statsy

środa, 3 czerwca 2009

Nothing But The Truth



W filmie Nothing But The Truth idzie o to, że gazeta opublikowała artykuł, w którym daje cynę, że ta i ta kobita jest tajną agentką CIA, która coś tam coś tam (nie zdradzam więcej, żeby nie psuć zabawy tym, którzy zechcą film obejrzeć). No i federalni biorą za dupę autorkę artykułu, prowadzą przed sędziego i każą jej wyjawić, kto był źródłem przecieku. Dziennikarka nie chce powiedzieć, więc za obrazę sądu trafia do aresztu, a że jest uparta, siedzi tam rok. Obejrzyjcie film, jeśli chcecie wiedzieć co będzie dalej.

Mamy tu do czynienia z konfliktem dwóch wartości: z jednej strony jest bezpieczeństwo państwa, a z drugiej prawo dziennikarza do chronienia swoich źródeł. Nie chodzi tylko o ochronę tego konkretnego źródła, ale o zasadę - dziennikarz, który raz wydałby swoje źródło informacji, nie pozyska już żadnych informatorów; co więcej - prasa, która z obawy przed represjami nie pisałaby o wszystkim, o czym chce pisać, przestanie pełnić funkcję kontrolną wobec władzy. No ale powiadam - z drugiej strony mamy to bezpieczeństwo państwa, co wiąże się z tymi wszystkim tajnościami, tajemnicami i innymi takimi wynalazkami.

Mówiąc w skrócie, rzecz polega na tym, że rząd ustalił pewne reguły, pewnych rzeczy zakazał (np. ujawniania tożsamości tajnych agentów), a jak jakieś mleko się wyleje, to rząd ściga dziennikarza (czy kogokolwiek innego) i każe mu powiedzieć, kto wylał to mleko. Mówiąc inaczej - chłopcy na samej górze bawią się bardzo tajemniczo, a kiedy któryś z chłopców popsuje zabawę, to chłopcy chcąc znaleźć psuja, nie cofają się przed represjonowaniem ludzi spoza ich, chłopców na samej górze, drużyny.

Frank Chodorov w książce O szkodliwości podatku dochodowego pisze:

Rewolucja Amerykańska jest w skali historycznej unikatem. Nie dlatego, że obaliła obce panowanie, bo to zdarzało się już wcześniej, ale dlatego, że umożliwiła utworzenie rządu na bazie nowej i nie sprawdzonej dotąd zasady, to jest rząd mający tylko tyle władzy, ile nadadzą mu rządzeni. Była to zmiana systemu władzy, jaka nie zdarzyła się nigdy przedtem.

Mniej więcej wiemy, jak jest dzisiaj w USA, wiemy też mniej więcej, jak jest u nas. Pytanie jest takie: jaki wpływ ludzie mają na to, co robią chłopcy na samej górze?

Cały ten tekst jest mocno nieprecyzyjny, ostatnie pytanie też zbytnio precyzyjne nie jest, ale tak ma być, bo, jak mawiał Pan Jezus, kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha (Mk 4,9) :-)))

4 komentarze:

Unknown pisze...

Wychodzi na to, że suma sumarum każdy rząd ma tyle władzy ile sobie sam weźmie. A to co mu dają sami ludzie traktuje jak wyprawkę ślubną. Na dobry początek i po grób.
Jedyne wyjście to samemu stac się chłopakiem z samej góry.

wyrus pisze...

>Inst



"Jedyne wyjście to samemu stać się chłopakiem z samej góry."

Bardzo możliwe, że to najlepsze wyjście. W każdym razie wielu kumatych ludzi tak uważa :-)

Pozdro.

Anonimowy pisze...

Gwoli wyjaśnienia
ten Inst to ja, Nicpoń ;)
Zalogowało mi się pod nickiem do innej poczty. Teraz dopiero zobaczylem.

wyrus pisze...

>AMN



No to wszystko siedzi, jak trzeba :-)