statsy

czwartek, 30 czerwca 2011

Umieliście?



Przeczytałem Białą Księgę smoleńskiej tragedii. Wydrukowałem ją sobie, oprawiłem i przeczytałem. Są w Księdze rzeczy, o których nie wiedziałem, są takie, o których wiedziałem, ale bardzo niedokładnie i wreszcie są takie, o których wiedziałem dobrze. W sumie wiedziałem o większości z tego, co zostało napisane. A jednak mocno mnie trafiło, kiedy to wszystko przeczytałem po całości. Opowiem Wam o tym, co trafiło mnie najbardziej.

Najpierw jedna istotna sprawa - nie napiszę nic o tym, co - moim zdaniem - stało się pod Smoleńskiem; czy to był zamach na samolot, czy wypadek, czy maskirowka. Nie o to chodzi w tym tekście. Napiszę tylko o tym, co po przeczytaniu Białej Księgi trafiło mnie najbardziej. Jeśli ktoś nie zrozumie o czym piszę i o czym nie piszę, to będzie mi przykro, naprawdę bardzo przykro, ale nie mam sposobu żeby temu niezrozumieniu zaradzić.

Otóż ludzie z tego samolotu nie byli chronieni. Nikt ich nie ratował. W Białej Księdze czytamy - s. 119:

- obsada stanowiska kontroli lotów nie ogłosiła natychmiast alarmu dla całości jednostek ratowniczych znajdujących się na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj oraz nie przekazała informacji o wypadku dla jednostek ratowniczych okręgu smoleńskiego,
- jednostki służb ratowniczych okręgu smoleńskiego wezwano na miejsce katastrofy dopiero po 10 minutach od katastrofy, - pierwsze jednostki straży pożarnej przybyły na miejsce 14 minut po wypadku, - pierwszy zespół ratownictwa medycznego przybył na miejsce 17 minut po wypadku, a siedem kolejnych zespołów dopiero 29 minut po wypadku.


Z kolei w Uwagach Rzeczypospolitej Polskiej jako państwa rejestracji i państwa operatora do projektu Raportu końcowego z badania wypadku samolotu Tu-154M nr boczny 101, który wydarzył się w dniu 10 kwietnia 2010 r., opracowanego przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy MAK znajdujemy taki fragment - ss. 57-58:

Brak jest informacji o alarmowaniu oddziału pożarniczego JW [jednostki wojskowej] 06755 o wypadku samolotu Tu-154M, bezpośrednio przez GKL [Grupę Kierowania Lotami] lotniska. Dowódca JW 06755 przekazał informację o utracie łączności ze statkiem powietrznym do Dyżurnego Regionalnej Bazy Poszukiwawczo –Ratowniczej o godz. 6:42 UTC [10.42 czasu lokalnego, 8.42 czasu polskiego], tj. w minutę po wypadku, brak jest jednak informacji, aby zaalarmował podległy mu oddział pożarniczy. Raport [MAK] nie zawiera informacji kto poinformował dowódcę JW 06755 o wypadku. O godz. 6:43 UTC Dyżurny Regionalnej Bazy Poszukiwawczo –Ratowniczej (2 minuty po wypadku) wydał rozkaz wyjazdu dla zmiany dyżurnej. Na miejsce wypadku udał się pojazd Kamaz 42108 oddziału pożarniczego JW 06755 (wyjazd 6:46 UTC, tj. 5 minut po wypadku) z lotniska Smoleńsk „Północny” oraz pojazd GAZ 4795 Regionalnej Bazy Poszukiwawczo –Ratowniczej z lotniska Smoleńsk „Południowy” (wyjazd 6:48 UTC, tj. 7 minut po wypadku). Alarmowanie jednostek ratowniczych okręgu smoleńskiego nastąpiło o godz. 6:50 UTC, a ich wyjazd o godz. 6:51 UTC (tj. odpowiednio dopiero 9 i 10 minut po wypadku). Z treści Raportu [MAK] nie wynika, dlaczego bezpośrednio po wypadku nie alarmowano jednostek [straży pożarnej] PCz-3, a dopiero o godz. 6:50 UTC. Zgodnie z raportem PCz-3 była w dyżurze na lotnisku Smoleńsk „Północny” w dniu 10 kwietnia 2010 r. od godz. 6:00 UTC. Dodatkowo z zapisu korespondencji wewnątrz SKL [Stanowiska Kierowania Lotami] na lotnisku Smoleńsk „Północny”) wynika, że o godz. 6:41:48 UTC [10:41:48 czasu lokalnego, 8: 41:48 czasu polskiego] płk Krasnokutski, zastępca dowódcy bazy lotniczej, zdał sobie sprawę z powagi sytuacji stwierdzając: „Kurwa, dawajcie straż tam, gdzie kurwa!”, na co o godz. 6:42:49 UTC [10:42:49 czasu lokalnego, 8:42:49 czasu polskiego] otrzymał odpowiedź: „Upadł po bliższej, z lewej strony drogi”.

I zaraz po tym idzie to zdanie - ciotkom Matyldom przypominam, że cytuję dokument rządu polskiego:

Dla strony polskiej jest niedopuszczalne aby obsada SKL, mając świadomość, że samolot Tu-154M „upadł” nie ogłosiła natychmiast alarmu dla całości jednostek ratowniczych znajdujących się na lotnisku Smoleńsk „Północny” oraz nie przekazała informacji o wypadku dla jednostek ratowniczych okręgu smoleńskiego.

W polskich Uwagach do projektu raportu MAK-u jest o wiele więcej informacji na temat tego, co się na tym lotnisku działo, a raczej co się nie działo. Teraz będzie mocne stwierdzenie - cały czas jesteśmy przy polskich Uwagach do projektu raportu MAK-u:

W oparciu o Raport [MAK], w części dotyczącej działania służb ratunkowych i przeciwpożarowych, strona polska stwierdza, że lotnisko Smoleńsk „Północny” nie zapewniało bezpieczeństwa w zakresie ratownictwa i ochrony przeciwpożarowej przy wykonywaniu operacji lotniczej statku powietrznego wielkości Tu-154 z 96 osobami na pokładzie.

Lotnisko nie zapewniało bezpieczeństwa! Polski dokument rządowy stwierdza, że lotnisko nie zapewniało bezpieczeństwa! OK. Ale jakim cudem polskie służby odpowiedzialne za ochronę prezydenta nie widziały tego, że lotnisko nie zapewnia bezpieczeństwa? Ten cud polega na tym, że polskich służb na lotnisku nie było. Wracamy do Białej Księgi - załącznik nr 54, s. 109, C. K., funkcjonariusz BOR:

Na lotnisku nie planowano obecności żadnego funkcjonariusza BOR.

Boże, zmiłuj się! Na lotnisku nie planowano obecności żadnego funkcjonariusza BOR! Czytajmy dalej:

W przypadku gdyby delegacja prezydencka wylądowała na innym lotnisku, za zabezpieczenie – to jest zapewnienie ochrony przy lądowaniu i przyjeździe na miejsce wizyty odpowiadałyby służby rosyjskie. Jest to zwyczajowo przyjęta modelowa procedura działania służb ochrony w każdym kraju.

Zakładam, że chłopak jest pełen dobrej woli i mówi to, co wiedział, zresztą, mówi też coś takiego:

Byłem po raz pierwszy na przygotowaniu pobytu zagranicznego osoby ochranianej, nie zetknąłem się nigdy z sytuacją zmiany miejsca lądowania samolotu.

Pewnie ten BOR-owiec wie, jak wyglądało zorganizowanie na Okęciu ochrony przez służby amerykańskie, kiedy do Warszawy przylatywał Barack Obama. Pewnie ten BOR-owiec teraz już nie wierzy, że jest to zwyczajowo przyjęta modelowa procedura działania służb ochrony w każdym kraju.

I jeszcze jeden fragment Białej Księgi - załącznik nr 46, s. 98, J. U., funkcjonariusz BOR:

W dniu 10 kwietnia 2010 r. objąłem służbę zastępcy oficera operacyjnego BOR w centrum kierowania BOR. (…) Kolejną informacją dotyczącą tego lotu był telefon z Centrum Operacji Powietrznych, było to ok. godz. 8.30, może kilka minut później. Oficer, który pełnił tam służbę powiadomił nas o złych warunkach atmosferycznych nad Smoleńskiem i zapytał, czy jest nam coś wiadomo w tej sprawie. Spytał też, czy istnieje możliwość lądowania na lotnisku zapasowym. Dla nas to było zaskakujące, nie mieliśmy wcześniej sygnałów o złej pogodzie. Próbowaliśmy ustalić szczegóły dzwoniąc do dyżurnego BOR w porcie lotniczym z poleceniem zebrania informacji ws. lotniska, ws. ewentualnego lądowania samolotu prezydenckiego na innym lotnisku. Przekazał nam, że maszynę przejął nadzór rosyjski i nasza kontrola lotów nie ma z nią łączności.

To ostatnie zdanie trafiło mnie najbardziej: Maszynę przejął nadzór rosyjski i nasza kontrola lotów nie ma z nią łączności.

To jest strasznie smutne zdanie, strasznie smutne. Wyobraźcie to sobie - w pewnym momencie stało się coś takiego: maszynę przejął nadzór rosyjski i nasza kontrola lotów nie ma z nią łączności.

Po przeczytaniu tego zdania - umiecie nie zapłakać?

***

Dawid był królem Izraela, kiedy ujrzał Batszebę i zakochał się w niej. Sprawił, że Batszeba zaszła w ciążę. A Batszeba była żoną Uriasza Hetyty, dzielnego wojownika, jednego z Bohaterów Dawida. I wezwał Dawid Uriasza do siebie i ugościł go i wypytywał o wojnę z Ammonitami, w której Uriasz walczył. A później Dawid znowu ugościł Uriasza. A potem Dawid napisał list do Joaba, dowódcy swoich wojsk i dał ten list Uriaszowi i kazał mu oddać list Joabowi. A w liście było napisane:

Postawcie Uriasza tam, gdzie walka będzie najbardziej zażarta, potem odstąpcie go, aby został ugodzony i zginął.

I dalej czytamy w Biblii:

Joab obejrzawszy miasto, postawił Uriasza w miejscu, o którym wiedział, że walczyli tam najsilniejsi wojownicy. Ludzie z miasta wypadli i natarli na Joaba. Byli zabici wśród ludu i sług Dawida; zginął też Uriasz Hetyta.

Czy kiedy pierwszy raz przeczytaliście tę historię albo kiedy pierwszy raz opowiedziała Wam ją babcia - umieliście nie zapłakać?

Biała Księga smoleńskiej tragedii

Biała Księga jest w pdf-ie. Nicek jakimś cudem ją ściągnął (ja nie mogę nawet otworzyć strony parlamentarnego zespołu) i powiesił u siebie. Wisi to to tutaj. Po prawej stronie na górze jest baner z Tuskiem na obrazku i w to trzeba kliknąć. Jak Wam się nie otworzy (mnie się otwierało tak długo, że straciłem cierpliwość) to kliknijcie prawą myszą na baner i naduście: zapisz element docelowy jako... I wtedy ściągnięcie sobie pdf. Ja zapierdalam teraz na miasto, żeby to sobie wydrukować i zbindować, później idę do sklepu i kupię łiskacza, a w nocy sobie ten dokument przestudiuję. Studiując tekst będę chlać łiskacza. Dlaczego będę chlać? Ano dlatego, że lubię chlać.

Polecam wszystkim rzetelne przestudiowanie Białej Księgi, bo po co pierdolić jak Halicki czy inny Hypki, jeśli można solidnie przeczytać tekst i mieć swoje zdanie, nawet jeśli będzie to zdanie zupełnie inne od tego, jakie prezentuje TVN24?

środa, 29 czerwca 2011

Ktoś rozumie?

Podczas tej swojej dzisiejszej konferencji Macierewicz wiele razy mówił, że jeśli chodzi o Smoleńsk to wina Ruskich jest o wiele większa od winy naszych. Po czym nasi naskoczyli na Macierewicza, że on pod tezę białą księgę przygotował, że głupi, niewiarygodny itd. - podręczny zestaw zarzutów. No i ja nie wiem dlaczego oni tak na Macierewicza naskoczyli. To nie pasuje im, że facet Ruskich winą obarcza? Czego by zatem chcieli - żeby przede wszystkim ich obarczył? A może idzie o to, że oni już nie mogą inaczej i muszą Ruskich bronić? Ktoś coś z tego rozumie?

Kto nie skacze ten za Tuskiem, hej, hej!

Jak zwykle w środę kupiłem GazPola. Do dzisiejszego numeru dołączyli płytę z filmem Kibol. Tu jest trailer:



Film obejrzałem sobie uważnie i stwierdzam, że nie pokazano tam paru rzeczy, które są istotne i które pokazać należało, ale jednak pokazano dość. Najbardziej ujął mnie kilkusekundowy fragment zaczynający się w 32 minucie i 16 sekundzie filmu - oto kibice Jagi, czyli Jagiellonii Białystok, podskakują przed stadionem i skandują: - Kto nie skacze ten za Tuskiem, hej, hej!


Nieskakanie dzisiaj jest oznaką poważnego upośledzenia umysłowego (zgodnie z dzisiejszą, politpoprawną nomenklaturą - niepełnosprawności intelektualnej), przy czym mówię o nieskaczącej publiczności, a nie o oligarchii - beneficjentach systemu i to nie podlega dyskusji. I gra idzie o tych ludzi, którzy już wiedzą czym skutkują rządy Tuska, ale którzy jeszcze nie poradzili sobie z tym, że parę lat temu Tuskowi uwierzyli. O tych właśnie ludzi idzie gra.

Czy da się skutecznie wyzyskać ten kapitalny slogan: - Kto nie skacze ten za Tuskiem, hej, hej!

piątek, 24 czerwca 2011

Jest bardzo niedobrze

We Wrocławiu trwa polsko-ruski kongres mediów. No i czytam w Necie:

Według pełnomocnika ministra kultury ds. organizacji Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia dr Sławomira Dębskiego, wrocławski kongres ma przede wszystkim stworzyć płaszczyznę komunikacji pomiędzy polskimi i rosyjskimi przedstawicielami mediów.

W książce List z Polski prof. Andrzej Nowak mówi, że po roku 2000 w Rosji zamordowano około trzystu dziennikarzy. I dodaje: Może warto o tym pamiętać, jeśli się porównuje Rosję z innymi krajami i prowadzenie interesów z Rosją do prowadzenia interesów z Niemcami czy Włochami. (...) Rosja nie ma w ogóle wolnych mediów elektronicznych.

No więc ci ruscy dziennikarze, którzy przeżyli i dojechali na polsko-ruski kongres mediów, na jakiej płaszczyźnie komunikować się będą z polskimi dziennikarzami? Co polskim dziennikarzom powiedzą? A polscy dziennikarze co powiedzą ruskim dziennikarzom?

Czytam dalej w Necie:

"Jestem przekonany, że I Polsko-Rosyjski Kongres Mediów przyczyni się do pogłębienia wzajemnego zrozumienia" - napisał do uczestników kongresu prezydent Federacji Rosyjskiej Dmitrij Miedwiediew. Wtórowała polska głowa państwa, Bronisław Komorowski: - Takie spotkania dają szansę na stworzenie sprzyjającego klimatu dla dialogu.

Moim zdaniem mamy poważny problem. Otóż kiedy powie się ciotkom Matyldom*, że to bardzo niedobrze, kiedy dzieją się takie rzeczy jak ten kongres albo kiedy Ławrow ustawia do pionu polski korpus dyplomatyczny, to ciotki Matyldy pytają szczerze zdziwione: - Ale dlaczego niedobrze?

To jest właśnie ten problem: parę milionów ludzi naprawdę nie rozumie, jak najbardziej szczerze nie rozumie, dlaczego to jest bardzo niedobrze.

_________________________

* Termin ciotki Matyldy jest moim autorskim terminem. Zdaję sobie sprawę z tego, że w powszechnym odbiorze nie jest to termin zbyt precyzyjny - ludzie mają kłopoty z określeniem desygnatu nazwy ciotka Matylda. Nie dam definicji terminu ciotka Matylda, natomiast dam taką podpowiedź: ciotką Matyldą nie jest Tusk (jakkolwiek można na ten temat dyskutować, kiedy ktoś się uprze żeby o tym gadać w bardzo szerokim kontekście, np. w kontekście bardzo długiej perspektywy czasowej), ani Dukaczewski, ani Leszek Miller, ani Kwaśniewski itd.

No, to tyle tej podpowiedzi :-))

wtorek, 21 czerwca 2011

W tym przypadku trudno jest zasadnie naskoczyć na Tuska

Robert Gwiazdowski pisze:

Pan Premier Tusk (...) zapowiedział, że „Polska będzie uczestniczyć w mechanizmie gwarancji dla Grecji w wysokości 250 mln euro”, podkreślając, że „Polska będzie uczestniczyła w systemie gwarancji tak jak każdy inny członek UE”. Pan Premier zaznaczył, że „mowa jest o gwarancjach, a nie o gotówce”. My oczywiście nie przekażemy Grekom żadnej „gotówki”. My wystawimy „gwarancje” wierzycielom Grecji, że jak już Grecja nie zapłaci, to wtedy przekażemy im „gotówkę”.

Prima facie jest zatem tak, że parę dni po tym, jak zapowiedział, że nasz rząd nie będzie się kłaniał bankierom, Tusk pokłonił się bankierom, zdaje się, że głownie niemieckim, i wygospodarował dla nich miliard zyli zabranych Polakom, którzy pracują i zarabiają. Gdyby ktoś w tym miejscu zechciał naskoczyć na premiera Tuska w związku z tym, że najpierw Tusk zapewnia, iż bankierom nie będzie się kłaniał, a za chwilę bankierom miliard złotych zabranych Polakom, którzy pracują i zarabiają obiecuje, to proponuję, żeby się przez chwilę zastanowił nad taką oto kwestią, że Tusk nie powiedział, że nie będzie obiecywał niemieckim bankierom miliarda złotych, tylko zapewnił, iż bankierom nie będzie się kłaniał. Moim zdaniem, gdyby ktoś stwierdził publicznie, że Tusk złamał obietnicę, bo oto dając miliard złotych zabrany Polakom, którzy pracują i zarabiają, pokłonił się bankierom, to mógłby zasadnie zostać pozwany przez Tuska do sądu, który nie zawisł, czyli do niezawisłego sądu, o oszczerstwo i bardzo możliwe, że Tusk wygrałby sprawę, bo nie ma powodu przypuszczać, że akurat trafiłby na nierozgrzanego sędziego.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Nadziejnie?

Są tacy ludzie, których z upodobaniem słucham, ale ich twórczości albo nie znam, albo nie rozumiem, albo nie trawię, przy czym tu występują rozmaite kombinacje: znam i rozumiem, ale nie trawię; znam i nie rozumiem i nie trawię; nie znam i nie trawię itd. Do tych ludzi, których słucham z upodobaniem, ale ich twórczości albo nie znam, albo nie rozumiem, albo nie trawię (a o którą możliwość chodzi? Ha! - tkaj tkaczu wiatrów :-))) należy Tadeusz Kantor. Kiedyś, na początku lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, oglądałem w telewizji państwowej zapis spotkania Kantora, ja wiem? - z publicznością chyba, no bo niby z kim innym? To spotkanie działo się w Krakowie, w jakiejś piwnicy, jak zwykle w Krakowie; Kantor siedział przy stole, bez marynarki, szelki miał, jarał szlugę za szlugą, a palił Lordy, za Kantorem ściana z cegieł - wiecie, takie właśnie rzeczy.
No i opowiadał Kantor, że on mieszkanie w Krakowie ma i często jest tak, że mu domofonem jakieś menele dzwonią, a jak menele zadzwonią, to on, Kantor, do domofonu podchodzi, pyta kto tam, wtedy nikt nie odpowiada itd. I mówił Kantor, że to syf, że dzicz, ale nie całkiem, bo... tu głos zawiesił i dodał, że jednak jest nie tylko dzicz, bo: - Jest jeszcze młodzież, ona się uczy.

Dam Wam dwie pchełki pokazujące, że młodzież może być nadziejna, że się uczy, że chce coś zrozumieć, że coś rozumie, że jest plastyczna. Oto pchełka pierwsza - reakcja studentów Uniwersytetu Warszawskiego na bełkot Jamajki:



I pchełka druga. W książce List z Polski autorstwa Mariusza Pilisa i Artura Dmochowskiego (Zysk i S-ka. Poznań 2011.), będącej uzupełnieniem filmu pod tym samym tytułem, książce składającej się z wielu wywiadów, pośród których są świetne wywiady, jak na przykład wywiady z Wiktorem Juszczenką, Władimirem Bukowskim, Jackiem Trznadlem czy Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim, ten ostatni powiada tak:

W Polsce studentom zadaję pytanie: - Kto z państwa uważa, że w wyborach parlamentarnych do Dumy rosyjskiej rozstrzyga się przyszłość polityczna Rosji? - Wszyscy się śmieją.

Śmieją się. I  to jest nadziejne. Jest?

niedziela, 19 czerwca 2011

Fikcja, nawet nie bardzo literacka

Drużyna Chesterfield Boys Football Club ma na swoim koncie parę sukcesów. Dwa razy zdobyli majstra kraju, wzięli cztery puchary. Od czterech lat klubem zawiaduje zarząd, który sukcesami pochwalić się nie może. Co więcej, wydaje się, że zasadna jest teza, iż ostatnie cztery lata to porażka tego zarządu.

W ostatnich czterech latach zespół dwa razy ledwie obronił się przed spadkiem z pierwszej ligi, w kolejnym sezonie spadł, a w ostatnim nie zdobył awansu ukończywszy rozgrywki na 17. pozycji w lidze, w której grało 20 drużyn. Kierownicy firmy dokonali wielu beznadziejnych transakcji sprzedając za bezcen najlepszych graczy albo pozwalając zawodnikom odejść na zasadzie wolnych transferów. Raz było tak, że ogłosili w mediach, iż na bank sprzedadzą Paula Owena za 8 milionów funtów, ale nic z tego nie wyszło, co kierownicy klubu tłumaczyli tym, że potencjalny kontrahent, taki jeden klub z Kataru, w ostatniej chwili odstąpił od wcześniej poczynionych ustaleń. A znowu innym razem zarząd ogłosił, że w terminie takim to a takim rozbuduje stadion powiększając trybuny o 12 tysięcy miejsc, ale nie udała się ta rozbudowa, bo, jak zapewnili kierownicy klubu, nawalił wykonawca, taka jedna chińska firma budowlana.

Po drodze mieliśmy dość przykrą sytuację, kiedy gazety ujawniły, że zarząd wygenerował 20 nowych etatów w administracji klubu, a sfinansował te etaty poprzez podwyżkę cen biletów na mecze. Do tego dochodzi i taka okoliczność, że zarząd doprowadził do zadłużenia w wysokości 47 milionów funtów, co jest największym zadłużeniem w historii klubu. No i bilety na mecze są tak drogie, jak nigdy wcześniej nie były.

Można zapytać o to, dlaczego w sytuacji tak oczywistej, zarząd utrzymał się (i ciągle utrzymuje) na swoich posadach aż cztery lata? Otóż wynika to z tego, że zarząd ma poparcie kibiców. W ostatnim sezonie zarząd ogłosił referendum wśród kibiców. Pytanie było proste: Chcesz żeby zarząd w dalszym ciągu kierował klubem, czy jesteś za zmianą zarządu?

Referendum przeprowadzono w ten sposób, że podczas jednego z meczów ligowych kibice wrzucali do pudełek kartki z odpowiedzią na pytanie referendalne. W referendum wzięło udział 19.345 kibiców. Za pozostawieniem zarządu opowiedziało się 52,3% oddających ważne głosy, przeciwko zarządowi było 47,7%. W raporcie z referendum podano, że kibice oddali 4.789 głosów nieważnych, wypisując na kartkach hasła takie, jak np.: - Boże chroń Królową, albo: - Wolny Tybet!, albo: - Jebać Chelsea!

Niespełna dwa tygodnie temu zarząd, któremu za cztery miesiące kończy się kadencja, zlecił firmie sondażowej przeprowadzenie badań opinii publicznej, z których wynika, że zarząd może liczyć na poparcie 54,6% kibiców.

Dobra, odpowiedzmy szczerze na pytanie, czy są ludzie, którzy rzeczywiście zadowoleni są z tego, w jaki sposób zarząd zawiaduje drużyną Chesterfield Boys FC? Odpowiedź jest oczywista: - Tak, są tacy ludzie - kibice i zarządy innych klubów.

***

Gdyby ktoś był na tyle cwany, że dopatrzyłby się, iż pisząc ten tekst inspirowałem się wydarzeniami dotyczącymi Liverpool FC z czasów, kiedy właścicielami byli Tom Hicks i George Gillett, to OK, przyznaję - inspirowałem się tymi właśnie wydarzeniami :-)))

piątek, 17 czerwca 2011

Nie ma amiszów w telewizji

W powieści Jodi Picoult Świadectwo prawdy akcja dzieje się w społeczność amiszów. Chodzi o wątek kryminalny, bo znaleziono uduszonego noworodka, ale o to teraz mniejsza. W każdym razie u tych amiszów zamieszkała taka jedna prawniczka, młoda, wykształcona, z wielkiego miasta. Zamieszkała, bo ją sędzia ustanowił kuratorem jednej młodej amiszki, więc musiała tej amiszki pilnować.

Ci amisze to oryginały są. Prądu w chałupie nie mają, autami nie jeżdżą tylko popierdalają bryczkami, dużo się modlą itd. Z drugiej strony nie dali się zniewolić amerykańskiemu rządowi federalnemu i nie muszą swoich dzieciaków posyłać do szkół, co moim zdaniem ma znaczenie o niebo większe, niż brak prądu w chałupach. A tam większe znaczenie - skuteczne postawienie się reżimowi państwowemu to jest COŚ, a brak prądu w chałupach to jest NIC.

No i ci amisze z powieści prowadzą na przykład farmy mleczne. I tu są fest jaja - taki Fisher prądu w chałupie nie ma, do kościoła popierdala bryczką, dzieciaków nie musi posyłać do szkoły, a jego farma wyceniana jest na 30 milionów amerykańskich dolców. To jest dopiero dysonans poznawczy u ciotek Matyld, zapierdalających na etatach, zadłużonych po uszy - dowiedzieć się, że tępy amisz, ani młody, ani wykształcony, ani z wielkiego miasta, ma farmę wartą 30 milionów baksów :-))) Dla zdrowia psychicznego zapierdalającej na etacie i zadłużonej po uszy ciotki Matyldy byłoby lepiej nic nie wiedzieć o amiszach będących właścicielami farm mlecznych wartych 30 milionów dolców. Zresztą, nie tylko o tych amiszach nie wiedzieć jest lepsze dla ciotek Matyld. Również nie wiedzieć o Brigham Young University, mormońskiej uczelni w Provo w stanie Utah, lepiej jest nie wiedzieć.



Ja się kumpluję z takim jednym profesorem, co to na BYU wykładał języki słowiańskie, ale jest już na emeryturze i z jego synem, który wymiata w algebraicznej geometrii czy może geometrycznej algebrze, w związku z czym trochę znam Brigham Young University i szczerze Wam mówię - lepiej dla ciotek Matyld, absolwentów warszawskiego uniwerku albo olsztyńskiego uniwerku, przez złośliwych nazywanego Uniwersytetem Szuwarowo-Bagiennym (ja akurat na olsztyński uniwerek tak nie mówię i mniejsza o powody, dla których nie mówię), żeby nie wiedziały, jak do szpiku kości mormoński BYU funkcjonuje. Ale wróćmy do amiszów.

W jednej scenie ta prawniczka gada sobie z Katie, młodą amiszką, której jest kuratorem i dialog idzie tak - zaczyna Katie:

- A co to jest Eagles?
- Drużyna futbolowa.
Katie spojrzała na mnie, robiąc wielkie oczy.
- Co to znaczy "futbolowa"?
- No wiesz, jest taka gra. W telewizji ją pokazują. - Ale to jej raczej nic nie powiedziało. - To coś jakby baseball. - Wpadłam wreszcie na właściwy trop, przypomniawszy sobie, że widywałam tutaj dzieciaki w rękawicach, przerzucające się piłką. - Ale nie takie samo. Eagles to zawodowa drużyna, co oznacza, że dostają dużo pieniądzy za mecze.
- Dostają pieniądze, żeby wyjść na boisko i grać w grę?
W takim ujęciu rzeczywiście zabrzmiało to idiotycznie.
- No... - zawahałam się - ...tak.
- A gdzie oni pracują?
- To jest ich praca - wyjaśniłam, ale nawet mnie samej wydało się to teraz dziwne.

Łapiecie, o co mi chodzi? Ano chodzi o tę kapitalną umiejętność stawiania pytań docierających do sedna rzeczy. Luknijcie do mojej poprzedniej notki, tej o Janickim. Dialog ciotki Matyldy i kumatego amisza, dialog nawiązujący do Janickiego, wyglądałby tak:

Kumaty amisz: - A na czym polega praca pana Janickiego?
Ciotka Matylda: - Na ochronie najważniejszych osób w Polsce.
KA: - Rozumiem. Ale ci ludzie naprawdę zginęli 10 kwietnia w Smoleńsku?
CM: - No tak, zginęli.
KA: - Czyli pan Janicki ich nie ochronił?
CM: - Jeżeli tak podejść do sprawy, to tak, nie ochronił.
KA: - Ale dostał awans?
CM: - Dostał.
KA: - W takim razie za co?

Jeszcze jeden przykład. Załóżmy, że ciotka Matylda jakimś cudem przekonała amisza, że tuskowa ekipa to ludzie dobrej woli, profesjonaliści i patrioci. Wyobrażam sobie, że kumaty amisz zadałby pytanie następujące:

- OK, wszystko to rozumiem, ale po co popierać rząd, który daje się robić w chuja Katarczykom i Chińczykom?

Wiecie już z jakich powodów Monika Olejnik, Tomasz Lis i reszta tej barwnej ekipy nigdy w życiu nie zaproszą do programu na żywo żadnego amisza?

Państwo zdaje egzamin za egzaminem

Wezmą do jakiegoś klubu piłkarskiego trenera i każą mu w następnym sezonie uplasować się w pierwszej trójce. Co zrobią, jak drużyna zakończy ligę na piątej pozycji? Nie wiadomo, może trenera zwolnią, a może dadzą mu jeszcze szansę w kolejnym sezonie. A jeżeli drużyna spadnie z ligi? No wtedy to już trenera wywalą na zbity pysk, bo facet spadł z ligi, czyli spisał się tak źle, że już gorzej nie można. Czy wezmą pod uwagę zapewnienia trenera, że on zespół przygotował do sezonu perfekcyjnie? Rzecz jasna nie wezmą, bo facet spadł z ligi i tyle, nikt nie będzie sobie zawracał dupy tłumaczeniami o perfekcyjnym przygotowaniu zespołu. A kto uwierzy w to, że właściciele klubu trenera nie zwolnią, a na dodatek dadzą mu premię za to, że spadając z ligi uchronił przed tym traumatycznym przeżyciem jakiś inny zespół? Kto w to uwierzy?

Wezmą jakiegoś Janickiego na szefa BOR-u i każą mu ochraniać prezydenta, marszałków obu izb, premiera, ministrów, szefa kancelarii prezydenta i innych ważnych osób. Co zrobią, jak Janicki nie ochroni prezydenta i wielu ważnych osób? Ano nic nie zrobią. Czy wezmą pod uwagę zapewnienia Janickiego, że wizyta była przygotowana perfekcyjnie? Zapewne wezmą. A co z faktem, że ludzie zginęli, z czego wynika, że Janicki spisał się tak źle, że już gorzej nie można? No z tym faktem nic, bo tu ważniejszy jest aksjomat, iż wizyta została przygotowana perfekcyjnie. Co jeszcze mogą zrobić? Na pewno mogą przyjąć za dobrą monetę zapewnienie Janickiego o tym, że on swoich ludzi na wieże kontrolną nie posłał, bo to mogłoby spowodować stres ruskich kontrolerów. Czy to już wszystko, co mogą? Nie, nie wszystko. Mogą jeszcze przejść do porządku dziennego nad tymi słowami Janickiego, że sprawdzanie lotniska oraz obecność BOR-owców na wieży nie leży w kompetencji formacji, jaką jest BOR. A czy im się coś zmieni w głowach, kiedy przypomną sobie, jak to parę dni temu amerykańskie służby w związku z przylotem prezydenta Obamy wręcz opanowały całe Okęcie? Nie, nic się im w głowach nie zmieni. Dlaczegóż by miało? No dobra, ale przecież ludzie są na tyle kumaci, że wiedzą, jak o swojego prezydenta perfekcyjnie zadbał Janicki i jak o swojego prezydenta skutecznie zadbali Amerykanie. Jasne, ludzie wiedzą, ale jakie to ma znaczenie?

OK, co jeszcze mogą zrobić Janickiemu? Wiadomo co, mogą go awansować.

czwartek, 16 czerwca 2011

Buki i sondażownie

Jeśli ktoś nie wie, jak to jest z tym stawkami u bukmacherów, to już mówię. Załóżmy, że w rundzie wstępnej piłkarskiej Ligi Misiów Arsenal Londyn trafi na maltański klub Floriana La Valetta. W takim przypadku buki na mecz w Londynie dadzą stawki mniej więcej takie: za zwycięstwo Arsenalu 1,07. Co oznacza, że jak się postawi funciaka na Kanonierów, to w razie wygranej buki wypłacą 7 pensów. Jak ktoś postawi 10 funciaków, to jeśli wygra odbierze 70 pensów itd.

Załóżmy teraz, że bukom odbiło i ustalili stawki takie: za zwycięstwo Arsenalu 4,25. W takiej sytuacji komuś, kto obstawiłby 10 funtów na Arsenal i trafił, buki musiałyby wypłacić 42 i pół funta. Co oznacza, że buki by zbankrutowały. A buki nie lubią bankrutować i dlatego nie ustalają stawek z sufitu. W myśl staroindiańskiego (albo starochińskiego) powiedzonka: put your money where your mouth is, bukom można wierzyć, bo buki na ustawianiu stawek zarabiają albo tracą pieniądze, więc nie mogą sobie pozwalać na radosną twórczość.

Na radosną twórczość mogą sobie natomiast pozwalać polskie sondażownie, a już  osobliwie sondażownia GfK Polonia. Jest to bardzo zacna firma, najprawdopodobniej najlepsza sondażownia na świecie, aczkolwiek stawiając tę tezę od razu zaznaczam, że nic nie wiem o sondażowniach w Korei Północnej, o ile takie w ogóle istnieją. GfK Polonia zaszarżowała i obwieściła wczoraj, że na PO chce zagłosować 49% tych, których GfK Polonia zsondażowała. Bardzo ładnie, że 49%. Są tacy ludzie, którzy wierzą w te 49% i mówią: - O ja pierdolę! Ale mamy przejebane! Są i tacy ludzie, którzy wierzą w te 49% i mówią: - O ja pierdolę! Ale zajebiście!

Są tacy ludzie - w tym miejscu wstawcie sobie słowa, które Dariusz Basiński wypowiada między 1 minutą 7 sekundą a 1 minutą 10 sekundą tego oto filmu:






Są też ludzie tacy, którzy w owe 49% nie wierzą, bo przypuszczają, iż głównym zadaniem sondażowni jest nabijanie licznika poparcia PO (UWAGA - nie partii rządzącej w ogólności, bo za rządów PiS-u sondażownie robiły takie same wałki, jakie robią teraz; na tym etapie dziejowym, na którym jesteśmy, chodzi konkretnie o nabijanie licznika PO). Ludzie, którzy tak myślą, mają sporo racji. Ja jednak najbardziej cieszę się z tego, że coraz więcej ludzi kuma, iż równie ważnym zadaniem, jak nabijanie licznika poparcia PO, a może nawet zadaniem ważniejszym, jest budowanie stosownego backgroundu, swego rodzaju alibi dla wyniku wyborów. Pisze o tym między innymi 30-06.

30-06. gdzieś wynalazł, że przed drugą turą wyborów prezydenckich, w której to turze zmierzyli się Tusk i L. Kaczyński, GfK Polonia pokazywała wynik 62-38 dla Tuska, który ostatecznie, jak wiadomo, dostał wpierdol 54-46. Ja się do tych 62% poparcia dla Tuska nie dokopałem, natomiast znalazłem, że w tekście E. Olczyk Prezydenta wybieramy w drugiej turze opublikowanym w Rzepie 6 października 2005 podano, iż GfK Polonia obstawia 54-46 dla Tuska, a dwa tygodnie wcześniej obstawiała zwycięstwo Tuska w stosunku 60-40.

Ten background, to alibi, o którym pisałem, znajdą zastosowanie w takim przypadku, że jak się nie da inaczej, to trzeba będzie wyprodukować już nie nieco ponad dwa miliony głosów nieważnych, jak to się stało w wyborach samorządowych, ale trzy miliony, cztery miliony, pięć milionów - tyle ile okaże się konieczne. A jakby ludzie się dziwili, jakby pytali o to, jakim to niby cudem PO wygrała, to się powie, że nie ma mowy o jakimkolwiek cudzie, bo przecież sondażownie wygraną PO przewidziały.

Wyobraźcie sobie, że jakieś biuro bukmacherskie pierdolnęło się tak, jak się GfK Polonia pierdolnęła w roku 2005 i nie tylko. Wiadomo przecież, że tych buków dawno już nie byłoby na rynku. jakim to więc sposobem GfK Polonia na rynku ciągle jest? :-)))

Anioły - a cóż to znowu za sensacja?



Przeczytałem w Necie, a do tekstu trafiłem za przyczyną wp.pl, że jacyś ruscy kosmonauci  w tym niby kosmosie, co w nim byli (niby, bo co to za kosmos parę kilometrów od Ziemi?), ujrzeli anioły:

Wydarzenia jednego dnia sprzed 26 lat na stałe zapisały się w pamięci sześciorga radzieckich kosmonautów. W czasie, kiedy wykonywali oni swoje codzienne obowiązki, doszło do rzeczy niezwykłej - w pewnym momencie pomarańczowy gaz niewiadomego pochodzenia spowił całą stację. Chwilę później nastąpił bardzo jasny błysk, który na chwilę oślepił wszystkich pracowników stacji. Kiedy wszyscy ponownie przejrzeli na oczy, ich oczom ukazał się obraz, którego do dziś nie potrafią racjonalnie wytłumaczyć - na zewnątrz stacji pojawiły się sylwetki sześciu postaci. Wszystkie one miały ludzkie oblicze. Kosmonauci zeznali, że na ich plecach dostrzec można było coś na podobieństwo skrzydeł, a nad ich głowami unosiła się świetlista otoczka

Ale i inne ciekawe wydarzenia były:

Całkiem niedawno jeden z inżynierów pracujących przy projekcie Hubble'a stwierdził, że podczas wykonywania swoich obowiązków, ujrzał siedem świetlistych postaci, z których każda miała ok. 20 metrów wielkości i skrzydła o rozpiętości samolotu pasażerskiego

No i jaka to sensacja, że anioły? Toć już w Księdze Rodzaju w rozdziale 32. opisano, jak Jakub wadził się z aniołem, aczkolwiek niektórzy uczeni przypuszczają, że to tylko takie duchowe wadzenie się było; wiecie, że Jakub miał takie coś, co mistycy mają. Niezależnie od tego, jak było z tą walką, Jakub przestał po niej być Jakubem, a został Izraelem. Etymologia imienia Izrael jest taka, że sara to walczyć, a el - to Bóg. No i co? Kto zaprzeczy, że Jakub nowe imię dostał po walce z aniołem, skoro Jakub został Izraelem? Gazeta Wyborcza zaprzeczy? Profesor Nałęcz zaprzeczy? Jakaś ciotka Matylda zaprzeczy?

A znowu ewangelista Łukasz pięknie opisuje (Łk1, 26-38) jak to anioł Gabriel zwiastował Maryi narodzenie Jezusa. Gabriel w Biblii określany jest mianem anioła, wbrew tekstowi ślicznej pieśni adwentowej, która idzie tak: Archanioł Boży Gabriel zwiastował Pannie Maryi, ale co to za różnica, czy Gabriel był aniołem czy archaniołem? Archanioł też anioł, tylko taki wyższej rangi. W każdym razie idzie o to, że o tym, iż anioły są, ludzie wiedzą od bardzo dawna, dzieci nawet wiedzą, jak na roraty chodzą, więc wp.pl wygłupia się pisząc o jakichś sensacjach.

wtorek, 14 czerwca 2011

A niech skazują JarKacza i Ziobrę

Z Kalisza, po tym jak zapowiedział, że Ziobrę i JarKacza przed Trybunałem Stanu chce postawić, wszyscy robią durnia. Nawet Pochanke w TVN-ie. Pochanke Kalisza przyciska, jemu mówi, że się Blida chyba jednak sama zabiła, że eksperci ustalili, że strzał był z przyłożenia itd., na co Kalisz odpowiada, że on nie twierdzi, że Blidę drudzy zabili, na co Pochanke powiada, że Kalisz jednak tej możliwości nie wyklucza, a Kalisz w odpowiedzi Pochanke i telewidzom rękę swoją prezentuję, rękę tę zgina i tłumaczy, że tak jakoś ręka Blidy mogla się wygiąć albo i inna ręka, że kciuk tajemniczy mógł cyngiel nacisnąć...

A ja bym chciał, żeby Ziobrę i JarKacz przed Trybunałem Stanu postawili, o przestępstwo oskarżyli i żeby Trybunał Stanu obu tych pisowskich mężów do więzienia zesłał. Na pół roku, na rok, czy na ile tam. Wtedy, biorąc pod uwagę, że po tzw. przełomie w roku 1989 Trybunał Stanu nikogo nie skazał, dowiedzielibyśmy się, że największą zbrodnią w Polsce była zbrodnia JarKacza i Ziobry, zbrodnia polegająca na tym, że Blida popełniła samobójstwo. Być może takich właśnie rzeczy trzeba, żeby się ludzie obudzili i zrozumieli, w jakim świecie żyją.

2078 ELO

Wczoraj Rymanowski zapytał Staniszkis, czy Jej zdaniem PO zyska na skaperowaniu Kluzik-Rostkowskiej i czy sama Kluzik-Rostkowska zyska na tym, że do PO polazła. Staniszkis odpowiedziała, że ani PO nie zyska, ani Kluzik-Rostkowska. Wtedy Rymanowski chciał wiedzieć, po co zatem Tusk tyle energii włożył w to, żeby Kluzik-Rostkowską skaperować, na co Staniszkis odpowiedziała tak: - Premier Tusk nie jest osobą, powiedzmy, zbyt lotną, wydaje mi się.

Ta wypowiedź jest w tym górnym, największym okienku na stronie audycji Rymanowskiego.

Myśmy se gadułę Rymanowskiego ze Staniszkis oglądali w gronie takich więcej znajomych, aczkolwiek jeden został znajomym dopiero wczoraj, ale to nic, bo już znajomym jest. I jak Staniszkis powiedziała, że Tusk za bardzo lotny nie jest, to jeden kumpel wybuchnął śmiechem i powiedział, żebym ja notką zrobił na blogu i napisał mniej więcej tędy, że jak ciotki Matyldy zechcą oprotestować twierdzenie Staniszkis to muszą poprzeć ś.p. Lecha Kaczyńskiego, który w rozmowie z Łukaszem Warzechą opublikowanej w książce Lech Kaczyński. Ostatni wywiad stwierdził był, co następuje: - Nie chciałbym nie doceniać Donalda Tuska. Uważam, że on bardzo przewyższa w sensie intelektualnym swoich kolegów z Platformy Obywatelskiej.

Fajnie to wymyślił ten mój kumpel, tyle, że błędnie - chcąc zaprzeczyć tezie Staniszkis wcale nie trzeba popierać tezy Lecha Kaczyńskiego, a z drugiej strony zgoda na tezę Lecha Kaczyńskiego nie oznacza, że koniecznie trzeba zaprzeczyć tezie Staniszkis. Bo popatrzcie. W szachach gracze mają swój ranking - ELO. Żeby zostać arcymistrzem trzeba zdobyć trzy normy arcymistrzowskie i mieć ranking co najmniej 2500 ELO. Jak już się dostanie tytuł arcymistrza, to zachowuje się go na wieki wieków, nawet jak ranking poleci poniżej 2500 ELO. FIDE, światowa organizacja szachowa, publikuje listę rankingową raz na trzy miesiące i na tej liście teraz na pierwszym miejscu jest Anand, mistrz świata. Ale prowadzone są również takie listy, które uaktualniane są codziennie. Np. tutaj jest taka najpoważniejsza lista. I tam prowadzi Carlsen - 2818,9 ELO, przed Anandem - 2817,0 ELO oraz Aronianem - 2804,8 ELO. I teraz tak - dajmy na to, że najlepszy gracz Rurytanii ma ranking 2078 ELO. Kolejni Rurytańczycy mają rankingi 1703 ELO, 1656 ELO itd. Czy można powiedzieć, że najlepszy szachista Rurytanii zdecydowanie przewyższa swoich kolegów z kraju siłą gry? Pewnie, że można. A czy można zasadnie stwierdzić, że najlepszy gracz Rurytanii nie jest zbyt silnym graczem, biorąc pod uwagę wszystkich zawodników na świecie? Oczywiście, że można. A zatem ciotki Matyldy chcąc zaprzeczyć tezie Staniszkis wcale nie muszą popierać tezy Lecha Kaczyńskiego; właściwie teza Lecha Kaczyńskiego nie ma tu nic do rzeczy - tu trzeba po prostu zmierzyć się z tym, co powiedziała Staniszkis, czyli z tymi 2078 ELO.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Higieniści wedle modelu szwedzkiego



Barbro Lysén pracowała jako maszynistka w jednym z biur w Sztokholmie. Wiosną 1946 pokapowała się, że jest w ciąży. No cóż, miała narzeczonego, no to i zaciążyła. Kiedy zaciążyła miała 20 lat.

Barbro bardzo ucieszyła się, że jest w ciąży. Mówiła: - Zdawało mi się, że cały świat się do mnie uśmiecha.

Taka już ona była, ta Barbro Lysén; cieszyła się, że ma dziecko.

Poszła do swojego doktora, Staffana Friberga, ale doktor nie podzielał zdania Barbro, że to wspaniale, iż Barbro ma dziecko. Przeciwnie, wydarł się na dziewczynę, bo, jak tłumaczył, to zupełnie nieodpowiedzialne zachowanie ze strony Barbro, to zaciążenie, a nieodpowiedzialne dlatego, że w Szwecji nie mogą rodzić się idioci. I dalej darł się na dziewuchę i kazał jej zabić dzieciaka oraz poddać się sterylizacji.

Żeby jakoś uzasadnić konieczność zabicia dziecka i dokonania sterylizacji, doktor Friberg stwierdził, że Barbro jest epileptyczką. Nie żeby dziewczynę jakoś specjalnie zbadał, on po prostu stwierdził, że jest epileptyczką.

Zgodnie z poleceniem zacnego doktora Friberga, po wyjściu z gabinetu Barbro wsiadła w tramwaj i pojechała do Szpitala Karolinska ubiegać się o aborcję. W szpitali Barbro obejrzeli dwaj lekarze, w tym jeden psychiatra i obaj stwierdzili, że Barbro w swoim łonie najprawdopodobniej nosi idiotę. W tej sytuacji Barbro złożyła podanie o aborcję, ale raz dwa dostała odpowiedź odmowną z Głównej Rady Medycyny. Mądrzy ludzie z Głównej Rady Medycyny zajęli stanowisko następujące: OK, pozwolą na zabicie dziecka Barbro ale pod warunkiem, że zaraz po tym Barbro podda się sterylizacji. Jeśli dziewczyna się nie zgodzi, to niech sobie robi co chce - może sobie urodzić swojego idiotę.

Podanie o sterylizację Barbro podpisała we wrześniu 1946 roku. Zgłosiła się na porodówkę, ale zapadła na zapalenie płuc w związku z czym nie można jej było poddać narkozie. I tak sobie czekała trzy tygodnie na egzekucję swojego dzieciaka. Kiedy czekała, to któregoś dnia poczuła kopnięcia dzieciaka. I bardzo wtedy pożałowała, że zgodziła się za zabicie dziecka. Później w wywiadzie powiedziała tak:

Chciałam mieć dziecko, nawet chore. Osunęłam się w kącie i zaczęłam płakać. Mówiłam lekarzom: "Nie chcę operacji. Dajcie mi zachować dziecko". Odpowiedzieli: "Niemożliwe. Podpisałaś papiery, jutro operacja". Byli zupełnie nieczuli. To było okropne.

Wtedy w Szwecji medycy działali między innymi stosując się do Rad i wskazówek dotyczących stosowania ustawy o aborcjach i sterylizacjach z 1941 roku. W tym wiekopomnym dokumencie napisano tak:

Jeżeli osoba zakwalifikowana do sterylizacji, zapytana, odmówi zgodny na zabieg, to nie należy brać odpowiedzi pod uwagę, lecz przygotować i wysłać dokumentację. Jeśli wszakże pacjent po uzyskaniu pozwolenia na sterylizację zdecydowanie odmawia poddania się zabiegowi, nie można przeprowadzać operacji przy użyciu przymusu fizycznego. Świadomość, że decyzję wydała Główna Rada Medycyny, zazwyczaj wystarcza, by oporne osoby ostatecznie poddały się zabiegowi.

Nielegalnego zabicia dziecka Barbro Lysén, a także sterylizacji dziewczyny, dokonał doktor Arne Kinch. Barbro była w 26. tygodniu ciąży. Zgodnie z oficjalnymi statystykami Barbro Lysén wysterylizowała się dobrowolnie, podobnie jak około półtora tysiąca Szwedek tego samego roku. Państwo szwedzkie zwyciężyło.

Uzasadniając zabicie dziecka  Lysén oraz wysterylizowanie dziewczyny podano, że  Lysén miała złe warunki dziedziczne i socjalne, a także zdradzała oznaki epilepsji. Rozpoznanie materiału genetycznego Barbro brzmi tak:

Matka psychopatka, wybuchowa, histrioniczna. Ojciec alkoholik, w ostatnich latach poprawa. „Nerwowa i dziwna” ciotka, nieleczona. Wcześniejsze przypadki epilepsji w rodzinie nieznane.
Podkreślam – to jest „rozpoznanie materiału genetycznego” dziewczyny.

Wniosek medyków był następujący:

Zakłada się, że  Barbro Lysén poprzez geny przeniesie na potomstwo chorobę umysłową (…) epilepsję i równocześnie stwierdza, że w sposób oczywisty nie nadaje się do sprawowania w przyszłości opieki nad dzieckiem (…) z powodu epileptoidalnego charakteru i gwałtownych wybuchów. Zbadanie i stwierdzenie powyższego honorem i sumieniem swym poręcza doktor Hans Curman.

Niedługo po tym, jak państwo szwedzkie zabiło dziecko  Barbro Lysén i wysterylizowało dziewczynę, poważne badanie wykazało, że Barbro nie cierpiała na epilepsję.


Barbro Lysén. Zdjęcie z: Maciej Zaremba Bielawski. Higieniści. Z dziejów eugeniki. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2011. s. 33.
*

Tę historię w książce Higieniści. Z dziejów eugeniki opisał Maciej Zaremba Bielawski. Książka traktuje o praktykach eugenicznych stosowanych w Szwecji, USA, Japonii, Danii i innych państwach. W Szwecji przymusowych sterylizacji dokonywano w latach 1935-1975. Wszystko to zgodnie z ideami stanowiącymi fundament Domu Ludu (folkhemmet), owego wspaniałego szwedzkiego projektu, którego celem było zbudowanie społeczeństwa bezklasowego funkcjonującego w cudownym państwie opiekuńczym. Głównym ideologiem Domu Ludu był Per Albin Hansson, między innymi premier Szwecji, ten oto pan:


Zaremba Bielawski pisze w swojej książce:

Dzieci Barbro Lysén były zatem niepożądane. Przez kogo? Jeśli potraktować serio ustrój Szwecji, trzeba odpowiedzieć, „przez naród”.

A znowu w wywiadzie opublikowanym przez Nowe Książki (6/2011) stwierdza:

Ten fakt jest centralny dla zrozumienia stosunków między eugeniką a ideologią nazistowską. To ta druga czerpała z tej pierwszej, nie odwrotnie. Hitler chodził jeszcze do szkoły, kiedy stan Kalifornia uchwalał ustawy o przymusowej sterylizacji „małowartościowych”.

*

Słuchajcie, mógłbym teraz dopisać kawał rzetelnego tekściora, w którym pokazałbym, jak lewactwo dostające orgazmu na dźwięk słów model szwedzki, lewactwo zarzucające zwolennikom wilczego kapitalizmu to, że im, zwolennikom wilczego kapitalizmu tylko kasa w głowie, kiedy przyciśnie się je, lewactwo, do muru, kiedy pokaże się fakty świadczące o tym, w jaki sposób w modelu szwedzkim gnojeni są ludzie, pozostaje z jednym jedynym argumentem, a mianowicie takim: - No tak, ale za to ile ci Szwedzi zarabiają, jak wysokie mają zasiłki.

Niczego jednak nie dopiszę. Nie teraz. Dość się już zmęczyłem czytaniem i pisaniem o całym tym gównie, o którym jest ta notka.

niedziela, 12 czerwca 2011

Słońce Peru zagrzmiało

Słońce Peru zagrzmiało i obwieściło urbi et orbi:

- Nasz rząd nie będzie się kłaniał bankierom, ani związkowcom, nie będzie klękał przed księdzem.

To znakomite stwierdzenie, zwłaszcza w świetle tego, że:

- Słońce Peru wzięło ślub katolicki w wieku 48 lat, w trakcie kampanii przed wyborami prezydenckimi; można zasadnie domniemywać, że podczas ślubu Słońce Peru klęczało przed księdzem, a konkretnie przed jego ekscelencją arcybiskupem Tadeuszem Gocłowskim
- Słońce Peru dwa lata temu posłuchało zaleceń Ostachowicza, czy kto tam wtedy zarządzał Słońcem Peru i wzięło udział w debacie ze związkowcami, która to debata, w związku z tym, że przedstawiciele największych związków zawodowych Słońce Peru olali, polegała na tym, że przed Słońcem Peru zasiadło dwóch chłopków, którzy czytali te pytania, które mieli zapisane na kartkach
- Słońce Peru sprawia, że licznik zadłużenia Polaków zapierdala, jak zapierdala, a jak zapierdala, to można zobaczyć na tysiącach stron w Necie, na przykład u Nicka.

W związku z tym zapierdalającym licznikiem, ponawiam pytanie, które u siebie zadałem już raz czy dwa: u kogo zadłużone są te wszystkie państwa, które są zadłużone?

Podrzucam trop: czy możliwe, że te państwa zadłużone są u bankierów?

:-)))

Dla kogo Wikipedia?

Dziesiątego maja 2011 to data premiery wydanej przez Wydawnictwo Czarne książki Macieja Zaremby Bielawskiego Higieniści. Z dziejów eugeniki. To jest książka o praktykach eugenicznych w Szwecji i w innych państwach - Niemczech, USA, Szwajcarii, Danii, Kanadzie, Japonii itd. Bielawski najpierw, w roku 1997, opublikował trzy artykuły w Dagens Nyheter, wielkiej szwedzkiej gazecie i narobił tym niezłego bałaganu, a w roku 1999 wydał po szwedzku książkę Czyści i inni, której Higieniści są uzupełnionym tłumaczeniem.

O książce napiszę osobno, bo jeszcze ją czytam, natomiast teraz daję cynę, że w numerze szóstym Nowych Książek jest duży wywiad z Bielawskim, który to wywiad prowadzi Bożena Dudko, a także półtorastronicowa recenzja Higienistów Weroniki Chańskiej. Oto śmieszny fragment z wywiadu:

BD: - W Wikipedii można przeczytać, że jednym z czołowych... itd.
MZB: - Nie wiem jak w Polsce, ale w Szwecji poważne gazety zabroniły swoim dziennikarzom powoływać się na Wikipedię.


Przypuszczam, że dla wielu ludzi to, co powiedział Bielawski, to wielki wstrząs :-)))

sobota, 11 czerwca 2011

Radość wielka

Jerzy Polaczek powiesił w salonie24 notkę, którą zatytułował O rządzie który próbuje robić z nas durniów słów kilka. Mniejsza o treść notki, jak chcecie, to sobie poczytajcie. W każdym razie osiem minut po tym, jak Polaczek powiesił notkę, wbiła jakaś ciotka Matylda i napisała tak:

Z Was PiS'owców wcale durniów robić nie trzeba. Wy sami już dawno zrobiliście z siebie owych DURNIÓW.

I to jest istota sprawy: chuj z tym, że Tuskowe doprowadzają kraj do ruiny, istotne jest tylko to, że PiS-owcy robią z siebie durniów. To jest radość wielka - PiS-owcy robią z siebie durniów, a PO rządzi - reszta jest nieważna. Można pomyśleć, że ta ciotka Matylda, co komentarz powiesiła, to jakiś gościu, co odnosi niesamowite korzyści z tego, że Tuskowe kręcą swoje lody. Można tak pomyśleć, ale się nie da i mam nadzieję, że nie muszę tłumaczyć, dlaczego się nie da. W każdym razie najsmutniejsze jest to, że pełno ludzi myśli sobie tak: - OK, no ruchają mnie w dupę, ale fajnie, że to nasi mnie ruchają. - Najsmutniejsze jest to, że ci ludzie nie tęsknią do tego, żeby ich nikt w dupę nie ruchał.

Mówię Wam, jeśli ludzie nie będą żyć po chrześcijańsku, jeśli nie będą mieć wynikającego z chrześcijaństwa poczucia godności (niezależnie od tego, jak byśmy to poczucie godności definiowali), jeżeli nie zatęsknią do wolności, to znajdziemy się w głębokiej dupie, tak głębokiej, że się z niej nie wygrzebiemy. Chyba, że po jakiejś fest wojnie, ale to już chyba nie my.

czwartek, 9 czerwca 2011

Rozgrzany polski sędzia i Arsene Wenger

Czytam na wp.pl:

Sędzia, który prowadzi proces wytoczony Jarosławowi Kaczyńskiemu przez byłego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka zwrócił się do prezesa PiS z pytaniami mającymi ustalić, czy będzie on w stanie odpowiadać w procesie ze względu na stan zdrowia psychicznego - ustalili reporterzy śledczy RMF FM Marek Balawajder i Roman Osica.

Sąd Rejonowy w Warszawie w swoim zarządzeniu zawarł cztery pytania. Po pierwsze, chce się dowiedzieć, jak nazywają się leki, które przyjmował Kaczyński po 10 kwietnia 2010 roku. Po drugie: jaki lekarz przepisał mu te lekarstwa. Po trzecie: czy Jarosław Kaczyński nadal przyjmuje środki, które oddziałują na psychikę. I po czwarte: czy lider opozycji wcześniej już korzystał z porady psychologa, neurologa lub psychiatry, a także czy obecnie z takich porad korzysta.

Na odpowiedź prezes Prawa i Sprawiedliwości ma siedem dni. Sąd zastrzega w piśmie, że nieudzielenie odpowiedzi w terminie będzie uznane za odmowę
.

Łapiecie? Sąd chce wiedzieć, jakie leki JarKacz zażywał po 10 kwietnia 2010, chociaż o Kaczmarku powiedział, co powiedział, ze dwa lata wcześniej. To jest ZSRR i to jawny ZSRR. I teraz tak - ludzie normalni walczą o swoje, o swój światopogląd, o swoje poglądy itd. ale pewnych granic nie przekraczają. Normalny człowiek w walce o swoje poglądy nie zabija innych, nie upokarza ich, nie niszczy im życia, nie tyka najbliższych swoich przeciwników itd. To jest jasne. I kiedy człowiek normalny widzi, że inni ludzie sięgają po metody, którymi on, człowiek normalny, się brzydzi, to on, normalny człowiek, nie może popierać tych, którzy po owe obrzydliwe metody sięgają.

To, o czym piszę, dzieje się we wszystkich możliwych kontekstach - i tych dużych, jak polityka, i tych mniejszych, jak sport. Oto ładna historia. 13 lutego 1999 roku w piątej rundzie piłkarskiego Pucharu Anglii Arsenal zagrał z Sheffield United. Kanonierzy wygrali 2:1, a drugi gol dla nich padł tak, że gracze Sheffield wybili piłkę poza boisko, bo jeden z ich kumpli leżał na murawie kontuzjowany; londyńczycy wybili piłkę z autu, Kanu przebiegł z piłką spory kawałek, a nikt mu nie przeszkadzał, podał do Overmarsa i ten szlachetny Holender strzelił bramkę. Po meczu stały się dwie kapitalne rzeczy. Po pierwsze bukmacherzy zwrócili kasę tym, którzy obstawili remis. Buki oddały w ten sposób zarobione pieniądze, ale uznały, że to będzie gest, który się opłaci - nie tylko i nie przede wszystkim w sensie materialnym. Po drugie, trener Arsenalu, Arsene Wenger, wkurwił się na swoich zawodników i zaproponował klubowi z Sheffield powtórzenie spotkania. Po prostu - Wenger nie chciał wygrać tak, jak wygrali jego zawodnicy, a nie chciał, bo to jest człowiek, a nie chuj łobaty. I stało się tak, jak chciał Wenger - mecz powtórzono 23 lutego i Arsenal znowu wygrał 2:1. Tu macie potwierdzenie tego, że pierwsze spotkanie zostało anulowane - odsyłam do najlepszej na świecie stronie dotyczącej statystyk piłkarskich; wbijcie tu: England Cup 1998/99 i szukajcie meczów piątej rundy.

Różnica między sytuacją, w której pewni ludzie niszczą JarKacza, a sytuacją z meczu Arsenal - Sheffield polega na tym, że trener Kanonierów, Wenger, w najgorszym razie przegrałby mecz, natomiast ludzie, którzy niszczą JarKacza walczą o życie - wygrana w wyborach zapewnia im bezkarność, przynajmniej na jakiś czas. A przegrana w wyborach? Sapere aude.

Kolęda

Parlamentarzyści PO mają chodzić po chałupach i kłamać ludziom, że Tusk fajnie rządzi. Zdaje się, że dzisiaj jest tak, iż tych rachmistrzów, co spisują bydło, można nie wpuścić do domu, ale grozi za to kara finansowa, natomiast świadków Jehowy oraz akwizytorów można do chałupy nie wpuścić bez konsekwencji. Ktoś wie, jak się przedstawia sprawa z kolędnikami z PO?

środa, 8 czerwca 2011

Jedna mała sprawa

Będzie krótko. Chcę powiedzieć tylko jedną rzecz, tę mianowicie, że ten wstyd, który będzie za rok z powodu tego, w jaki sposób państwo polskie pokaże się przy okazji europejskiego turnieju w nogę, nie będzie żadnym wspólnym wstydem, żadnym wstydem nas wszystkich; nie będziemy wstydzić się wszyscy. Ja się wstydził nie będę, to nie będzie mój wstyd. Dlaczego miałby być?

wtorek, 7 czerwca 2011

Tezy grubej fiszy z telewizji


U Lisa wystąpił dziadzia Bartoszewski, który jak zwykle nakrzyczał na ludzi, którzy mu się nie podobają i stwierdził, że do tych ludzi, jak powiedział: takiego - nazwijmy - elektoratu, zachowujących się jak pijane jagnięta, nie można mieć pretensji, bo przecież nie można mieć pretensji do pijanych jagniąt (ta wypowiedź zaczyna się w 9 minucie i 50 sekundzie audycji). Właściwie to można by stwierdzić, że i do dziadzi Bartoszewskiego nie można mieć żadnych pretensji, bo przecież nie można mieć pretensji do pijanych jagniąt itd., ale nie o to chodzi żeby napadać na dziadzię Bartoszewskiego, bo to byłoby tak, jakby napadać na Kartezjusza za to, że wziął i napisał, iż ośrodek świadomości człowieka mieści się w człowieczym organie wewnętrznym, a mianowicie w szyszynce, która z kolei mieści się w mózgu.

O co innego idzie. O to, że te wszystkie dziadzie, a pełno ich jest poza Bartoszewskim, ciągle pokazywane są w telewizji. Są pokazywane, bo ktoś te dziadzie pokazuje.

W filmie Wskrzeszenie mistrza (Resurrecting the Champ) jest scena, w której taki jeden młody kogut udanie zadebiutował w telewizji coś tam gadając podczas ważnej walki bokserskiej w Vegas. No i po walce babka z telewizji, gruba fisza, woła tego młodzieńca i proponuje mu kontrakt. Gościu jest zupełnie zielony jeśli chodzi o telewizję, więc ta babka mówi mu coś takiego: - Ja dobieram sobie ludzi, tak, by firma robiła to, co potrafi najlepiej - żeby bawiła ludzi do upałego. Tak naprawdę wszystko się do tego sprowadza. Nie ma już dziennikarstwa. Informacji też nie ma. Ci, którzy sądzą, że informują świat, są prawie tak naiwni jak ci, którzy modlą się żeby uniknąć tsunami. Tym, czego nikt nie chce poznać, jest prawda.

Popatrzcie, ile w tej krótkiej wypowiedzi jest tez i jakich mocnych:

- trzeba bawić ludzi do upadłego
- nie ma dziennikarstwa
- nie ma informacji
- nikt nie chce poznać prawdy.

Jak się Wam chce, to obejrzyjcie audycję Lisa po całości i spróbujcie zakwestionować tezy, które w filmie Wskrzeszenie mistrza wypowiedziała gruba fisza z telewizji.

niedziela, 5 czerwca 2011

Budowanie

Powiedzmy, że katole całkiem wybudują sobie tę swoją Świątynię Opatrzności Bożej i że będzie ona taka cacana, jak na tym obrazku:





Załóżmy, że ta świątynia powstanie w całości, że żadnego odcinka/fragmentu budowli nie zabraknie, załóżmy, że budynek się nie zawali, że wszystkie schody, jakie tam powstaną, nie będą mieć żadnych wad, przyjmijmy, że ludzie będą mogli wchodzić do tego kościoła przez drzwi, a nie przez okna, że księża najpierw ogłoszą, iż msze i nabożeństwa będą odprawiane o godzinach takich to a takich, po czym msze i nabożeństwa będą odprawiane właśnie o tych godzinach.

Gdyby wszystko poszło tak, jak napisałem, to co mógłby zrobić rząd Tuska, żeby pokazać, że sroce spod ogona nie wypadł i też jakieś fajne rzeczy umie wybudować? Moim zdaniem najlepiej byłoby, żeby na dziesięć, piętnaście czy ile tam trzeba lat, Grabarczyka przyspawać do tego ministerialnego fotela, do którego teraz jest przyspawany i niech Grabarczyk wybuduje ze dwie elektrownie jądrowe. Albo trzy. Najlepiej wszystkie w Warszawie.

sobota, 4 czerwca 2011

Oni publikowali na tekstowisko.blogspot.com

Znakowi ostatnio nie bardzo idzie. Najpierw mieli wydać książkę Domosławskiego Kapuściński non-fiction, ale nie wydali, natomiast wydał ją Świat Książki i zarobił kupę kasy. Później Znak wydał Złote żniwa Grossa, czym narobił sobie niezłego bigosu, do tego stopnia, że numer miesięcznika Znak z marca tego roku zatytułowany jest Po co nam Gross? no i w tym numerze ekipa ze Znaku tłumaczy po co im Gross. Później Znak nie wydał książki Graczyka Cena przetrwania?, która to książka ostatecznie wyszła w Wydawnictwie Czerwone i Czarne (nawet nie wiedziałem, że Znak miał to wydać, ale przeczytałem na stronie EMPiK-u). W ostatnim numerze miesięcznika Znak rozprawiają się z Graczykiem, a Skwarnicki opowiada, jak to Graczyk przyszedł do niego po wywiad i wtedy Skwarnicki zapytał, co Graczyka uprawnia do napisania tej książki. Kapitalne! Co Graczyka uprawnia do napisania książki :-)))

OK, jeszcze jedna śmiesznostka. W ostatnim numerze Znak świętuje swoje 65. urodziny i w ramach tego świętowania zamieścili listę autorów, którzy publikowali w miesięczniku Znak. Lista zajmuje dwie strony i tak jest napisane: Oni publikowali w miesięczniku "Znak". I wiecie kto między innymi publikował w miesięczniku Znak? A powiem Wam - Soeren Kierkegaard publikował. Poważnie. Gościu umarł w roku 1855 ale publikował w miesięczniku Znak.

Biorę wzór ze Znaku i obwieszczam nazwiska niektórych autorów, którzy publikowali na moim blogu tekstowisko.blogspot.com. Oto ci autorzy: Arystoteles, Platon, S. Kierkegaard, J. Bocheński, R. Rorty, R. Dawkins, B. Russell, L. Szestow, L. von Mises, św. Paweł Apostoł, św. Tomasz z Akwinu, G. W. Leibniz, B. Spinoza, G. E. Moore.

Imponująca lista, nieprawdaż?

piątek, 3 czerwca 2011

Cyrk. Do archiwum.

Cyrk zajechał kiedyś. Ustawili się na placu, konie skubały trawę, inne zwierzęta w klatkach z profesjonalnym spokojem czekały na noc (były to czasy, kiedy nikomu nie przeszkadzało, że zwierzęta pracują w cyrku).

I noc nadeszła. Pięknie wyglądał cyrk w nocy. Był oświetlony. Ludzie stali za płotkiem i patrzyli na cyrk. Niektórzy rozmawiali z pracownikami cyrku. Ktoś przyniósł piwo.

Cyrk rozłożył się na placu, wokół którego stały domy, były knajpy, biblioteka, w której pracowały brzydkie bibliotekarki*, a i stadion był niedaleko. Na placu rosła trawa i skubały ją konie ale w dzień, chociaż nie wiadomo, czy jeden z drugim nie poskubały trochę również w nocy.

W nocy jest ładnie. Prawie wszyscy śpią i dobrze jest wtedy nie spać. Dobrze się gada z kimś w nocy. W nocy ktoś powie, że mu źle w życiu, albo w ogóle opowie o sobie coś ciekawego, a w dzień nie powiedziałby tych wszystkich rzeczy, które powie w nocy. Jak już ktoś mówi coś w nocy, to ile powie nocą, tyle powie w ogóle, bo w dzień już nie powie, nie wróci do sprawy i tyle tylko zostanie powiedziane, ile ktoś powie w nocy.

------------------------

* Bibliotekarki

W mieście były trzy biblioteki. Pracowały w nich same brzydkie kobiety.

W większości panie te były miłe, wiedziały, które książki stoją na których półkach, orientowały się w najnowszych trendach i często podzielały rozgoryczenie czytelników, którzy narzekali, że biblioteki nie dysponują najnowszymi pozycjami. Bibliotekarki nie kpiły jawnie z czytelników pożyczających szmirowate książki, ani nie wychwalały gustów tych, którzy wybierali tomy z literaturą najwyższego lotu. Panie pracujące w bibliotece były świadome rangi misji, którą wypełniały. Ale były brzydkie.