Oto lista nieszczęść, które miały/mają wykończyć ludzkość:
- choroba szalonych krów
- globalne ocieplenie
- ptasia grypa
- światowy terroryzm
- Bronisław Wildstein
- kapitalizm
- dzika lustracja
- przeludnienie
- fundamentalizm religijny
- kaczystowski reżim
- kryzys rynków finansowych
- IPN
- wieprzowa grypa
statsy
czwartek, 30 kwietnia 2009
Wietnamczycy i państwo polskie
Właśnie obejrzałem program Warto rozmawiać. Tutaj jest link do tej audycji. Dzisiaj gadali o Wietnamczykach, którzy przyjeżdżają do Polski, oczywiście przyjeżdżają "nielegalnie". O tym, jak jest w Wietnamie, można sobie poczytać w necie czy w książkach. Natomiast program był o tym, co państwo polskie robi z Wietnamczykami. Otóż państwo polskie Wietnamczyków wsadza do więzienia. Oczywiście nie wszystkich. I wiecie co jeszcze państwo polskie robi w kwestii Wietnamczyków? Otóż państwo polskie zaprasza do Polski wietnamskich ubeków po to, żeby mogli u nas przesłuchiwać ludzi, którzy uciekli z Wietnamu. Poważnie. Tak robi państwo polskie. To zapraszanie wietnamskich ubeków nie podobało się europosłowi Sonikowi - powiedział o tym w programie. Obejrzyjcie tę audycję. Posłuchajcie, co tam powiedzieli. Wypowiadała się też pani z urzędu do spraw cudzoziemców - miała fajne nogi.
środa, 29 kwietnia 2009
Cud
W tym roku znowu media doniosły, że w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie zdarzył się cud. Cud, jak co roku, wydarzył się w prawosławną Wielką Sobotę. Wikipedia o tym cudzie pisze tak:
Cud odbywa się co roku w Wielką Sobotę - w dniu obchodzonym przez Kościół Prawosławny, do którego należą wyznawcy obrządków syryjskiego, armeńskiego, rosyjskiego, greckiego, a także koptyjskiego. (...) Wokół Grobu Jezusa wzniesiono małą kaplicę z dwoma pomieszczeniami, jednym - w którym znajduje się kamień i do którego może wejść najwyżej 5 osób. Kaplica ta znajduje się w centrum cudownych wydarzeń. Uczestnictwo w obrzędach tego dnia w pełni uzasadnia użycie terminu "wydarzenie", gdyż w żadnym innym dniu w roku kościół ten nie jest tak oblężony jak w prawosławną Wielką Sobotę. Aby dostać się tego dnia do środka Kaplicy trzeba liczyć się z nawet sześciogodzinnym oczekiwaniem w kolejce. Pielgrzymi przybywają z całego świata, większość z Grecji, ale w ostatnich latach wzrosła ilość przyjeżdżających z Rosji i krajów byłego bloku wschodniego. Aby być jak najbliżej Grobu pielgrzymi koczują wokół, już od popołudnia Wielkiego Piątku oczekując na cud Wielkiej Soboty. Cud ma miejsce o godzinie 14:00, ale już od południa w Bazylice wrze. Od około 11.00 do 13.00 arabscy chrześcijanie głośno śpiewają tradycyjne pieśni. (...)
O godzinie 13.00 przez zgromadzony tłum ludzi przeciska się delegacja lokalnych władz. Nawet jeśli przedstawiciele władz nie są chrześcijanami, zawsze uczestniczą w ceremonii. W czasie tureckiej okupacji Palestyny, byli to tureccy muzułmanie, dzisiaj są to Izraelici. Od wieków obecność przedstawicieli władzy jest nieodłączną częścią ceremonii. Mają oni określoną funkcję: reprezentują Rzymian z czasów Jezusa. Ewangelia mówi o Rzymianach, którzy przybyli do Grobu Jezusa i opieczętowali go tak, aby uczniowie Jezusa nie mogli wykraść Jego Ciała i rozgłaszać, że zmartwychwstał. W ten sam sposób władze izraelskie przychodzą i pieczętują Grób woskiem. Jednak zanim to zrobią, zgodnie ze zwyczajem wchodzą do środka i sprawdzają, czy nie ma tam jakichkolwiek ukrytych źródeł ognia, które mogłyby "wywołać cud", a tym samym skłonić niedowiarków do podejrzeń o oszustwo. Tak jak niegdyś Rzymianie mieli zaświadczyć, że nie było żadnej manipulacji po śmierci Jezusa, podobnie i w 1998 roku lokalne władze izraelskie miały zaświadczyć, że nie będzie żadnego oszustwa.
Kiedy Grób jest już sprawdzony i opieczętowany wszyscy intonują pieśń Kyrie Eleison. Ok. 13.45 przybywa Patriarcha. Podążając za dużą procesją obchodzi Grób trzy razy, po czym zdejmuje szaty liturgiczne zostając tylko w białej albie. Czyni to na znak pokory przed wielką Mocą Boga, której będzie głównym świadkiem. Wszystkie lampy oliwne pozostają wygaszone od poprzedniego wieczora, a wszystkie źródła sztucznego światła gaszone są teraz, tak że prawie cała Bazylika pogrąża się w ciemności. Mając ze sobą dwie duże świece Patriarcha wchodzi do Kaplicy, najpierw do małego pomieszczenia przed Grobem, a potem już do samego Grobu. Nie można obserwować wydarzeń dziejących się w środku Grobu, tylko kapłani wiedzą co się tam odbywa.
Oto zapis rozmowy z grekoprawosławnym Partiarchą Jerozolimy Diodorusem:
- Wasza Błogosławioność, co dzieje się po wejściu do Kaplicy?
- Wchodzę do Grobu, pobożnie i z bojaźnią klękam przed miejscem, gdzie Chrystus został złożony po śmierci i gdzie później zmartwychwstał. Modlitwa w tym wyjątkowym miejscu to dla mnie zawsze święta chwila. To właśnie w tym miejscu Pan powstał zmartwych w wielkiej chwale i stąd rozeszło się Jego Światło na cały świat. (...) Znajdując drogę w ciemności wchodzę do Kaplicy i klękam na kolana. Modlę się słowami, które były nam przekazywane przez wieki. Czekam. Czasami czekam kilka minut, ale najczęściej cud pojawia się zaraz po modlitwie. Z wnętrza kamienia, na którym spoczywał Jezus wylewa się światło, które zazwyczaj ma niebieskawy odcień, ale może także przybierać wiele różnych barw, lecz ludzkimi słowami nie można tego opisać. Światło wypływa z kamienia, tak jak mgła unosi się znad jeziora. Wygląda to tak, jakby kamień pokryty był wilgotną chmurą, ale to jest światło. Każdego roku to światło zachowuje się inaczej. Czasami tylko okrywa kamień, a czasami rozjaśnia cały Grób, tak że ludzie, stojący na zewnątrz widzą go wypełniony światłem. Światło nie płonie. Nigdy podczas tych 16 lat piastowania stanowiska Patriarchy i otrzymywania Świętego Ognia, nie przypaliło mi brody. Światło ma inną konsystencję niż zwykły ogień, który płonie w lampkach oliwnych. Po pewnym czasie światło unosi się i tworzy kolumnę, w której Ogień przybiera inną formę, taką, że mogę zapalić od niego moje świece. Po zapaleniu świec wychodzę z Kaplicy i przekazuję ogień najpierw Patriarsze Armeńskiemu, a potem Koptyjskiemu. Następnie przekazuję ogień wszystkim zgromadzonym.
Sytuacja jest dość niezwykła - w końcu z góry wiadomo, że o określonej porze zdarzy się cud, wiadomo, jak ten cud będzie wyglądał i cud się zdarza. Nie jestem pewien, czy to przypadkiem nie jest jedyny cud, o którym wiadomo, że się zdarzy i kiedy. Jak wybrnąć z tej niezwykłej sytuacji? Myślę, że sprawa nie jest trudna - wystarczy cud zweryfikować albo sfalsyfikować. Od Charlesa Peirce'a wiemy, że zdarzenia trzeba weryfikować empirycznie, a już najbardziej wiemy od Karla Poppera. W jaki sposób można sfalsyfikować albo potwierdzić cud Świętego Ognia? Bardzo prosto - trzeba w prawosławną Wielką Sobotę o odpowiedniej porze wejść do kaplicy w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie i trzeba zmówić odpowiednią modlitwę. No i trzeba być grekoprawosławnym Partiarchą Jerozolimy.
Cud odbywa się co roku w Wielką Sobotę - w dniu obchodzonym przez Kościół Prawosławny, do którego należą wyznawcy obrządków syryjskiego, armeńskiego, rosyjskiego, greckiego, a także koptyjskiego. (...) Wokół Grobu Jezusa wzniesiono małą kaplicę z dwoma pomieszczeniami, jednym - w którym znajduje się kamień i do którego może wejść najwyżej 5 osób. Kaplica ta znajduje się w centrum cudownych wydarzeń. Uczestnictwo w obrzędach tego dnia w pełni uzasadnia użycie terminu "wydarzenie", gdyż w żadnym innym dniu w roku kościół ten nie jest tak oblężony jak w prawosławną Wielką Sobotę. Aby dostać się tego dnia do środka Kaplicy trzeba liczyć się z nawet sześciogodzinnym oczekiwaniem w kolejce. Pielgrzymi przybywają z całego świata, większość z Grecji, ale w ostatnich latach wzrosła ilość przyjeżdżających z Rosji i krajów byłego bloku wschodniego. Aby być jak najbliżej Grobu pielgrzymi koczują wokół, już od popołudnia Wielkiego Piątku oczekując na cud Wielkiej Soboty. Cud ma miejsce o godzinie 14:00, ale już od południa w Bazylice wrze. Od około 11.00 do 13.00 arabscy chrześcijanie głośno śpiewają tradycyjne pieśni. (...)
O godzinie 13.00 przez zgromadzony tłum ludzi przeciska się delegacja lokalnych władz. Nawet jeśli przedstawiciele władz nie są chrześcijanami, zawsze uczestniczą w ceremonii. W czasie tureckiej okupacji Palestyny, byli to tureccy muzułmanie, dzisiaj są to Izraelici. Od wieków obecność przedstawicieli władzy jest nieodłączną częścią ceremonii. Mają oni określoną funkcję: reprezentują Rzymian z czasów Jezusa. Ewangelia mówi o Rzymianach, którzy przybyli do Grobu Jezusa i opieczętowali go tak, aby uczniowie Jezusa nie mogli wykraść Jego Ciała i rozgłaszać, że zmartwychwstał. W ten sam sposób władze izraelskie przychodzą i pieczętują Grób woskiem. Jednak zanim to zrobią, zgodnie ze zwyczajem wchodzą do środka i sprawdzają, czy nie ma tam jakichkolwiek ukrytych źródeł ognia, które mogłyby "wywołać cud", a tym samym skłonić niedowiarków do podejrzeń o oszustwo. Tak jak niegdyś Rzymianie mieli zaświadczyć, że nie było żadnej manipulacji po śmierci Jezusa, podobnie i w 1998 roku lokalne władze izraelskie miały zaświadczyć, że nie będzie żadnego oszustwa.
Kiedy Grób jest już sprawdzony i opieczętowany wszyscy intonują pieśń Kyrie Eleison. Ok. 13.45 przybywa Patriarcha. Podążając za dużą procesją obchodzi Grób trzy razy, po czym zdejmuje szaty liturgiczne zostając tylko w białej albie. Czyni to na znak pokory przed wielką Mocą Boga, której będzie głównym świadkiem. Wszystkie lampy oliwne pozostają wygaszone od poprzedniego wieczora, a wszystkie źródła sztucznego światła gaszone są teraz, tak że prawie cała Bazylika pogrąża się w ciemności. Mając ze sobą dwie duże świece Patriarcha wchodzi do Kaplicy, najpierw do małego pomieszczenia przed Grobem, a potem już do samego Grobu. Nie można obserwować wydarzeń dziejących się w środku Grobu, tylko kapłani wiedzą co się tam odbywa.
Oto zapis rozmowy z grekoprawosławnym Partiarchą Jerozolimy Diodorusem:
- Wasza Błogosławioność, co dzieje się po wejściu do Kaplicy?
- Wchodzę do Grobu, pobożnie i z bojaźnią klękam przed miejscem, gdzie Chrystus został złożony po śmierci i gdzie później zmartwychwstał. Modlitwa w tym wyjątkowym miejscu to dla mnie zawsze święta chwila. To właśnie w tym miejscu Pan powstał zmartwych w wielkiej chwale i stąd rozeszło się Jego Światło na cały świat. (...) Znajdując drogę w ciemności wchodzę do Kaplicy i klękam na kolana. Modlę się słowami, które były nam przekazywane przez wieki. Czekam. Czasami czekam kilka minut, ale najczęściej cud pojawia się zaraz po modlitwie. Z wnętrza kamienia, na którym spoczywał Jezus wylewa się światło, które zazwyczaj ma niebieskawy odcień, ale może także przybierać wiele różnych barw, lecz ludzkimi słowami nie można tego opisać. Światło wypływa z kamienia, tak jak mgła unosi się znad jeziora. Wygląda to tak, jakby kamień pokryty był wilgotną chmurą, ale to jest światło. Każdego roku to światło zachowuje się inaczej. Czasami tylko okrywa kamień, a czasami rozjaśnia cały Grób, tak że ludzie, stojący na zewnątrz widzą go wypełniony światłem. Światło nie płonie. Nigdy podczas tych 16 lat piastowania stanowiska Patriarchy i otrzymywania Świętego Ognia, nie przypaliło mi brody. Światło ma inną konsystencję niż zwykły ogień, który płonie w lampkach oliwnych. Po pewnym czasie światło unosi się i tworzy kolumnę, w której Ogień przybiera inną formę, taką, że mogę zapalić od niego moje świece. Po zapaleniu świec wychodzę z Kaplicy i przekazuję ogień najpierw Patriarsze Armeńskiemu, a potem Koptyjskiemu. Następnie przekazuję ogień wszystkim zgromadzonym.
Sytuacja jest dość niezwykła - w końcu z góry wiadomo, że o określonej porze zdarzy się cud, wiadomo, jak ten cud będzie wyglądał i cud się zdarza. Nie jestem pewien, czy to przypadkiem nie jest jedyny cud, o którym wiadomo, że się zdarzy i kiedy. Jak wybrnąć z tej niezwykłej sytuacji? Myślę, że sprawa nie jest trudna - wystarczy cud zweryfikować albo sfalsyfikować. Od Charlesa Peirce'a wiemy, że zdarzenia trzeba weryfikować empirycznie, a już najbardziej wiemy od Karla Poppera. W jaki sposób można sfalsyfikować albo potwierdzić cud Świętego Ognia? Bardzo prosto - trzeba w prawosławną Wielką Sobotę o odpowiedniej porze wejść do kaplicy w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie i trzeba zmówić odpowiednią modlitwę. No i trzeba być grekoprawosławnym Partiarchą Jerozolimy.
wtorek, 28 kwietnia 2009
W trosce o dobro ludu
fotka stąd
Kurwa, lekko nie jest, ale przecież każdemu lekko nie jest, co nie? Ważne jest, żeby być w jakiejś dużej i ważnej frakcji czy w partii w całej tej Europie, no bo jak się jest w małej i nieważnej frakcji albo partii, to się ma gorzej. Może dobrze byłoby, żeby taką jedną dużą partią pół kadencji rządził jakiś komuch, a drugie pół kadencji jakiś chadek - może Buzek, co? Olejniczak mówi, żeby Buzek. Czy Angela ma w ogóle jakieś zdanie w tej sprawie - chce kogoś gdzieś wepchać czy nie? A Blair? Co z Blairem? Czy on też czegoś chce, bo w telewizji o nim dzisiaj mówili? A do tego wszystkiego jest Silvio. Z Silviem nigdy nic nie wiadomo - zawsze trzeba liczyć się z tym, że kogoś od hitlerowców wyzwie albo nie dopilnuje spraw i pozwoli, żeby światło dzienne ujrzał jakiś wałek, co go Silvio zrobił. A, no i dobrze by było, gdyby tak ten Klaus umarł. Wreszcie jakoś trzeba załatwić sprawę z durnymi Ajriszami. Czy wieprzowa grypa może w tym pomóc? Mają ci Ajrisze pełno świń? Jakby mieli, to może trzeba ich nastraszyć, że będą musieli wybić te świnie - zobaczy się jeszcze. A u nas co? U nas OK. Filmiki w sądach można ścigać - to dobra wiadomość. Ludzie na wybory nie chcą iść - to ani dobra, ani zła wiadomość. Bo co się niby stanie jak mało publiczności do wyborów pójdzie? Walić publiczność. Teraz trzeba jakoś Fotygę uziemić, a to się wiąże z zerwaniem tego dilu z Kaczką - diabli nadali robienie dilów z Kaczkami. Chuj, aby do siódmego czerwca, a później zobaczy się, co będzie.
poniedziałek, 27 kwietnia 2009
Co mówią wielcy filozofowie
Schopenhauer stwierdził był, że Hegel to płatny agent rządu pruskiego, a Popper uważał, że Hegel rządowi pruskiemu wchodził w dupę, bo pruski rząd Hegla zatrudniał (Popper sformułował to nieco inaczej). Jak ktoś Hegla nie chce czytać, to może nie czytać i jechać na opinii Schopenhauera, który uważał, iż Hegel z rozmysłem pisze mętnie, bo nie ma niczego ważnego do powiedzenia, a wiadomo, że jak się nie ma niczego ważnego do powiedzenia, to najlepiej pisać mętnie - zawsze będzie można napaść na krytyków i nazwać ich głupkami, którzy niczego nie rozumieją. Jeżeli jednak ktoś Hegla chce czytać, to zwyczajnie - może czytać.
Ojciec Bocheński pisze, że Hegel uważa jednostki za nieważne w porównaniu z Państwem, które ucieleśnia Bóstwo, można by niemal powiedzieć, że jest Bóstwem w obecnej fazie. Państwo zawiera w sobie "substancjalny Rozum", a ten umiejscowiony jest w biurokracji, dokładniej, w biurokracji pruskiej, która jest szczytem rozwoju ducha, tj. Boga.
Na punkcie biurokracji pruskiej, czy mówiąc ogólniej - na punkcie rządu pruskiego, bzika miał nie tylko Hegel. Oto w rozprawie Democracy and Government opublikowanej w roku 1835 przez London Reviev (podaję namiary, bo gazety chyba nie odnotowały tego dzieła), John Stuart Mill troszczy się o to, żeby nie było tak, iż kwestie istotne były rozstrzygane przez odwołanie się - bezpośrednie lub pośrednie - do opinii lub woli niedouczonych mas czy to dżentelmenów, czy plebsu, albowiem tak naprawdę chodzi nam przecież o opinie nielicznych ludzi specjalnie wykształconych do tych zadań. A kto, według Milla, w największym stopniu posiada tę pożądaną cechę - umiejętność rozstrzygania tychże istotnych kwestii? Otóż według Milla, ze wszystkich rządów, dawnych i współczesnych, tę znakomitą cechę w najwyższym stopniu posiada rząd Prus - najskuteczniej i najbardziej umiejętnie zorganizowana arystokracja najlepiej wykształconych ludzi w królestwie.
Ukoronowaniem wielkiej myśli filozoficznej traktującej o zagadnieniu nas interesującym, jest wypowiedź Magdaleny Środy, zaczerpnięta z wywiadu przeprowadzonego przez Igora Janke; wypowiedź, która zszokowała szlachetnych, acz mało lotnych admiratorów demokracji: W sprawach istotnych dla demokracji dotyczących jej fundamentów nie każdy ma równy głos.
Ojciec Bocheński pisze, że Hegel uważa jednostki za nieważne w porównaniu z Państwem, które ucieleśnia Bóstwo, można by niemal powiedzieć, że jest Bóstwem w obecnej fazie. Państwo zawiera w sobie "substancjalny Rozum", a ten umiejscowiony jest w biurokracji, dokładniej, w biurokracji pruskiej, która jest szczytem rozwoju ducha, tj. Boga.
Na punkcie biurokracji pruskiej, czy mówiąc ogólniej - na punkcie rządu pruskiego, bzika miał nie tylko Hegel. Oto w rozprawie Democracy and Government opublikowanej w roku 1835 przez London Reviev (podaję namiary, bo gazety chyba nie odnotowały tego dzieła), John Stuart Mill troszczy się o to, żeby nie było tak, iż kwestie istotne były rozstrzygane przez odwołanie się - bezpośrednie lub pośrednie - do opinii lub woli niedouczonych mas czy to dżentelmenów, czy plebsu, albowiem tak naprawdę chodzi nam przecież o opinie nielicznych ludzi specjalnie wykształconych do tych zadań. A kto, według Milla, w największym stopniu posiada tę pożądaną cechę - umiejętność rozstrzygania tychże istotnych kwestii? Otóż według Milla, ze wszystkich rządów, dawnych i współczesnych, tę znakomitą cechę w najwyższym stopniu posiada rząd Prus - najskuteczniej i najbardziej umiejętnie zorganizowana arystokracja najlepiej wykształconych ludzi w królestwie.
Ukoronowaniem wielkiej myśli filozoficznej traktującej o zagadnieniu nas interesującym, jest wypowiedź Magdaleny Środy, zaczerpnięta z wywiadu przeprowadzonego przez Igora Janke; wypowiedź, która zszokowała szlachetnych, acz mało lotnych admiratorów demokracji: W sprawach istotnych dla demokracji dotyczących jej fundamentów nie każdy ma równy głos.
czwartek, 23 kwietnia 2009
Wielka cisza
La Grande Chartreuse (fotka stąd)
Obejrzałem film Wielka cisza (Die Große Stille) Philipa Gröninga. Film trwa 2 godziny i 41 minut. Nie ma tam żadnego gadania, żadnych komentarzy, z wyjątkiem wypowiedzi starego, niewidomego mnicha, którą autor dał na koniec. O samym filmie nie chcę teraz pisać, może tylko zacynię, że pomyślałem sobie, iż w pewnym sensie takie klasztory, jak ten pokazany w filmie, są największymi oazami wolności. Właśnie wolności. Być może kiedyś napiszę o tym osobno.
Film został nakręcony w La Grande Chartreuse (Wielkiej Kartuzji) pod Grenoble. Założycielem klasztoru, cudownie położonego w Alpach, był św. Bruno, który z sześcioma kumplami założył małą osadę mnichów w roku 1084. Kartuzi mają bardzo bardzo surową regułę - ślubują milczenie (aczkolwiek czasami rozmawiają ze sobą, np. w niedzielę podczas czterdziestopięciominutowych spotkań rozmawiają w grupie, a raz na tydzień mają czterogodzinny spacer i wtedy mogą pogadać w parach - co dwadzieścia minut z innym gościem), są wegetarianami, wstają w nocy na dwuipółgodzinną mszę itd. Jednocześnie produkują (i nieźle na tym zarabiają, w związku z czym przekazują kasę na cele charytatywne, bo kiedy już zapewnią sobie utrzymanie, nie wolno im gromadzić niczego na zapas) sławny likier Chartreuse, którego receptura pochodzi z 1605 roku i którego skład zna trzech ludzi na świecie. Gröning poprosił o pozwolenie nakręcenia filmu w klasztorze, kiedy miał dwadzieścia cztery lata, ale mnisi mu powiedzieli, że właśnie przyjęli do klasztoru nowych chłopaków, więc o filmie będzie można pogadać za jakieś trzynaście lat, co Gröning odebrał jako odmowę, bo niby jak inaczej takie dictum mógł odebrać dwudziestoczteroletni chłopak?
No i po czternastu latach Gröning siedzi sobie w Berlinie i czeka na to, czy w Cannes dadzą mu nagrodę za L'Amour, L'Argent, L'Amour, a tu dzwoni telefon i jakiś facet powiada po francusku, że ojciec przeor pyta, czy Gröning ciągle chce ten film robić. Gröning na to, że nie wie, bo już tyle czasu minęło i że musi pomyśleć. Na to mnich, że OK, niech myśli. Wtedy Gröning mówi, że mnich miał cholerne szczęście, że akurat dzisiaj zastał reżysera w tym miejscu, na co mnich odpowiada: - Może pan to uważa za szczęście, ale my dzwoniliśmy tu codziennie od sześciu tygodni. Nazwałbym to raczej cierpliwością.
Później, po nakręceniu filmu, Gröning przytoczy taką anegdotę, że czasami zabawne są rozmowy, które mnisi prowadzą podczas tych czterogodzinnych spacerów; np. jeden gościu mówi, że problemem jakiejś tam filozofii jest to, że przecenia ona Arystotelesa, na co drugi stwierdza: - Och, ten problem pojawił się bardzo niedawno, chyba dopiero w trzynastym wieku.
Gröning mieszkał w La Grande Chartreuse parę miesięcy - w celi, nie chciał mieszkać w domu gościnnym. I kręcił. Nie wolno mu było dać w filmie żadnych komentarzy, ani muzyki (poza śpiewem mnichów), nie mógł też używać dodatkowego światła. Raz zjechał do Grenoble, bo mu się chciało zjeść stek; czasami wychodził zajarać szlugę, no i pił kawę. Poza tym żył jak mnich - modlił się z mnichami, przestrzegał milczenia. Później, pytany o to, dlaczego mnisi pozwolili mu nakręcić film, powie:
- W klasztorze są mnisi, którzy wiedzą, że mogli zostać gwiazdami rocka, ale wybrali inną drogę. Klasztor swym istnieniem ma przypominać, że taki wybór zawsze jest i że to wzbogaca rozumienie tego, kim jest człowiek.
Klasztor jest jak latarnia morska, jeśli ktoś ma powołanie, żeby zostać mnichem, powinien ku niej wędrować, ale jeśli nie ma tego powołania, to latarnia morska i tak istnieje. Mówi ludziom: "Tu jest jedna współrzędnych tego, kim możesz być jako człowiek". I samo to człowieka zmienia.
------------------------------------------------
*Wszystkie wiadomości o historii filmu, a także wszystkie cytaty, wziąłem z rozmowy zatytułowanej Cisza w kinie, którą to rozmowę z Philipem Gröningiem przeprowadziła Katarzyna Bielas. Rozmowa zamieszczona jest w książce Bielas pt. Dzianina z mięsa, wydanej przez Wydawnictwo Czarne w roku 2009.
Film został nakręcony w La Grande Chartreuse (Wielkiej Kartuzji) pod Grenoble. Założycielem klasztoru, cudownie położonego w Alpach, był św. Bruno, który z sześcioma kumplami założył małą osadę mnichów w roku 1084. Kartuzi mają bardzo bardzo surową regułę - ślubują milczenie (aczkolwiek czasami rozmawiają ze sobą, np. w niedzielę podczas czterdziestopięciominutowych spotkań rozmawiają w grupie, a raz na tydzień mają czterogodzinny spacer i wtedy mogą pogadać w parach - co dwadzieścia minut z innym gościem), są wegetarianami, wstają w nocy na dwuipółgodzinną mszę itd. Jednocześnie produkują (i nieźle na tym zarabiają, w związku z czym przekazują kasę na cele charytatywne, bo kiedy już zapewnią sobie utrzymanie, nie wolno im gromadzić niczego na zapas) sławny likier Chartreuse, którego receptura pochodzi z 1605 roku i którego skład zna trzech ludzi na świecie. Gröning poprosił o pozwolenie nakręcenia filmu w klasztorze, kiedy miał dwadzieścia cztery lata, ale mnisi mu powiedzieli, że właśnie przyjęli do klasztoru nowych chłopaków, więc o filmie będzie można pogadać za jakieś trzynaście lat, co Gröning odebrał jako odmowę, bo niby jak inaczej takie dictum mógł odebrać dwudziestoczteroletni chłopak?
No i po czternastu latach Gröning siedzi sobie w Berlinie i czeka na to, czy w Cannes dadzą mu nagrodę za L'Amour, L'Argent, L'Amour, a tu dzwoni telefon i jakiś facet powiada po francusku, że ojciec przeor pyta, czy Gröning ciągle chce ten film robić. Gröning na to, że nie wie, bo już tyle czasu minęło i że musi pomyśleć. Na to mnich, że OK, niech myśli. Wtedy Gröning mówi, że mnich miał cholerne szczęście, że akurat dzisiaj zastał reżysera w tym miejscu, na co mnich odpowiada: - Może pan to uważa za szczęście, ale my dzwoniliśmy tu codziennie od sześciu tygodni. Nazwałbym to raczej cierpliwością.
Później, po nakręceniu filmu, Gröning przytoczy taką anegdotę, że czasami zabawne są rozmowy, które mnisi prowadzą podczas tych czterogodzinnych spacerów; np. jeden gościu mówi, że problemem jakiejś tam filozofii jest to, że przecenia ona Arystotelesa, na co drugi stwierdza: - Och, ten problem pojawił się bardzo niedawno, chyba dopiero w trzynastym wieku.
Gröning mieszkał w La Grande Chartreuse parę miesięcy - w celi, nie chciał mieszkać w domu gościnnym. I kręcił. Nie wolno mu było dać w filmie żadnych komentarzy, ani muzyki (poza śpiewem mnichów), nie mógł też używać dodatkowego światła. Raz zjechał do Grenoble, bo mu się chciało zjeść stek; czasami wychodził zajarać szlugę, no i pił kawę. Poza tym żył jak mnich - modlił się z mnichami, przestrzegał milczenia. Później, pytany o to, dlaczego mnisi pozwolili mu nakręcić film, powie:
- W klasztorze są mnisi, którzy wiedzą, że mogli zostać gwiazdami rocka, ale wybrali inną drogę. Klasztor swym istnieniem ma przypominać, że taki wybór zawsze jest i że to wzbogaca rozumienie tego, kim jest człowiek.
Klasztor jest jak latarnia morska, jeśli ktoś ma powołanie, żeby zostać mnichem, powinien ku niej wędrować, ale jeśli nie ma tego powołania, to latarnia morska i tak istnieje. Mówi ludziom: "Tu jest jedna współrzędnych tego, kim możesz być jako człowiek". I samo to człowieka zmienia.
------------------------------------------------
*Wszystkie wiadomości o historii filmu, a także wszystkie cytaty, wziąłem z rozmowy zatytułowanej Cisza w kinie, którą to rozmowę z Philipem Gröningiem przeprowadziła Katarzyna Bielas. Rozmowa zamieszczona jest w książce Bielas pt. Dzianina z mięsa, wydanej przez Wydawnictwo Czarne w roku 2009.
środa, 22 kwietnia 2009
Rząd - budowniczy Polski Ludowej
W Dzienniku napisali, że polski rząd nie zbuduje autostrad, które obiecał, że zbuduje. Dziennik pisze, że polski rząd zbuduje jezdnie i nic poza tym - po jezdniach będzie można jechać, ale już nie będzie można odlać się w kiblu czy kupić pepsi-coli. W związku z tym, co napisał Dziennik, minister od budowania dróg i czegoś tam jeszcze oświadczył na konferencji prasowej, że gazeta kłamie, bo rząd wybuduje i autostrady i kible i sklepiki i wszystko, co tam trzeba.
Kapitalna sprawa, niezależnie od tego, czy rząd nie wybuduje żadnych dróg, czy wybuduje tylko drogi, czy też i drogi i kible. Oto państwo, okupujące 40-milionowy naród, nie umie sobie poradzić z budowaniem dróg, po których mają jeździć samochody. Budowanie dróg jest ogólnopaństwowym, wielkim problemem, z którym to problemem zmaga się rząd na czele z kolesiem stawiającym na drogach setki radarów, aczkolwiek in illo tempore koleś ten stwierdził, iż radary stawiać to może jedynie jakiś jełop bez prawa jazdy. Budowanie dróg jest problemem, którym podnieca się publiczność obstawiająca zakłady - zdążą, czy nie zdążą. Budowanie dróg jest problemem dla tych wszystkich szlachetnych, a nielotnych umysłów, które nie pojmują, że ta dyscyplina sportu polega na tym, żeby niektórym dać wygrać przetarg, bo o wygrywanie przetargów chodzi i tylko o wygrywanie przetargów.
W tym kontekście fajnie wyglądają różne cudaki - admiratorzy państwa, które to cudaki w gadułach w necie w kółko stawiają pytanie o to, kto budowałby drogi, gdyby nie było państwa.
Kapitalna sprawa, niezależnie od tego, czy rząd nie wybuduje żadnych dróg, czy wybuduje tylko drogi, czy też i drogi i kible. Oto państwo, okupujące 40-milionowy naród, nie umie sobie poradzić z budowaniem dróg, po których mają jeździć samochody. Budowanie dróg jest ogólnopaństwowym, wielkim problemem, z którym to problemem zmaga się rząd na czele z kolesiem stawiającym na drogach setki radarów, aczkolwiek in illo tempore koleś ten stwierdził, iż radary stawiać to może jedynie jakiś jełop bez prawa jazdy. Budowanie dróg jest problemem, którym podnieca się publiczność obstawiająca zakłady - zdążą, czy nie zdążą. Budowanie dróg jest problemem dla tych wszystkich szlachetnych, a nielotnych umysłów, które nie pojmują, że ta dyscyplina sportu polega na tym, żeby niektórym dać wygrać przetarg, bo o wygrywanie przetargów chodzi i tylko o wygrywanie przetargów.
W tym kontekście fajnie wyglądają różne cudaki - admiratorzy państwa, które to cudaki w gadułach w necie w kółko stawiają pytanie o to, kto budowałby drogi, gdyby nie było państwa.
wtorek, 21 kwietnia 2009
O demokracji, liberalizmie i pytanie do demokratów
W Espana invertebrada, którego to zbiorów esejów nie czytałem, Jose Ortega y Gasset pisze, że Demokracja i Liberalizm są odpowiedziami na całkowicie odmienne pytania. Demokracja odpowiada na pytanie - "kto powinien sprawować władzę publiczną?" (...) Liberalizm, z drugiej strony, odpowiada na inne pytanie: "bez względu na to, kto sprawuje publiczną władzę, jakie powinny być jej granice".
Pomijam teraz kwestię tego, co dzisiaj oznacza termin liberalizm, natomiast raczej da radę wiedzieć, kto jest demokratą, a kto liberałem. Np., o ile dobrze rozumiem Jego teksty, liberałem jest Wojciech Sadurski, który konsekwentnie określa się mianem liberała i życia za demokrację raczej nie odda. I właśnie z liberałami (mniejsza o to, czy tylko z dzisiejszymi liberałami, czy z liberałami w ogóle) walczy Tygrys. A kto, np., jest demokratą? Nie powiem, bo odpowiedź na to pytanie jest zadaniem domowym dla Czytelników :-)
Friedrich August von Hayek pisząc w Konstytucji wolności o demokracji i liberalizmie, pokazuje ciekawą rzecz:
Różnica między tymi dwoma ideałami staje się bardzo wyraźnie widoczna, gdy wskażemy ich przeciwieństwa: dla demokracji są nim rządy autorytarne, dla liberalizmu - totalitaryzm. Żaden z tych systemów nie wyklucza automatycznie drugiego: demokracja może równie dobrze rządzić metodami totalitarnymi i nie jest niewyobrażalne, żeby rząd autorytarny mógł stosować zasady liberalne.
Na koniec zagadka. Oto w referendum przeprowadzonym wśród ludu, który w ustroju demokratycznym jest suwerenem, postawiono pytanie o to, czy należy wprowadzić prawo nakazujące kastrowanie:
a) wszystkich pedofilów
b) tylko pedofilów, którzy mają co najmniej 18 lat
c) żadnych pedofilów
Wyniki były następujące: odpowiedź a) - 45%, odpowiedź b) - 25%, odpowiedź c) - 30%. I teraz tak - z jednej strony najwięcej zwolenników uzyskało prawo nakazujące kastrowanie wszystkich pedofilów, z drugiej strony większość ludzi zagłosowała przeciwko prawu nakazującemu kastrowanie wszystkich pedofilów. Jakie zatem prawo powinno być uchwalone?
Pomijam teraz kwestię tego, co dzisiaj oznacza termin liberalizm, natomiast raczej da radę wiedzieć, kto jest demokratą, a kto liberałem. Np., o ile dobrze rozumiem Jego teksty, liberałem jest Wojciech Sadurski, który konsekwentnie określa się mianem liberała i życia za demokrację raczej nie odda. I właśnie z liberałami (mniejsza o to, czy tylko z dzisiejszymi liberałami, czy z liberałami w ogóle) walczy Tygrys. A kto, np., jest demokratą? Nie powiem, bo odpowiedź na to pytanie jest zadaniem domowym dla Czytelników :-)
Friedrich August von Hayek pisząc w Konstytucji wolności o demokracji i liberalizmie, pokazuje ciekawą rzecz:
Różnica między tymi dwoma ideałami staje się bardzo wyraźnie widoczna, gdy wskażemy ich przeciwieństwa: dla demokracji są nim rządy autorytarne, dla liberalizmu - totalitaryzm. Żaden z tych systemów nie wyklucza automatycznie drugiego: demokracja może równie dobrze rządzić metodami totalitarnymi i nie jest niewyobrażalne, żeby rząd autorytarny mógł stosować zasady liberalne.
Na koniec zagadka. Oto w referendum przeprowadzonym wśród ludu, który w ustroju demokratycznym jest suwerenem, postawiono pytanie o to, czy należy wprowadzić prawo nakazujące kastrowanie:
a) wszystkich pedofilów
b) tylko pedofilów, którzy mają co najmniej 18 lat
c) żadnych pedofilów
Wyniki były następujące: odpowiedź a) - 45%, odpowiedź b) - 25%, odpowiedź c) - 30%. I teraz tak - z jednej strony najwięcej zwolenników uzyskało prawo nakazujące kastrowanie wszystkich pedofilów, z drugiej strony większość ludzi zagłosowała przeciwko prawu nakazującemu kastrowanie wszystkich pedofilów. Jakie zatem prawo powinno być uchwalone?
poniedziałek, 20 kwietnia 2009
Z lewakiem można się dogadać :-)
Kiedy spytasz lewaka, czy, jego zdaniem, wszyscy ludzie powinni być równi wobec prawa, to odpowie, że jasne - powinni być równi.
Kiedy uszczegółowisz kwestię i zapytasz lewaka, czy, w jego opinii, ludzie powinni być równo wobec prawa bez względu na płeć, wiek, rasę, wyznanie czy upodobania seksualne, to powie, że jak najbardziej powinni być równi.
Kiedy spytasz lewaka, czy uważa, iż ludzie powinni być równi wobec prawa bez względu na to, czy pracują, czy nie, czy są przedsiębiorcami, pracownikami czy bezrobotnymi, czy są bogaci czy biedni... - i tu jest koniec dogadywania się z lewakiem.
Kiedy uszczegółowisz kwestię i zapytasz lewaka, czy, w jego opinii, ludzie powinni być równo wobec prawa bez względu na płeć, wiek, rasę, wyznanie czy upodobania seksualne, to powie, że jak najbardziej powinni być równi.
Kiedy spytasz lewaka, czy uważa, iż ludzie powinni być równi wobec prawa bez względu na to, czy pracują, czy nie, czy są przedsiębiorcami, pracownikami czy bezrobotnymi, czy są bogaci czy biedni... - i tu jest koniec dogadywania się z lewakiem.
niedziela, 19 kwietnia 2009
Załóżmy
Załóżmy, że jakiś lewak, demokrata, socjaldemokrata, socjalista, narodowy socjalista, socliberał, komunista, trockista - obojętnie, jak go nazwiemy, przychodzi do pana Waldka, który dopiero się pojawił (z Marsa, z innego państwa, z innego świata, skądkolwiek) i powiada: - Ty weź się Waldek przyłącz do naszego społeczeństwa.
Na co pan Waldek odpowiada: - OK, ale powiedz, czego tak naprawdę ode mnie chcesz? Tylko wiesz - nie gadaj mi o ideach, o dobru wspólnym, o umowie społecznej, o państwie opiekuńczym, o sprawiedliwości społecznej, o prawach człowieka, o walce z wykluczeniami społecznymi. Nie gadaj mi o tym wszystkim, tylko powiedz uczciwie: czego ode mnie naprawdę chcesz?
Co może uczciwie powiedzieć lewak, demokrata, socjaldemokrata, socjalista, narodowy socjalista, socliberał, komunista, trockista - obojętnie, jak go nazwiemy, poza tym: - Chcę twojej kasy?
Na co pan Waldek odpowiada: - OK, ale powiedz, czego tak naprawdę ode mnie chcesz? Tylko wiesz - nie gadaj mi o ideach, o dobru wspólnym, o umowie społecznej, o państwie opiekuńczym, o sprawiedliwości społecznej, o prawach człowieka, o walce z wykluczeniami społecznymi. Nie gadaj mi o tym wszystkim, tylko powiedz uczciwie: czego ode mnie naprawdę chcesz?
Co może uczciwie powiedzieć lewak, demokrata, socjaldemokrata, socjalista, narodowy socjalista, socliberał, komunista, trockista - obojętnie, jak go nazwiemy, poza tym: - Chcę twojej kasy?
sobota, 18 kwietnia 2009
Zadaj pytanie swojemu kumplowi
Ludzie bardzo często zamiast używania jasnych pojęć, posługują się rozmaitymi wytrychami, co powoduje, że jeden gada o niebie, a drugi o chlebie. Ma to ten dobry skutek, że pozwala prowadzić kilkudniowe dyskusje na blogach, natomiast w żadnym razie nie posuwa sprawy do przodu. Wczoraj u Terlikowskiego rozmawialiśmy m.in. o własności i jeden bloger, admirator państwa, napisał, że władza państwowa ma prawo w imię dobra wspólnego ograniczać prawo użytkowania własności prywatnej. Na co odparłem, że ograniczanie prawa użytkowania własności prywatnej to nic innego, jak zmuszanie do określonego zachowania się. Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność.
Dobry tekst na ten temat napisał Stefan Molyneux (A Forced Marriage, A False Freedom. W tłumaczeniu polskim: Małżeństwo z przymusu, fałszywa wolność. - wisi na liberalis.pl tutaj). W tekście idzie właśnie o to, że jakby tak zacząć gadać rzetelnie, to sprawy pokażą się w świetle, w jakim dotąd mało kto je widział. Molyneux pisze:
Jeśli więc zatem kiedykolwiek ktoś powie ci, że popiera inwazję na Irak, wystarczy, że zadasz mu jedno proste pytanie:
– Czy wolno mi nie zgodzić się z tobą?
Jeżeli nie wolno ci się z nim nie zgodzić, nie jesteś wolny, więc twój rozmówca nie może twierdzić, że twoje swobody są chronione. Tak naprawdę rozmowa z nim nie ma sensu.
Jeżeli wolno ci się z nim nie zgodzić co do inwazji, z pewnością masz wtedy prawo jej nie finansować! Jeśli jesteś zmuszony do finansowania jej niezależnie od twojej opinii, w rzeczywistości oznacza to, że nie wolno ci się nie zgadzać.
Mnóstwo ludzi nie rozumie, że w informacji: rząd wspomógł banki kwotą 500 miliardów, najważniejsze jest to, iż rząd zabrał 500 miliardów ludziom, którzy pracują. Mnóstwo ludzi uważa, iż wolność polega tylko na tym, że na ulicach mogą odbywać się parady homoseksualistów, że w galeriach można wystawiać dzieła artystyczne w postaci genitaliów zawieszonych na krzyżu i że kiedy Zyzak napisze książkę o Wałęsie to jedynymi konsekwencjami tego faktu mogą być kontrola Uniwersytetu Jagiellońskiego i rozwalanie IPN-u, natomiast nikt nie zabije Zyzaka, ba! - nikt Zyzaka nawet nie wtrąci do lochu.* Mało kto kuma, że, jak pisał Ludgwig von Mises, wolność i swoboda zawsze oznaczają wolność od interwencji policji. W naturze nie ma takich rzeczy jak wolność i swoboda. Istnieje tylko nieugięta stałość praw przyrody, którym człowiek musi się bezwarunkowo podporządkować, jeśli w ogóle chce osiągnąć jakieś cele.
Dalej idzie wywód nieco mniej przyjemny dla libertarian, ale też mało przyjemny dla miłośników Wohlfahrtsstaat (natomiast przyjemny dla zwolenników Rechtsstaat). Kto chce, niech sobie poczyta Planowany chaos.
Cały kłopot polega na tym, że dzisiejsi władcy wmówili ogłupiałej publiczności, iż publiczność ma jakieś określone prawa, które jej się należą jak psu zupa. Co więcej, dzisiejsi władcy dokonali nawet tego, że publiczność jest święcie przekonana, iż warunkiem koniecznym do posiadania tych praw jest oddanie się w niewolę. Nie wierzycie, że tak jest? No to zaproście dzisiaj do knajpy w wielkim mieście jakiegoś młodego, wykształconego kumpla i, posługując się tekstem z Molyneux, zadajcie kumplowi takie pytanie: - Waldek, jak myślisz, czy my jesteśmy wolnymi ludźmi żyjącymi w wolnym państwie, czy też żyjemy w państwie, które wtrąci nas do lochu za każdym razem, kiedy się z nim nie zgodzimy?
----------------------------------------
* W książce Przygody idei Alfred North Whitehead pisze:
Niestety, pojęcie wolności zostało spustoszone przez pełne życzliwości literackie traktowanie go. Zostało ono zawężone do obrazu pogrążonej w myślach osoby, gorszącej swoje pokolenie. Gdy myślimy o wolności, jesteśmy skłonni ograniczać się do wolności myśli, wolności prasy, wolności wyznania religijnego. Jest to kompletna pomyłka. Literacki wyraz wolności sprowadza się głównie do ozdóbek. W rzeczywistości podstawową potrzebą jest wolność działania.
Dobry tekst na ten temat napisał Stefan Molyneux (A Forced Marriage, A False Freedom. W tłumaczeniu polskim: Małżeństwo z przymusu, fałszywa wolność. - wisi na liberalis.pl tutaj). W tekście idzie właśnie o to, że jakby tak zacząć gadać rzetelnie, to sprawy pokażą się w świetle, w jakim dotąd mało kto je widział. Molyneux pisze:
Jeśli więc zatem kiedykolwiek ktoś powie ci, że popiera inwazję na Irak, wystarczy, że zadasz mu jedno proste pytanie:
– Czy wolno mi nie zgodzić się z tobą?
Jeżeli nie wolno ci się z nim nie zgodzić, nie jesteś wolny, więc twój rozmówca nie może twierdzić, że twoje swobody są chronione. Tak naprawdę rozmowa z nim nie ma sensu.
Jeżeli wolno ci się z nim nie zgodzić co do inwazji, z pewnością masz wtedy prawo jej nie finansować! Jeśli jesteś zmuszony do finansowania jej niezależnie od twojej opinii, w rzeczywistości oznacza to, że nie wolno ci się nie zgadzać.
Mnóstwo ludzi nie rozumie, że w informacji: rząd wspomógł banki kwotą 500 miliardów, najważniejsze jest to, iż rząd zabrał 500 miliardów ludziom, którzy pracują. Mnóstwo ludzi uważa, iż wolność polega tylko na tym, że na ulicach mogą odbywać się parady homoseksualistów, że w galeriach można wystawiać dzieła artystyczne w postaci genitaliów zawieszonych na krzyżu i że kiedy Zyzak napisze książkę o Wałęsie to jedynymi konsekwencjami tego faktu mogą być kontrola Uniwersytetu Jagiellońskiego i rozwalanie IPN-u, natomiast nikt nie zabije Zyzaka, ba! - nikt Zyzaka nawet nie wtrąci do lochu.* Mało kto kuma, że, jak pisał Ludgwig von Mises, wolność i swoboda zawsze oznaczają wolność od interwencji policji. W naturze nie ma takich rzeczy jak wolność i swoboda. Istnieje tylko nieugięta stałość praw przyrody, którym człowiek musi się bezwarunkowo podporządkować, jeśli w ogóle chce osiągnąć jakieś cele.
Dalej idzie wywód nieco mniej przyjemny dla libertarian, ale też mało przyjemny dla miłośników Wohlfahrtsstaat (natomiast przyjemny dla zwolenników Rechtsstaat). Kto chce, niech sobie poczyta Planowany chaos.
Cały kłopot polega na tym, że dzisiejsi władcy wmówili ogłupiałej publiczności, iż publiczność ma jakieś określone prawa, które jej się należą jak psu zupa. Co więcej, dzisiejsi władcy dokonali nawet tego, że publiczność jest święcie przekonana, iż warunkiem koniecznym do posiadania tych praw jest oddanie się w niewolę. Nie wierzycie, że tak jest? No to zaproście dzisiaj do knajpy w wielkim mieście jakiegoś młodego, wykształconego kumpla i, posługując się tekstem z Molyneux, zadajcie kumplowi takie pytanie: - Waldek, jak myślisz, czy my jesteśmy wolnymi ludźmi żyjącymi w wolnym państwie, czy też żyjemy w państwie, które wtrąci nas do lochu za każdym razem, kiedy się z nim nie zgodzimy?
----------------------------------------
* W książce Przygody idei Alfred North Whitehead pisze:
Niestety, pojęcie wolności zostało spustoszone przez pełne życzliwości literackie traktowanie go. Zostało ono zawężone do obrazu pogrążonej w myślach osoby, gorszącej swoje pokolenie. Gdy myślimy o wolności, jesteśmy skłonni ograniczać się do wolności myśli, wolności prasy, wolności wyznania religijnego. Jest to kompletna pomyłka. Literacki wyraz wolności sprowadza się głównie do ozdóbek. W rzeczywistości podstawową potrzebą jest wolność działania.
Boni and Hall
Cytowałem już Michała Boniego, który zacynił, że:
Ale sześciolatki muszą iść do szkół. Bo chodzi również o to, żeby wcześniej kończyły edukację. To element polityki rynku pracy, bez tego nie będzie miał kto zarabiać na nasze emerytury. Z punktu widzenia wyzwań demograficznych istotne jest, że my tym jednym ruchem wprowadzamy jeden rocznik więcej do zasobów pracy. I to jest dla nas wysoka wartość.
Tym razem zacytuję ministerkę od szkoły, Katarzynę Hall, która na pytanie Soni Termion: - Po co wprowadza pani sześciolatków do szkół? - odpowiedziała: - Ponieważ, patrząc na dzieci w dłuższej perspektywie, miejsce osiemnastolatka jest na studiach albo w pracy, a nie w szkolnej ławce.
Wypowiedzi Boniego i Hall ładnie się rymują. Wydaje mi się jednak, że o ile Boni zapędził się w tej swojej szczerości i po prostu chlapnął, co chlapnął, o tyle Hall jest zwyczajnie bezczelna. Oczywiście mogę się mylić i być może Boni też jest bezczelny; być może jest tak, że i Boni i Hall wiedzą, iż mogą sobie pozwolić na gadanie otwartym tekstem, bo publiczność jest na tyle ogłupiała, że nie kuma co do niej mówią ministrowie rządu. A co mówi ministerka Hall? Otóż ministerka Hall mówi, że miejsce człowieka w takim a takim wieku jest tu i tu. I nie chodzi o to, że Hall mówi o sobie. Ona nie mówi nawet o swoich dzieciach - ona mówi o wszystkich dzieciach. Hall wyobraża sobie, że wie, co jest dobre dla ludzi i chce układać życie ludziom tak, jak jej się wydaje, że ludzie powinni mieć życie ułożone. Zdaje sobie przy tym sprawę z tego, że ludzie nie zbuntują się przeciwko temu, co robi ministerka rządu. Bo niby dlaczego mieliby?
Samo słowo minister, tri pochodzi z języka łacińskiego i oznacza sługę, pomocnika, wykonawcę. W języku łacińskim jest też żeńska forma słowa minister - ministra, ae, czyli służebnica, pomocnica.
Oto Polska XXI wieku. Rodzi się dziecko. Rodzice cieszą się, kochają malucha nad życie, babcie i dziadkowie szaleją z radości, ciotki udzielają rodzicom dziecka dobrych rad w kwestii opieki nad dzieciakiem, jednym słowem - sielanka. Sielanka, która nie będzie zakłócona, bo nad tą szczęśliwą rodziną, a osobliwie nad niemowlakiem, czuwa ministerka Hall (natomiast nad mamą i tatą dziecka inni ministrowie czuwają), która wie, że kiedy dzieciak będzie mieć osiemnaście lat, to jego miejsce będzie na studiach albo w pracy, a nie w ławce szkolnej. Gdzieś tam, w gabinecie w Warszawie, czuwa ministerka Hall, służebnica suwerena, którym jest lud. Służebnica Hall, która troszczy się o to, żeby ludowi nieba przychylić. I cieszy się lud, że ministerka Hall nad dziećmi czuwa, a dzieci to nasz skarb, a wszystkie dzieci są nasze, a Katon powiedział: Servus instrumentum vivum est.
Ale sześciolatki muszą iść do szkół. Bo chodzi również o to, żeby wcześniej kończyły edukację. To element polityki rynku pracy, bez tego nie będzie miał kto zarabiać na nasze emerytury. Z punktu widzenia wyzwań demograficznych istotne jest, że my tym jednym ruchem wprowadzamy jeden rocznik więcej do zasobów pracy. I to jest dla nas wysoka wartość.
Tym razem zacytuję ministerkę od szkoły, Katarzynę Hall, która na pytanie Soni Termion: - Po co wprowadza pani sześciolatków do szkół? - odpowiedziała: - Ponieważ, patrząc na dzieci w dłuższej perspektywie, miejsce osiemnastolatka jest na studiach albo w pracy, a nie w szkolnej ławce.
Wypowiedzi Boniego i Hall ładnie się rymują. Wydaje mi się jednak, że o ile Boni zapędził się w tej swojej szczerości i po prostu chlapnął, co chlapnął, o tyle Hall jest zwyczajnie bezczelna. Oczywiście mogę się mylić i być może Boni też jest bezczelny; być może jest tak, że i Boni i Hall wiedzą, iż mogą sobie pozwolić na gadanie otwartym tekstem, bo publiczność jest na tyle ogłupiała, że nie kuma co do niej mówią ministrowie rządu. A co mówi ministerka Hall? Otóż ministerka Hall mówi, że miejsce człowieka w takim a takim wieku jest tu i tu. I nie chodzi o to, że Hall mówi o sobie. Ona nie mówi nawet o swoich dzieciach - ona mówi o wszystkich dzieciach. Hall wyobraża sobie, że wie, co jest dobre dla ludzi i chce układać życie ludziom tak, jak jej się wydaje, że ludzie powinni mieć życie ułożone. Zdaje sobie przy tym sprawę z tego, że ludzie nie zbuntują się przeciwko temu, co robi ministerka rządu. Bo niby dlaczego mieliby?
Samo słowo minister, tri pochodzi z języka łacińskiego i oznacza sługę, pomocnika, wykonawcę. W języku łacińskim jest też żeńska forma słowa minister - ministra, ae, czyli służebnica, pomocnica.
Oto Polska XXI wieku. Rodzi się dziecko. Rodzice cieszą się, kochają malucha nad życie, babcie i dziadkowie szaleją z radości, ciotki udzielają rodzicom dziecka dobrych rad w kwestii opieki nad dzieciakiem, jednym słowem - sielanka. Sielanka, która nie będzie zakłócona, bo nad tą szczęśliwą rodziną, a osobliwie nad niemowlakiem, czuwa ministerka Hall (natomiast nad mamą i tatą dziecka inni ministrowie czuwają), która wie, że kiedy dzieciak będzie mieć osiemnaście lat, to jego miejsce będzie na studiach albo w pracy, a nie w ławce szkolnej. Gdzieś tam, w gabinecie w Warszawie, czuwa ministerka Hall, służebnica suwerena, którym jest lud. Służebnica Hall, która troszczy się o to, żeby ludowi nieba przychylić. I cieszy się lud, że ministerka Hall nad dziećmi czuwa, a dzieci to nasz skarb, a wszystkie dzieci są nasze, a Katon powiedział: Servus instrumentum vivum est.
środa, 15 kwietnia 2009
Ankieta
Co lepsze?
1. a) okradać pracującego chłopa, męża i ojca dzieciom i ukradzioną mu kasę dawać menelowi, który i tak pozostanie menelem
b) nie okradać pracującego chłopa, męża i ojca dzieciom i nie dawać kasy menelowi, który i tak pozostanie menelem
2. a) wyjebać z roboty ratowniczkę medyczną, która zmuszona jest w pracy dźwigać więcej niż 20 kg za jednym zamachem i pozbawić ją dochodów
b) pozwolić ratowniczce medycznej pracować tak, jak chce i zarabiać
3. a) nie pozwolić Romanowi Klusce produkować i sprzedawać sery
b) pozwolić Romanowi Klusce produkować i sprzedawać sery
4. a) ustanowić prawo skutkujące tym, że broń będą mieć tylko bandyci
b) ustanowić prawo skutkujące tym, że broń będą mieć i bandyci i porządni ludzie
5. a) uznać i za pomocą Trybunału Konstytucyjnego ogłosić, że emerytury to nie coś, co się należy człowiekowi płacącemu składki emerytalne, tylko świadczenie socjalne, które państwo może, aczkolwiek nie musi, wypłacać po uważaniu
b) pozwolić ludziom zabezpieczać swoją przyszłość tak, jak chcą
Każda odpowiedź a) to jeden punkt. Każda odpowiedź b) to zero punktów. Zobacz, kim jesteś:
- jeśli uzbierałeś 1-4 punktów, to jesteś rozmemłaną cipą
- jeśli uzbierałeś 5 punktów, to jesteś człowiekiem wrażliwym, troszczącym się o bliźnich, walczącym o sprawiedliwość społeczną - Twoi idole to Donald Tusk, Jarosław Kaczyński, Angela Merkel, Fidel Castro
- jeśli nie uzbierałeś żadnego punktu, to jesteś pojebem, który nie kocha ludzkości, który uwielbia żyć w zatomizowanym społeczeństwie, który marzy o napadaniu na słabszych, który jest admiratorem monopoli, który popiera wyzysk człowieka przez człowieka, który nie rozumie Ananke - bardziej znanej pod nazwą konieczności dziejowej, który jest fucking far from rationality - Twoimi idolami są Augusto Pinochet, smootnyclown, Janusz Korwin-Mikke oraz Artur Nicpoń.
1. a) okradać pracującego chłopa, męża i ojca dzieciom i ukradzioną mu kasę dawać menelowi, który i tak pozostanie menelem
b) nie okradać pracującego chłopa, męża i ojca dzieciom i nie dawać kasy menelowi, który i tak pozostanie menelem
2. a) wyjebać z roboty ratowniczkę medyczną, która zmuszona jest w pracy dźwigać więcej niż 20 kg za jednym zamachem i pozbawić ją dochodów
b) pozwolić ratowniczce medycznej pracować tak, jak chce i zarabiać
3. a) nie pozwolić Romanowi Klusce produkować i sprzedawać sery
b) pozwolić Romanowi Klusce produkować i sprzedawać sery
4. a) ustanowić prawo skutkujące tym, że broń będą mieć tylko bandyci
b) ustanowić prawo skutkujące tym, że broń będą mieć i bandyci i porządni ludzie
5. a) uznać i za pomocą Trybunału Konstytucyjnego ogłosić, że emerytury to nie coś, co się należy człowiekowi płacącemu składki emerytalne, tylko świadczenie socjalne, które państwo może, aczkolwiek nie musi, wypłacać po uważaniu
b) pozwolić ludziom zabezpieczać swoją przyszłość tak, jak chcą
Każda odpowiedź a) to jeden punkt. Każda odpowiedź b) to zero punktów. Zobacz, kim jesteś:
- jeśli uzbierałeś 1-4 punktów, to jesteś rozmemłaną cipą
- jeśli uzbierałeś 5 punktów, to jesteś człowiekiem wrażliwym, troszczącym się o bliźnich, walczącym o sprawiedliwość społeczną - Twoi idole to Donald Tusk, Jarosław Kaczyński, Angela Merkel, Fidel Castro
- jeśli nie uzbierałeś żadnego punktu, to jesteś pojebem, który nie kocha ludzkości, który uwielbia żyć w zatomizowanym społeczeństwie, który marzy o napadaniu na słabszych, który jest admiratorem monopoli, który popiera wyzysk człowieka przez człowieka, który nie rozumie Ananke - bardziej znanej pod nazwą konieczności dziejowej, który jest fucking far from rationality - Twoimi idolami są Augusto Pinochet, smootnyclown, Janusz Korwin-Mikke oraz Artur Nicpoń.
Trzeba kontrolować
IAR donosi:
Na Warmii i Mazurach trwa kontrola budynków socjalnych. Jak zapewnia Tomasz Łazowski z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Olsztynie, sytuacja nie jest dobra ale i nie tragiczna. W 2008 roku strażacy ugasili 5 pożarów w tego typu obiektach, przy czym nie było poważnych strat materialnych ani tym bardziej ofiar w ludziach. Wojewoda Warmińsko-Mazurski zwrócił się do prezydentów miast, starostów, burmistrzów i wójtów z prośbą o dokonanie wnikliwego sprawdzenia tego typu obiektów na terenie Warmii i Mazur.
I jeszcze IAR donosi:
W Warszawie jest 57 ośrodków pomocy społecznej i noclegowni podobnych do tej w Kamieniu Pomorskim. Ośrodki te prowadzone są przez organizacje pozarządowe. Władze miasta zdecydowały, że kontrole z zakresu ochrony przeciwpożarowej zostaną przeprowadzone we wszystkich tego typu placówkach do końca września.
Bardzo dobrze. Trzeba kontrolować tego typu placówki. Trzeba kontrolować, trzeba sprawdzać, czy w tego typu placówkach dachy nie grożą zawaleniem, instalacje elektryczne pożarem, instalacje gazowe wybuchem. Dobrze byłoby sprawdzić, czy w tego typu placówkach nie mieszkają podpalacze i ci, którzy lubią zasypiać z palącą się szlugą.
Serwis Money.pl donosi:
35 osób zginęło a 542 zostało rannych w 382 wypadkach - taki jest bilans Świąt Wielkanocnych na polskich drogach.
W czasie czterech dni zatrzymano 2000 pijanych kierowców. Rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski podkreśla, że to więcej niż rok temu. - Najczęstszą przyczyną wypadków jest niedostosowanie predkości do warunków jazdy i alkohol - przypomina Mariusz Sokołowski.
Myślę, że w związku z tym, iż w Święta zginęło aż 35 osób, warto byłoby skontrolować samochody, drogi i kierowców.
Polska The Times donosi:
Stacje pogotowia w całej Polsce łamią prawo. Kobiety pracujące jako ratowniczki medyczne dźwigają grubo powyżej 20 kg. Zabrania tego kodeks pracy. Inspektorzy zapowiadają kontrole, a dyrektorzy planują zwolnienia kobiet z pracy. Z posadami pożegnały się już ratowniczki z Wieruszowa.
Bardzo dobrze, że będą kontrole. Nie wiadomo czy to dobrze, że dyrektorzy planują zwolnienia kobiet z pracy i że z posadami pożegnały się ratowniczki z Wieruszowa. Sytuacja jest trudna:
Oficjalnie panie się nie skarżą. Boją się stracić pracę. Godzą się więc na łamanie prawa, choć inspektorzy pracy przestrzegają: choroby kręgosłupa to jedne z najpoważniejszych schorzeń zawodowych wśród personelu medycznego. To efekt dźwigania ciężarów ponad normę.
Śladem dyrekcji centrum w Wieruszowie idzie Leszek Łyko, szef pogotowia w Częstochowie. Zapowiedział, że zwolni z pracy osiem ratowniczek z podległej mu stacji w Blachowni.
Trudno dziwić się Leszkowi Łyko, że chce pójść śladem centrum w Wieruszowie. W końcu jak Łykę skontrolują i wyjdzie na to, że on kobietom każe dźwigać więcej niż 20 kg, to Łyko może beknąć.
Całe szczęście, że Agata Wróbel zakończyła karierę. Ta sławna atletka podczas igrzysk olimpijskich w Sydney wyrwała 132 kg i podrzuciła aż 163 kg. Pomyślcie, ile razy w życiu Wróbel, będąc w pracy, do której trzeba zaliczyć także treningi, dźwignęła więcej niż 20 kg. Ciekawe, czy nie dałoby się jednak jakoś skontrolować ludzi odpowiedzialnych za to, że Wróbel przez całą karierę łamała kodeks pracy?
Na koniec jeszcze ciekawostka z dziedziny kontrolowania. Oto znalazłem informację sprzed dwu i pół roku, ale nie wiem, jak sprawa się rozwinęła:
Kozy i owce będą pod ścisłą kontrolą
Komisja Europejska przyjęła rozporządzenie (1505/2006) określające minimalny poziom kontroli prowadzony w związku z identyfikacją oraz rejestrowaniem owiec i kóz. Będzie ono obowiązywać od 1 stycznia 2007 roku. Prowadzone przez państwowe instytucje kontrole powinny opierać się na analizie ryzyka (uwzględniając m.in. zdrowie i liczbę zwierząt w stadzie). Muszą być przeprowadzone w co najmniej 3 proc. gospodarstw, w których liczba zwierząt obejmuje przynajmniej 5 proc. stanu w całym kraju. Jeżeli kontrole wykażą duże odstępstwa od norm przewidzianych w rozporządzeniu Rady UE (21/2004), ich liczba w kolejnych latach może rosnąć. Inspekcje mają być przeprowadzane z zaskoczenia. Coroczne sprawozdania, przygotowane przez państwa członkowskie, przekazywane będą do oceny Komisji Europejskiej. Więcej informacji w Dzienniku Urzędowym UE nr L 280, str. 3 - 6, z 12 października 2006 roku.
Czy ktoś wie cokolwiek na temat losu kontrolowanych kóz i owiec?
Na Warmii i Mazurach trwa kontrola budynków socjalnych. Jak zapewnia Tomasz Łazowski z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Olsztynie, sytuacja nie jest dobra ale i nie tragiczna. W 2008 roku strażacy ugasili 5 pożarów w tego typu obiektach, przy czym nie było poważnych strat materialnych ani tym bardziej ofiar w ludziach. Wojewoda Warmińsko-Mazurski zwrócił się do prezydentów miast, starostów, burmistrzów i wójtów z prośbą o dokonanie wnikliwego sprawdzenia tego typu obiektów na terenie Warmii i Mazur.
I jeszcze IAR donosi:
W Warszawie jest 57 ośrodków pomocy społecznej i noclegowni podobnych do tej w Kamieniu Pomorskim. Ośrodki te prowadzone są przez organizacje pozarządowe. Władze miasta zdecydowały, że kontrole z zakresu ochrony przeciwpożarowej zostaną przeprowadzone we wszystkich tego typu placówkach do końca września.
Bardzo dobrze. Trzeba kontrolować tego typu placówki. Trzeba kontrolować, trzeba sprawdzać, czy w tego typu placówkach dachy nie grożą zawaleniem, instalacje elektryczne pożarem, instalacje gazowe wybuchem. Dobrze byłoby sprawdzić, czy w tego typu placówkach nie mieszkają podpalacze i ci, którzy lubią zasypiać z palącą się szlugą.
Serwis Money.pl donosi:
35 osób zginęło a 542 zostało rannych w 382 wypadkach - taki jest bilans Świąt Wielkanocnych na polskich drogach.
W czasie czterech dni zatrzymano 2000 pijanych kierowców. Rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski podkreśla, że to więcej niż rok temu. - Najczęstszą przyczyną wypadków jest niedostosowanie predkości do warunków jazdy i alkohol - przypomina Mariusz Sokołowski.
Myślę, że w związku z tym, iż w Święta zginęło aż 35 osób, warto byłoby skontrolować samochody, drogi i kierowców.
Polska The Times donosi:
Stacje pogotowia w całej Polsce łamią prawo. Kobiety pracujące jako ratowniczki medyczne dźwigają grubo powyżej 20 kg. Zabrania tego kodeks pracy. Inspektorzy zapowiadają kontrole, a dyrektorzy planują zwolnienia kobiet z pracy. Z posadami pożegnały się już ratowniczki z Wieruszowa.
Bardzo dobrze, że będą kontrole. Nie wiadomo czy to dobrze, że dyrektorzy planują zwolnienia kobiet z pracy i że z posadami pożegnały się ratowniczki z Wieruszowa. Sytuacja jest trudna:
Oficjalnie panie się nie skarżą. Boją się stracić pracę. Godzą się więc na łamanie prawa, choć inspektorzy pracy przestrzegają: choroby kręgosłupa to jedne z najpoważniejszych schorzeń zawodowych wśród personelu medycznego. To efekt dźwigania ciężarów ponad normę.
Śladem dyrekcji centrum w Wieruszowie idzie Leszek Łyko, szef pogotowia w Częstochowie. Zapowiedział, że zwolni z pracy osiem ratowniczek z podległej mu stacji w Blachowni.
Trudno dziwić się Leszkowi Łyko, że chce pójść śladem centrum w Wieruszowie. W końcu jak Łykę skontrolują i wyjdzie na to, że on kobietom każe dźwigać więcej niż 20 kg, to Łyko może beknąć.
Całe szczęście, że Agata Wróbel zakończyła karierę. Ta sławna atletka podczas igrzysk olimpijskich w Sydney wyrwała 132 kg i podrzuciła aż 163 kg. Pomyślcie, ile razy w życiu Wróbel, będąc w pracy, do której trzeba zaliczyć także treningi, dźwignęła więcej niż 20 kg. Ciekawe, czy nie dałoby się jednak jakoś skontrolować ludzi odpowiedzialnych za to, że Wróbel przez całą karierę łamała kodeks pracy?
Na koniec jeszcze ciekawostka z dziedziny kontrolowania. Oto znalazłem informację sprzed dwu i pół roku, ale nie wiem, jak sprawa się rozwinęła:
Kozy i owce będą pod ścisłą kontrolą
Komisja Europejska przyjęła rozporządzenie (1505/2006) określające minimalny poziom kontroli prowadzony w związku z identyfikacją oraz rejestrowaniem owiec i kóz. Będzie ono obowiązywać od 1 stycznia 2007 roku. Prowadzone przez państwowe instytucje kontrole powinny opierać się na analizie ryzyka (uwzględniając m.in. zdrowie i liczbę zwierząt w stadzie). Muszą być przeprowadzone w co najmniej 3 proc. gospodarstw, w których liczba zwierząt obejmuje przynajmniej 5 proc. stanu w całym kraju. Jeżeli kontrole wykażą duże odstępstwa od norm przewidzianych w rozporządzeniu Rady UE (21/2004), ich liczba w kolejnych latach może rosnąć. Inspekcje mają być przeprowadzane z zaskoczenia. Coroczne sprawozdania, przygotowane przez państwa członkowskie, przekazywane będą do oceny Komisji Europejskiej. Więcej informacji w Dzienniku Urzędowym UE nr L 280, str. 3 - 6, z 12 października 2006 roku.
Czy ktoś wie cokolwiek na temat losu kontrolowanych kóz i owiec?
poniedziałek, 13 kwietnia 2009
Tekst mi się rozsypał
Determiniści utrzymują, że człowiek nie dysponuje wolną wolą, co oznacza, iż nie ma w człowieku żadnego dynksa, który byłby odpowiedzialny za wybory, których człowiek dokonuje. Mówiąc inaczej - człowiek nie posiadając owego dynksa specjalizującego się w produkowaniu wolnych decyzji, siłą rzeczy nie ma wolnej woli.
Jak zatem, według deterministów, funkcjonuje człowiek? Ano tak, że w każdej chwili i całkowicie jest uzależniony od okoliczności; że w każdej chwili i całkowicie jest wypadkową okoliczności. Nie ma w człowieku niczego, co byłoby odporne na okoliczności, co mogłoby nie liczyć się z okolicznościami, co mogłoby przeciwstawić się okolicznościom.
Konsekwencją tego, że - mówiąc najogólniej - człowiek gówno może sam z siebie, jest ten prosty fakt, iż człowiek nie odpowiada za swoje czyny. No bo jakim cudem miałby odpowiadać, skoro światem rządzi wszechmocny Pan Determinizm?
Jeśli popatrzymy na odpowiedzialność jak na pojęcie ze świata prawa, to zobaczymy, że determinizm i woluntaryzm toczą ze sobą wojnę na śmierć i życie. Skrajnie różne są konsekwencje poglądów deterministycznych i poglądów woluntarystycznych. Oto, co na ten temat pisał Hayek:
Odwrotnością wiary w indywidualną odpowiedzialność i związanego z tym szacunku dla prawa, które dominują w wolnych społeczeństwach, jest współczucie dla przestępcy, które zdaje się regularnie występować w zniewolonych społecznościach, i które jest tak charakterystyczne dla dziewiętnastowiecznej rosyjskiej literatury.
Mniejsza teraz o dziewiętnastowieczną rosyjską literaturę - są Święta i nie chce mi się z nikim kłócić, a już najmniej z admiratorami dziewiętnastowiecznej rosyjskiej literatury. Zostańmy przy tych zniewolonych społecznościach. Pomyślałem sobie, i jest to myśl ogólniejsza (ogólniejsza niż np. bułka), że być może determiniści mają rację. Bo być może rzeczywiście jest tak, iż po Ziemi chodzi cała kupa człowiekopodobnych żywych istot, które nie są w stanie kierować swoim postępowaniem i które nie są odpowiedzialne za swoje czyny. Albo są odpowiedzialne ale w stopniu nie większym od tego, w jakim za swoje czyny odpowiedzialne są delfin, orangutan czy kot. Nie mam zielonego pojęcia na temat tego, jaki mechanizm sprawia, iż niektórzy ludzie mają wolną wolę, a inni ludzie/istoty człowiekopodobne są zdeterminowani do imentu. Może chodzi o jakieś memy?
Tekścik ten pisałem niespiesznie - ponad dwa dni. Ot, trochę napisałem, a później po mojej Syberii chodziłem, ją podziwiałem, do domu wracałem, gorzałkę popijałem zagryzając rybami o nieprawdopodobnie cudownym smaku i znowu pisałem. Dalej chciałem dopisać trochę takiej śmiesznostki o tym, że wszystko co jest, to takie chmury jakichś cząstek maleńkich, albo strun, albo drgań, albo cholera wie czego jeszcze - na tym to się zna pan Eine. Chciałem dopisać taką śmiesznostkę i później podywagować trochę na temat tego, jak takie chmury tych najmniejszych maleństw mogą albo nie mogą mieć wolnej woli, jak takie chmury mogą albo nie mogą być zdeterminowane. Chciałem, ale nie dopisałem, bo zanim tekst skończyłem - zajechałem do Konzentrationslager Stutthof. Gdyby ktoś nie wiedział - to jest to niemiecki Konzentrationslager. I tam zobaczyłem, co jedne chmury najmniejszych maleństw zrobiły drugim chmurom najmniejszych maleństw. Zobaczyłem to i wróciłem do domu i tekst mi się rozsypał. Być może wrócę kiedyś do tego tekstu.
Jak zatem, według deterministów, funkcjonuje człowiek? Ano tak, że w każdej chwili i całkowicie jest uzależniony od okoliczności; że w każdej chwili i całkowicie jest wypadkową okoliczności. Nie ma w człowieku niczego, co byłoby odporne na okoliczności, co mogłoby nie liczyć się z okolicznościami, co mogłoby przeciwstawić się okolicznościom.
Konsekwencją tego, że - mówiąc najogólniej - człowiek gówno może sam z siebie, jest ten prosty fakt, iż człowiek nie odpowiada za swoje czyny. No bo jakim cudem miałby odpowiadać, skoro światem rządzi wszechmocny Pan Determinizm?
Jeśli popatrzymy na odpowiedzialność jak na pojęcie ze świata prawa, to zobaczymy, że determinizm i woluntaryzm toczą ze sobą wojnę na śmierć i życie. Skrajnie różne są konsekwencje poglądów deterministycznych i poglądów woluntarystycznych. Oto, co na ten temat pisał Hayek:
Odwrotnością wiary w indywidualną odpowiedzialność i związanego z tym szacunku dla prawa, które dominują w wolnych społeczeństwach, jest współczucie dla przestępcy, które zdaje się regularnie występować w zniewolonych społecznościach, i które jest tak charakterystyczne dla dziewiętnastowiecznej rosyjskiej literatury.
Mniejsza teraz o dziewiętnastowieczną rosyjską literaturę - są Święta i nie chce mi się z nikim kłócić, a już najmniej z admiratorami dziewiętnastowiecznej rosyjskiej literatury. Zostańmy przy tych zniewolonych społecznościach. Pomyślałem sobie, i jest to myśl ogólniejsza (ogólniejsza niż np. bułka), że być może determiniści mają rację. Bo być może rzeczywiście jest tak, iż po Ziemi chodzi cała kupa człowiekopodobnych żywych istot, które nie są w stanie kierować swoim postępowaniem i które nie są odpowiedzialne za swoje czyny. Albo są odpowiedzialne ale w stopniu nie większym od tego, w jakim za swoje czyny odpowiedzialne są delfin, orangutan czy kot. Nie mam zielonego pojęcia na temat tego, jaki mechanizm sprawia, iż niektórzy ludzie mają wolną wolę, a inni ludzie/istoty człowiekopodobne są zdeterminowani do imentu. Może chodzi o jakieś memy?
Tekścik ten pisałem niespiesznie - ponad dwa dni. Ot, trochę napisałem, a później po mojej Syberii chodziłem, ją podziwiałem, do domu wracałem, gorzałkę popijałem zagryzając rybami o nieprawdopodobnie cudownym smaku i znowu pisałem. Dalej chciałem dopisać trochę takiej śmiesznostki o tym, że wszystko co jest, to takie chmury jakichś cząstek maleńkich, albo strun, albo drgań, albo cholera wie czego jeszcze - na tym to się zna pan Eine. Chciałem dopisać taką śmiesznostkę i później podywagować trochę na temat tego, jak takie chmury tych najmniejszych maleństw mogą albo nie mogą mieć wolnej woli, jak takie chmury mogą albo nie mogą być zdeterminowane. Chciałem, ale nie dopisałem, bo zanim tekst skończyłem - zajechałem do Konzentrationslager Stutthof. Gdyby ktoś nie wiedział - to jest to niemiecki Konzentrationslager. I tam zobaczyłem, co jedne chmury najmniejszych maleństw zrobiły drugim chmurom najmniejszych maleństw. Zobaczyłem to i wróciłem do domu i tekst mi się rozsypał. Być może wrócę kiedyś do tego tekstu.
czwartek, 9 kwietnia 2009
Powiem, jak Jacek Gmoch powiedział :-)
Spadam na parę dni. Na Syberię jadę, jak zwykle. Rybę se tam jakąś złowię, drwa narąbię i ogień zapalę, wódki popiję, ikry pojem i książki poczytam przy świecy. Będę chodzić w grubym swetrze, bardzo ciepłym.
Na Syberii z netem nietęgo, więc nawet lapa nie zabieram i nie będę tu gadać z Wami. A zanim pojadę, chcę powiedzieć to, co powiedział Jacek Gmoch, kiedy się wczoraj w studiu Ligi Misiów z telewidzami żegnał: Wszystkiego dobrego na Wielkanoc.
Na Syberii z netem nietęgo, więc nawet lapa nie zabieram i nie będę tu gadać z Wami. A zanim pojadę, chcę powiedzieć to, co powiedział Jacek Gmoch, kiedy się wczoraj w studiu Ligi Misiów z telewidzami żegnał: Wszystkiego dobrego na Wielkanoc.
:-)))
Fraza
Iskry wydały książkę Piotra Wierzbickiego Zapis świata. Traktat metafizyczny. Na tej papierowej obwolucie, w które wydawcy ubierają książki po to, żeby książki z tych obwolut się wysuwały i żeby książki czytało się niewygodnie, fajnie o Wierzbickim napisali: Jako redaktor "Gazety Polskiej" wojuje na dwa fronty z policją politycznej poprawności i żandarmerią narodowo katolicką :-)
Mniejsza jednak o wojenki przez Wierzbickiego prowadzone - chcę tu tylko przytoczyć fragment, którym zaczyna się Prolog. Jest to bardzo ładny tekst, a ja utnę ten tekst w miejscu, w którym, kiedy do tego miejsca doczytałem, serce mi waliło z emocji:
Gdy zdumiewam się zagadką swych narodzin, gdy ogarniam spojrzeniem niedole i piękności świata, gdy słucham odartej z ciała, zapatrzonej w martwą strukturę istnienia Kunst der Fuge Jana Sebastiana Bacha, gdy, zadarłszy głowę, wlepiam wzrok w nonszalancko zarzucony przez kogoś na niebo szal Mlecznej Drogi, za którym czają się niewidzialne miliardy galaktyk pędzących coraz szybciej, coraz szybciej ku krańcom bytu, dopada mnie w jednej najkrótszej chwili, w jednym mgnieniu jakiś dziwny głód. Moje bebechy żądają, abym p o j ą ł. Wszystko. Tym razem wszystko. Dokumentnie i do tego od razu.
Moje bebechy żądają, abym p o j ą ł - matko jedyna!
Mniejsza jednak o wojenki przez Wierzbickiego prowadzone - chcę tu tylko przytoczyć fragment, którym zaczyna się Prolog. Jest to bardzo ładny tekst, a ja utnę ten tekst w miejscu, w którym, kiedy do tego miejsca doczytałem, serce mi waliło z emocji:
Gdy zdumiewam się zagadką swych narodzin, gdy ogarniam spojrzeniem niedole i piękności świata, gdy słucham odartej z ciała, zapatrzonej w martwą strukturę istnienia Kunst der Fuge Jana Sebastiana Bacha, gdy, zadarłszy głowę, wlepiam wzrok w nonszalancko zarzucony przez kogoś na niebo szal Mlecznej Drogi, za którym czają się niewidzialne miliardy galaktyk pędzących coraz szybciej, coraz szybciej ku krańcom bytu, dopada mnie w jednej najkrótszej chwili, w jednym mgnieniu jakiś dziwny głód. Moje bebechy żądają, abym p o j ą ł. Wszystko. Tym razem wszystko. Dokumentnie i do tego od razu.
Moje bebechy żądają, abym p o j ą ł - matko jedyna!
środa, 8 kwietnia 2009
Popłuczyny po Dawkinsie
Co roku przed chrześcijańskimi uroczystościami Narodzenia Pańskiego oraz Zmartwychwstania Pańskiego, popłuczyny po Dawkinsie zalewają Sieć tekścikami traktującymi o tym, że nie ma Pana Boga, że katole to ciemniacy i że te jebane religie, chwalić Lenina, już zdychają, a niebawem zupełnie zdechną. W tym wszystkim najśmieszniejsze jest to, że popłuczyny po Dawkinsie zapierdalają w tej swojej robocie jak nakręcone trzymając się katolskiego kalendarza liturgicznego i to trzymając się z precyzją godną zegarków Patek Philippe.
Bez Boga, duszy i grzechu
W gadułach na temat aborcji prolajfowcy w swojej argumentacji często upierają się przy tym, że aborcja to zabójstwo człowieka albo osoby ludzkiej. Jest to woda na młyn proczojsowców, którzy jadą po prolajfowcach jak Cygan po burej suce i utrzymują, że jakaś zygota, czy zarodek czy płód to nie człowiek ani nie osoba ludzka.
Prolajfowcy sięgają po teksty Boecjusza i św. Tomasza z Akwinu traktujące o osobie. Boecjusz dał taką definicję: persona est naturae rationalis individua substantia (osoba jest indywidualną substancją natury rozumnej). A zatem do rodzaju natury rozumnej Boecjusz dodaje różnicę gatunkową, którą w tym przypadku jest indywidualna substancja.
Św. Tomasz nie burzy definicji Boecjusza, natomiast uznając, że podział na formę i materię nie jest jedynym podziałem, który można zastosować do jednostkowego bytu materialnego, wprowadza kolejne pryncypium bytu - ipsum esse, czyli istnienie. Tomasz stoi na stanowisku, że w bycie materialnym mamy dwa złożenia: formy i materii oraz substancji i istnienia. Tomasz jest arystotelikiem jak cholera i dlatego wyróżnia dwa znaczenia terminu substancja - dla Akwinaty substancja jest istotą bytu (quidditas rei) oraz podmiotem, który jednostkowo istnieje w substancji. Ten podmiot to może być subiectum (czyli w rozumieniu ogólnym) - chodzi tu o podmiot przypadłości gatunku, albo suppositum, czyli konkretny, jednostkowy podmiot. Suppositum może być rozumiane jako część zdania ale też może odnosić się do jakiejś konkretnej rzeczy, w konsekwencji czego substancję można określić aż trzema terminami: jako res naturae (rzecz w naturze), subsistentia (subzystencja) i hipostaza.
Według Tomasza osobę można zasadnie określić tymi wszystkimi terminami, przy czym pamiętamy, iż mówimy o substancji rozumnej. A zatem czynnikiem konstytuującym osobę jest przede wszystkim jej istnienie, czyli esse personale (istnienie osobowe) - nie jakaś przypadłość konstytuuje osobę, ale tejże konkretnej osoby istnienie.
Całe te rozważania Boecjusza i Tomasza, na które powołują się prolajfowcy, proczojsowcy traktują jako ględzenie ciemnych gości wierzących w Pana Boga, duszę nieśmiertelną i inne tego typu banialuki. W związku z tym, jak się wydaje, prolajfowcy i proczojsowcy nigdy nie dogadają się w kwestii definicji człowieka czy osoby ludzkiej. Ani prolajfowcy nie udowodnią, że aborcja jest zabójstwem człowieka, ani proczojsowcy nie wskażą na moment, od którego w przypadku zygoty, zarodka czy płodu zaczyna się człowiek (pomijając oczywiście arbitralne, czyli wzięte z sufitu argumenty o tym, że człowiek jest od wtedy, od kiedy ma system nerwowy, albo od kiedy może przeżyć samodzielnie itd.).
Myślę sobie, że prolajfowcy powinni spróbować podejść do sprawy inaczej. Bo o co w tym wszystkim chodzi? Ano o ustanowienie prawa, które albo na aborcję pozwala albo aborcji zakazuje. To prawo musi się skądś wziąć. Oczywiście prawo jest tworzone przez ludzi, jednak ludzie tworząc prawo czymś się kierują. Pytanie istotne jest pytaniem o to, czym się kierują. Dla mnie bowiem ciekawą jest kwestia tego, czy prolajfowcy bez odwoływania się do Boga i bez mówienia o duszy nieśmiertelnej czy grzechu, są w stanie obronić swoje stanowisko.
Jest faktem, któremu nie zaprzeczają ani prolajfowcy, ani proczojsowcy, że aborcja jest zabijaniem egzemplarza gatunku Homo sapiens. W Wikipedii wynalazłem, że cała ta układanka idzie tak: domena - eukarioty, królestwo - zwierzęta, podkrólestwo - tkankowce, nadtyp - wtórouste, typ - strunowce, podtyp - kręgowce, nadgromada - czworonogie, gromada - ssaki, podgromada - ssaki żyworodne, szczep - łożyskowce, nadrząd - Euarchontoglires, rząd - naczelne, podrząd - Haplorrhini, infrarząd - antropoidy, nadrodzina - małpy wąskonose, rodzina - człowiekowate, podrodzina - Homininae, plemię - Hominini, podplemię - Hominina, rodzaj - Homo, gatunek - Homo sapiens.
Ta wyliczanka w przypadku szympansa jest bardzo podobna; szympans (Pan) należy do rzędu naczelnych, do rodziny człowiekowatych, ale już do podplemienia Panina i, oczywiście, do rodzaju szympans. Goryl (Gorilla), podobnie jak szympans i człowiek, należy do rodziny człowiekowatych, ale już do plemienia Gorillini i do rodzaju goryl.
Tak więc aborcja z całą pewnością jest zabijaniem egzemplarza gatunku Homo sapiens. Podobnie zabijaniem egzemplarza Homo sapiens jest zabójstwo człowieka (w sensie gatunku) sześcioletniego. A także człowieka dwudziestoletniego. Sześcioletniego egzemplarza Homo sapiens zabijać nie wolno, podobnie dwudziestoletniego egzemplarza. Nie wolno w tym sensie, że prawo za zabójstwo sześcioletniego czy dwudziestoletniego egzemplarza Homo sapiens przewiduje surowe sankcje, a przewiduje sankcje, bo ludzie takie prawo stworzyli. Pomijam teraz ze dwie strony rozważań, które mógłbym tu napisać i przechodzę do pytań końcowych :-)
1. Co decyduje o tym, że prawo nie pozwala na zabójstwo sześcioletniego egzemplarza Homo sapiens, a pozwala na zabójstwo egzemplarza znajdującego się jeszcze w brzuchu matki? Oczywiście chodzi mi o odpowiedź nieco bardziej rozbudowaną niż stwierdzenie, że ludzie tak sobie ustalili :-)
2. Co sprawia, że ludzie ustanowili prawo zabraniające zabijania sześcioletnich i dwudziestoletnich egzemplarzy gatunku Homo sapiens?
Bardzo być może, że to drugie pytanie jest ciekawsze :-)
Prolajfowcy sięgają po teksty Boecjusza i św. Tomasza z Akwinu traktujące o osobie. Boecjusz dał taką definicję: persona est naturae rationalis individua substantia (osoba jest indywidualną substancją natury rozumnej). A zatem do rodzaju natury rozumnej Boecjusz dodaje różnicę gatunkową, którą w tym przypadku jest indywidualna substancja.
Św. Tomasz nie burzy definicji Boecjusza, natomiast uznając, że podział na formę i materię nie jest jedynym podziałem, który można zastosować do jednostkowego bytu materialnego, wprowadza kolejne pryncypium bytu - ipsum esse, czyli istnienie. Tomasz stoi na stanowisku, że w bycie materialnym mamy dwa złożenia: formy i materii oraz substancji i istnienia. Tomasz jest arystotelikiem jak cholera i dlatego wyróżnia dwa znaczenia terminu substancja - dla Akwinaty substancja jest istotą bytu (quidditas rei) oraz podmiotem, który jednostkowo istnieje w substancji. Ten podmiot to może być subiectum (czyli w rozumieniu ogólnym) - chodzi tu o podmiot przypadłości gatunku, albo suppositum, czyli konkretny, jednostkowy podmiot. Suppositum może być rozumiane jako część zdania ale też może odnosić się do jakiejś konkretnej rzeczy, w konsekwencji czego substancję można określić aż trzema terminami: jako res naturae (rzecz w naturze), subsistentia (subzystencja) i hipostaza.
Według Tomasza osobę można zasadnie określić tymi wszystkimi terminami, przy czym pamiętamy, iż mówimy o substancji rozumnej. A zatem czynnikiem konstytuującym osobę jest przede wszystkim jej istnienie, czyli esse personale (istnienie osobowe) - nie jakaś przypadłość konstytuuje osobę, ale tejże konkretnej osoby istnienie.
Całe te rozważania Boecjusza i Tomasza, na które powołują się prolajfowcy, proczojsowcy traktują jako ględzenie ciemnych gości wierzących w Pana Boga, duszę nieśmiertelną i inne tego typu banialuki. W związku z tym, jak się wydaje, prolajfowcy i proczojsowcy nigdy nie dogadają się w kwestii definicji człowieka czy osoby ludzkiej. Ani prolajfowcy nie udowodnią, że aborcja jest zabójstwem człowieka, ani proczojsowcy nie wskażą na moment, od którego w przypadku zygoty, zarodka czy płodu zaczyna się człowiek (pomijając oczywiście arbitralne, czyli wzięte z sufitu argumenty o tym, że człowiek jest od wtedy, od kiedy ma system nerwowy, albo od kiedy może przeżyć samodzielnie itd.).
Myślę sobie, że prolajfowcy powinni spróbować podejść do sprawy inaczej. Bo o co w tym wszystkim chodzi? Ano o ustanowienie prawa, które albo na aborcję pozwala albo aborcji zakazuje. To prawo musi się skądś wziąć. Oczywiście prawo jest tworzone przez ludzi, jednak ludzie tworząc prawo czymś się kierują. Pytanie istotne jest pytaniem o to, czym się kierują. Dla mnie bowiem ciekawą jest kwestia tego, czy prolajfowcy bez odwoływania się do Boga i bez mówienia o duszy nieśmiertelnej czy grzechu, są w stanie obronić swoje stanowisko.
Jest faktem, któremu nie zaprzeczają ani prolajfowcy, ani proczojsowcy, że aborcja jest zabijaniem egzemplarza gatunku Homo sapiens. W Wikipedii wynalazłem, że cała ta układanka idzie tak: domena - eukarioty, królestwo - zwierzęta, podkrólestwo - tkankowce, nadtyp - wtórouste, typ - strunowce, podtyp - kręgowce, nadgromada - czworonogie, gromada - ssaki, podgromada - ssaki żyworodne, szczep - łożyskowce, nadrząd - Euarchontoglires, rząd - naczelne, podrząd - Haplorrhini, infrarząd - antropoidy, nadrodzina - małpy wąskonose, rodzina - człowiekowate, podrodzina - Homininae, plemię - Hominini, podplemię - Hominina, rodzaj - Homo, gatunek - Homo sapiens.
Ta wyliczanka w przypadku szympansa jest bardzo podobna; szympans (Pan) należy do rzędu naczelnych, do rodziny człowiekowatych, ale już do podplemienia Panina i, oczywiście, do rodzaju szympans. Goryl (Gorilla), podobnie jak szympans i człowiek, należy do rodziny człowiekowatych, ale już do plemienia Gorillini i do rodzaju goryl.
Tak więc aborcja z całą pewnością jest zabijaniem egzemplarza gatunku Homo sapiens. Podobnie zabijaniem egzemplarza Homo sapiens jest zabójstwo człowieka (w sensie gatunku) sześcioletniego. A także człowieka dwudziestoletniego. Sześcioletniego egzemplarza Homo sapiens zabijać nie wolno, podobnie dwudziestoletniego egzemplarza. Nie wolno w tym sensie, że prawo za zabójstwo sześcioletniego czy dwudziestoletniego egzemplarza Homo sapiens przewiduje surowe sankcje, a przewiduje sankcje, bo ludzie takie prawo stworzyli. Pomijam teraz ze dwie strony rozważań, które mógłbym tu napisać i przechodzę do pytań końcowych :-)
1. Co decyduje o tym, że prawo nie pozwala na zabójstwo sześcioletniego egzemplarza Homo sapiens, a pozwala na zabójstwo egzemplarza znajdującego się jeszcze w brzuchu matki? Oczywiście chodzi mi o odpowiedź nieco bardziej rozbudowaną niż stwierdzenie, że ludzie tak sobie ustalili :-)
2. Co sprawia, że ludzie ustanowili prawo zabraniające zabijania sześcioletnich i dwudziestoletnich egzemplarzy gatunku Homo sapiens?
Bardzo być może, że to drugie pytanie jest ciekawsze :-)
poniedziałek, 6 kwietnia 2009
Bez ładu i składu
W rozmowie z Wiktorem Osiatyńskim opublikowanej w książce Zrozumieć świat, profesor Andrzej Wierciński powiada tak:
Mamy również zafałszowane pojęcie - właśnie przez mieszczański mit pseudopostępu - o tym, kim byli nasi przodkowie. A przecież oni z całą pewnością byli lepsi od nas w zakresie samopoznania. Byli lepsi w sztuce; tworzyli wielkie dzieła sztuki i wielką architekturę, którą podziwiamy do dnia dzisiejszego. Oni także stworzyli, a przynajmniej sformułowali werbalnie, cały system nakazów etycznych. W ramach jednego światopoglądu usystematyzowali wiedzę o świecie, płynącą zarówno z nauki, jak i z samopoznania. Dokonali wielkiej syntezy w zintegrowanym światopoglądzie. My w tej chwili czymś takim w ogóle nie dysponujemy. Właściwie żyjemy na co dzień w bardzo prymitywnym światopoglądzie materializmu mechanistycznego, nie uświadamiając sobie nawet wszystkich jego założeń filozoficznych.
Gdyby ktoś nie rozumiał, co mówi Wierciński i nie zakumał, czym ja się tak jaram przytaczając słowa Wiercińskiego, to wyjaśniam, że nie idzie o to, iż kiedyś było lepiej bo wszystkich trzymał za mordę Kościół Katolicki, który przygłupów straszył piekłem i sprzedawał odpusty. I nie chodzi o to, że teraz jest gorzej, bo Boga do nauki się nie wkłada. Dodam jeszcze, że cieszę się, iż Wierciński mówiąc o tym systemie etycznym powiedział: a przynajmniej sformułowali werbalnie, bo jeszcze wbiłby tu jakiś debil z argumentem, że oto sam profesor Wierciński utrzymując, iż to ludzie stworzyli etykę, obala moje banialuki, które wypisuję - że ludzie nie stworzyli moralności, cywilizacji, języka i wielu innych rzeczy.
I teraz, zgodnie z tytułem notki, pytanie z dupy: co jest bardziej nieprawdopodobne - że Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski byli współpracownikami esbecji, czy to, że Jezus z Nazaretu jest Bogiem?
Mamy również zafałszowane pojęcie - właśnie przez mieszczański mit pseudopostępu - o tym, kim byli nasi przodkowie. A przecież oni z całą pewnością byli lepsi od nas w zakresie samopoznania. Byli lepsi w sztuce; tworzyli wielkie dzieła sztuki i wielką architekturę, którą podziwiamy do dnia dzisiejszego. Oni także stworzyli, a przynajmniej sformułowali werbalnie, cały system nakazów etycznych. W ramach jednego światopoglądu usystematyzowali wiedzę o świecie, płynącą zarówno z nauki, jak i z samopoznania. Dokonali wielkiej syntezy w zintegrowanym światopoglądzie. My w tej chwili czymś takim w ogóle nie dysponujemy. Właściwie żyjemy na co dzień w bardzo prymitywnym światopoglądzie materializmu mechanistycznego, nie uświadamiając sobie nawet wszystkich jego założeń filozoficznych.
Gdyby ktoś nie rozumiał, co mówi Wierciński i nie zakumał, czym ja się tak jaram przytaczając słowa Wiercińskiego, to wyjaśniam, że nie idzie o to, iż kiedyś było lepiej bo wszystkich trzymał za mordę Kościół Katolicki, który przygłupów straszył piekłem i sprzedawał odpusty. I nie chodzi o to, że teraz jest gorzej, bo Boga do nauki się nie wkłada. Dodam jeszcze, że cieszę się, iż Wierciński mówiąc o tym systemie etycznym powiedział: a przynajmniej sformułowali werbalnie, bo jeszcze wbiłby tu jakiś debil z argumentem, że oto sam profesor Wierciński utrzymując, iż to ludzie stworzyli etykę, obala moje banialuki, które wypisuję - że ludzie nie stworzyli moralności, cywilizacji, języka i wielu innych rzeczy.
I teraz, zgodnie z tytułem notki, pytanie z dupy: co jest bardziej nieprawdopodobne - że Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski byli współpracownikami esbecji, czy to, że Jezus z Nazaretu jest Bogiem?
niedziela, 5 kwietnia 2009
Wieża Babel
Dawno temu gapiłem się przez okno na świat i słuchałem tego kawałka, co go tu wkleiłem. Ten kawałek w radiu leciał i czy to przypadek był, czy dobry Bóg sprawił, że akurat wtedy tę muzę w radiu zagrali - tego jeszcze nie wiem. W każdym razie tego kawałka słuchałem i w okno się gapiłem, a okno było wysoko, że wysoko. Włączcie sobie ten kawałek i słuchając czytajcie, co napisałem.
Te kurwy, które ja nazywam kierownikami kuli ziemskiej, coraz bardziej nachalne są. I każdy to widzi, chyba, że jest przygłupem albo intelektualistą. Ale to nic - bo i odpór dawany kurwom jest coraz większy. I jeszcze większy będzie.
Parę dni temu napisałem o książce Wiktora Osiatyńskiego. No i w tej książce Osiatyński gada z Guramem Ramiszwilim, takim specem od języka. A ten Ramiszwili powiada tak:
Znamienne, że w jednym z dokumentów syryjskich z dziesiątego wieku wieża Babel jest interpretowana - odmiennie niż zazwyczaj - nie jako kara lecz jako konieczność i ratunek dla gatunku ludzkiego.
Czy jasne jest, co mówi Ramiszwili?
Parę dni temu napisałem o książce Wiktora Osiatyńskiego. No i w tej książce Osiatyński gada z Guramem Ramiszwilim, takim specem od języka. A ten Ramiszwili powiada tak:
Znamienne, że w jednym z dokumentów syryjskich z dziesiątego wieku wieża Babel jest interpretowana - odmiennie niż zazwyczaj - nie jako kara lecz jako konieczność i ratunek dla gatunku ludzkiego.
Czy jasne jest, co mówi Ramiszwili?
sobota, 4 kwietnia 2009
A gdyby tak
A gdyby tak:
- państwu zabrać monopole
- "kapitalistom" zabrać państwo
- urzędnikom dolać oleju do głów
- Niesiołowskiemu zabrać PiS
- Dawkinsowi zabrać Boga
- "finansistom" zabrać kryzysy
- "wyborcom" zabrać telwizję
- politykom zabrać kłamstwa
- dzieci traktować poważnie
- dorosłych traktować jak dorosłych
- tchórzom zabrać Konieczność
- nie zabić drozda
to co by było?
- państwu zabrać monopole
- "kapitalistom" zabrać państwo
- urzędnikom dolać oleju do głów
- Niesiołowskiemu zabrać PiS
- Dawkinsowi zabrać Boga
- "finansistom" zabrać kryzysy
- "wyborcom" zabrać telwizję
- politykom zabrać kłamstwa
- dzieci traktować poważnie
- dorosłych traktować jak dorosłych
- tchórzom zabrać Konieczność
- nie zabić drozda
to co by było?
piątek, 3 kwietnia 2009
Kudrycka jest OK. A inni?
Wielu admiratorów państwa nie wiedzieć czemu oburza się, że ministerka od nauki, Barbara Kudrycka, każe kontrolować Uniwersytet Jagielloński. Kudrycka robi bardzo dobrze. W końcu nauką polską zajmuje się państwo polskie, uniwersytety utrzymywane są z podatków, więc właścicielem uniwersytetów jest państwo. Nie ma niczego oburzającego w tym, że państwo pilnuje, aby dobrze działo się w dziedzinach, którymi państwo się zajmuje. Jedyne co mnie dziwi to to, że nikt nie zauważa, iż cały ten Zyzak, zanim poszedł na UJ popełniać błędy metodologiczne w pracy magisterskiej, zdał gdzieś maturę. Niech ministerka od szkoły, Katarzyna Hall, weźmie przykład z ministerki od nauki i naśle kontrolę na tę szkołę średnią, co to ją Zyzak skończył.
Ale szkoły i uniwersytety to nie wszystko. Jak chcecie, to poczytajcie o tym, co mówią mieszkańcy powiatu lipnowskiego w województwie kujawsko-pomorskim. Poczytajcie, co ci mieszkańcy mówią - ja powiem tylko, że tu o wioski Łochocin i Cyprianka chodzi. Wydaje się, że mieszkańców tych wiosek, a nawet chyba i mieszkańców całego powiatu lipnowskiego w województwie kujawsko-pomorskim też należy skontrolować. W gestii którego to ministra w polskim rządzie leży kontrolowanie wiosek i powiatów?
Ale szkoły i uniwersytety to nie wszystko. Jak chcecie, to poczytajcie o tym, co mówią mieszkańcy powiatu lipnowskiego w województwie kujawsko-pomorskim. Poczytajcie, co ci mieszkańcy mówią - ja powiem tylko, że tu o wioski Łochocin i Cyprianka chodzi. Wydaje się, że mieszkańców tych wiosek, a nawet chyba i mieszkańców całego powiatu lipnowskiego w województwie kujawsko-pomorskim też należy skontrolować. W gestii którego to ministra w polskim rządzie leży kontrolowanie wiosek i powiatów?
czwartek, 2 kwietnia 2009
Zrozumieć świat - a przynajmniej próbować :-)
Zrozumieć świat Wiktora Osiatyńskiego to zapis dwudziestu jeden rozmów, które w latach 70. i 80. XX wieku autor przeprowadził z uczonymi i myślicielami reprezentującymi rozmaite dyscypliny.
Kapitalne te rozmowy, Osiatyński zna się na rzeczy i przyciska rozmówców rzetelnie. Przyciska Linusa Paulinga, o którym pisze: Miałem wrażenie, że niektórych pytań, na przykład dotyczących tego, co w świecie jest tajemnicze i niezbadane Pauling nie rozumiał albo je odrzucał, i przyciska Tadeusza Bielickiego, aczkolwiek wydaje się, że z tezami Bielickiego sympatyzuje.
Z kim jeszcze Osiatyński prowadzi zamieszczone w tomie gaduły? Ano choćby z Noamem Chomskym prowadzi, i z Walentyną Leonowicz, i z Alvinem Tofflerem. Jeśli chodzi o ekonomistów, to Osiatyński pogadał z Edwardem Lipińskim, Johnem Kennethem Galbraithem i Joan Robinson. Szkoda, że nie ma tu gaduły z Misesem, Hayekiem, a najlepiej z Rothbardem :-)
Na zachętę zacynię, co niektórzy rozmówcy Osiatyńskiego powiedzieli:
Fritjof Capra:
Uczeni mają do czynienia z przybliżonym opisem rzeczywistości. (...) Sądzę, że nauka nie zajmuje się prawdą.
Linus Pauling:
Mamy dziś całkiem głęboką wiedzę na temat fenomenu życia, w istocie sądzę, że samo życie nie kryje już w sobie żadnych tajemnic. Oznacza to, że możemy stworzyć racjonalna filozofię i racjonalne podejście do świata jako całości, we wszystkich jego aspektach.
Tadeusz Bielicki:
Być może zafascynowanie nauką jako jedynie niezawodną drogą do zrozumienia świata i miejsca w nim człowieka okaże się tylko lokalnym, europejskim, dwa lub trzy stulecia trwającym epizodem w historii kultury.
Grzegorz Białkowski:
Dzisiejsza szkoła nie uczy racjonalności, ani nawet racjonalnego myślenia. Gdyby tak było, byłby to wielki postęp w stosunku do obecnego stanu. Szkoła uczy dziś jedynie posłuszeństwa myślowego. I raczej w ogóle oducza od myślenia, bo każe uczniom w rzeczy im przekazywane ślepo wierzyć. A to jest zaprzeczenie nauki i myślenia.
Kapitalne te rozmowy, Osiatyński zna się na rzeczy i przyciska rozmówców rzetelnie. Przyciska Linusa Paulinga, o którym pisze: Miałem wrażenie, że niektórych pytań, na przykład dotyczących tego, co w świecie jest tajemnicze i niezbadane Pauling nie rozumiał albo je odrzucał, i przyciska Tadeusza Bielickiego, aczkolwiek wydaje się, że z tezami Bielickiego sympatyzuje.
Z kim jeszcze Osiatyński prowadzi zamieszczone w tomie gaduły? Ano choćby z Noamem Chomskym prowadzi, i z Walentyną Leonowicz, i z Alvinem Tofflerem. Jeśli chodzi o ekonomistów, to Osiatyński pogadał z Edwardem Lipińskim, Johnem Kennethem Galbraithem i Joan Robinson. Szkoda, że nie ma tu gaduły z Misesem, Hayekiem, a najlepiej z Rothbardem :-)
Na zachętę zacynię, co niektórzy rozmówcy Osiatyńskiego powiedzieli:
Fritjof Capra:
Uczeni mają do czynienia z przybliżonym opisem rzeczywistości. (...) Sądzę, że nauka nie zajmuje się prawdą.
Linus Pauling:
Mamy dziś całkiem głęboką wiedzę na temat fenomenu życia, w istocie sądzę, że samo życie nie kryje już w sobie żadnych tajemnic. Oznacza to, że możemy stworzyć racjonalna filozofię i racjonalne podejście do świata jako całości, we wszystkich jego aspektach.
Tadeusz Bielicki:
Być może zafascynowanie nauką jako jedynie niezawodną drogą do zrozumienia świata i miejsca w nim człowieka okaże się tylko lokalnym, europejskim, dwa lub trzy stulecia trwającym epizodem w historii kultury.
Grzegorz Białkowski:
Dzisiejsza szkoła nie uczy racjonalności, ani nawet racjonalnego myślenia. Gdyby tak było, byłby to wielki postęp w stosunku do obecnego stanu. Szkoła uczy dziś jedynie posłuszeństwa myślowego. I raczej w ogóle oducza od myślenia, bo każe uczniom w rzeczy im przekazywane ślepo wierzyć. A to jest zaprzeczenie nauki i myślenia.
--------------------------------------------------
Wiktor Osiatyński. Zrozumieć świat. Czytelnik. Warszawa 2009.
Subskrybuj:
Posty (Atom)