Znowu draka z religią na maturze, a mówiąc ogólniej z religią w szkole. Rzecz jasna jest tylko jedno rozwiązanie, które zapobiegłoby tego typu sporom. Rozwiązanie to polega na pozostawieniu kwestii organizowania szkoły w gestii rodziców. Nie ma znaczenia, na jakim poziomie czy w jakich strukturach rodzice organizowaliby szkoły dla swoich dzieci. Istotne jest to, że rodzice powinni mieć wpływ na to, jaka jest szkoła, do której posyłają swoje dzieciaki. Zwracam uwagę na fakt, że poza tym, iż rodzice są w stanie spłodzić i urodzić dzieci, wychować je, wyżywić, zapewnić dach nad głową i ubrać, to umieją też zadbać o edukację swoich pociech i to edukację ciekawszą, niż ta, którą zapewnia przymusowa szkoła. Rodzice posyłają dzieci na tenis, na naukę języków, na taniec, na jazdę konną, na basen, a także, o czym mało kto zdaje się pamiętać, organizują dzieciom lekcje matematyki, fizyki, chemii, historii, języka polskiego i wszystkich innych przedmiotów istniejących w przymusowej szkole. Te lekcje zwane są korepetycjami.
Nie zajmuję się tutaj problemem dzieci z rodzin najbiedniejszych czy rodzin patologicznych, rodzin, z których dzieci nie chodziłyby w ogóle do szkoły gdyby nie przymus szkolny. Po pierwsze ciągle nie mogę znaleźć danych na temat tego, jak wiele dzieciaków nie poszłoby do szkoły gdyby nie przymus. Po drugie, jakoś nie widzę, żeby państwo a także rozmaici wrażliwi społecznie ludzie koncentrowali się na problemie tych dzieci, które niewątpliwie byłyby skrzywdzone gdyby nikt nie wtrącał się do tego, czy rodzice poślą te dzieciaki do szkoły czy nie. Na razie widzę, że problem jest załatwiony w ten sposób, że mamy przymus nauczania dla wszystkich. I tyle.
Wracam do religii w szkole. Nie ma dobrego rozwiązania w systemie funkcjonującym dzisiaj. Bo albo państwo arbitralnie zdecyduje o tym, że religia w szkołach będzie, albo zdecyduje, że religii nie będzie. Jedno i drugie rozwiązanie jest do dupy. Owszem, jest jeszcze rozwiązanie trzecie, polegające na tym, że jak dziecko chce, czy jak chcą tego jego rodzice, to na religię w szkole chodzi, a jak nie chce, albo nie chcą rodzice, to nie chodzi. I zdaje się, że coś takiego mamy teraz w Polsce, ale ten system i tak nie zapobiega drakom z powodu religii w szkole, a ja nie znajduję dobrej odpowiedzi na pytanie, o co chodzi tym, którzy przeciwko religii w szkole brzęczą. Owszem, przypuszczam, że chodzi im o to, że religia to syf, po prostu syf, że robi ludziom sieczkę z mózgów itd. w dawkinsowym stylu. Tyle, że mało kto uczciwie stawia sprawę, a jeśli już ktokolwiek to jedynie w necie, natomiast w debacie publicznej, relacjonowanej i nakręcanej przez media w ten rzetelny sposób nie wypowiada się nikt. I bardzo szkoda. Bo przede wszystkim, absolutnie przede wszystkim, traci na tym jakość publicznej debaty, a to jest fakt o wiele gorszy od tego, że istnieją jakieś spory o religię w szkole.
——————————————————————
O szkole pisałem setki razy. Ciągle jednak w komentarzach spotykam te same zarzuty do mnie skierowane, co nie jest dziwne o tyle, że przecież net, a nawet poszczególne fora dyskusyjne, to nie są miejsca czytane w kółko przez te same dwie setki osób, które znają się jak łyse konie. Wyjaśniam zatem, że mnie się religia w szkole ani podoba, ani nie podoba. Nie podobałoby mi się, gdyby był zakaz nauczania religii w szkole. Z drugiej strony jak sobie pomyślę, że aby zadość uczynić zwolennikom wszystkich religii i wyznań, i że to zadość czynienie musiałoby polegać na tym, że dajmy na to w klasie dwudziestosześcioosobowej, dla szesnaściorga dzieci trzeba byłoby zapewnić zajęcia z wyznania rzymskokatolickiego, dla trojga – zajęcia z religii Mojżeszowej, dla dwojga – z anglikanizmu, dla kolejnych pojedynczych dzieciaków – z kalwinizmu, buddyzmu, islamu i luteranizmu, a dla ostatniego chłopaka jakąś lekcję, powiedzmy, z graniem w gry komputerowe, to to już mi się nawet nie nie podoba, tylko mnie śmieszy. Wychodzi na to, że najmniejszy kłopot byłby z amiszami, bo oni i tak nie posyłają dzieciaków do państwowych przymusowych szkół.
Nie zajmuję się tutaj problemem dzieci z rodzin najbiedniejszych czy rodzin patologicznych, rodzin, z których dzieci nie chodziłyby w ogóle do szkoły gdyby nie przymus szkolny. Po pierwsze ciągle nie mogę znaleźć danych na temat tego, jak wiele dzieciaków nie poszłoby do szkoły gdyby nie przymus. Po drugie, jakoś nie widzę, żeby państwo a także rozmaici wrażliwi społecznie ludzie koncentrowali się na problemie tych dzieci, które niewątpliwie byłyby skrzywdzone gdyby nikt nie wtrącał się do tego, czy rodzice poślą te dzieciaki do szkoły czy nie. Na razie widzę, że problem jest załatwiony w ten sposób, że mamy przymus nauczania dla wszystkich. I tyle.
Wracam do religii w szkole. Nie ma dobrego rozwiązania w systemie funkcjonującym dzisiaj. Bo albo państwo arbitralnie zdecyduje o tym, że religia w szkołach będzie, albo zdecyduje, że religii nie będzie. Jedno i drugie rozwiązanie jest do dupy. Owszem, jest jeszcze rozwiązanie trzecie, polegające na tym, że jak dziecko chce, czy jak chcą tego jego rodzice, to na religię w szkole chodzi, a jak nie chce, albo nie chcą rodzice, to nie chodzi. I zdaje się, że coś takiego mamy teraz w Polsce, ale ten system i tak nie zapobiega drakom z powodu religii w szkole, a ja nie znajduję dobrej odpowiedzi na pytanie, o co chodzi tym, którzy przeciwko religii w szkole brzęczą. Owszem, przypuszczam, że chodzi im o to, że religia to syf, po prostu syf, że robi ludziom sieczkę z mózgów itd. w dawkinsowym stylu. Tyle, że mało kto uczciwie stawia sprawę, a jeśli już ktokolwiek to jedynie w necie, natomiast w debacie publicznej, relacjonowanej i nakręcanej przez media w ten rzetelny sposób nie wypowiada się nikt. I bardzo szkoda. Bo przede wszystkim, absolutnie przede wszystkim, traci na tym jakość publicznej debaty, a to jest fakt o wiele gorszy od tego, że istnieją jakieś spory o religię w szkole.
——————————————————————
O szkole pisałem setki razy. Ciągle jednak w komentarzach spotykam te same zarzuty do mnie skierowane, co nie jest dziwne o tyle, że przecież net, a nawet poszczególne fora dyskusyjne, to nie są miejsca czytane w kółko przez te same dwie setki osób, które znają się jak łyse konie. Wyjaśniam zatem, że mnie się religia w szkole ani podoba, ani nie podoba. Nie podobałoby mi się, gdyby był zakaz nauczania religii w szkole. Z drugiej strony jak sobie pomyślę, że aby zadość uczynić zwolennikom wszystkich religii i wyznań, i że to zadość czynienie musiałoby polegać na tym, że dajmy na to w klasie dwudziestosześcioosobowej, dla szesnaściorga dzieci trzeba byłoby zapewnić zajęcia z wyznania rzymskokatolickiego, dla trojga – zajęcia z religii Mojżeszowej, dla dwojga – z anglikanizmu, dla kolejnych pojedynczych dzieciaków – z kalwinizmu, buddyzmu, islamu i luteranizmu, a dla ostatniego chłopaka jakąś lekcję, powiedzmy, z graniem w gry komputerowe, to to już mi się nawet nie nie podoba, tylko mnie śmieszy. Wychodzi na to, że najmniejszy kłopot byłby z amiszami, bo oni i tak nie posyłają dzieciaków do państwowych przymusowych szkół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz