statsy

niedziela, 28 lutego 2010

Dlaczego zwolennik PO musi cieszyć się ze wszystkiego, co robi PO?

Niektórzy myślą, że to tak działa ale to tak nie działa. A co nie działa tak, jak niektórzy myślą, że działa? Otóż to coś nie działa tak, że jakiś, dajmy na to, zwolennik PO, przemyślawszy sprawę idzie i głosuje na PO, aczkolwiek można powiedzieć, że zwolennik PO zanim zagłosuje na PO, sprawę jednak przemyślał. Bo przemyślał, tyle tylko, że on tę sprawę przemyślał na poziomie, na jaki go stać, ale już nie na wyższym poziomie. Czy jednak ktokolwiek może zrobić cokolwiek na poziomie wyższym od tego, na jaki go stać? Jasne, że nie może, a mówi o tym chociażby ta starogrecka sentencja: wyżej dupy nie podskoczysz.

Jakie są konsekwencje tego, że zwolennik, dajmy na to - PO, jest w stanie przemyśleć sprawę jedynie na poziomie, na jaki go stać? O, te konsekwencje są rozmaite. Jedna z tych konsekwencji polega na tym, że zwolennik PO po zagłosowaniu na PO, musi cieszyć się z tego, co robi PO. No musi i już. Przecież zanim zagłosował na PO, zwolennik PO nie kombinował w ten sposób: - Pójdę i zagłosuję na PO, bo pragnę, aby rząd kontrolował Internet, aby rząd pozwolił urzędnikom zabierać dzieci z domu rodzinnego, aby rząd robił dobrze tylko niektórym właścicielom firm hazardowych, a innym właścicielom firm hazardowych nie pozwalał na prowadzenie biznesu. Zwolennik PO, zanim zagłosował na PO, nie myślał sobie tak: - Pójdę i zagłosuję na PO, bo chcę, żeby rząd nie sprzedał stoczni, bo chcę, żeby ministrem był Drzewiecki i chcę, żeby Drzewiecki dał Rosołowi sześćdziesiąt tysięcy premii.

Zbierzcie do kupy pięć rodzin, które mieszkają w jakimś bloku w Białej Podlaskiej, w Olsztynie, w Środzie Śląskiej czy gdziekolwiek i powiedzcie tym ludziom, że Drzewiecki dał Rosołowi 60 tysiaków zyli. Powiedzcie tym ludziom, że minister od kultury daje Sierakowskiemu 25 tysiaków, a 57 tysiaków i jeszcze 700 zyli daje Sierakowskiemu minister od pracy, a wszystko po to, żeby Sierakowski mógł bawić się w Krytykę Polityczną. Powiedzcie tym ludziom, że rząd zadłuża swoich obywateli tak, jak od 20 lat żaden rząd ludzi nie zadłużał. Powiedzcie to tym ludziom z bloku w Białej Podlaskiem, w Olsztynie, w Środzie Śląskiej czy gdziekolwiek.

Jeżeli jakiś lewak wpadłby na pomysł, że to, co napisałem, to demagogia, to niech spierdala, bo w tym przypadku każda demagogia jest uprawniona, albowiem idzie tu o pieniądze zabrane ludziom, którzy pracują.

Dlaczego, jak stwierdziłem, zwolennik PO musi cieszyć się ze wszystkiego, co robi PO? Ano dlatego, że zwolennik PO, kontestując jakiekolwiek działania PO, musiałby uznać, że pomylił się wybierając PO. Ktoś może zapytać: - No i co z tego, że musiałby to uznać? A mało to ludzi, którzy uznali, że błądzili?

Odpowiadam: mało. Bardzo mało. Owszem, zdarzają się tacy. Wittgenstein zbudował system, który później postrzegał jako zaledwie drabinę pomocną w dojściu do miejsca, w którym zdecydował się tę drabinę odrzucić - po to, aby zbudować wszystko od początku. Dlatego jest wczesny Wittgenstein i późny Wittgenstein.

Żeby postąpić jak, jak postąpił Wittgenstein, trzeba być człowiekiem kumatym, a nie kimś, kto zagłosował na PO. Erica Hoffera nie czytałem ale czytałem Roberta Conquesta, a ten w książce Uwagi o spustoszonym stuleciu przywołuje Hoffera, który sugerował, że ludzie opętani ekscytującymi Ideami oraz szczytnymi hasłami to często egoiści zmuszeni przez wrodzone ułomności i okoliczności zewnętrzne do utraty wiary w samych siebie.

O to właśnie idzie - zwolennik PO to ktoś, kto przede wszystkim boi się. Boi się i dlatego składa swój los w ręce innych i modli się, niezależnie od tego, że jest młody, wykształcony i pochodzi z wielkiego miasta, o to, żeby tym, którym powierzył swój los, udało się. Modli się o to, żeby nikt się z nas nie śmiał, a już na pewno nie jamajskie gazety. Wydaje mu się, że jak uda się tym, którym powierzył swój los, to i jemu się uda, więc cieszy się, że Drzewiecki dał 60 kafli Rosołowi. Te 60 kafli dla Rosoła to dobra wróżba dla niego, zwolennika PO.

Ci, którzy zagłosowali na PO, chcąc nie chcąc muszą mężnie przyjmować na klatę wyczyny swoich idoli, a do tego nieustannie budować jakaś apologetykę. Wygląda to tak: kiedy Tusk wymownie milczy o swoim starcie w wyborach prezydenckich, a niezależne i profesjonalne sondażownie dają mu 147 punktów procentowych przewagi nad Kaczyńskim, to zwolennik PO mówi: - Super! Najlepszym prezydentem będzie Tusk!

Kiedy Tusk, mniejsza teraz o to, z jakich powodów, obwieszcza urbi et orbi, że w wyborach prezydenckich nie wystartuje, zwolennik PO pieje z zachwytu: - O ja pierdolę, co za kapitalne posunięcie! Ach ten Tusk, to jest prawdziwy mąż stanu!

Tak właśnie musi funkcjonować zwolennik PO. No musi i już. A wiecie dlaczego? Powiem Wam - musi dlatego, że jest zwolennikiem PO, a nie jakąś pojebaną moherową babką.

Na koniec kwestia techniczna. Otóż nie zamierzam tłumaczyć się z tego, że napisałem o zwolennikach PO, a nie wspomniałem o fanach PiS-u, komuchów czy czego tam jeszcze. Tym, którzy nie zrozumieli tej prościutkiej notki, daję tę oto eksplikację: nie napisałem tekstu o szachach jako takich. Nie napisałem też tekstu o debiutach półotwartych jako takich. Nawet tekstu o obronie sycylijskiej nie napisałem. Co więcej -  nie napisałem tekstu nawet o wariancie Swiesznikowa w obronie sycylijskiej jako takim. Napisałem tekst jedynie o tym wariancie Swiesznikowa w obronie sycylijskiej, w którym po: 1.e4 c5 2.Sf3 Sc6 3.d4 c:d4 4.S:d4 Sf6 5.Sc3 e5 6. Sdb5 d6 7. Gg5 a6 8. Sa3 b5 białe grają 9. Sd5.

piątek, 26 lutego 2010

Paradoks czy nie paradoks?


U Pospieszalskiego gadali o tym, że bandziory się panoszą, nawet policjantów się nie boją i co robić w tej przykrej sytuacji. Ano, mówili, trzeba żeby surowe sankcje były, żeby gliniarze byli dobrze wyszkoleni i nawet o klarownych ścieżkach awansu w karierze gliniarzy gadali. I na to Piekarska, ta od komunistów, wyjechała z tym, że fajnie, wszystko to potrzebne, o czym u Pospieszalskiego gadają, ale trzeba też postawić istotne pytania: o to, dlaczego ktoś stał się bandziorem, o to, z jakiego środowiska określony bandzior się wywodzi itd. - znana śpiewka.

Wydaje się, że Piekarska gada od czapy, bo co innego sankcje, skuteczna policja, zmotywowana policja, dobre prawo itd., a co innego rozważania psychologiczno - socjologiczno - demagogiczne na temat tego, czy przypadkiem społeczeństwo nie jest winne temu, że Kazik został bandziorem. Piekarska oczywiście gada od czapy, ale poruszyła ciekawą kwestię. Chodzi o surowość kary w kontekście okoliczności, że tak powiem - łagodzących. Albo inaczej - chodzi o kwestię tego, jak kogo karać, biorąc pod uwagę rozmaite konteksty.

O paradoksie związanym z tą kwestią pisze Saul Smilansky. Oto Smilansky wychodzi z założenia, że osoby nieuprzywilejowane zasługują na mniej surową karę, niż osoby uprzywilejowane. Nieuprzywilejowani to ci, którzy wywodzą się z bandziorskich środowisk, z dołów społecznych, ale to takich dołów, że dołów, którzy są biedni itd. Uprzywilejowani to ci, którzy mają dobrą robotę, wysoką pozycję społeczną, kasę itd.

Teza Smilanskiego opiera się na kilku istotnych założeniach. Po pierwsze, że w odniesieniu do jednego przestępstwa niektórych ludzi powinno się karać surowiej, a innych łagodniej. Z tym założeniem z pewnością nie zgodzą się ekstremalni zwolennicy sprawiedliwości wyrównawczej, ale wielu ludzi na to założenie przystanie. Po drugie, że kara ma odstraszać. Myślę, że wielu ludzi zgodzi się z tym, że kara ma odstraszać - ten system stosuje się nawet w stosunku do dzieciaków, które, być może nie wysadzą w powietrze chałupy, kiedy wiedzą, że dostaną w dupę jak się będą bawić kuchenką gazową. Po trzecie, że odstraszające własności kary są różne dla różnych ludzi. Idzie tu o to, że np. gościu zaprawiony w boju mniej się będzie krępował w procederze bandyterki, niż jakiś japiszon, który ma dobrą robotę w korporacji, trzydziestoletni kredyt na karku i bogatego teścia (taki gościu będzie się jeszcze bardziej cykał nagrandzić, kiedy jest u tego teścia zatrudniony).

Kiedy już przyjmie się te założenia, to sprawa przedstawia się tak, że - i to jest pierwsza wersja paradoksu - sprawiedliwość, ogólnie ujęta, będzie wymagać stosowania mniej surowych kar w stosunku do osób, które odstraszyć może tylko kara bardziej surowa.

Mówiąc inaczej - żeby odstraszyć bandziora, trzeba mu zagrozić surowszą karą niż ta, którą wystarczy zagrozić korporacyjnej, dobrze ożenionej mrówce.

Pamiętamy jednak, że w przypadku bandziora możemy znaleźć mnóstwo okoliczności łagodzących, no bo gościu od dziecka żyje między bandziorami, jest biedny itd., natomiast takich okoliczności nie znajdujemy odnośnie japiszona. To niesie za sobą następujące konsekwencje: sprawiedliwie społeczeństwo zapewni, w kontekście przestępczości, korzystniejszą perspektywę osobom, które potrzebują bardziej niekorzystnej perspektywy, jeśli mają być odstraszone od popełnienia przestępstwa.

W mocniejszej wersji teza ta brzmi tak: stopień, w jakim osoba zasłużyła na karę po popełnieniu przestępstwa byłby odwrotnością stopnia, w jakim należałoby ukarać daną osobę w celu odstraszenia jej od popełnienia tego przestępstwa.

Na koniec tych rozważań Smilansky pisze:

Perfekcja może okazać się nieosiągalna, lecz na ogół uważa się, że odstraszanie i zasługiwanie na karę da się pogodzić przynajmniej w pewnym stopniu. Pierwszy paradoks ukazuje, że tak nie jest. Konieczna jest o wiele mroczniejsza analogia. Wyobraźmy sobie świat, w którym, gdy tylko kogoś kochamy, ta osoba nie kocha nas, i vice versa. Lub bardziej dynamiczna wersję, w której im bardziej kogoś kochamy, tym mniej ta osoba kocha nas. Oczywiście, ideałowi wzajemnej miłości nie sposób wtedy sprostać. Sytuacja taka byłaby tragiczna i absurdalna.

Pytanie jest proste: czy można zrobić coś, aby zlikwidować paradoks, o którym pisze Smilansky?

:-)))

środa, 24 lutego 2010

Kot

Wziąłem kiedyś ze schroniska malutkiego, czterotygodniowego kotka. Chory był na wszystkie strony. Gdybym go nie wziął wieczorem, to nazajutrz rano dostałby szpilę i poszedł za Tęczowy Most. Pięcioro jego rodzeństwa poszło za Tęczowy Most.

Karmiłem gnojka z butelki dla lalek, bo inne butelki były za duże. Nie bardzo mu się to podobało, więc od razu odgryzł kawałek smoczka.



Z miski jeść nie chciał i nie dawał karmić się łyżeczką. Wściekał się, gdy zakraplałem mu i smarowałem oczka (na ścianie powiesiłem sobie grafik, żeby wiedzieć, kiedy smarować, a kiedy zakraplać). Najgorszą rzeczą były zastrzyki - żeby nie jeździć codziennie do weta, nauczyłem się robić zastrzyki i sam kłułem kociaka, zasługując sobie u niego na miano rzeźnika.


 Nikt mi tego procederu męczenia kota nie finansował. Nawet grantów z Unii Europejskiej nie dostawałem.

Podsumowując: mój kochany kociołek nie życzył sobie być męczony butelką i łyżeczką, nie chciał mieć zakrapianych i smarowanych oczek, nienawidził zastrzyków. Bardzo chciał, żeby tego wszystkiego nie było. A przy tym chciał mieć pełny brzuszek, bardzo dużo zdrówka i żebyśmy się bawili.

Wiecie jak nazwałem swojego kotka (na co dzień mówię na nią Nusia, bo to jest dziewczynka)? Jasne, że nie wiecie, no to Wam powiem. Otóż swojemu kociołkowi dałem na imię Wzorcowy Klient Państwa Opiekuńczego.

Nie mam najmniejszych pretensji do kota o to, że doi mnie na wszystkie sposoby, bo może nie przeczytałem wszystkich dzieł Michela Foucaulta (a nie przeczytałem), ale jestem na tyle kumaty, żeby zdawać sobie sprawę z tego, iż mój kot to zwierzę.

 

 
Nusia dzisiaj.

Schiza

Oświeceni, żeby uzasadnić zamordyzm, mówią, że zamordyzm jest konieczny, albowiem ludzie to w większości idioci, którzy nie myślą racjonalnie, w związku z czym trzeba ich przymuszać do prawie wszystkiego - do ubezpieczania się zdrowotnego, do ubezpieczania się emerytalnego, do posyłania dzieci do szkoły i do mnóstwa innych rzeczy, a także, co jest conditio sine qua non owego projektu, do finansowania całej tej zabawy. Np. wolny rynek, według oświeconych, nie jest możliwy, bo ludzie to idioci, nie myślą racjonalnie, więc jakieś cwaniaki na każdym kroku krzywdziłyby tych idiotów itd.

Ci sami oświeceni powiadają jednocześnie, że najlepszym sposobem zorganizowania się dużych społeczeństw jest państwo liberalne, neutralne światopoglądowo, wyzwolone spod władzy klechów i innych tego typu Diabłów. Takie państwo, zdaniem oświeconych, jest jak najbardziej możliwe, bo przecież ludzie do tego, żeby fajnie sobie żyć, nie potrzebują jakichś wyimaginowanych głosów Bożych, jakichś heteronomicznych etyk, jakichś pouczeń dawanych z nieistniejącej Góry czy przez tych, którym się wydaje, że wiedzą, jak ludzie powinni żyć. A jakim to niby cudem ludzie mogą nie potrzebować tych wszystkich reliktów przeszłości? Ano takim, że przecież ludzie myślą racjonalnie i najwyższy czas, aby zaufali swojemu rozumowi, a Immanuel Kant zakrzyknął nawet powtarzając po Horacym: Sapere aude!

No właśnie.

poniedziałek, 22 lutego 2010

A co Ananda obchodzi to, jak ja funkcjonuję w szachach?

Magdalena Żardecka-Nowak napisała bardzo fajne Posłowie do książki Trzy antagonistyczne wersje dociekań moralnych, której autorem jest Alasdair MacIntyre (napisałbym to zdanie inaczej, ale nie wiem jak; no bo jak to napisać: książki Alasdaira MacIntyre'a czy książki Alasdaira MacIntyre'go? :-))





MacIntyre, który był już admiratorem Marksa, a także, jak twierdzi smootnyclown - komunitarianinem, od pewnego czasu jest tomistą. No i w tej swojej książce opisuje trzy tradycje dociekań moralnych. W skrócie: tradycja tomistyczna opiera się wierze w Pana Boga i na prawie naturalnym, w tym na uznaniu, że istnieje coś takiego jak natura człowieka. Tradycja encyklopedii ufundowana jest na wierze w to, że istnieje jedna, wspólna wszystkim, a zatem niekontrowersyjna, racjonalność - chodzi tu o wynalzaek Oświecenia. Wreszcie tradycja genealogii, wywodząca się od Nietzschego, odrzuca przekonania encyklopedystów i nie wierzy w jakąś jedną obiektywną prawdę czy w racjonalność i ciągle ze wszystkim zrywa, od wszystkiego się dystansuje, wszystko demaskuje i podważa; jednym słowem - postmoderna.

Żardecka-Nowak bardzo chwali MacIntyre'go (wybrałem taką wersję :-)) po czym niezmiernie go krytykuje, zadając np. takie pytanie: Dlaczego [MacIntyre] uważa, że interpretując dzieła Tomasza, sam przekroczył społeczne i kulturowe ograniczenia, na których istnienie skądinąd wielokrotnie na uwrażliwia? Albo: Jak to możliwe, że XIII-wieczna teoria ma moc rozwiązywania współczesnych problemów?

To są znakomite pytania i aż mnie korci, żeby wysłać do babki maila z gratulacjami :-)))

W swoim Posłowiu Żardecka-Nowak robi dużo odniesień do książki Jadwigi Staniszkis O władzy i bezsilności. Nie czytałem książki Staniszkis, więc mogę mówić tylko o tezach Żardeckiej-Nowak, która pisze:

Zdaniem Staniszkis, różnice między Europą Zachodnią i Wschodnią widoczne są do dziś, a granica wpływu nominalizmu nadal oddziela centrum od peryferii. Polska pozostała w tomistycznym kręgu myślenia o polityce i podkreślania moralnego wymiaru ładu społecznego jako zakorzenionego w prawie naturalnym. Prawdopodobnie dzięki temu znalazła siłę i formę wyrazu w walce z komunizmem. Jednocześnie ten sam tomizm uniemożliwia nam rozumienie zasad funkcjonowania współczesnego świata.

To bardzo ciekawe stwierdzenie (obojętnie, czy to stwierdzenie Staniszkis, czy Żardeckiej-Nowak). No bo niby jaki problem w tym, że coś tam uniemożliwia nam rozumienie współczesnego świata? Nie zawsze jest tak, że rozumienie czegoś tam jest konieczne. Weźmy takiego Viswanathana Ananda, szachowego mistrza świata. Czy Vishi, zasiadając do partii ze mną, potrzebuje rozumieć, w jaki sposób ja funkcjonuję, że tak powiem, szachowo? A co to Ananda obchodzi? On po prostu siądzie przy desce i skopie mi dupę tak, jak chce. Zrobi swoje i skopie mi dupę, tak, jak chce. Tyle.
 
Najsilniejszy szachista z którym grałem, miał 49. ranking na kuli ziemskiej. Fajna to była gra. Fritz, taki fest silny program szachowy, drugi najsilniejszy po Rybce, pokazywał, że po 17 posunięciach miałem lekką przewagę - 0,37 (progi szachowe jakoś tam wyliczają ten balans). Po kolejnych 13 posunięciach grzecznie się poddałem, podpisaliśmy blankiety, zrobiliśmy sobie zdjęcia i cholernie zadowolony poszedłem do takiej jednej knajpy na Chmielnej w Warszawie, w której piwo Carslberg (sponsor Liverpoolu), kosztowało 13 zyli. A ten gościu z 49. rankingiem na świecie? Nie wiem, co on, w każdym razie wiem, że nie przejmował się tym, czy dobrze rozumie moje funkcjonowanie w szachach :-)))

OK, ale być może idzie o to (obojętnie, czy Staniszkis idzie, czy Żardeckiej-Nowak), że co prawda tomizm pomógł nam ustać  w walce z komuną, ale teraz, po obaleniu komuny, cały ten tomizm jest Diabła wart, bo świat inaczej funkcjonuje, inaczej w tym sensie, że w dzisiejszym świecie tomizm to anachronizm, jakiś bibelot, do którego mamy sentyment, ale który już dawno nie działa. Jeśli rzeczywiście o to idzie, to wygląda na to, że zwolennicy tezy, którą przedstawiła Żardecka-Nowak opierając się na Staniszkis, zakładają, iż nie grozi nam już żadna komuna ani inny  podobny syf, w związku z czym możemy spokojnie odłożyć tomizm na półkę z pamiątkami.

Pomyślałem sobie, że to bardzo chujowo i że jeśli nie mylę się w swojej diagnozie, to tych wszystkich liberałów czym prędzej trzeba wziąć za mordę i robić swoje. Po co? Ano dla własnego bezpieczeństwa, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. A jeśli nie rozumiecie, to rozważcie, jakiego to dzieła dokonali holenderscy nominaliści w Srebrenicy.

piątek, 19 lutego 2010

Ludzie różnie pracują

Ludzie różnie pracują, bo to i ludzie są różni i różne są prace. Ekstremalnie różniące się prace to praca taka, jaką mają pisarze i taka, jaką mają śpiewacy. Pisarze rzeźbią swoje teksty w zaciszu, bo inaczej się nie da. Tu doprecyzuję, że kiedy pisarz rzeźbi tekst w knajpie, popijając piwo, to też rzeźbi w zaciszu. 

Pisarze mają czas, ale taka jest specyfika ich pracy. Wyjątkiem jest św. Tomasz z Akwinu, bo nie wygląda na to żeby on miał czas na to, co napisał, no ale jakoś napisał. Śpiewacy czasu nie mają. Owszem, mają czas na ćwiczenia, ale w końcu i tak wychodzą na scenę czy stają przed mikrofonem i wtedy już czasu nie mają. Co więcej - wtedy oślepia ich światło reflektorów, które nie oślepia pisarzy.

Zobaczcie, jak pracuje Diana Damrau. Mnie ciarki przechodzą za każdym razem, kiedy to oglądam.

wtorek, 16 lutego 2010

Samobójstwa w państwie

Czytam w Dzienniku:

Z policyjnych statystyk wynika, że w zeszłym roku na swoje życie targnęło się niemal 5,9 tys. Polaków. Szokujący jest fakt, że ta liczba jest prawie równa liczbie osób, które giną w wypadkach drogowych. Eksperci nie mają wątpliwości - te statystyki świadczą o porażce państwa.

O porażce państwa??!! Czytam dalej:

Zdaniem ekspertów te alarmujące statystyki to porażka państwa i polityki społecznej. Dlaczego? Bo w Polsce wciąż brakuje programu zapobiegania samobójstwom. – Osoby w kryzysie mają niewielkie możliwości znalezienia fachowej pomocy. A przecież samobójstwom można skutecznie zapobiegać, problem w tym, że to wciąż temat tabu – mówi prof. Hołyst.

Moim zdaniem jest tak, że albo Hołyst opowiada bajki, albo ludzie spsieli już do tego stopnia, że nie umieją żyć bez państwa. Ta druga możliwość łączy się z kolejną tezą, o której nie wiem, kto pomyślał - a może jest tak, że przyczyną tak dużej liczby samobójstw jest właśnie państwo?

Napiszcie do Wojciecha Cejrowskiego i zapytajcie go, ile samobójstw popełniają Indianie Carapana.

niedziela, 14 lutego 2010

Superżółw

Jest taki film w Necie: Expelled no intelligence allowed. Narratorem jest Ben Stein, taki aktor. Jak zobaczyłem Bena Steina, to myślałem, że on zagrał w serialu Prawnicy z Miasta Aniołów, ale sprawdziłem, no i okazało się, że w serialu Stein nie grał, a pomyliłem go z Michaelem Tuckerem.

Mówiąc w skrócie Expelled no intelligence allowed opowiada o tym, jak to zwolennicy teorii inteligentnego projektu są uznawani przez "poważnych naukowców" za idiotów i jak "poważni naukowcy" robią wszystko, aby cała publiczność zwolenników teorii inteligentnego projektu miała za idiotów. Jest w filmie fajna scena, kiedy Ben Stein, nasłuchawszy się wcześniej od "poważnych naukowców" o tym, że cała ta gadka o stworzeniu świata, w tym życia, przez Boga, to jedna wielka bzdura, przychodzi do samego Richarda Dawkinsa. Stein z Dawkinsem prowadzą gadułę i Stein prosi Dawkinsa, żeby ten powiedział, na ile procent, jego zdaniem, Bóg nie istnieje:

Dawkins: - Trudno powiedzieć, ale około 99 procent.
Stein: - A skąd pan wie, że 99, a nie 97?
Dawkins: - Nie wiem, proszę mnie o to nie pytać. Trudno to określić. To jest po prostu bardzo nieprawdopodobne.
Stein: - Ale nie może pan podać dokładnej liczby?
Dawkins: - Oczywiście, że nie.
Stein: - Może być więc i 49 procent?
Dawkins: - Nie wiem... dla mnie to mało prawdopodobne. Więcej niż 50.
Stein: - Skąd ta pewność?
Dawkins: - Nie wiem, takie zajmuję stanowisko w książce.
Stein: - Kto więc stworzył niebo i ziemię?
Dawkins: - Dlaczego pyta pan "kto"? Widzi pan - natychmiast pyta pan: "kto?".
Stein: - Co wobec tego stworzyło?
Dawkins: - Cóż, to był bardzo wolny proces.
Stein: - A kiedy to się zaczęło?
Dawkins: - Nikt ni wie, kiedy to się zaczęło. Znamy tylko sposób, w jaki to się zaczęło. Znamy procesy, które życie zapoczątkowały.
Stein: - A jakie one były?
Dawkins: - Dotyczyło to pochodzenia samopodzielnej molekuły.
Stein: - A w jaki sposób to się dokonywało?
Dawkins: - Mówiłem już panu, że nie wiem.
Stein: - Nie ma pan pojęcia?
Dawkins: - Nie, nikt nie ma.
Stein: - A gdyby okazało się, że inteligentny proces wiele wyjaśnia w kwestiach genetyki czy ewolucji?
Dawkins: - Cóż, mogłoby tak być, gdyby wcześniej gdzieś we wszechświecie cywilizacja biorąca początek z darwinowskiej ewolucji nauczyła się skomplikowanej technologii i stworzyła formy życia. Mogliby wtedy zasiać je na naszej planecie. To jest bardzo prawdopodobne. Myślę nawet, że można by to udowodnić. Wchodząc w szczegóły biochemii czy biologii molekularnej możemy odnaleźć ślady "inteligentnego projektanta"
.

Dalej Dawkins mówi, że taka istota, która umie stwarzać jakieś tam formy życia, też przecież usiałaby jakoś powstać, więc w sumie sprawy to nie wyjaśnia - w ostatecznym rozrachunku Dawkins inteligentnego projektanta nie uznaje.

Mnie najbardziej podoba się to, że Dawkins w minutę zjechał z 99% do ponad 50% i żałuję, że Stein nie zapytał, w jaki sposób liczy się prawdopodobieństwo istnienia Pana Boga :-))

***


W książce Kosmiczna wygrana Paul Davies pisze, że jeśli ktoś chce wyjaśnić początek istnienia wszechświata, a jednocześnie uniknąć problemu z mnożeniem w nieskończoność przyczyn, czyli chce przerwać nieskończony łańcuch żółwi stojących jeden na drugim, to musi wynaleźć jakiegoś superżółwia, tego na samym spodzie, który lewituje sam z siebie i nie potrzebuje już żadnej podpórki:



Fotka z: Paul Davies. Kosmiczna wygrana. Prószyński i S-ka. Warszawa 2008. s. 238.



Davies pisze:

Problem w tym, że to, co jest superżółwiem dla jednego, może być śmiechu warte dla kogoś innego. Uczeni marzący o teorii wszystkiego bez swobodnych parametrów z największą przyjemnością uznają równania takiej teorii (na przykład M-teorii) za swojego lewitującego superżółwia. To jest ich punkt wyjścia. Równanie to należy przyjąć za "dane" i wykorzystać je jako niewymagające wytłumaczenia fundamenty, na których buduje się wyjaśnienie całego fizycznego istnienia. Zwolennicy multiwszechświata (z wyjątkiem może Tegmarka) za swojego superżółwia uznają pakiet cudów zawierający mechanizm generowania wszechświatów, mechanikę kwantową, teorię względności i wiele innych technicznych założeń. Monoteistyczni teologowie w roli superżółwia obsadzają Boga. Wszystkie trzy obozy tak samo szydzą z superżółwi swoich oponentów. Nie można jednak oczekiwać sensownego rozstrzygnięcia tego sporu, ponieważ koniec końców ten czy inny superżółw musi zostać przyjęty na wiarę (a przynajmniej tymczasowo zaakceptowany jako hipoteza robocza), a decyzja, którego wybrać, w sposób nieunikniony będzie odzwierciedleniem kulturowych uprzedzeń wyznawcy.

W tym fragmencie najbardziej podoba się mi się ten pakiet cudów zawierający mechanizm generowania wszechświatów, mechanikę kwantową, teorię względności i wiele innych technicznych założeń, natomiast najważniejszym twierdzeniem jest twierdzenie, że tak czy siak coś trzeba przyjąć na wiarę. Faktu tego nie zmieni nawet to, o czym parę dni temu gdzieś napisałem, że teiści argumentują niejako do tyłu, mówiąc, że Bóg stworzył świat, natomiast "racjonaliści" argumentują do przodu, utrzymując, że co prawda dzisiaj czegoś tam nie wiemy, ale kiedyś się dowiemy.

Oczywiście mogę się mylić, ale wydaje mi się, że o ile teiści nie mają kłopotu z uznaniem twierdzenia Daviesa, że tak czy owak jakiegoś superżółwia trzeba przyjąć na wiarę, o tyle "racjonaliśći" z twierdzeniem tym zgodzić się nie mogą. Pytanie brzmi: dlaczego nie mogą?

piątek, 12 lutego 2010

Sznureczek

W niektórych bardzo naukowych rankingach, zwłaszcza brytyjskich, najlepszym moim tekstem blogowym jest Astronomia na kółkach. Ten tekst to dobry background dla tej notki. A o czym będzie w tej notce? Ano będzie o tym, jak lewak myśli. Bo lewak zawsze myśli, jak każdy, tyle tylko, że lewak myśli od dupy strony. Ta od dupy strona polega na tym, że lewak nie liczy się z kosztami - taki to już urok lewackiej ekonomii. Trzeba parę milionów ludzi zagłodzić albo wymordować w imię słusznej idei, czyli dla dobra ludzkości? Nie ma sprawy.

Przykład lewackiego myślenia, a rzecz jest nieporównywalnie mniejszego kalibru, niż mordowanie milionów ludzi, jest taki:

Lewak ma problem. Problem polega na tym, że lewak na dywanie sznureczka co i rusz nie może znaleźć. Tu trzeba do akcji wprowadzić kota. Sprawa przedstawia się bowiem tak, że ulubioną zabawą kota lewaka jest zabawa w sznureczek, która polega na tym, że lewak bierze sznureczek, ciąga go po dywanie, tak szybko szybko i w różne strony, a kot za sznureczkiem gania, łapkami go przykryć się stara, w zęby złapać chce, bo nic tak nie uszczęśliwia kota jak zabawa w sznureczek. Co jakiś czas lewak albo daje kotu złapać sznureczek (żeby kot był dumny z siebie) albo kot niejako sam ten sznureczek łapie, trochę się nim pobawi i zostawia na dywanie, siada przed lewakiem, na lewaka patrzy i znowu bawić się chce. Lewak wstaje z krzesła albo z fotela, w zależności od tego, gdzie usiadł kiedy już kot sznureczek dopadł, i zaczyna szukać sznureczka. A sznureczek niełatwo znaleźć. Dlaczego? A dlatego, że i sznureczek i dywan są czerwone i jak łatwo się domyślić, trudno sznureczek zobaczyć na dywanie. Co w tej przykrej sytuacji robi lewak? Otóż lewak robi rzecz, która dla niego jest najoczywistsza na świecie - kupuje żółty dywan.

***

Pogadaliśmy sobie trochę w komentarzach z martą.luter i Arturem i w nawiązaniu do tej gaduły robię dopisek:

Jest tak, że szwankuje szkolnictwo, szwankuje służba zdrowia, system emerytalny być może już się zawalił, tylko nie można jeszcze tego ogłosić, aczkolwiek może być tak, że dopiero za chwilę się zawali. Co robić? Tym bardziej, że z eurokołchozu zaczynają dobiegać informacje o jakichś kłopotach, o jakiejś Grecji, itd. Co robić? Przede wszystkim - trzeba zachować przytomność umysłu! Nie wolno poddać się emocjom, nie można dać się zwieść głosom wichrzycieli! Trzeba stawić czoła przejściowym trudnościom! A jak im, tym trudnościom, stawić czoła? To proste - trzeba zwiększyć nakłady na poszczególne dziedziny, koniecznie zwiększyć nakłady! A jednocześnie opracować nowe, odpowiadając wymogom współczesności stosowne programy. Koniecznie trzeba opracować nowe programy, a następnie wcielić je w życie! Trzeba kupić żółty dywan!!!

czwartek, 11 lutego 2010

Sobiesiak przed komisją hazardową

Ryszard Sobiesiak właśnie swobodnie występuje. Ale jazda! :-)) Wali w polityków i urzędasów jak w bęben. Kapitalne! Mówi: - To może zlikwidujcie też palenie papierosów oraz jedzenie mięsa i słodyczy, bo to nie służy społeczeństwu.

No normalnie gościu wygłasza manifest libertariański :-)) Chyba se to wydrukuję :-)))

***

Cuda :-) Sobiesiak nie chce odpowiadać na pytania, Sekuła nie ma zielonego pojęcia co robić, ekspertów nie ma i sprawę musi ratować dwóch gości z biura legislacyjnego sejmu. Przerwa. W tv z Czuchnowskim gadają, który twierdzi, że Sobiesiak jak nie zechce gadać to najwyżej podda się karze, zapłaci i tyle. Publiczność pasiona przez symulakryczne media chce krwi, chce żeby Sobiesiak gadał ale oto mamy pat. Co robić? Jak zmusić świadka do tego, żeby na pytania odpowiadał, bo bez jego odpowiedzi całe show, które przecież must go on, bierze w łeb? Ha, to jest dopiero zagadka!

Ja oczywiście znam sposób na to, żeby show mógł go on. To bardzo prosty sposób, tyle, że nie wiadomo, czy demokratyczne społeczeństwo dojrzało już do tego, by do tego sposobu wrócić. Demokratyczne społeczeństwo musi odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest ważniejsze: zachowanie "demokratycznych standardów" czy to, żeby show go? Moim zdaniem demokratyczne społeczeństwo coraz bardziej skłania się ku temu, że ważniejsze jest, aby show go. A zatem bliski jest czas, gdy demokratyczne społeczeństwo zaaprobuje sposób stary, wypróbowany i skuteczny - tortury :-))) 

środa, 10 lutego 2010

Dzieci Oświecenia

ezekiel napisał o tym, jak to państwowa telewizja puściła jakiś film Dawkinsa bardzo późno w nocy no i ezekiel uważa, że telewizji idzie o to, aby głupie katole nie zainfekowały się dawkinsowymi mądrościami, a w ogóle to, według ezekiela, Racjonalistyczny pogląd, wydawałoby się fundamentalny dla dzisiejszej cywilizacji, jest w TVP rugowany, jako coś obrzydliwego i obmierzłego. I jeszcze takie coś ezekiel napisał: Nie żyjemy w żadnej cywilizacji chrześcijańskiej. Jesteśmy dziećmi oświecenia. A najlepszym dowodem na to będzie odpowiedzenie na pytanie - czy o zdrowie się modlisz czy idziesz do lekarza. A jeżeli już zapadłeś na chorobę, to czego byś się pozbył prędzej jakbyś miał wybierać - lekarza, czy modlitwy.

Chłop może i ma rację, bo przed Oświeceniem, jak powszechnie wiadomo, ludzie nie chodzili do lekarza, zresztą - nie było lekarzy. Nikt się w tamtych, przedoświeceniowych czasach nie leczył, a jak już ktoś zachorował, to się po prostu modlił i umierał. Tak było.

Napisałem komentarz:

"Jesteśmy dziećmi oświecenia."

No Wy, Towarzyszu, z pewnością jesteście dzieckiem Oświecenia, dlatego nalewają się z Was postmoderniści, którzy nie mogą uwierzyć w to, że w XXI wieku można jeszcze wyznawać oświeceniowe zabobony.

Piszę "Wy" boś użył formy "jesteśmy" :-)

***

"Racjonalistyczny pogląd, wydawałoby się fundamentalny dla dzisiejszej cywilizacji..."

Byłbym wdzięczny, gdybyś wyjaśnił, co to jest racjonalistyczny pogląd, co w ogóle rozumiesz pod mianem "racjonalizm". Bo wiesz, ojcem racjonalizmu jest Kartezjusz, ta - jak to określił jeden katolski ciemniak - logiczna katastrofa. Kartezjusz, który swój racjonalistyczny system zbudował na magicznym :-)) założeniu, że intuicja jest niezawodna. Kartezjusz, który do imentu rozwinął platoński dualizm petryfikując pogląd, iż człowiek składa się z dwóch kawałków - duszy i ciała. Kartezjusz, którego "cogito ergo sum" jest li tylko powtórzeniem "si fallor, sum" - słów, które napisał niejaki Augustyn z Hippony, jak wiadomo ciemny katol. Kartezjusz, który uznał, że jedną z rzeczy pewnych jest istnienie Boga i to nie Złego Demona, tylko dobrego Boga i powtórzył dowód na istnienie Boga za św. Anzelmem, który, o czym wie każde dziecko Oświecenia, był ciemnym katolem.

A zatem - co to jest racjonalizm? Dasz radę rzetelnie pogadać, czy, jak to najczęściej robisz, uciekniesz w anegdoty?

Co uważa za racjonalizm, ezekiel wyjaśnił mi tak:

Nie chodzi mi o kartezjański racjonalizm, tylko ten rozumiany potocznie, taki wiesz - dowody, wnioski, empiria etc. Zresztą wydaje się, że kartezjański racjonalizm również jakoś tam wewnętrznie jest spójny (zaznaczam, że nie znam się szczególnie na filozofii Kartezjusza), jednak jego aprioryczność można porównać do aprioryczności religii.

Odpisałem:

I już? To ma być Twoje wyjaśnienie? Nie mówię, że byłoby źle gdyby to było wszystko, co jesteś w stanie powiedzieć na temat tego, jak rozumiesz racjonalizm, tylko chcę się upewnić, że to jest wszystko. Więc?

Na to już odpowiedzi nie dostałem. Dochodzi druga w nocy i uznałem, że bez łamania dobrych obyczajów mogę napisać ten donos na ezekiela. Po to, żebyśmy się trochę pośmiali.

***



Właśnie cieszę się nowym Coplestonem, tym bardziej, że tego tomu nie znam - nie czytałem go w żadnym wydaniu. Cieszę się z tej książki, bo ludzie najbardziej olewają właśnie Ruskich, Ruskich nikt nie czyta, a przecież żeby wiedzieć, że coś tam jest barachło to trzeba to znać. Bocheński o tym mówił, że Ruskich nikt nie czyta, bo ludzie ot tak, z dupy, biorą tezę, że nie ma czego czytać.

W tym tomie Copleston podając taką blitzową historię ruskiej myśli, pisze (i w tym miejscu nawiązuję do pierwszej części mojej notki :-) :

Za panowania Katarzyny II, powszechnie znanej jako Katarzyna Wielka, modne stały się idee francuskiego Oświecenia, w każdym razie wśród tych przedstawicieli szlachty, którzy lubili myśleć o sobie, że są umysłowo wyemancypowani.

Oczywiście Copleston w żadnym razie nie zakłada z góry, że dzieci Oświecenia muszą być idiotami. Być może on to zakłada z dołu, ale tego nie wiem. W każdym razie mnie najbardziej podoba się ten kawałek: lubili myśleć o sobie :-)))

poniedziałek, 8 lutego 2010

Miśki

 

Misiek z lewej to wielki erudyta. Przeczytał wszystko, co ludzie napisali ważnego. Wie takie rzeczy, których ludzie jeszcze nie napisali i nie wiedzą, ale w końcu miśki, podobnie jak koty, nie muszą ograniczać się do tego, co wiedzą ludzie. Pasją miśka jest muzyka i muszę kupować mu płyty, których nie rozumiem. Mówiąc precyzyjniej - niektóre rozumiem, ale wielu nie rozumiem.

Misiek w ogóle nie interesuje się premierem Tuskiem, posłem Karpiniukiem, senatorem Romaszewskim i nikim innym z całej tej bandy polityków. Po prostu - nie znalazł powodu, aby się nimi interesować. Czy rzetelnie szukał powodu? A któż to może wiedzieć?

Misiek koleguje się za to z Giovannim Reale (książki Reale są na fotce - jak się na fotkę kliknie, to ona się powiększy). No a kiedy Reale poprosił Hansa Joachima Krämera, żeby ten napisał coś o Platonie, to Krämer spytał miśka, czy jeśli Reale prosi to można napisać albo i nie napisać, czy też raczej trzeba napisać. Misiek odpowiedział, że oczywiście można napisać albo i nie napisać, ale on, misiek, raczej by napisał, kiedy już Reale poprosił. Krämer zrozumiał, co misiek do niego mówi i napisał Platone e i fondamenti della metafisica.

Misiek nie używa komputera. Kiedy ja mu mówię, że coś ciekawego pokazało się w Necie, to misiek każe to sobie wydrukować i czyta w wersji papierowej. Do czytania nie potrzebuje okularów.

Misiek po prawej nie przeczytał aż tyle, co jego kumpel, ale swoje wie. On jakoś tak robi, że nie musi przeczytać, żeby wiedzieć. Nikt nie ma pojęcia, jak to działa.

W przeciwieństwie do miśka po lewej, misiek z prawej gra w szachy. Znakomicie gra. Ze mną gra na pieniądze. W związku z tym, że misiek nie zarabia i nie ma pieniędzy, umówiliśmy się, że jak ja będę do przodu, to misiek będzie wisiał mi kasę. Tyle tylko, że jestem mocno do tyłu, ale misiek pieniędzy nie potrzebuje, wobec czego jak mi trzeba trochę kasy, to biorę sobie z tej kupki, co ją odłożyłem jako wygraną miśka. Misiek chętnie idzie na ten układ, tym bardziej, że z tej kasy kupuję przede wszystkim gorzałkę, którą z miśkiem pijemy. Misiek z lewej pije z nami rzadko. Największym szachowym sukcesem miśka po prawej są dwa zwycięstwa odniesione nad Siergiejem Rublewskim oraz dodatni bilans gier ze ś.p. Aleksandrem Wojtkiewiczem.

Misiek po prawej nie interesuje się premierem Tuskiem, posłem Karpiniukiem, senatorem Romaszewskim i nikim innym z całej tej bandy polityków. Po prostu - nie znalazł powodu, aby się nimi interesować. Czy rzetelnie szukał powodu? A któż to może wiedzieć?

Z obydwoma miśkami znam się kupę lat. Właściwie to znam ich od początku swojego życia. Czy ja się dziwię, że oni są i że są tacy, jacy są? A w życiu! Dlaczego miałbym się dziwić?

sobota, 6 lutego 2010

Może to rekord, a może nie :-))

Wiecie czego się dowiedziałem? Już piszę, ale najpierw uwaga ogólniejsza - ciągle jeszcze nie przestałem się dziwić i chyba nigdy nie przestanę się dziwić, jaka komuna jest twórcza. Jezu, nikt nie jest tak twórczy, jak komuniści chcący zbawić rodzaj ludzki - ani Mozart, ani Bobby Fischer, ani Chaucer czy Szekspir - no nikt. Oto jak komuniści naliczają składki na KRUS:

Ustawodawca przyjął, że źródłem finansowania składki zdrowotnej za osoby podlegające ubezpieczeniu społecznemu rolników w gospodarstwach o powierzchni powyżej 1 ha przeliczeniowego (opodatkowanych podatkiem rolnym, ale nieopodatkowanych podatkiem dochodowym) będzie budżet państwa. Ustawodawca uzależnił wysokość składki od wielkości każdego gospodarstwa i wskaźnika, za który przyjął 1/2 średniej ceny skupu 1 q [kwintala] żyta, ogłaszanej przez GUS.

Nie wiem, czy to jest rekord świata, ale wynik to chyba znakomity, co?

czwartek, 4 lutego 2010

Bóg

Oglądam sobie przesłuchanie Tuska. No i Tusk powiedział coś takiego, że w pewnym momencie zaczął zdawać sobie sprawę z tego, jak coś tam działa w cały tym hazardzie. A zatem przedtem nie wiedział, jak coś tam w tym hazardzie działa. I to jest normalne, przecież nikt nie wie, jak się sprawy mają w każdej dziedzinie - ostatnim człowiekiem, który wiedział wszystko był Gottfried Wilhelm Leibniz, ale on umarł w roku 1716.

Napisałem kiedyś taki tekst, który powiesiłem w salonie24 ósmego grudnia 2008 roku. Oto ten tekst:

Tusk nieco tragiczny

Mamy kolejną modę na globalne ocieplecie, co zapewne spowodowane jest tym, że za chwilę kierownicy państw europejskich przegłosują albo nie, pakiet, który ma uratować świat przed zagładą. Ja na globalnym ociepleniu nie znam się zupełnie i pewnie nigdy już się nie poznam; trudno, postaram się jakoś żyć. Jest mnóstwo dziedzin, na temat których nie mam zielonego pojęcia. Nie wiem tego, co wiedzą Eine i Arkadiusz Jadczyk, nie wiem tego, co wie pandada i nie wiem tego, co wie Kataryna, żeby pozostać w naszym, salonowym środowisku. Coś tam za to wiem w swoich dziedzinach i tak to się wszystko kręci.

W sprawie globalnego ocieplenia najbardziej kompetentnymi są ci, którzy najlepiej znają się na kwestiach takich, jak globalne ocieplenie. Stwierdzenie to może wyglądać na idiotyzm, ale myślę, że warto stwierdzić, co stwierdziłem.

Tych, którzy najbardziej znają się na globalnym ociepleniu będę w tej notce nazywać naukowcami. Naukowcy, mówiąc z grubsza, prezentują różne stanowiska:

1. To człowiek, produkując CO2, czy co tam jeszcze, ma istotny wpływ na wzrost globalnego ocieplenia i człowiek może sprawić, żeby globalnemu ociepleniu zapobiec.
2. Człowiek przyczynia się do wzrostu globalnego ocieplenia, ale cokolwiek by zrobił - i tak nie może globalnemu ociepleniu zapobiec.
3. Działalność człowieka nie ma istotnego wpływu na wzrost globalnego ocieplenia.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jak się robi cieplej, to dobrze. Im cieplej na dworze, tym mniej trzeba grzać w chałupie i tym mniej trzeba smrodzić przy tym grzaniu; tym mniej CO2, czy czego tam jeszcze, muszą wypuszczać w powietrze ciepłownie, a zatem - im cieplej na świecie, tym mniej trzeba zanieczyszczać środowisko.

Sprawa jednak nie jest taka prosta (albowiem nic nie jest takie proste), bo nie chodzi tylko o to, że jak jest cieplej, to można mniej grzać. Chodzi też o to, że jak jest cieplej, to się lodowce rozpuszczają i wtedy jest woda zamiast lodu, a to gorzej, bo lód światło słoneczne odbija a woda nie odbija, w związku z czym różne złe rzeczy mogą się wydarzyć, takie jak zalanie niektórych miast czy całych państw. Poza tym, jak się robi cieplej, to wiatry wieją jakoś gorzej i w ogóle powstają rozmaite patologie czy anomalie pogodowe. Sprawa jest zatem skomplikowana.

Czytam, że globalne ocieplenie jest faktem potwierdzonym naukowo, gdyż łatwo teraz jest zmierzyć, że średnia temperatura podnosi się. Ta temperatura w minionych iluś tam latach podniosła się o 0,8 stopnia Celsjusza, a grozi nam to, że w ciągu przyszłych iluś tam lat podniesie się o kolejne dwa stopnie. Żeby temu podniesieniu się temperatury zapobiec, człowiek musi ograniczyć emisję gazów cieplarnianych.

Kiedy weźmiemy to wszystko pod uwagę, wychodzi nam, że zwolennicy tezy o antropogenicznym globalnym ociepleniu, stojący przy tym na stanowisku, iż człowiek globalnemu ociepleniu może zapobiec, uważają, iż człowiek jest w stanie  kontrolować temperaturę na naszej planecie i to kontrolować ją z dokładnością do np. 0,8 stopnia, albo 2 stopni, albo 1,4 stopnia.

Dobra. Jedni naukowcy mówią to, drudzy tamto, a jeszcze inni jeszcze co innego. Ale przecież to samo dzieje się w mnóstwie innych dziedzin - naukowcy spierają się, ale media o tych sporach milczą i kierownicy Europy nie zamierzają podpisywać pakietu w kwestii chociażby tego, w którą stronę ma pójść fizyka albo pedagogika (w tym przypadku wydaje się, że taki pakiet jest tylko kwestią czasu) czy jak ma się rozwijać teoria w szachach. A w kwestii globalnego ocieplenia pakiet będą podpisywać, czy raczej przyjmować  (w tv usłyszałem, że niczego podpisywać się nie będzie, natomiast będzie się głosować ale to nie ma istotnego znaczenia). Dlaczego? Wydaje się, że dlatego, iż kwestia globalnego ocieplenia, w przeciwieństwie do mnóstwa innych kwestii, jest kwestią być albo nie być całego rodzaju ludzkiego i w ogóle życia na Ziemi.

Mnie w tym wszystkim najbardziej zastanawia właśnie ten mechanizm, który działa w przypadku pakietu klimatycznego. Dlaczego interesuje mnie ten mechanizm? Ano dlatego, że przyjęcie pakietu będzie miało skutek w postaci podjęcia działań kosztujących podatników w Europie około 850 miliardów eurosów. A także będzie miało inne konsekwencje. Dla poszczególnych ludzi i dla całych gospodarek.

Mechanizm przyjmowania lub nie pakietu klimatycznego jest ciekawy. Oto bowiem decyzję o przyjęciu pakietu lub nie, podejmą politycy. Nie wiem, kto tam będzie głosował nad przyjęciem lub nie pakietu - premierzy, ministrowie czy jeszcze ktoś inny ale to nie jest ważne. Za decyzję odpowiedzialni są Tusk w Polsce, Sarkozy we Francji, Brown w Wielkiej Brytanii itd. Weźmy Tuska. Tusk o globalnym ociepleniu, o klimacie, o gazach cieplarnianych itd. nie ma zielonego pojęcia (podobnie zresztą jak o pedagogice, o ekonomii itd.). Dlatego, jak mniemam, najął różnych ekspertów i zlecił im napisanie opinii. Zapewne jedni eksperci napisali opinie takie, a drudzy owakie. Istotne jest właśnie to, że jedni napisali opinie, z których wynika jednoznacznie wniosek taki: pakiet przyjmować. Drudzy napisali opinie, których konkluzja jest taka: pakietu nie przyjmować. No i teraz Tusk musi podjąć decyzję. Musi rozważyć wszystkie argumenty, przewidzieć wszystkie konsekwencje, wziąć pod uwagę mnóstwo czynników, jednym słowem - musi wykonać niesamowitą robotę, a na koniec, jak mówiłem, musi podjąć decyzję.

Mnie intryguje takie pytanie: czym przy podejmowaniu decyzji będzie, w ostatecznym rozrachunku,  kierował się Tusk, który przecież nie jest ekspertem w, mówiąc najogólniej, dziedzinie globalnego ocieplenia i skutków, jakie może przynieść zarówno przyjęcie, jak i odrzucenie pakietu klimatycznego? Jakim cudem premier Tusk jest w stanie zasadnie uznać, że rację mają ci eksperci, a tamci nie mają lub odwrotnie?


Czy ja się czepiam Tuska? Nie, nie czepiam się Tuska - o co innego mi chodzi. Jest tak, że "rząd" nie wykombinuje sobie żadnej ustawy, jeżeli premier na tę ustawę się nie zgodzi. No tak już to działa w "demokracji" ("demokracja" piszę w cudzysłowie, bo oczywiście nie ma żadnej demokracji, zawsze jest oligarchia). Co z tego wynika? Ano to, że premier musi znać się na wszystkim. Musi wiedzieć, jak to naprawdę jest z globalnym ociepleniem, jakie stawki VAT na różne artykuły są najlepsze i jakie powinny być stawki celne, musi znać się na "edukacji" żeby zaakceptować taką a nie inną listę lektur, musi wiedzieć kto powinien, a kto nie powinien prowadzić działalność hazardową, musi mieć wiedzę na temat tego, które strony w Internecie blokować, musi kumać jaki jest najlepszy sposób na system emerytalny itd. itd. itd. Jednym słowem - premier "wie" jak organizować ludziom  życie prawie w każdej dziedzinie, a zmierzamy ku temu, że premier będzie "wiedział" jak organizować ludziom życie we wszystkich dziedzinach i to będzie Panoptikon.

A taki król, to w ogóle nie musi znać się na tym wszystkim, na czym zna się premier - król po prostu na swoich siepaczy, którzy umieją zabrać ludziom tyle kasy, żeby król był zadowolony i tyle. Ale premier nie - premier musi się na wszystkim znać.

Dawkinsony nalewają się z teistów w związku z tym, że teiści wierzą w takie x, że x jest Bogiem. Dziwnym trafem dawkinsony wierzą z kolei w demokrację i w system, w którym istnieje instytucja premiera. Moje pytanie jest takie: kto tu jest głupszy - teiści wierzący w Pana Boga, czy dawkinsony wierzące w to, że wszechwiedzącym Bogiem jest premier?

środa, 3 lutego 2010

Dlaczego koleguję się z Arturem Nicponiem - że tak powiem - na gruncie politycznym :-)))

Najbardziej koleguję się z Nicponiem dlatego, że, tak jak On, wolę dobre wino od stęchłej wody (to Waldemar Łysiak napisał jakoś tędy, ale nie umiem teraz znaleźć cytatu - mniejsza o to). A na gruncie politycznym koleguję się z Nicponiem dlatego, że... Odwołam się do Hayeka, będzie prościej :-))) Otóż w Postscriptum do Konstytucji wolności, które to postscriptum zatytułowane jest Dlaczego nie jestem konserwatystą, Hayek pisze:

W czasach gdy większość ruchów, które uważa się za postępowe, popiera kolejne ograniczenia wolności jednostki, zwolennicy wolności będą chyba zmuszeni zużywać swoją energię w opozycji. A tutaj okazuje się najczęściej, że występują po tej samej stronie, co notoryczni przeciwnicy zmiany. W sprawach bieżącej polityki generalnie nie mają oni dziś innego wyboru, niż popierać partie konserwatywne.

O to właśnie chodzi: W sprawach bieżącej polityki generalnie nie mają oni dziś innego wyboru, niż popierać partie konserwatywne!

Jeżeli ktoś rozumie, co ja mówię, to rozumie - i chwatit. A jeśli ktoś nie rozumie, to pewnie nie zrozumie i nie można mieć o to do niego pretensji - w końcu nikt nie podskoczy wyżej dupy i jest głupotą mieć pretensje do ogórka o to, że ogórek nie śpiewa.

wtorek, 2 lutego 2010

Nie ma na co czekać!!!

Ciekawe jak długo jeszcze ludzie to wytrzymają? No bo ciągle jacyś pijani lekarze, ciągle pogotowie do kogoś tam nie pojedzie, na wizytę u specjalisty trzeba czekać miesiącami albo dłużej, ciągle kogoś nie przyjmą do szpitala, a szpitale zadłużone, a granda z prześwietleniami cycków, a skandal z niestandardową terapią dla chorych na raka, a zupełna makabra ze szczepionkami przeciwko świńskiej grypie. Kiedy ludzie powiedzą dość? Kiedy ludzie w końcu zrozumieją, że jak jest wolny rynek, to zawsze będzie cały ten syf? Dość! Trzeba w końcu stworzyć państwową służbę zdrowia, wprowadzić przymus ubezpieczeń i będzie po problemie. Bo niby na co tu czekać??!!

Napadam na Einego :-)))

U Einego pod tekstem o szkolnictwie wielka gaduła. Też się do gaduły przyłączyłem, w efekcie czego Eine napisał o mnie:

A ja przestałem go lubić, bo jawnie próbował zaprowadzić u mnie na blogu - przy aktualnym wpisie - chamowo. Drwina, połajanki, pouczanie protekcjonalne, nazywanie mnie "komunistą" co dla - który doświadczył piekła komunizmu o którym wyrus nawet nie jest zdolny pomyśleć - odzywki ad personam w rodzaju "synku", na argumenty z badań naukowych odzywka: "bla,bla,bla" a nawet nie panowanie nad emocjami i ordynarne skwitowanie prac psychologów ["mam w dupie"] - to razem dało jeden rezultat u mnie: GŁĘBOKI NIESMAK. Zero argumentów merytorycznych w rozmowie ze mną. (...)

Jego teksty są świetną ilustracją tej prawdy, którą wielcy myśliciele ludzkości nam przekazują:

najbardziej zniewolonym jest ten, kto pragnie absolutnej wolności, kto niezdolny jest do zgody na ograniczenie płynące od istnienia Drugiego, kto nie może przyjąć żadnej "konieczności" płynącej z faktu, iż nie jesteśmy w Raju lecz na Ziemi, i że wszystkie nasze działania indywidualne i wspólnotowe są skażone grzechem. (...)

Wystarczy przypomnieć sobie spójnię między anarchizmem grupy Trockiego [zwalczeniem przez nich praw i obowiązków społecznych, nicestwieniem rodziny, plugawieniem tradycji w imię "wolności " totalnej], a utworzonym zaraz potem-wspólnie z Leninem - bolszewizmem, by zrozumieć o czym pisze Wojtyła. Tak więc tylko niesmak,żadnego pożytku dla wewnętrznego rozwoju mojego
.

O co poszło? Ano o to, że kpię z tych wszystkich komunistów admirujących państwowy przymus posyłania dzieci do szkoły. Kpię z tych komunistów, którzy zamartwiają się tym, że "szkolnictwo" jest do dupy i szukają sposobów na naprawę "szkolnictwa". Długo już szukają, szukają od czasu, kiedy państwo wzięło się za "edukację".

Przy okazji - Eine ma rację w tym, że ja nie przyjmuję żadnej "konieczności" wynikającej z faktu, iż nie jesteśmy w Raju tylko na Ziemi. A dlaczegóż miałbym przyjmować? Co to - ja jakiś żołnierz jestem, który musi wysłuchiwać rozkazów Pani ANANKE? Ja przeczytałem Szestowa i przestałem się bać, jeśli ktoś wie, o co chodzi :-)))

Dobra, w związku z tą gadułą u Einego daję dwa cytaty. Pierwszy cytat wzięty z tekstu O wolności Johna Stuarta Milla:

Ogólne wychowanie państwowe jest po prostu sposobem kształtowania ludzi na tę samą modłę; a ponieważ forma, którą się im nadaje, odpowiada życzeniom panującego rządu, czy będzie on w rękach monarchy, czy kapłanów, arystokracji lub większości żyjącego pokolenia, daje to w rezultacie, proporcjonalnie do jego sprawności i sukcesów, despotyczną władzę nad umysłem prowadzącą w naturalny sposób do zawładnięcia ciałem.

Autorem drugiego cytatu jest Bertrand Russell - tekst pochodzi z wykładu John Stuart Mill, Proceedings of the Britisch Academy:

Szkolnictwo państwowe, w krajach, które przyjęły zasady [Fichtego], produkuje, jeśli w ogóle jest skuteczne, stada niedouczonych fanatyków, gotowych na rozkaz ruszyć na wojnę lub rozpętać prześladowania, w zależności od oczekiwań. Zło jest tak wielkie, że świat byłby lepszym miejscem (w każdym razie moim zdaniem), gdyby system oświaty państwowej nigdy nie został wprowadzony.

Eine nie rozumie tego, co mówią Mill i Russell, a jedynym jego, Einego, argumentem jest to (tak mi kiedyś Eine napisał), że Russell to kutas, bo prowadził się niemoralnie i nie dbał o swoje dzieci. W związku z tym Eine dalej będzie walczył o poprawę przymusowego "szkolnictwa". A ja się dziwię jak to możliwe, żeby taki tęgi fizyk jak Eine nie wiedział tego, że nie da się wybrać wody z oceanu durszlakiem.

Zamieszkać w pałacu

Tusk powiada ostatnio, że nie będzie brać udziału w wyścigu, w którym chodzi tylko o zaszczyty i chwałę, że jemu, Tuskowi, nie idzie o to, żeby mieszkać w pałacu, bo co daje mieszkanie w pałacu, jak mieszkaniec pałacu gówno może zrobić dla Polski? A Tusk chce zrobić dla Polski mnóstwo dobrych rzeczy, w związku z czym ma zamiar piastować to stanowisko, które piastuje, bowiem będąc premierem ma realną władzę.

Dobra, wiadomo już, że bycie mieszkańcem pałacu to obciach. Ale pytam - z kim Kaczyński wygrał w finałowym wyścigu w roku 2005? Jak nazywał się ten, który w roku 2005 bardzo chciał w pałacu zamieszkać? :-)))