statsy

poniedziałek, 31 marca 2008

Gaduła pobożnych z niedowiarkami

U Nicponia kolejna gaduła o tym, czy lepiej wierzyć czy nie wierzyć w Pana Boga. Pełno jest takich dyskusji w necie i, pod pewnym względem, wszystkie one są takie same. Owszem, w jednej gadule biorą udział ludzie bardziej oczytani, w innej mniej oczytani, w jednej dyskutanci zadowalają się robieniem wypominków, takich, że Święta Inkwizycja zabiła mnóstwo ludzi i że ateista, piekłoszczyk Stalin zabił jeszcze więcej ludzi niż Święta Inkwizycja, a w innej zawodnicy zadają szyku w sposób bardziej wysublimowany i piszą, że memy, że rojenia, że doświadczenie boskiej obecności, że sens życia itd.

Natomiast tematem wszystkich tych debat jest to, że jedni ludzie zajmują się czymś takim jak Bóg, a drudzy czymś takim się nie zajmują. I tylko o tym są te dyskusje, bo przecież nie o istnieniu Boga. Jak wiadomo, nikt nikomu nie jest w stanie udowodnić istnienia, ani nieistnienia Boga, przy czym pobożni są, moim zdaniem, w nieco lepszej sytuacji, bo ich zadowoliłoby, gdyby tak Bóg przemówił do całego świata i raz na zawsze przekonał wszystkich o swoim istnieniu. Niedowiarki z kolei nie mogą nawet pomarzyć o tak spektakularnym dowodzie, no chyba, że Bóg przemówiłby do całego świata i raz na zawsze przekonał wszystkich, że on, Bóg, nie istnieje, wydaje się bowiem, że nawet niedowiarki nie przekonałyby się o nieistnieniu Boga li tylko na podstawie zapewnień ujętych w formę nawet najważniejszego z możliwych dokumentów Unii Europejskiej.

Take gaduły są bardzo fajne, bo stwarzają okazję do wygadania się i popisania swoją erudycją. Kiedy w 1948 roku w radiu BBC Russell spierał się z Coplestonem, to Copleston powiedział, że on uważa, iż twierdzenie, że "świat tak po prostu istnieje i jest niewyjaśnialny" jest twierdzeniem niemożliwym do utrzymania, na co Russell odparł: - Nie chciałbym uważać się za bardzo dumnego człowieka, ale jednak wydaje mi się, że jestem w stanie zrozumieć rzeczy, które pańskim zdaniem są niemożliwe do pojęcia dla ludzkiego umysłu.

Z kolei kiedy już załatwili metafizykę i przeszli do argumentów moralnych, Copleston starał się wykazać, że wszelkie dobro w jakiś tam sposób pochodzi od Boga, czyli obstawał za etyką heteronomiczną. I napadał Russella pytając, skąd Russell wywodzi swoją etykę. Rozmawiali tak:

Russell: - Widzi pan, ja czuję że pewne rzeczy są dobre a inne są złe. Kocham rzeczy, które są dobre. To ja uważam je za dobre i nienawidzę rzeczy które uważam za złe, ale nie mówię że te rzeczy są dobre z powodu istnienia jakiejś boskiej cnoty: "dobroci".
Copleston: - No tak, ale jakie ma pan podstawy do rozróżniania dobra i zła ? Gdzie pan widzi różnicę między nimi ?
Russell: - Mam takie same podstawy jak w wypadku kiedy rozróżniam kolor niebieski i żółty. Jakie mam podstawy do rozróżniania niebieskiego i żółtego ? Widzę że są różne.
Copleston: - Wspaniała podstawa. Zgadzam się. Pan rozróżnia kolor niebieski i żółty wzrokiem. A przy pomocy jakich zdolności pan rozróżnia dobro i zło ?
Russell: - Przy pomocy uczuć.

Bawi mnie ten kawałek, aczkolwiek absolutnie nie uważam, że Russell poległ wyjeżdżając z tymi uczuciami, bo on znakomicie sobie radził z uzasadnianiem swego stanowiska etycznego i świetnie pisał o etyce rozumianej jako próba nadania niektórym pragnieniom ludzkim wymiaru uniwersalnego (i uważał, że próba ta nigdy nie zakończy się sukcesem).

W związku z tym, że nikt nikomu nie udowodni istnienia, ani nieistnienia Pana Boga, dyskutanci zmuszeni są zajmować się innymi standardowymi tematami. Pobożni piszą o tym, że czują obecność Boga w swoim życiu i że wiara nadaje ich życiu sens, a czasami nazywają niedowiarków mięsem, które gada, natomiast niedowiarki twierdzą, iż pobożni żyją w świecie urojeń, że są debilami skłonnymi do dawania wiary zjawiskom takim jak krasnoludki, że w żadnym razie nie mogą być naukowcami, że krzywdzą swoje dzieci robiąc im sieczkę z mózgu i - to ulubione exemplum Quasiego - wyrzynają łechtaczki swoim córkom. Ja bardzo lubię ten argument niedowiarków, że wiara w Pana Boga nie spełnia wymogów metody naukowej, nie zauważyłem bowiem, żeby ktokolwiek argumentował, iż wymogów metody naukowej nie spełnia wiara w piękno muzyki Mozarta czy wiara w Liverpool Football Club.

Napisałem, że jedni ludzie zajmują się czymś takim jak Bóg, a drudzy czymś takim się nie zajmują, ale oczywiście żartobliwie żartowałem. Jakby bowiem nie kombinować, niedowiarki, dla których nie istnieje takie x, że x jest Bogiem, nie mogą wykpić się twierdzeniem, iż nie zajmują się takim x, że x jest Bogiem, tylko biorą na warsztat tych, którzy takim x, że x jest Bogiem się zajmują. Dopóki bowiem niedowiarki nie udowodnią nieistnienia takiego x, że x jest Bogiem, nie mogą zasadnie nalewać się z pobożnych. Oczywiście mogą zasadnie twierdzić, że pobożni zawracają sobie głowę czymś, czego człowiek nie może doświadczyć, czego istnienia nie można udowodnić metodą naukową, ale tylko tyle.

Kościół, ten instytucjonalny, miałby się znakomicie, gdyby wszystkie jego dzieci miały wiarę tak silną, jak silną jest wiara niedowiarków w nieistnienie takiego x, że x jest Bogiem.

Brak komentarzy: