W nawiązaniu do tego komentarza w gadule pod tym tekstem.
***
Najpierw o tych Twoich przesłankach i wnioskach. Chyba to jakaś herezja jest, co piszę, ale być może jest tak, że my się za bardzo przejmujemy tym, że coś dobre, a coś złe. Nie chodzi mi o to, żeby się zabijać, żeby kłamać itd., ale być może za bardzo chcemy poubierać różne rzeczy w nazwy. Wiem, że inaczej nie umiemy, ale być może ta konieczność ubierania różnych rzeczy w nazwy ogranicza nas. Oczywiście nazwy są konieczne, ale z drugiej strony... chodzi mi o to, że jak już nadamy czemuś nazwę to trochę uważamy, że już załatwiliśmy sprawę.
Poza tym jeszcze to jest krzywe, że zawsze zaczynamy od tego, iż Bóg jest doskonały, dobry, wszechmocny itd. No pewnie jest, bo jak inaczej, ale mnie się to nie podoba, to nazywanie tego, jaki jest Bóg. Skąd wiemy jaki jest Bóg? Przecież możemy Boga ponazywać tylko tak, jak umiemy, i możemy Go ponazywać tylko nazwami, które znamy, które stworzyliśmy, które rozumiemy. I teraz - cała ta zabawa może nie mieć niczego wspólnego z tym, jaki jest Bóg. Zresztą, mnie w ogóle swędzi zastanawianie się nad tym, jaki jest Bóg. Ja nawet nie wiem, czy nie jestem przypadkiem jakąś postacią w grze komputerowej jakichś kumatych stworków, więc jak mam się zastanawiać nad tym, jaki jest Bóg? Oczywiście szczerze myślę, że nie jestem jakąś postacią z gry, ale co zmienia to, co ja myślę?
W "Twierdzy" Antoine de Saint-Exupéry'ego jest taki kawałek, jak gościu ma fest Weltschmerz i tak się mocuje z sobą i gada do Boga i powiada: - O, tam na gałęzi siedzi kruk. Jak Ty Boże jesteś to mi daj znak, że jesteś i niech ten kruk odleci.
A kruk dalej se siedział na gałęzi i ten gościu pokapował w końcu, że to jest ok, bo na cholerę mu taki Bóg co to daje znak jak gościu chce, żeby Bóg dawał znak. I napisał Exupery jakoś tędy, że modlitwa tylko wtedy ma sens kiedy nie ma na nią odpowiedzi.
Bardzo lubię ten kawałek, bo wydaje mi się, że dopiero ten, kto pokapuje, iż modlitwa tylko wtedy ma sens kiedy nie ma na nią odpowiedzi, zaczyna grać w prawdziwej lidze. Nie mówię, że zaraz osiągnie mistrzostwo, mówię, że zaczyna grać w prawdziwej lidze.
Dobrze napisałeś, że ten mój tekścik wygląda po pascalowsku. Ale, o ile się nie mylę (czasami mam tak, że gadam o sobie jak o kimś drugim :-) to mnie chodzi o coś jeszcze trochę innego niż to, że lepiej jest żyć tak, jakby Bóg był - lepiej dla osobnego człowieka i dla całych społeczeństw też. Zapewne lepiej, bo w dużej skali (i chyba w małej również) idea Boga to pewnie coś lepszego i mocniejszego niż idea praw gejów, feminizm czy euroland, ale powiadam - o co innego mi idzie.
Gdzieś tu w salonie24 przeczytałem, że ma być jakaś konferencja czy dyskusja i ktoś napisał, że ciekawe co by było, gdyby tak na tej konferencji pojawił się Bóg. A ja pomyślałem sobie, że jakby tak Bóg przyszedł na ziemię, między ludzi, powiedziałby że jest Bogiem i na dowód tego (bo jaki miałby dać inny dowód?) przed zgromadzoną publicznością i przed kamerami pokazałby parę sztuczek - ot, powiedziałby co kto myśli, w sekundę zlikwidowałby podatek dochodowy i system PESEL, zamieniłby czeską wódkę w dobrą wódkę, sprawił, że Monika Olejnik rozmawiałaby językami nie tylko ludzi ale i aniołów, pojawił jakiś wielki ogień itd. - to pierwszymi, którzy uwierzyliby Bogu że jest on Bogiem byliby nie księża, nie Tomasz Terlikowski i nie Rydzykowe babki, tylko cholerni iluzjoniści. Bo to są fachowcy od tego, jak robić sztuki i dobrze wiedzą co zrobić można, a czego nie można.
Pewnie kiedyś napiszę o tym więcej, bo jak już wymyśliłem o tych iluzjonistach to mi się bardzo spodobało.
Teraz szachy. Bo w kółko i krzyżyk znam rybkę. Wiem, że niezależnie od tego gdzie mój przeciwnik postawi pierwsze kółko to muszę przerwać mu jedną linię, obojętnie którą i nie przejmować się tym, że facet zaraz dostawi drugie kółko w linii bo zaraz i tę linię mu przerwę i on nigdy nie zdąży ustawić trzech znaczków w przepisowym ciągu. W szachy takiej rybki nie znam ale ciekaw jestem, czy chciałbym ją znać. Bo jakbym wiedział o co chodzi w szachach, jakbym wiedział jak trzeba grać nie zawracając sobie dupy wkuwaniem debiutów i końcówek oraz liczeniem wariantów to co by było? No zrobiłbym majstra świata, skasował parę baniek dolców i to byłoby fajne. Najprawdopodobniej to co robiłbym można by w dalszym ciągu nazywać grą w szachy, aczkolwiek dla mnie nie byłaby to już gra. I czy chciałbym poznać rybkę szachów? Nie wiem. Parę milionów dolców to dobra rzecz, ale zdobyłbym je czyniąc coś, co dla mnie nie byłoby już grą w szachy.
Jeśli idzie o Pana Boga to podparłem się tym stwierdzeniem, że On nie jest odpowiedzią na potrzebę. Idzie mi o to, że nawet jak koniecznie trzeba by Boga wymyślić to w żadnym razie nie jako Kogoś czy coś, co jest człowiekowi potrzebne. Mnie się wydaje, że rzetelnie jest, tak to ujmę krzywo że aż mnie zęby bolą, kiedy Bóg człowiekowi w pewnym sensie nie jest potrzebny. Mam na myśli to, że Bóg nie powinien być człowiekowi potrzebny do tego, aby człowiek powiesił się na Bogu. Rzecz jasna nie mam nic przeciwko temu, kiedy ludzie wierzą w Boga, ufają Bogu itd., kiedy w jakiś sposób na nim się wieszają, ale najlepiej jest kiedy człowiek na Bogu się nie wiesza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz