statsy

czwartek, 30 września 2010

Buki i George Clooney

Jak ManU mają zagrać na Old Trafford z Wilkami albo z Młotami, to niby można iść do buków i w ciemno obstawiać jedynkę. Tylko się nie da. Bo jaką stawkę buki dadzą za zwycięstwo Mułów? 1,10? OK, niech będzie 1,12. No i co? Niby można kupić zakład za 100 tysięcy i liczyć na 12 kawałków zysku (minus podatek). Ale który buk przyjmie zakład na 100 kawałków na Muły w meczu z Wilkami albo Młotami?

Jest taki film W chmurach (Up in the Air), w którym gra George Clooney. Clooney ma taką robotę, że jak jakaś dupowata firma chce grupowo zwolnić ludzi, a nie ma na tyle jaj, żeby pogadać z ludźmi, którzy dla firmy pracowali, czasem nawet kilkadziesiąt lat, to dzwoni do tej firmy, co w niej Clooney pracuje, Clooney leci samolotem gdzie trzeba i zwalnia tych biedaków. Strasznie dużo Clooney w tym filmie lata samolotami. W pewnym momencie firma Clooneya zatrudniła taką młodą babkę, Annę Kendrick, która miała taki pomysł, że można ludzi zwalniać z roboty przez komputer, w związku z tym ci zwalniacze, tacy jak Clooney, nie musieliby tyle latać po całym kraju. Clooney trochę się wkurzył, babkę nieco przećwiczył i w końcu stanęło na tym, że Kendrick polata z Clooneyem w rożne miejsca, żeby zobaczyć o co w tej robocie chodzi.

Clooney i Kendrick są na lotnisku. Na tym lotnisku jest pełno stanowisk do odprawy, bo to jest amerykańskie lotnisko. Kendrick wybiera jakąś kolejkę, ale Clooney powiada, że nie, że to jest zła kolejka. I tłumaczy, że nie staje się w kolejce za młodym małżeństwem z niemowlakiem, bo wózek składa się 20 minut; nie staje się w kolejce za staruszkami, bo staruszkowie są powolni i mają mnóstwo metalu w ciele, natomiast, powiada Clooney, staje się w kolejce za Azjatami, bo Azjaci są dobrze zorganizowani, mają małe bagaże i noszą mokasyny. Kendrick na to, że to, co mówi Clooney, to rasizm, a Clooney odpowiada: - Nie, to stereotypy.

poniedziałek, 27 września 2010

Darwinizm wygrywa z lamarckizmem

Stephen Jay Gould to jedna z ikon ewolucjonizmu. Czytam sobie właśnie Niewczesny pogrzeb Darwina, taką zbiorówę tekstów publikowanych przez Natural History oraz Discover Magazine. W eseju Cienie Lamarcka Gould pokazuje, na czym polega różnica miedzy darwinizmem a lamarckizmem i pokazuje to klarownie - Gould pisze świetnie i daj Boże więcej propagatorów nauki piszących tak jasno jak Gould, a nie tak mętnie jak niemieccy filozofowie.

Gould utrzymuje, że teza o dziedziczeniu cech nabytych nie jest centralnym punktem lamarckizmu, wbrew temu, co o tym sądzi szeroka publiczność, o ile szeroka publiczność w ogóle ma na ten temat jakikolwiek sąd. Ważniejsze w lamarckizmie jest to, że głosi on, iż życie z form prostych wspina się po drabinie złożoności. Tymczasem, według Goulda, świat ożywiony nie musi być zorganizowany jak drabina, w tym sensie, że ewolucja nie zawsze przypomina drabinę złożoności. Mówiąc inaczej - nie zawsze tak jest, że w wyniku ewolucji sukces osiągają organizmy coraz bardziej złożone, coraz bardziej skomplikowane. W rzeczy samej idzie o to, że nie zawsze sukces, rozumiany jako sukces reprodukcyjny, odnoszą organizmy "wyższe", "lepsze", bardziej rozwinięte, bo czasami dzieje się tak, że "wygrywają" żyjątka prostsze, "prymitywniejsze" w stosunku do swoich antenatów.

Gdybym miał zrobić analogię, a zrobię, aczkolwiek zdaje sobie sprawę z tego, że robienie analogii jest bardzo niebezpieczne, to przyznałbym rację Gouldowi, czyli darwinizmowi. No bo popatrzcie na ludzi. Kiedyś ludzie byli mądrzejsi od ludzi dzisiejszych, więc w jakimś tam aspekcie byli bardziej "skomplikowani", na drabinie złożoności stali wyżej. Kiedyś ludzie wiedzieli, że muszą oddawać kasę tym, którzy mają władzę, bo ci, którzy mieli władzę, mieli siłę. Ludzie rozumieli, że prawdziwa siła techniki się nie boi, jak mawia jeden mój kumpel biegły w sportach walki, wobec czego trzeźwo patrzyli na świat. Dzisiaj ludzie zgłupieli do tego stopnia, że wierzą w takie bajki, jak choćby demokracja. Poważnie - mnóstwo ludzi wierzy w demokrację. Wielu ludzi uważa, że najlepszy system organizacji społeczeństw polega na tym, że ci, którzy nie dają sobie rady w rozmaitych dziedzinach, wybierają jakichś ludzi do rządu po to, żeby ci wybrani zabierali tym nieudacznikom pieniądze, za które zapewnią ograbionym różne atrakcje. Nie bardzo wiadomo, jakim cudem ludzie, którzy nie radzą sobie ze swoim życiem, mieliby skutecznie wybierać tych, którzy będą w stanie pomóc tym, którzy pomocy potrzebują, ale takimi duperelami nikt nie zawraca sobie głowy.

O głupocie ludzi wierzących w demokrację, w państwo opiekuńcze itd. można i trzeba napisać tony książek, aczkolwiek nie ma pewności, czy to coś pomoże. No dobra, właśnie kierownicy naszego kawałka kuli ziemskiej ustalili, że uroczystość Objawienia Pańskiego, znana przez szeroką publiczność pod nazwą Święta Trzech Króli, będzie dniem wolnym od pracy. Jedni się cieszą, inni protestują, bo zdaniem jednych dzień ten powinien być wolny, a zdaniem drugich nie powinien. Nikt natomiast nie widzi istoty sprawy, a ta polega na tym, że oto państwo zadecydowało, iż 6 stycznia Waldek, zatrudniony przez Franka, może nie przyjść do roboty, a Franek musi za ten dzień Waldkowi zapłacić.

środa, 22 września 2010

Lubię radio

Lubię radio. Lubię jechać autem i usłyszeć w radiu muzykę, którą lubię. Usłyszeć w radiu muzykę, którą się lubi, jest lepsze, niż zapuścić sobie tę samą muzykę z płyty. Podobnie jest z filmami. Mam Siedem, ale od dawna nie puszczam sobie tego filmu, czasami tylko ten kawałek, kiedy Morgan Freeman pracuje w nocy w bibliotece, a w tle leci Bach. Gdyby tak jednak dzisiaj wieczorem w telewizji puścili Siedem, to z pewnością bym obejrzał.

Najbardziej lubię, kiedy w radiu gadają. Lubię słuchowiska i teatr radiowy. Reportaże mniej. Słuchowiska najbardziej lubię wtedy, gdy jadę autem, bo mogę sobie spokojnie posłuchać, a w chałupie, to wiecie jak jest - jakiś meczyk w tv, jakaś partia szachowa do śledzenia w Necie, a to znowu kot akurat chce grać w piłeczkę, a to komunikatory w kompie brzęczą... no sami wiecie, jak jest w chałupie, trudno tak wyłączyć wszystko i wyłączyć się ze wszystkiego i posłuchać teatru radiowego. Dziwna rzecz, bo wyłączyć się, żeby czytać, to umiem, ale żeby teatru radiowego posłuchać, to już nie bardzo. Pewnie chodzi też o to, że aby porządnie wysłuchać radiowego teatru to nic innego nie można robić i nic poza radiem nie może działać, natomiast jak się czyta, to coś tam działać może, na przykład radio może, ale wtedy lepiej, żeby w radiu ładnie grali, a nie żeby gadali.

Najciekawszym radiem jest Radio Maryja. Owszem, są inne ciekawe radia. No, może poszczególne audycje. Te teatry radiowe, Sjesta Kydryńskiego, Mikrokosmos Zembrowskiego... W tych audycjach i grają i gadają. Najlepsze jest jednak radio Ojca Inwestora. Tam najwięcej gadają. Ja lubię Rozmowy niedokończone i najlepiej, kiedy jest Macierewicz, ale jak inni są to też jest fajnie. W innych radiach, jak już wpuszczają słuchaczy na antenę, to czasami jest fajnie, kiedy np. Strzyczkowski przed Bożym Narodzeniem robi tę aukcję, ale często nie jest fajnie. A w radiu Ojca Inwestora jest fajnie. Jakaś pani powie, że mąż od niej odszedł, ale ona i tak go kocha i ma nadzieję, że chłop do domu wróci, a na każdą rocznicę ślubu robi tort i razem z dziećmi świętują - męża i ojca z nimi nie ma. To znowu jakiś kierowca TIR-a zadzwoni i poopowiada, jak to jeździ po tej Europie i różne rzeczy sobie myśli. Czasami zadzwoni jakiś profesor i bardzo pięknie opowiada o różnych ciekawych rzeczach i dużo się można dowiedzieć. Mniej mnie interesuje, co ten ojciec prowadzący mówi tym ludziom, ale co ludzie mówią, to interesuje mnie bardzo.

Parę dni temu ten ojciec, co prowadził audycję, powiedział, że Radio Maryja to dobre radio, bo można się na antenie pomodlić, można dowiedzieć się o ciekawych rzeczach, można zadzwonić i powiedzieć, co tam komu na wątrobie leży, a nawet można pokrytykować rząd. Pomyślałem, że gościu robi sobie jaja, bo przecież wiadomo, że jak ktoś chce pokrytykować Tuskowy rząd, to tylko u Ojca Inwestora, więc co to za nowina. Ale zaraz załapałem, że ten ojciec powiedział bardzo ważną rzecz. Radio Maryja to jedyne radio, gdzie można sobie pokrytykować ten rząd, który teraz mamy. Wyobraźcie sobie, że od jutra wszystkie radia, te państwowe i cała komercha, udostępniają antenę słuchaczom w takim wymiarze, w jakim robi to Ojciec Inwestor. Wiecie, idzie mi o to, że nie ma już żadnych śniadań przy mikrofonie, w których biorą udział ci sami politycy, tylko jest otwarta dla słuchaczy antena. Jakby wszystkie radia zrobiły tak od jutra do, powiedzmy, najbliższego Sylwestra, to jak myślicie - co by się stało?

poniedziałek, 20 września 2010

Dawkins dziecinny

Tutaj jest nagranie przemówienia Richarda Dawkinsa, które to przemówienie Dawkins wygłosił 18 września 2010 roku. Background przemówienia Dawkinsa jest taki, że na Wielką Brytanię zajechał Benedykt XVI, więc Dawkins miał dobrą okazję, żeby trochę narobić koło dupy Kościołowi Katolickiemu.

Dawkins nie powiedział wszystkiego, co sobie wcześniej napisał, bo na demonstracji tych, którzy chcieli przyłączyć się do robienia koło dupy Kościołowi Katolickiemu, było strasznie dużo ludzi, no więc trzeba było skracać wystąpienia, żeby każdy, kto chce, mógł się wygadać. Pełen tekst przemówienia, które Dawkins sobie napisał jest tutaj, a tłumaczenie na polski tutaj i tutaj.

Dawkins napisał mnóstwo fajnych rzeczy. Gdybym miał tego Dawkinsowego tekściora rozłożyć na małe kawałki i wszystkie je skomentować, to miałbym roboty na jakieś trzy dni, jednakże w związku z tym, że nie mam czasu na takie zabawy, odniosę się tylko do dwóch czy trzech kwestii (nie mam czasu, bo gram w szachy korespondencyjnie ważną dla mnie partię z Bardzo Ważnym Szachistą - nie wysyłamy sobie kartek pocztowych, jak to było kiedyś, tylko ślemy maile; ja zobowiązałem się, że nie będę korzystać z programów szachowych i chcę Wam powiedzieć, że wcale mnie nie kusi złamanie tego zobowiązania i sięgnięcie po Rybkę czy Fritza - po prostu gram swoje. Ze dwa dni temu mignął mi fragment jakiegoś starego filmu o Alu Capone; tam jakaś babka miała jakieś futro, narzekała, że ono drogie jest, albo coś takiego, na co Capone powiedział, że chuj tam drogie - on, Al Capone, w jeden dzień na wyścigach przegrywa więcej, niż całe to jebane futro kosztuje, na co babka zapytała, dlaczego Capone nie ustawi sobie wyścigów, skoro przegrywa, na co Capone strasznie się wkurwił i powiedział, że on na wyścigi chodzi dla zabawy, więc po jaką cholerę miałby te wyścigi ustawiać, no żesz kurwa mać - jaką przyjemność miałby z ustawionych wyścigów? Łapiecie, o co idzie, bo nie jesteście ciotkami Matyldami, a jeśli czyta to jakaś ciotka Matylda i nie kuma, o co Alowi Capone szło, to trudno - na takie przypadłości nie ma rady. W tej mojej partii mam 12 godzin na posunięcie, a gdybyście pytali, jak stoję w partii, to powiem otwarcie, że coraz gorzej :-)))

Dobra, wracam do filmu. W 1 minucie i 25 sekundzie Dawkins powiada tak: - Hitler, Adolf Hitler (to coś jak: Bond, James Bond :-)) was a Roman Catholic. - Po tym stwierdzeniu ciotki Matyldy szaleją ze szczęścia, no bo wiadomo - katolik, rzymski katolik, więc nic dziwnego, że wykończył miliony ludzi - rzymscy katolicy już tak mają, że mordują mnóstwo ludzi. Z kolei w 4 minucie i 9 sekundzie filmu Dawkins mówi tak: - Even if Hitler had been an atheist – as Stalin more surely was – how dare Ratzinger suggest that atheism has any connection whatsoever with their horrific deeds? [Nawet gdyby Hitler był ateistą — tak jak z pewnością był nim Stalin — jak Ratzinger ośmiela się sugerować, że ateizm ma jakikolwiek związek z ich koszmarnymi czynami?]

Wygląda zatem na to, że jeśli Hitler był rzymskim katolikiem, to jasne jest, że konsekwencją tego jego cholernego rzymskiego katolicyzmu jest wybijanie milionów ludzi, jeżeli jednak, jakimś cudem, okazałoby się, że Hitler był ateistą, to jak Ratzinger śmie sugerować, że ateizm Hitlera przyczynił się do tego, co Hitler nawyprawiał?

Gdybyście nie rozumieli, o co chodzi, to wyjaśniam: Dawkins prezentuje nowoczesną, a może nawet i ponowoczesną metodę pozwalającą w sposób właściwy interpretować fakty.

OK, jeszcze jedno. Dawkins napisał sobie taki tekst:

Czy Joseph Ratzinger powinien był być witany z całym przepychem i ceremoniałem należnym głowie państwa? Nie. Jak pokazał Geoffrey Robertson w The Case of the Pope:

    ...pretensje Stolicy Apostolskiej do państwowości opierają się na faustowskiej transakcji, w której Mussolini przekazał Kościołowi 23 tysiące metrów kwadratowych centralnego Rzymu w zamian za poparcie swojego faszystowskiego reżimu.


Owszem, Mussolini przekazał, ale co z tego? To więcej powiem, żebyście mieli większy ubaw, o ile nie jesteście ciotkami Matyldami, a jak jesteście ciotkami Matyldami, to żebyście się wkurwili. Oto państwo Watykańskie powstało na mocy traktatów laterańskich z roku 1929. Zanim te traktaty weszły w życie, działy się rożne ciekawe kombinacje. Np. było tak, że zanim jeszcze został duce, Mussolini u katolickiego senatora, hrabiego Santucciego, mieszkającego niedaleko Piazza del Gesu, spotkał się z papieskim sekretarzem stanu, kardynałem Pietro Gasparrim. Mussolini zapewnił Gasparriego, że obstaje za tym, aby powstało państwo watykańskie, na co Gasparri powiada, że jakże to, skoro chyba nie da rady przeprowadzić czegoś takiego przez parlament. Wtedy Mussolini zapewnia, że zmieni się izbę, bo jaki to niby problem? Ale Gasparri wciąż jest sceptyczny i wskazuje na fakt, że jeżeli zmieni się izbę bez zmiany prawa wyborczego, to przecież wyborcy (Gasparri dobrze wiedział, jak funkcjonuje lud) znowu mogą wybrać tę samą izbę. A Mussolini na to: - No to zmieni się prawo wyborcze!

Fajne? :-)))

niedziela, 19 września 2010

Tam do licha! ManU - Pool 3:2

Właśnie zaczynamy meczyk z Mułami na Old Trafford. No i sędziuje Howard Webb. Kurwa, a miałem nadzieję, że to będzie fajny mecz :-(((

-----------------------------------

DOPISEK

Do kaduka! Właśnie Webb przyznał nam karnego! Co prawda przy stanie 2:0 dla Mułów, niemniej jednak dał nam karnego! Stefan strzelił na 2:1, więc przewiduję, że Webb da karniaka Mułom albo wyrzuci któregoś z naszych z boiska :-))

DOPISEK DRUGI

Ale jaja :-) Stefan z wolnego na 2:2!!! No, ciekawe, co dalej :-)

DOPISEK TRZECI

Berbatow wali swoją trzecią bramę. Co dalej? Stefan swoją trzecią? :-)))

piątek, 17 września 2010

17 września

Dzisiaj jest 17 września. Przed północą luknąłem sobie do tv i trafiłem na kanał National Geographic Wild. I patrzcie, co dawali o godzinie 23.12:


Dzika Rosja! - No no - pomyślałem sobie. - ale niespodzianka. Żeby taki film puścić teraz w Polsce...

Zaraz wpadłem jednak na pomysł, że to w związku z 17 września, że jeszcze, pomimo Wielkiego Pojednania, ważne rocznice stanowią okazje do pokazania Rosji prawdziwej, takiej, jaką była i być może takiej, jaką jest dzisiaj. Jednym słowem - wielkie zaskoczenie, ale miłe, bardzo miłe.

Moje zaskoczenie trwało jakieś 5 sekund, po czym  kapnąłem się, że na filmie pokazują jakieś orły żyjące w Rosji. Później pokazali rysie, kozice i żubry w Rezerwacie Kaukaskim. Wiecie, że taki dorosły byk żubra europejskiego waży prawie tonę? A wiedzieliście, że dorosły ryś potrafi podczas jednego posiłku wciągnąć 2,5 kg mięcha?

 

czwartek, 16 września 2010

Czy rozumiecie, co Tusk mówi?

O tym, że Wiadomości reżimowej telewizji zacyniły, iż borowiki zeznały, że ich, borowików, nie było na lotnisku pod Smoleńskiem 10 kwietnia, napisałem wczoraj. Dzisiaj Wirtualna Polska donosi:

Wiadomości TVP1 dotarły do zeznań, jakie oficerowie BOR - odpowiedzialni za zabezpieczenie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu - złożyli w prokuraturze. Wynika z nich, że na lotnisku w Smoleńsku nie było oficerów polskiej ochrony. Przebywali w położonym kilkanaście kilometrów dalej lesie katyńskim. Według "Wiadomości" na obecność BOR na lotnisku mieli się nie zgodzić Rosjanie.

Wcześniej szef BOR gen. Marian Janicki zapewniał, że polska ochrona była na lotnisku w Smoleńsku.

- Nie rozmawiałem z generałem Janickim na ten temat, ale będzie okazja (na rozmowę) jak wrócę do kraju. Na pewno poproszę o wyjaśnienie, jeśli chodzi o sprzeczności, bo funkcjonariusze publiczni - czy to jest szef BOR, czy funkcjonariusze BOR - muszą mieć w sprawach, które ich dotyczą, mniej więcej podobne informacje i podobny pogląd - powiedział Tusk na briefingu prasowym w Brukseli.


Dwie sprawy. Po pierwsze - to jak to jest; premier po ponad pięciu miesiącach od wydarzeń w Smoleńsku nie wie, czy funkcjonariusze BOR-u byli na lotnisku?? Czyli co - nie interesował się tym? Nie dostał raportów wszystkich możliwych służb i urzędasów? No chyba nie dostał i chyba się nie interesował, skoro powiada, że musi  z Janickim o sprawie pogadać. Moim zdaniem to jest bardzo ważne wyznanie Tuska.

Po drugie - jeśli wierzyć dziennikarzom, Tuska nie obchodzi stan faktyczny, nie obchodzi go to, czy borowiki na lotnisku były czy ich nie było. Tuskowi zależy tylko na tym, żeby cała ta borowikowa ekipa miała ustaloną jedną wersję, żeby wszystkie borowiki miały podobny pogląd. Czy rozumiecie, co Tusk mówi?

Roger Scruton w książce Kultura jest ważna napisał tak:

Zamiast obiektywizmu mamy tylko "intersubiektywizm" - innymi słowy, konsensus. Prawdy, sensy, fakty i wartości uchodzą dzisiaj za negocjowalne.

Ja Scrutona lubię, bardzo go lubię, bo - wbrew temu, co się wydaje niektórym ciotkom Matyldom - ja jestem konserwatysta i to taki hardcorowy konserwatysta. Mój konserwatyzm to jednak temat zupełnie osobny - teraz idzie mi o to, że ja, Scrutona bardzo lubiąc, raz dwa mogę się przyczepić do tego, co Scruton napisał, ale tu musiałbym dać długaśny wykład na temat tego, z jakiego powodu mógłbym się czepiać Scrutona; nie jest to jednak miejsce na taki wykład. Powtórzę tylko swoje pytanie: czy rozumiecie, co Tusk mówi?

środa, 15 września 2010

Wystarczy zadać proste pytanie

W dzisiejszej Gazecie Polskiej dali zdjęcia wraku Tupolewa, który leży sobie pod gołym ruskim niebem. Dziennikarze pojechali i pstryknęli parę fotek. Popatrzcie na te zdjęcia. W tym samym numerze Gójska-Hejke napisała tak:

W maju zadawałam pytanie, czy można bardziej skompromitować swój kraj - wrogiemu państwu powierzając prowadzenie najważniejszego śledztwa w powojennej Polsce. Patrząc dziś na zdjęcia ze Smoleńska, zamieniam słowo "skompromitować" na "upodlić".

Gójska-Hejke ma rację, z tym, że moim zdaniem, rządząca ekipa nie upadla kraju ani narodu, tylko państwo.

W Dzienniku w TVP 1 o godz. 19.30 powiedzieli, że z zeznań BOR-owców wynika, że 10 kwietnia na lotnisku pod Smoleńskiem BORowików nie było. Dlaczego ich nie było? Ano dlatego, że im Ruscy nie pozwolili. Były tam za to ruskie służby, które "szykowały się na ciała". To jest skrin ze strony TVP:





Myślę, że dzisiaj nikt przytomny nie wierzy w to, że rządząca ekipa działa dla dobra Polski. Powtarzam - nikt przytomny. Powody, dla których dzisiejsi władcy robią to, co robią, są dla mnie teraz nieistotne. Nurtuje mnie natomiast inna kwestia - dlaczego w świetle tego, co się stało w Smoleńsku 10 kwietnia, tego, co się dzieje w kwestii wyjaśniania tej sprawy do dzisiaj, tego, co się stało w czasie i po powodziach, tego, że na pysk upadają państwowa "służba zdrowia" i "edukacja", tego, że rząd podnosi podatki, tego, że  rekord zadłużenia jest śrubowany itd. itd., - dlaczego w świetle tego wszystkiego ci, którzy nie zakładają złej woli rządzącej ekipy, a tylko wierzą w to, że po prostu tym ludziom nic nie wychodzi - dlaczego zatem ci wszyscy ludzie nie zadają jednego prostego pytania, nie zadają go każdy z osobna i wszyscy razem? Oto to pytanie:  - Chłopaki, jeżeli nie umiecie, jeżeli nic się wam nie udaje, to po jaki chuj zgłosiliście się do tej roboty?

wtorek, 14 września 2010

Wiara i teizm

W książce Koniec prawdy absolutnej Tadeusz Bartoś utrzymuje, że św. Tomasz z Akwinu upierał się przy tym, że w świecie nie ma żadnej boskości, bo świat jest przez Boga stworzony i jako taki jest czymś w istocie od Boga różnym. Bartoś pisze, że Akwinata nie widział w świecie miejsca na obecność prawdy wiecznej i niezmiennej, tymczasem dla myślicieli nowożytnych prawda wieczna znajduje sobie miejsce tylko w świecie. Podkreślam, że mówimy o myślicielach nowożytnych, a nie o przedstawicielach najnowszej mody, czyli postmodernistach. Dalej Bartoś pisze tak:

Jak teizm Tomasza wyprowadza boskość poza obręby stworzoności, tak ateizm nowożytności wprowadza boskość i absolut w sam środek rzeczywistości ludzkiej. Tomasza można by w związku z tym nazwać "światowym ateistą" i "zaświatowym teistą", nowożytnego myśliciela odwrotnie - "ateistą zaświatowym" i "teistą wewnątrzświatowym".

Nie wiem, czy Bartoś ma rację, kiedy pisze o tym teizmie wewnątrzświatowym, bo dla mnie wiara to jeszcze nie teizm. Innymi słowy - uważam, że ten, kto w coś wierzy, w jakieś uniwersalne mechanizmy, ogólne i odwieczne zasady itd., niekoniecznie od razu wierzy w Boga, a zatem nie musi być teistą. Mówiąc jeszcze inaczej - nie wszystkie zjawiska, których elementem jest wiara, nawet bardzo silna, są religią. Chrześcijaństwo to religia, ale "światopogląd oświeceniowy" religią nie jest.

To jest tak, że jak ktoś wierzy w Boga jedynego, stworzyciela świata, to tego kogoś nazywamy teistą. Jak ktoś w Boga nie wierzy, ale, dajmy na to, wierzy w to, że był Big Bang i z tego Big Bangu świat się wziął, to tego kogoś nazywamy... no właśnie - jak? Racjonalistą? Wyznawcą światopoglądu naukowego? Jak ktoś wierzy, że kiedy samolot spadnie na ziemię, to z niego zostaje tyle, ile widać na poniższej fotce, a reszta się dematerializuje, to tego kogoś nazywamy... no właśnie.


fotka stąd

poniedziałek, 13 września 2010

Michał Nicpoń, dziadek Nicka

Nicek pięknie napisał o swoim dziadku. Bardzo osobiście odebrałem ten tekst. I tyle, niczego nie będę dodawał, niczego komentował. Dam tylko cytat z Twierdzy Antoine'a de Saint-Exupéryego:

Rozmyślałem zwłaszcza na widok jednego, który był ślepy, a do tego utracił jedną nogę. Tak stary, że stał już u progu śmierci, i zdawało się, że skrzypi przy każdym poruszeniu jak stary wiatrak; odpowiadał na moje słowa powoli, bo był posunięty w latach i tracił już jasność mowy; ale stawał się coraz bardziej świetlisty i jasny, i coraz lepiej rozumiał, w co przemienia się jego życie. Drżącymi dłońmi pracował nadal nad ażurowymi cackami, które były jak coraz subtelniejszy eliksir. On zaś, odchodząc w tak cudowny sposób od swego starego wyschłego ciała, stawał się coraz szczęśliwszy, coraz bardziej niedotykalny. Coraz bardziej niezłomny. I umierał, nie wiedząc o tym, z rękoma pełnymi gwiazd.

sobota, 11 września 2010

Narysować

Umiem napisać, ale już narysować czegoś czy ładnie zagrać nie umiem. Nawet porządnie napisać o rysowaniu czy o graniu nie umiem. A niektórzy umieją narysować czy zagrać i o rysowaniu albo graniu umieją napisać. Andrzej-Łódź np. umie o graniu napisać, bo czy zagrać umie, to nie wiem. Roger Scruton też o graniu umie napisać. W książce Kultura jest ważna pisze Scruton m.in. o muzyce i broni tonalności. Twierdzi, że tonalność jest ważna, bo usuwając tonalność, zlikwidujemy przystępność polifonii dla wszystkich, nie tylko dla ekspertów.

A znowu Wilhelm Sasnal, zdaje się tęgi lewak, ładnie umie narysować. Parę lat temu znalazłem, bodaj w Przekroju, taki jeden rysunek Sasnala, który bardzo mi się spodobał. Było późne popołudnie, jesień albo zima, dawno po zmroku, więc świeciły latarnie uliczne, co lubię, no i poszedłem do biblioteki, usiadłem w czytelni, coś tam sobie czytałem, porobiłem notatki, a na koniec sięgnąłem po Przekrój, żeby rysunek Sasnala zobaczyć. I właśnie ten rysunek znalazłem, który bardzo mi się spodobał, który wręcz wlazł mi do głowy i do dzisiaj w tej głowie tkwi. Na tym rysunku chłopak był, co to przy stole siedział, a widzieliśmy go od tyłu, a matka chłopaka obok stała i mówi, że co ten chłopak tak siedzi smutny, a chłopak na to, że wojna jest gdzieś tam, a matka mowi, żeby może na dwór trochę wyszedł, bo - powiada matka - jest wiosna, a chłopak na to: - Jest wojna.

Na koniec zobaczcie, bo nie da się pewnych rzeczy napisać tak, jak można je narysować albo zagrać, co niewolnik narysował i w salonie24 powiesił (jak się w obrazek kliknie, to on się powiększy i zacznie działać, bo to taki obrazek, co się rusza, a nie umiem tak wkleić, żeby się od razu na blogu ruszał):

czwartek, 9 września 2010

A zegar tyka

Luknijcie sobie tutaj. To taki background jest do mojej notki. A co będzie w notce? Ano takie sobie ględzenie. Ostatnio mniej czytam, prawie nic nie piszę, a na bloga zupełnie nic, ale za to spotykam się z łebskimi ludźmi i z nimi gadam. Np. gadam sobie z takim jednym łebskim absolwentem logiki matematycznej. Gadamy trochę o tej logice, ale tylko, że tak powiem, po wierzchu, bo co ja wiem o logice matematycznej? Ja gościa pytam o różne rzeczy, on mi odpowiada - o Kole Wiedeńskim gadamy, o Russellu, o Tarskim, a i o Bocheńskim trochę pogadaliśmy; takie tam luźne gaduły. Ten gościu w swojej dziedzinie, a nie jest to logika matematyczna, plasuje się pośród pierwszych 25 specjalistów na świecie. Skąd ja wiem, że pośród pierwszych 25 speców na kuli ziemskiej? A stąd, że w tej dziedzinie jest bardzo precyzyjny ranking, no to sobie sprawdziłem i wiem. Ten gościu nie jest Polakiem, zupełnie nie jest Polakiem, więc gadając z nim ćwiczę język dla mnie obcy - bardzo to dla mnie dobre, albowiem ja, siedząc w tych książkach i z ludźmi się prawie nie spotykając (no chyba, że - wedle zaleceń Jezusa - chorego odwiedzę albo biednemu pomogę; to moje stosowanie się do zaleceń Jezusa ma i taki skutek, że ja, dajmy na to, chorego odwiedzając, większy mam pożytek z tej wizyty, niż ów chory), w ogóle nie jestem biegły w gadaniu w obcych językach - dla mnie byłoby idealnie, gdyby wszyscy innostrańcy zamiast do mnie mówić w swoich językach, mnie tekst przed nos podsuwali.

Dobra, gadam sobie z tymi łebskimi gośćmi, gadam, ale pod wieczór do chałupy wracam, a tam zaraz oglądam majstrostwa świata w kosza i tenisowy turniej wielkoszlemowy US Open. A przecież po nocach i jakieś książki czytam. Jakże więc w tej sytuacji mogę cokolwiek pisać, a już osobliwie na blogu? W związku jednak z tym, że za to moje niepisanie Nicpoń noż kurwa do mnie mówi, a i Anna stwierdza, że Ku..wa jest najsłabszą motywacją, jakiej można użyć względem Autora (ten Autor to ja), nową notkę piszę i ją wieszam. OK, ale co w końcu będzie w tej notce? Ano nic takiego. Chcę tylko powiedzieć, że jak już telewizor włączę na coś innego niż kosz i tenis, to odnoszę wrażenie, że cała Polska gada tylko o posłance Jakubiakowej, która została zawieszona, a zatem chyba teraz wisi. Wisząca posłanka Jakubiak - to jest najważniejszy temat w kraju liczącym 38 milionów ludzi. Co prawda gdzieś tam napisali, że generał Roger Brady w imieniu NATO zaoferował Polsce pomoc w tym śmiesznym śledztwie prowadzonym w sprawie Smoleńska, ale to tylko w oszołomskich mediach napisali, bo w mainstreamowych mediach takimi duperelami jak śledztwo w sprawie Smoleńska dupy sobie nie zawracają; w mainstreamowych mediach mówi się tylko o wiszącej Jakubiak. Kurwa, jak to jest możliwe, że zegar długu tyka i to jak oszalały, że ten piękny kraj, jakim jest Polska, okupowany przez państwo pt. III RP, do tego stopnia dryfuje w stronę utraty resztek suwerenności, że aż europejskie nowokomuchy interweniują, bo widzą, czym pachnie podpisanie przez tuskowych umowy na dostawy gazu z Ruskimi, a przy tym wszystkim jedynymi tematami w mediach i jedynymi tematami, które interesują młodych, wykształconych telemaniaków z wielkich miast, są wisząca Jakubiak, brzęczący Migalski i szef partii opozycyjnej robiący koło dupy kierownikom naszego kawałka kuli ziemskiej? Gdzie jest całe to społeczeństwo obywatelskie, gdzie są ci wszyscy racjonalni ludzie, świadomi wyborcy znający się na polityce i ekonomii? Gdzie oni są? Czy oni w ogóle istnieją? Czy też może jest tak, że żyjemy na jednym wielkim placu zabaw, na który nie wpuszcza się dorosłych?