statsy

środa, 19 września 2012

Kiedy człowiek


Kiedy człowiek umiera, to umiera samemu sobie; każdy człowiek umiera samemu sobie.

Gdy już napisałem, że człowiek umiera samemu sobie, to zacząłem się zastanawiać, czy to jest dość precyzyjne zdanie. Bo przecież może być tak, że człowiek samemu sobie nie umiera. Gdyby przyjąć za dogmat ten trick, który wymyślił Epikur, stwierdzając mianowicie w liście do Menoikeusa, że śmierć, najstraszniejsze z nieszczęść wcale nas nie dotyczy, bo gdy my istniejemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma, to raczej nie da się zasadnie powiedzieć, że człowiek umiera samemu sobie. Ale nie znam nikogo, kto brałby na serio trick Epikura. Piotr Wierzbicki w książce Zapis świata. Traktat metafizyczny stwierdził, że ludzie nie chcą umierać, między innymi dlatego, że odczuwają żal z tego powodu, iż po ich śmierci świat będzie toczył się dalej już bez ich udziału, a ludzie bardzo nie chcą, żeby świat toczył się bez ich udziału. I pisze Wierzbicki bardzo trafnie:

Zastanawiające, że te moje pretensje o nieobecność dotyczą wyłącznie wydarzeń przyszłych. Wydarzenia przeszłe, w identyczny sposób wykluczające mój współudział, przyjmuję z całkowitym spokojem.

Mniejsza o to, czy człowiek umiera samemu sobie, w każdym razie na pewno wielu ludzi umiera innym. Mnie umarło wielu ludzi, w czym nie ma niczego nadzwyczajnego, bo jak ktoś ma swoje lata i nie żyje na Marsie, to mu umiera wielu ludzi.

Dawno temu umarł mój Dziadek. To był cioteczny Dziadek czy jakoś tak. Miał najpiękniejszy głos, jaki w życiu słyszałem; to był głos lepszy od głosu Henry'ego Kissingera, kiedy Kissinger miał swoje najlepsze lata (posłuchajcie Kissingera, na przykład tutaj).

I jeszcze miał ten mój Dziadek sad. I był sławny z powodu tego sadu w całej, rozległej okolicy. I mówił mi, co trzeba robić i jak, żeby mieć taki piękny sad. A kiedy miałem pięć albo sześć lat, to dał mi niedużą książeczkę, która opowiadała o tym, jak to Amerykańce zrzucili na Japońców bomby atomowe; ta książeczka jest dla mnie ważna do dzisiaj.

Kochałem Dziadka i uwielbiałem Go. I umarł, kiedy miałem osiem albo dziewięć lat. I powiedziałem Mamie, że nie chcę jechać na pogrzeb, bo nie chcę widzieć Dziadka, który nie żyje. I Mama pozwoliła mi nie pojechać na ten pogrzeb.

Poza tym jeszcze tylko raz nie poszedłem na pogrzeb człowieka, który mi umarł, ale tej historii już nie opowiem. W pozostałych przypadkach, kiedy mi umiera człowiek, chcę iść na pogrzeb i tylko raz zdarzyło się tak, że chciałem, ale nie mogłem, bo mój kręgosłup robił mi takie rzeczy, że nie mogłem nawet leżeć normalnie. Chciałem pojechać na ten pogrzeb po to, by znaleźć pocieszenie. Chciałem spotkać się z ludźmi, którym też umarł ten człowiek, chciałem z nimi pogadać, chciałem poczuć, że ci ludzie są ze mną, chciałem im pokazać, że ja jestem z nimi. Ale nie mogłem.

Niewiele razy, niemniej jednak parę razy miałem tak, że kiedy umarł mi człowiek, nie mogłem się pozbierać. Idzie o to, że ja z niemal wszystkiego mogę zrobić swoją historię; rzeczy, które się wydarzyły, zamieniam w tekst i nie ma znaczenia, czy to jest tekst napisany. Po prostu stoję z boku, także obok siebie, rejestruję co się dzieje, a później to, co zarejestrowałem, zamieniam w tekst. Taki już ze mnie chuj; ludzie cierpią, ja też, ludzie rozpaczają, ja też, ale ludzie uczciwie poprzestają na cierpieniu i rozpaczaniu, a ja dodatkowo to cierpienie i rozpaczanie zamieniam sobie w tekst.

Kilka razy jednak nie umiałem tak zrobić, kiedy umarł mi człowiek. Nie umiałem tego wszystkiego zamienić w tekst. Nie wymyślałem żadnych filozoficznych czy pseudofilozoficznych kombinacji, nie pytałem o sens życia i o to, czy jest Bóg, a jeżeli jest, to gdzie, tylko mnie najzwyczajniej w świecie bolało. Bolało tak, że nic innego się nie liczyło; poza bólem nie było niczego innego.

Sami wiecie, że raz jest tak, a raz inaczej. Kiedy człowiek umiera.

2 komentarze:

Njusacz pisze...

Aż prosi się o kontynuację rozważań w kierunku życia. Dla kogo się żyje? Po co? Bo chyba nie tylko po to aby umrzeć dla siebie...

Anonimowy pisze...

Njusaczu,
"Dla kogo się żyje? Po co?"
Na pewno nie po to by umrzeć. To jest
wielka pomyłka.
Powinno być co najmniej siedem "żyć" ,jak w grze komputerowej:)
Życie jest wielką tęsknotą a śmierć od niej wybawieniem.
Wierzący mają dobrze. Wiedzą ,że tęsknią za Jezusem , to za czym tęsknią niewierzący? Też za Nim? Tylko o tym nie wiedzą?
Uwielbiam teksty Wyrusa:)
Pozdr