statsy

niedziela, 29 listopada 2009

Szachy i gadki

Władymir Kramnik (fotka stąd)

Władymir Kramnik, który po wygraniu londyńskiego meczu w 2000 roku z Kasparowem został mistrzem świata PCA, a w roku 2006 po pokonaniu Topałowa zdobył tytuł majstra świata FIDE, powiedział kiedyś w wywiadzie, że w szachach interesuje go najbardziej, i właściwie jedynie, gra na najwyższym poziomie. Kramnikowi nie idzie o to, żeby jakkolwiek zdobyć punkt, bo kiedy wygra ale po marnej, pełnej błędów grze, to jest wściekły. Bardzo mi się ta Kramnikowa postawa podoba. Szachy to twórczość, to szukanie najlepszych idei, to grzebanie tak głęboko, na ile się da. Można grzebać samemu, robiąc analizy w chałupie, ale można też grzebać z kimś, podczas partii i po partii. W książkach na temat słynnych meczów Karpow - Kasparow autorzy piszą np. tak: w kolejnej partii gracze ponownie podjęli dyskusję na temat nieprzyjętego gambitu hetmańskiego. A znowu zwyczajem jest, że po partii gracze zostają jeszcze przy stole albo idą w jakieś inne miejsce, żeby nie przeszkadzać tym, co jeszcze grają, i robią analizę przed chwilą skończonej gry.

Tak, jak Kramnik widzi szachy, ja widzę gaduły. Gaduły to narzędzie do rozwijania się, zasiew pod móżdżenie. Oczywiście nie wszystkie gaduły są takie i na to nic nie można poradzić. No bo niby co można zrobić, jak się gada z gościem i tłumaczy mu jak komu dobremu, że po 1.e4 c5 2.f4 e5 nie gra się 3.fe, bo 3...Hh4+, a jak jeszcze przed szachem zasłoni się 4.g3 to można zatrzymać zegar i iść na piwo, a gościu upiera się, że nie, że właśnie gra się 3.fe i fajnie jest zagrać 4.g3? No co można zrobić?

sobota, 28 listopada 2009

Zakręcony Celiński

U Rymanowskiego Korwin-Mikke z Celińskim gadali o karze śmierci. Celiński powiedział, że jest przeciwnikiem kary śmierci, na co Korwin-Mikke stwierdził, że cieszy się, iż nareszcie spotkał człowieka, który nie zgadza się z wyrokiem trybunału w Norymberdze. I zapytał Celińskiego, dla jasności, czy ten potępia karę śmierci dla skazanych w Norymberdze Niemców. Celiński odparł, że to argument strasznie populistyczny, ale przyciśnięty przez Korwin-Mikkego przyznał, że kary śmierci dla skazanych w Norymberdze Niemców nie potępia. Oczywiście dalej utrzymywał, że jest kary śmierci przeciwnikiem. No jaja, bo co innego, jak nie jaja :-)))

Gaduła jest tutaj.

piątek, 27 listopada 2009

Czy ludożerki się cieszą

Janusz Lewandowski został jakimś komisarzem od unijnej kasy i babka z TVP INFO pytała senatora Mariusza Witczaka z PO, co on na to. Senator Witczak powiedział, że to znakomita wiadomość. Babka z TVP INFO nie zapytała co w tym znakomitego.

No bo co nam niby z tego, że Lewandowski? Chyba, że Lewandowski będzie sprytny i wyszarpie dla Polski więcej kasy, niż wyszarpałby jakiś Grek, Brytyjczyk czy, jak to mówią, Niemiec. A w ogóle to przecież cała ta Unia polega na tym, że np. Polacy dokładają się do ściepy, po czym cieszą się tym bardziej, im więcej kasy wyszarpią. Żeby jednak wyszarpać więcej kasy, niż się włożyło, trzeba zrobić w chuja Włochów, Francuzów czy Belgów. Tak samo jest w przypadku każdego innego państwa unijnego, czy raczej każdego unijnego landu, więc jaki sens ma cała ta zabawa?

Oczywiście wiadomo, że tu chodzi o biznes iluś tam tysięcy cwanych ludzi i o narzędzia do coraz efektywniejszego trzymania ludzi za mordę, natomiast nie jest to wersja oficjalna. Pytanie jest takie: z czego cieszy się wierząca w wersję oficjalną ludożerka w Polsce? A ludożerka w Holandii? A w Czechach? No bo chyba cieszą się te ludożerki, co?

Zabobonik

W Stu zabobonach Bocheński opisał mnóstwo zabobonów, bo aż sto :-) ale wszystkich nie opisał. Oczywiście nie musiał. Ja dzisiaj w sprawie jednego tylko, malutkiego zaboboniku, czyli refleksu szachisty. Oto, jak wymiatają goście obdarzeni refleksem szachisty:


czwartek, 26 listopada 2009

ZSRE

Dziennik donosi:

Nowa szefowa unijnej dyplomacji, baronessa Catherine Ashton, dostawała pieniądze od Związku Radzieckiego - alarmują brytyjscy politycy. W latach 80. pełniła funkcję skarbniczki pacyfistycznej grupy, którą historycy oskarżają o to, że była sowiecką piątą kolumną na Wyspach. (...)

W latach 1980-83 Ashton była skarbniczką pacyfistycznej grupy domagającej się jednostronnego nuklearnego rozbrojenia Wielkiej Brytanii. Pod nazwą Kampania na rzecz rozbrojenia nuklearnego (Campaign for Nuclear Disarmament - CND)) grupa działała w kilku państwach Europy Zachodniej. CND oskarżana jest o to, że była pokątnie finansowana przez władze ZSRR za pośrednictwem zachodnioeuropejskich partii komunistycznych, a nawet o to, że była "sowiecką piątą kolumną".

To, że Unia Europejska w dużej mierze jest ruskim pomysłem, to żadna niespodzianka. Kto Bukowskiego czytał, to wie to już od dawna. Oczywiście ten deal Ruskich z Niemcami to teoria, jak wszystko co jest świeże. Czy jednak ktoś tę teorię sfalsyfikował? :-))) Nie? No to cieszmy się i radujmy :-)))

wtorek, 24 listopada 2009

O czym te gaduły?

Obejrzałem powtórkę programu Minęła dwudziesta nadawanego w TVO INFO, a tam zaciekle dyskutowali o tym, czy to dobrze, czy źle konstytucję zmieniać i z prezydenta RP zrobić takiego gościa, co będzie mógł tylko na imprezy jeździć i tam zadawać szyku. Luknąłem do Netu - to samo: Tusk, konstytucja, zmieniać, prezydent.

Jakie to wszystko ma znaczenie? Przecież my, zdaje się od grudnia, czy od stycznia, będziemy mieć ważniejszą konstytucję i ważniejszego prezydenta. On się nazywa Herman Van Rompuy i jest Belgiem. A wygląda tak:
Trzeba się przyzwyczajać.

niedziela, 22 listopada 2009

Zagadki


W książce Bóg. Mała historia Największego. Manfred Lütz robi różne fajne wałki. Lütz jest teologiem, więc nie da się zjeść w kaszy rozmaitym dawkinsonom, a do tego jest niezłym psychiatrą, w związku z czym nie musi pisać na kolanach np. o Freudzie czy o DEPRESJI (przytacza np. słowa Karla Krausa, który stwierdził, że psychoanaliza jest chorobą, za której terapię sama się uważa).

Dojechałem do 98. strony książki i zobaczę, co będzie dalej, ale na razie jest świetnie :-) Oto co Lütz pisze na temat historii ateizmu:

Dla greckiej filozofii przedsokratejskiej skrupulatne poszukiwanie prawidłowości natury było nie do pogodzenia z ówczesnym niebem bogów, które przypominało raczej pełną chaosu komunę hippisowską, zbiorowisko niewychowanych i przede wszystkim nieobliczalnych psychopatów, którzy od czasu do czasu serwowali ludzkości pioruny, grzmoty, wojnę lub inne zło.

Ponieważ jednak nie posiadano wówczas "do dyspozycji" niczego innego, jak tylko takie wyobrażenia "Boga", filozofujący ówcześni naukowcy nierzadko byli w tamtym pojęciu "ateistami".

I dalej na ten sam temat:

"Bóg, którego odrzucali ateiści średniowiecza, był - czy tego chciano, czy nie - Bogiem innym od antycznego. Był osobowym Bogiem chrześcijaństwa. Dlatego ateista średniowiecza musiał być ateistą całkiem innego kalibru".

Dobra, Lütz dojeżdża do Feuerbacha i pisze:

Główny "argument projekcyjny" Feuerbacha nie jest więc żadnym argumentem przemawiającym za ateizmem. Jest tylko sposobem "umeblowania salonu ateistycznego", gdy ktoś już wcześniej - obojętnie z jakich powodów - zadecydował, że w Boga nie wierzy.

(Od razu zastrzegam, że wolałbym, aby nikt nie napadł teraz na mnie strzelając z biodra argumentem, że tak samo Quinque viae Sancti Thomae nie są argumentem przemawiającym za teizmem - zaoszczędźmy czasu odpuszczając sobie gadki o oczywistościach).

Dalej Lütz pokazuje, że może być i tak, że ateizm to wyobrażenie życzeniowe. A dlaczego nie? Dlaczego przyjmować tylko to, że teiści są głupkami tworzącymi sobie jakiegoś Boga? A może to ateiści w niedojrzałości swojej uciekają przed Kimś, kto ich męczy, bo nie pozwala im, ateistom, być egocentrykami, tchórzami i w ogóle życiowymi głupkami? A może jest tak, że ateistą zostaje człowiek, który ma najzwyczajniej w świecie przejebane, tak po całości, i zostaje tym całym ateistą z nienawiści do Boga, na którego nie są już projektowane (jak u Feuerbacha) ludzkie życzenia i tęsknoty, lecz agresja i rozczarowanie całego życia? A może ateistą zostaje ktoś, kto się wściekł na jakiegoś księdza, albo w ogóle na kler i nie wie, co zrobić ze swoją wściekłością, bo niby co może zrobić - do Gazety Wyborczej napisać, na blogu się wyżyć? To w wielu przypadkach nie wystarcza; człowiek chciałby sprawę załatwić raz, a dobrze, a tu żadnej instytucji odwoławczej nie ma, bo wiadomo, że gdy ktoś oburza się z powodu papieża lub z powodu jakiegoś niesympatycznego biskupa, nie są oni z reguły osiągalni telefonicznie.

Ta moja notka to nie jest żaden ATAK na ateistów; chcę tylko pokazać, że napierdalanki na poziomie dawkinsonów nie mają sensu, bo wartość w ten sposób prowadzonej argumentacji zależy li tylko od tego, jak sprawnie dyskutanci władają piórem, a w dziedzinie władania piórem ateistom na razie do teistów daleko.

***

Na koniec taka sobie oderwana impresja. Oto Lütz pisze:

Niechętnie przyznajemy rację, że znaczny wpływ wywiera na nas to, co "się" powszechnie myśli i w co "się" powszechnie wierzy. To "się" - tak wstrętne dla filozofa Martina Heideggera - zawsze wpływało na poglądy ludzi.

U Prechta znowu wyczytałem, że Niklas Luhmann, łebski socjolog, który zanim został łebskim socjologiem dziesięć lat robił w administracji, co skłoniło go do postawienia tezy, że w systemach społecznych nie chodzi o jednostkę, utrzymywał, iż systemy społeczne opierają się na wymianie nie materii i energii, lecz informacji i sensów. Według Luhmanna to nie ludzie działają, lecz dzieje się komunikacja, przy czym obojętne jest, kto komunikuje się z kim, gdyż jedyne istotne pytanie brzmi: Z jakim skutkiem?

Komunikacja się dzieje. Znowu to się. Witkacy napisał, że samo się nie myśli, tak jak grzmi samo i samo się błyska. Rzecz jasna teza Witkacego nie jest dogmatem; w końcu Witkacy nie był Duchem Świętym, bo Duchem Świętym był tylko van Gogh. A Marek Grechuta wziął ten kawałek o tym, że samo się nie myśli i napisał Hop szklankę piwa. Ale napisał też inną piosełkę, o zagadkach:

Wygodnie - dziura - bye

Siedzę sobie przy stole i piszę. Lampa daje dobre światło, książki ładnie pachną, mam nowe okulary, więc świetnie wszystko widzę. Gorzałkę popijam. Sama żołądkowa, tylko lodu nawrzucam trochę. Radyjko z lapa gra. Pierwszy program radia państwowego. Babka gada z ludźmi o uczuciach, czy jakoś tak. Strawna muzyka. No i oddzwonili godzinę drugą - dziennik. Słyszałem, ale nie słuchałem. Pisałem sobie. W końcu usłyszałem, jak jakiś facet powiada, że nauczyciele się wściekają, bo uczeń stoi, na nauczyciela się gapi i nic nie mówi. Ani na pytanie nie odpowie, ani się nie usprawiedliwi, no zupełnie nic. Ten facet w radiu powiada, że to dlatego, że uczniowie nie rozumieją, o co ich nauczyciele pytają. Nie rozumieją i tyle. Znają dwa tysiące słów ci uczniowie, a zatem wychodzi na to, że właściwie nie znają języka, więc jak mają rozumieć.

Odłożyłem swoje pisanie i zabrałem się do tej notki. Właśnie dzisiaj skończyłem czytać książkę Richarda Davida Prechta Kim jestem. A jeśli już, to na ile. O różnych rzeczach jest to książka. O mózgu, o myśleniu, o pamięci, o moralności, o Bogu, o uczuciach. A także o aborcji, eutanazji, jedzeniu zwierząt, chronieniu przyrody i niszczeniu przyrody. Precht filozof jest, kumaty, fajnie pisze o utylitaryzmie, pokazując, że utylitaryzm jest rzetelną odpowiedzią na ważne ludzkie pytania, ale też punktując słabości utylitaryzmu, a te są spore.

Ale dobra, wracam do tych dwóch tysięcy słów, co to je znają uczniowie. Precht pisze o Koko, takiej jednej gorylicy, którą Francine Paterson trzydzieści lat trenowała, w efekcie czego Koko znała około tysiąca pojęć ASL (American Sign Language) i rozumiała około dwóch tysięcy angielskich słów. Dwa tysiące słów! Zupełnie, jak uczniowie, o których mówił gościu w radiu. W 1998 roku Koko wzięła udział w czacie, podczas którego gadała sobie z ludźmi układając zdania liczące do sześciu słów. Koko umiała rymować, robiła np. takie rymy: do - blue; squash - wash. Budowała metafory: zebra to koń-tygrys, a Pinokio (jej lalka) to dziecko-słoń. Ktoś spytał, dlaczego Koko nie jest taka, jak ludzie, na co odpowiedziała: Koko goryl.

A kiedyś Paterson zagadnęła Koko o śmierć. Gorylica zastanowiła się, po czym wskazała te trzy znaki: wygodnie - dziura - bye.

Pomyślałem sobie, że to bardzo mocne stwierdzenie, nad którym można by nieźle podyskutować. Weźmy to wygodnie. Teiści mogliby utrzymywać, że po śmierci jest niewygodnie, albo, że może być niewygodnie. Oczywiście pewnie mogliby też zgodzić się z Koko, że po śmierci jest wygodnie. Ateiści naturalnie powiedzieliby, że po śmierci jest ani wygodnie, ani niewygodnie. Fajna mogłaby to być gaduła.

Co powiedziałoby o śmierci to dziecko, które chodzi do szkoły, które, jak Koko, zna dwa tysiące słów i które nie rozumie, o co je pyta nauczyciel?

--------------------------------------------------------

Taki artykuł znalazłem o tych małpach, co umieją gadać z ludźmi.

piątek, 20 listopada 2009

Ustalili

Właśnie kierownicy naszego kawałka kuli ziemskiej ustalili, że za chwilę dość wielu ludzi przestanie zarabiać na hazardzie jakieś tam pieniądze, natomiast mało ludzi zacznie zarabiać potężne pieniądze. Do tego bowiem sprowadza się cała ta ustawa hazardowa. Oczywiście rząd nie może powiedzieć publiczności, że chodzi o to, aby zrobić dobrze tym, którym dobrze jest zrobić dobrze. Nie może, bo to nie ten etap dziejowy, a może na żadnym etapie dziejowym takich rzeczy wyznawcom mówić nie można - nie wiem. W każdym razie w związku z tym, że rząd nie może powiedzieć jak jest, a coś powiedzieć musi, żeby gazet zapełniły szpalty, telewizory ramówki i żeby ciotki Matyldy mogły wydać okrzyk tryumfu, to mówi, że ustawa jest po to, żeby w dużej części zlikwidować patologię, jaką jest hazardowanie się. W tym wszystkim najśmieszniejsze jest to, że największą firmą prowadzącą działalność hazardową, co więcej - przymuszającą ludzi do uczestniczenia w hazardzie, jest państwo. Rzecz jasna mówię o przymusowych ubezpieczeniach.

czwartek, 19 listopada 2009

Robi się coraz goręcej

Za rok minie sto lat, jak Maria Konopnicka umarła, więc posłowie PiS-u napisali projekt uchwały, żeby w 2010 roku Konopnicką świętować. Na to wściekli się posłowie PO i zagłosowali, żeby projekt PiS-u odrzucić. Ministerstwo od Kultury, którym zawiaduje Zdrojewski, negatywnie zaopiniowało PiS-owski projekt, argumentując, że projekt wpłynął za późno i nie będzie już czasu na to, żeby przygotować godne świętowanie Konopnickiej, tym bardziej, że w przyszłym roku cała para Ministerstwa od Kultury pójdzie w organizowanie świętowania Fryderyka Chopina. Posłowie PO poparli stanowisko Ministerstwa od Kultury.

Wtedy posłanka PiS-u, Anna Sobecka, stwierdziła, że jak ktoś PiS-owski projekt odrzuca, to lekce sobie waży wzorzec patriotyzmu, którym to wzorcem była Konopnicka. Szczęśliwie posłanka PO, Iwona Śledzińska-Katarasińska, wpadła na salomonowe rozwiązanie i zaproponowała, żeby w roku 2010 Konopnickiej nie świętować, ale ją upamiętnić, np. poprzez stosowną uchwałę sejmową.

Co będzie dalej, to zobaczymy, w każdym razie emocje w tej sprawie, jak powiadają komentatorzy sportowi, sięgają zenitu. Jeśli Wam się wydaje, że ja robię sobie jaja i nieuczciwie wymyślam jakieś niestworzone historyjki mające pokazać, w jaki to niby sposób państwo trwoni zabrane ludziom pieniądze, a to z kolei po to, żeby w ogóle pokazać, co wyprawia państwo, to luknijcie sobie tutaj.

środa, 18 listopada 2009

Jest kłopot

Jednym z ważnych argumentów za istnieniem państwa jest ten, że jedynie państwo jest w stanie skutecznie pomóc ludziom w sytuacjach kryzysowych, mających ogólnospołeczny zasięg. Gdyby nie państwo, powiadają admiratorzy państwa, nie wiedzielibyśmy ani czy się szczepić i na co, ani którą stroną szosy jeździć, ani jakie mleko pić, ani jak na emeryturę uzbierać. Oczywiście nie mielibyśmy też dróg. Przede wszystkim nie mielibyśmy dróg.

No i teraz mamy właśnie sytuację wielce kryzysową, bo szaleje pandemia i jest kłopot ze szczepionkami. W sprawie szczepionek wypowiadają się mądrzy ludzie, odgrywający w państwie wielkie role: politycy, profesorowie, doktorzy. Jedni mądrzy ludzie mówią, żeby państwo nie kupowało szczepionek, drudzy mądrzy ludzie postulują, żeby państwo szczepionki kupowało. W jaki zatem sposób ludzie żyjący w państwie są mądrzejsi w kwestii szczepionek od ludzi żyjących w burdelu na kółkach, czyli w anarchii? Ktoś wie?

***

Śmiesznostka jest taka, że w paradnym położeniu są ciotki Matyldy. Z jednej strony ciotki Matyldy muszą się bać pandemii, bo telewizory mówią, że pandemia szaleje, z drugiej strony rząd nie kupuje szczepionek. Takie pisiory to mają fajnie teraz: boją się pandemii i przy tym mają znakomitą okazję do krytykowania ministerki Kopacz z wrażej partii. Ciotki Matyldy też się pandemii boją, ale ministerki krytykować nie mogą, bo ona jest z PO, a jej szefem jest sam Donald Tusk! Co robić? Bardziej bać się pandemii, czy bardziej ufać rządowi, wierząc ministrowi Nowakowi, że premier jest dotknięty przez Pana Boga geniuszem? Ktoś wie jak w tej arcytragicznej sytuacji znajdują się ciotki Matyldy?

wtorek, 17 listopada 2009

Czy ateiści są nieuczciwsi i głupsi od teistów?

U FYM-a potężna gaduła na temat ateistów. Tak mówiąc najogólniej :-)) Mocno się z FYM-em pociąłem i w sumie wyszło na to, że ja FYM-a atakuję za to, że on atakuje ateistów. Bardzo ciekawy ten układ :-))

FYM napisał m.in., że ateista już w punkcie wyjścia swojego światopoglądu jest NIEuczciwy - nie uznaje on prawdy o tym, że człowiek, oprócz tego, że jest istotą myślącą, jest też istotą religijną, że Ateista, wbrew temu, co sobie uzurpuje, jest człowiekiem o ograniczonych zdolnościach intelektualnych oraz imaginatywnych, że ateista ma zdeformowany obraz nauki (której usiłuje być wierny) – odrzuca bowiem te obszary nauki, które związane są z badaniami religijności człowieka oraz próbami rekonstrukcji tego, co nadprzyrodzone. Jednym słowem kupę bzdur napisał FYM.

Jedną z najlepszych książek o religii jest I człowiek stworzył bogów... Pascala Boyera.


Boyer, ateista pełną gębą, pisze o religii opierając się na innym paradygmacie niż ten, którego trzymali się jego wielcy poprzednicy, choćby James czy Eliade. Boyer jest antropologiem, ale w książce kapitalnie popularyzuje badania prowadzone w zakresie kognitywizmu, neurologii, psychologii oraz antropologii. Boyer, przeciwnie do twierdzenia FYM-a, jak najbardziej uznaje, że człowiek jest istotą religijną i nigdy nie odważyłbym się zarzucić Boyerowi, iż ten jest człowiekiem o ograniczonych zdolnościach intelektualnych i że ma zdeformowany obraz nauki. Nie odważyłbym się, bo niby jak mógłbym uzasadnić, że ciemniakiem jest ten profesor Indywidualnej i Kolektywnej pamięci Uniwersytetu Waszyngtona w Saint Louis?

Pascal Boyer - fotka wzięta z jego strony

FYM pisząc, że ateiści są nieuczciwi i ograniczeni intelektualnie, robi to samo co Richard Dawkins, który w wywiadzie dla Przekroju stwierdził, iż wśród ludzi, którzy w jednakowym stopniu mają dostęp do nauki i wiary w Boga Stwórcę, ci którzy wybrali wiarę, są głupsi. Według Dawkinsa głupsi są teiści, według FYM-a ateiści. Dawkinsowi wydaje się, że teiści wierzą w Boga bo się jakichś złych memów najedli, z kolei FYM uważa, że ateiści w Boga nie wierzą, bo już w punkcie wyjścia swojego światopoglądu są NIEuczciwi no i na dodatek są umysłowymi tępakami. A oto, co na temat tych prostych wyobrażeń żywionych przez Dawkinsa, pisze Boyer - tekst Boyera można też, jeśli załapie się o co chodzi, odnieść do wyobrażeń żywionych przez FYM-a:

Religia jest wielka i podniosła, jest istotą życia wielu ludzi, rodzi silne doznania emocjonalne, potrafi pchnąć do zabójstwa lub skłonić do poświęcenia. Chcielibyśmy, aby wyjaśnienie tak spektakularnych praktyk również mogło być spektakularne. Z tych samych przyczyn ludzie, których religia szokuje albo w których wzbudza odrazę, chcieliby, aby istniała jedna jedyna przyczyna tego, co uważają za zbiorową pomyłkę, za skrzyżowanie, na którym tak wiele ludzkich umysłów obiera, że tak powiem, fałszywą drogę. Ale w rzeczywistości taka przyczyna, taki zakręt, nie istnieje. Istnieje natomiast wiele różnorodnych procesów poznawczych, które splatają się, by uczynić idee religijne przekonywającymi.

Napisałem u FYM-a:

Najciekawszym pytaniem jest to: jak to się dzieje, że niektórzy ludzie w Boga wierzą, a inni nie wierzą? I nie ma odpowiedzi na to pytanie.

Na co FYM odpisał:

Może to pytanie jest najciekawsze dla Ciebie, bo dla mnie nie.

To, że dla FYM-a nie jest to ciekawe pytanie, a przynajmniej jeśłi chodzi o dziedzinę, o której gadamy, nie najciekawsze, to widać po FYM-owym tekście. FYM, podobnie zresztą jak mnóstwo innych ludzi, nie rozumie, że jego argumentacja jest kolista. Oto bowiem FYM przyjmuje, że jest Bóg, w którego można wierzyć czy też któremu można zawierzyć i na tym założeniu buduje całą swoją konstrukcję. Żeby móc zaatakować ateistę za to, że ten w Boga nie wierzy, trzeba przyjąć, że Bóg jest, bo inaczej cała ta konstrukcja rozsypuje się w drobny mak. Mnóstwo ludzi nie rozumie, że Quinque viae św. Tomasza to nie żadne dowody na istnienie Boga, tylko swego rodzaju pomoc dla ludzi wierzących. Tomasz po prostu pokazuje, że wiara nie jest czymś głupim, stwierdza, że ludzie wierzący mogą swoją wiarę mocno osadzić na fundamencie, jakim jest doświadczenie.

Tekst FYM-a, atakujący ateistów, jest kapitalnym przykładem tego, o czym w książce Ateizm w sporze z religią napisał Michael J. Buckley.


Buckley, w przeciwieństwie do Boyera, jest teistą, a na dodatek jezuitą (aczkolwiek sam nie wiem i nie wiem, czy ktokolwiek wie, jakiego to rodzaju teistami są jezuici :-)). Buckley stawia tezę, że ateizm jest konieczną konsekwencją takiej religii, która opiera się na dedukcji i empirii, która w dedukcji i empirii szuka swojego uzasadnienia, która chce się "zracjonalizować". Buckley pisze o dziele Cottona Mahlera, który zdołał dokonać podziału "Dwoistej Księgi Boga" na "księgę Stworzeń" i "księgę Pism", utrzymując, że pierwsza pomaga nam w odczytywaniu drugiej.

Mnie się wydaje, że księga Stworzeń w jakiś sposób może pomóc w odczytywaniu księgi Pism, ale najpierw tę drugą księgę trzeba uznać właśnie za księgę Pism, bo z samej księgi Stworzeń do księgi Pism można dojść, ale może też i nie dojść.

Nie chaciałbym, żeby wyszło na to, że Buckley to taki gościu, który nie mogąc obronić religii w sporze z nauką (według Buckleya ten konflikt, o ile istnieje, jest idiotyczny), salwuje się ucieczką i dlatego robię to zastrzeżenie, zanim przytoczę cytat z Without God, Without Creed: The Origins of Unbelief in America Jamesa Turnera, który to cytat Buckley daje u siebie:

Chociaż zarówno nauka, jak i społeczne przeobrażenie wzbudziły duży niepokój, żadne nie spowodowało niedowiarstwa (...) Przeciwnie, to religia spowodowała niedowiarstwo. Próbując dostosować swoje wierzenia do społeczno-gospodarczej zmiany, do nowych moralnych wyzwań, do nowych problemów wiedzy, do zaostrzających się standardów nauki, obrońcy Boga zadusili Go powoli. Jeżeli ktoś może zostać oskarżony jako bogobójca, to nie Karol Darwin, lecz jego przeciwnik, biskup Samuel Wilberforce.

Kapitalne jest to ostatnie zdanie. Kłopot polega na tym, że mało kto rozumie, dlaczego to zdanie jest kapitalne.

niedziela, 15 listopada 2009

Właściwa perspektywa

Z książki Zielone jabłuszko Izabeli Sowy:

Wiesz, co to jest 10 milionów niezadowolonych Polaków? Garstka ekstremistów.

niedziela, 8 listopada 2009

Czy policja strasburska napadnie na Italię?

Mamy cały ten Europejski Trybunał Praw Człowieka, który urzęduje w Strasburgu. Trybunał został utworzony na mocy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Mówiąc po prostu - kierownicy iluś tam państw, w tym Polski, zgodzili się na to, żeby istniał Europejski Trybunał Praw Człowieka i żeby sobie rozstrzygał rozmaite sprawy. Kierownicy państw zgodzili się również na to, że jak Trybunał coś tam orzeknie, to oni, kierownicy, w swoich państwach zrobią tak, żeby było zgodnie z orzeczeniem Trybunału.

Niedawno Trybunał orzekł, że jakiejś Fince mieszkającej we Włoszech, której nie podoba się to, że jej dzieciak musi siedzieć w klasie, na ścianie której powieszony jest krzyż, Italia musi dać 5 tysiaków eurosów i zapewnić, żeby dzieciak Finki siedział w klasie, w której na ścianie krzyż nie wisi. Super. No i w tej sprawie wypowiedział się Silvio Berlusconi:

Premier Włoch Silvio Berlusconi oświadczył, że niedawne orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, według którego wieszanie krzyży w klasach to naruszenie "prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami" oraz "wolności religijnej uczniów" do niczego "nie zmusza". Dodał, że krzyże pozostaną w klasach.

Na konferencji prasowej w Rzymie szef rządu powiedział: "To nie jest wyrok mający charakter przymusu. Nie ma możliwości żadnego przymusu, zabraniającego nam trzymać krzyże w klasach".

Brawo Silvio. Ciekawe co teraz zrobi Trybunał? Pośle do Italii strasburską policję, żeby ściągała w klasach krzyże? Francja napadnie na Włochy? A może Unia Europejska napadnie na Włochy? Mnie się wydaje, że tu nikt niczego nie może zrobić Włochom, więc zasadne jest pytanie o to, po co ten cały Trybunał, kiedy np. Berlusconi może sobie z Trybunału robić jaja do woli? Gdyby ktoś chciał jednak bronić instytucji Trybunału, to jedyne, co może powiedzieć, to to, że jak się jakieś państwo zobowiązało do przestrzegania orzeczeń Trybunału, to musi czy powinno tychże orzeczeń przestrzegać. Jeśli chodzi o "musi", to ten argument odpada, co pokazuje Berlusconi, zostajemy zatem przy "powinno". Wydaje mi się jednak, że jeśli ktoś sięgnie po argument "powinno", to musi uznać, że państwa funkcjonują w katalaksji. Ja ciągle o tym mówię - że państwa funkcjonują w katalaksji. I w kółko pytam zwolenników państwa, dlaczego ludzie nie mogą funkcjonować w katalaksji, skoro państwa funkcjonują. Przecież nikt nie napada na San Marino, Andorę czy Watykan, a właściwie każdy mógłby napaść. Artur Nicpoń tłumaczy mi, że jakby ktoś chciał napaść, to by napadł, ale nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego nie napada. Przecież na każdym podwórku jest jakiś najsilniejszy kozak, który mógłby stłuc każdego, a jednak nie tłucze. Dlaczego nie tłucze? Dlaczego nikt nie napada na San Marino, na Andorę i na Watykan?

czwartek, 5 listopada 2009

Co by było

Ciekawe co by było, gdyby tak kiedyś jakaś partia zastartowała w wyborach i zacyniła ludowi takie mniej więcej przesłanie:

Myśmy się zebrali w kupę i chcemy zastartować w wyborach no i liczymy na to, że jakiś sukces odniesiemy, parę niezłych posad zdobędziemy, a ty, ludzie, będziesz nas finansował pod przymusem. Jakby co, to od razu mówimy, że jako parlamentarzyści, a jak Bóg da, to nawet jako rząd, chuja zrobimy, bo niby co mielibyśmy zrobić? System emerytalny naprawić? Albo finanse publiczne? Albo może przestać co roku zadłużać lud uchwalając te deficyty czy jak to się tam nazywa? Ludzie, dajcie spokój. Oczywiście moglibyśmy nakręcić jakieś spoty, w których sprzedawalibyśmy wam zwyczajowy kit, ale kurwa mać - przecież ani wy, ani my nie jesteśmy dziećmi. W tej sytuacji weźcie i zagłosujcie na nas, ot tak, dla jaj i dla ciekawości, żeby zobaczyć co będzie.

Ciekawe co by było, gdyby tak kiedyś jakaś partia zastartowała w wyborach i zacyniła ludowi takie właśnie przesłanie.

środa, 4 listopada 2009

Wiedza Karpiniuka a może i wszystkich

W programie Minęła dwudziesta emitowanym wczoraj w TVP INFO gadali o tym, że Klaus podpisał co miał podpisać i że teraz już będzie fajnie. No i dziennikarz zapytał Karpiniuka, co on sądzi o tym, że Klaus podpisał. Na co Karpiniuk odparł, że nikt się nie spodziewał, iż czeski Trybunał Konstytucyjny podejmie decyzję inną niż ta, którą podjął, po czym coś tam jeszcze ględził - Karpiniuk, nie czeski Trybunał.

Nie wiadomo, czy stwierdzenie Karpiniuka jest prawdziwe, bo oczywiście prawda leży tam, gdzie leży, niemniej jednak w tym przypadku nie znamy miejsca, w którym leży prawda. Wiadomo natomiast, co myśli Karpiniuk. Otóż Karpiniuk myśli, że nikt już nie zawraca sobie dupy prawem, potrzebnymi ustaleniami i podobnymi głupstwami. Nie, według Karpiniuka nikt się nie spodziewał, że decyzja czeskiego Trybunały będzie inna od tej, którą Trybunał podjął. To oznacza, że według Karpiniuka, wszyscy spodziewali się takiej a nie innej decyzji Trybunału. Ciekawe z jakiego to powodu Karpiniuk uważa, że wszyscy spodziewali się określonej decyzji czeskiego Trybunału? Czyżby Karpiniuk i wszyscy wiedzieli coś, czego ja jeszcze nie wiem?

wtorek, 3 listopada 2009

Krzyże

Newsweek donosi:

Wieszanie krzyży w klasach to naruszenie "prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami" oraz "wolności religijnej uczniów" – orzekł Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.

OK, rzeczywiście, jeżeli w klasie wisi krzyż, to mają prawo wściekać się ci rodzice, którzy nie chcą, aby ich dziecko uczyło się w szkole z krzyżami. Ale jeśli w klasie nie wolno powiesić krzyża, to wściekają się ci rodzice, którzy chcą, aby ich dziecko uczyło się w szkole z krzyżami. Mówiąc inaczej - i wieszanie krzyży w klasie i niewieszanie krzyży w klasie to naruszenie "prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami" oraz "wolności religijnej uczniów".

Czy jest jakiś sposób na to, żeby te prawa rodziców i prawa dzieci nie były naruszane? Oczywiście jest i to najprostszy - wystarczy zrezygnować z przymusu posyłania dzieci do szkoły i pozwolić rodzicom na to, aby wybierali dla dzieciaków taką szkołę, jaka rodzicom pasuje.

Pytanie jest takie: dlaczego państwo obstaje przy rozwiązaniach, które siłą rzeczy muszą łamać prawa rodziców i dzieci, jeśli założymy, że takie prawa są? Odpowiedź jest prosta: bez utrzymywania przymusu posyłania dzieci do szkoły państwo nie jest w stanie wyhodować sobie takich ludków, jakich chce mieć.

Inne pytanie: czy może istnieć państwo, które nie chce hodować podległych sobie ludków? Odpowiedź: pewnie, że może. A jakim to niby cudem? Ano takim, że ludzie muszą sobie takie państwo stworzyć. A czy to państwo może powstać w taki sposób, żeby nie odbyło się to kosztem ludzi o odmiennych poglądach? Rzecz jasna nie może, taka jest istotna cecha państwa, że nie może. Więc co - czy to jest wojna, a nie żadna tam demokracja? No jak najbardziej to jest wojna, a nie żadna tam demokracja.