Pełno jest w necie tekstów nawiązujących do orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, w myśl którego to orzeczenia jakiejś lesbijce we Francji przyznano prawo do adopcji dziecka. Terlikowski, Czabański i inni napisali niezbyt dobre (słabo uargumentowane) teksty, twierdząc, że to orzeczenie jest skandalicznie czy kuriozalne. Na Terlikowskiego, Czabańskiego i innych napadli ci, którym orzeczenie się podoba. No i wszyscy się kłócą, jak zwykle w takich sprawach.
Problem z prawem homoseksualistów do adoptowania dzieci jest trudny, mocno pokręcony. W gadułach przeciwnicy owego prawa podnoszą zwykle argumenty takie, że wśród homoseksualistów jest więcej pedofilów niż wśród heteroseksualistów, że to nienaturalne, aby dwóch mężczyzn czy dwie kobiety wychowywali dzieci, że dziecko wychowywane przez homoseksualistów może nabyć złych nawyków. Ci, którym podoba się prawo homoseksualistów do adoptowania dzieci twierdzą, że badania nie potwierdzają, iż jakakolwiek krzywda dzieje się dziecku z tego powodu, że jego przybranymi rodzicami są homoseksualiści.
W swoim wywodzie pomijam wątek wszelkich praw człowieka, bo prawa człowieka to jest coraz większa kpina. Ortega y Gasset już w 1930 roku pisał w Buncie mas, że jeśli pozostawimy na boku – jak to czyniliśmy w trakcie całego eseju – wszystkie grupy, które są przeżytkami przeszłości – chrześcijan, „idealistów”, liberałów dawnej daty itp. – to wśród tych, którzy reprezentują dzisiejsze czasy, nie znajdzie się ani jeden człowiek, którego postawa wobec życia nie sprowadzałaby się do przekonania o tym, że posiada wszystkie prawa i żadnych obowiązków. Zresztą, przeczytajcie Art.32. Konstytucji:
Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Przeczytaliście? No, to teraz w świetle tego, że wszyscy są wobec prawa równi i że nikt nie może być dyskryminowany z jakiejkolwiek przyczyny, popatrzcie na progresywny podatek dochodowy, którego istotą jest to, iż im więcej ktoś zarabia tym więcej musi oddać państwu. Jakby komuś ten jeden przykład nie wystarczył to niech da znać, postaram się kiedyś wypisać takich exemplów kilka setek, ale to już za godziwą zapłatą.
Myślę, że centralnym przedmiotem sporu jest ocena homoseksualizmu jako takiego i skutków, które homoseksualizm może sprawić. Przeciwnicy prawa homoseksualistów do adoptowania dzieci muszą konsekwentnie twierdzić, że homoseksualizm jest czymś złym. Nie mogą mówić, że co prawda homoseksualizm jest dobry, ale wychowywanie dziecka przez homoseksualistów jest złe. Aczkolwiek być może da się obronić teza, że homoseksualizm można tolerować, byle nie robić z niego kwestii publicznej. Zwolennicy prawa homoseksualistów do adopcji muszą utrzymywać, że homoseksualizm niczym złym nie jest,w związku z czym niczym złym nie jest wychowywanie dziecka przez homoseksualistów.
Charakterystyczną cechą prowadzonych waśni jest to, że obie strony uważają, iż to na stronie przeciwnej spoczywa ciężar dowodu w tej kwestii. Ci, którzy są przeciwko prawu homoseksualistów do adoptowania dzieci powiadają:
- Ludzie, dajcie spokój, nie wiadomo co z tego wszystkiego może wyniknąć, więc nie eksperymentujmy na dzieciach.
Ich przeciwnicy mówią:
- To wy dajcie spokój, nie ma żadnych dowodów na to, że w wychowywaniu dzieci przez homoseksualistów jest coś złego.
W książce Między Logiką a wiarą Bocheński mówi (bo to jest zapis rozmów, które z Bocheńskim przeprowadził Jan Parys), że jak jeden chłopak chce żeby jego kumpel poderżnął gardło swojej matce i zabrał jej 10 franków żeby mieli za co pić, to ten drugi odpowiada, iż tego zrobić nie może, a na pytanie dlaczego nie może, dobrej odpowiedzi nie ma. Po prostu, tak już jest, że nie należy matce podrzynać gardła. Parys chciał wiedzieć, co znaczy nie należy, na co Bocheński mówi: – To jest dla normalnego człowieka tak oczywiste jak to, że ja tu siedzę.
Nie tylko nie należy podrzynać gardła matce ale też nie należy naśmiewać się z Bocheńskiego, że on żaden moralista ani etyk i na dodatek głupiej odpowiedzi udzielił. George E. Moore, którego trzeba uważać za współtwórcę filozofii analitycznej i który napisał Principia Ethica, w tym właśnie dziele tak oto opisał co oznacza słowo dobry:
Może się wydać, iż moja odpowiedź na pytanie, co to jest „dobry”, zawodzi oczekiwanie. Na pytanie to odpowiadam mianowicie, iż dobry jest dobry i że to jest cała odpowiedź. Na pytanie zaś, jak zdefiniować pojęcie „dobry”, odpowiadam, że pojęcia tego zdefiniować nie można; oto wszystko, co w tej sprawie mam do powiedzenia.
No i jeszcze w tym swoim słynnym opisie błędu naturalistycznego dodał, że ze zdefiniowaniem dobrego jest taki sam kłopot jak ze zdefiniowaniem żółtego. Uważam, że również z Moore’a nie należy się naśmiewać.
Myślę, że każdy człowiek ciągle odpowiada sobie na pytanie, co jest dobre, a co złe i że czyni to przez całe swoje świadome życie. I że nikt nie pragnie i nie wybiera tego, co uważa za złe. W kwestii prawa homoseksualistów do adoptowania dzieci również stawiamy pytania o dobro i zło. Pytamy, czy adopcja dzieci przez homoseksualistów jest dobra. Czy jest dobra dla dzieci i dla tych, którzy dzieci chcą adoptować. Czy bardziej chodzi o dobro dziecka czy o dobro chcących dziecko adoptować i czy to pytanie jest zasadne. Czy to źle, że dzieci adoptowane przez homoseksualistów będą wychowywane przez opiekunów (rodziców), którzy nie mogą zrodzić dzieci ze swojego miłosnego związku, czy też okoliczność ta nie ma żadnego znaczenia. Jakie efekty przyniesie to, że homoseksualiści pozostający w związku nie mogą spłodzić dzieci (żeby męska para homoseksualna miała dziecko musi je adoptować, kobiety homoseksualistki muszą dziecko adoptować, albo jedna z nich musi poddać się zapłodnieniu in vitro korzystając z nasienia mężczyzny spoza związku, lub wreszcie jedna z nich musi przeżyć akt seksualny z mężczyzną spoza związku). Czy to źle, że dzieci wychowywane przez homoseksualistów mogą (bo chyba tego nie jesteśmy pewni) nabyć homoseksualne zachowania czy preferencje (czy jak to się poprawnie nazywa), czy też jest to obojętne, a może dobre. Myślę, że trzeba też stawiać pytania o to, czy adoptowanie dzieci przez homoseksualistów jest dobre, złe a może obojętne dla społeczeństwa (ja się na tych kwestiach społecznych za bardzo nie wyznaję, ale mam smykałkę do demagogii – czy społeczeństwo składające się z samych homoseksualistów dałoby radę? – a jak nie z samych, to społeczeństwo najwyżej w jakiej części homoseksualne dałoby radę?).
Parys pyta Bocheńskiego o to, jak odróżnić wartości zasadnicze od niezasadniczych, na co Bocheński odpowiada, że na ogół zależy to od ich powszechności, bo tam, gdzie różnica poglądów jest bardzo duża wartości uniwersalnych nie ma. Na to Parys:
– To jest właściwie społeczne kryterium.
Bocheński:
– Historyczne.
Zaczynamy, a właściwie już zaczęliśmy, kolejny eksperyment. Ja się boję.
Problem z prawem homoseksualistów do adoptowania dzieci jest trudny, mocno pokręcony. W gadułach przeciwnicy owego prawa podnoszą zwykle argumenty takie, że wśród homoseksualistów jest więcej pedofilów niż wśród heteroseksualistów, że to nienaturalne, aby dwóch mężczyzn czy dwie kobiety wychowywali dzieci, że dziecko wychowywane przez homoseksualistów może nabyć złych nawyków. Ci, którym podoba się prawo homoseksualistów do adoptowania dzieci twierdzą, że badania nie potwierdzają, iż jakakolwiek krzywda dzieje się dziecku z tego powodu, że jego przybranymi rodzicami są homoseksualiści.
W swoim wywodzie pomijam wątek wszelkich praw człowieka, bo prawa człowieka to jest coraz większa kpina. Ortega y Gasset już w 1930 roku pisał w Buncie mas, że jeśli pozostawimy na boku – jak to czyniliśmy w trakcie całego eseju – wszystkie grupy, które są przeżytkami przeszłości – chrześcijan, „idealistów”, liberałów dawnej daty itp. – to wśród tych, którzy reprezentują dzisiejsze czasy, nie znajdzie się ani jeden człowiek, którego postawa wobec życia nie sprowadzałaby się do przekonania o tym, że posiada wszystkie prawa i żadnych obowiązków. Zresztą, przeczytajcie Art.32. Konstytucji:
Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Przeczytaliście? No, to teraz w świetle tego, że wszyscy są wobec prawa równi i że nikt nie może być dyskryminowany z jakiejkolwiek przyczyny, popatrzcie na progresywny podatek dochodowy, którego istotą jest to, iż im więcej ktoś zarabia tym więcej musi oddać państwu. Jakby komuś ten jeden przykład nie wystarczył to niech da znać, postaram się kiedyś wypisać takich exemplów kilka setek, ale to już za godziwą zapłatą.
Myślę, że centralnym przedmiotem sporu jest ocena homoseksualizmu jako takiego i skutków, które homoseksualizm może sprawić. Przeciwnicy prawa homoseksualistów do adoptowania dzieci muszą konsekwentnie twierdzić, że homoseksualizm jest czymś złym. Nie mogą mówić, że co prawda homoseksualizm jest dobry, ale wychowywanie dziecka przez homoseksualistów jest złe. Aczkolwiek być może da się obronić teza, że homoseksualizm można tolerować, byle nie robić z niego kwestii publicznej. Zwolennicy prawa homoseksualistów do adopcji muszą utrzymywać, że homoseksualizm niczym złym nie jest,w związku z czym niczym złym nie jest wychowywanie dziecka przez homoseksualistów.
Charakterystyczną cechą prowadzonych waśni jest to, że obie strony uważają, iż to na stronie przeciwnej spoczywa ciężar dowodu w tej kwestii. Ci, którzy są przeciwko prawu homoseksualistów do adoptowania dzieci powiadają:
- Ludzie, dajcie spokój, nie wiadomo co z tego wszystkiego może wyniknąć, więc nie eksperymentujmy na dzieciach.
Ich przeciwnicy mówią:
- To wy dajcie spokój, nie ma żadnych dowodów na to, że w wychowywaniu dzieci przez homoseksualistów jest coś złego.
W książce Między Logiką a wiarą Bocheński mówi (bo to jest zapis rozmów, które z Bocheńskim przeprowadził Jan Parys), że jak jeden chłopak chce żeby jego kumpel poderżnął gardło swojej matce i zabrał jej 10 franków żeby mieli za co pić, to ten drugi odpowiada, iż tego zrobić nie może, a na pytanie dlaczego nie może, dobrej odpowiedzi nie ma. Po prostu, tak już jest, że nie należy matce podrzynać gardła. Parys chciał wiedzieć, co znaczy nie należy, na co Bocheński mówi: – To jest dla normalnego człowieka tak oczywiste jak to, że ja tu siedzę.
Nie tylko nie należy podrzynać gardła matce ale też nie należy naśmiewać się z Bocheńskiego, że on żaden moralista ani etyk i na dodatek głupiej odpowiedzi udzielił. George E. Moore, którego trzeba uważać za współtwórcę filozofii analitycznej i który napisał Principia Ethica, w tym właśnie dziele tak oto opisał co oznacza słowo dobry:
Może się wydać, iż moja odpowiedź na pytanie, co to jest „dobry”, zawodzi oczekiwanie. Na pytanie to odpowiadam mianowicie, iż dobry jest dobry i że to jest cała odpowiedź. Na pytanie zaś, jak zdefiniować pojęcie „dobry”, odpowiadam, że pojęcia tego zdefiniować nie można; oto wszystko, co w tej sprawie mam do powiedzenia.
No i jeszcze w tym swoim słynnym opisie błędu naturalistycznego dodał, że ze zdefiniowaniem dobrego jest taki sam kłopot jak ze zdefiniowaniem żółtego. Uważam, że również z Moore’a nie należy się naśmiewać.
Myślę, że każdy człowiek ciągle odpowiada sobie na pytanie, co jest dobre, a co złe i że czyni to przez całe swoje świadome życie. I że nikt nie pragnie i nie wybiera tego, co uważa za złe. W kwestii prawa homoseksualistów do adoptowania dzieci również stawiamy pytania o dobro i zło. Pytamy, czy adopcja dzieci przez homoseksualistów jest dobra. Czy jest dobra dla dzieci i dla tych, którzy dzieci chcą adoptować. Czy bardziej chodzi o dobro dziecka czy o dobro chcących dziecko adoptować i czy to pytanie jest zasadne. Czy to źle, że dzieci adoptowane przez homoseksualistów będą wychowywane przez opiekunów (rodziców), którzy nie mogą zrodzić dzieci ze swojego miłosnego związku, czy też okoliczność ta nie ma żadnego znaczenia. Jakie efekty przyniesie to, że homoseksualiści pozostający w związku nie mogą spłodzić dzieci (żeby męska para homoseksualna miała dziecko musi je adoptować, kobiety homoseksualistki muszą dziecko adoptować, albo jedna z nich musi poddać się zapłodnieniu in vitro korzystając z nasienia mężczyzny spoza związku, lub wreszcie jedna z nich musi przeżyć akt seksualny z mężczyzną spoza związku). Czy to źle, że dzieci wychowywane przez homoseksualistów mogą (bo chyba tego nie jesteśmy pewni) nabyć homoseksualne zachowania czy preferencje (czy jak to się poprawnie nazywa), czy też jest to obojętne, a może dobre. Myślę, że trzeba też stawiać pytania o to, czy adoptowanie dzieci przez homoseksualistów jest dobre, złe a może obojętne dla społeczeństwa (ja się na tych kwestiach społecznych za bardzo nie wyznaję, ale mam smykałkę do demagogii – czy społeczeństwo składające się z samych homoseksualistów dałoby radę? – a jak nie z samych, to społeczeństwo najwyżej w jakiej części homoseksualne dałoby radę?).
Parys pyta Bocheńskiego o to, jak odróżnić wartości zasadnicze od niezasadniczych, na co Bocheński odpowiada, że na ogół zależy to od ich powszechności, bo tam, gdzie różnica poglądów jest bardzo duża wartości uniwersalnych nie ma. Na to Parys:
– To jest właściwie społeczne kryterium.
Bocheński:
– Historyczne.
Zaczynamy, a właściwie już zaczęliśmy, kolejny eksperyment. Ja się boję.
1 komentarz:
Grzech tu był i ucztę spożył.
Prześlij komentarz