożeniem dla ludzkości:
- globalne ocieplenie
- globalne oziębienie
- zwycięstwo uniosceptyków w referendum w Irlandii
- kibice warszawskiej Legii
- katoliccy fundamentaliści
- nietolerancja
- brak możliwości oglądania przez sędziów piłkarskich powtórek spornych akcji
- Młodzież Wszechpolska

Odpowiedziałeś na wszystkie pytania? No, to teraz już wiesz, czy jesteś socjaldemokratą, komunistą, anarchokapitalistą, minarchistą, leseferystą, faszystą, libertarianinem, anarchistą, konserwatystą, liberałem, socjalistą czy kibicem Pelikana Łowicz.

Nanny state

Siwecki przywołał przykłady na to, jak państwo opiekuje się ludźmi.

Nowy Jork wypowiedział wojnę potrawom zawierającym substancje szkodliwe dla zdrowia. Na celowniku znalazł się pewien niedobry tłuszcz. Rada Zdrowia Miasta Nowy Jork jednogłośnie postanowiła przystąpić do realizacji planu wprowadzenia w 20 tysiącach nowojorskich restauracjach zakazu podawania potraw zawierających więcej niż odrobinę tzw. tłuszczów trans (izomery trans kwasów tłuszczowych, powstają podczas utwardzania olejów roślinnych - przyp. Onet). Lekarze i dietetycy uważają, że te chemicznie przetwarzane substancje zwiększają ryzyko chorób serca.

I dalej:

Projekt nowej ustawy przedstawiony w stanie Mississippi zakazuje restauracjom obsługi otyłych klientów. Jak podaje Daily Telegraph nowe przepisy przewidują, że inspektorzy sanitarni mogliby cofnąć licencję lokalowi, który "ustawicznie" obsługuje klientów z dużą nadwagą. Zgodnie z wynikami ostatnich badań przeprowadzonych przez władze stanowe 2/3 dorosłych mieszkańców Mississippi ma nadwagę, a 30% cierpi na otyłość.

Ktoś naiwny mógłby powiedzieć: no i co z tego, jak ludzie chcą, to niech jedzą i tyją, po co tu interweniować.

Musiałby by to jednak być ktoś naiwny do imentu. Rybka tkwi w tym:

Opieka medyczna nad tymi osobami kosztuje budżet stanowy około 220 mln dolarów rocznie.

Właśnie. Sekwencja wydarzeń jest taka:

- państwo wprowadza obowiązkowe ubezpieczenia

- państwo pilnuje, żeby bydło pracowało i płaciło przymusowe składki ubezpieczeniowe

- państwo dba o to, żeby bydło za wcześnie nie zachorowało, bo leczenie bydła kosztuje; w związku z tym państwo pilnuje, żeby bydło miało właściwą paszę, żeby nie jarało fajek itd.

- jak bydło, z racji wieku lub ciężkiej choroby, nie może już pracować, państwo zapewnia bydłu godną śmierć.

Państwo uprawiające ten proceder nazywa się państwem opiekuńczym.

sobota, 26 kwietnia 2008

Traktat ateologiczny

Wracam do Traktatu ateologicznego Michela Onfraya, o której to książce pisałem w poprzedniej notce.

Onfray ma pretensje do Kanta. O to, że Kant celował w powściągliwej śmiałości, był rewolucjonistą w granicach prawa. Onfrayowi chodzi o to, że Kant niby to dobrze kombinował w stronę racjonalizmu, że chociaż jego "Krytyka czystego rozumu" na swych sześciuset stronach zawiera dość materiału wybuchowego, aby wysadzić w powietrze zachodnią metafizykę, to filozof wzdragał się jednak przed podpaleniem lontu. A przecież należało jeszcze postawić kropkę nad "i": jeden z tych światów - rozum - winien był ogłosić supremację nad drugim - wiara. Kantowska analiza oszczędziła jednak wiarę. Rozum, uznając te dwa światy za rozdzielone, wyzbył się części swoich praw, a wiara i religia ocalały. Kant mógł więc postulować (tyle stron i tak marny rezultat: być nadal zmuszonym do postulowania jak byle suplikant!) Boga, nieśmiertelność duszy i wolną wolę - trzy filary każdej religii. (wszystkie wytłuszczenia moje).

Onfray jest o niebo radykalniejszy od Kanta: Z jakiej racji mielibyśmy się zatrzymać w pół drogi? Jeśli trzeba koniecznie coś postulować, postulujmy lepiej nieistnienie Boga, nieśmiertelnej duszy i wolnej woli!

I ostatni fragment dotyczący Kanta:

Jeszcze jeden wysiłek, aby Oświecenie zajaśniało pełnym blaskiem. Więcej Oświecenia, Oświecenia bardziej radykalnego i światłego! Bądźmy kantystami wbrew Kantowi, zdobądźmy się na odwagę, do której nas zagrzewa, choć sam pozwolił się onieśmielić: to zapewne matka Kanta, surowa pietystka, kierowała ręką syna, gdy spisywał konkluzję "Krytyki czystego rozumu", rozbrajając wybuchowy potencjał wielkiego dzieła.

Onfray ma rację i nie pisze niczego nowego (aczkolwiek dobrze napisane są te kawałki). Bocheński dawno mówił, że Kant zamiast filozofować, produkował kolejny system światopoglądowy, a Bryan Magee stwierdził: Kant stworzył jednak niewątpliwie (choć pozostało to niezauważone w stopniu, który nigdy nie przestał mnie zdumiewać) racjonalne uzasadnienie wierzeń religijnych, które otrzymał dorastając.

Podkreślam wszystkie wzmianki o wolnej woli, bo kwestia woli jest kwestią ważną, w miarę czytania książki coraz ważniejszą. Onfray uważa, że to, iż we francuskich sądach sędzia nie może wydać wyroku pod zawieszonym na ścianie krucyfiksem, wersetem Tory czy koraniczną surą oraz to, że kodeks cywilny i kodeks karny podkreślają niezależność prawa od religii i Kościoła to tylko pozory. We francuskim prawodawstwie nie znajdziemy ani jednej ustawy, zapisu czy prawa kolidującego w zasadniczy sposób z zaleceniami katolickiego, rzymskiego, apostolskiego Kościoła. Brak krzyża na sali rozpraw nie jest jeszcze dostatecznym gwarantem autonomii prawa wobec religii.

Co Onfrayowi przeszkadza w prawie zgodnym z zaleceniami katolickiego, rzymskiego, apostolskiego Kościoła? Czytamy dalej:

Fundamenty logiki prawnej wyrastają z pierwszych linijek Księgi Rodzaju. Stąd żydowska (Pentateuch) i chrześcijańska (Biblia) genealogia francuskiego kodeksu cywilnego. Aparat, technika, logika i metafizyka prawa pochodzą w prostej linii od urojonych wyobrażeń pierwotnego raju: człowiek jest wolny, czyli odpowiedzialny za swoje czyny, a więc potencjalnie winny. Jednostka, ponieważ jest obdarzona wolnością, może dokonywać świadomych wyborów. Każdy czyn stanowi przeto następstwo swobodnej decyzji wolnej, jawnej i dobrze poinformowanej woli.

I co takiego strasznego wynika z teorii o wolnej woli? Otóż przyjęcie istnienia wolnej woli legitymizuje działania represyjne.

OK, przechodzimy do przykładów, a Onfray nie obcyndala się i egzemplifikuje tak, że iskry lecą:

Trybunały obywają się bez symboli religijnych, ale kierują się religijną metafizyką. Gwałciciel dzieci jest wolną jednostką, może swobodnie wybierać między normalnym stosunkiem seksualnym z dorosłym partnerem, który wyraził na to zgodę, a zatrważającą przemocą niszczącą psychikę ofiary. Obdarzony sumieniem i wolną wolą, rozważywszy na zimno obie możliwości, świadomie decyduje się na przemoc i gwałt! Sąd, wysłuchawszy pobieżnie jego zeznań, wymierzy karę: pośle go do więzienia, gdzie przestępca zostanie prawdopodobnie zgwałcony na dzień dobry, gnić będzie długie lata w celi, aż w końcu odzyska wolność, nie uwolniwszy się jednak od choroby, która go trawi.

Kto przystałby na to, aby zamykać w szpitalu mężczyznę lub kobietę z rozpoznanym rakiem mózgu - przypadłością, która w równie znikomym stopniu jest następstwem świadomego wyboru co skłonności pedofilskie? Kto zgodziłby się na to, by taką osobę wsadzić do celi, wydawać na pastwę represyjnej przemocy towarzyszy niedoli utrzymywanych w etologicznej dzikości przymusowego odosobnienia? Kto zaakceptowałby pozostawienie takiego człowieka bez opieki, terapii, pomocy medycznej, i to przez dziesiątki lat, czasem aż do śmierci? Kto? Odpowiedź jest bardzo prosta: wszyscy, którzy napędzają sądowniczą maszynę, nie zastanawiając się, czym jest, w jaki sposób działa i jaką rolę spełnia to urządzenie znalezione u bram rajskiego ogrodu.

I już na koniec:

Maszyna Kafkowskiej kolonii karnej pracuje codziennie w europejskich Pałacach Sprawiedliwości i przyległych zakładach karnych. Wolną wolę i swobodny wybór Zła przed Dobrem zakłada się, aby móc się posługiwać takimi pojęciami, jak odpowiedzialność, wina czy kara. Założenie to opiera się jednak na myśleniu magicznym, głuchym na ustalenia Freudowskiej psychoanalizy i pochrześcijańskiej filozofii, niedostrzegającym potęgi uwarunkowań nieświadomych, psychologicznych kulturowych, społecznych, rodzinnych, środowiskowych...

Tyle na temat tego, że Onfray i jemu podobni zwalczają religię powodowani miłością do bliźnich, którzy dali się uwieść teistycznym bajdurzeniom i, omamieni bajkami dla dzieci, w przeciwieństwie do ludzi dorosłych zatracają się w rojeniach zamiast starać się przeżyć życie w sposób najpiękniejszy i najpełniejszy z możliwych.

Nicpoń nic a nic nie przesadza - to rzeczywiście jest wojna. Ale w imię czego?

Teraz jest nowy Dawkins

Następny facet nie wytrzymał i napisał książkę o tym, że nie ma Boga a religia jest do dupy. Zajęło mu to 243 strony w polskim wydaniu. Mówię o Michelu Onfrayu i jego Traktacie ateologicznym.

Nie przeczytałem jeszcze książki, mam ją dopiero od rana. Na razie tylko przeczytałem przedmowę Mateusza Kwaterki i przejrzałem książkę podczytując tu i ówdzie.

Onfray ma jakiegoś bzika i bardzo potrzebuje powiedzieć, że on, Onfray, jest w porzo jeśli chodzi o jego stosunek do ludzie wierzących. Na stronie 22. czytamy:

Nigdzie i nigdy nie gardziłem ludźmi wierzącymi w duchy, boskie tchnienie, nieśmiertelność duszy, obecność aniołów, magiczne właściwości kamieni, skuteczność rytuałów, zasadność inkantacji, kontakt z loa, cudowną przemianę hemoglobiny, łzy najświętszej dziewicy, zmartwychwstanie ukrzyżowanego, moce drzemiące w muszelkach kauri, potęgę szamanów, stosowność ofiar ze zwierząt, transcendentne właściwości saletry i balsamów, młynki modlitewne. Nigdy i nigdzie nie gardziłem wierzącymi w ontologicznego szakala.

Na następnej stronie:

Nie gardzę wierzącymi, nie uważam ich za śmiesznych czy żałosnych, ubolewam jednak, że przedkładają kojące bajki dla dzieci nad okrutne przeświadczenia dorosłych.

Przy okazji - dlaczego to niby przeświadczenia dorosłych są okrutne? :-) Co w tym okrutnego, że, jak wiedzą dorośli, Boga nie ma, a życie często jest chujowe?

I znowu na tej samej, 23. stronie:

Nie darzę nienawiścią klęczącego człowieka, wiem natomiast, że nigdy nie będę paktować z tymi, którzy zachęcają go do trwania w pozycji tak poniżającej.

Na stronie 24.:

Nie mam pretensji do osób, które chwytają się wiary jak ostatniej deski ratunku.

Wiara ostatnią deską ratunku?? :-)

OK, to wszystko na zaledwie pierwszych ośmiu stronach tekstu. Już wiemy, że Onfray nie gardzi religijnymi debilami, natomiast ma kosę z kacykami wykorzystującymi religijnych debili do niecnych celów i wkurwia go, kiedy ktoś próbuje zorganizować życie innym na podstawie własnych psychopatologii (przy okazji - organizować życie innym na podstawie własnych psychopatologii?? - czyżby Onfray był zdecydowanym przeciwnikiem socjalistycznego państwa albo Unii Europejskiej?).

Byłoby miło, gdyby ktoś podrzucił linki do tekstów, w których oświeceni racjonaliści, ludzie dorośli, wyjaśniają, co takiego kieruje tym całym Onfrayem, że gościu co chwila zastrzega się, iż innych ludzi nie ma za bydło.

---------------------------------------------------

Spróbuję doczytać Traktat ateologiczny do końca, nie zrażając się ani tym, co już w książce znalazłem, ani opiniami niektórych chłopaków z racjonalista.pl, którzy utrzymują, że Onfraya idzie czytać, aczkolwiek Woleńskim czy Chwedeńczukiem to on nie jest.

czwartek, 24 kwietnia 2008

Nasza liga

W naszym kraju parę lat temu rozgrywki ligowe zorganizowano jak Pan Bóg przykazał. Rząd wyszedł z założenia, iż nie może być tak, żeby wszystkie trofea zgarniały kluby najbogatsze, zatrudniające najlepszych menadżerów, trenerów i graczy.

Od sezonu 2000/2001 wprowadzono regulacje mające na celu wyrównanie szans wszystkich klubów, tak, żeby drużyny biedniejsze czy źle prowadzone, również przez cały sezon grały o coś. Regulacje te, mówiąc w skrócie, polegają na tym, że co trzy kolejki tabela jest korygowana w ten sposób, iż ujmuje się punkty zespołom, które zebrały ich najwięcej, a dodaje się drużynom o najskromniejszym dorobku. Jeden z przepisów mówi o tym, że drużyny plasujące się w pierwszej trójce po kolejce szóstej, dwunastej, osiemnastej itd. (liczy się co sześć kolejek) nie mogą mieć przyznawanych dodatkowych punktów po trzech kolejkach licząc od tej, po której zajmowały jedno z trzech pierwszych miejsc, choćby nawet w tych trzech rundach przegrały wszystkie mecze.

System skutkuje tym, że świetni, bardzo dobrzy i dobrzy zawodnicy już dawno uciekli pracować w klubach zagranicznych. Drużyny nie przykładają się do walki o zwycięstwo, gdyż regulamin w żaden sposób nie premiuje najlepszych zespołów, a wręcz je karze. Różnica bramek w ogóle nie jest brana pod uwagę, a po ostatniej kolejce tabela korygowana jest w ten sposób, że wszystkie teamy kończą sezon z takim samym dorobkiem punktowym. Mistrzem kraju zostaje co roku inny zespół – zgodnie z kalendarzem opracowanym przez rząd; działa to mniej więcej tak, jak ta prezydencja, która w Unii Europejskiej przełazi po kolei z państwa na państwo.

Nasze drużyny od roku 2001 nigdy nie zagrały w żadnym z międzypaństwowych pucharów, bo dostają regularny wpierdol już w preeliminacjach.

Jaki zatem zysk z takiego systemu i czy w ogóle jest jakiś zysk? Otóż jest i to największy z możliwych, a polega on na tym, że u nas rozgrywki prowadzone są zgodnie z zasadami sprawiedliwości społecznej, a cała ta liga to jedna wielka szczęśliwa i wesoła społeczność, w której nie uświadczysz ani jednej zatomizowanej jednostki.

wtorek, 22 kwietnia 2008

Światła na oświecenie pogan

Rzepa zamieściła podliczenie skutków przymusu jeżdżenia z włączonymi światłami:

Od 1 stycznia tego roku w Austrii zlikwidowano obowiązek jazdy z włączonymi światłami mijania w ciągu dnia. W Europie więcej już jest państw, które nie oczekują włączania świateł. Tymczasem od kwietnia zeszłego roku przepis ten wprowadzono w Polsce. Po roku wiadomo już, ze na nowym przepisie zarobili głównie dostawcy żarówek, których sprzedaż wzrosła o ponad 60 proc. i budżet państwa, bo o 0,5 procent wzrosło zużycie paliwa przez 15 mln krajowych i 72 mln jadących tranzytem aut. Dodatkowe paliwo kosztowało przez rok 2,1 miliarda złotych.

Super. Więcej sprzedanego paliwa to więcej kasy utopionej w państwowej kasie.

Co w kwestii wypadków?

Ze statystyk wypadków drogowych, które wydarzyły się w ciągu dnia w miesiącach maj – sierpień 2007 i 2006 wynika, że nie ma zmian na lepsze. Wypadków i ich ofiar było w 2007 roku więcej niż rok wcześniej, a przecież miało ich być aż o 20 proc mniej! Wniosek jest prosty: jazda ze światłami mijania nie przyniosła oczekiwanego zmniejszenia liczby wypadków.

OK, co prawda od kiedy auta jeżdżą z włączonymi światłami wypadków jest więcej, ale pamiętajmy, że przez rok do kasy państwowej wpłynęło więcej kasy za paliwo!

Co ze środowiskiem, które przecież trzeba ochraniać, zwłaszcza w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa związanego z globalnym ociepleniem?

Zwiększenie emisji CO2 z powodu włączonych w dzień świateł mijania to po uwzględnieniu przejazdów tranzytowych dodatkowe ok. 450 tysięcy ton. Tyle w ciągu roku może emitować Elektrownia Blachownia w Kędzierzynie Koźlu.

Trochę chujowo.

Co na to wszystko Komisja Europejska?

Z nietrafionego rozwiązania wycofuje się powoli Komisja Europejska, która pod koniec 2007 uznała, że nie będzie zachęcać do wprowadzania tego obowiązku. W Austrii zniesiono nakaz jazdy na światłach, gdyż liczba wypadków w I półroczu 2007 wzrosła o 12 proc, rannych o 11 zaś zabitych o 17 proc.

I to jest najdziwniejsze. Komisja Europejska powoli wycofuje się z nietrafionego rozwiązania! Takich rzeczy jeszcze nie było. Można by pomyśleć, iż Komisja Europejska, która chciała dobrze, uznała, że jej nie wyszło, a skoro nie wyszło, to trzeba się z forsowania pomysłu wycofać. Owszem, można by tak pomyśleć, ale nie w sytuacji, kiedy chodzi o Komisje Europejską! Oto na koniec notki w Rzepie czytamy:

Rozwiązaniem jest korzystanie ze energooszczędnych świateł dziennych. Leszek Kempiński, rzecznik KulczykTradex, importera VW i Audi podał, że są one dostępne już od 2003 roku, w kilku modelach stanowi standard, w innych jest wyposażeniem dodatkowym, bardzo często zamawianym przez klientów. Podobnie postępują klienci BMW, które od września 2006 r. w BMW serii 3, 5 i 6 oferuje diodowe światła jako część opcji reflektorów ksenonowych.

No, to teraz zgadujemy - przepis o przymusie stosowania jakich żarówek wejdzie niebawem w życie?

Poważna gaduła

Żeby gaduła była prowadzona na odpowiednio wysokim poziomie, europejskim poziomie, żeby dyskutanci nie wyglądali na takich, co to wypadli sroce spod ogona, trzeba przyjąć następujące założenia:

- konieczność istnienia państwa opiekuńczego jest dogmatem, albowiem bez nanny state ludzie powymieraliby z głodu, z chorób, z braku edukacji i kultury, nie mieliby dróg, po których można jeździć samochodami, a na ulicach nie świeciłaby ani jedna latarnia

- nie wolno mówić nanny state, natomiast trzeba mówić welfare state

- nie wolno stosować pojęcia uniosceptyk, natomiast trzeba używać terminu eurosceptyk (powyższego dowodzi nawet edytor word, który słowo eurpsceptyk zna, a słowo uniosceptyk podkreśla na czerwono; przy okazji - word zna termin koedukacja, natomiast słowo dysedukacja oczywiście podkreśla na czerwono)

- dogmatem jest to, że pan Waldek jest do tego stopnia upośledzony, iż nie jest w stanie zadbać o swoje zdrowie, o środki do życia na stare lata i o wykształcenie swoich dzieci, natomiast jest odpowiedzialny na tyle, aby wybierać parlamentarzystów, prezydenta państwa, władze lokalne i głosować w referendach

- skoro pan Waldek wybiera parlamentarzystów, prezydenta państwa, władze lokalne oraz bierze udział w referendach, konieczne jest istnienie państwowej telewizji

- konieczne jest istnienie jak największej liczby dyskryminowanych grup, gdyż każda dyskryminowana grupa walczy o swoje prawa, z czego wynika, że prawa posiada, a im więcej ludzie mają praw tym lepiej

wtorek, 15 kwietnia 2008

Trzeba czytać klasyków

Tutaj jest kawałek jakiegoś programu telewizyjnego, chyba TVN CNBC Biznes (w każdym razie taki jest napis pod tym telewizorkiem na stronie). No i w tym programie Jacek Kapica, który, jak się okazuje, jest wiceministrem finansów, opowiada, że państwo podwyższy akcyzę na szlugi i ten gaz, co to na nim jeżdżą samochody. Spisałem rzetelnie słowa pana Kapicy, ale chcę zwrócić uwagę na jedno - otóż państwo nie wprowadza podwyżki akcyzy tak sobie, absolutnie nie. Każda podwyżka, a już osobliwie podwyżka akcyzy, jest wprowadzana ze względu na KONIECZNOŚĆ. Czytajcie, klikajcie w linka i oglądajcie oraz słuchajcie:

Jacek Kapica: Podatek akcyzy na wyroby tytoniowe musimy podnieść ze względu na konieczność osiągnięcia minimum unijnego na poziomie 64 euro za 1000 sztuk papierosów.

Jacek Kapica: Wprowadzamy podwyżkę na LPG, gaz płynny do napędu pojazdów, ze względu na konieczność zachowania pewnych relacji między cenami paliw typu benzyna i olej napędowy i paliw gazowych, w tym głównie gaz ziemny do napędu pojazdów, CNG.

O to właśnie chodzi, żeby była KONIECZNOŚĆ. Wydaje się, że kiedyś była jedna konieczność, dzisiaj jest nieco inna konieczność, ale być może to wszystko pozory, może ciągle chodzi o jedną i tę sama konieczność - trzeba czytać klasyków, by wiedzieć.

Z kolei tutaj jest wywiad z ministrem Kapicą, w którym minister mówi tak:

Nowym paliwem, które pojawia się na rynku, jest gaz ziemny. W tym zakresie chcemy opodatkować to paliwo na minimalnym poziomie. (...) To będzie naprawdę nieznacząca podwyżka, a w porównaniu z cenami benzyny lub LPG gaz ziemny nadal będzie atrakcyjnym paliwem.

Wtedy ten gościu co przeprowadzał wywiad zapytał, bo aż sie prosiło o to właśnie zapytać: - To po co gaz ziemny obejmować akcyzą?

A Kapica na to jak siekierą w łeb: - Dla zasady powszechności opodatkowania paliw do napędu pojazdów. Będzie to też szansa dla rozwoju tego rynku.

Jeden facet na swoim blogu skomentował to tak: - Bez kurwa komentarza !!!!!!!!

To jeszcze nic, luknijcie, jaki facet dał tytuł swojej notce :-)

Wracam do tych wyliczeń na temat wysokości akcyzy na szlugi, bo bardzo mi się spodobało, że jest taka konieczność, aby akcyza za 1000 fajek wynosiła 64 euro. Nie tyle podoba mi się ta kwota, ile to, że rzecz cała jest przemyślana w najdrobniejszym szczególe - 64 euro za 1000 fajek! Wychodzi na to, że akcyza za 100 fajek wynosi 6,40 euro, za 10 fajek 64 eurowe grosze, a za 10.000 fajek - 640 euro.

Ja, kiedy słucham takich informacji, uspokajam się bo wiem, że los narodu europejskiego jest w dobrych rękach.

czwartek, 10 kwietnia 2008

Cud?

Dziennik powiesił notkę pt. Rząd obiecuje darmowe podręczniki. W notce czytamy:

Uczniowie, którzy we wrześniu 2009 roku rozpoczną naukę w pierwszych klasach szkół podstawowych i pierwszych klasach gimnazjów, czyli pierwszych roczników, uczących się według zreformowanego programu nauczania, otrzymają w szkole podręczniki za darmo - zapewniła minister edukacji Katarzyna Hall.

No zajebiście! Uczniowie dostaną podręczniki za darmo! Ale czy to oznacza, że rodzice tych dzieciaków nie będą musieli za podręczniki płacić? Czy ludzie nie mający dzieci w wieku szkolnym też nie będą musieli za podręczniki płacić? Czy nikt nie będzie musiał za podręczniki płacić? Jeżeli tak, jeżeli nikt nie będzie za podręczniki płacić, to czy oznacza to, że autorzy napisali podręczniki za darmo? Drukarnie wydrukowały podręczniki za darmo? Nikt nie płacił za prąd użyty przy drukowaniu książek? Za papier? Za farbę? Za maszyny? Składacze zrzekli się wynagrodzenia? I korektorzy? I drukarze? Ktoś rozwiózł podręczniki do księgarń czy szkół za darmo? Nikt nie płacił za benzynę zużytą podczas transportu książek?

Czy może jest inaczej, tak, że oczywiście prawa ekonomii w przypadku produkcji i dystrybucji podręczników nie zostały złamane, ale znalazł się jakiś św. Mikołaj, który z miłości do dzieci zapłacił wszystkie koszty po to, aby dzieciaki mogły dostać podręczniki za darmo?

A może podręczniki za darmo są efektem cudu? Ja nie mogę, już widzę jak moherowe babki wkurwią się, kiedy się okaże, że to akurat ekipie Donalda Tuska przydarzył się cud - ale to będą jaja :-)

Ciekawe, jak zachowa się Pospieszalski w sytuacji, kiedy okaże się, że to cud - czy zaprosi do programu Warto rozmawiać Terkikowskiego po to, żeby Terlikowski wytłumaczył publiczności, iż niezbadane są wyroki Boskie, że czasami dobry Bóg może posłużyć się nawet ekipą bezbożnych Tuskowych liberałów po to, aby zrobić dziatwie dobrze i dać jej darmowe podręczniki?

środa, 9 kwietnia 2008

Jajcarskie fretki

W sporze o to, czy lepsza jest margaryna, czy lepsze jest masło, jedni są za tym, że lepsze jest masło, a margaryna jest do dupy, a inni mówią, że lepsza jest margaryna, a do dupy jest masło. W sporze o istnienie pierwszej, koniecznej przyczyny wszystkiego, jedni, jak Leibniz, twierdzą, że musi istnieć jakiś byt o konieczności metafizycznej, czyli taki, do którego istoty należy istnienie (G. W. Leibniz. O ostatecznym źródle rzeczy. W: Wyznanie wiary filozofa.), a drudzy, jak Russell, utrzymują, że wszechświat po prostu istnieje i koniec (debata Bertranda Russella z Frederickiem Coplestonem w radiu BBC w 1948 roku).

Brian Davies w książce Wprowadzenie do filozofii religii (An Introduction to the Philosophy of Religion) przytacza fragment The Cosmological Argument and the Endless Regress Jamesa Sadowsky'ego:

Każdemu wspierającemu elementowi równie trudno istnieć jak elementowi, dla którego stanowi oparcie. Wiedzie nas to z powrotem do pytania, w jaki sposób dowolny element może oddziaływać przyczynowo, póki sam nie istnieje. B nie może być przyczyną A, dopóki D nie spowoduje jego istnienia. To, co odnosi się do D, odnosi się również do E i F i tak dalej w nieskończoność. Skoro każdy warunek zaistnienia A wymaga spełnienia wcześniejszego warunku, wynika z tego, że żaden z nich nie może zostać spełniony. W każdym przypadku to, co ma być częścią wyjaśnienia, staje się w zamian częścią problemu.

Sadowsky uważa, że pogląd przeciwny jego poglądowi przypomina powiedzenie:

Nikt nie może nic zrobić (w tym zapytać o pozwolenie), dopóki nie zapyta o pozwolenie.

Słowa Sadowsky'ego sprawiły, iż Daviesowi przyszła na myśl historia, o której czytał w gazecie. Oto jakiś farmer z Samerset, który hodował fretki, pewnego dnia odkrył, że wszystkie jego fretki zniknęły. No i gościu doszedł do wniosku, że te jego jajcarskie fretki musiały się nawzajem pozjadać.