statsy

sobota, 26 kwietnia 2008

Traktat ateologiczny

Wracam do Traktatu ateologicznego Michela Onfraya, o której to książce pisałem w poprzedniej notce.

Onfray ma pretensje do Kanta. O to, że Kant celował w powściągliwej śmiałości, był rewolucjonistą w granicach prawa. Onfrayowi chodzi o to, że Kant niby to dobrze kombinował w stronę racjonalizmu, że chociaż jego "Krytyka czystego rozumu" na swych sześciuset stronach zawiera dość materiału wybuchowego, aby wysadzić w powietrze zachodnią metafizykę, to filozof wzdragał się jednak przed podpaleniem lontu. A przecież należało jeszcze postawić kropkę nad "i": jeden z tych światów - rozum - winien był ogłosić supremację nad drugim - wiara. Kantowska analiza oszczędziła jednak wiarę. Rozum, uznając te dwa światy za rozdzielone, wyzbył się części swoich praw, a wiara i religia ocalały. Kant mógł więc postulować (tyle stron i tak marny rezultat: być nadal zmuszonym do postulowania jak byle suplikant!) Boga, nieśmiertelność duszy i wolną wolę - trzy filary każdej religii. (wszystkie wytłuszczenia moje).

Onfray jest o niebo radykalniejszy od Kanta: Z jakiej racji mielibyśmy się zatrzymać w pół drogi? Jeśli trzeba koniecznie coś postulować, postulujmy lepiej nieistnienie Boga, nieśmiertelnej duszy i wolnej woli!

I ostatni fragment dotyczący Kanta:

Jeszcze jeden wysiłek, aby Oświecenie zajaśniało pełnym blaskiem. Więcej Oświecenia, Oświecenia bardziej radykalnego i światłego! Bądźmy kantystami wbrew Kantowi, zdobądźmy się na odwagę, do której nas zagrzewa, choć sam pozwolił się onieśmielić: to zapewne matka Kanta, surowa pietystka, kierowała ręką syna, gdy spisywał konkluzję "Krytyki czystego rozumu", rozbrajając wybuchowy potencjał wielkiego dzieła.

Onfray ma rację i nie pisze niczego nowego (aczkolwiek dobrze napisane są te kawałki). Bocheński dawno mówił, że Kant zamiast filozofować, produkował kolejny system światopoglądowy, a Bryan Magee stwierdził: Kant stworzył jednak niewątpliwie (choć pozostało to niezauważone w stopniu, który nigdy nie przestał mnie zdumiewać) racjonalne uzasadnienie wierzeń religijnych, które otrzymał dorastając.

Podkreślam wszystkie wzmianki o wolnej woli, bo kwestia woli jest kwestią ważną, w miarę czytania książki coraz ważniejszą. Onfray uważa, że to, iż we francuskich sądach sędzia nie może wydać wyroku pod zawieszonym na ścianie krucyfiksem, wersetem Tory czy koraniczną surą oraz to, że kodeks cywilny i kodeks karny podkreślają niezależność prawa od religii i Kościoła to tylko pozory. We francuskim prawodawstwie nie znajdziemy ani jednej ustawy, zapisu czy prawa kolidującego w zasadniczy sposób z zaleceniami katolickiego, rzymskiego, apostolskiego Kościoła. Brak krzyża na sali rozpraw nie jest jeszcze dostatecznym gwarantem autonomii prawa wobec religii.

Co Onfrayowi przeszkadza w prawie zgodnym z zaleceniami katolickiego, rzymskiego, apostolskiego Kościoła? Czytamy dalej:

Fundamenty logiki prawnej wyrastają z pierwszych linijek Księgi Rodzaju. Stąd żydowska (Pentateuch) i chrześcijańska (Biblia) genealogia francuskiego kodeksu cywilnego. Aparat, technika, logika i metafizyka prawa pochodzą w prostej linii od urojonych wyobrażeń pierwotnego raju: człowiek jest wolny, czyli odpowiedzialny za swoje czyny, a więc potencjalnie winny. Jednostka, ponieważ jest obdarzona wolnością, może dokonywać świadomych wyborów. Każdy czyn stanowi przeto następstwo swobodnej decyzji wolnej, jawnej i dobrze poinformowanej woli.

I co takiego strasznego wynika z teorii o wolnej woli? Otóż przyjęcie istnienia wolnej woli legitymizuje działania represyjne.

OK, przechodzimy do przykładów, a Onfray nie obcyndala się i egzemplifikuje tak, że iskry lecą:

Trybunały obywają się bez symboli religijnych, ale kierują się religijną metafizyką. Gwałciciel dzieci jest wolną jednostką, może swobodnie wybierać między normalnym stosunkiem seksualnym z dorosłym partnerem, który wyraził na to zgodę, a zatrważającą przemocą niszczącą psychikę ofiary. Obdarzony sumieniem i wolną wolą, rozważywszy na zimno obie możliwości, świadomie decyduje się na przemoc i gwałt! Sąd, wysłuchawszy pobieżnie jego zeznań, wymierzy karę: pośle go do więzienia, gdzie przestępca zostanie prawdopodobnie zgwałcony na dzień dobry, gnić będzie długie lata w celi, aż w końcu odzyska wolność, nie uwolniwszy się jednak od choroby, która go trawi.

Kto przystałby na to, aby zamykać w szpitalu mężczyznę lub kobietę z rozpoznanym rakiem mózgu - przypadłością, która w równie znikomym stopniu jest następstwem świadomego wyboru co skłonności pedofilskie? Kto zgodziłby się na to, by taką osobę wsadzić do celi, wydawać na pastwę represyjnej przemocy towarzyszy niedoli utrzymywanych w etologicznej dzikości przymusowego odosobnienia? Kto zaakceptowałby pozostawienie takiego człowieka bez opieki, terapii, pomocy medycznej, i to przez dziesiątki lat, czasem aż do śmierci? Kto? Odpowiedź jest bardzo prosta: wszyscy, którzy napędzają sądowniczą maszynę, nie zastanawiając się, czym jest, w jaki sposób działa i jaką rolę spełnia to urządzenie znalezione u bram rajskiego ogrodu.

I już na koniec:

Maszyna Kafkowskiej kolonii karnej pracuje codziennie w europejskich Pałacach Sprawiedliwości i przyległych zakładach karnych. Wolną wolę i swobodny wybór Zła przed Dobrem zakłada się, aby móc się posługiwać takimi pojęciami, jak odpowiedzialność, wina czy kara. Założenie to opiera się jednak na myśleniu magicznym, głuchym na ustalenia Freudowskiej psychoanalizy i pochrześcijańskiej filozofii, niedostrzegającym potęgi uwarunkowań nieświadomych, psychologicznych kulturowych, społecznych, rodzinnych, środowiskowych...

Tyle na temat tego, że Onfray i jemu podobni zwalczają religię powodowani miłością do bliźnich, którzy dali się uwieść teistycznym bajdurzeniom i, omamieni bajkami dla dzieci, w przeciwieństwie do ludzi dorosłych zatracają się w rojeniach zamiast starać się przeżyć życie w sposób najpiękniejszy i najpełniejszy z możliwych.

Nicpoń nic a nic nie przesadza - to rzeczywiście jest wojna. Ale w imię czego?

Teraz jest nowy Dawkins

Następny facet nie wytrzymał i napisał książkę o tym, że nie ma Boga a religia jest do dupy. Zajęło mu to 243 strony w polskim wydaniu. Mówię o Michelu Onfrayu i jego Traktacie ateologicznym.

Nie przeczytałem jeszcze książki, mam ją dopiero od rana. Na razie tylko przeczytałem przedmowę Mateusza Kwaterki i przejrzałem książkę podczytując tu i ówdzie.

Onfray ma jakiegoś bzika i bardzo potrzebuje powiedzieć, że on, Onfray, jest w porzo jeśli chodzi o jego stosunek do ludzie wierzących. Na stronie 22. czytamy:

Nigdzie i nigdy nie gardziłem ludźmi wierzącymi w duchy, boskie tchnienie, nieśmiertelność duszy, obecność aniołów, magiczne właściwości kamieni, skuteczność rytuałów, zasadność inkantacji, kontakt z loa, cudowną przemianę hemoglobiny, łzy najświętszej dziewicy, zmartwychwstanie ukrzyżowanego, moce drzemiące w muszelkach kauri, potęgę szamanów, stosowność ofiar ze zwierząt, transcendentne właściwości saletry i balsamów, młynki modlitewne. Nigdy i nigdzie nie gardziłem wierzącymi w ontologicznego szakala.

Na następnej stronie:

Nie gardzę wierzącymi, nie uważam ich za śmiesznych czy żałosnych, ubolewam jednak, że przedkładają kojące bajki dla dzieci nad okrutne przeświadczenia dorosłych.

Przy okazji - dlaczego to niby przeświadczenia dorosłych są okrutne? :-) Co w tym okrutnego, że, jak wiedzą dorośli, Boga nie ma, a życie często jest chujowe?

I znowu na tej samej, 23. stronie:

Nie darzę nienawiścią klęczącego człowieka, wiem natomiast, że nigdy nie będę paktować z tymi, którzy zachęcają go do trwania w pozycji tak poniżającej.

Na stronie 24.:

Nie mam pretensji do osób, które chwytają się wiary jak ostatniej deski ratunku.

Wiara ostatnią deską ratunku?? :-)

OK, to wszystko na zaledwie pierwszych ośmiu stronach tekstu. Już wiemy, że Onfray nie gardzi religijnymi debilami, natomiast ma kosę z kacykami wykorzystującymi religijnych debili do niecnych celów i wkurwia go, kiedy ktoś próbuje zorganizować życie innym na podstawie własnych psychopatologii (przy okazji - organizować życie innym na podstawie własnych psychopatologii?? - czyżby Onfray był zdecydowanym przeciwnikiem socjalistycznego państwa albo Unii Europejskiej?).

Byłoby miło, gdyby ktoś podrzucił linki do tekstów, w których oświeceni racjonaliści, ludzie dorośli, wyjaśniają, co takiego kieruje tym całym Onfrayem, że gościu co chwila zastrzega się, iż innych ludzi nie ma za bydło.

---------------------------------------------------

Spróbuję doczytać Traktat ateologiczny do końca, nie zrażając się ani tym, co już w książce znalazłem, ani opiniami niektórych chłopaków z racjonalista.pl, którzy utrzymują, że Onfraya idzie czytać, aczkolwiek Woleńskim czy Chwedeńczukiem to on nie jest.

czwartek, 24 kwietnia 2008

Nasza liga

W naszym kraju parę lat temu rozgrywki ligowe zorganizowano jak Pan Bóg przykazał. Rząd wyszedł z założenia, iż nie może być tak, żeby wszystkie trofea zgarniały kluby najbogatsze, zatrudniające najlepszych menadżerów, trenerów i graczy.

Od sezonu 2000/2001 wprowadzono regulacje mające na celu wyrównanie szans wszystkich klubów, tak, żeby drużyny biedniejsze czy źle prowadzone, również przez cały sezon grały o coś. Regulacje te, mówiąc w skrócie, polegają na tym, że co trzy kolejki tabela jest korygowana w ten sposób, iż ujmuje się punkty zespołom, które zebrały ich najwięcej, a dodaje się drużynom o najskromniejszym dorobku. Jeden z przepisów mówi o tym, że drużyny plasujące się w pierwszej trójce po kolejce szóstej, dwunastej, osiemnastej itd. (liczy się co sześć kolejek) nie mogą mieć przyznawanych dodatkowych punktów po trzech kolejkach licząc od tej, po której zajmowały jedno z trzech pierwszych miejsc, choćby nawet w tych trzech rundach przegrały wszystkie mecze.

System skutkuje tym, że świetni, bardzo dobrzy i dobrzy zawodnicy już dawno uciekli pracować w klubach zagranicznych. Drużyny nie przykładają się do walki o zwycięstwo, gdyż regulamin w żaden sposób nie premiuje najlepszych zespołów, a wręcz je karze. Różnica bramek w ogóle nie jest brana pod uwagę, a po ostatniej kolejce tabela korygowana jest w ten sposób, że wszystkie teamy kończą sezon z takim samym dorobkiem punktowym. Mistrzem kraju zostaje co roku inny zespół – zgodnie z kalendarzem opracowanym przez rząd; działa to mniej więcej tak, jak ta prezydencja, która w Unii Europejskiej przełazi po kolei z państwa na państwo.

Nasze drużyny od roku 2001 nigdy nie zagrały w żadnym z międzypaństwowych pucharów, bo dostają regularny wpierdol już w preeliminacjach.

Jaki zatem zysk z takiego systemu i czy w ogóle jest jakiś zysk? Otóż jest i to największy z możliwych, a polega on na tym, że u nas rozgrywki prowadzone są zgodnie z zasadami sprawiedliwości społecznej, a cała ta liga to jedna wielka szczęśliwa i wesoła społeczność, w której nie uświadczysz ani jednej zatomizowanej jednostki.

wtorek, 22 kwietnia 2008

Światła na oświecenie pogan

Rzepa zamieściła podliczenie skutków przymusu jeżdżenia z włączonymi światłami:

Od 1 stycznia tego roku w Austrii zlikwidowano obowiązek jazdy z włączonymi światłami mijania w ciągu dnia. W Europie więcej już jest państw, które nie oczekują włączania świateł. Tymczasem od kwietnia zeszłego roku przepis ten wprowadzono w Polsce. Po roku wiadomo już, ze na nowym przepisie zarobili głównie dostawcy żarówek, których sprzedaż wzrosła o ponad 60 proc. i budżet państwa, bo o 0,5 procent wzrosło zużycie paliwa przez 15 mln krajowych i 72 mln jadących tranzytem aut. Dodatkowe paliwo kosztowało przez rok 2,1 miliarda złotych.

Super. Więcej sprzedanego paliwa to więcej kasy utopionej w państwowej kasie.

Co w kwestii wypadków?

Ze statystyk wypadków drogowych, które wydarzyły się w ciągu dnia w miesiącach maj – sierpień 2007 i 2006 wynika, że nie ma zmian na lepsze. Wypadków i ich ofiar było w 2007 roku więcej niż rok wcześniej, a przecież miało ich być aż o 20 proc mniej! Wniosek jest prosty: jazda ze światłami mijania nie przyniosła oczekiwanego zmniejszenia liczby wypadków.

OK, co prawda od kiedy auta jeżdżą z włączonymi światłami wypadków jest więcej, ale pamiętajmy, że przez rok do kasy państwowej wpłynęło więcej kasy za paliwo!

Co ze środowiskiem, które przecież trzeba ochraniać, zwłaszcza w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa związanego z globalnym ociepleniem?

Zwiększenie emisji CO2 z powodu włączonych w dzień świateł mijania to po uwzględnieniu przejazdów tranzytowych dodatkowe ok. 450 tysięcy ton. Tyle w ciągu roku może emitować Elektrownia Blachownia w Kędzierzynie Koźlu.

Trochę chujowo.

Co na to wszystko Komisja Europejska?

Z nietrafionego rozwiązania wycofuje się powoli Komisja Europejska, która pod koniec 2007 uznała, że nie będzie zachęcać do wprowadzania tego obowiązku. W Austrii zniesiono nakaz jazdy na światłach, gdyż liczba wypadków w I półroczu 2007 wzrosła o 12 proc, rannych o 11 zaś zabitych o 17 proc.

I to jest najdziwniejsze. Komisja Europejska powoli wycofuje się z nietrafionego rozwiązania! Takich rzeczy jeszcze nie było. Można by pomyśleć, iż Komisja Europejska, która chciała dobrze, uznała, że jej nie wyszło, a skoro nie wyszło, to trzeba się z forsowania pomysłu wycofać. Owszem, można by tak pomyśleć, ale nie w sytuacji, kiedy chodzi o Komisje Europejską! Oto na koniec notki w Rzepie czytamy:

Rozwiązaniem jest korzystanie ze energooszczędnych świateł dziennych. Leszek Kempiński, rzecznik KulczykTradex, importera VW i Audi podał, że są one dostępne już od 2003 roku, w kilku modelach stanowi standard, w innych jest wyposażeniem dodatkowym, bardzo często zamawianym przez klientów. Podobnie postępują klienci BMW, które od września 2006 r. w BMW serii 3, 5 i 6 oferuje diodowe światła jako część opcji reflektorów ksenonowych.

No, to teraz zgadujemy - przepis o przymusie stosowania jakich żarówek wejdzie niebawem w życie?

Poważna gaduła

Żeby gaduła była prowadzona na odpowiednio wysokim poziomie, europejskim poziomie, żeby dyskutanci nie wyglądali na takich, co to wypadli sroce spod ogona, trzeba przyjąć następujące założenia:

- konieczność istnienia państwa opiekuńczego jest dogmatem, albowiem bez nanny state ludzie powymieraliby z głodu, z chorób, z braku edukacji i kultury, nie mieliby dróg, po których można jeździć samochodami, a na ulicach nie świeciłaby ani jedna latarnia

- nie wolno mówić nanny state, natomiast trzeba mówić welfare state

- nie wolno stosować pojęcia uniosceptyk, natomiast trzeba używać terminu eurosceptyk (powyższego dowodzi nawet edytor word, który słowo eurpsceptyk zna, a słowo uniosceptyk podkreśla na czerwono; przy okazji - word zna termin koedukacja, natomiast słowo dysedukacja oczywiście podkreśla na czerwono)

- dogmatem jest to, że pan Waldek jest do tego stopnia upośledzony, iż nie jest w stanie zadbać o swoje zdrowie, o środki do życia na stare lata i o wykształcenie swoich dzieci, natomiast jest odpowiedzialny na tyle, aby wybierać parlamentarzystów, prezydenta państwa, władze lokalne i głosować w referendach

- skoro pan Waldek wybiera parlamentarzystów, prezydenta państwa, władze lokalne oraz bierze udział w referendach, konieczne jest istnienie państwowej telewizji

- konieczne jest istnienie jak największej liczby dyskryminowanych grup, gdyż każda dyskryminowana grupa walczy o swoje prawa, z czego wynika, że prawa posiada, a im więcej ludzie mają praw tym lepiej

wtorek, 15 kwietnia 2008

Trzeba czytać klasyków

Tutaj jest kawałek jakiegoś programu telewizyjnego, chyba TVN CNBC Biznes (w każdym razie taki jest napis pod tym telewizorkiem na stronie). No i w tym programie Jacek Kapica, który, jak się okazuje, jest wiceministrem finansów, opowiada, że państwo podwyższy akcyzę na szlugi i ten gaz, co to na nim jeżdżą samochody. Spisałem rzetelnie słowa pana Kapicy, ale chcę zwrócić uwagę na jedno - otóż państwo nie wprowadza podwyżki akcyzy tak sobie, absolutnie nie. Każda podwyżka, a już osobliwie podwyżka akcyzy, jest wprowadzana ze względu na KONIECZNOŚĆ. Czytajcie, klikajcie w linka i oglądajcie oraz słuchajcie:

Jacek Kapica: Podatek akcyzy na wyroby tytoniowe musimy podnieść ze względu na konieczność osiągnięcia minimum unijnego na poziomie 64 euro za 1000 sztuk papierosów.

Jacek Kapica: Wprowadzamy podwyżkę na LPG, gaz płynny do napędu pojazdów, ze względu na konieczność zachowania pewnych relacji między cenami paliw typu benzyna i olej napędowy i paliw gazowych, w tym głównie gaz ziemny do napędu pojazdów, CNG.

O to właśnie chodzi, żeby była KONIECZNOŚĆ. Wydaje się, że kiedyś była jedna konieczność, dzisiaj jest nieco inna konieczność, ale być może to wszystko pozory, może ciągle chodzi o jedną i tę sama konieczność - trzeba czytać klasyków, by wiedzieć.

Z kolei tutaj jest wywiad z ministrem Kapicą, w którym minister mówi tak:

Nowym paliwem, które pojawia się na rynku, jest gaz ziemny. W tym zakresie chcemy opodatkować to paliwo na minimalnym poziomie. (...) To będzie naprawdę nieznacząca podwyżka, a w porównaniu z cenami benzyny lub LPG gaz ziemny nadal będzie atrakcyjnym paliwem.

Wtedy ten gościu co przeprowadzał wywiad zapytał, bo aż sie prosiło o to właśnie zapytać: - To po co gaz ziemny obejmować akcyzą?

A Kapica na to jak siekierą w łeb: - Dla zasady powszechności opodatkowania paliw do napędu pojazdów. Będzie to też szansa dla rozwoju tego rynku.

Jeden facet na swoim blogu skomentował to tak: - Bez kurwa komentarza !!!!!!!!

To jeszcze nic, luknijcie, jaki facet dał tytuł swojej notce :-)

Wracam do tych wyliczeń na temat wysokości akcyzy na szlugi, bo bardzo mi się spodobało, że jest taka konieczność, aby akcyza za 1000 fajek wynosiła 64 euro. Nie tyle podoba mi się ta kwota, ile to, że rzecz cała jest przemyślana w najdrobniejszym szczególe - 64 euro za 1000 fajek! Wychodzi na to, że akcyza za 100 fajek wynosi 6,40 euro, za 10 fajek 64 eurowe grosze, a za 10.000 fajek - 640 euro.

Ja, kiedy słucham takich informacji, uspokajam się bo wiem, że los narodu europejskiego jest w dobrych rękach.

czwartek, 10 kwietnia 2008

Cud?

Dziennik powiesił notkę pt. Rząd obiecuje darmowe podręczniki. W notce czytamy:

Uczniowie, którzy we wrześniu 2009 roku rozpoczną naukę w pierwszych klasach szkół podstawowych i pierwszych klasach gimnazjów, czyli pierwszych roczników, uczących się według zreformowanego programu nauczania, otrzymają w szkole podręczniki za darmo - zapewniła minister edukacji Katarzyna Hall.

No zajebiście! Uczniowie dostaną podręczniki za darmo! Ale czy to oznacza, że rodzice tych dzieciaków nie będą musieli za podręczniki płacić? Czy ludzie nie mający dzieci w wieku szkolnym też nie będą musieli za podręczniki płacić? Czy nikt nie będzie musiał za podręczniki płacić? Jeżeli tak, jeżeli nikt nie będzie za podręczniki płacić, to czy oznacza to, że autorzy napisali podręczniki za darmo? Drukarnie wydrukowały podręczniki za darmo? Nikt nie płacił za prąd użyty przy drukowaniu książek? Za papier? Za farbę? Za maszyny? Składacze zrzekli się wynagrodzenia? I korektorzy? I drukarze? Ktoś rozwiózł podręczniki do księgarń czy szkół za darmo? Nikt nie płacił za benzynę zużytą podczas transportu książek?

Czy może jest inaczej, tak, że oczywiście prawa ekonomii w przypadku produkcji i dystrybucji podręczników nie zostały złamane, ale znalazł się jakiś św. Mikołaj, który z miłości do dzieci zapłacił wszystkie koszty po to, aby dzieciaki mogły dostać podręczniki za darmo?

A może podręczniki za darmo są efektem cudu? Ja nie mogę, już widzę jak moherowe babki wkurwią się, kiedy się okaże, że to akurat ekipie Donalda Tuska przydarzył się cud - ale to będą jaja :-)

Ciekawe, jak zachowa się Pospieszalski w sytuacji, kiedy okaże się, że to cud - czy zaprosi do programu Warto rozmawiać Terkikowskiego po to, żeby Terlikowski wytłumaczył publiczności, iż niezbadane są wyroki Boskie, że czasami dobry Bóg może posłużyć się nawet ekipą bezbożnych Tuskowych liberałów po to, aby zrobić dziatwie dobrze i dać jej darmowe podręczniki?

środa, 9 kwietnia 2008

Jajcarskie fretki

W sporze o to, czy lepsza jest margaryna, czy lepsze jest masło, jedni są za tym, że lepsze jest masło, a margaryna jest do dupy, a inni mówią, że lepsza jest margaryna, a do dupy jest masło. W sporze o istnienie pierwszej, koniecznej przyczyny wszystkiego, jedni, jak Leibniz, twierdzą, że musi istnieć jakiś byt o konieczności metafizycznej, czyli taki, do którego istoty należy istnienie (G. W. Leibniz. O ostatecznym źródle rzeczy. W: Wyznanie wiary filozofa.), a drudzy, jak Russell, utrzymują, że wszechświat po prostu istnieje i koniec (debata Bertranda Russella z Frederickiem Coplestonem w radiu BBC w 1948 roku).

Brian Davies w książce Wprowadzenie do filozofii religii (An Introduction to the Philosophy of Religion) przytacza fragment The Cosmological Argument and the Endless Regress Jamesa Sadowsky'ego:

Każdemu wspierającemu elementowi równie trudno istnieć jak elementowi, dla którego stanowi oparcie. Wiedzie nas to z powrotem do pytania, w jaki sposób dowolny element może oddziaływać przyczynowo, póki sam nie istnieje. B nie może być przyczyną A, dopóki D nie spowoduje jego istnienia. To, co odnosi się do D, odnosi się również do E i F i tak dalej w nieskończoność. Skoro każdy warunek zaistnienia A wymaga spełnienia wcześniejszego warunku, wynika z tego, że żaden z nich nie może zostać spełniony. W każdym przypadku to, co ma być częścią wyjaśnienia, staje się w zamian częścią problemu.

Sadowsky uważa, że pogląd przeciwny jego poglądowi przypomina powiedzenie:

Nikt nie może nic zrobić (w tym zapytać o pozwolenie), dopóki nie zapyta o pozwolenie.

Słowa Sadowsky'ego sprawiły, iż Daviesowi przyszła na myśl historia, o której czytał w gazecie. Oto jakiś farmer z Samerset, który hodował fretki, pewnego dnia odkrył, że wszystkie jego fretki zniknęły. No i gościu doszedł do wniosku, że te jego jajcarskie fretki musiały się nawzajem pozjadać.

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Kierunki, w których mogą pójść sprawy

Na YouTube obejrzałem sobie parę filmików z cyklu The Best of Młodzież Kontra i jedna ciekawostka rzuciła mnie się na uszy. Oto UPR-owskie oszołomy pytają polityków o to, dlaczego jest tak, że w XXI wieku ludzie mają tak małą wolność działania, co przejawia się przede wszystkim w tym, że nie mogą korzystać z lwiej części tego, co sobie wypracowali, czyli nie mogą w sposób wolny dysponować swoimi dochodami. A jeden UPR-owski oszołom zapytał nawet, czy to, że Malinowski jest niezdolny, albo lewniwy, daje mu prawo do dysponowania dochodami pracowitego Kowalskiego. Politycy odpowiadają różnie ale bardzo często sięgają po argument następujący: - Słuchaj, młody człowieku, to nie jest takie proste, Polska to nie malutka Estonia tylko potężne państwo, wielki, czterdziestomilionowy naród, w którym jest dziesięć milionów emerytów i rencistów oraz wielu bezrobotnych, w związku z czym społeczeństwo musi być solidarne i wspierać tych, którzy nie radzą sobie zbyt dobrze.

Pomijam dywagacje na temat tego, jakie znaczenie ma to, że Polska jest państwem czterdziestomilionowym, nie będę też dociekał, co sprawiło, iż ludzie, którzy całe życie pracowali, na stare lata dostają od państwa jałmużnę zamiast cieszyć się owocami swojej pracy. Zostanę przy tej solidarności społecznej. No bo po wysłuchaniu polityków wydaje się, że to, iż jesteśmy narodem, jakoś nas wszystkich obliguje do tego, żeby mieć na uwadze losy wszystkich rodaków, a zatem pojęcia narodu, a także państwa, mają się dobrze. Jest to dość zaskakująca konstatacja w kontekście tego, co politycy mówią przy okazji integrowania się Polski z Unią Europejską. I teraz tak: jeśli integracja europejska będzie zmierzać w kierunku liberalizacji życia gospodarczego, to super - być może nie trzeba będzie oddawać fiskusowi 70, albo i 83% dochodów. Natomiast jeżeli sprawy pójdą w kierunku jeszcze większego niż dotąd solidaryzmu, zgodnie z hasłem Wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami w Chrystusie Pa..., sorry, w Unii Europejskiej, to mamy przejebane.

środa, 2 kwietnia 2008

Ludzie napisali

U jednego gościa w necie znalazłem taką historię, którą gościu wziął od Roberta F. Byrnesa, że jedna nauczycielka, co to uczyła dzieciaki bogatych rodziców, chciała tym dzieciom wyjaśnić, co to jest bieda i wyjaśniała przez parę tygodni. W końcu kazała uczniom napisać opowiadanie o biedzie. Pierwsze opowiadanie zaczynało się tak:

Pewnego razu była sobie biedna rodzina. Matka była biedna, ojciec był biedny, kucharka była biedna, zarządca był biedny...

***

Murray Rothbard tłumaczy, że państwo, aby funkcjonować, musi dysponować siłą, biurokracją, musi w jakiś tam sposób cieszyć się poparciem ludzi, których uciska, a przynajmniej musi sprawić, aby ludzie państwu nie podskakiwali. Rothbard pokazuje, że w tym wszystkim ważną rolę pełnią intelektualiści [którzy przecież nie na wszystko rzygają - dop. mój] pełniący rolę opiniotwórców i pisze tak:

Udowodnione zostało, że Państwo potrzebuje intelektualistów; nie zostało jednak dowiedzione, dlaczego intelektualiści potrzebują Państwa.