statsy

czwartek, 29 grudnia 2011

Robić z chuja pelerynę

W marcu 2010, jeszcze przed Smoleńskiem, kiedy to miałem komfort bujania w obłokach i pisania takich sobie erudycyjnych tekściorów, napisałem tekst pod tytułem Wrestling. Wkleję kawałek tego tekstu:

Nie mam nic do polityki, ale do polityki, a nie do tego, co w telewizorze nazywają polityką i w co wierzą ciotki Matyldy ufając, że to, w co wierzą, to polityka. W książce "W obronie polityki" Bernard Crick trafia w istotę rzeczy:

Starając się zatem zrozumieć wielość form rządów, spośród których tylko jedna jest polityczną, szczególnie łatwo jest wziąć retorykę za teorię. Stwierdzenie, że sprawowanie każdej władzy wymaga działań politycznych, jest albo figurą retoryczną, albo wyrazem wyrazem zamętu w głowie. Dlaczego na przykład nazywać 'polityką' walkę o władzę, skoro jest to tylko walka o władzę?"

Arystoteles polityką (także: filozofią spraw ludzkich) w szerokim tego słowa znaczeniu nazywa naukę obejmującą ogół działań moralnych ludzi. Ta szeroko rozumiana polityka (filozofia spraw ludzkich) dzieli się na etykę i politykę w węższym znaczeniu, czyli teorię państwa.

Oczywiście wiadomo, że Arystoteles żył sobie w fajnym polis, społeczności w końcu niewielkiej, kłopotów z opłacaniem rachunków nie miał, ciepło mu było itd. więc sobie mógł piękne rzeczy wymyślać, niemniej jednak aż żal dupę ściska na myśl o tym, jak daleko jesteśmy od właściwego rozumienia, czym jest polityka.


Dzisiaj w felietonie dla Wirtualnej Polski Jadwiga Staniszkis pisze:

Polityka, (choć Tusk i Sikorski wydają się tego nie rozumieć) to wciąż przede wszystkim arystotelesowska refleksja społeczeństw nad własną kondycją moralną w toku tworzenia prawa. A także dbanie o szanse rozwojowe własnej wspólnoty.

Nie wiem, czy ja się ze Staniszkis częściej zgadzam, czy też częściej się nie zgadzam, ale teraz się zgadzam. Ci ludzie nie rozumieją rzeczy fundamentalnych. I - nie wiem, co jest tego przyczyną - brak talentu, głupota, lenistwo? - dość, że nie znają się na swojej robocie. No nie umieją robić tego, za co się wzięli. I nie chodzi tylko o Tuska i Sikorskiego; tu chodzi o całą tę ekipę. Właśnie minutę temu Andrzej Włodarczyk, wiceminister zdrowia, na konferencji prasowej, na której w roli głównej występuje Arłukowicz, powiedział do dziennikarza, żeby dziennikarz zapisał sobie następujący adres: www.ema. Ja to oglądam w knajpie takiej fajnej, w której wszyscy wiedzą, że fanem Liverpoolu jestem i w której cieszę się szacunkiem za ten finał Ligi Misiów, w której najebaliśmy Milanowi w karniakach. No i jak Włodarczyk powiedział, że adres jest www.ema, to chłopy, z którymi piwo piję zakrzyknęły: - www.ema, kurwa, co??? Ten gościu, Włodarczyk, nie kuma nawet tego, że po www. ema musi być coś jeszcze. Głupia sprawa, ale właśnie tak działa Sieć.

O! Po jakichś pięciu minutach przemowy Włodarczyk przyznał, że dał dupy z tym adresem i podał prawdziwy adres, mianowicie: www.ema.europa.eu. Już po pięciu minutach mu podpowiedzieli - brawo!!!

Powtarzam - ci ludzie nie znają się na swojej robocie i nie rozumieją, czym jest polityka. Uzasadniam swoją tezę tak: wygląda na to, że ta rządząca menażeria naprawdę potrzebuje zrobić z chuja pelerynę i wykołować ten miliard zyli kosztem chorych ludzi. Zresztą - popatrzcie na cały ten burdel, który zafundowała nam Kopaczowa, a firmuje Arłukowicz.

Najgorsze w tym syfie jest to, że ci, którzy nie rozumieją tego, o czym napisałem, mogą iść i wrzucać kartki do urny wyborczej.

sobota, 24 grudnia 2011

Nie trzeba było

W tym samolocie był mój znajomy, dobry znajomy, bardzo dobry znajomy. Nie przyjaciel, bo zabrakło nam czasu. Rozumiecie? Zabrakło nam czasu. Takie rzeczy się wie.

No i kiedy dowiedziałem się o tym, co się stało w Smoleńsku, zadzwoniłem do swojego przyjaciela, który był przyjacielem mojego znajomego z tego samolotu i popłakaliśmy sobie przez telefon. To było pierwsze, co wtedy zrobiłem - wylazłem na balkon, zajarałem szlugę, zadzwoniłem do mojego przyjaciela i we dwóch popłakaliśmy przez telefon.



Powiem tak - ludzie zabijają i czasami, że tak powiem (aż mnie samego zęby bolą od tego skrótu, który teraz robię, ale niech tam - w końcu nie piszę dla idiotów), zabijają zasadnie (wojna - tu chyba zgodzą się wszyscy, chociaż licho wie; samoobrona - tu chyba nie wszyscy się zgodzą; kara śmierci - tu na pewno nie wszyscy się zgodzą). Jakkolwiek strasznie to brzmi, to czasami trzeba zabić. Ale powiem Wam coś - niezależnie od tego, co myślą rozmaite chuje, moim zdaniem ludzi z tego samolotu nie trzeba było zabijać. Takie właśnie jest moje zdanie.

***

DOPISEK - oglądajcie, bo to materiał obowiązkowy.

piątek, 23 grudnia 2011

Nasi mądrzy bracia Czechici

fotka stąd

nameste, taki jeden lewacki bloger, kumaty fest, nie jak ciotki Matyldy w rodzaju galopującego majora czy Mikiego, wiele razy w swoich tekstach dawał wyraz zachwytowi nad tym, jacy to przytomni są nasi bracia Czechici. No bo nie zawracają sobie dupy Panem Bogiem, a chrześcijańskie bajdurzenia, chrześcijańskie znaczki typu krzyż i w ogóle chrześcijańskie zabobony wyeliminowali z przestrzeni publicznej. Nie natknąłem się na tekst, w którym nameste rozważa taki oto problem, czy przypadkiem nie jest tak, że bracia Czechici mogą sobie funkcjonować jako ludki wyzwolone z religijnych zabobonów tylko dlatego, iż wokół nich pełno normalnych, religijnych ludzi. Być może nameste pisał na ten temat, ale powtarzam - ja się na taki tekst nie natknąłem.

OK, teksty tekstami ale przejdźmy do prawdziwego życia. Oto dzisiaj pochowano Vaclava Havla. Państwowe uroczystości pogrzebowe odbyły się w katolskiej katedrze św. Wita. Katolską żałobną Mszę świętą odprawił katolski arcybiskup Dominik Duka. Na początku katolskiej Mszy świętej katolski legat papieski, katolski kardynał Giovanni Coppa, odczytał specjalny list katolskiego papieża Benedykta XVI. Podczas katolskiej Mszy świętej odprawiane były wszystkie zwyczajowe katolskie czary-mary z transsubstancjacją włącznie.

To tyle na temat naszych mądrych braci Czechitów i naszego kumatego blogera nameste.

czwartek, 22 grudnia 2011

Ze świątecznych towarów brakuje nam obecnie śledzi solonych. I cytrusów.

Wczoraj Rymanowski pogadał z Małgorzatą Wassermann. Nie pierwszy raz z nią pogadał i nie pierwszy raz dobrze pogadał. Niektórzy ludzie zastanawiają się nad tym, jak to jest możliwe, że Rymanowski ma robotę w walterowni. Być może dobre wyjaśnienie daje Paweł Zyzak, który w książce Gorszy niż faszysta stwierdził, że Rymanowski w prorządowej stacji TVN pełni funkcję swego rodzaju odgromnika: dopuszczalną namiastkę pluralizmu w morzu demonstracyjnie nieprzychylnych PiS dziennikarzy. Wiecie, chodzi o to, że każda stacja, no może poza stacjami północnokoreańskimi, kubańskimi czy ruskimi, musi od czasu do czasu dać ludziom trochę prawdy.

W tej wczorajszej rozmowie z Rymanowskim Wassermann powiedziała, że dostała wyniki sekcji zwłok jej ojca przeprowadzonej we Wrocławiu, no i z tych papierów wynika, że ruskie i polskie ustalenia zgadzają się w tym, że jest to ciało Zbigniewa Wassermanna, a poza tym nie zgadzają się w niczym. Małgorzata Wassermann przytomnie zauważyła, że w sytuacji, kiedy mamy bity dowód na to, że Ruscy fałszowali dokumenty, w żadnym razie nie możemy brać na wiarę jakichkolwiek ruskich ustaleń. Bo wystawcie sobie, że jakiś gościu, co chce Wam sprzedać mieszkanie, nakłamał Wam, że to mieszkanie jest o 6 metrów większe niż w rzeczywistości. Albo inny gościu, od którego chcecie kupić auto nakłamał, że auto ma dwa lata mniej niż ma naprawdę. Co byście pomyśleli o tych gościach? Gdyby ich wałki wyszły na jaw, dawalibyście wiarę czemukolwiek, co ci goście mówią?

No właśnie, a parę milionów debili wierzy tym, co mówią, że ruskie ustalenia w sprawie Smoleńska są rzetelne. No bo jak inaczej, niż wiarą, wytłumaczyć to, że parę milionów debili głosuje na tych, co mówią, że ruskie ustalenia są rzetelne?

OK, a teraz filmik:


Jest pewne, że kiedyś, nie wiem, czy za dwa lata, czy za pięć, czy może dopiero za dwadzieścia, dzisiejsze dzienniki i inne programy nadawane przez mainstreamowe stacje będziemy odbierać tak, jak dzisiaj odbieramy dzienniki z czasów jawnej komuny. Wtedy, w czasach jawnej komuny, byli ludzie, którzy wierzyli w to, że ta jawna komuna upadnie i którzy wiedzieli, że w przyszłości będziemy odbierać komusze dzienniki tak, jak je dzisiaj odbieramy. Na przykład ja wierzyłem i wiedziałem. I teraz trzeba postawić pytanie o to, jak to jest możliwe, że mnóstwo dzisiejszych ludzi jest głupszych od ludzi żyjących w czasach jawnej komuny. To jest bardzo dobre pytanie, na które warto szukać odpowiedzi. Moim zdaniem warto, bo z tego szukania może wyniknąć coś dobrego.

A na koniec - życzenia :-)) Już dzisiaj je wieszam, bo, swoim zwyczajem, na moją Syberię jadę i przez kilka najbliższych dni nie bardzo będę miał zapał do zajmowania się blogiem :-) OK. Kochani - na czas Bożego Narodzenia życzę Wam DOBREGO.

:-)))

piątek, 16 grudnia 2011

Cyna chyba ważniejsza od tej, która mówi o tym, kogo wylosowały Legia i Wisła

Czytajcie TUTAJ i TUTAJ. I jeśli macie jakichś znajomych lemingów, to ich zapytajcie o to, czy głosując na Tuska i jego dzielną drużynę głosowali myśląc, że nam Unia da (kurwa, ale to są jaja - Unia da :-))) 300 miliardów zyli, czy raczej wiedząc, że to my damy Unii 6,27 miliarda euro. I dopytajcie jeszcze, jak się te lemingi teraz czują.

czwartek, 15 grudnia 2011

Czego nie zrobił Lionel Rothschild

Powiem Wam o jednej rzeczy, której nie zrobił Lionel Rothschild. Rzecz jasna Lionel Rothschild nie zrobił mnóstwa rzeczy, właściwie to nie zrobił nieskończonej liczby rzeczy, ale dzisiaj powiem Wam tylko o jednej rzeczy, której Lionel Rothschild nie zrobił.

Najpierw background. Patriarchą rodziny Rotschildów był Mayer Amschel. On zajmował się wymianą pieniędzy, handlował starymi monetami i antykami. Później handlował tekstyliami. W tym oto domu we Franfurcie nad Menem mieszkał Mayer Amschel Rothschild:


fotka stąd

Biznes Rothschildów rozwijał się, rodzina była coraz bardziej poważana w całej Europie i w końcu Nathan, syn Mayera Amschela, został pierwszym lordem Rothschildem, gubernatorem Buckinghamshire. Synem Nathana był właśnie Lionel, który przeprowadził wiele pożyczek rządowych, między innymi na pomoc głodową dla Irlandii, na wykupienie udziałów Kanału Sueskiego u kedywa Egiptu, na wojnę krymską. Ale pośród nieskończonej liczby rzeczy, których Lionel nie zrobił, jest i to, że ów mąż nie udzielił pożyczki ruskiemu rządowi, a mógłby na tej pożyczce zarobić dwa miliony brytyjskich funciaków. Napisała o tym Miriam Rothschild w książce Dear Lord Rothschild: Birds, Butterflies, and History. A znowu Paul Johnson w Historii Żydów twierdzi, że Lionel dlatego nie dał ruskiemu rządowi pożyczki, że to był rząd antysemicki. No i mamy ciekawą historię, wychodzi bowiem na to, że Lionel Rothschild przykładał wagę do fenomenów takich, jak interes narodowy, a być może nawet - niech Bóg ma mnie w swojej opiece - nacjonalizm. Dacie wiarę?

Kto ma?

Postawię tezę, która nie wiem jak zostanie przyjęta przez mainstream. Ale skoro już tę tezę wymyśliłem, to Wam ją zaprezentuję – wiecie, amicus Plato sed magis amica veritas i takie tam. Otóż teza moja, drastyczna, jest taka, że liczba ludzi, dla których autorytetem jest Jezus z Nazaretu, zwany Chrystusem, jest większa od liczby ludzi, dla których autorytetem jest Bronisław Geremek. No bo tak – gadałem z ludźmi z amerykańskiego stanu Utah, dla których Jezus jest autorytetem, a którzy o profesorze Geremku nie słyszeli. Korespondowałem też z taką jedną dziewuchą z Tasmanii, która przez jakiś czas pracowała dla tego gościa, co to robił najlepsze zdjęcia z regat Sydney-Hobart i ta Cynthia, bo ona ma na imię Cynthia, do Jezusa się modli, Jemu zaufała, a kto to jest profesor Geremek to nie wie. Mógłbym dawać wiele przykładów pokazujących, że dla ludzi Jezus jest autorytetem, a profesor Geremek nie jest, ale od razu mówię, że nie jestem socjologiem, na tych wszystkich badaniach opinii publicznej się nie znam i nie jestem w stanie wykazać, że z badań reprezentacyjnej próbki ludzkości (tak to się nazywa?) wynika, iż liczba ludzi, dla których autorytetem jest Jezus z Nazaretu zwany Chrystusem, jest większa od liczby ludzi, dla których autorytetem jest Bronisław Geremek. Mimo ten brak (można deklinować tak, jak zadeklinowałem :-)) swoją tezę podtrzymuję.

Od paru dni wiadomo, że nie można badać historycznie życia profesora Geremka, bo to jest nieuprawnione obalanie autorytetu, a kto życie profesora Geremka bada, ten jest plującym jadem prymitywem. OK. A jak jest z badaniem życia Jezusa z Nazaretu? Czy można badać życie Jezusa z Nazaretu? Otóż wydaje się, że jak najbardziej można. Można pisać o tym, że nie ma ani jednego oryginału Ewangelii – no nie ma tekstu Ewangelii napisanego przez Marka, Mateusza, Łukasza czy Jana. I to można powiedzieć oficjalnie. Można też powiedzieć, że Jezus żadnych pism nie zostawił, co w określonym kontekście upodabnia Jezusa do Sokratesa, który, podobnie jak Jezus, głosił naukę tylko ustnie. Co jeszcze można o Jezusie pisać otwarcie, tak, żeby się Gazeta Wyborcza nie przypierdoliła? O, wiele rzeczy. Można na przykład napisać w naukowej książce, że trzy Ewangelie (poza Janową) są synoptyczne, co oznacza, że są one do siebie wzajemnie bardzo podobne, co może wynikać z tego, że tam jakieś starsze źródło było, z którego Mateusz, Łukasz oraz Marek czerpali.

Tu możecie zapytać, czy rzeczywiście to wszystko można głosić otwarcie i co na to klechy. Odpowiadam – klechy nie mają nic przeciwko temu, żeby to wszystko pisać. We Wstępie ogólnym do Ewangelii zamieszczonym w Biblii Poznańskiej napisano wręcz: Wszyscy trzej synoptycy opowiadają prawie to samo. Tak więc ten, kto bada życie Jezusa z Nazaretu nie musi obawiać się ani klechów, ani Gazety Wyborczej. I moje pytanie jest takie: dlaczego można badać życie Jezusa, a ten, kto chce badać życie profesora Geremka, musi liczyć się z tym, że zostanie wyzwany od plującego jadem prymitywa?

To jeszcze nie koniec tekstu, teraz będzie część szczegółowa :-)) Oto jest coś takiego, jak paradoks Epimenidesa. Epimenides, żyjący bardzo dawno temu, miał powiedzieć, że Κρῆτες ἀεί ψεύσται , czyli że Kreteńczycy zawsze kłamią. Najfajniejsze jest to, że Epimenides też był Kreteńczykiem. I co teraz? Skoro, jak utrzymuje Epimenides, Kreteńczycy zawsze kłamią, to co - mamy wierzyć Kreteńczykowi Epimenidesowi, czy nie? :-))

I teraz popatrzcie - do telewizorów, tych założonych przez Ojców Założycieli i tego reżimowego, przychodzą rozmaite komuchy i mówią, że nie można wierzyć kwitom wyprodukowanym przez komuchów (na przykład kwitowi wyprodukowanemu przez tego niemieckiego komucha, co to zacynił, co mu powiedział o profesorze Geremku polski komuch Ciosek, nie można wierzyć), bo komuchy kłamały. Czy, gdyby tak w telewizji przycisnąć w tej sprawie jednego z drugim komucha albo neokomucha, to komuch czy neokomuch jakoś dałby radę wybrnąć z tej trudnej sytuacji? Gdyby takiego Cioska, Halickiego czy Gowina przycisnąć – co myślicie, co by było?

I tu postawię ostatnie pytanie – kto ma przycisnąć takiego Cioska, Halickiego czy Gowina?

środa, 14 grudnia 2011

Przecież rozumiemy

Obejrzyjcie ten filmik:



Nie mam pojęcia, czy Janusz Komór, ten facet, którego psiarnia wyprowadziła z sali sądowej, ma rację, czy nie. Czy Komór ma rację, to nam może powiedzieć referent Bulzacki. W każdym razie kiedy zobaczyłem ten filmik, to przypomniał mi się jeden z odcinków serialu The Practice; u nas ten serial chodził w telewizji pod tytułem Kancelaria adwokacka. Will Gardner (którego gra Josh Charles, ten, co w Stowarzyszeniu umarłych poetów zakochał się w tej fajnej blondynce), właściciel kancelarii adwokackiej, bierze udział w jakimś procesie i w pewnym momencie zgłasza sprzeciw w jakiejś sprawie. Sędzina sprzeciwu ani nie oddala, ani nie podtrzymuje, tylko mówi, żeby adwokat strony przeciwnej jechał dalej z koksem. Na to Gardner wstaje i mówi, że chce, żeby sędzina zajęła stanowisko w sprawie zgłoszonego sprzeciwu. Babka się wkurwiła i pyta, co się Gardner tak upiera, a on powiada, że prześledził stenogramy ze spraw prowadzonych przez tę sędzinę i zauważył, że kobita często nie zajmuje stanowiska w kwestii zgłaszanych sprzeciwów. Sędzina, jeszcze bardziej wkurwiona, pyta Gardnera, dlaczego tak mu zależy na tym, żeby ona jakieś orzeczenie w sprawie zgłoszonego sprzeciwu wydała, na co Will mówi, że dlatego, że jak sędzina orzeczenie wyda, jakiekolwiek, to on ewentualnie będzie mieć podstawę do zaskarżenia sędziowskiej decyzji.

Chyba wszyscy rozumiemy, dlaczego Tusk i jego dzielna drużyna nie podpisali z Ruskimi żadnej bumagi w sprawie podstawy prawnej, w oparciu o którą miało być prowadzone śledztwo smoleńskie? Czy może ktoś jeszcze tego nie rozumie?

Jak ludzie wierzą i w co

Ludzie wierzą lub nie wierzą w rozmaite rzeczy. Najbardziej spektakularne wierzenie i niewierzenie to jest wierzenie i niewierzenie w Pana Boga i we wszystko, co wynika z tego, że się w Pana Boga wierzy lub nie wierzy. Bardzo fajne jest wierzenie lub niewierzenie w to, że Pan Bóg stworzył świat. Leon Lederman stwierdził, że jak się czyta lub słyszy cokolwiek na temat narodzin wszechświata, to trzeba być pewnym, że autor zmyśla. Lederman dodał, że jeśli pierwszy rozdział Księgi Rodzaju jest fikcją literacką, to taką samą fikcją literacką jest ósmy rozdział Krótkiej historii czasu Hawkinga.

Lubię czytać sobie o tym, jak i w co ludzie wierzą albo nie wierzą. Jerzy Madejski we wstępniaku do trzeciego tegorocznego numeru dwumiesięcznika Pogranicza nieco nalewa się z Barbary Stanosz, tej filozofki, która w wywiadzie opublikowanym w Niezbędniku ateisty wyznała:

Mnie narkotyzowano rytuałem religijnym niezbyt systematycznie i raczej niedbale, toteż odejście w niebyt krasnoludków zbiegło się u mnie w czasie z pierwszymi wątpliwościami co do Bozi.

To Stanosz powiedziała na stronach 207-208, a już na stronach 213-214 mówi o tym, jak to trzeba szukać ostatecznego wyjaśnienia fenomenu religii w kategoriach memów :-))

O tym, w co i jak ludzie wierzą mówią między innymi te dwie książki – W co wierzymy, zbiorówka pod redakcją Włodzimierza Pawluczuka, wydana w roku 2007 przez Oficynę Wydawniczą „Stopka” w Łomży oraz Jak wierzą uczeni autorstwa Magdaleny Bajer, wydana przez Frondę w roku 2010. U Bajer to śmiesznie jest, bo ona pogadała z dwudziestoma profesorami z różnych dyscyplin i jak który profesor powiedział, że w Pana Boga nie wierzy albo, że mu Pan Bóg do naukowej roboty nie jest potrzebny, to Bajer z tych niedowiarków starała się wycisnąć deklarację, że może jednak Pan Bóg chociaż trochę potrzebny :-))

Obok wierzenia lub niewierzenia w Pana Boga, ciekawe jest to, w co ludzie wierzą lub nie wierzą w kontekście politycznym. Lwia część historii ludzkości jest historią wierzeń politycznych, ale myślę sobie, że jakby tak ktoś napisał o politycznych wierzeniach Polaków ostatnich lat, to książka mogłaby stać się hitem. Reszta mojego tekstu będzie zarysem bryku szkicu takiej książki – każdy może to sobie wziąć i wykorzystać jak chce :-))

Weźmy wiarę w Unię Europejską. Zanim Polska zapisała się do nieistniejącej Unii, telewizory straszyły ludzi, że jak nie wstąpimy do Unii to będziemy musieli pójść na Białoruś. I jeszcze to mówiły telewizory, że jak się zapiszemy do Unii, to wszystkie państwa unijne będą robić ściepę, później te pieniądze będą rozdzielać i w wyniku tej operacji wszyscy będą bogatsi. Wielu ludzi uwierzyło, że takie coś jest możliwe, aczkolwiek wielu z tych, co uwierzyło w cudowne rozmnażanie unijnych składek, nie wierzyło w cudowne rozmnożenie chleba i ryb przez Pana Jezusa.

Do Unii wstąpiliśmy pod przewodem Leszka Millera, który do PZPR zapisał się w roku 1969. Wielu ludzi wierzyło, że Leszek Miller działa w interesie Polski i jest w stanie poprowadzić Polaków na najzieleńsze pastwiska. Miller na drugi dzień po tym, jak nas wprowadził do Unii, zapowiedział, że rezygnuje z premierowania, ale ta zapowiedź w żadnym razie nie podważyła wiary wielu w Unię. Niby dlaczego miałaby podważyć?

Ta Unia, do której wstąpiliśmy, tak naprawdę powstała pierwszego grudnia 2009 roku, kiedy to wszedł w życie Traktat lizboński. Ze strony polskiej podpis pod Traktatem lizbońskim złożył ś.p. prezydent Lech Kaczyński, który podpisał bumagę bez referendum. O to referendum zapytał Kaczyńskiego Łukasz Warzecha (Ł. Warzecha. Lech Kaczyński. Ostatni wywiad. Prószyński i S-ka. Warszawa 2010):

Łukasz Warzecha: - Pojawiła się koncepcja, żeby także w Polsce przeprowadzić w sprawie traktatu lizbońskiego referendum.
Lech Kaczyński: - Taki pomysł był i całe szczęście, że nie doszło do jego realizacji. Gdyby zorganizowano w Polsce referendum w sprawie traktatu lizbońskiego, jego rezultatem byłoby miażdżące „tak”, a to kompletnie skrępowałoby nam w przyszłości ręce.

W listopadzie 2009 napisałem coś takiego:

Obejrzałem powtórkę programu Minęła dwudziesta nadawanego w TVO INFO, a tam zaciekle dyskutowali o tym, czy to dobrze, czy źle konstytucję zmieniać i z prezydenta RP zrobić takiego gościa, co będzie mógł tylko na imprezy jeździć i tam zadawać szyku. Luknąłem do Netu - to samo: Tusk, konstytucja, zmieniać, prezydent.

Jakie to wszystko ma znaczenie? Przecież my, zdaje się od grudnia, czy od stycznia, będziemy mieć ważniejszą konstytucję i ważniejszego prezydenta. On się nazywa Herman Van Rompuy i jest Belgiem. A wygląda tak:




Zanim pierwszego grudnia 2009 roku weszliśmy do tej Unii, która naprawdę powstała, niektórzy ludzie mówili, że to początek podporządkowywania Polski brukselskim urzędasom, że Polska zostanie przerobiona na unijny land. Na to inni zapewniali, że nic takiego się nie wydarzy, że Polska będzie państwem suwerennym, że nikt nam nie będzie narzucać prawa, którego nie chcemy. W tych zapewnieniach celował profesor Wojciech Sadurski, a wtórowali mu tak zwani politycy Platformy Obywatelskiej i innych komuszych partii.

Minęło parę lat, a przez te lata telewizory zapewniały, że kupę kasy dostajemy od Unii, a już tacy rolnicy to zupełnie by wyginęli, gdyby nie unijne pieniądze. Pokazało się jednak, że przez cztery lata urzędowania Tusk i jego dzielna drużyna zadłużyli Polskę na ponad trzysta miliardów zyli, a jak przed wyborami parlamentarnymi pisiory pytały, na co te trzysta dużych baniek poszło, to Tusk odpowiedzi nie udzielał. Przed wyborami parlamentarnymi w październiku 2011 Tusk zapewniał, że teraz wyciągniemy od Unii trzysta miliardów zyli. Stało się jednak tak, że euro pada na pysk, a cały ten popierdolony unijny projekt rozlatuje się w pizdu. I co z wiarą w Unię? Ano nic, jak trwała, tak trwa. Ciągle kupa ludzi wierzy w to, że trzeba nam Związku Socjalistycznych Republik Europejskich, że ZSRE to jedyna szansa na nowoczesność, na silne gospodarki, na konkurencyjność w świecie, na dobrobyt. Kupa ludzi w to wierzy i nie ma dla nich znaczenia to, że już OFE zostały okrojone, że Rostowski bije rekordy świata w konkurencji robienia wałków z budżetem, że rezerwa demograficzna została rozkradziona, że tak zwany rząd nie ma innego pomysłu, jak schowanie się pod spódnicę Angeli Merkel itd. Kupa ludzi wierzy w to, że przed Unią świetlana przyszłość i tylko trzeba jednej małej rzeczy, mianowicie tego, żeby zrobić kolejną ściepę. Aczkolwiek trudno w to uwierzyć, ale masa ludzi wierzy w to, że Tusk zrobi dobrze, jak zabierze pieniądze z rezerwy NBP i przekaże je Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu, który z kolei pożyczy tę kasę tym państwom, którym tę kasę pożyczyć trzeba. Oczywiście ci wierzący ludzie wierzą w to, że to nie jest wywalenie pieniędzy na tych bogatszych od nas, którzy dali dupy po całości, że to nie jest finansowanie polityki Niemców. Ci wierzący ludzie wierzą w to, że te pieniądze to pożyczka.

No i nie wiem, jak zakończyć ten tekst. Może apelem o to, żebyście podawali przykłady śmieszniejszej wiary?

wtorek, 13 grudnia 2011

Język i sieczka w głowie

Wittgenstein utrzymywał, że granice jego języka oznaczają granice jego świata. Nie mam zielonego pojęcia, czy Wittgensteinowi granice jego języka rzeczywiście oznaczały granice jego świata, ale nie jest teraz istotne, jak tam z Wittgensteinem naprawdę było - mnie teraz idzie o to, że Wittgenstein postawił bardzo ważną tezę, która wyraźnie pokazuje, że język jest ważny, bardzo ważny.

Zobaczcie, ludzie słuchają tych wszystkich Tusków, Sikorskich, Lisów, Ciosków, Śród czy Millerów i z tego słuchania sieczka im się we łbach robi. To już lepiej, żeby Sutowskiego słuchali, tego z Krytyki Politycznej, bo jak Sutowskiego posłuchają, to się pośmieją i tyle; żadnej szkody ze słuchania Sutowskiego nie ma.

Język psuje się coraz bardziej. Co się teraz gada? Ano to się gada, że polskie obozy koncentracyjne, a nie niemieckie, że naziści, ale nie naziści niemieccy. Gada się, że jakieś wypadki grudniowe z roku 1970 i pewnie za chwilę będzie się gadać, że wypadki grudniowe z roku 1981. Tak się dzisiaj gada. A ja Wam pokażę, że jeszcze nie tak dawno, bo niewiele ponad pół wieku temu, ludzie nie gadali tak głupio, jak dzisiaj gadają. Owszem, wtedy też głupio gadali, ale nie aż tak głupio, jak dzisiaj. Oto zwrotka z wiersza Zosia. Wiersz napisała Stefania Ney, bardziej znana jako Stefania Grodzieńska. To wiersz z tomiku Dzieci Getta wydanego przez Państwowy Instytut Wydawniczy w roku 1949.



Patrzcie, rok 1949, Stalin ma przed sobą jeszcze parę lat życia, Polską zawiaduje Bierut, a Grodzieńska coś takiego pisze i ludzie to rozumieją:

Zosia pytała mamy, czy na całym świecie
Dzieci są żydowskie, a auta niemieckie?
A mama tak marzyła, że wojna się skończy
I Zosia już nie będzie Żydówką, lecz
                                                 dzieckiem
.

sobota, 10 grudnia 2011

Co się dzieje z naszymi dziennikarzami?




Na portalach zagranicznych gazet normalnie - ot, na pierwszych stronach wiszą notki o tym, co się dzieje w ruskich miastach, tu i ówdzie można znaleźć jakiś krótki filmik z demonstracji. I tyle. To samo w zagranicznych telewizjach: krótkie filmowe relacje z demonstracji w ruskich miastach, do tego dziennikarz poda jakieś informacje. Normalna, rzetelna dziennikarska robota.




A u nas co? Pierwsze internetowe strony gazet składają się właściwie z samych relacji z Rosji, w telewizjach to samo - nic tylko demonstracja w Moskwie, demonstracje w innych miastach, co chwila nowe materiały filmowe, w studiach zaproszeni eksperci dyskutują o tym, co się w tej Rosji dzieje, objaśniają sytuację publiczności, próbują przewidzieć, jaki może być rozwój wydarzeń...

Powariowali ci nasi dziennikarze. To już naprawdę nic ważniejszego nie dzieje się w świecie? A tam, w Madrycie, właśnie Real przegrał z Barceloną 3:1!!!

piątek, 2 grudnia 2011

Jajcarskie fretki wiecznie żywe

W Polsat News odbiło im i ni z gruszki ni z pietruszki zapodali, że ciągle jest szansa na te 300 miliardów zyli od Unii, co je dla Polski ma wywalczyć znakomita drużyna Tuska. Poważnie, tak powiedzieli; że mimo kryzysu te 300 miliardów może i dostaniemy. Pomyślałem sobie, że 300 miliardów zyli to kupa kasy, to chyba nawet prawie tyle, ile Tusk przepuścił w cztery lata. OK, ale skąd Unia weźmie te 300 miliardów dla nas? No bo w Unii jest 27 państw, więc jak - 26 państw zrobi ściepę dla nas? To wychodzi średnio po 11.538.461.538,46 miliarda zyli na jedno państwo (11 i pół miliarda). Czy rzeczywiście jest szansa na to, żebyśmy te wszystkie państwa aż tak skutecznie zrobili w chuja, że one wyłożą średnio po jedenaście i pół miliarda zyli po to, żeby je drużyna Tuska wzięła i przyniosła do Polski? Jaki biznes 26 państw może mieć w tym, żeby nam odpalić średnio po jedenaście i pół miliarda?

Tajemnica polega na tym, że nie ma takiego państwa, w którym tamtejszy Tusk mówi ludziom, że to państwo dołoży się do ściepy na Polskę. No w żadnym państwie tamtejsze Tuski nie mówią ludziom, że ludzie mają pracować i oddawać kasę po to, żeby ją dać Polsce. W każdym państwie tamtejsze Tuski mówią ludziom, że ich państwo na Unii zyskuje. Może tylko u Niemców jest inaczej, bo trudno przypuszczać, żeby funkcjonowali jeszcze Niemcy tak głupi, żeby nie kumać, że ich państwo co prawda fest baceluje za cały ten europejski cyrk, ale bacelując dobrze wie, po co to robi.

Skoro w każdym państwie, może poza Niemcami, euro-europejskie Tuski opowiadają ludziom, że ich państwo korzysta finansowo na tkwieniu w Unii, to jakim cudem jest możliwe, że ludzie nie rozumieją tego, że nie da się tak zrobić, aby każdy dorzucał się do ściepy i każdy na tej ściepie korzystał? Ano jakoś jest to możliwe. Jakkolwiek jest to zupełny fenomen, ludzie jakoś wierzą w jajcarskie fretki, z tym, że w przypadku kasy, którą Unia obdarowuje różne państwa, jest to wiara niejako na odwyrtkę. A na czym polega wiara w jajcarskie fretki? O tej wierze już pisałem, jeszcze w salonie24. Oto Brian Davies w książce Wprowadzenie do filozofii religii (An Introduction to the Philosophy of Religion) przytacza fragment The Cosmological Argument and the Endless Regress Jamesa Sadowsky'ego:

Każdemu wspierającemu elementowi równie trudno istnieć jak elementowi, dla którego stanowi oparcie. Wiedzie nas to z powrotem do pytania, w jaki sposób dowolny element może oddziaływać przyczynowo, póki sam nie istnieje. B nie może być przyczyną A, dopóki D nie spowoduje jego istnienia. To, co odnosi się do D, odnosi się również do E i F i tak dalej w nieskończoność. Skoro każdy warunek zaistnienia A wymaga spełnienia wcześniejszego warunku, wynika z tego, że żaden z nich nie może zostać spełniony. W każdym przypadku to, co ma być częścią wyjaśnienia, staje się w zamian częścią problemu.

Sadowsky uważa, że pogląd przeciwny jego poglądowi przypomina powiedzenie:

Nikt nie może nic zrobić (w tym zapytać o pozwolenie), dopóki nie zapyta o pozwolenie.

Słowa Sadowsky'ego sprawiły, iż Daviesowi przyszła na myśl historia, o której czytał w gazecie. Oto jakiś farmer z Samerset, który hodował fretki, pewnego dnia odkrył, że wszystkie jego fretki zniknęły. No i gościu doszedł do wniosku, że te jego jajcarskie fretki musiały się nawzajem pozjadać.

wtorek, 29 listopada 2011

Na szybko

Z moich doświadczeń wynika, że ciotki Matyldy jeszcze nie wiedzą, czy to dobrze, czy źle, że Polska ma być niemieckim landem. Albo inaczej - ciotki Matyldy jeszcze nie potrafią sobie zracjonalizować faktu, że Polska ma się stać niemieckim landem. Ciotki Matyldy czekają na to, co powiedzą autorytety w telewizjach założonych przez ojców założycieli. A zatem na razie ciotki Matyldy są w ciemnej dupie.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Uwaga - będzie spoiler :-)

Fajny tekścior o Pawle Grasiu, tym, co to mieszka u Niemca i jest rzecznikiem rządu Donalda Tuska, opublikował Przegląd. Sprawa wydaje się jasna - na początek Graś powinien wylecieć z roboty. Ale u nas takie sprawy nie są jasne - po tym, kiedy okazało się, że nie było afery stoczniowej i nie było afery hazardowej, nie ma powodów, dla których Graś miałby wylatywać z roboty. Bo niby kto co Grasiowi zrobi?

A co naród? Nasz naród. Ano nic. Naród zapierdala do urn wyborczych i wrzuca kartki głosując na Grasia. Bo niby co kto zrobi narodowi? Może też być tak, że to nie naród głosuje na Grasia, ale w taki razie kto? Kto na Grasia głosuje?

***

Jest taki serial zatytułowany Boss. To jest o burmistrzu Chicago. Nowy serial, z tego roku. I teraz UWAGA - będzie SPOILER. W drugim odcinku leci taki tekst:

Shame on us that our leaders have such little regard for the potential of our wrath because they know we have no wrath.

[Wstydźmy się {albo bardziej w stylu biblijnym: "Wstyd na nas" :-)))}, że nasi przywódcy tak lekceważą możliwość naszego gniewu, bowiem wiedzą, że nie ma w nas gniewu].

***

Paweł Zyzak w książce Gorszy niż faszysta (zrobię o tej książce osobny wpis) stwierdza:

Mentalność Zawiszy Czarnego poczęła w nas obumierać gdzieś w połowie XVII stulecia. Piorunująco skurczyła się pod jarzmem trzech zaborców.

***

A w książce Polska naszych marzeń JarKacz tak pisze:

Różne nakładane ograniczenia (na stadionach, wobec niepokornych mediów, internautów) pokazują, że rządzący dostrzegają, iż w ramach normalnie funkcjonującej demokracji nie są w stanie utrzymać kontroli.

***

Gdyby ktoś nie rozumiał, o czym mówi JarKacz, to niech najpierw obejrzy ten filmik (to jest nagranie z ostatniego piątku, z meczu Śląska Wrocław z Wisłą Kraków w nogę; na stadionie było mniej więcej tylu widzów, ilu było na meczu z Lechią Gdańsk, czyli 42771; dla porównania - meczyk Chelsea - Liverpool rozegrany 20 listopada tego roku oglądało na żywo 41820 kibiców):



po czym niech odpowie na pytanie: dlaczego na Euro 2012 na stadionach nie będzie kibiców, tylko Janusze?

***

I jeszcze jeden fragment tekstu Jarkacza z cytowanej książki:

Polacy mają się zadowolić 12-letnim autem, żeby nie myśleć, dlaczego nie stać ich na nowy samochód, dlaczego wiele rzeczy mają z drugiej ręki, dlaczego nie doświadczają "łatwości" życia. Ten model konsumpcjonizmu jest pomysłem na uczynienie z Polski peryferii Europy. To jest rdzeń ideologii Tuska.

***

Dobrze wiecie, że mógłbym tę składankę ciągnąć przez wiele stron. Ale nie ma potrzeby, żebym ciągnął. Na koniec powtórzę zatem to, co już raz zacytowałem:

Wstydźmy się, że nasi przywódcy tak lekceważą możliwość naszego gniewu, bowiem wiedzą, że nie ma w nas gniewu.

piątek, 18 listopada 2011

Mamy

W książce List z Polski autorstwa Mariusza Pilisa i Artura Dmochowskiego (Zysk i S-ka. Poznań 2011.), będącej uzupełnieniem filmu pod tym samym tytułem, książce składającej się z wielu wywiadów, pośród których są świetne wywiady, jak na przykład wywiady z Wiktorem Juszczenką, Władimirem Bukowskim, Jackiem Trznadlem czy Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim, ten ostatni powiada tak:

W Polsce studentom zadaję pytanie: - Kto z państwa uważa, że w wyborach parlamentarnych do Dumy rosyjskiej rozstrzyga się przyszłość polityczna Rosji? - Wszyscy się śmieją.

A po tym, jak Tusk wygłosił exposé nie wszyscy się śmieją. Co więcej - wielu się nie śmieje. I dlatego mamy przejebane.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Tusk wiedział albo nie wiedział

Jak donosi portal rmf24.pl Komenda Stołeczna Policji potwierdza, że to policjant kopał w twarz demonstranta. Rzecznik Komendy Stołecznej, Maciej Karczyński, mówi: Jest to nasz funkcjonariusz. Komendant wszczął w tej sprawie postępowanie wyjaśniające. Wydział kontroli sprawdza tę sytuację. Policjant na pewno odpowie za swoje czyny - poniesie odpowiedzialność nie tylko służbową i nie tylko dyscyplinarną.

OK, poniesie odpowiedzialność. Zapewne za to, że nie reagowali widząc, kiedy ich kolega kopie człowieka, poniosą odpowiedzialność również kumple tego gliniarza, ci, co na sławnym filmie mają na sobie żółte kamizelki. Może ktoś jeszcze poniesie odpowiedzialność. Zobaczymy.

A znowu Gazeta Wyborcza pisała, iż Donald Tusk oświadczył, że wczorajsze działania policji i służb w Warszawie świadczą o najwyższym profesjonalizmie tych służb. A to, że w takiej sytuacji nie wszystko uda się opanować, nie każdego uda się zatrzymać, jest oczywiste. (...) Nie może być tak, że policja jest bita i bezradna. Państwo praworządne, to jest także takie państwo, które pozwala policji używać środków przymusu bezpośredniego, w taki sposób, który zabezpiecza maksymalnie życie i zdrowie zwykłych obywateli.

Moim zdaniem ten gliniarz, który kopał człowieka w głowę, nie użył środków przymusu bezpośredniego w taki sposób, który zabezpiecza maksymalnie życie i zdrowie zwykłych obywateli, albowiem jestem zdania, że każde kopnięcie w głowę może pozbawić kopniętego zdrowia lub nawet życia. OK, oceńcie sami, czy gliniarz kopiący człowieka użył środków przymusu bezpośredniego w taki sposób, który zabezpiecza maksymalnie życie i zdrowie zwykłych obywateli:



I teraz tak - Tusk mówiąc, co powiedział, albo wiedział co ten gliniarz zrobił, albo nie wiedział.

Wariant pierwszy - Tusk nie wiedział.

Nie ma co za długo rozwodzić się nad sytuacją, w której premier o sytuacji bulwersującej, wywołującej spore emocje (bo kopanie człowieka w głowę ciągle jeszcze u wielu ludzi wywołuje emocje - to taka konsekwencja ewolucji), nie wie, a tysiące internautów o tej sytuacji wiedzą. Jeśli Tusk nie wiedział o tym, o czym wiedziały tysiące ludzi, to można stwierdzić, co następuje: biedny ten kraj, który ma takiego premiera.

Wariant drugi - Tusk wiedział.

Jeżeli Tusk wiedział o tym, o czym wiedziały tysiące ludzi, czyli o tym, że policjant kopał w głowę człowieka, a mimo to stwierdził (Tusk), iż działania policji i służb w Warszawie świadczą o najwyższym profesjonalizmie tych służb, to - Jezu Chryste, zlituj się nad nami wszystkimi - zasadnym jest stwierdzenie, że zdaniem Tuska jednym z elementów potwierdzających najwyższy profesjonalizm policji jest to, że policjant kopie człowieka w głowę. W tym przypadku można stwierdzić, co następuje: biedny ten kraj, który ma takiego premiera.

A co z ludźmi, którzy znając fakty, popierają Tuska? Czy popierają go dlatego, że Tusk nie wie o tym, o czym wiedzą tysiące ludzi, czy dlatego, że Tusk kopanie w głowę człowieka przez policjanta uważa za przejaw najwyższego profesjonalizmu policji?

Może też być tak, że ludzie znający fakty popierają Tuska pomimo tego, że Tusk nie wie o tym, o czym wiedzą tysiące ludzi lub pomimo tego, że Tusk kopanie w głowę człowieka przez policjanta uważa za przejaw najwyższego profesjonalizmu policji? Jeśli popierają Tuska pomimo, to popierają go dla jakich powodów?

niedziela, 13 listopada 2011

Język zatrudnionej w TVN Agaty Kowalskiej

Z językiem to jest trudna sprawa. Można się ekscytować różnymi fajnymi bon motami typu: Die Grenzen meiner Sprache bedeuten die Granzen meiner Welt (Granice mojego języka oznaczają granice mojego świata. - L. Wittgenstein) albo: Wovon man nicht sprechen kann, darüber muss man schweigen (O czym nie da się mówić, o tym trzeba milczeć. - L. Wittgenstein). Po poekscytowaniu się fajnymi bon motami można pójść dalej i trochę popracować. Można na przykład zadawać pytania: A poza językiem to co, nie ma już nic? Jak się czegoś nie da wyjęzykowić, to co - tego nie ma? Tego nie odczuwamy? Albo: Jaki sens ma stwierdzenie, że o czym nie da się mówić, o tym trzeba milczeć? Przecież jak się nie da mówić, to się nie da, czyli nie da rady o tym mówić, czyli nie tyle trzeba o tym milczeć, ile nie da się o tym nie milczeć. Rzecz jasna można stwierdzić, że Wittgenstein jedynie postuluje, żeby nie uprawiać bełkotu, ale jeżeli tak się stwierdzi, to trzeba umieć odpowiedzieć na pytanie o to, kto decyduje o tym, co jest bełkotem, a co bełkotem nie jest.

Tak czy siak, z językiem to jest trudna sprawa. Jak Tarski zaproponował definicję prawdy, to się wszyscy ucieszyli, ale kiedy okazało się, że ta definicja Tarskiego wymaga odniesienia do metajęzyka, to już wielu przestało się cieszyć, głównie z tego powodu, że nie wiedzieli, o co chodzi z tym metajęzykiem. A znowu ojciec Bocheński stwierdził, że nie w każdym języku wszystko można powiedzieć, na przykład nie da się opisać krowy w języku szachów, który to język jest przecież językiem formalnym.

Generalnie jest tak, że język ma sens o tyle, o ile kiedy ktoś coś mówi, to drugi rozumie, co ten pierwszy mówi. Owszem, można na bułkę mówić stół, ale ten, kto na bułkę mówi stół, nie może mieć zasadnych pretensji o to, że inni nie rozumieją, co on mówi albo rozumieją błędnie. I teraz tak - 11 listopada 2001 jakiś gościu zatrudniony w TVN pyta reporterkę, Agatę Kowalską, również zatrudnioną w TVN, czy uczestnicy warszawskiego Marszu Niepodległości nieśli jakieś hasła, które świadczyłyby o tym, że ci, którzy te hasła nieśli mieli intencję agresji, na co zatrudniona w TVN Agata Kowalska mówi, że owszem, były takie hasła, przede wszystkim hasło Bóg, honor, ojczyzna.

Kiedy zaczynałem pisać tekst, nagranie z wypowiedzią zatrudnionej w TVN Agaty Kowalskiej było jeszcze na youtube, ale w trakcie mojego pisania nagranie to zniknęło, i teraz można zobaczyć tylko coś takiego:

OK, nagranie zniknęło - nie ma nic nowego w metodzie: nasrać, a jak to przyniesie skutek odwrotny od zamierzonego, to zniszczyć dowody tego, że się nasrało. Jednak to, że nagranie zniknęło, nie zmienia faktu, iż zatrudniona w TVN Agata Kowalska powiedziała, co powiedziała. Wracam do języka - według zatrudnionej w TVN Agaty Kowalskiej hasło o treści Bóg, honor, ojczyzna świadczy o tym, że ci, którzy to hasło nieśli mieli intencję agresji. Moje pytanie jest takie: czy ktoś, w jakiejkolwiek telewizji, porozmawia z zatrudnioną w TVN Agatą Kowalską i zapyta ją o to, jakie są, w jej opinii, desygnaty pojęć Bóg, honor, ojczyzna i w jaki sposób zatrudniona w TVN Agata Kowalska powiązała te desygnaty z tezą, że niosący hasło Bóg, honor, ojczyzna mieli intencję agresji?

Wyobraźmy sobie, że jacyś ludzie siedzą przed telewizorem, popijają piwo, jak to w wolny od roboty dzień, oglądają relację z przebiegu Marszu Niepodległości i słyszą, co opowiada zatrudniona w TVN Agata Kowalska. Jak myślicie - ilu ludzi na wieść o tym, że zatrudniona w TVN Agata Kowalska twierdzi, iż hasło Bóg, honor, ojczyzna świadczy o tym, że niosący to hasło mają intencję agresji, powie: - No ja pierdolę, jak można promować hasło Bóg, honor, ojczyzna???!!! Przecież widać gołym okiem, że ci, którzy promują to hasło, mają intencję agresji!!!

Jak myślicie - ilu ludzi ma aż tak zryte mózgi, żeby coś takiego powiedzieć? Moim zdaniem niewielu. Być może jestem zbytnim optymistą, ale powtarzam - moim zdaniem niewielu. Następne pytanie: - po co zatrudniona w TVN Agata Kowalska opowiada, co opowiada? Moim zdaniem po to, żeby zwiększyć liczbę tych, co mają zryte mózgi.

Kiedyś zapytano Alfreda Julesa Ayera, takiego filozofa analitycznego, o słabości Koła Wiedeńskiego (taki ruch filozoficzny), na co Ayer odpowiedział tak: - No cóż, przypuszczam, że zasadnicza wada polegała na tym, iż niemal wszystko było tam fałszem.

Na pytanie o to, co jest nie tak z TVN-em, odpowiedziałbym: -  No cóż, przypuszczam, że zasadnicza wada polega na tym, iż niemal wszystko jest tam fałszem.

sobota, 12 listopada 2011

Zasady obowiązują. Tekst nieracjonalny, niespójny, nielogiczny, bez ładu i składu, który przeczytacie z przyjemnością.

Czytam sobie książkę Tima Harforda Sekrety ekonomii czyli ile naprawdę kosztuje twoja kawa? (wydana w tym roku przez Wydawnictwo Literackie). Właśnie przeczytałem rozdział o teorii gier. Harford pisze tak:

Dla teoretyka gier grą jest jakiekolwiek działanie, w którego trakcie wasze przewidywania dotyczące tego, co uczyni inna osoba, wywiera wpływ na to, co sami postanawiacie zrobić. W skład tak rozumianych gier wchodzą poker, wojna atomowa, miłość czy składanie ofert przetargowych.

To jest jasne - zawsze chodzi o ludzkie działanie, o podejmowanie decyzji. Zawsze. Krzysztof Kubiak, autor specjalizujący się w historii współczesnych wojen, odnosząc się do kryzysu kubańskiego w roku 1962 stwierdził, że te wydarzenia (pokazane w filmie Trzynaście dni) o wiele bardziej niż się to powszechnie wydaje były projekcją jednoosobowych decyzji i błędów popełnianych przez przywódców i ich gremia doradcze w ocenie przeciwnika. Najważniejsze jest to - decyzji.

Harford przybliża postać Johna von Neumanna, koryfeusza teorii gier (ale nie tylko teorii gier - Neumann wymiatał w wielu innych dziedzinach, w logice, teorii zbiorów, geometrii, meteorologii, fizyce i pewnie w jeszcze innych), który fascynował się pokerem chcąc dokonać analizy tej gry metodami matematycznymi - z książki Harforda dowiedziałem się, że to Neumann wykazał, iż blef jest właściwą taktyką nie wtedy, kiedy ma się karty nie najlepsze, ale też nie całkiem złe, tylko wtedy gdy ma się zupełną plażę.


Czy matematyczne metody Neumanna stosowane w pokerze są skuteczne? I tak i nie :-)) Jeden z największych współczesnych pokerzystów, Chris "Jesus" Ferguson, uważany jest za gracza, który w największym stopniu stosuje metody matematyczne; Harford nazwał nawet Fergusona uczniem Neumanna. Jeden z portali tak oto przedstawia Fergusona:

Chris "Jesus" Ferguson jest bodajże najbardziej charakterystycznie wyglądającym pokerzystą spośród całej plejady pokerowych gwiazd. Jest również jednym z tych najlepiej wykształconych, jego podejście do pokera w pełni opiera się na matematyce, a gdy gra, nie sposób wskazać żadnego fizycznego tella, który odróżniałby jego blefy od monsterów.





Czy Ferguson, którego obydwoje rodzice są doktorami matematyki, a tata jest specem od statystyki i teorii gier, w swojej grze w pełni opiera się na matematyce, to nie wiem, natomiast widziałem taką rozgrywkę, w której "Jesus" miał trójkę dwójek (nie pamiętam czy tripsa czy seta), na stole leżały już wszystkie karty, a przeciwnik Fergusona zrobił jakiś ogromny zakład, może nawet all-in. Ferguson jakieś 20 minut dumał nad tym, czy sprawdzić i w końcu rzucił monetę, sprawdził i wygrał. Niektórzy mówią, że istota gry heads-up (tylko dwóch zawodników, pojedynek jeden na jednego) to po prostu coin flip :-))

Ferguson ma olbrzymie sukcesy w pokerze, ale są i inni gracze, którzy też mają sukcesy, a nie liczą tak, jak liczy "Jesus". Doyle Brunson, dwukrotny mistrz świata, powiedział w jednym z odcinków Poker After Dark, że bawią go te wszystkie dzieciaki, które wymiatają w pokera zarówno w Necie jak i przy stole i które liczą każdą rękę. Babka robiąca wywiad zapytała, czy Brunson nie liczy wszystkich rąk, na co Doyle odparł, że gdzie tam, więcej gra na intuicję.


Jak to zatem jest? Dlaczego spece od liczenia, matematyki i teorii gier nie zawsze wygrywają? A nie zawsze wygrywają. Pisałem o tym, że Phill Hellmuth, posiadacz największej liczby bransoletek World Series of Poker, strasznie się wkurwia, jak przegra z jakimś donkiem (donkiem w opinii Hellmutha), który, dajmy na to, dostanie na rękę A3 i wbrew sztuce pokerowej obstawia jak dziki drawując tego asa aż do rivera, chociaż na flop spadły, powiedzmy, T J 8, i w końcu wygrywa bo uzbierał najwyższego strita.

Gratka - pojedynek Fergusona z Hellmuthem:




Dlaczego Hellmuth, wielki mistrz, czasami przegrywa z donkami? Harford tłumaczy to tak:

Wszystkie gry potrzebują pewnych upraszczających założeń, zanim przedstawi się je w formie modelu; jeśli zatem teoretycy posłużą się błędnymi założeniami, wówczas opracują doskonałe rozwiązania, lecz odnoszące się do błędnie pojmowanych problemów (...).

Teoria gier wpisuje sposoby potencjalnego ludzkiego działania w schemat matematycznych równań i rozwiązuje je. Przyjmuje założenie, że niezwykle racjonalni gracze są w stanie natychmiast rozstrzygać bardzo poważne problemy. Jednak staje się ono nierealistyczne w sytuacji, gdy teoria ma stanowić praktyczne narzędzie wyjaśniania rzeczywistych zachowań ludzi. (...)

Szkopuł w tym, że im więcej błędów trzeba wziąć pod uwagę, tym bardziej skomplikowana i mniej przydatna staje się teoria gier
.

Każda dziedzina życia jest, że tak powiem publicystycznie, zaśmiecona. W pokerze jest całe mnóstwo donków. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, wiem natomiast, że tak jest. W filozofii to samo, a przecież iluś tam ludzi (nie wiem, czy wielu, czy niewielu, bo ilu ludzi w ogóle interesuje się tą kwestią?) uważa, że filozofami są Magdalena Środa czy Jan Hartman. Są ludzie, którzy utrzymują, że Tomasz Lis i Monika Olejnik to dziennikarze i są tacy, dla których politykami są Julia Pitera, Jarosław Gowin czy Wanda Nowicka. To wszystko jest możliwe dlatego, że nie ma przyzwoitej definicji dziennikarza, filozofa, polityka czy pokerzysty. No jakiś facet nie ma zielonego pojęcia o liczeniu pot odds ale gra w pokera jak najęty i stawia pieniądze - jest on pokerzystą czy nie? Dodatkowo mamy i tę okoliczność, że istnienie przyzwoitej definicji nie załatwia sprawy, gdyż obok definicji są jeszcze ludzie, którzy - tak to ujmę - do definicji nie dorastają.

Harford opisuje ciekawą sytuację. Oto w roku 1996 Paul Klempeler, profesor ekonomii i uznany analityk biznesowy, prowadził seminarium na temat zastosowania teorii gier w biznesie. Podczas prezentacji Klemperer wziął portfele od dwóch uczestników spotkania i zaproponował odsprzedanie zawartości tych portfeli temu, kto przedłoży najwyższą ofertę. Żaden z tych, którym Klempeler skonfiskował portfele nie wiedział, ile kasy jest w portfelu, który nie należał do niego. Goście pozbawieni portfeli zupełnie się pogubili i w żaden sposób nie umieli wypracować optymalnej strategii ofertowania w tej zaproponowanej przez Klemperera minilicytacji. I teraz najlepsze - ci dwaj goście, którym Klemperer zabrał portfele to byli Kenneth Binmore i Tilman Börgers - spece od ekonomii oraz teorii gier. Binmore i Börgers za chwilę, wraz z Klempelerem, mieli wejść w skład zespołu zajmującego się projektowaniem systemu dystrybucji pozwoleń na świadczenie usług telefonii komórkowej trzeciej generacji w Wielkiej Brytanii. Fajne? Pewnie, że fajne.

Jak to zatem jest z tym pokerem, czy teorią gier stosowaną w praktyce? A nie wiem. Myślę sobie jednak, że kierując się roztropnością (roztropność prześlicznie brzmi po łacinie: prudentia) należałoby poważnie wziąć pod uwagę to, co stwierdził William Somerset Maugham, taki angielski pisarz i rozciągnąć to twierdzenie na wszystkie dziedziny życia. A co stwierdził Somerset Maughan? Ano coś takiego:

Przy pisaniu powieści obowiązują trzy zasady. Niestety, nikt nie wie, jakie.

piątek, 11 listopada 2011

Newsik

Dość duży tekst powieszę późnym popołudniem albo wieczorem albo w nocy. Teraz tylko mały newsik. Oto na stronie głównej Gazety Wyborczej wisi coś takiego (kliknijcie w obrazek, to on się powiększy):



Na policjantów na Nowym Świecie zaatakowali działacze z Niemiec. OK. Ale czy przynajmniej w tym dniu nie można było napisać tego PO POLSKU???

sobota, 5 listopada 2011

Nie wyobraża

Czy po wyborach, które były 9 października, a zatem prawie miesiąc temu, ktoś słyszał w telewizji o tych 300 miliardach, co to miała nam je załatwić wspaniała drużyna? Ktoś o tych miliardach gdzieś czytał? Kiedy te miliardy do nas przyjdą? Ktoś wie?

A wczoraj wieczorem w telewizji wystąpił jakiś gościu z Business Centre Club, z którym Chrabota rozmawiał. Gadali o tym, co się dzieje z Grecją, z Italią oraz innymi państwami, które jedne po drugich przyczyniają się do budowania potęgi Unii Europejskiej. No i Chrabota zapytał, czy zdaniem tego gościa z BCC strefa euro się rozleci, a gościu z BCC powiedział, że nie wyobraża sobie, aby mogła się rozlecieć, bo to za duży projekt jest, zbyt wiele w ten projekt zainwestowano itd.

Mój Boże - gościu sobie nie wyobraża! To Mojżesz, wbrew temu, co twierdzą antysemici, przeprowadził naród Izraela suchą nogą przez Morze Czerwone, rozpadły się Cesarstwo rzymskie i Sowiecki Sojuz, 16 czerwca 1982 roku na Estadio El Molinón w Gijon podczas mistrzostw świata w nogę Algieria najebała 2:1 Niemcom z RFN, a ten sobie nie wyobraża, że strefa euro może się rozlecieć!

Bryan Magee powiedział kiedyś Bertandowi Russellowi, że George Edward Moore to najbardziej wymowny przykład tego, jak ograniczona, nieważka i chybiająca celu może być ogromna inteligencja (cała ta historia opisana jest w książce Magee'iego Wyznania filozofa). Na co Russell odpowiedział: - Całe podejście Moore'a do filozofii opierało się na niezachwianym przekonaniu, że wszystko, co mu powiedziano, zanim skończył sześć lat, musi być prawdziwe.

I teraz tak - nie jest ważne, czy Russell ma rację mówiąc co mówi o autorze Principia Ethica. Ważne jest tylko to, że powiedzenie Russella jest dobre, bardzo dobre. Dodam też, że - niestety - owe sześć lat to w przypadku mnóstwa ludzi nie jest ostateczna granica. W końcu w wyborach parlamentarnych nie biorą udziału sześcioletnie dzieci.

środa, 2 listopada 2011

Bo w Birmingham było inaczej

Trazymach z Chalcedonu, taki jeden sofista żyjący w czasach, kiedy nie było jeszcze worda, smartfonów i blogów, stwierdził był w Państwie Platona, że to, co sprawiedliwe, to nic innego, jak tylko to, co leży w interesie mocniejszego. Tenże Trazymach utrzymywał, że wszystkie rządy to są rządy klasowe, które rządzą wyłącznie w interesie klasy panującej. Z Trazymachem nie zgadzał się Arystoteles, żyjący później niż Trazymach ale również w czasach, kiedy nie było jeszcze worda, smartfonów i blogów. Stagiryta twierdził, że rządy klasowe to rządy będące wyrazem perwersji władzy, a sposobem na uniknięcie rządów klasowych jest trzymanie się jednego z ustrojów właściwych, czyli monarchii, arystokracji lub politeji, a nie któregoś z ustrojów zwyrodniałych - tyranii, oligarchii lub demokracji. Mnie się arystotelesowski podział na ustroje właściwe oraz zwyrodniałe bardzo podoba i podobnie jak Arystoteles uważam, że rządy nie zawsze muszą być klasowe, przy czym upieram się, że ustroje ustrojami, a i tak wszystko zależy od ludzi. Często przecież jest tak, że dwa państwa mają ten sam ustrój pod względem formalnym, ale ekipa rządząca jednym państwem w praktyce sprawuje rządy oligarchiczne, a ekipa w drugim państwie rządzi na sposób arystokratyczny. Albo inny przykład: Margaret Thatcher była premierem i Donald Tusk jest premierem - i co?
***

Niemcy czy Ruscy pilnują swoich interesów, politycznych, gospodarczych itd. tak, że aż furczy, a my się bawimy pływaniem w głównym nurcie. Jak to jest możliwe, że kupa ludzi tego nie widzi? Ano możliwe, ale nie umiem odpowiedzieć na pytanie jak. Tak po prostu jest, zawsze tak było i zawsze tak będzie.

***

Fronda w ubiegłym roku wydała książkę Magdaleny Bajer Jak wierzą uczeni. Książka jest zapisem rozmów, które Autorka przeprowadziła z dwudziestoma profesorami rozmaitych specjalności. Andrzej Białas, zajmujący się fizyką wysokich energii oraz cząstek elementarnych, powiada, że kiedyś, w dawnych czasach, ludzie musieli ciężko pracować po to, żeby po prostu przeżyć i nie bardzo zawracali sobie głowę tym, co w sposób najbardziej bezpośredni nie było związane z dniem codziennym. Białas mówi:

Większość ludzi w ogóle się nie nadaje do myślenia o sprawach fundamentalnych, takich jak wiara, relacje człowieka z Bogiem, sens istnienia itp., przede wszystkim dlatego, że nie jest do tego przygotowana. Teraz większość ma warunki do myślenia, ale przygotowanych do tego jest nie więcej niż dawniej. I ta większość też chciałaby myśleć, z czego wynikają nieszczęścia czy, mówiąc może dokładniej, komplikacje.

Białas ma rację po całości, a to, co mówi, rymuje się z tezami Rogera Scrutona, który jest zdania, że kultura jest produktem czasu wolnego i że większość ludzi Zachodu owszem, należy do cywilizacji zachodniej, ale nie ma zielonego pojęcia o zachodniej kulturze. Gdy do tych spraw fundamentalnych, które wyliczył Białas, dodamy politykę, to wyraźnie zobaczymy, do jakich to komplikacji czy nieszczęść dochodzi, kiedy masy nieprzygotowanych ludzi zabierają się za myślenie o polityce czy za myślenie polityczne, a już nie daj Boże kiedy biorą udział w wyborach powszechnych.

***

Wracam do tego, że Niemcy i Ruscy twardo prowadzą swoje polityki, a my się bawimy pływaniem w głównym nurcie. Czy można mieć pretensje do ludzi, że pozwalają na to, aby naszym pięknym krajem zawiadywała ta ekipa, która Polską zawiaduje (przy czym nie chodzi mi tylko o tę konkretną ekipę, tych konkretnych ludzi, akurat teraz należących do PO czy PSL-u)? Pretensje, rzecz jasna, mieć można, ale niby z jakiego powodu? Po mojemu to można być wkurwionym, co oczywiste, ale pretensje? Ludzie są, jacy są, zabiegają o swoje sprawy, pracują, próbują polepszyć swój los, borykają się z mnóstwem problemów, bo Polska jak nie jest zieloną wyspą, to znowu jest w budowie, do tego państwo raz za razem zdaje egzamin, a cały czas pływamy w głównym nurcie. To, co nazywamy polityką nie działa w ten sposób, że przed wyborami ludzie siadają wieczorem przy piwie, wyciągają notatki i kalkulują: - No tak, co z OFE Tusk zrobił to wiem, ale ciekawość jak załatwi kwestię tej kasy z rezerwy demograficznej i jakie będą konsekwencje przystąpienia Polski do Paktu Euro Plus, a przecież i to jest ciekawe, co w sprawie tego Paktu zrobiłby Kaczyński.

Nie, to co nazywamy polityką działa zupełnie inaczej - ludzie głosują na tych, których lubią i tyle. Dopóki kogoś lubią, to choćby od niego dostawali w dupę i tak będą na niego głosować; to jest swego rodzaju trybalizm i na to nie ma rady.

Nie ma co mieć do ludzi pretensji o to, że nie widzą tego, czego, wydawałoby by się, nie da rady nie widzieć, bo i najwyżsi rangą politycy często wielu rzeczy nie widzą. Richard Overy w książce 1939. Nad przepaścią opisuje, jak to Neville Chamberlain, premier Wielkiej Brytanii, nie mógł zrozumieć, że Hitler do tej wojny tak uparcie prze. Chamberlain, kiedy obejmował tekę premiera w 1937 roku to miał nadzieję, że uda mu się doprowadzić w Europie do wielkiego porozumienia, bo, tak sobie myślał, dlaczego państwa nie miałyby kierować się pragmatyzmem, z którym wojna jest jak najbardziej sprzeczna. Chamberlain karierę polityczną zaczął w Birmingham, gdzie dostał się do rady miejskiej, później był ministrem zdrowia, kanclerzem skarbu i wreszcie premierem. I o tym właśnie Chamberlainie, który nie widział tego, czego, wydawałoby się, nie da rady nie widzieć, Alfred Duff Cooper, wicehrabia Norwich, torys, minister w trzech rządach, w listopadzie 1939 roku napisał, że Chamberlain nie spotkał nigdy w Birmingham nikogo, kto choć trochę przypominałby Hitlera. W Birmingham nikt nie łamał obietnic złożonych burmistrzowi.

poniedziałek, 31 października 2011

Dziwne rzeczy przed uroczystością Wszystkich Świętych

Dwa dni przed uroczystością Wszystkich Świętych Polskę napadły biedronki. Rozmaite biedronki, bo przecież nie tylko te poczciwe, dobrze nam znane Boże krówki mocno czerwone w mocno czarne kropki, ale też i takie więcej pomarańczowe w kropki mniej czarne i jeszcze jakieś najmniej do naszych biedronek podobne, ale trochę jednak podobne. Biedronki zrobiły skandal, bo na oknach człowieczych mieszkań siadały całymi stadami, a i do mieszkań wlatywały. A ludzie przerażeni napaścią biedronek. I już jedna z mainstreamowych telewizji do Stefana Niesiołowskiego bieży i jego pyta, czy te biedronki inne od naszych, te więcej pomarańczowe, co to naukowcy mówią, że one chińskie, nie mszczą się przypadkiem za to, że u nas Chińczykom żeśmy nie pozwolili tej autostrady dokończyć budować, ale Niesiołowski bzdury te obala, stanowczo stwierdza, że to nie zemsta chińskich biedronek, a Niesiołowskiemu wierzyć pewnie można, bo chłop się na owadach zna, może bardziej na muszkach niż na biedronkach, ale kto niby na biedronkach zna się bardziej niż Niesiołowski, bo chyba nie Ziobro, ani nie Graś, prawda? No i jeszcze jedna z mainstreamowych telewizji filmuje wypowiedź jednej kobiety, zwykłego człowieka, tę wypowiedź w dzienniku puszcza, a kobieta mówi, że biedronki w chałupie wytłukła, bo na dzieciach siadały i te dzieci gryzły czy coś, skutkiem czego dzieci na ciele miały wypryski. A już nie mainstreamowa telewizja tylko radio, co chyba jest liderem na rynku, filozofa pyta o biedronki, a filozof brodaty, jednak o biedronkach mówić nie chce, tylko stwierdza, że chorego, nieprzytomnego ojca pielęgnować kiedy on w szpitalu leży, to jak grób pobielany pielęgnować, ale czy temu filozofowi wierzyć należy, a jeśli tak, to niby dlaczego? Filozof brodę ma ale czy to wystarczy? Przecież Seneka, co filozofem był sławnym, aczkolwiek niektórzy powiadają, że eklektycznym, do przyjaciela swego, Lucyliusza, tak oto pisał: O dziecinne błazeństwa! Po toż z powagą ściągamy brwi? Po toż zapuszczamy brody? Czy to jest to, czego surowi i bladzi uczymy drugich? 

A! Kpiarz Seneka, z brody żartował, dla niego broda, ściąganie brwi i bladość lica nie świadczyły o tym, że właściciel brody i bladego lica, który brwi ściąga, od razu jest filozofem, a skoro broda, blade lico i ściągnięta brew nie jest żadnym kryterium w kwestii tego, kto jest filozofem, to co tym kryterium jest? No jakże to nam wiedzieć? Ko nam kryterium podpowie? A gazeta opiniotwórcza do filozofki poszła i dawaj pytać, czy jak jakiś człowiek wybiłby środkiem piorunująco skutecznym połowę światowej populacji biedronek, to czy byłby to człowiek etyczny, na co filozofka odparła, że wszystko zależy od kontekstu i  innej odpowiedzi już nie dała i znowu nie wiemy, jak wielce ważą słowa filozofki i czy w ogóle są to słowa filozofki, bo filozofka nawet brody nie miała, a lico jej było czerwone.

W tym miejscu przestaję pisać, bo mi się temat rozrasta, tekst coraz bardziej mi ucieka, a ja ani siły ani ochoty nie mam na to, żeby za tekstem gonić. Tyle jeszcze tylko powiem, że nic bym nie napisał, nawet o tej napaści biedronek na Polskę, ale Jarecki mi kazał napisać cokolwiek, no to napisałem, bo jak mogę pójść Jareckiemu na rękę, to czemu miałbym nie pójść, co nie?

poniedziałek, 17 października 2011

Nowy termin

Obejrzałem audycję Tomasz Lisa w TVP, w której to audycji gadali o tym, czy krzyż z sejmu usunąć. W programie wystąpili Magdalena Środa, Robert Biedroń, Robert Leszczyński, Stefan Niesiołowski, Tadeusz Cymański, John Abraham Godson oraz dominikanin Paweł Góżyński. Słuchałem, co mówią Środa, Biedroń oraz Leszczyński i zastanawiałem się, jak trzeba by było nazwać rządy tych i im podobnych ludzi, gdyby ci ludzie dorwali się do władzy. Pierwszy termin, który się narzuca, to pajdokracja, ale to chyba nie jest termin najlepszy, bo Środa, Biedroń i Leszczyński nie są już dziećmi. Znalazłem inny termin - neoteniokracja. Nie wiem, czy taki termin istniał do dziś, ale teraz już istnieje, bo go wymyśliłem, a wywiodłem go z terminu neotenia.

Oto jak wygląda aksolotl - chyba najpopularniejsze żyjątko neoteniczne:

fotka stąd

środa, 12 października 2011

Czy John Stuart Mill ma rację?

Temple Grandin, babka wymiatająca w naukach zajmujących się zachowaniami zwierząt, bohaterka filmu zatytułowanego Temple Grandin, autorka kilku książek, w tym książki zatytułowanej Zwierzęta czynią nas ludźmi wydanej przed chwilą przez wydawnictwo Media Rodzina, utrzymuje między innymi, po mojemu zgadzając się na przykład z Antonio Damasio, że zarówno u ludzi, jak i u zwierząt najważniejsze są emocje. Generalnie idzie o to, że nieważne, jak jest naprawdę, bo ważne jest jedynie to, jakie emocje odczuwają zwierzęta, w tym ludzie. Do emocji trzeba by dołożyć uczucia, a relacje między emocjami i uczuciami są takie, że (tu idę za Damasio) wszystkie emocje generują uczucia ale nie wszystkie uczucia wywodzą się z emocji; te uczucia, które nie mają źródła w emocjach Damasio nazywa uczuciami tła, co dla mojego tekstu, zupełnie amatorskiego w kontekście tego, o czym piszę, ma poślednie znaczenie.

Wracam do Grandin, która opierając się na klasyfikacji Jaaka Pankseppa, wyróżnia następujące cztery systemy najważniejszych emocji: SZUKANIE, WŚCIEKŁOŚĆ, STRACH, PANIKA (Panksepp zawsze pisze to wersalikami). Są jeszcze trzy mniej popularne systemy emocji, które nie muszą występować podczas całego życia zwierzęcia: POŻĄDANIE, OPIEKA, ZABAWA.

Grandin pisząc o tym, co należy robić, aby zapewnić zwierzętom jak najlepsze życie, stwierdza: Zasada jest prosta - jeśli to możliwe, nie wolno stymulować systemów WŚCIEKŁOŚCI, STRACHU czy PANIKI, a za to systemy SZUKANIA i ZABAWY.

Bardzo łatwa jest odpowiedzieć na pytanie o to, jakie to systemy były stymulowane podczas ostatniej kampanii wyborczej, ale to tylko taka sobie uwaga na marginesie :-))

Grandin pisze, że do dupy jest, kiedy zwierzęta nabywają stereotypii, a Grandin na stereotypiach się zna, bo raz, jest dobrym naukowcem, a dwa - jest wysokofunkcjonującą osobą z autyzmem i stereotypii miała w cholerę i trochę. Dawniej Grandin stała na stanowisku, że występowanie stereotypii świadczy o tym, iż zwierzęciu dzieje się jakaś krzywda, ale później pod wpływem badań zmieniła to stanowisko uznając, że sprawa nie jest taka prosta, albowiem czasami zwierzę, u którego występują stereotypie, mogło cierpieć w przeszłości, jednak to cierpienie już się skończyło, a poza tym życie tego zwierzęcia może być i tak lepsze niż życie innego zwierzęcia, u którego stereotypie nie występują i które żyje w tym samym środowisku co zwierzę ze stereotypiami.

Teraz będzie ciekawa historyjka. Grandin opisuje tygrysa, który urodził się w niewoli, ale żadnych stereotypii nie miał. Ludzie go wzięli do chałupy kiedy miał osiem tygodni. To byli farmerzy z Teksasu. Poza tygrysem trzymali dwa psy, które raz dwa zdominowały młodego kociaka. Kiedy tygrys miał półtora roku ludzie przenieśli go do klatki o wymiarach piętnaście na pięć metrów, z której to klatki zwierzę nie wychodzi, natomiast może sobie stamtąd obserwować krowy na łące i dzieciaki odwiedzające farmę. Tygrys jest w dobrej formie - nie łazi po klatce tam i z powrotem, jak wielkie koty w ZOO, nie wyrywa sobie futra, nie gryzie łap itd., jednym słowem nie ma żadnych stereotypii. Grandin przypuszcza, że tygrys ma się dobrze, a jego poziom kortyzolu, hormonu odpowiadającego za stres, jest w porządku.

Mamy zatem tygrysa, który, że tak powiem w skrócie, nie żyje naturalnym tygrysim życiem, a mimo to ma się dobrze. I co z tym zrobić? Jak to ocenić? Nie wiem. Wiem natomiast, że w badaniach profesora Czapińskiego zatytułowanych Diagnoza społeczna 2011 (poczytajcie sobie, o co biega, bo raport będzie chyba w grudniu dopiero) wyszło na jaw, że Polacy są fest zadowoleni ze swojego życia no i co im kto zrobi? Osobną kwestią jest to, kto za te badania płaci, ale to, znowu, tylko taka sobie uwaga na marginesie :-))

Pytanie jest takie: czy ci zadowoleni Polacy żyją, że tak powiem w skrócie, naturalnym człowieczym życiem? Czy w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie, jakim życiem żyją Polacy, skoro są zadowoleni?

John Stuart Mill w tekście Utylitaryzm stwierdził:

Lepiej być niezadowolonym człowiekiem niż zadowoloną świnią.

Nie mam zielonego pojęcia czy Mill ma rację. A nie mam pojęcia dlatego, że o ile wiem, jak to jest być niezadowolonym człowiekiem, to nie wiem jak to jest być zadowoloną świnią.

czwartek, 6 października 2011

No i co z tego, że wszystko zostało już powiedziane?

Ludzie czekają na pociąg, który nie wiadomo z którego peronu odjedzie. Pociąg spóźnia się ponad godzinę. Pani kolejarka ogłasza przez megafon, że pociąg zajedzie na peron drugi, więc ludzie gonią na peron drugi. Wsiadają do pociągu, niektórzy przez okna. W pociągu tłoczą się na korytarzu, ale jadą. Po dwóch godzinach jazdy przestają jechać, bo pociąg półtorej godziny stoi w polu. Po półtoragodzinnym postoju znowu jadą i albo tym pociągiem dojadą tam, gdzie chcieli dojechać, albo ich z pociągu kolejarze wyproszą mówiąc, że pociąg zmienia trasę, więc jak ktoś chce dojechać do miejsca, które nie leży na zmienionej trasie, to musi się przesiąść do innego pociągu, który będzie za 50 minut. W końcu ludzie dojeżdżają do celu, do dworca, który istnieje w postaci dziury w ziemi, wysiadają z pociągu, już przez drzwi, nie przez okna i jadą do chałupy cali wkurwieni, spoceni i brudni.

To wszystko dzieje się w dwudziestym pierwszym wieku, w Europie, a rybka polega na tym, że miejsce, w którym dzieje się to wszystko, jest w budowie. I ludzie biorą za dobrą monetę argument, że miejsce, w którym żyją, jest w budowie. Wieczorem, kiedy im już przejdzie wkurw związany z podróżą pociągiem, ludzie włączają telewizory i raz dwa znowu się wkurwiają kiedy tylko usłyszą, jak ktoś mówi, że to i tamto jest do dupy, a nie powinno być do dupy i mogłoby nie być do dupy. Wkurwiają się, kiedy usłyszą coś takiego, bo nie po to dają się przekonać jednym, że jest świetnie, żeby im drudzy mówili, że coś jest do dupy.

Jean Baudrillard wymyślił taką tezę, że zamiast żyć w rzeczywistości żyjemy w hiperrzeczywistości i rozpropagował pojęcie simulacrum. Łacińskie słowo simulacrum oznacza obraz, portret, widziadło senne, cień umarłego, obraz charakteru, charakter, a także zjawisko, marę, pozór, cień. Simulacrum w rozumieniu Baudrillarda to kopia zdjęta z oryginału, która to kopia postrzegana jest jako coś rzeczywistego, oryginalnego. Istotne jest też to, że ludzie chętniej niż oryginał akceptują tak właśnie rozumiane simulacrum.

Czytałem o kobiecie, która mieszkała w Nowym Jorku i 11 września 2001 z okien swojego mieszkania mogła patrzeć na te dwie wieże, które się zawaliły. Babka zrobiła jednak tak, że włączyła sobie telewizor i w telewizorze oglądała to wszystko, co działo się za jej oknami - nie dała rady zmierzyć się z prawdziwym światem, więc weszła do telewizora, schowała się do rzeczywistości symulakrycznej.

W jakiejś niedawno prowadzonej gadule Nicek napisał, że po Smoleńsku wielu ludzi nie chce pogodzić się z tym, że świat jest naprawdę. I ma rację Nicek, bo mnóstwo ludzi, rzecz jasna nie tylko w związku ze Smoleńskiem, nie chce albo nie może pogodzić się z faktem, że świat jest naprawdę. Napisałem kiedyś, trochę dla śmiechu, że wielu ludzi ubezpieczenie na życie rozumie w ten sposób, że jak ktoś się na życie ubezpieczy to nie umrze. Trochę to było napisane dla śmiechu, ale też trochę nie. A co myślicie, że mało to takich, którzy biorą na poważnie Gugałę, Olejnik czy Lisa?

Karl Valentin, taki bawarski komik, stwierdził był: Wszystko zostało już powiedziane, ale nie przez wszystkich.

Moim zdaniem, nawet jeśli przyjąć założenie, że to, co zostało powiedziane nie przez wszystkich, zostało  przez wszystkich usłyszane (a jest to bardzo wątpliwe założenie), to i tak sedno sprawy leży w tym, co stwierdził był Valentin.

wtorek, 4 października 2011

Pamflet na Jareckiego

Jarecki tekst napisał, jego zatytułował PO. Bieg głupków, po czym w salonie24 powiesił. Tekst Jareckiego, jak to tekst Jareckiego. Głupi tekst. No weźcie choćby to zdanie, które w tym miejscu jest, że gościu utrzymuje, iż jemu Witkacy nogę podłożył, ale oni gościa pytają (bo nie są w ciemię bici), jak niby ten Witkacy wygląda. No i gościu mówi: - Normalnie! Głowa, ręce, brzuch…tu i tam noga.

Jarecki myśli, że  to śmieszne zdanie, ale ono nie śmieszne, tylko głupie. Bo co tu i tam noga? Jakie tu i tam?

Jarecki pisze takie głupie teksty dlatego, że on mądrych tekstów pisać nie umie. Z kilku powodów nie umie, z których wyliczę najważniejsze dwa. Raz, że Jarecki nie ma talentu do pisania. Nie ma talentu i już. To już galopujący major ma do pisania większy talent, niż talent Jareckiego, a mówiąc precyzyjniej, to galopujący major w ogóle ma talent do pisania, a Jarecki talentu do pisania nie ma za grosz. Kiedyś kapitalną frazę znalazłem u galopującego majora, frazę świadczącą o tym, że autor tej frazy, ba - całego akapitu, ma wielki talent do pisania. Później okazało się, że to mój akapit, który galopujący major do swojego tekstu wkleił nie dając cyny, że to nie jego tekst, ale co tam - tak czy siak galopujący major jakiś tam talent do pisania ma, a Jarecki takiego talentu nie ma w ogóle.

Możecie powiedzieć, że ja nienawistnik jestem i umyślnie twierdzę, że Jarecki talentu do pisania nie ma, kiedy prawda jest taka, że Jarecki talent do pisania ma. Jasne, że możecie tak powiedzieć, ale gdybyście tak powiedzieli, to byłaby to błędna teza. Powiedzcie bowiem sami - a zadumał się ktoś kiedyś przy jakimś tekście Jareckiego? Wzruszył się? Dał się ponieść emocjom przez tekst wywołanym? Czy czytając tekst Jareckiego śmiał się kto kiedy od ucha do ucha? Albo czy ktoś, po przeczytaniu tekstu Jareckiego, do przyjaciela zadzwonił i najzwyczajniej w świecie powiedział: - Musisz przeczytać najnowszy tekst Jareckiego?

No właśnie, nigdy i nikt, a to dlatego, że Jarecki talentu pisarskiego nie ma.

Jest i drugi istotny powód, dla którego Jarecki nie umie dobrego tekstu napisać. Idzie o to, że w Jareckim nie ma żadnej głębi, żadnej refleksji, i, prawdopodobnie, żadnej autorefleksji. Nie ma też w Jareckim jakiegokolwiek stojącego na przyzwoitym poziomie rozumienia rzeczywistości. I tu ktoś może zapytać, czy jeśli ktoś nie ma za grosz talentu pisarskiego, ale za to jest u niego przyzwoita refleksja, przyzwoita autorefleksja, przyzwoite rozumienie świata itd., to ten ktoś może napisać niezły tekst. Odpowiadam - może. Może na przykład rzetelnie rymować. Sprawa z rymowaniem wygląda tak, że trzeba znać zasady i jeśli jest się człowiekiem racjonalnym, to da się radę pisać dobre rymy. Weźmy zasadę podstawową: - rym polega na tym, że w jednym wyrazie i drugim wyrazie, czyli w wyrazach, które mają się rymować, na końcu musi być ta sama litera. Jeden mój kumpel daje taki oto przykład najpiękniejszego rymu: Maria - Czaszka. Proste?

Jarecki nie jest człowiekiem racjonalnym i przykładów potwierdzających tę tezę jest mnóstwo. Oto wieki temu, kiedy Jarecki pierwszy raz zostawił komentarz pod moim tekstem w salonie24, to pisał tam o ojcu Bocheńskim per twardy rycerz Chrystusa. Jakim cudem o Jareckim można powiedzieć, że On jest racjonalny, kiedy Jarecki pisze, że Bocheński to twardy rycerz takiego nieistniejącego x, że x jest Chrystusem? Albo co chwila Jarecki o Polsce pisze i utrzymuje, że Polska jest ważna i że On, Jarecki, Polskę kocha. Patriotą jest Jarecki! To ci dopiero - dzisiaj być patriotą! To już Jarecki nic nie rozumie z mądrych wykładów profesora Sadurskiego? A znowu niektórych Jarecki od komuchów wyzywa, jakby nie wiedział, że nie ma już komuchów, tylko wrażliwi lewicowcy i socjaldemokraci.

Dobra, jedno jest pewne: Jarecki pisać nie umie, bo ani talentu do pisania nie ma, ani nie jest człowiekiem racjonalnym. Mimo tych okoliczności Jarecki uparcie pisze coraz to nowe teksty, je na blogu wiesza i w głowach ludziom mąci. W tej przykrej sytuacji chcę Wam powiedzieć jedno - musicie zrozumieć, że taki Jarecki to pewnie na wybory pójdzie. Wielu takich Jareckich pójdzie na wybory. A Wy? Czy Wy też pójdziecie na wybory żeby dać odpór wszystkim Jareckim?

środa, 28 września 2011

Dzisiaj wieczorem nie oglądajcie Ligi Mistrzów w nogę

RMF FM informuje w notce zatytułowanej Szokująca rozbieżność protokołów z sekcji zwłok Wassermanna:

Tylko od 7 do 10 procent rosyjskiego protokołu z sekcji zwłok Zbigniewa Wassermanna zgadza się z wstępnymi wynikami po ekshumacji i sekcji zrobionej przez polskich ekspertów - dowiedzieli się reporterzy śledczy RMF FM Marek Balawajder i Roman Osica.

Te szokujące dane oznaczają, że wiarygodność pozostałych dokumentów sekcyjnych przysłanych z Rosji jest mało rzetelna. Ekshumację ciała Zbigniewa Wassermanna przeprowadzono pod koniec sierpnia. Przez kilka dni ciało badali eksperci w Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu.

W protokołach, rosyjskim i polskim, zgadzają się jedynie podstawowe informacje, takie jak wzrost czy ogólne zewnętrzne obrażenia. Reszta, jak ustalili nasi reporterzy, różni się od tego, co ustalili polscy eksperci. Chodzi głownie o liczbę i miejsca złamań. Potwierdziły się podejrzenia, że niedokładnie lub wręcz wcale nie badano organów wewnętrznych
.

Moim zdaniem Ruscy mieli pecha. Myślę sobie bowiem, że jak te ruskie medyki mniej więcej wiedziały, co się stało z polskim samolotem, to pisząc te protokoły z sekcji mniej więcej nie od czapy, powinny ustrzelić wynik lepszy, niż 7-10% zgodności ze stanem faktycznym. Może być jednak tak, że ruskie medyki nie wiedziały, co się w Smoleńsku stało i strzelały na pałę.

W Necie już pojawiły się tysiące komentarzy mniej więcej w tym stylu, że nie ma znaczenia zgodność czy niezgodność ruskich protokołów ze stanem faktycznym, bo przecież wiadomo - to była fest katastrofa i kto by w takiej sytuacji liczbę złamań liczył. Ciotki Matyldy, które takie komentarze piszą, nie kumają, że sekcja zwłok jest po coś i że lepiej czegoś w protokole nie napisać, niż nakłamać. Ciotki Matyldy nie kumają również tego, że badanie wraku samolotu jest po coś. I tego nie kumają ciotki Matyldy, że badanie czarnych skrzynek i innych rejestratorów jest po coś. Wszystkie te badania mają pomóc znaleźć odpowiedź na pytanie, co się stało. Ciotki Matyldy rozumują natomiast tak: - Samolot walnął w brzozę, brzoza skrzydło samolotu urwała, więc samolot beczkę zrobił i się rozbił.

Skąd ciotki Matyldy wiedzą, że samolot w brzozę uderzył itd.? Ano z tego, co podał ruski MAK, polscy "eksperci", polscy "politycy" i polscy "dziennikarze".

***

Alfred North Whitehead, ten sam, który z Bertrandem Russellem napisał Principia Mathematica, stwierdził, że religia to jest to, co człowiek robi ze swoją samotnością. To bardzo ładne powiedzenie, aczkolwiek pozostawia szerokie pole do interpretacji. Nie mówię, że to źle, iż pozostawia szerokie pole do interpretacji, mówię tylko, że pozostawia. A znowu ojciec Bocheński na pytanie o to, po co jest religia, odparł, że nie da się odpowiedzieć inaczej, niż tak, że religia nie jest po coś. Religia jest sama dla siebie. Ja się z tym powiedzeniem zgadzam. A ludzie wierzą w Boga z rozmaitych powodów. Jedni pociechy chcą, inni miłości chcą, jeszcze inni mają wiarę, która jest fundamentem ich poglądu na świat. Ta wiara, jeśli człowiek ją ma, nie podlega dyskusji - jak się wierzy, to się wierzy i na tej wierze buduje się światopogląd.

***

Wróćmy do ciotek Matyld, którym nie przeszkadza, że ruski protokół z sekcji zwłok ze stanem faktycznym zgadza się w 7-10%, którym nie przeszkadza, że wrak nie zbadany, że czarne skrzynki nie zbadane itd. Co jest podstawą tego, że ciotki Matyldy nie potrzebują dowodów i jakichkolwiek rzetelnych badań do tego, aby twardo bronić ruskiej tezy? Otóż tą podstawą jest wiara. OK, wiara, ale w co? Po mojemu są dwie możliwości - albo chodzi o wiarę w to, co Ruscy do wierzenia podają, albo idzie o wiarę w to, co do wierzenia podają tuskowi. Czy głupsi są ci, którzy wierzą Ruskim, czy może ci, którzy wierzą tuskowym, to nie wiem i mało mnie to obchodzi. Oczywiście jest jeszcze grupa zupełnych idiotów, którzy wierzą w to, co im do wierzenia podadzą telewizory, nie rozumiejąc przy tym, że telewizory nie istnieją sobie ot tak, z dupy.

***

Nie oglądajcie Ligi Mistrzów w nogę dzisiaj wieczorem. Obejrzycie sobie powtórki. Dzisiaj wieczorem oglądajcie audycje w telewizji reżimowej, w Polsacie i w TVN. Zobaczcie, jak profesjonalni dziennikarze tych stacji rozniosą na strzępy przedstawicieli PO. A jutro rano wstańcie wcześnie i posłuchajcie informacji w radiu o tym, że Tusk i jego rząd podali się do dymisji.

wtorek, 27 września 2011

Buki swoje wiedzą

Jest takie powiedzenie: put your money where your mouth is. Dobre to jest powiedzenie, bo wiecie - każdy może pierdolić co tam chce, niezależnie od tego, czy sobie pierdoli jako czyjś szwagier przy gorzałce, czy jako dziennikarz w telewizji, czy obojętnie jako kto i obojętnie przy jakiej okazji. Niektóre pierdolenia dają się zweryfikować, np. ja mógłbym obwieścić urbi et orbi, że w szachy stłukę każdego, tylko, że jak usiądę przy desce naprzeciwko jakiegoś solidnego mistrza krajowego, nie mówiąc o mistrzu międzynarodowym czy arcymistrzu, to raz dwa okaże się, że to moje pierdolenie gówno warte.

W sporcie łatwo jest zweryfikować każde pierdolenie, ale w innych dziedzinach już trudniej. No bo patrzcie, parę dni temu pokazało się, że może i tak być, że te całe neutrina, chociaż, o ile istnieją, są strasznie malutkie, mogą pędzić szybciej niż światło. Co by było, gdyby się okazało, że neutrina są prędsze od światła? No byłyby fest jaja i kupa śmiechu. Kto miesiąc temu postawiłby u buków choćby grosz na to, że jakieś cząstki mogą być szybsze niż światło? Ja bym postawił, Nicek też, zdaje się, że także waldemar.m by postawił, ale ilu jeszcze?

A buki przyjmują zakłady o wynik październikowych wyborów. Dzisiejsze notowania w STS-ie z godziny 9.20 są takie:
Kliknijcie w obrazek, to on się powiększy

Tym, którzy nie kumają, co te liczby oznaczają, już tłumaczę. 1,22 na PO oznacza, że jak się postawi na tuskowych zyla, to jak tuskowe wygrają dostanie się zyla i 22 grosze. Jak się postawi na pisiorów zyla, a pisiory wygrają, to się zgarnie 3 zyle i 20 groszy itd.

Moim zdaniem różnica między PO i PiS-em zmniejszy się, zatem jeśli ktoś chce zarobić na PiS-ie niech obstawia teraz, a kto chce zgarnąć kasę ze zwycięstwa PO, niech obstawia przed samymi wyborami. Rzecz jasna mogę się mylić w swoich prognozach, co szczerze stwierdzam, bo nie chcę później mieć komentarzy w stylu: - Ej, wyrus, oddaj siedem zyli dwadzieścia groszy, które straciłem idąc za twoją radą! :-)))

A znowu Władymir Putin sensacyjnie zapowiedział, że prezydentem chce być. Pytanie jest takie: czy buki będą przyjmować zakłady na zwycięstwo Putina? Mówiąc inaczej - czy buki będą skłonne dać choćby grosz temu, kto na Putina postawi sto zyli?

Drugie pytanie jest takie: dlaczego buki nie zrobią zakładów na zwycięstwo Putina? :-)))