Hans Urs von Balthasar (fotka stąd)
W książce Hansa Urs von Balthasara O moim dziele pomiesczono teksty, w których Balthasar wypowiada się na temat swojego dorobku pisarskiego. Do tego dołączono ostatni wykład Balthasara z 1988 roku i wywiad z autorem z roku 1975. W wywiadzie, który dla Herder Korrespondenz (30.02.1976. zeszyt 2) przeprowadza Michael Albus, Balthasar na pytanie o to, dlaczego "opłaca się" być nie buddystą, nie żydem, nie wyznawcą islamu, tylko chrześcijaninem, odpowiada tak:
Chrześcijaństwo nie potrzebuje apologetyki. Jest ono swoją własną apologetyką. Na ile to możliwe wyraża się ono w życiu, a postawione pytania same z siebie tu właśnie znajdują odpowiedź. Otóż jeśli pytamy o sens bytu w ogóle, to poza chrześcijaństwem istnieją ostatecznie tylko dwie odpowiedzi. Jedną z nich jest odpowiedź religii - wymieńmy konkretnie buddyzm, ponieważ jest on dziś u nas modny - a druga to odpowiedź marksizmu. Obie są ucieczką od zdającego się bezsensownym "teraz": ucieczką albo w kierunku pionowym "góra - dół" poprzez wzniesienie się ku boskości, lub pogrążenie się w niej, albo do przodu, do przyszłego królestwa mesjańskiego. Marksizm jest zsekularyzowanym judaizmem. (...)
W miejscu przecinania się ucieczki w górę i ucieczki do przodu stoi krzyż Jezusa Chrystusa. Tylko w tym punkcie afirmowane jest - i to przez samego Boga - bezsensowne w innych wypadkach "tu i teraz" powszedniości. W krzyżu Jezusa Chrystusa tkwi "wyłączne tak", jak mówi Paweł. Tylko Bóg może powiedzieć "tak", obdarowując krzyż tkwiącym już w nim zmartwychwstaniem. Chrześcijaństwo jest dlatego jedynym światopoglądem rzeczywiście afirmującym świat. (...) Kochać świat, który sam Bóg ukochał aż do śmierci, to może się opłacać.
W innym miejsu wywiadu Balthasar pyta, gdzie jest Kościół i odpowiada, że jeżeli Kościół miałby być dopiero w przyszłym życiu, to byłoby bardzo smutne, ponieważ wówczas bylibyśmy właściwie jeszcze w synagodze.
Wydaje mi się, że mało kto rozumie, dlaczego pozostawanie w synagodze jest bardzo smutne, abstrahując już od tego, że mało kto zastanawia się nad tym, co w ogóle jest smutne. I to dopiero jest smutne.
W książce Hansa Urs von Balthasara O moim dziele pomiesczono teksty, w których Balthasar wypowiada się na temat swojego dorobku pisarskiego. Do tego dołączono ostatni wykład Balthasara z 1988 roku i wywiad z autorem z roku 1975. W wywiadzie, który dla Herder Korrespondenz (30.02.1976. zeszyt 2) przeprowadza Michael Albus, Balthasar na pytanie o to, dlaczego "opłaca się" być nie buddystą, nie żydem, nie wyznawcą islamu, tylko chrześcijaninem, odpowiada tak:
Chrześcijaństwo nie potrzebuje apologetyki. Jest ono swoją własną apologetyką. Na ile to możliwe wyraża się ono w życiu, a postawione pytania same z siebie tu właśnie znajdują odpowiedź. Otóż jeśli pytamy o sens bytu w ogóle, to poza chrześcijaństwem istnieją ostatecznie tylko dwie odpowiedzi. Jedną z nich jest odpowiedź religii - wymieńmy konkretnie buddyzm, ponieważ jest on dziś u nas modny - a druga to odpowiedź marksizmu. Obie są ucieczką od zdającego się bezsensownym "teraz": ucieczką albo w kierunku pionowym "góra - dół" poprzez wzniesienie się ku boskości, lub pogrążenie się w niej, albo do przodu, do przyszłego królestwa mesjańskiego. Marksizm jest zsekularyzowanym judaizmem. (...)
W miejscu przecinania się ucieczki w górę i ucieczki do przodu stoi krzyż Jezusa Chrystusa. Tylko w tym punkcie afirmowane jest - i to przez samego Boga - bezsensowne w innych wypadkach "tu i teraz" powszedniości. W krzyżu Jezusa Chrystusa tkwi "wyłączne tak", jak mówi Paweł. Tylko Bóg może powiedzieć "tak", obdarowując krzyż tkwiącym już w nim zmartwychwstaniem. Chrześcijaństwo jest dlatego jedynym światopoglądem rzeczywiście afirmującym świat. (...) Kochać świat, który sam Bóg ukochał aż do śmierci, to może się opłacać.
W innym miejsu wywiadu Balthasar pyta, gdzie jest Kościół i odpowiada, że jeżeli Kościół miałby być dopiero w przyszłym życiu, to byłoby bardzo smutne, ponieważ wówczas bylibyśmy właściwie jeszcze w synagodze.
Wydaje mi się, że mało kto rozumie, dlaczego pozostawanie w synagodze jest bardzo smutne, abstrahując już od tego, że mało kto zastanawia się nad tym, co w ogóle jest smutne. I to dopiero jest smutne.
17 komentarzy:
hmmm... czasem sie zastanawiam czy jak ktos uzywa trudnego języka to po to żeby zażenować odbiorców czy po to żeby pochełpić się we własnym ego jakie to się zna trudne słowa.
Oczywiście zawsze pozostaje trzecia możliwość że ja zwyczajnie jestem debil.
Nic z tego co ten Pan powiedział nie zrozumiałem, i to jest smutne. :D
>qatryk
A jakich to trudnych słów w wypowiedzi Balthasara nie rozumiesz? No weź wypisz te słowa po prostu.
sedno w tym że ja wszystkie te słowa rozumiem chyba całkiem dobrze - jak stoja oddzielnie. Ale w tym połaczeniu jakos cięzko mi sie całość rozumie.
Np z ta apologetyką - no niby wiem o co chodzi ale z tego pierwszego sformułowania to mi wychodzi jakies maslo maslane.
O ile potem kumam o co chodzi z tym buddyzmem i marksizmem to znów sie pojawia jakas afirmacja tu i teraz w postaci krzyża. No i znów nie kumam o co chodzi...
No a potem jakies takie wnioskowanie na zasadzie (po mojemu, tak zrozumiałem) tanie wino jest dobre bo jest dobre i tanie.
Bardzo dobry ten text. Krótko, zwięźle i na temat.
I chyba dobrze, żeś sie tu przeniósł. Za ten marxizm, jako zsekularyzowany judaizm juz by ci sie na saloniku zebrało od róznych pajaców.
pozdro
to powyzej to byłem ja, Nicpoń, trener trzeciej klasy. łubu dubu.
Nie wiem co się stało. Jakoś sie trefnie zalogowałem chyba.
>qatryk
OK, kumam o co Ci idzie. Ale wiesz - gdybym np. przytoczył tu stwierdzenie Balthasara o tym, że dla niego Orygenes jest ważniejszy nawet od Augustyna, gdyż Orygenes jest "najgenialjniejszym, najbardziej kompetentnym interpretatorem słowa Bożego", to żeby wiedzieć o czym Balthasar mówi musiałbyś znać co najmniej słowo Boże, teksty Orygenesa, teksty Augustyna i teksty Balthasara.
Rzecz polega na tym, że nie kumasz o co idzie bo to nie Twoja dziedzina i ani Twój debilizm ani popisywanie się Balthasara nie mają tu nic do rzeczy.
Dla polepszenia nastroju dam jeszcze jeden cytat z Balthasara, który przecież sam był jezuitą - to cytat specjalnie dla Ciebie:
"Nie pozwolę sobie na wydawanie sądu na temat ostatniej kapituły generalnej Towarzystwa Jezusowego. Będzie ono jednak musiało uważać, aby z Societas Jesu nie stać się Societas Justitiae in mundo i aby pierwszy tydzień rekolekcji ignacjańskich nie zmienił się w rozważanie grzechów kapitalizmu."
Fajne?
:-))
>AMN
O to chodzi :-) Jebać salonik. Tutaj przecież nie piszę gorzej niż tam, a omija mnie cała ta napierdalanka. Poza tym, jak tam bloga nie mam to o wiele rzadziej do saloniku wbijam, co tylko mi na zdrowie wychodzi.
Pozdro.
Ktoś (nie wiem czy to nie Chomsky) napisał cos takiego że kazde środowisko wytwarza swój wewnetrzny jezyk dzieki któremu rozróznia swoich od nie swoich.
I widzisz teraz rzecz polega na rozróznieniu kiedy chodzi tylko o to aby mówic ino do swoich a kiedy zwyczajnie to jest kwestia braku znajomosci tematu - no i czy przypadkiem nie jest to jedno i to samo.
A cytat ciekawy - patrz no ten kapitalizm ohydny to sie okazuje dla wszystkich wspaniałym dzieckiem do bicia.
>qatryk
"no i czy przypadkiem nie jest to jedno i to samo."
Może być jedno i to samo. Jak wleziesz między szachistów robiących sobie jakąś analizę i przy tym opowiadających anegdoty to leżysz, ale oni nie mają intencji żeby Cię odrzucać - po prostu ich nie kumasz. Oczywiście często jest tak, że jakieś środowisko zamyka się celowo na innych. Ale często i tak jest, że jakieś środowisko coś tam sobie rozważa w swoim gronie i nie zamyka się na nikogo, aczkolwiek może tak wyglądać z wierzchu. To środowisko najzwyczajniej w świecie chce sobie porozważać coś interesującego ale przy tym nie dawać jednocześnie korepetycji laikom. Każdy tak ma, że nie zawsze jest gotów na dawanie korepetycji.
Pozdro.
>qatryk
Myślałem sobie jeszcze o tym, o czym gadamy i wymyśliłem takie coś :-) Otóż ten Balthasar prowadził sobie fajne dyskusje z Karlem Barthem czy z Karlem Rahnerem. Można sobie wyobrazić kapitalne debaty prowadzone przez Misesa, Hayeka, Rothbarda i Miltona Friedmana. Jeśli chodzi o nasze blogowe podwórko, to najlepsze gaduły według mnie to te, kiedyśmy się spierali o państwo albo ostatnio - o własność intelektualną. Ale zauważ, że w tych naszych gadułach za łby brali się ludzie z jednego środowiska jeśli popatrzeć na sprawę odpowiednio szeroko, żadnego lewackiego zachwaszczania tam nie było. Jak chcesz normalnie pogadać to nie możesz usiąść do gaduły z pandadami, spazminami czy innymi galopkami. Wyobraź sobie, że w TV zaczyna się rozmowa na temat dzisiejszego kryzysu ekonomicznego, a w studiu siedzą Hoppe, Machaj, młody Friedman i Magdalena Środa albo Wojciech Sadurski :-) Co byś powiedział na taki skład? :-) Łapiesz o czym mówię?
Pozdro.
Oczywiscie masz racje ale tu nie chodzi chyba o ideologie jako takie - ja tam jestem zdania że to własnie o jezyk chodzi - o te wiesz pojecia.
I co najważniejsze jestem zdania że jak sie nie próbuje kombinowac z tym językiem to wychodzą rzetelne gaduły. W sensie wiesz jak nie dajesz szansy na nowomowy środowisk to wychodzi że musisz gadać tak jak jest bez zdobienia.
Zobacz ostatnio czytałem sobie Reverta "Cmentarzysko bezimiennych statków" - Reverta lubie bo on pisze ładnie - nie jest to język ograniczony do najprostszych słów ale język uzywający prostych słów. I zobacz taki Revert potrafi przekazywac cos tak cholernie skomplikowanego jak uczucia jezykiem zrozumiałym i takim hmmm... bez marginesu na nadinterpretacje. Bowłasnie tak jest moja matka przeczytała te książke i choc nie zna się na morzu i żeglowaniu to jej sie to podobało. (oczywiście historia jest dośc płaska ale nie o to chodziło w tej knidze - za bardzo w dygresje chyba wpadam).
W każdym razie wiesz - mi sie tak wydaje że jak my se gadamy to to nie jest kwestia tego że ten nasz język jest nasz - to raczej kwestia tego że gadamy bez niedomówień, nie zostawiamy sobie marginesów gdzie może byc tak albo inaczej. Wiesz jesteśmy konsekwentni.
I nawet Artur choć razi w wielu wypadkach niekonsekwencja to potrafi ta konsekwencje wykazać z tego wiesz tygrysowego zoologicznego podejścia - siła i te sprawy (tu jade mocnym skrótem ale mam nadzieje że wiadomo o co chodzi).
Inni i tu nie chodzi tylko o lewaków ale i na prawicy tej takiej betonowej to sie równiez czesto zdarza po prostu milczą bo nie mają tego marginesu gdzie mogą sobie konfabulować, nazywać cos inaczej itd.
No ewentualnie może jednak oczywiście byc tez tak że i my jednak faktycznie gadamy po prostu niezrozumiale dla nich, nie załapujemy sie w ich horyzont pojęciowy.
Wracając do tego co pisałes na końcu - może i masz racje, choc z drugiej strony jakis czas temu byłem z hrabią na piwie z galopkiem, Sadurskim i Kawalerem - ogólnie nie było źle :D Protokół rozbieżności dałoby rade spisać i nie ograniczyć sie jedynie do argumentów bo wy głupi jesteście.
Konkluzja jest taka - jak pozbawia sie dialog patetyczności i niepotrzebnych emocji, oraz posługuje się ta sama bazą językową w którym mamy jakies wspólne pojmowanie jakis pojęć, to od tej bazy można wychodzic i gadać z kazdym. Gorzej jak gaduły sie zaczynają od jakiegoś wyższego poziomu na którym zrozumieniem pojęć moga sie pochwalić nielicznie. I tym gorzej gdy te pojecia to nie jakies trudne slowa a np takie słowo jak własność:D
>qatryk
Jasne, gadka przy piwie może być miła ale mnie nie chodzi o gadkę przy piwie - ja się nie podniecam tym, że jakiś np. lewak (już zostańmy przy tym pojęciu) poprawnie mówi po polsku, że nie beka przy stole i że przeczytał jakąś książkę. Tu taki tekścik napisałem trochę o tym: http://tekstowisko.salon24.pl/7877,przecierka-tekscik-obiecany-r306 :-))
Oczywiście, że gadać możesz z każdym kto kumaty. Ale jednak musi być kumaty :-) A kumaty to nie to samo co sprytny. Dla mnie gościu, który stwierdza w tekście, że mniejsza o gospodarkę, o to, w jakim ona funkcjonuje systemie, a za to ważna jest wolność, nie jest kumaty - on najwyżej może być sprytny.
Co do tej nowomowy, tego kombinowania z językiem, to nie pojmuję jakim cudem przyklejasz takie rzeczy do Balthasara. Ja trochę jego książek przeczytałem i nigdy mi do głowy nie przyszła refleksja taka, jaka przyszła do głowy Tobie. Zróbmy skrót, żebym nie gadał po próżnicy - qatryk, w jakim stopniu znasz Balthasara, ile jego książek przeczytałeś?
Pozdro.
>qatryk
Kurwa, przeczytałem co napisałem i stwierdzam, że to pytanie o te książki jest debilne. Nie chodzi mi o żadne egzaminowanie Ciebie czy kogokolwiek z czytania książek. Nie wiem natomiast jak mielibyśmy gadać o pisarstwie Balthasara, o tym, czy on pajacuje czy nie, nie biorąc na tapetę jego... pisarstwa :-)
Jakby co, to rozejdźmy się w pokoju :-)
Pozdro.
nie ale chyba wyszedłem za daleko. To że zacząłem rozwazania od pisarstwa Balthasara, nie oznacza że o to mi chodzi.
Wiesz własnie raczej o wyłapanie kiedy język staje sie sztuczny, kiedy uzywa sie go tylko po to żeby zaciemnic sprawę a kiedy po to żeby rozjaśnić.
W żadnym wypadku nie twierdze że przytaczany Balthasar zaciemnia - stwierdziłem jedynie że ten obszar językowy do mnie nie trafia - no nie rozumiem.
I teraz zobacz po mojemu to jest tak - juz upraszczając maksymalnie. Ja tak samo nie rozumiem pandady - tzn. teoretycznie tak samo.
Jedynie mam takie wrażenie subiektywne odczucie, że jakby pogadał z Balthasarem to byc może by mi to moim językiem opisał i bym zrozumiał. Natomiast moje odczucie co do pandady graniczy z pewnoscią że on by sie jeszcze bardziej pogrążył w tej swojej retoryce.
Co do innych lewaków tak nie koniecznie musi być - i tu nie chodzi o zgrabne posługiwanie sie językiem. Tu chodzi o to co ze soba niosą słowa. O logike i emocje które sa w jakiejś tam równowadze.
Inaczej mówiąc - zobacz pogadasz z dresiarzem ma on pewien zasób słów będzie mówił o X. Pogadasz z menelem który zwyczajnie wybrał sobie takie życie i też będzie miał ten sam zasób słów co dresiarz, będzie mówił o X ale będziesz w stanie podjąć z nim dyskusje i zrozumiec jego racje - z dresiarzem tak raczej nie będzie - i nie chodzi tu o to że dresiarz da ci w ryjo.
A teraz z drugiej strony gryząc - (ogólnie z tego wszystkiego wyrósł niezły offtopic bo pieprze nie o sednie wpisu - w kazdym razie) z tym kumaniem to fajna sprawa - i ogólnie do czego zmierzam. Wydaje mi sie że na pewnych poziomach językowych wszyscy sa kumaci. Masz jakiś zbiór takich obiektywnie zrozumiałych pojęć i sedno w tym aby skumać z osobą na jakim poziomie kumania rozmawiasz. I niby jest to może równanie w dół ale raczej spojrzałbym na to że jezeli sie chce równac w góre to jednak musisz podać najpierw temu na dole rekę.
No i tu w zasadzie sam sobie stawiam zarzut że często nie potrafie tego zrobić a to po mojemu nie świadczy dobrze o mojej kumatości...
>qatryk
"to jednak musisz podać najpierw temu na dole rekę."
Pisałem o tym - o dawaniu korepetycji. I czasem trzeba je dawać, a czasem nie. Baltashar udziela wywiadu i gada z gościem, który jakoś tam dorobek Baltashara zna, zna jego teologię, a to jest potężny kawał teologii (zresztą, Baltashar jest gigantem nie tylko w teologii). No i w tym wywiadzie Baltashar nie daje korepetycji dziennikarzowi, podobnie jak majster świata, Vishi Anand, w wywiadach nie daje korepetycji z szachów. Co Ty na to, że nieporozumienie przynajmniej w jakiejś części wzięło się stąd, że nie wziąłeś pod uwagę, iż cytowany przeze mnie fragment pochodzi z wywiadu?
"stwierdziłem jedynie że ten obszar językowy do mnie nie trafia - no nie rozumiem."
Myślę, że nie rozumiesz, bo to nie Twoja dziedzina - powtarzam się :-) Chyba nie jest tak, że każdy jest w stanie zakumać wszystko z każdej dziedziny. Zobacz, ludzie nie mają kłopotu z przyznanem, że nie jarzą szachów, fizyki czy tych wszystkich myków związanych z programowaniem kompów, a jednocześnie wszystkim się wydaje, że są w stanie świetnie wymiatać w dziedzinie teologii, ekonomii czy polityki. qatryk, największe bzdury o Kościele czy o religii jakie czytałem w salonie24 wyszły spod piór ludzi jakoś tam wykształconych, którzy coś tam przeczytali itd. Największych głupot nie powypisywali klasyczni debile. Sam powiedz ile bzdur przeczytałeś o ekonomii czy gospodarce i kto je pisał :-)
Pozdro.
co do cytatu - no zwyczajnie nie zakumałem i chciałem sie pochwalic że nie zakumałem i dlatego napisałem to co napisałem. Chyba lepiej że powiedziałem że nie kumam choc zasadniczo nic z tego nie wynika niz żebym miał strugac madrale i potakiwac badź polemizowac:D
Wydaje mi sie naturalne że jeżeli jakis człowiek cos przeczyta, usłyszy na dany temat to zaczyna strugac mądrale gdy widzi pole gdzie takiego mądrale moze strugać. Mam takiego kumpla co chodzi do empiku i kupuje sobie książki na temat fizyki i on uwaza sie za znawce fizyki i ogólnie że duzo na ten temat wie. No wie czesto jak mi o czyms mówi musze sobie sam robic kwerende po tym o czym mówi - tylko że to sie wszystko okazuje jałowe. Ma on jednak ta zaletę że jak mu wskaże gdzie sie zapetla i gdzie nie rozumie rzeczy elementarnych on najpierw słucha a potem sam próbuje dojśc. No a potem przychodzi i zabija mnie kolejną elementarna niewiedzą która ubiera w mądre slowa.
W kazdym razie mówiąc o jezyku - abstrahując od tematu wpisu - wiesz mi chodzi o to, i to pytanie stawiam - jak rozroznić umiejętne posługiwanie sie słowem które jest zwykłym bełkotem od umiejetnego opisania czasem trudnym slowem rzeczywistości.
Jedyne co mi tu przychodzi na mysl to kurde - intuicja i doswiadczenie. Nie ma jakiegoś idealnego sposobu, chyba...
I druga sprawa o wiele chyba ciekawsza czy jednak nie jest tak że nie koniecznie musimy uzywac jakis skomplikownych konstrukcji jezykowych aby oddac to co za pomocą skomplikownych konstrukcji oddajemy - chocby to było najbardziej logiczne.
Bo widzisz weźmy ta ekonomię na patelnie - może to jest własnie tak że pewne rzeczy są po to opisywane trudnym jezykiem coby mozna wypisywac dyrdymały - i tylko po to. Żeby taki gość co wie cokolwiek mógł sie odróznić od motłochu i za pomoca specjalistycznego języka opisywać dyrdymały. Wiesz taka sztuka dla sztuki. I tu wracam znow do tego pierwszego - jak człowiek będący laikiem ma odróznić sztukę od zwykłego kiczu? No i czy przypadkiem artysta jednak nie powinien tworzyc tak aby sztuke rozumiał laik.
>qatryk
Nie wiem jak to jest z tym wszystkim, o czym gadamy, więc improwizuję :-) Co do tej sztuki - myślę, że artysta tworzy tak, jak mu pasuje, a to, jak rzecz odbiorą inni jest sprawą wtórną. I trudno - laik nie odróżni sztuki od kiczu. Pisałem już kiedyś o tym, że jak Kasparow z Karpowem o tytuł szachowego majstra świata grali, to meczowi przyglądał się, pośród innych obserwatorów, również stary mistrz świata - Tigran Petrosjan (chyba o niego chodzi). No i w czasie jednej z gier dziennikarze pytają Petrosjana: - Mistrzu, co oni teraz grają, o jakie idee tam chodzi? - Na to Petrosjan: - Jak ja bym wiedział, co oni grają, to bym tu nie siedział tylko walczył o tytuł.
Widzisz - Petrosjan już za młodymi chłopakami nie nadążał, tyle, że on o tym wiedział i przyznawał, że nie nadąża. Zauważ przy tym, że Kasparow i Karpow jednak używali skomplikowanych konstrukcji nie troszcząc się o to, kto z obserwatorów cokolwiek z ich gry zrozumie. Ja nad książką z analizami ich dwóch pierwszych meczów siedziałem prawie dwa lata, oczywiście szukając wszelkich nowych analiz, które się pojawiały.
Z kolei masz rację w tym, że nie ma żadnego powodu aby używać bełkotu. Rzecz jasna bełkot może być pisany pięknym językiem i wtedy jest najbardziej niebezpieczny. Zauważ, że mnóstwo "humanistów", "literatów" czy "intelektualistów" nienawidzi takiej pożytecznej rzeczy, jak logika. Dlaczego nienawidzą logiki? Ano dlatego, że logika obnaża ich bełkot. Ci "humaniści", "literaci" czy "intelektualiści" bardzo lubią bełkotać i bardzo nie lubią precyzji w terminach. Stąd nigdy nie dogadasz się z jakimś lewackim kołkiem w kwestiach takich jak wolność czy własność - lewacki kołek szczerze powie Ci, że owszem, knajpa jest TWOJA ale urzędas powinien mieć prawo zabronić jarania szlugów w TWOJEJ knajpie. I co to jest jak nie bełkot?
Żeby wiedzieć co sztuka a co kicz, trzeba znać się na sztuce. Żeby wiedzieć co bełkot a co nie bełkot, trzeba znać się na dziedzinie i trzeba pilnować precyzji swojego myślenia. Kurwa, większość debat publicznych to jest bełkot. Zobacz co się wyprawia z tą ustawą medialną - przecież ci wszyscy ludzie bełkoczą jak pojebani a do tego stoją na straconej pozycji, bo im się wydaje, że można zrobić z chuja pelerynę, że państwowa telewizja może w ogóle być czymś dobrym, że politycy w ogóle są w stanie cokolwiek odpolitycznić. No i odpolityczniają, aż wióry lecą :-))
Pozdro.
Prześlij komentarz