statsy

piątek, 18 stycznia 2008

Robert James Fischer 1943-2008
















fotka wzięta stąd:

Robert James Fischer urodził się 9 marca 1943 roku. Gdy miał sześć lat nauczył się grać w szachy. Jego mama szybko zauważyła, że szachy pochłonęły syna bez reszty i napisała do gazety prosząc o pomoc, o podanie kontaktu z ludźmi, którzy zajęliby się fachowo jej Bobbym. Gazeta pomogła. Fischer zagrał w symultanie, po czym trafił do klubu szachowego w Brooklynie.

W wieku czternastu lat został mistrzem Stanów Zjednoczonych, przy okazji zdobywając prawo gry w turnieju międzystrefowym w Portorożu w 1958 roku. Tam podzielił miejsce V-VI i zakwalifikował się do turnieju pretendentów. Został arcymistrzem. W wieku szesnastu lat rzucił szkołę twierdząc, że w szkole niczego nie można nauczyć się o szachach. Nauczył się za to sześciu języków, w tym rosyjskiego, serbsko-chorwackiego i hiszpańskiego, aby czytać najlepszą literaturę szachową. Osiem razy uczestniczył w mistrzostwach USA, za każdym razem zwyciężając. W mistrzostwach na przełomie 1963/64 wygrał wszystkie jedenaście partii! W meczach pretendentów w 1971 roku pokonał Tajmanowa (6 partii – 6 zwycięstw), Larsena (identyczny wynik) i byłego mistrza świata, Petrosjana (5 zwycięstw, remis i porażka). W finale rozegranym w 1972 roku w Reykjaviku zwyciężył Borysa Spasskiego (7 wygranych, 3 porażki, 11 remisów). Został mistrzem świata. Nigdy nie bronił tytułu.

Fischer grał znakomicie, siła jego gry była ogromna. W karierze kierował się swoimi zasadami, w związku z czym ma na koncie mnóstwo afer. Zerwał mecz z Reshevskym, wycofał się z turnieju międzystrefowego mając zwycięstwo w kieszeni, nie stanął do meczu w obronie tytułu z Anatolijem Karpowem. Czasami przyczyną takiej postawy Fischera było niedopełnienie przez organizatorów ustalonych warunków lub zmiana regulaminu w trakcie zawodów. W 1975 roku FIDE nie zgodziła się na warunki Fischera w finale mistrzostw świata. Z drugiej strony Bobby w meczu ZSRR – Reszta Świata ustąpił miejsce na pierwszej szachownicy Larsenowi, a turniej w Hawanie rozegrał przez telegraf, bowiem nie dostał wizy wyjazdowej z USA.

Miał ogromne wymagania, był utrapieniem organizatorów. Przeszkadzało mu złe oświetlenie. Przed partią stawiał na szachownicy długopis i żądał, aby na desce nie było cienia. Dawał jednak z siebie wszystko i cudownie grał. Nie zapisał się w historii jako wielki teoretyk. On kochał grę. I zrobił dla szachów mnóstwo dobrego. Przyciągnął uwagę mediów (mecz ze Spasskim w 1972 roku cieszył się niesłychanym zainteresowaniem, był postrzegany nawet jako pojedynek Wolnego Świata z Imperium Zła). Zmusił organizatorów do zapewnienia zawodnikom godziwych warunków, w tym płacowych. Sprofesjonalizował szachy. Wiedział, czego chce. Wiedział, co jest dobre dla niego, a po latach, zawsze z mniejszym lub większym opóźnieniem inni przekonywali się, że to, co dobre dla Fischera, w najlepszy sposób służy szachom.

Robert Fischer został mistrzem świata w 1972 roku. Nie zagrał meczu w obronie tytułu i w 1975 roku mistrzem świata został Anatolij Karpow. Jednakże od 1972 roku nikt w oficjalnej partii nie pokonał Fischera, jakkolwiek Fischer także z nikim nie wygrał. W 1992 roku pokonał w meczu uznawanym za rewanż za mistrzostwa świata Spasskiego. Za to, że Fischer grał w Belgradzie (została tam rozegrana część meczu ze Spasskim) został skazany przez sąd w USA, bowiem wtedy na Jugosławię były nałożone sankcje ONZ. Nigdy nie wrócił do swojego kraju, a ostatnim miejscem, w którym mieszkał była Islandia.

On, Bobby Fischer, nie grał oficjalnie od trzydziestu sześciu lat, ale w głowie miał to, co miał. Ja chciałbym, aby on zagrał, ale on nie chciał. Po prostu lepiej było mu z tym, że nie gra. A może jednak nie? Może tęsknił do tego aby usiąść przy desce, postawić pionka na e4, nacisnąć zegar, dokonać zapisu posunięcia na blankiecie, przyjąć posunięcie przeciwnika i tak przez parę godzin pracować w milczeniu na zwycięstwo, pracować po to, by zdobyć punkt, bo to właśnie Robert Fischer ukochał w szachach najbardziej: zdobyć punkt. Powiedział o tym w wywiadzie i ja go rozumiem.

***

Kiedyś, chyba to było w klubie na Manhattanie, Bobby Fischer gadał sobie z kumplami i powiada tak: – Białymi nie przegram z nikim. Chyba, że z Bogiem. Ale zaraz. Zacząłbym tak. Bóg może odpowiedzieć tak, wtedy ja pójdę tędy… – I tak wszedł w ten swój świat (a być może jest to człowiek, który najgłębiej ze wszystkich wszedł w świat szachów) i liczył i ustawiał pozycje… W końcu powiedział: – No, z Bogiem białymi co najmniej bym zremisował.

*Robert James Fischer zmarł 17 stycznia 2008 roku w szpitalu w Reykjaviku.

4 komentarze:

Anna pisze...

Facet wyraźnie (oprócz szachów) przypasował Ci swoją indywidualnością.

Kiedy czytam tę anegdotę (chyba drugi raz) to nie mogę się zdecydować, czy to pycha, czy jednak poczucie humoru, które Pan Bóg rozumie i ma:-)

Pozdrawiam

wyrus pisze...

Myślę, że to nie pycha. To po prostu opinia fachowca. Męczy mnie tekst z tym tematem związany; tekst, który chce, żebym go napisał, ale ja się wzbraniam, bo nie teraz, bo może później i takie tam :-)

Dziwna rzecz, bo jak wpisałem w googlach Bobby Fisher i zapodałem, żeby szukać fotek, to na pierwszej stronie pojawiło się zdjęcie młodego Fischera, które mam w swojej galerii.

Pozdro.

Anna pisze...

Dziwne rzeczy się zdarzają.
Ja ich wytłumaczyć nie umiem.

I spokojnie poczekam na ten tekst, który napiszesz tak czy siak.

Pozdrawiam Ania

Anonimowy pisze...

co tu dużo mówić, trzeba mieć odwagę zagrać w turnieju ze świadomością że można przegrać, a jak tu zagrać w turnieju Mediolan 1975 ze swiadomością, że będzie wp..l