Weźmy takiego libertarianina. Jakby mu pozwolić żyć w jego wymarzonym świecie, to przecież realizowałby jakiś plan. Zapewne realizowałby nawet wiele planów. Może zaplanowałby sobie, że będzie się uczyć i uczyłby się. Może zaplanowałby, że będzie trenować szachy i grałby w szachy. Może zaplanowałby popełnić samobójstwo i popełniłby samobójstwo. Weźmy teraz takiego socjalistę. Może zaplanowałby uchwalić ustawę obkładającą podatkiem zyski ze sprzedaży orzeszków ziemnych i działałby na rzecz wprowadzenia tej ustawy. Może zaplanowałby ożenek i zacząłby namawiać jakąś damę do tego, aby za niego wyszła. Wszyscy realizują, mniejsza o to, z jakim skutkiem, jakieś plany.
Czasami jest też tak, że ludzie potrzebują do swoich planów doczepić jakąś ideologię. Np. państwo realizujące swoje plany potrzebuje sprzedawać publiczności stosowną ideologię. Dawniej władcy informowali ludzi o tym, że oni, władcy, są bogami, albo że zostali namaszczeni przez bogów. I już. Przez wieki to wystarczało, a tym bardziej wystarczało, im bardziej władcy dysponowali sprawną policją, czy jak tam wtedy nazywała się policja. Później ludzie wykombinowali sobie, że władcy z pewnością bogami nie są. Ludzie zaczęli też wątpić w to, że władcy zostali namaszczeni przez bogów. Jakby było mało złego, ludzie doszli do wniosku, że jest coś takiego, jak prawa człowieka. Jak już ludzie prawa człowieka wynaleźli, to bardzo mocno w nie uwierzyli. I wierzą do dziś. Ludzie mają różne zdania na temat tego, co to są to prawa człowieka i skąd w ogóle się wzięły. Cytowałem już Leszka Kołakowskiego, który w książce Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania pisze:
Prawa wyrażone w amerykańskiej Deklaracji Niepodległości - a jest ich tylko trzy - mają ważność, ponieważ dał nam je Stwórca, jesteśmy więc, każdy z nas, nosicielami tych praw do życia, do wolności, do zabiegania o szczęście na mocy boskiego dekretu, którego kwestionować niepodobna.
Po czym przechodzi do zapisów w ONZ-owskiej Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 roku:
Deklaracja ONZ nie mówi jednak nic o tym, że Bóg dał nam prawa, które ona wylicza, ani że natura je dała (...) Możemy przypuszczać, że jest to tekst normatywny, wyrażający opinię autorów, wedle której byłoby lepiej, gdybyśmy ja i inni dostawali godziwe wynagrodzenie za swoją pracę, albo że świat w ogólności byłby lepszy, gdyby ludzie nigdzie nie podlegali arbitralnym aresztom lub torturom. Jeśli tak, to Deklaracja jest po prostu spisem życzeń jej autorów i jeśli ja nawet dzielę te życzenia, jeśli wolałbym, aby świat był raczej lepszy niż gorszy w sensie, jaki Deklaracja sugeruje, to nie mogę się upierać przy tym, że moje lub innych ludzi życzenia są prawdami, a tym mniej prawdami wiecznymi, jak podpowiada interpretacja "praw" jako wypowiedzi metafizycznych.
A co w tej Deklaracji jest? Ano np. to:
Zważywszy, że uznanie przyrodzonej godności oraz równych i niezbywalnych praw wszystkich członków wspólnoty ludzkiej jest podstawą wolności, sprawiedliwości i pokoju świata (...) Zważywszy, że Narody Zjednoczone w przyjętej przez siebie Karcie potwierdziły wiarę w podstawowe prawa człowieka, godność i wartość jednostki oraz w równouprawnienie mężczyzn i kobiet, a także wyraziły wolę popierania postępu społecznego i poprawy warunków życia w większej wolności (...) PRZETO ZGROMADZENIE OGÓLNE ogłasza uroczyście niniejszą Powszechną Deklarację Praw Człowieka jako wspólny najwyższy cel wszystkich ludów i wszystkich narodów, aby wszyscy ludzie i wszystkie organy społeczeństwa - mając stale w pamięci niniejszą Deklarację - dążyły w drodze nauczania i wychowywania do rozwijania i poszanowania tych praw i wolności i aby zapewniły za pomocą postępowych środków o zasięgu krajowym i międzynarodowym powszechne i skuteczne uznanie i stosowanie tej Deklaracji zarówno wśród narodów Państw Członkowskich, jak i wśród narodów zamieszkujących obszary podległe ich władzy.
A zatem mamy tu m.in. równe prawa, które są podstawą wolności, sprawiedliwości i pokoju świata. Istotnymi pojęciami są teraz dla mnie równe prawa oraz sprawiedliwość, bo o tych pojęciach piszę.
OK. Dzisiaj ludzie nie wierzą w boskość władców, ani to, że władcy zostali namaszczeni przez bogów. Ludzie wierzą za to w prawa człowieka. Przy tym wszystkim, i dawniej i teraz, władcy realizujący swoje plany przedstawiają publiczności odpowiednią ideologię. Czy jest jakaś różnica między ideologiami, które sprzedawali publiczności władcy dawniejsi, a ideologiami sprzedawanymi przez władców dzisiaj? Oczywiście, że taka różnica jest, jest nawet wiele różnic, ale wydaje mi się, że jedna różnica jest istotna. Na czym ta różnica polega? Otóż na tym, że ideologie dawniejsze były, że tak powiem, uczciwsze. Władca mówił, że jest tak i tak, a publiczność mogła w to wierzyć lub nie, przy czym istotne jest to, że władca nie robił z siebie głupka i nie ogłupiał publiczności - najwyżej ją okłamywał, ale to jest rzecz do dyskusji. Być może niektórzy ludzie wierzyli, że władca jest bogiem lub przez bogów został namaszczony, inni ludzie w to nie wierzyli i super. Dzisiaj jest inaczej, dzisiaj władcy sprzedają kit, który nijak kupy się nie trzyma. Kiedyś trzeba było sprawdzić, czy władca mówi prawdę czy kłamie. Nie mam zielonego pojęcia na temat tego, w jaki sposób ludzie doszli do tego, że władcy nie są bogami, ani że przez bogów są namaszczeni. Jakoś tam jednak doszli. Może jakiś władca przegrał ze śmiertelnym bieg na sto metrów, a inny władca był głupszy od nadwornego śmiertelnego poety? A może dworzanie zaczęli dawać publiczności cynę, że władcy są jak wszyscy inni - że smarkają, że nie zawsze spisują się jak należy w miłosnych igraszkach z dworkami, że płaczą? Mniejsza o to, ważne jest tylko to, że dzisiaj nie trzeba sprawdzać doświadczalnie tego, co władcy podają w ideologii do wierzenia publiczności - dzisiaj wystarczy posłuchać, co władcy mówią, pomyśleć chwilę i sprawa od razu jest jasna.
Do końca tekstu jeszcze daleko, bo teraz będę pisać referat z Hayeka. Ale zanim przejdę do Hayeka, sięgnę do polskiej Konstytucji, w której czytamy:
Art. 2.
Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.
Tu sprawa postawiona jest jasno - Konstytucja na dzień dobry zapowiada, że RP urzeczywistnia zasady sprawiedliwości społecznej. Nie sprawiedliwości, tylko sprawiedliwości społecznej. I to jest w porządku, bo kto powiedział, że RP ma urzeczywistniać zasady sprawiedliwości? Rzecz jasna nikt tego nie powiedział, a zatem RP może urzeczywistniać zasady sprawiedliwości społecznej. Dalej:
Art. 32.
1. Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
Znakomicie. Wydaje się, że to bardzo dobrze, iż wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
Art. 32
2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Super. To, że w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym nikt nie może być dyskryminowany z jakiejkolwiek przyczyny, wydaje się jasne jak słońce.
Zestawmy teraz trzy sformułowania:
- RP jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.
- Wszyscy są wobec prawa równi.
- Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Gołym okiem widać, że tych sformułowań nie da się ze sobą wzajemnie pogodzić. Weźmy taki podatek dochodowy, który u nas jest progresywny, co oznacza, że ludzie nie są równo traktowani przez państwo, bo płacą różne kwoty od uzyskanych dochodów. Weźmy koncesje - nie trzeba wiele móżdżyć, żeby zakumać, iż koncesje są narzędziami do dyskryminowania ludzi, bo państwo nie pozwala Waldkowi robić tego, co pozwala robić Staszkowi. Napisałem, że gołym okiem widać, że tych trzech sformułowań wyjętych z Konstytucji nie da się ze sobą wzajemnie pogodzić, bo albo państwo chce urzeczywistniać zasady sprawiedliwości społecznej albo zamierza utrzymywać stan, w którym wszyscy są równi wobec prawa i w którym nikogo, z jakiejkolwiek przyczyny, nie można dyskryminować. Rzecz nie jest jednak taka oczywista. Zauważcie, że Konstytucja nie mówi o tym, iż prawa są równe dla wszystkich, tylko o tym, że każdy jest równy wobec prawa, a to istotna różnica. Co może zrobić państwo, aby zawiadywać ludźmi jak chce i żeby przy tym wyglądało na to, że traktuje ludzi równo? Oczywiście państwo może dokonać odpowiednich zapisów w Konstytucji i ustanawiać określone prawo. Mówiąc najprościej - państwo może trzymać się zasady, że prawem jest to, co ustanowi państwo. W Konstytucji wolności Hayek pisze tak:
Trzecim wymogiem prawdziwego prawa jest równość. Zdefiniowanie jej jest równie ważne, ale znacznie trudniejsze niż pozostałych. Stwierdzenie, że każde prawo powinno na równi obowiązywać wszystkich, znaczy coś więcej niż to, że powinno być ogólne w sensie, który zdefiniowaliśmy. Prawo może być absolutnie ogólne w tym znaczeniu, że określa jedynie formalne cechy osób, których dotyczy, a jednak zawierać różne warunki dla różnych kategorii ludzi. Pewne takie klasyfikacje, nawet w grupie w pełni odpowiedzialnych obywateli, są oczywiście nieuniknione. Lecz klasyfikacja w kategoriach abstrakcyjnych zawsze może być doprowadzona do punktu, w którym wyróżniona klasa będzie składać się tylko z konkretnych znanych osób lub nawet jednej osoby.
W przypisku do tego tekstu autor podaje przykład tego, jak można obejść zasadę niedyskryminacji używając jedynie postanowień sformułowanych w kategoriach ogólnych. Otóż niemiecka taryfa celna z roku 1902 (obowiązująca jeszcze w roku 1936) przewidywała specjalne stawki celne dla brązowych i łaciatych krów hodowanych na wysokości co najmniej 300 metrów nad poziomem morza i spędzających każdego lata przynajmniej miesiąc na wysokości co najmniej 800 metrów.
Super? Pewnie, że super - ten zapis może z powodzeniem konkurować z zapisami produkowanymi dzisiaj w Brukseli.
W Konstytucji wolności, w rozdziale zatytułowanym Granice wolności indywidualnej, w części Rządy prawa i sprawiedliwość dystrybutywna, Hayek pisze:
W ciągu kilku ostatnich pokoleń pojawiły się nowe cele polityki, których nie można osiągnąć w ramach rządów prawa. Państwo, które nie może posłużyć się przymusem, z wyjątkiem egzekwowania ogólnych zasad, nie może też realizować pewnych celów, wymagających środków innych niż te, które mu wyraźnie przyznano, a w szczególności nie może określać materialnej sytuacji konkretnych ludzi czy wprowadzać w życie zasad sprawiedliwości dystrybutywnej lub "społecznej". W dążeniu do takich celów musiałoby prowadzić politykę, którą najlepiej wyraża - jako że słowo "planowanie" jest tak wieloznaczne - francuskie słowo digrisme, to znaczy politykę, która rozstrzyga, do jakich konkretnych celów mają zostać wykorzystane konkretne środki.
A tego właśnie państwo skrępowane rządami prawa nie może zrobić.
Żeby rozumieć, dlaczego państwo pod rządami prawa nie może tego zrobić, trzeba wiedzieć, co Hayek rozumie pod pojęciem rządy prawa. Zauważcie jedną rzecz - Hayek pisze o rządach prawa, a polska Konstytucja mówi o państwie prawnym. Jedziemy dalej z cytatem:
Jeśli rząd ma określać sytuację poszczególnych ludzi, musi także mieć możliwość decydowania o kierunkach indywidualnych poczynań. (...) Sprawiedliwość dystrybutywna wymaga alokacji wszystkich zasobów przez władzę centralną. Wymaga ona też mówienia ludziom, co mają robić i po co. Gdy staje się ona celem, decyzje określające, co różne jednostki mają robić, nie mogą wynikać z ogólnych zasad, lecz muszą być podejmowane ze względu na konkretne cele i na podstawie wiedzy planującej władzy. Gdy o tym, co różni ludzie powinni otrzymać, decyduje opinia wspólnoty, to także to samo źródło musi decydować, co powinni oni robić.
Ten konflikt między ideałem wolności i chęcią "poprawienia" dystrybucji dochodów tak, żeby była "sprawiedliwsza", zwykle nie jest uświadamiany. Lecz ci, którzy dążą do sprawiedliwości dystrybutywnej, stwierdzają, żę w praktyce na każdym kroku krępują ich rządy prawa. Sama natura ich celu skłania ich do działań dyskryminujących i arbitralnych. Ponieważ jednak zwykle nie zdają sobie sprawy, że ich cel i rządy prawa są ze swej istoty nie do pogodzenia, zaczynają od obchodzenia lub ignorowania w indywidualnych przypadkach zasady, którą często chcieliby poza tym w ogólności zachować. Ostatecznym rezultatem ich wysiłków nie będzie jednak siłą rzeczy tylko modyfikacja istniejącego porządku, lecz całkowite zarzucenie go i zastąpienie przez zupełnie odmienny system - gospodarkę nakazową.
Choć z pewnością nie jest prawdą, że taki centralnie planowany system może być efektywniejszy niż system wolnorynkowy, to prawdą jest, że tylko centralnie kierowany ustrój może starać się zapewnić różnym jednostkom to, na co one w czyichś oczach moralnie zasługują.
Pisałem o tym, że dzisiaj kitu sprzedawanego przez władców nie trzeba sprawdzać doświadczalnie, bo wystarczy chwilę pomyśleć i sprawa jest jasna. Więc jakim cudem mnóstwo ludzi, ogłupianych powiastkami o równym traktowaniu ludzi przy jednoczesnym urzeczywistnianiu zasad sprawiedliwości społecznej, nie rozumie, że - i tu pójdzie ostatni cytat z Hayeka - w sytuacji, gdy państwo traktuje różnych ludzi jednakowo, rezultaty nie będą jednakowe?
Czasami jest też tak, że ludzie potrzebują do swoich planów doczepić jakąś ideologię. Np. państwo realizujące swoje plany potrzebuje sprzedawać publiczności stosowną ideologię. Dawniej władcy informowali ludzi o tym, że oni, władcy, są bogami, albo że zostali namaszczeni przez bogów. I już. Przez wieki to wystarczało, a tym bardziej wystarczało, im bardziej władcy dysponowali sprawną policją, czy jak tam wtedy nazywała się policja. Później ludzie wykombinowali sobie, że władcy z pewnością bogami nie są. Ludzie zaczęli też wątpić w to, że władcy zostali namaszczeni przez bogów. Jakby było mało złego, ludzie doszli do wniosku, że jest coś takiego, jak prawa człowieka. Jak już ludzie prawa człowieka wynaleźli, to bardzo mocno w nie uwierzyli. I wierzą do dziś. Ludzie mają różne zdania na temat tego, co to są to prawa człowieka i skąd w ogóle się wzięły. Cytowałem już Leszka Kołakowskiego, który w książce Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania pisze:
Prawa wyrażone w amerykańskiej Deklaracji Niepodległości - a jest ich tylko trzy - mają ważność, ponieważ dał nam je Stwórca, jesteśmy więc, każdy z nas, nosicielami tych praw do życia, do wolności, do zabiegania o szczęście na mocy boskiego dekretu, którego kwestionować niepodobna.
Po czym przechodzi do zapisów w ONZ-owskiej Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 roku:
Deklaracja ONZ nie mówi jednak nic o tym, że Bóg dał nam prawa, które ona wylicza, ani że natura je dała (...) Możemy przypuszczać, że jest to tekst normatywny, wyrażający opinię autorów, wedle której byłoby lepiej, gdybyśmy ja i inni dostawali godziwe wynagrodzenie za swoją pracę, albo że świat w ogólności byłby lepszy, gdyby ludzie nigdzie nie podlegali arbitralnym aresztom lub torturom. Jeśli tak, to Deklaracja jest po prostu spisem życzeń jej autorów i jeśli ja nawet dzielę te życzenia, jeśli wolałbym, aby świat był raczej lepszy niż gorszy w sensie, jaki Deklaracja sugeruje, to nie mogę się upierać przy tym, że moje lub innych ludzi życzenia są prawdami, a tym mniej prawdami wiecznymi, jak podpowiada interpretacja "praw" jako wypowiedzi metafizycznych.
A co w tej Deklaracji jest? Ano np. to:
Zważywszy, że uznanie przyrodzonej godności oraz równych i niezbywalnych praw wszystkich członków wspólnoty ludzkiej jest podstawą wolności, sprawiedliwości i pokoju świata (...) Zważywszy, że Narody Zjednoczone w przyjętej przez siebie Karcie potwierdziły wiarę w podstawowe prawa człowieka, godność i wartość jednostki oraz w równouprawnienie mężczyzn i kobiet, a także wyraziły wolę popierania postępu społecznego i poprawy warunków życia w większej wolności (...) PRZETO ZGROMADZENIE OGÓLNE ogłasza uroczyście niniejszą Powszechną Deklarację Praw Człowieka jako wspólny najwyższy cel wszystkich ludów i wszystkich narodów, aby wszyscy ludzie i wszystkie organy społeczeństwa - mając stale w pamięci niniejszą Deklarację - dążyły w drodze nauczania i wychowywania do rozwijania i poszanowania tych praw i wolności i aby zapewniły za pomocą postępowych środków o zasięgu krajowym i międzynarodowym powszechne i skuteczne uznanie i stosowanie tej Deklaracji zarówno wśród narodów Państw Członkowskich, jak i wśród narodów zamieszkujących obszary podległe ich władzy.
A zatem mamy tu m.in. równe prawa, które są podstawą wolności, sprawiedliwości i pokoju świata. Istotnymi pojęciami są teraz dla mnie równe prawa oraz sprawiedliwość, bo o tych pojęciach piszę.
OK. Dzisiaj ludzie nie wierzą w boskość władców, ani to, że władcy zostali namaszczeni przez bogów. Ludzie wierzą za to w prawa człowieka. Przy tym wszystkim, i dawniej i teraz, władcy realizujący swoje plany przedstawiają publiczności odpowiednią ideologię. Czy jest jakaś różnica między ideologiami, które sprzedawali publiczności władcy dawniejsi, a ideologiami sprzedawanymi przez władców dzisiaj? Oczywiście, że taka różnica jest, jest nawet wiele różnic, ale wydaje mi się, że jedna różnica jest istotna. Na czym ta różnica polega? Otóż na tym, że ideologie dawniejsze były, że tak powiem, uczciwsze. Władca mówił, że jest tak i tak, a publiczność mogła w to wierzyć lub nie, przy czym istotne jest to, że władca nie robił z siebie głupka i nie ogłupiał publiczności - najwyżej ją okłamywał, ale to jest rzecz do dyskusji. Być może niektórzy ludzie wierzyli, że władca jest bogiem lub przez bogów został namaszczony, inni ludzie w to nie wierzyli i super. Dzisiaj jest inaczej, dzisiaj władcy sprzedają kit, który nijak kupy się nie trzyma. Kiedyś trzeba było sprawdzić, czy władca mówi prawdę czy kłamie. Nie mam zielonego pojęcia na temat tego, w jaki sposób ludzie doszli do tego, że władcy nie są bogami, ani że przez bogów są namaszczeni. Jakoś tam jednak doszli. Może jakiś władca przegrał ze śmiertelnym bieg na sto metrów, a inny władca był głupszy od nadwornego śmiertelnego poety? A może dworzanie zaczęli dawać publiczności cynę, że władcy są jak wszyscy inni - że smarkają, że nie zawsze spisują się jak należy w miłosnych igraszkach z dworkami, że płaczą? Mniejsza o to, ważne jest tylko to, że dzisiaj nie trzeba sprawdzać doświadczalnie tego, co władcy podają w ideologii do wierzenia publiczności - dzisiaj wystarczy posłuchać, co władcy mówią, pomyśleć chwilę i sprawa od razu jest jasna.
Do końca tekstu jeszcze daleko, bo teraz będę pisać referat z Hayeka. Ale zanim przejdę do Hayeka, sięgnę do polskiej Konstytucji, w której czytamy:
Art. 2.
Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.
Tu sprawa postawiona jest jasno - Konstytucja na dzień dobry zapowiada, że RP urzeczywistnia zasady sprawiedliwości społecznej. Nie sprawiedliwości, tylko sprawiedliwości społecznej. I to jest w porządku, bo kto powiedział, że RP ma urzeczywistniać zasady sprawiedliwości? Rzecz jasna nikt tego nie powiedział, a zatem RP może urzeczywistniać zasady sprawiedliwości społecznej. Dalej:
Art. 32.
1. Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
Znakomicie. Wydaje się, że to bardzo dobrze, iż wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
Art. 32
2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Super. To, że w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym nikt nie może być dyskryminowany z jakiejkolwiek przyczyny, wydaje się jasne jak słońce.
Zestawmy teraz trzy sformułowania:
- RP jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.
- Wszyscy są wobec prawa równi.
- Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Gołym okiem widać, że tych sformułowań nie da się ze sobą wzajemnie pogodzić. Weźmy taki podatek dochodowy, który u nas jest progresywny, co oznacza, że ludzie nie są równo traktowani przez państwo, bo płacą różne kwoty od uzyskanych dochodów. Weźmy koncesje - nie trzeba wiele móżdżyć, żeby zakumać, iż koncesje są narzędziami do dyskryminowania ludzi, bo państwo nie pozwala Waldkowi robić tego, co pozwala robić Staszkowi. Napisałem, że gołym okiem widać, że tych trzech sformułowań wyjętych z Konstytucji nie da się ze sobą wzajemnie pogodzić, bo albo państwo chce urzeczywistniać zasady sprawiedliwości społecznej albo zamierza utrzymywać stan, w którym wszyscy są równi wobec prawa i w którym nikogo, z jakiejkolwiek przyczyny, nie można dyskryminować. Rzecz nie jest jednak taka oczywista. Zauważcie, że Konstytucja nie mówi o tym, iż prawa są równe dla wszystkich, tylko o tym, że każdy jest równy wobec prawa, a to istotna różnica. Co może zrobić państwo, aby zawiadywać ludźmi jak chce i żeby przy tym wyglądało na to, że traktuje ludzi równo? Oczywiście państwo może dokonać odpowiednich zapisów w Konstytucji i ustanawiać określone prawo. Mówiąc najprościej - państwo może trzymać się zasady, że prawem jest to, co ustanowi państwo. W Konstytucji wolności Hayek pisze tak:
Trzecim wymogiem prawdziwego prawa jest równość. Zdefiniowanie jej jest równie ważne, ale znacznie trudniejsze niż pozostałych. Stwierdzenie, że każde prawo powinno na równi obowiązywać wszystkich, znaczy coś więcej niż to, że powinno być ogólne w sensie, który zdefiniowaliśmy. Prawo może być absolutnie ogólne w tym znaczeniu, że określa jedynie formalne cechy osób, których dotyczy, a jednak zawierać różne warunki dla różnych kategorii ludzi. Pewne takie klasyfikacje, nawet w grupie w pełni odpowiedzialnych obywateli, są oczywiście nieuniknione. Lecz klasyfikacja w kategoriach abstrakcyjnych zawsze może być doprowadzona do punktu, w którym wyróżniona klasa będzie składać się tylko z konkretnych znanych osób lub nawet jednej osoby.
W przypisku do tego tekstu autor podaje przykład tego, jak można obejść zasadę niedyskryminacji używając jedynie postanowień sformułowanych w kategoriach ogólnych. Otóż niemiecka taryfa celna z roku 1902 (obowiązująca jeszcze w roku 1936) przewidywała specjalne stawki celne dla brązowych i łaciatych krów hodowanych na wysokości co najmniej 300 metrów nad poziomem morza i spędzających każdego lata przynajmniej miesiąc na wysokości co najmniej 800 metrów.
Super? Pewnie, że super - ten zapis może z powodzeniem konkurować z zapisami produkowanymi dzisiaj w Brukseli.
W Konstytucji wolności, w rozdziale zatytułowanym Granice wolności indywidualnej, w części Rządy prawa i sprawiedliwość dystrybutywna, Hayek pisze:
W ciągu kilku ostatnich pokoleń pojawiły się nowe cele polityki, których nie można osiągnąć w ramach rządów prawa. Państwo, które nie może posłużyć się przymusem, z wyjątkiem egzekwowania ogólnych zasad, nie może też realizować pewnych celów, wymagających środków innych niż te, które mu wyraźnie przyznano, a w szczególności nie może określać materialnej sytuacji konkretnych ludzi czy wprowadzać w życie zasad sprawiedliwości dystrybutywnej lub "społecznej". W dążeniu do takich celów musiałoby prowadzić politykę, którą najlepiej wyraża - jako że słowo "planowanie" jest tak wieloznaczne - francuskie słowo digrisme, to znaczy politykę, która rozstrzyga, do jakich konkretnych celów mają zostać wykorzystane konkretne środki.
A tego właśnie państwo skrępowane rządami prawa nie może zrobić.
Żeby rozumieć, dlaczego państwo pod rządami prawa nie może tego zrobić, trzeba wiedzieć, co Hayek rozumie pod pojęciem rządy prawa. Zauważcie jedną rzecz - Hayek pisze o rządach prawa, a polska Konstytucja mówi o państwie prawnym. Jedziemy dalej z cytatem:
Jeśli rząd ma określać sytuację poszczególnych ludzi, musi także mieć możliwość decydowania o kierunkach indywidualnych poczynań. (...) Sprawiedliwość dystrybutywna wymaga alokacji wszystkich zasobów przez władzę centralną. Wymaga ona też mówienia ludziom, co mają robić i po co. Gdy staje się ona celem, decyzje określające, co różne jednostki mają robić, nie mogą wynikać z ogólnych zasad, lecz muszą być podejmowane ze względu na konkretne cele i na podstawie wiedzy planującej władzy. Gdy o tym, co różni ludzie powinni otrzymać, decyduje opinia wspólnoty, to także to samo źródło musi decydować, co powinni oni robić.
Ten konflikt między ideałem wolności i chęcią "poprawienia" dystrybucji dochodów tak, żeby była "sprawiedliwsza", zwykle nie jest uświadamiany. Lecz ci, którzy dążą do sprawiedliwości dystrybutywnej, stwierdzają, żę w praktyce na każdym kroku krępują ich rządy prawa. Sama natura ich celu skłania ich do działań dyskryminujących i arbitralnych. Ponieważ jednak zwykle nie zdają sobie sprawy, że ich cel i rządy prawa są ze swej istoty nie do pogodzenia, zaczynają od obchodzenia lub ignorowania w indywidualnych przypadkach zasady, którą często chcieliby poza tym w ogólności zachować. Ostatecznym rezultatem ich wysiłków nie będzie jednak siłą rzeczy tylko modyfikacja istniejącego porządku, lecz całkowite zarzucenie go i zastąpienie przez zupełnie odmienny system - gospodarkę nakazową.
Choć z pewnością nie jest prawdą, że taki centralnie planowany system może być efektywniejszy niż system wolnorynkowy, to prawdą jest, że tylko centralnie kierowany ustrój może starać się zapewnić różnym jednostkom to, na co one w czyichś oczach moralnie zasługują.
Pisałem o tym, że dzisiaj kitu sprzedawanego przez władców nie trzeba sprawdzać doświadczalnie, bo wystarczy chwilę pomyśleć i sprawa jest jasna. Więc jakim cudem mnóstwo ludzi, ogłupianych powiastkami o równym traktowaniu ludzi przy jednoczesnym urzeczywistnianiu zasad sprawiedliwości społecznej, nie rozumie, że - i tu pójdzie ostatni cytat z Hayeka - w sytuacji, gdy państwo traktuje różnych ludzi jednakowo, rezultaty nie będą jednakowe?
2 komentarze:
Taki fajny tekst, a zero komentarzy pod nim... Chyba para poszla w dyskusje pod notka Majora, o Hayeku wlasnie.
"Trzecim wymogiem prawdziwego prawa jest równość. " - A jakie sa te dwa pierwsze warunki? Pytam, bo akurat nie mam "Konstytucji wolnosci" pod reka.
Tak na marginesie: czasem ciezko mi dotrzec do ludzi w dyskusjach o prawie wlasnie. Np., moja krytyka rozbudowanej procedury pozwolenia na budowe czy wydawania koncesji na sprzedaz alkoholu spotyka sie nieodmiennie z zelaznym argumentem: "bo takie jest prawo". Coz mozna na powyzsze odpowiedziec? Argument z ustaw norymberskich nie do wszystkich przemawia, bo to dawno bylo i "nigdy wiecej" sie nie powtorzy.
Pozdro
>szmatola
Cytowany fragment, do kórego nawiązujesz, pochodzi z XIV rozdziału "Konstytucji wolności" pt. "Gwarancja wolności indywidualnej". Hayek omawaia tam cechy prawdziwego prawa. Pierwszą cechą rządów prawa jest to, że państwo może używać przymusu w stosunku do ludzi jedynie w sytuacjach ogłoszonej zasady. To oznacza, że rząd jest ograniczony w stosowaniu przymusu - nie tylko rząd zresztą, również władza ustawodawcza, co już dzisiejszym ciotkom Matyldom zupełnie nie mieści się w głowie :-)) a zatem, mówiąc najogólniej - po prostu władza. Tu Hayek podkreśla, że rządy prawa to nie to samo co zgodność z prawem działań władzy państwowej, bo gdyby wszystko polegało jedynie na tej zgodności, to byłoby tak, jak napisałeś - trzeba by powiedzieć, że rządy prawa panowały również w Trzeciej Rzeszy.
Drugi warunek polega na tym, że prawo musi być znane i pewne. Świetnie Hayek pisze o tym "pewne":
"Stopień pewności prawa trzeba oceniać na podstawie sporów, które nie trafiają do sądu, ponieważ ich rozstrzygnięcie staje się praktycznie przesądzone, gdy tylko zostanie zbadana sytuacja prawna. Miarą pewności prawa są właśnie sprawy, które nigdy nie trafiły do sądu, a nie te, które tam kończą."
Do, że do ludzi w gadułach ciężko dotrzeć, to zrozumiałe. Jak może być inaczej, kiedy mamy: deomokrację, telewizję i prawników takich, jak ci, którzy w telewiji występują? Czego, w tej przykrej sytuacji, wymagać od ludzi? :-))
Pozdro.
Prześlij komentarz