statsy

czwartek, 4 października 2007

Postęp albo Panoptikon

Na poczcie kolejka aż pod drzwi. Jedna pani w okularach pytała panią w okienku, co zrobić z tym, że posłała list priorytetowy do Gdańska, minęło już pięć dni, a list nie doszedł. Pani w okularach dobrze wie, że nie doszedł, bo rano dzwoniła do Gdańska do syna i on mówił, że list nie doszedł. A w liście były ważne dla syna papiery, albowiem syn wyjeżdża do pracy do Anglii i tych papierów potrzebuje.

Zanim pani w okularach zdążyła powiedzieć wszystkim na poczcie jak się syn nazywa, co robi, jaką robotę podłapał na Wielkiej Brytanii i ile funciaków na godzinę będzie kosić, pani w okienku – nie wyczuwając szansy – stwierdziła: - No, nic nie można zrobić.

Wszyscy w kolejce jęknęliśmy.

Pani w okularach straciła rezon i jeszcze tylko pokornie zapytała: - To jak to jest? Bierzecie opłatę dodatkową za priorytet, nie wydajecie pokwitowań i jeżeli nie dostarczycie listu w przepisowym terminie to nie ponosicie żadnych konsekwencji?
- No, tak. – powiedziała pani w okienku.

Prawie wszyscy w kolejce jęknęli tylko ja nie jęknąłem. W grudniu bowiem zamówiłem książkę w renomowanym sklepie internetowym, renomowany sklep internetowy książkę do mnie posłał za pośrednictwem Poczty Polskiej, a Poczta Polska książkę wiozła do mnie osiemnaście dni (do pokonania było niecałe 300 kilometrów).

No i nie jęknąłem, bo od dawna wiem, że Poczta Polska konsekwencji nie ponosi, a poza tym uznałem, iż pięć dni pani w okularach przy moich dniach osiemnastu nie zasługuje na jęknięcie.

W innym okienku ludzie dokonywali wpłat. Człowiek dawał kwitek pani w okienku, pani brała kwitek i w komputerze pisała różne rzeczy, po czym inkasowała szmal, przywalała pieczątkę i już człowiek był usprawiedliwiony, przynajmniej na chwilę, do kolejnego rachunku.

Wszystko to trwało w cholerę długo. Kiedyś pani w okienku brała kwitek, pobierała kasę, waliła pieczątkę i już. Następny do strzyżenia proszę. Teraz pani musi klepać ważne rzeczy w komputerze. No i jaki to jest postęp w stosunku do tego, co było kiedyś? Że człowiek stoi w kolejce trzy razy dłużej?

Wyszedłem z poczty, rzuciłem parę kurw, zajarałem szlugę i spotkałem się z żoną na mieście. Zrobiliśmy zakupy, u buków obstawiłem wyniki meczyków i na koniec poszliśmy po rybę i chleb. Żona wybrała rybę, pani sklepowa rybę położyła na wagę (wyszło 52 deko), po czym pomyślała chwilę i zawołała: - Waldek! Jaki jest kod na mintaja?

Jęknąłem.

Z zaplecza wyszedł Waldek, stanął przy drugiej kasie, dokonał jakiejś operacji i powiedział, jaki jest kod na mintaja.

Kucnąłem. Ja, kiedy nie chcę robić rozpierduchy w jakimś urzędzie, sklepie czy czymś takim, to kucam. Pani sklepowa zapytała: - To wszystko?
- Jeszcze tylko chleb ten a ten i to będzie wszystko. – powiedziała żona.

Waldek wrócił na zaplecze.

Pani podała żonie chleb, pomyślała chwilę, na kasie fiskalnej dokonała jakiejś operacji i zawołała: - Waldek!
Waldek wyszedł z zaplecza i powiedział: - No?
Pani powiedziała: - Wybija mi, że chleb jest po 35 groszy, a przecież jest po złoty trzydzieści pięć.

Nie kucnąłem, bo już kucałem, ale jęknąłem.

Waldek przy drugiej kasie dokonał jakiejś operacji i powiedział: - No, złoty trzydzieści pięć.
Pani powiedziała: - To jak to wbić?
Żona powiedziała: - Czy ja mogę zapłacić, a państwo będą to sobie wbijać później?
Pani powiedziała: - Oczywiście.

Pani sklepowa i Waldek nie wymyślili sobie kas fiskalnych, kodów i innego gówna. Oni podporządkowali się ustawom państwa polskiego. Ja to rozumiem. Ale czy ktoś może mi wytłumaczyć, na jaki chuj państwu polskiemu wiedzieć, że w sklepie Waldka pani sklepowa o godzinie 13:47:54 sprzedała 52 deko mintaja?

Brak komentarzy: