statsy

wtorek, 22 stycznia 2008

Czasami nie żal, że się nie pójdzie do biblioteki

Żeby zadawać szyku, że wiem różne rzeczy o różnych książkach, całymi nocami przesiaduję w bibliotekach i wypisuję sobie różne ciekawostki z katalogów. Ja w bibliotekach po nocach siedzę nie całkiem chyba legalnie, bo albo nie wyjdę kiedy bibliotekę zamykają, schowawszy się w miejscu tajemnym albo ze stróżami umowę mam, że ja na nich różne śmieszne alegorie piszę a oni za to pozwalają mi w bibliotece nocować. W związku z tym, kiedy w bibliotece nocą przesiaduję nie korzystam z katalogów komputerowych, żeby jakiś sprytny biblioteczny sergiusz nie kapnął się, że ktoś po nocach biblioteczne kompy odpala. Korzystam z katalogów kartkowych. Kiedy już różne ciekawe rzeczy z katalogów wypiszę to między regałami łażę, książek szukam, je z półek ściągam, na stół kładę i czytam oraz sporządzam notatki.

Później te notatki do edytora wklejam i na tekstowisko wieszam. W ten sposób produkuję tekściory, za które Jarecki płaci mi 300 dolców od sztuki. Żebym dostał 300 dolców tekst musi mieć co najmniej 3600 znaków, licząc ze spacjami. Mamy z Jareckim umowę, że on mi płaci najwyżej za trzy teksty w tygodniu, a ja mam obowiązek napisać w tygodniu co najmniej jedną notkę o wymaganej objętości. Kiedy powieszę jakieś mniejsze pchełki, Jarecki mi płacić nie musi, ale czasami odpala premię, ot tak, z dobrego serca. W tamtym tygodniu przyznał mi premię w wysokości 8.000 dolców (ośmiu tysięcy). Zorganizowaliśmy to tak, że na razie Jarecki kasy mi nie posyła żadnej, ale prowadzi skrupulatne rachunki (ja zresztą też prowadzę skrupulatne rachunki) i wypłaci całość kiedy będzie właścicielem największego domu wydawniczego w Polsce (jak będzie właścicielem drugiego co do wielkości domu wydawniczego w Polsce to jeszcze płacić nie musi), a z kolei ja zrezygnuję z należnych mi honorariów jeżeli trafię kumulację w totka, ale musi być tej kasy co najmniej 80 milionów, bo jakby np. było 67 milionów to z honorariów nie zrezygnuję. Taki to mamy kontrakt z Jareckim. Sami go wymyśliliśmy i jesteśmy z niego bardzo dumni. Co prawda Nicpoń, któremu podesłaliśmy projekt kontraktu z uwagi na to, że on ma łeb do interesów, stwierdził, iż do wypłaty nigdy nie dojdzie, bo mówi o tym jakiś rachunek prawdopodobny i coś tam jeszcze, ale Nicponiem się nie przejmujemy. Podejrzewamy, że on tak naumyślnie stwierdził bo go gniecie to, iż Jarecki jemu za tekst o długości 3600 znaków ze spacjami płaci tylko 220 dolców.

Ja tu gadu gadu o pierdołach, a przecież o ważną sprawę mi chodzi. Otóż dzisiaj w nocy nie poszedłem do biblioteki bo jakoś tak się złożyło, że dzisiaj w nocy nie poszedłem do biblioteki. Zasiadłem za to do kompa i wlazłem na stronę Biblioteki Narodowej po to, żeby do katalogu się dostać. A tam, na pierwszej stronie informacja ważna była:

Nagrodę „Nowych Książek” 2007 otrzymała poetka Urszula Kozioł za tom „Przelotem”. Uroczystość wręczenia nagrody, ufundowanej przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, odbyła się w poniedziałek, 21 stycznia w Bibliotece Narodowej.

W wygłoszonej podczas uroczystości laudacji Piotr Łuszczykiewicz określił Urszulę Kozioł jako reprezentantkę filozoficznego skrzydła poezji polskiej, czerpiącą z Kanta, Heideggera i Freuda. Sama poetka przedstawiła się nieco prościej: „wychowana byłam w domu, w którym czytało się wiersze głośno, nawet podczas wojny, gdy przy karbidówce cerowaliśmy skarpety.”


Kiedy przeczytałem tę notkę to przypomniałem sobie, że wieki temu w telewizorze widziałem rozmowę z takim jednym profesorem, którego nazwiska nie wymienię, bo on pewnie wstydzi się bardzo teraz z powodu tego, co wtedy w telewizorze nawygadywał. To był taki program o kulturze, profesor siedział na ławce w Rynku, trzymał książkę o historii miasta i mówił:

- O tak, Wrocław to wspaniałe miasto, pełne wspaniałych ludzi. Spacerując po tym mieście możemy spotkać jakiegoś starszego człowieka i pomyśleć, że to zwykły mieszkaniec, a to może być przecież jakiś znakomity poeta albo Urszula Kozioł.

Brak komentarzy: